I'd Let You Win - Natalia Antczak - ebook

I'd Let You Win ebook

Antczak Natalia

4,8

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Kontynuacja historii pary detektywów Iana i Delilah! 

Ianowi w końcu udaje się odnaleźć mordercę i wraz z Delilah mężczyzna może wracać do Nowego Jorku. Nareszcie przyszła pora na odpoczynek. Detektywi postanawiają wyjechać na wspólne wakacje.

Podczas urlopu dzieje się coś, czego tak naprawdę nie planowali. Para bierze ślub. Teraz ich relacja staje się znacznie poważniejsza niż wcześniej. Jednak w ich świecie nie ma miejsca na sielankę i błogie cieszenie się sobą.

Po powrocie do pracy oboje znowu wpadają w wir kolejnych śledztw.

Czy spontaniczny ślub połączy ich na zawsze? Czy okaże się wielką pomyłką?

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.                                                                                                                                       Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 429

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (52 oceny)
40
11
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PatiJ

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam 😍😍😍
00
Ewa_z82

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam ❤️ Czekam na następną
00
wikibibi

Nie oderwiesz się od lektury

O MATKO
00
maadzia95

Nie oderwiesz się od lektury

„Oboje byli zagubionymi duszami, które wśród chaosu odnalazły się ponownie.” Natalia Antczak poprzedni tom serii „Legacy” skończyła w taki sposób, że czekanie na kontynuację było katorgą. Towarzyszyła temu niecierpliwość i niepewność, dlatego byłam zmuszona zrobić mały misz-masz w kolejce książek do zrecenzowania. Mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone.  „I’d Let You Win” zaczyna się w tym samym miejscu, gdzie skończyło się „No Time To Die”. Nasi detektywi zamykają sprawę zabójstwa matki Delilah, a sprawca zostaje schwytany. Po tym bohaterowie udają się na zasłużony odpoczynek, który obfituje w zabawne dialogi, przepychanki słowne oraz czułość i dawkę słodyczy. Wyjazd kończy się dość ciekawym plot twistem – Ian i Delilah biorą ślub w Las Vegas. Stawia to przed nimi nowe wyzwania, zwłaszcza w obliczu powrotu do pracy i zajęcia się nowymi śledztwami. Tutaj autorka pokazuje, jak silna i pełna zrozumienia jest ich relacja. Zaserwowała im też różne zawirowania, które tylko umacniają ic...
00
ewakazmierczak

Nie oderwiesz się od lektury

Cudo! Każda książka tej autorki jest genialna! Polecam
00

Popularność




Copyright © 2024

Natalia Antczak

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Katarzyna Mirończuk

Korekta:

Joanna Błakita

Joanna Boguszewska

Maria Klimek

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-456-3

PROLOG

Delilah czuła się martwa, ale prawdziwa śmierć nie była nią jeszcze zainteresowana.

Detektyw ocknęła się i gwałtownie uniosła głowę. Paraliżujący ból wycisnął powietrze z jej płuc i znowu opadła na ziemię. Z ust kobiety uciekł drżący oddech. W tym momencie ktoś ujął jej policzki w dłonie.

– Nie ruszaj się. – Usłyszała pełen napięcia głos, a obraz przed nią znowu się rozmazał.

Mrugnęła, by dostrzec, kto ją trzymał, i tuż nad sobą zobaczyła pobladłą twarz Christiana. Przerażenie odbijało się w jego oczach tak bardzo, że znowu straciła zdolność oddychania.

Przez moment nie mogła przypomnieć sobie, co się stało. Wykrzywiła usta w grymasie bólu, a śledczy odgarnął kosmyk włosów z jej czoła.

– Nie ruszaj się – powtórzył. – Zaraz przyjedzie pomoc.

Pomoc? A kto mógł im jeszcze pomóc?

Obróciła głowę na bok. Śnieg padał nieustannie. Wbiła spojrzenie w miejsce, gdzie stał kiedyś rodzinny dom mamy. Znowu dostrzegła ogień. Odbił się w jej szarych oczach i nie zgasł, nawet kiedy straciła przytomność.

Zalała ją ciemność, której nie sposób było uciec.

ROZDZIAŁ 1

Delilah mnie zabije, pomyślała Carmen, kiedy wysiadła z taksówki i biegiem ruszyła w stronę domu Marie. Opuszczenie hotelu tuż po wyjściu stamtąd Iana to prawdopodobnie najgłupszy pomysł, na jaki wpadła. Jednak jeszcze głupszym posunięciem było przedostanie się na osiedle nieżyjącej cioci Delilah i szarpanie za klamkę furtki, która jak na złość nie była otwarta. Carmen mogła się tego spodziewać, a mimo to przeklęła szpetnie pod nosem i rozejrzała się po pustej ulicy. Obłoczek pary uciekł z jej ust, gdy wbiła wzrok w budynek. Dzieliło ją od niego kilkanaście metrów i zamknięta brama. To jednak nie było najgorsze.

Najgorsze okazało się to, że światła w domu, który powinien być pusty, były włączone.

Przez jedną chwilę kobieta chciała myśleć, że to Beatrice postanowiła zajrzeć do środka. Wiedziała jednak, dlaczego tutaj przyjechała, a na widok blasku światła w jednym z pomieszczeń jej serce na moment przestało bić. Rozejrzała się w poszukiwaniu świadków, po czym bez zastanowienia wspięła na ogrodzenie. Przeklinała pod nosem, gdy płaszcz zaplątał się pomiędzy jej nogami i przez moment nie mogła znaleźć oparcia dla stóp. Przerzuciła jedną nogę za bramę, złapała mocniej metalowe pręty i w końcu znalazła jakieś podparcie. Dopiero wtedy zeskoczyła na przyprószoną śniegiem ścieżkę i obróciła się w stronę domu. Ruszyła pędem przed siebie, nie mając pewności, czy jej decyzja była właściwa.

Cudem nie poślizgnęła się na kilku schodkach prowadzących na ganek i szarpnęła za klamkę drzwi. Nie dbała o to, by zachowywać się cicho. Cokolwiek kryło się w środku, musiała stawić temu czoła.

Przekroczyła próg holu i dopiero wtedy zamarła. W środku było ciepło. Za ciepło. Budynek od kilku dni powinien stać pusty.

Carmen zrobiła kilka niepewnych kroków. W pomieszczeniu panowała cisza, przez którą poczuła jeszcze większy niepokój. Tylko dzięki resztce odwagi posunęła się do przodu i wyciągnęła z kieszeni telefon. Przez myśl przemknęło jej, żeby do kogoś zadzwonić i poinformować, gdzie jest. Nie chciała dzisiaj umierać. Boże, nawet nie miała pojęcia, co podkusiło ją do tak impulsywnego działania. Mimo to weszła do salonu i stanęła na środku, rozglądając się w poszukiwaniu mordercy. Obróciła się i odchrząknęła, gardło miała wyschnięte na wiór, a jej serce wybijało szybki, nierówny rytm. Czekała.

Kroki za nią rozległy się po kilku sekundach. W pierwszej chwili Carmen zamarła, po czym uderzyła o kant stołu, gdy jej dłoń wystrzeliła w stronę stojącego na środku blatu wazonu. Nie miała planu. Poszła na pewną śmierć. Co ona w ogóle sobie myślała?

Ujęła mocno szkło i się odwróciła. Skrzyżowała spojrzenie z Glorie, która stała kilka metrów przed nią, trzymając w dłoni nóż z długim, błyszczącym ostrzem.

Ciotka Delilah rozciągała usta w uśmiechu.

– Przyszłaś sama – odezwała się cichym, zachrypniętym głosem, w którym kryło się coś mrocznego. Szare oczy kobiety błyszczały. Widoczne w nich iskry szaleństwa i rozbawienia odebrały Carmen dech.

– Nie chcesz tego zrobić – powiedziała od razu Carmen, zerkając na ostrze. Glorie się zatrzymała. W kontraście z czarnym płaszczem jej twarz wydawała się nienaturalnie blada, a widniejący na ustach uśmiech nie miał w sobie nic ludzkiego. – Odłóż ten nóż – dodała prokurator, starając się, by jej głos pozostał spokojny.

– Zamierzasz obronić się wazonem? – parsknęła Glorie, pokazując zęby w uśmiechu. – Przecież wiesz, że nie masz ze mną żadnych szans. Po co tu przyszłaś?

Właśnie. Po co tutaj przyszła? Co miała w głowie, kiedy pomyślała, że na pewno w tym miejscu znajdzie morderczynię i nie pozwoli jej uciec?

Hoover czuła, że nogi robią się jej coraz bardziej miękkie. Nie spuszczała oczu z Glorie, która również się nie ruszała, czekała na jej decyzję. Być może się spodziewała, że przybyła zaatakuje ją pierwsza. Carmen mocniej zacisnęła palce na wazonie.

– Nie zapytasz, co tu robię?

Granie na zwłokę wydawało się najlepszą opcją spośród wszystkich, dlatego postanowiła zadać pytanie. Glorie wydawała się rozbawiona jej próbą ukrycia strachu, ale przez moment nie odpowiadała.

– Nie zapytasz, czy je zabiłam? – odbiła sprawnie piłeczkę, ale na szczęście nie zmniejszyła dzielącej ich odległości.

Carmen lekko przechyliła głowę, choć czuła, że strach zaciska się na jej gardle niczym sznur.

– Przecież gdybym nie wiedziała, że je zabiłaś, nigdy bym tutaj nie przyjechała – przyznała, a starsza z kobiet prychnęła cicho.

– Bardzo mi przykro z powodu Delilah – mruknęła.

Carmen zastygła.

– O czym ty mówisz? – szepnęła zdławionym głosem.

– Doprawdy nie mogę uwierzyć, że z otwartymi ramionami wpadła w moją pułapkę – zachichotała Glorie.

Nie… Tylko nie to…

Carmen drgnęła. Ian na pewno zdążył na czas. Warren na pewno była bezpieczna, tak samo jak Chris.

Nie mogła pozwolić, by Glorie uwikłała ją w swoją grę. Musiała podejść do tego na spokojnie. Musiała…

– Delilah żyje – powiedziała słabo, nie dopuszczając do siebie żadnej innej opcji.

Kącik ust morderczyni drgnął.

– Jesteś pewna? – Cmoknęła i zrobiła pierwszy krok w stronę Carmen.

Hoover zerknęła ponad jej ramieniem na drzwi. Musiałaby jakimś cudem ją wyminąć, by wydostać się na zewnątrz, ale… Ale nie przyjechała tutaj, żeby uciekać. Przyjechała, żeby ją złapać, więc na co tak właściwie czekała?

– Tak, jestem pewna. Delilah nie pozwoliłaby, żeby jakaś niezrównoważona idiotka pozbawiła ją życia – powiedziała, zbierając się na odwagę, by spojrzeć staruszce w oczy. – A to oznacza, że twój plan nie powiódł się całkowicie. Przegrałaś, Glorie.

Czy zdenerwowanie nienormalnej kobiety było kolejną najgłupszą decyzją, jaką mogła podjąć? Być może.

Uniosła głowę, gdy Glorie powoli się do niej zbliżała. Już się nie uśmiechała.

– Byłabym idiotką, gdybym pozwoliła jej żyć – sprostowała i bez żadnego uprzedzenia rzuciła się na prokurator. Carmen umknęła, odskakując na bok. Dosłownie usłyszała świst ostrza, gdy Glorie bez wahania zamachnęła się nożem. Ciotka Delilah warknęła z wściekłością, odwracając się w stronę kobiety. – Miałam w planach pozbyć się jeszcze tylko Rodricka, ale skoro sama do mnie dotarłaś, to nie mam nic przeciwko, żeby ciebie też usunąć – syknęła i nim Carmen zdołała zareagować, zaatakowała ponownie.

Pchnęła prokurator na ścianę z taką siłą, że ta z trudem utrzymała się na nogach. Natychmiast odepchnęła Glorie i jakimś cudem uniknęła jej kolejnego ciosu. Cóż, prawie, bo kiedy obróciła się, by uderzyć ją tym cholernym wazonem, starucha zamachnęła się i trafiła ją pięścią prosto w twarz. Świat wokół niebezpieczne zawirował. Carmen syknęła i uchyliła się przed kolejnym ciosem. Gdzieś mignął nóż, usłyszała też wściekłe przekleństwo i straciła dech, gdy Glorie zacisnęła palce na jej gardle, próbując przytrzymać ją w ten sposób, żeby móc ciąć nożem. Szarpała się zawzięcie, dysząc ciężko, a wtedy kobieta wbiła kolano w brzuch Hoover, co sprawiło, że prokurator zgięła się wpół. Ciotka Delilah szarpnęła ją za włosy i rąbnęła prosto w twarz. W ustach poczuła znajomy, metaliczny smak.

Płynąca w jej żyłach adrenalina sprawiła, że wyrwała się z uścisku i zamachnęła wazonem. Uderzyła w głowę Glorie, roztrzaskując kryształ na drobne kawałki. Staruszka się zachwiała, ale nie straciła równowagi i o wiele za szybko doszła do siebie. Krew spływająca po jej skroni nie zrobiła na niej żadnego wrażenia. Rzuciła się na Carmen i z impetem powaliła ją na podłogę. Powietrze uciekło Hoover z płuc, gdy kobieta przycisnęła ją do podłogi i uniosła nóż, by zadać pierwszy cios.

W tym samym momencie ktoś zepchnął Glorie z Carmen z taką siłą, że z krzykiem poleciała na bok i uderzyła w stół. Hoover otworzyła szerzej oczy na widok Iana, który jakimś cudem przyjechał do domu Marie. Nie usłyszała, że wszedł do środka. W jego niebieskich tęczówkach dojrzała czystą wściekłość.

Detektyw bez wahania skoczył w stronę morderczyni. Glorie dźwignęła się na nogi, a na jej twarzy pojawił się gniewny wyraz. Bez zastanowienia zaatakowała również przybyłego mężczyznę. Ian umknął jej ciosowi, ale Carmen doskonale widziała, jak czubek ostrza przesuwa się po jego policzku. Dostrzegła krew i krzyknęła.

Brunet złapał kobietę mocno i obezwładnił, po czym odrzucił jej nóż na bok. Glorie szarpała się zaciekle, próbując uwolnić z uścisku, ale mężczyzna nie pozwolił, by mu uciekła.

Carmen stanęła na drżących nogach i starła z twarzy krew. Obserwowała, jak detektyw skuwa ręce ciotki Delilah i przyciska ją do podłogi, by nie mogła się ruszyć. Wyjął z kieszeni telefon i wybrał do kogoś numer. Po chwili w pokoju rozległ się jego pozbawiony emocji głos:

– Mam ją.

Uniósł głowę, a wtedy Glorie krzyknęła w proteście, nieustannie się szarpiąc. Carmen ruszyła w ich stronę. W tle słyszała już dźwięk syreny policyjnej. Ian zerknął na nią, a wtedy ich spojrzenia się skrzyżowały. Nawet teraz żadne z nich nie odetchnęło z ulgą.

***

Delilah schowała twarz w dłoniach i westchnęła. Siedziała na krawędzi szpitalnego łóżka, a jej ciało protestowało przy każdym, choćby delikatnym ruchu. Nawet biorąc głębszy wdech, dokładnie czuła obolałe żebra i posiniaczone plecy.

Christian stał przy wyjściu, obserwując ją tak uważnie, jakby nie dowierzał, że nadal była w jednym kawałku. Wybuch, który miał miejsce w pobliżu domu rodzinnego jej mamy, odrzucił detektyw do tyłu z taką mocą, że z impetem uderzyła w ziemię i na chwilę straciła przytomność. Cudem niczego nie złamała i prócz kilkunastu siniaków i zadrapań była cała. Lekarz właśnie przepisywał jej leki przeciwbólowe i tłumaczył, w jakim dokładnie była stanie, ale nie potrafiła się na tym skupić. Czuła się tak, jakby ktoś wcisnął jej głowę pod wodę i próbował coś przekazać. Nic nie słyszała. Odcięła się od rzeczywistości, próbując zapanować nad wszystkim, czego była świadkiem w ostatnim czasie.

Dopiero gdy mężczyzna powiedział, że powinna zostać na obserwacji, uniosła głowę. Obdarzyła go tak nieprzyjemnym spojrzeniem, że na moment zamilkł i zacisnął usta.

– Miałam beznadziejny dzień – odezwała się pierwszy raz od dłuższego czasu i jej głos okazał się zachrypnięty. – Naprawdę nie mam ochoty, żeby stał się jeszcze gorszy. A taki będzie, jeśli będę musiała tutaj zostać. Wypuśćcie mnie do domu. Proszę – dodała, patrząc lekarzowi w oczy.

Nie chciała myśleć, ile jeszcze problemów zostało jej do rozwiązania. Nie chciała zastanawiać się nad tym, co będzie, jeśli wszyscy się dowiedzą, że brała udział w śledztwie, w którym nigdy nie powinna tego robić. Ponownie spuściła głowę i wbiła wzrok w swoje odrapane dłonie. Nikt w sali się nie odezwał.

– Ja się nią zajmę – zadeklarował po chwili ciszy Christian, a ona wypuściła wstrzymywane w płucach powietrze. Zerknęła na niego z wdzięcznością, co skwitował słabym, krzywym uśmiechem i skinął głową do lekarza. – Zawiozę ją do domu. Będzie pod odpowiednią opieką – obiecał, na co doktor po kilku sekundach niechętnie przystał.

– Gdyby gorzej się pani poczuła…

– Wiem – przerwała mu spokojnie i wstała z łóżka.

Świat znowu na moment ucichł, ale skupiła się na oddechu i powoli skierowała w stronę drzwi. Krok za krokiem. Chris odebrał jeszcze od mężczyzny recepty. Pożegnała się i wyszła razem z nim na korytarz. Znowu stanęła w miejscu. Była tak bardzo zmęczona.

Wiedziała, że rozwiązali zagadkę. Słyszała, że Ianowi udało się zatrzymać Glorie. Miała świadomość, że już po wszystkim, ale mimo to… Pokręciła głową. Nie miała siły, by rozwodzić się nad tym, co jeszcze czekało ją w przyszłości.

Poczuła na ramieniu delikatny uścisk Christiana i spojrzała na niego bez uśmiechu. Mrugnął do niej porozumiewawczo.

– Będzie dobrze – obiecał i nawet usłyszała w jego głosie pewność. – Już po wszystkim – dodał i uśmiechnął się łagodnie, gdy spuściła wzrok na brzydkie, szpitalne kafelki. Nie była w stanie spojrzeć mu w oczy.

Ruszyli w stronę wyjścia z budynku niemal od razu, Delilah nie chciała się już zatrzymywać.

– Ian… – zaczęła, ale śledczy natychmiast jej przerwał.

– Nic mu nie jest – odpowiedział, a ona ciężko przełknęła ślinę.

– A Carmen?

– Prócz kilku siniaków i zadrapań nic im nie jest – zapewnił, choć w jego głosie wyczuła napięcie.

Pociągnęła nosem i wbiła wzrok w szklane drzwi. Zawiniła. Popełniła tyle błędów, że żadne z nich nie powinno teraz patrzeć na nią tak łagodnie jak Chris.

Wyszli na zewnątrz, a Delilah z ulgą odetchnęła mroźnym powietrzem. Wzięła kolejny głęboki wdech, ale nie potrafiła rozluźnić spiętych ramion. Chris starał się uspokoić ją samą swoją obecnością, za co była mu dozgonnie wdzięczna.

Delilah zamarła, gdy nagle na parkingu dostrzegła dwie znajome osoby. Ian szedł w kierunku wejścia do szpitala szybkim krokiem, ale kiedy tylko zobaczył przyjaciół, biegiem pokonał dzielącą ich odległość. Zatrzymał się tuż przed nią, rozbieganym spojrzeniem omiatając jej twarz i ciało.

Detektyw nie potrafiła nawet głębiej odetchnąć. Patrzyła na Callowaya, na ranę na jego policzku, na przejęcie w oczach i nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Nie musiała. Mężczyzna natychmiast ją objął. Przytulił delikatnie, jakby w obawie, że zrobi jej krzywdę. Nie odezwał się przy tym ani słowem. Kątem oka dostrzegła, że Chris ruszył bez wahania w stronę Carmen. Delilah wtuliła policzek w kurtkę bruneta i odetchnęła jego zapachem. Serce dalej mocno jej biło i wiedziała, że minie jeszcze sporo czasu, nim się uspokoi, ale w tym momencie znowu poczuła się bezpiecznie.

Bo przecież był jedynym człowiekiem, przy którym czuła się tak bezpiecznie.

Odsunęła się dopiero po chwili. Skupiła całą uwagę na detektywie.

– Ta rana… – zaczęła, ale jej głos osłabł, gdy uniosła dłoń, by dotknąć jego policzka.

Ian ujął jej nadgarstek, nie pozwalając, by go dotknęła, i musnął ustami jej kłykcie w tak delikatnym i pieszczotliwym geście, że powietrze natychmiast uciekło jej z płuc.

– Nic mi nie jest – powiedział cicho i w końcu ujął twarz Delilah w dłonie. Palcami pogłaskał jej skórę, a ona drgnęła i spuściła wzrok. Nie była gotowa na niego patrzeć. Nie była gotowa zmierzyć się z nim, kiedy w tylu kwestiach zawiniła. – Delilah? – spytał zachrypniętym głosem. Zmusił ją, by spojrzała na niego.

– Tyle rzeczy… Tyle poszło nie tak – wydukała.

Spoważniał.

– Myślisz, że mnie to obchodzi? Delilah, skarbie… – zamilkł na moment, patrząc jej w oczy. – Nigdy nie wybaczyłbym sobie, gdybym cię stracił. Nigdy nie wróciłbym do normalności, gdybym nie miał cię u swojego boku. Nie przeżyłbym, gdybyś mnie zostawiła, więc nawet nie próbuj myśleć… Nawet nie próbuj myśleć, że cokolwiek z tego jest twoją winą. Nigdy nie było i nie jest, a dla mnie liczy się tylko to, że tutaj jesteś. Mogę na ciebie patrzeć. Mogę do ciebie mówić i cię dotykać. Przetrwaliśmy to cholerne gówno i nic tego nie zmieni. Zaufaj mi. Obiecuję, że wszystko się ułoży. Wszystko – szepnął pełnym przejęcia głosem.

Patrzył na nią z taką pewnością, że od razu poczuła ból w klatce piersiowej. Próbowała się uśmiechnąć, ale nie była w stanie. Mężczyzna ponownie przyciągnął ją do siebie, musnął czubek jej głowy ustami i przytulił tak, jakby chciał zapewnić, że ją ochroni.

Zamierzał ochronić ją przed wszystkim, co jeszcze miało nadejść. Bez względu na cenę.

***

– Wyglądacie paskudnie.

Głos Montgomery’ego przerwał ciszę ciążącą w salonie. Mężczyzna z wyraźnie zmarszczonymi brwiami przypatrywał się czwórce osób przy stole. Delilah zajmowała miejsce obok Iana i bez słowa wpatrywała się w ciemny blat. Detektyw siedzący obok niej zerkał na nią co chwilę. Każde z nich było blade, miało podkrążone oczy i zmęczenie wypisane na twarzy. Nie próbowali przerywać milczenia ani odzywać się na temat zabójczyni, która została zatrzymana.

Ojciec Delilah przyglądał się im jeszcze przez moment, po czym westchnął i opadł na fotel. Dopiero wtedy Warren uniosła głowę. Wbiła w niego spojrzenie, które natychmiast odwzajemnił.

– Już po wszystkim – mruknął, choć nie była pewna, czy chciał poinformować o tym ich czy siebie. Zapatrzył się na widok za oknem i wyraźnie przygarbił, a detektyw lekko zmarszczyła brwi. Przez cały czas ściskała dłoń Iana. Robiła to tak mocno, że się bała, iż sprawia mężczyźnie ból, ale Calloway się nie skarżył. Wręcz przeciwnie. Odkąd wrócili do domu, czuwał przy niej przez cały czas, jakby w obawie, że pod jego nieobecność znowu stanie się coś złego. – Powinniście odpocząć – dodał Montgomery.

– Ty też. To były ciężkie dni. Musisz o siebie zadbać, tato. To wszystko z pewnością kosztowało cię dużo stresu…

Ojciec tak gwałtownie zgromił ją wzrokiem, że od razu zamilkła. Zmrużyła z rozdrażnieniem oczy.

– Nie zachowuj się tak, jakbym to ja był twoim synem.

– Chcę tylko ci uświadomić, że…

– Delilah, doskonale wiem, co powinienem teraz zrobić.

– Przestań mi przerywać! – syknęła i zadarła podbródek. Carmen spojrzała na nich przelotnie, ale się nie wtrącała. Ta dyskusja dotyczyła tylko tej dwójki. – Udało się nam, znaleźliśmy zabójcę i na tym musimy zakończyć śledztwo i cały ten chaos z nim związany.

– Powinniście odpocząć – powtórzył Warren. – Nie pakuj się od razu do szarej rzeczywistości, bo to nie ma najmniejszego sensu – pouczył ją, ale wyglądało na to, że nie zamierzała się z nim zgodzić. Spojrzeniem wskazał jej resztę i dopiero wtedy drgnęła, rozumiejąc, co miał na myśli. Może ona chciała od razu wracać do pracy, ale Ian, Christian i Carmen…

Zerknęła na nich dyskretnie. Dostrzegła cienie pod oczami i pobladłą twarz śledczego. Z przejęciem patrzył na pękniętą wargę i siniak na policzku Carmen. Hoover nic nie mówiła, trzymała się prosto, jak to miała w zwyczaju, jednak po jej wyglądzie Delilah się zorientowała, że kobieta najbardziej chciałaby się położyć i odpocząć.

Za to Ian był do niej najbardziej podobny. Po wszystkim, co ostatnio się wydarzyło, bez problemu mógłby wrócić do pracy. Nie mrugnąłby nawet okiem, gdyby dostał kolejne zadanie do wykonania, ale nie krył tego, że się martwił o Delilah. Wyglądało na to, że chciał nad wszystkim zapanować i był gotowy do kolejnych poświęceń, ale nie mogła pozwolić, by bez chwili oddechu ruszył dalej. Paskudna rana odznaczała się na jego policzku i sprawiała, że Delilah czuła coraz większe wyrzuty sumienia. Odwróciła się do niego i musnęła ustami jego drugi policzek tak łagodnie, że mężczyzna niemal natychmiast na nią spojrzał. Porozumiewali się bez słów. Nie musiała nic mówić. Wiedział, że była gotowa do działania, ale dla ich komfortu chociaż na moment powinna odpuścić.

Pierwszy raz od bardzo dawna przestała się bić z myślami. Z powrotem oparła plecy o krzesło i poluźniła delikatnie uścisk na dłoni Iana. Calloway wyswobodził rękę, po czym palcami przesunął po jej nadgarstku w łagodnym, uspokajającym geście. Odetchnęła. Dopiero wtedy spojrzała znowu na ojca, który skinął głową, jakby chciał powiedzieć: „O to chodziło”.

– Wróćcie do Nowego Jorku. Wyjaśnijcie, co macie do wyjaśnienia, ale nie pakujcie się od razu w kolejne gówno – zaczął, patrząc głównie na nią. Delilah ledwo zauważalnie skinęła głową. – Wyjedźcie gdzieś na kilka dni. Gdzieś, gdzie nie będziecie musieli myśleć o tym, co się stało, i gdzie nic nie będzie wam przypominać o tym śledztwie.

– A ty?

– Zajmę się domem. Wrócę do pracy. Skontaktuję się z Rodrickiem i się dowiem, czy nie potrzebuje pomocy. Może mi się uda… – westchnął – uda się z nim dogadać. Porozmawiam z Beatrice i pozwolę, żeby wszystko powoli wróciło do normy – wyjaśnił, ale Delilah wpatrywała się w niego intensywnie.

– Niedługo będą święta. Kiedy już wszystko załatwię, mogę do ciebie przyjechać – zaproponowała, ale machnął na to ręką.

– Gdzie tam święta – prychnął. – Skup się na tym, co jest obecnie. Później będziemy się martwić, kto w tym roku spali kuchnię przy przygotowywaniu świątecznych posiłków – dodał i uśmiechnął się do nich z lekkim rozbawieniem.

Kącik ust Warren drgnął. Wiedziała, że miał rację. Może ten plan wcale nie brzmiał tak źle. Może faktycznie chociaż na chwilę powinni zwolnić, złapać oddech i wszystko sobie poukładać.

Skierowała uwagę na przyjaciół. Christian skinął lekko głową, jakby chciał dać znać, że się z tym zgadza, co powiedział Montgomery. Carmen uśmiechnęła się słabo, a Ian znowu położył jej dłoń na swoich kolanach i splótł ich palce. Nie miałaby serca, żeby wplątywać ich w jakieś problemy. Poświęcili dla niej tak dużo i dali jej tyle wsparcia, że choć raz musiała się odwdzięczyć tym samym. Zasłużyli na odpoczynek, a jej potrzeba ciągłej pracy i kontroli nad wszystkim nie mogła im tego odebrać.

– W porządku – odezwała się po chwili ciszy.

– Kładźcie się spać. Jest późno, jutro też jest dzień – mruknął w końcu Montgomery.

Po chwili zebrali się do sypialni, ale nim Delilah weszła na piętro, posłała jeszcze swojemu tacie kontrolne spojrzenie. Uśmiechnął się do niej uspokajająco.

Detektyw z ulgą położyła się w końcu do łóżka. Materac ugiął się pod ciężarem towarzyszącego jej mężczyzny. Po chwili poczuła, jak otacza jej talię. Przyciągnął ją do siebie i musnął ustami odsłonięty kark. Wtuliła się w Iana, dociskając plecy do jego klatki piersiowej, i pozwoliła, by objął ją mocniej. Dopiero wtedy choć na moment poczuła, że jest już po wszystkim.

Ale z tyłu głowy nieustannie ciążyła jej myśl, że czekało ją jeszcze wiele problemów do rozwiązania. Jednym z nich była konieczność rozmowy z Glorie.

ROZDZIAŁ 2

– Chcę z nią porozmawiać.

Żądanie było proste, ale wykonanie tego trudniejsze. Delilah stała ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej ramionami i patrzyła ostro na stojącego przed nią funkcjonariusza. Niecierpliwiła się, próbowała załatwić tę sprawę od samego rana, a dochodziło już południe. Policjant zerknął w stronę ludzi przechodzących korytarzem.

– Obawiam się, że to niemożliwe – powiedział w końcu.

– Przecież podobno sama chciała mnie widzieć – przypomniała mu z naciskiem.

– Tym śledztwem zajmował się Ian Calloway. Sądzę, że to on ma prawo, by…

– To moja ciotka – przerwała mu szorstko. – Która chce ze mną porozmawiać – dodała pewnie i zmierzyła go wyniosłym spojrzeniem. Mężczyzna westchnął, wyraźnie zirytowany jej postawą.

– Pani Warren…

– Czy jeśli przyprowadzę tutaj pana Callowaya, pozwolicie mi z nią porozmawiać? – spytała nagle.

Policjant nie wyglądał na zadowolonego, że tak drążyła temat i skutecznie wyprowadzała go z równowagi. Westchnął i obejrzał się na pomieszczenie, w którym siedziała Glorie.

Za zamkniętymi drzwiami kryła się kobieta, która pozbawiła życia jej mamę i ciotkę. Delilah miała wrażenie, że dalej nie oswoiła się z tą myślą.

– Wpuśćcie ją. – Ciszę na korytarzu przerwał znajomy głos. Detektyw odwróciła się i spojrzała na Iana, który szedł w ich stronę pewnym krokiem. Z jego twarzy niewiele można było wyczytać. W oczach mignął błysk, ale wyraźnie spoważniał, gdy funkcjonariusz poruszył się niespokojnie. – Ja również z nią porozmawiam – dodał, chcąc jakoś udobruchać nadal niepewnego mężczyznę.

– W porządku – westchnął z rezygnacją policjant. Delilah ruszyła do drzwi. – Ale to ma być krótka rozmowa – zaznaczył.

Kobieta łypnęła na niego nieprzyjemnie, ale nie oponowała. Z cichym kliknięciem otworzyła drzwi i przekroczyła próg. Jej spojrzenie padło na kobietę, która siedziała przy stole ze skutymi rękami, a tuż za jej plecami czuwał funkcjonariusz.

W tym momencie Glorie nie była już zadbaną starszą panią, którą Delilah poznała. Na jej twarzy nie dostrzegła grama makijażu, przez co zmarszczki stały się wyraźniejsze. Miała podkrążone oczy i zaciśnięte usta. Patrzyła na siostrzenicę w bezruchu, gdy ta powoli zmniejszała dzielącą ich odległość. Detektyw czuła za sobą obecność Iana, ale nie obejrzała się na niego ani razu. Kobiety patrzyły na siebie w milczeniu, aż w końcu Glorie lekko się uśmiechnęła.

– Nie zginęłaś – powiedziała, poruszając skutymi rękami.

Delilah obserwowała ją, nie do końca wiedząc, co dokładnie czuje. Utrzymywała nieprzenikniony wyraz twarzy, ale serce biło jej mocno i gdyby wyciągnęła dłonie z kieszeni kurtki, wszyscy dostrzegliby ich drżenie.

– Nie uciekłaś – odpowiedziała.

– Przeszkodziła mi twoja koleżanka, która chciała zgrywać bohaterkę – odpowiedziała lekko Glorie.

Delilah zacisnęła zęby. Powstrzymała się przed ostrą odpowiedzią. Musiała zadać jej odpowiednie pytanie. Nie chciała, by podrażniona ciotka stała się nieprzystępna czy zakończyła spotkanie.

– Zabiłaś obie swoje siostry.

Uśmiech nie schodził z ust Glorie. Wyprostowała się nawet, jakby chciała udowodnić, że złapanie jej niczego nie zmieniało. Chciała pokazać, że nadal miała nad nimi przewagę.

– Niestety, Rodrick podobno się wywinął – prychnęła, rzucając Ianowi wymowne spojrzenie. Delilah zrobiła kolejny krok do przodu.

– Dlaczego?

– Ten detektyw za tobą mnie tutaj zamknął, a ty dalej szukasz odpowiedzi? – spytała starsza kobieta i cicho się zaśmiała. – Zawsze byłaś uparta. Ale ja już nic dla ciebie nie mam. Wystarczy, że tutaj siedzę, to cię powinno usatysfakcjonować – dodała, nie odrywając od niej wzroku.

– Dlaczego je zabiłaś? – W głosie Delilah pojawiła się ostrzejsza nuta.

Jednak Glorie nie odpowiedziała. Wpatrywała się w siostrzenicę bez słowa, a na jej twarzy majaczył lekki uśmiech.

– Podczas śledztwa powiedziałaś, że wszystko się zmieni, jeśli cię okłamię – szepnęła nagle, nachylając się nad stołem. W jej szarych oczach pojawił się błysk. – Czy teraz już nikomu nie ufasz, Delilah?

W pomieszczeniu zapadła pełna napięcia cisza.

***

Delilah próbowała ukryć grymas, gdy weszła do szpitala. Szybkim krokiem ruszyła w stronę schodów i weszła na pierwsze piętro. Była sama, poprosiła Iana, by poczekał na nią na dole. Ponury wygląd korytarza sprawił, że czuła się tutaj jeszcze bardziej niekomfortowo. Weszła do jednej z sal, a jej spojrzenie od razu padło na mężczyznę siedzącego na szpitalnym łóżku i wciskającego ubrania do torby.

Zerknął na wejście i zamarł na jej widok. Był bledszy niż ostatnim razem, gdy go widziała, ale jej uwagę zwrócił czerwony obrzęk na szyi Rodricka. Zamknęła drzwi i się zatrzymała. Przez moment żadne z nich się nie odzywało. Mężczyzna wyglądał na zmęczonego.

– Nie będę tutaj siedzieć – powiedział i wrócił do pakowania swoich rzeczy.

– Rodrick…

– Jeśli przyszłaś, żeby zapytać, jak się mam i mnie pocieszyć, to niepotrzebnie, wszystko u mnie w porządku – przerwał kobiecie i nawet na nią nie spojrzał, gdy podeszła do łóżka. – Żyję i mam się dobrze.

– Bardzo mi przykro z powodu…

– Nie powinno ci być przykro. Nic się nie stało – zaoponował, uciekając od niej wzrokiem.

– Mogłeś zginąć – zauważyła.

– Ian przyjechał na czas.

– Jak to się stało? – spytała. – Jak naprawdę się czujesz? – Starała się, by ton jej głosu pozostał spokojny. Zachowywała między nimi dystans, ale obserwowała go uważnie w oczekiwaniu na odpowiedź.

– Ta suka pozbawiła mnie przytomności, a wtedy mogła zrobić wszystko, co jej się podobało – odpowiedział i westchnął, odrzucając na materac jakiś kosmetyk. – Nie przejmuj się tym – dodał już łagodniej.

– Mogę ci jakoś pomóc? – zapytała.

– To były ciężkie dni, Delilah, i sądzę, że na razie każdy powinien rozejść się w swoją stronę – mruknął ponurym głosem i potarł kilkudniowy zarost. Widziała, jak bardzo był zmęczony, i nie mogła znieść myśli, że czuł się tak po części przez nią.

– Tak sądzisz? – spytała, próbując nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Rodrick w końcu na nią spojrzał.

– Tak. Tak będzie dla nas najlepiej. A później, kiedy dojdziemy do siebie, przemyślimy parę spraw i odpoczniemy… Wtedy się do ciebie odezwę – zadecydował.

– Wiesz, że zawsze masz we mnie wsparcie, prawda? – Musiała mu to powiedzieć, choćby się waliło i paliło.

Rodrick nie wyglądał na przekonanego, co doskonale wiedziała. Poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją w twarz, ale nie zareagowała. Nie mogła nic więcej zrobić. Oboje wiedzieli także, że minie dużo czasu, nim mężczyzna się do niej odezwie.

– Wiem – szepnął w końcu. – Ale nie chcę cię obarczać moimi problemami, Delilah. Po śmierci Caroline wiele się zmieniło. W trakcie śledztwa zmieniło się jeszcze więcej. To nie jest dobry czas na… rozdrapywanie ran. Nie chcę o tym wszystkim jeszcze rozmawiać.

– Wracasz do Nowego Jorku? – spytała.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Na chwilę tak, ale nie wiem, czy chcę zostać w tym mieście. Za dużo rzeczy przypomina mi tam o niej, za dużo wiąże się z tym wszystkim. – Jego głos delikatnie zadrżał, gdy odpowiadał.

– Mogę jakoś…

– Nie chcę twojej pomocy – powtórzył głośniej. – Najpierw musimy to wszystko przemyśleć, odpocząć. Delilah, zawsze byłem gotowy dać ci wsparcie, ale teraz, przez moment… Potrzebuję się od tego odciąć. Może dokądś wyjadę, może wrócę do rodziny – dodał niepewnie.

Nie odzywała się przez moment, aż w końcu wzięła wdech i skrzyżowała z nim spojrzenie.

– Naprawdę mi przykro, że to wszystko potoczyło się w taki sposób – wyznała.

– Nie tobie powinno być przykro – stwierdził.

– Nie zasłużyłeś na to wszystko – oznajmiła. – I przykro mi, że zostałeś wplątany w te wydarzenia. Gdybym wiedziała wcześniej…

– Nie próbuj mnie teraz pocieszać i nie przejmuj winy na siebie – pouczył ją, zasuwając torbę. – Nic z tego wszystkiego nie było naszą winą. Owszem, popełniliśmy wiele błędów, pewnie można było rozegrać to całkowicie inaczej, ale koniec końców odpowiedzialna jest za to Glorie, nie my – podkreślił.

Delilah skinęła sztywno głową.

– Kiedy wyjeżdżasz? – spytała jeszcze.

– Jak najszybciej – odpowiedział i westchnął. W jego oczach pojawił się prawdziwy ból. – Nie chcę spędzić tutaj ani minuty dłużej. To miasto i Nowy Jork… Wszystko, co wiąże się z Caroline, jest dla mnie nie do zniesienia. Dalej jestem niepewny, nie wiem też, jaką decyzję powinienem podjąć. Może znowu zrobię coś nie tak i może później będę tego żałować, ale muszę zniknąć stąd jak najszybciej.

– Kiedy już wyjedziesz i odetniesz się na jakiś czas, pamiętaj, że masz do kogo wrócić – zapewniła.

– Czas leczy rany, Delilah. Kiedy się spotkamy ponownie, może oboje będziemy już w stanie ze sobą rozmawiać. – Uśmiechnął się z wysiłkiem, gdy te słowa padły z jego ust.

– Trzymaj się – powiedziała ciepło.

– Ty też – odpowiedział bez wahania.

Pożegnali się i kobieta opuściła salę.

Podejrzewała, że długo nie będą mieli ze sobą kontaktu. Nie była też pewna, czy mężczyzna naprawdę zdecyduje się do niej odezwać, ale nie mogła go zatrzymywać. Jeśli miała podjąć jedną, właściwą decyzję, to właśnie pozwolić mu wyjechać.

***

Przed wyjazdem Warren musiała załatwić jeszcze jedną rzecz. Zamówiła taksówkę, a gdy kierowca podjechał, podała mu adres. Przez całą drogę patrzyła przez okno i się zastanawiała, jak będzie wyglądać jej życie, kiedy wróci do Nowego Jorku.

W ostatnim czasie była zajęta szukaniem mordercy, ale teraz, gdy było już po wszystkim… Martwiła się, że się nie odnajdzie w szarej rzeczywistości. Nie miała czasu na żałobę, na przeanalizowanie tego, co stało się z jej mamą i ciocią. Wiedziała, że musi się z tym wszystkim pogodzić, ale jednocześnie ciążyła jej myśl, że pośród ostatnich wydarzeń zapomniała o jakiejkolwiek refleksji. Skupiła się na śledztwie, na dowodach, narobiła trochę problemów, naraziła życie przyjaciół, a teraz tak po prostu musiała wrócić do tego, co było.

Pragnęła tego, a jednocześnie nie mogła znieść myśli, że ta sprawa w jakiś sposób ją złamała. Obiecała sobie, że się nie podda i mimo wszystko wróci do Nowego Jorku i do pracy. Niczego nie pragnęła bardziej, jak kontrolowanej rutyny i zajęcia głowy innymi sprawami. Taki był jej sposób na poradzenie sobie ze śmiercią najbliższych. Tylko czy ten sposób był właściwy?

Nie miała czasu, by dłużej się nad tym zastanawiać. Wysiadła z taksówki, kiedy ta podjechała pod dom Bena. Delilah nie wahała się ani sekundy, od razu skierowała się do warsztatu swojego dawnego znajomego, który jak zawsze reperował jedno z aut i z początku nawet nie zauważył jej obecności.

– Delilah! – zawołał z zaskoczeniem dopiero po chwili, gdy podeszła na tyle blisko, by mógł ją usłyszeć. Zmusiła się do słabego uśmiechu. – Co tutaj robisz? Myślałem… Słyszałem, że pojawiło się dużo problemów przy szukaniu zabójcy. Nie odzywałaś się i nie chciałem się wtrącać, ale…

– Przyjechałam, żeby cię przeprosić – przerwała mu w pół zdania. Ben otworzył usta, by coś powiedzieć, ale natychmiast je zamknął i odłożył na bok narzędzie, które trzymał w dłoni. – Nie powinnam traktować cię w taki sposób. I nie powinnam cię podejrzewać.

Blondyn wzruszył ramionami.

– Zrobiłaś to, co musiałaś – odpowiedział.

– Nie powinnam też być taka oschła, kiedy rozmawialiśmy o naszej przeszłości – przyznała już nieco łagodniej. – Popełniłam mnóstwo błędów i chcę cię za to przeprosić. Nie zasłużyłeś na to.

– Ja również nie zachowywałem się wzorowo – odpowiedział.

– Ale na pewno lepiej ode mnie – stwierdziła i delikatnie się uśmiechnęła. – Cieszę się, że tutaj, w Aspen, mój tata będzie miał jeszcze kogoś, do kogo zawsze będzie mógł się zwrócić. Chcę jednak, żebyś wiedział, że ja mogę być taką osobą dla ciebie. Jeśli będziesz miał kłopoty albo po prostu będziesz chciał pogadać… jestem do dyspozycji – obiecała.

Ben się zorientował, że nie wróciła tutaj po to, by opowiedzieć o swoich żywych uczuciach do niego, na co w głębi serca liczył. Zachowała się jednak fair i sprawiła, że na jego twarzy również zawitał nieśmiały uśmiech.

– Dziękuję. Mam nadzieję, że po całym tym śledztwie wszystko powoli wróci do normy. Poradzisz sobie, prawda?

Skinęła delikatnie głową.

– Czyli jesteśmy kwita? – spytała i zrobiła w jego stronę mały krok.

Mężczyzna uśmiechnął się szerzej.

– Dziwnie się ciebie obserwuje, kiedy jesteś taka niepewna. Nadal się nie nauczyłaś wyrażać emocji? – zażartował, a ona przewróciła oczami.

– Daj spokój – powiedziała z nutą rozbawienia w głosie i wyciągnęła do niego dłoń. Uścisnął ją po chwili wahania i mrugnął do niej. – Dziękuję – dodała i wyswobodziła rękę z jego uścisku.

– Kiedy wyjeżdżasz?

– W ciągu kilku dni – odpowiedziała.

– To może dasz się jeszcze namówić na kawę? – spytał, na co posłała mu wymowne spojrzenie.

– Przyjechałam przeprosić, a nie umówić się na randkę.

– To nie randka, w końcu masz już swój obiekt westchnień – wypomniał żartobliwie, a ona lekko pokręciła głową. – Trzymaj się, Delilah. I uważaj na siebie.

– Ty też – odparła.

Posłała mu jeszcze jeden uśmiech i już spokojniejsza ruszyła do czekającej przed bramą taksówki. Obejrzała się przez ramię, Ben cały czas na nią patrzył. Pomachał jej, kiedy znikała za furtką.

***

– Jak się czujesz? – spytał łagodnie Christian, kiedy Carmen weszła do sypialni.

Uśmiechnęła się do niego niemrawo i usiadła obok na łóżku.

– Nie mogę w to wszystko uwierzyć – odpowiedziała. – Nie mogę sobie uzmysłowić, jak… jak jej własna ciotka mogła to zrobić – dodała z przejęciem i spojrzała na mężczyznę, który spochmurniał i skinął głową. – Ona naprawdę była w stanie je zabić i jeszcze zagrozić Delilah – pociągnęła temat. – Kiedy prowadzili śledztwo w sprawie mojej siostry, myślałam, że zabójcy mają jakieś granice, że można ich powstrzymać. Kiedy Maddox mnie dorwał, dostrzegłam u niego takie samo szaleństwo jak u Glorie. Oni nie myślą o konsekwencjach. Nie zastanawiają się, jakie skutki będą miały ich działania. Kierują się emocjami i własną potrzebą zemsty. – Spojrzała na niego ze smutkiem.

– Już po wszystkim. Obiecuję, że po tym, co się tutaj wydarzyło, już nikt ci nie zagrozi. Dopilnuję tego.

Wiedziała, że był szczerze o tym przekonany, ale mimo to nie potrafiła pozbyć się sprzed oczu obrazu ciotki Delilah, która w tamtym momencie chciała ją zabić. Chciała zniszczyć wszystkich.

– Jak myślisz, jak ona sobie teraz poradzi?

– Ma nas. I Iana. Nic jej nie będzie – podkreślił. – Ty poradziłaś sobie po sprawie z Maddoksem, przetrwałaś to…

– Tak, ale do tej pory nie jestem w stanie odciąć się od wspomnień – przerwała mu. – To wszystko jest takie świeże, a Delilah na pewno będzie chciała szybko wrócić do pracy.

– Nie martw się o nią. Poradzi sobie. To Delilah – podkreślił.

– Jak sobie wyobrażasz powrót do rzeczywistości w tym momencie? – spytała. – Tak po prostu wrócimy do Nowego Jorku, do pracy, i będziemy żyć jak dawniej?

– Zrobimy sobie chwilę przerwy. Ian załatwi wszystkie formalności, a ja dopilnuję, żeby każdy z nas mógł odpocząć – odpowiedział i wzruszył ramionami, gdy spojrzała na niego z ciekawością. – To były trudne przejścia. Zasługujemy na mały reset.

– Pojedźmy na krótkie wakacje – zaproponowała Carmen. – Żeby się od tego wszystkiego odciąć.

– Myślałem, że jako pierwsza będziesz chciała wracać do swojej ukochanej rutyny – zażartował i delikatnie się do niej uśmiechnął.

Hoover ujęła dłoń Chrisa i zaczęła bawić się jego palcami, przez chwilę myśląc nad tym, co powiedział.

– Chyba jestem już na to za stara. Pół swojego życia spędziłam na gonieniu za sukcesami, idealną wersją siebie i karierą. Dużo przez to straciłam i myślę, że nic mi się nie stanie, jeśli kilka dni poświęcę na odpoczynek – powiedziała w końcu. Poparł ją bez zastanowienia.

– To może Las Vegas? – rzucił, a ona uniosła z zaskoczeniem brwi.

– Las Vegas? Zgłupiałeś? Zginiemy tam – prychnęła.

– To idealne miejsce, żeby trochę się rozerwać – powiedział, a kąciki jej ust zadrżały. – Wypijemy parę drinków, zabawimy się, zapomnisz o całym świecie – przekonywał ją dalej.

– Czy ty wyobrażasz sobie Delilah i Iana w Las Vegas? – spytała z rozbawieniem.

– Jak Delilah dobierze się do gry w pokera, to dorzuci do puli wszystkie twoje błyskotki. – Wskazał na jedną z jej bransoletek. – I samochód Iana. Zrobi to z wielką satysfakcją.

Zaśmiała się cicho.

– A ty co będziesz robić?

– Ja? To przecież oczywiste – prychnął. – Zamówię kilka drinków, rozłożę się w jakimś wygodnym miejscu i będę patrzył, jak się upijacie.

Trzepnęła go w ramię, gdy tylko to powiedział.

– Nigdy w życiu nie upiłam się tak, żeby ktoś musiał mnie ogarniać – odparła od razu, ale kiedy dostrzegła jego wymowny uśmiech, przewróciła oczami.

– Przypomnieć ci, w jakim stanie wróciłaś po jednym wieczorze spędzonym z Delilah?

– To była jednorazowa sytuacja, nie biorę jej pod uwagę – broniła się, choć bez przekonania.

– Jasne, a w Las Vegas będziesz potulna jak baranek – zakpił, na co zmrużyła oczy.

– Idziesz w złą stronę – ostrzegła Christiana, a on uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Mam swoje powody.

– W takim razie dołączę do grania w pokera i postawię ciebie. A jak przegram, co z pewnością się zdarzy, ponieważ jestem w tę grę beznadziejna, będę z satysfakcją obserwować, jak wynoszą cię z sali.

– To kolejny miesiąc, kiedy jesteśmy razem, a ja dalej mam wątpliwości, czy w ogóle mnie kochasz – prychnął, a Carmen westchnęła.

– Sprzedam cię z miłości – podsumowała i cmoknęła go w usta. – No chyba że znowu będziesz pakować się jak wariat i mnie zdenerwujesz.

– To ja może zarezerwuję nam nocleg w jakimś hotelu i kupię bilety na lotnisko – zdecydował i sięgnął po telefon.

– To już nie robi na tobie wrażenia, że próbuję się ciebie pozbyć – zauważyła.

– Nie, przyzwyczaiłem się – odpowiedział, wpatrzony w ekran telefonu, mimo że ton głosu Hoover nie wskazywał, żeby to było pytanie.

– Przecież wiesz, że żartuję – zapewniła i ujęła jego twarz w dłonie. – Kocham cię i jestem z tobą szczęśliwa. Jedyne, co wywołuje mój niepokój, to powrót do codzienności. Znowu będziemy się mijać – dodała.

– Jakoś sobie poradzimy – stwierdził i przewrócił oczami, gdy usiadła mu na kolanach i wytrąciła telefon z rąk. Chciał dodać coś jeszcze, ale wtedy Carmen pocałowała go i wsunęła palce w jego włosy. – Próbujesz odwrócić moją uwagę? – spytał pomiędzy pocałunkami.

– Muszę cię wykorzystać, dopóki jeszcze mamy czas – odparła i uśmiechnęła się, gdy przesunął dłonie po jej plecach.

– Dobrze – szepnął. – Nie mam nic przeciwko.

Tym razem to on ją pocałował, a Carmen z mocą oddała pieszczotę. Zagłuszyła wszelkie ciążące jej wątpliwości i ani słowem nie wspomniała już o czekającym ich powrocie. Miała nadzieję, że w Nowym Jorku wszystko wróci do normy i nie oddalą się od siebie.

– Wiem, że dalej się przejmujesz, więc pozwól mi sprawić, że choć na moment o tym zapomnisz. – Posłał jej szeroki uśmiech i popchnął ją na materac.

Zaśmiała się cicho, ale nie miała nic przeciwko, kiedy zawisł tuż nad nią i ponownie złączył ich usta w pocałunku.