Alkoholicy i ludzie - Meszuge - ebook

Alkoholicy i ludzie ebook

Meszuge

0,0

Opis

Meszuge — w języku jidysz oznacza wariata, człowieka niespełna rozumu, szaleńca. Najczęściej określenie to ma charakter pejoratywny, ale czasem Meszuge to może być też ekscentryczny dziwak, oryginał… Mijają lata i coraz częściej okazuje się, że pozornie zwariowane pomysły i niby to szalone rozwiązania proponowane przez Meszuge, pomagają wielu ludziom wyraźnie odmienić, poprawić niematerialną jakość swojego życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 397

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Meszuge

Alkoholicy i ludzie

Podróż bez końca

© Meszuge, 2024

Meszuge — w języku jidysz oznacza wariata, człowieka niespełna rozumu, szaleńca. Najczęściej określenie to ma charakter pejoratywny, ale czasem meszuge to może być też ekscentryczny dziwak, oryginał…

Mijają lata i coraz częściej okazuje się, że pozornie zwariowane pomysły i niby to szalone rozwiązania proponowane przez Meszuge, pomagają wielu ludziom wyraźnie odmienić, poprawić niematerialną jakość swojego życia.

ISBN 978-83-8369-406-1

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

SŁOWO WSTĘPNE, WPROWADZENIE

— Czym alkoholicy różnią się od innych ludzi?

— Alkoholicy są tacy sami jak inni ludzie, tylko bardziej.

Moja parafraza powiedzonka, które w oryginale podobno dotyczyło Anglików i miało być zabawne właśnie w stylu humoru angielskiego. W mojej wersji nie jest śmieszne — jest prawdziwe. Organizm alkoholika metabolizuje etanol w sposób mocno zaburzony, odmienny niż u ludzi zdrowych. Doktor Silkworth ze szpitala Townsa w Nowym Jorku nazwał to w latach trzydziestych dwudziestego wieku swoistą alergią i ma to sens do dzisiaj. To ta alergia odpowiada za pojawienie się przymusu picia, tzw. głodu alkoholowego, którego kontrolowanie lub powstrzymanie leży poza zasięgiem osobistych możliwości alkoholika — nazywamy to bezsilnością wobec alkoholu. Poza tą biologiczną czy może organiczną przypadłością, alkoholicy są tacy sami, jak wszyscy inni. Nie mają ani jednej cechy, wady, zalety, której nie mają ludzie zdrowi. Tyle tylko, że te wady, zalety, uczucia, emocje, instynkty, u alkoholików bywają często bardziej… wynaturzone, wzmocnione, patologiczne lub spotęgowane, bardziej determinują zachowania i postawy życiowe takiego człowieka. Powodują też często, choć nie zawsze, poważniejsze konsekwencje.

— Ja to bym nigdy… słyszałem mnóstwo razy z ust ludzi zdrowych (chodzi mi tutaj o niealkoholików) komunikaty pełne pychy i samozadowolenia. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił, nigdy bym się tak nie zachował, nigdy bym czegoś takiego i w taki sposób nie powiedziała. Czyżby? Ale w porządku, może ty rzeczywiście nie, nie będę się upierał, bo nie znamy się, ale przede wszystkim, nie znam warunków, w jakich żyjesz i w jakich przyjdzie ci egzystować kiedyś, w przyszłości. Zbyt wiele razy widziałem rozmijanie się ze standardami moralnymi lub rezygnację albo przynajmniej znaczącą modyfikację, ważnych wartości duchowych, po istotnej zmianie warunków życiowych i sytuacji, żebym był absolutnie przekonany do prawdziwości takich i podobnych deklaracji, nawet swoich własnych. To właściwie nawet nie są kłamstwa, ale przekonania, że wiemy, co byśmy zrobili w każdej możliwej sytuacji. Do weryfikacji własnych przekonań na temat ludzi i życia bardzo mi się kiedyś przydała książka „Ikowie, ludzie gór” Colina M. Turnbulla, choć oczywiście nie tylko ona, bo znacznie bardziej obserwacja życia i ludzi, ale lekturę gorąco polecam; była znaczącym punktem zwrotnym w moim życiu. Dzięki niej zrozumiałem, że nie tylko byt kształtuje świadomość (lub na odwrót), ale nadto — co jest przerażające — byt kształtuje moralność.

— Wszyscy państwo jesteście złodziejami — usłyszałem na jakimś wykładzie, obserwując jednocześnie rosnące oburzenie, nerwowe rozglądanie się po sobie słuchaczy, jakby w poszukiwaniu wsparcia i poparcia, i ledwie tłumione (zapewne przez autorytet wykładowcy i strach przed nim) pragnienie sprzeciwu. Mnie to oburzenie nie dotyczyło, wiedziałem, że jestem lub byłem złodziejem, bo ukradłem w życiu dużo przedmiotów i pieniędzy. Jednak wielu słuchaczom potrzebne było wyjaśnienie, które zresztą padło chwilę później.

— Kto z was nie zabrał z biura spinacza albo kartki papieru? Kto nigdy nie jechał na gapę autobusem lub tramwajem? Kto nie „pożyczył sobie” cukier lub kawę współpracownika, nie pytając go wcześniej o zgodę? Kto nigdy nie wyniósł z miejsca pracy narzędzi lub produktów?

Oczywiście miał rację. I wielu ludziom wydaje się, że są w porządku, bo zasady moralne zmodyfikowali samowolnie według własnych potrzeb. Siódme przykazanie zabrania kradzieży. Zabrania w ogóle, a nie tylko powyżej 5 złotych, prawda? Fakt że realną wartość jakiejś rzeczy oceniamy niezbyt wysoko, i może nawet słusznie, nie znaczy, że jej zabranie, przywłaszczenie sobie, nie jest kradzieżą, nie stanowi grzechu.

Na własne potrzeby wymyśliłem pewien skrót myślowy: masz prawo do towarów, dóbr i usług, za które zapłaciłeś. Nie dotyczy to, rzecz jasna, czegoś przeznaczonego do bezpłatnego rozdawnictwa. Innym, o podobnym znaczeniu, jest: jeśli coś nie jest twoje, to jest cudze, a cudzych rzeczy się nie zabiera.

Rozpisałem się o uczciwości, jakby to o nią głównie chodziło. Tak nie jest, ale uczciwość albo raczej nieuczciwość jest źródłem czytelnych przykładów, łatwych porównań. Jest też, niezwykle często występującą, wadą charakteru. Więc dalej jeszcze o niej będzie i to sporo.

A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: «Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień» [J 7. Cytaty biblijne pochodzą z Biblii Tysiąclecia.].

Nie, nie chodzi o przymykanie oczu i zgodę na zło. Chodzi o to, by zastanowić się, choćby tylko przez moment, nad sobą, zanim osądzi się bliźniego swego. Zrozumienie własnej słabości pomaga być bardziej wyrozumiałym dla innych. Wyjaśnienie (warunków, okoliczności, motywów itp.) nie jest równoznaczne z wybaczeniem, natomiast pomaga zrozumieć, co i dlaczego się wydarzyło. Pomaga w kontakcie z rzeczywistością. A do wybaczania komukolwiek czegokolwiek, także alkoholikom, nie namawiam — to wybór osoby skrzywdzonej.

Zrozumienie jest kluczem do właściwych zasad i postaw, a właściwe postępowanie jest kluczem do dobrego życia…[1]

O cóż więc chodzi mi w „Alkoholikach i ludziach”? O istotę człowieczeństwa. O zrozumienie, w jak niewielkim stopniu się różnimy i jak te drobne różnice potrafią przestać istnieć w jednej chwili, w określonych sytuacjach. Jeżeli przyjmiemy do wiadomości i zrozumiemy, że jesteśmy tacy sami albo bardzo podobni, to może uda nam się zrobić coś wartościowego razem, dla wspólnego dobra. Alternatywą proponowanej postawy jest angażowanie ogromu sił i środków, dla wykazania (sobie i innym), że jestem lepszy niż sąsiad, szwagier, szef.

Chcesz poznać Boga? Jeśli tak, to naucz się rozumieć słabości i niedoskonałości innych ludzi. Ale jak możesz je zrozumieć, nie uświadamiając sobie własnych słabości? A jak możesz zrozumieć znaczenie własnych ograniczeń, jeśli nie otrzymałeś od Boga miłosierdzia, mocą którego poznajesz Jego i siebie? Nie wystarcza nam przebaczać bliźnim; musimy im przebaczać z pokorą i współczuciem. Jeśli przebaczymy im bez pokory, nasze przebaczenie będzie szyderstwem, zawiera bowiem w sobie przekonanie, że jesteśmy lepsi od nich[2].

Moja książka jest zbiorem tekstów, z których wiele pojawiło się na blogu. Najczęściej o alkoholikach, ale nie tylko. Nie jest wykluczone, że niektóre z nich, te z drugiej części, czytelnik moich publikacji już zna, jednak w tym przypadku zmodyfikowałem je w taki sposób lub skomentowałem, żeby uwypuklić podobieństwa, bez kładzenia nacisku na moralną ocenę różnic. Jeżeli jesteśmy podobni — możemy coś stworzyć razem, ale jeśli jesteśmy inni, to często, zbyt często, oznacza niezdolność do porozumienia, zgody, współdziałania oraz wrogość. Bo innych, obcych, boimy się, nie lubimy, bywa że nienawidzimy. Oczywiście, tak też wolno, może nawet bywa to zrozumiałe, choć nie usprawiedliwione. Najważniejsze jednak, że to jest marnotrawstwo. Dowodząc, a w tym akurat możesz mieć rację, że jesteś moralnie lepszy od szwagra albo sąsiada spod piątki, zapewnisz sobie dobre samopoczucie… na chwilę. W taki sposób krótkotrwałe zyski zniweczą szanse na długofalowe efekty.

Nie jest najważniejsze, byś był lepszy od innych. Najważniejsze jest, byś był lepszy od samego siebie z dnia wczorajszego [Mahatma Gandhi].

Drugim ważnym motywem tej książki jest duchowość, duchowy rozwój. Pojęcie „duchowość” wiąże się z życiem wewnętrznym człowieka i jego systemem wartości, może też dotyczyć kwestii niematerialnych, metafizycznych. „Duchowość” to nie religijność, choć świat wewnętrzny określonego człowieka, może zawierać takie wartości duchowe, jak Bóg, Kościół, czy religia. Inne, często wymieniane wartości duchowe, to miłość, rodzina, dom, odpowiedzialność, uczciwość, poświęcenie itd.

Wszyscy jesteśmy istotami duchowymi. Tak, alkoholicy też. Bo są ludźmi, po prostu.

W wyniku rozwoju duchowego każdego dnia stajemy się, lub możemy stawać, ludźmi lepszymi. Najważniejsze jednak jest to, by być lepszym dla innych ludzi, a nie od innych ludzi.

Do pewnego momentu moje życie toczyło się właściwie bez większych „zgrzytów”, jakby samo, może siłą rozpędu, albo bezwładu? Szkoła, wojsko, żona, syn, praca w biurze, do którego żadni petenci nie mieli dostępu i w którym spokojnie zajmowałem się analizą dokumentów. Czy, gdyby warunki się nie zmieniły, mogło tak zostać na zawsze? No, przecież wiem, że nie. Wewnętrzna pustka natarczywie i coraz częściej domagała się wypełnienia.

Nowa praca i… pułapka. Z jednej strony, jak najbardziej realna możliwość kontynuowania studiów, awansów i zarabiania naprawdę dużych pieniędzy, jednak z drugiej, coraz większe koszty emocjonalne i duchowe tych sukcesów, które — jak sądzę — potrzebne mi były wówczas do udowodnienia własnej niezależności. Od innych ludzi, ale i od Boga. Może nawet Jego w szczególności?

Głód duszy, który doskwierał mi coraz bardziej, próbowałem karmić kolejnymi, drogimi przedmiotami. Pamiętam, jak potrzebując przegrać film, kupiłem po prostu drugi magnetowid, ot tak, po prostu, jak ludzie kupują skarpetki. Nieco później przyszła kolej na samochód kupiony za pół pensji albo i mniej.

Czy potrzebowałem innych ludzi? Jasne! Dlatego miałem podwładnych. Także „wygodną”, bo byłą żonę. I syna, z którym nijak nie umiałem się porozumieć, nie znając języka uczuć, języka serca. A Bóg? A cóż ja miałem Mu do zaoferowania? Drogie przedmioty?

Miałem stanowisko, sukcesy zawodowe, nagrody, awanse i dużo pieniędzy. To były namacalne dowody na to, że nikogo i niczego więcej do szczęścia nie jest mi potrzeba. Poza alkoholem oczywiście. Tak… alkoholu potrzebowałem coraz więcej i coraz częściej. Taka była cena tych… „sukcesów”.

W pewnym momencie nie miałem już pierwszej pracy i związanego z nią świętego spokoju, nie miałem wysokich poborów, bo mi je zżarła inflacja, zresztą… firma wyraźnie zmierzała ku plajcie. Nie umiałem żyć bez alkoholu, nie umiałem żyć z nim… Pozostała mi olbrzymia wewnętrzna pustka. Niezaspokojony głód duszy. I alkoholizm - grzech pierwszego przykazania lub choroba psychiczna.

We Wspólnocie AA po raz pierwszy usłyszałem o duchowości, jako systemie wartości, a nie — jak mi się to wcześniej wydawało — jakichś obrzędach religijnych, modłach, liturgii. To było jak objawienie, może nawet przebudzenie. Miałem władzę, miałem ludzi, miałem pieniądze, miałem rzeczy (przedmioty), ale jakieś wartości niematerialne? Nawet nie wiedziałem, czy jakieś mam, albo może miałem kiedyś.

Minęły lata. Zmieniło się tak dużo… Nadal lubię ładne, eleganckie rzeczy, ale… Jedną z moich wartości nazywam powiernictwem, bo uważam, że nikt nie posiada niczego na własność na mocy jakiegoś absolutnego prawa moralnego, nawet jeżeli zdobył to uczciwie, legalnie, własnym wysiłkiem. Rzeczy są nam jedynie powierzane, przekazywane po to, żebyśmy ich mogli używać, w takim czy innym sensie, dla dobra wszystkich. Takie podejście ułatwia mi określanie priorytetów. Bo rzeczy to tylko rzeczy.

I wreszcie powoli wszystko zaczęło mi się integrować, stapiać, łączyć w jedną harmonijną całość — no, może nie samo, trochę pracy w to jednak włożyłem; pomogli też przyjaciele i… obcy ludzie.

Harmonia i jedność ducha. Zgoda z samym sobą, ludźmi i światem. Tylko tyle? A może aż tyle? Czemu tak późno? A może najważniejsze, że w ogóle?

W mojej książce alkoholik/alkoholiczka, jak zapewne już się domyślasz, to nie tylko pijak i menel, ale synonim kogoś… innego, trochę innego niż Ty człowieka, innego z dowolnego powodu (zwykle mniej ważnego niżby się to wydawało). Podobno Bóg mówi do nas ustami innych ludzi. To może spróbuj, postaraj się, usłyszeć tych innych ludzi… nawet alkoholiczki i alkoholików — jak ja. Bo w „Alkoholikach i ludziach” staram się pomóc ci stać się bardziej człowiekiem.

[1] „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji” (tytuł oryg. „Twelve Steps and Twelve Traditions”. W środowisku Anonimowych Alkoholików książka ta nazywana jest w skrócie 12 × 12. Wydana przez Fundację Biuro Służby Krajowej Anonimowych Alkoholików w Polsce, Warszawa 2006, s. 125.

[2] Thomas Merton, „Nikt nie jest samotną wyspą”, s. 257.

CZĘŚĆ PIERWSZA: teksty z lat 2021 — 2024

Głosowanie nad wolą Boga

Dawno, dawno temu dość często podczas mityngów niektórych grup AA w Opolu, zwracano uwagę, że jest znacząca różnica między „wierzę w Boga”, a „wierzę (ufam) Bogu”. Bo przed laty nie było to takie oczywiste, że wiara w Boga nie wystarczy, musi jej towarzyszyć konkretne działanie (w Biblii napisano, że wiara bez uczynków jest bezowocna), ale żeby je podjąć, muszę wierzyć Bogu, ufać, że Jego pomysł, nawet jeśli mi się nie podoba, będzie dobry… dla mnie lub dla innych, a może dla Boga właśnie.

Może niezbyt często, ale zdarzało mi się uczestniczyć w spotkaniach, w których prawdziwość słów z Ewangelii św. Mateusza, dawała się wyraźnie odczuć, doświadczyć.

Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich [Mt 18,20].

Oczywiście nie chodziło o religijność takiego spotkania, ale o nastawienie uczestników, o dobrą wolę, tolerancję, dbałość o wspólne dobro nas samych oraz tych, którzy dopiero kiedyś dołączą, o życzliwość, szacunek, może nawet miłość. W każdym razie to COŚ, czego nijak nie da się opowiedzieć, nie da wyrazić słowami, bo można tylko przeżyć, duchowo doświadczyć.

W spotkaniach o takiej duchowej jakości niepotrzebne były regulaminy, zakazy, nakazy, wiec je wywaliliśmy ze scenariuszy naszych spotkań. On był z nami, a my wierzyliśmy Mu. Wierzyliśmy, że zadba o to, by to, co warte usłyszenia, zostało powiedziane. I żeby usłyszał to każdy, kto określonej treści właśnie potrzebuje.

Brak zaufania Bogu to nie jest wada charakteru, ale niewątpliwie potężny mankament i słabość alkoholików — nawet tych, którzy twierdzą, że wierzą w Boga. Ten spadek ufności we wszechmoc Boga, jakkolwiek Go pojmujemy, jest stosunkowo łatwy do zauważenia. Alkoholicy próbują Go kontrolować, a nawet głosować nad Jego wolą (sic!). Tak, tak… możesz sobie Panie być wśród nas, ale my wiemy lepiej, co jest innym potrzebne, kto ma im to powiedzieć, jak długo mu wolno mówić, ile razy zabierać głos itp. Panie Boże, fajnie, że jesteś, ale to my w drodze głosowania ustalimy, co i jak powinno być.

I tylko w jednym różnicie się od Boga — Bóg wie wszystko, a wy wszystko wiecie lepiej[1].

Zapewne mam zbyt słabą wiarę, by z pełnym przekonaniem decydować, po czyjej stronie jest tutaj racja. Może rzeczywiście, choć wątpię, po stronie terapeutów, którzy twierdzą, że na spotkaniu każdy powinien móc się wypowiedzieć, wyrzucić coś z siebie? A może słuszność mają Anonimowi Alkoholicy, według których dzielimy się doświadczeniem w temacie rozwiązania problemu alkoholizmu, a czy wszyscy tym doświadczeniem dysponują i są je w stanie przekazać? W każdym razie postanowiłem, że ja jednak nie będę brał udziału w głosowaniach nad wolą Pana Boga. I tylko zastanawiam się, która z tych postaw lepiej służy duchowemu rozwojowi… mojemu i innych ludzi, w tym uzależnionych.

Problematyczna wdzięczność

Wdzięczność nie była tematem, który rozważałbym jakoś głębiej, zanim znalazłem się w środowisku niepijących alkoholików. Ale z paroma innymi pojęciami było podobnie, nie odróżniałem strachu od lęku, realnego poczucia krzywdy od urazy, nie rozmyślałem nad pokorą, bezsilnością i paroma innymi. Nic w tym złego, czy dziwnego, bo pewne pojęcia lub określenia wzbudzają większe zainteresowanie dopiero wtedy, kiedy z jakiegoś powodu stają się ważne i potrzebne w naszym życiu.

Z literatury Wspólnoty AA oraz wielu rozmów z alkoholikami o dłuższym nieco stażu abstynenckim wynikało, że cała ta wdzięczność jest cudownym uczuciem, błogim, pożądanym, upragnionym, niezwykle przyjemnym, pożytecznym i wskazanym. No i dobrze, ale… mijały miesiące, wreszcie lata, a ja zaczynałem zdawać sobie sprawę, że nie zawsze moja wdzięczność daje takie właśnie odczucia, o jakich mówią i piszą alkoholicy. Pomyślałem sobie wtedy, że pewnie jestem stuknięty bardziej, niż mi się to wcześniej wydawało i tak to zostało. Aż do czasów popularyzacji komputerów i Internetu.

Wyguglałem sobie pewnego razu „wdzięczność” i znalazłem wiele potwierdzeń, już spoza świata AA. Tak, tak, wdzięczność to cudowna sprawa, chcesz być szczęśliwy — bądź wdzięczny, wdzięczność to twój sposób na szczęście itp. Natomiast znalazłem też inne, zupełnie odmienne — okazało się bowiem, że mnóstwo ludzi, w różnych krajach, w rozmaitych okresach dziejowych, miało i ma o wdzięczności zdanie mocno różniące się od tego, które jest tak popularne w AA i wśród entuzjastów albo modnych właśnie mówców motywacyjnych. Drobne przykłady:

Dla niejednego człowieka łatwiej jest spełnić przysługę, niż ją przyjąć. Najczęściej wchodzi tu w grę podrażniona ambicja. Człowiek lubi być niezależny i jak najwięcej zawdzięczać sobie. Nie lubi prosić ani okazywać wdzięczności. Jest w tym po prostu brak poczucia rzeczywistości: nawet najbardziej niezależny człowiek na każdym kroku w swym bytowaniu i w swoim działaniu uzależniony jest od drugich. (Tadeusz Olszański)

Człowiek wyrządzając drugiemu człowiekowi przysługę stwarza sobie wroga, bo przysługi powodują jad — wdzięczność. Wdzięczność to podświadoma nienawiść, a to potężna broń psychologiczna. (Łysiak, „Najgorszy”)

Publiusz Syrus (literat rzymski): Mały dług stwarza dłużnika, duży — wroga.

Stara mądrość żydowska: Jakie dobrodziejstwo ci uczyniłem, że mnie tak nienawidzisz?

Nasze jest nieco skromniejsze: Chcesz stracić przyjaciela — pożycz mu pieniądze.

Pies, kiedy się go żywi, wykazuje więcej wdzięczności, niż człowiek, któremu się pomaga — przysłowie chińskie.

Sztuka pochlebstwa dała początek sztuce dziękowania — Voltaire.

Ludzie nie lubią tych, którym muszą być wdzięczni — Anonim.

Ślepiec nigdy nie podziękuje ci za okulary — przysłowie angielskie.

Wdzięczność poszła do nieba i drabinę z sobą zabrała — Anonim.

Nie licz na wdzięczność za to, co już uczyniłeś dla ludzi. Musisz sprawić, by byli wdzięczni za to, co uczynisz dla nich w przyszłości — Mario Puzo [to już odrobię żartem].

Pewnego razu opowiadałem o tym na jakimś spotkaniu AA i spotkałem się ze stwierdzeniem, że wszyscy ci ludzie, mający jakieś wątpliwości w kwestii cudownej wdzięczności, w całej historii rodzaju ludzkiego i w przeróżnych krajach, mylą się zupełnie, bo wdzięczność należy postrzegać całkowicie jednostronnie i jedynie słuszną rację mają Anonimowi Alkoholicy, wychwalając ją pod niebiosa. Hm… na stwierdzenia amatorów, że ktoś ma jedynie słuszną rację, reaguję niezbyt przychylnie, ale mniejsza z tym.

A na koniec jeszcze trzy pytania:

1. A co z odwdzięczaniem się? OD-wdzięczyć się, czyli zrobić coś takiego, żeby już dłużej nie musieć być wdzięcznym. Po co i dlaczego ktokolwiek się odwdzięcza, skoro wdzięczność jest (niby) taka fantastyczna, upragniona i pożądana?

2. Jak to jest, że w tej pełnej wdzięczności Wspólnocie AA, widoczne są wiecznie problemy ze służbami, które przecież z wdzięczności, bo za darmo, można byłoby pełnić?

3. Jeśli wdzięczność jest zawsze tak absolutnie cudowna, to czemu nie prosisz codziennie kilkunastu osób o różne przysługi, pomoc, wsparcie? Nie dość, że zrobiliby coś dla ciebie albo za ciebie, to miałbyś przecież okazję nieustająco czuć tą, rzekomo, tak wspaniałą wdzięczność.

Jaki wymiar przyjmie ta cała wdzięczność, to — moim zdaniem — kwestia okoliczności, warunków, konkretnej sytuacji, stanu ducha, nastawienia, a więc… bywa z tym różnie. Dobrym pomysłem wydaje mi się rozpoznanie własnego stanowiska w tej kwestii i wielu innych, zamiast bezrefleksyjnego powtarzania frazesów.

Należenie do mniejszości, nawet jednoosobowej, nie czyni nikogo szaleńcem. Istnieje prawda i istnieje fałsz, lecz dopóki ktoś upiera się przy prawdzie, nawet wbrew całemu światu, pozostaje normalny. Normalność nie jest kwestią statystyki. [George Orwell „Rok 1984”]

Kto stanowi prawo?

Czy Wspólnota Anonimowych Alkoholików w Polsce gwarantuje komukolwiek cokolwiek? Przypomnę może, że gwarancja to poręczenie, że coś nastąpi albo że jest prawdziwe. Czy nieformalna grupa alkoholików (nieformalna, bo niebędąca organizacją), to jest ludzi z założenia psychicznie chorych albo przynajmniej zaburzonych, jest w stanie udzielić komuś jakiejś gwarancji? Wydaje się oczywiste, że AA nie gwarantuje wytrzeźwienia, nie gwarantuje szczęścia, nie gwarantuje uczciwości swoich poszczególnych członków, nie gwarantuje… Wygląda jednak na to, że AA w Polsce gwarantuje innym (zwłaszcza nowicjuszom) anonimowość.

…na szczeblu osobistym anonimowość gwarantuje wszystkim uczestnikom AA ochronę przed zidentyfikowaniem ich jako alkoholików, co jest szczególnie ważne dla nowicjuszy.

[Źródło: https://aa24.pl/pl/informacje-o-aa/jak-rozumiec-anonimowosc ].

Ale w niuanse funkcjonowania fundacji zagłębiał się nie będę, za mało o tym wiem.

Już kilka razy zwracałem uwagę na to, że sponsorzy w AA roją sobie, że mają jakieś szczególne uprawnienia, jak księża tajemnicę spowiedzi albo lekarze tajemnicę lekarską, i uważają, że nie muszą zawiadamiać stosownej instytucji/urzędu o popełnionej zbrodni. Poplecznictwem przez zaniechanie jest niezawiadomienie organów ścigania, pozostawienie spraw swojemu biegowi, mimo informacji o popełnieniu czynu przestępnego i wiedzy kto się go dopuścił. Art. 239KK. Jednak w praktyce ściganie w przypadku poplecznictwa ma miejsce właściwie tylko w przypadku, jak już wcześniej wspomniałem, niewykrytej zbrodni (zbrodni! a nie jakiegokolwiek przestępstwa czy drobnego wykroczenia!). A to nie jest chyba takie częste. Przynajmniej mam nadzieję, ale… co z tego, że nie takie częste?

Sabotowanie prawa, niezdolność do podporządkowania się normom prawnym przez rzekomo trzeźwych sponsorów, to sprawa indywidualna — sponsor w takiej sytuacji sam musi podejmować decyzje o swoim postępowaniu. Sponsor z AA[2], ale i każdy człowiek.

Jak twierdził mój sponsor, a ja zapamiętałem, bo to dla mnie ważne, we Wspólnocie AA jest tylko jeden człowiek zobowiązany do przestrzegania zasad — ten, który sam tak postanowi. To powiedzenie pomaga mi nie budować nierealistycznych oczekiwań, co do poziomu moralnego innych ludzi. W AA i poza tą Wspólnotą, w życiu, po prostu.

Uprzejmie zawiadamiam, że nie jest prawdą, że Wspólnota AA w Polsce czy jakimkolwiek innym kraju gwarantuje komukolwiek anonimowość. Nie jest to prawdą ani teraz, ani nie było nigdy wcześniej. Chciałem napisać, że anonimowość może gwarantować tylko określona osoba, jeśli ona sama tak postanowi i dotrzyma słowa, ale w przypadku alkoholików nawet to może być czasem problematyczne. Bo, jak pokazuje doświadczenie, po pijaku puszczają wszelkie hamulce, niestety. A czy ktoś z nas może gwarantować, że już na pewno nigdy się nie napije?

Czy trzeba koniecznie być alkoholikiem, żeby „pod wpływem” gadać za dużo i zdradzać cudze tajemnice? Czy niezbędne jest uzależnienie, żeby przydzielać samemu sobie jakieś szczególne prawa? Przecież robimy to prawie codzienne i bywa, że nawet jesteśmy sami z siebie dumni z tego powodu.

My w AA i poza Wspólnotą

Dawno, dawno temu sponsor podrzucił mi temat, pytanie: kiedy na poważnie zaczyna się dla alkoholika Wspólnota AA? Wyszło mi wtedy, że na poważnie, czyli wtedy, kiedy staję się aktywnym współuczestnikiem we Wspólnocie, a nie tylko konsumentem cudzej pracy i zaangażowania, a jest to moment właściwie rozumianego sponsorowania na Programie i czas, w którym zaczynają się dla mnie liczyć Tradycje AA, ale także w życiu pozamityngowym, poza salkami Wspólnoty AA. Efektów tej pracy było wiele i pojawiały się one latami. Jednym z takich skutków ubocznych była (po kilku latach) wspólna z kolegą, podwójna spikerka na temat mitów, niebezpiecznych przekonań i zaklęć w polskiej odmianie AA. Wiele ich jest/było, ale tym razem chciałbym zwrócić uwagę na jedną.

Od dłuższego czasu mało się udzielałem w środowisku AA. Bywałem na mityngach 2—3 grup w Opolu, i to niezbyt często, i pewnie dlatego zaczęło mi się wydawać naiwnie, że tak jest wszędzie. Ale zaczęła się epidemia, zaproszono mnie albo sam się podłączyłem do jakiegoś mityngu on-line i nagle poczułem się tak, jakbym cofnął się w czasie o jakieś dwadzieścia lat, to jest do okresu, gdy w Polsce spotkania alkoholików były tylko z nazwy mityngami AA, bo w rzeczywistości przypominały połączenie klubów abstynenta, z grupami psychologicznego wsparcia, zbudowane na zasadach obowiązujących podczas zajęć grupowych terapii odwykowej, z niewielkimi tylko elementami AA — chodzi o rytualne odczytywanie Preambuły, Kroków i Tradycji,[3] z czego i tak nic kompletnie nie wynikało.

Tym razem chodzi mi o bezwzględny zakaz używania zaimka osobowego „my”, zawarty w scenariuszach niektórych grup. Na szczęście nie wszystkich. Choć nasza Wielka Księga i Dwanaście Kroków proponują współdziałanie, współpracę i wspólnotę, właśnie przez owo „my” (Przyznaliśmy, Uwierzyliśmy, Podjęliśmy, Zrobiliśmy, Wyznaliśmy, Staliśmy, Zwróciliśmy, Zrobiliśmy itd. itd.), na spotkaniach AA w Polsce wzmacnia się systemowo egocentryzm i egoizm alkoholików, zmuszając ich do koncentrowania się na sobie i dbania tylko o siebie.

Mityngi dały mi to, co mój sponsor lubi nazywać jednym z najważniejszych słów w Wielkiej Księdze — AA sprawiło, że w moim życiu pojawiło się słowo »my«. Przyznaliśmy się, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu…«. Już dłużej nie musiałem być sam [WK, wyd. z 2014 roku].

A może, mimo hucznie obchodzonych rocznic, znaczna część Wspólnoty AA w Polsce nadal nie dorosła do idei wspólnoty? A czy, jako Polak, do tej idei dorosłem? W domu, w rodzinie, zwykle pewnie jesteśmy „my”, ale czy w firmie jesteśmy „my”, czy może ja i jacyś „oni”? Czy potrafię tworzyć realne więzi z ludźmi spoza mojej rodziny? Więzi — zaznaczam — bo relacje lub kontakty, to ma szef z załogą lub biznesowymi partnerami.

Ciekawe też, skąd te różne depresje, a nawet samobójstwa związane z samotnością?

Wśród właściwych ludzi?

Uczestniczyłem niedawno w ciekawym — w pewnym sensie — spotkaniu AA. Przynajmniej tak się wydawało, że AA. Zaczęło się bardzo dobrze — tematem były określone Kroki i Tradycja, ale też ważny dla mnie cytat z WK[4], zaczynający się od stwierdzenia: Egoizm, egocentryzm, koncentracja na samym sobie!… To właśnie jest, jak sądzimy, zasadnicze źródło naszych kłopotów[5]. Był też temat dotyczący miłości. Super! Tylko, że…

Przez godzinę prawie zebrani z przejęciem i przekonaniem mówili o tym, jak ważne jest rozpoznawanie i nazywanie uczuć i emocji, jak podkreślali to na zajęciach grupowych terapii odwykowej, jak zwracała uwagę na te uczucia i emocje terapeutka, jak ważne to jest według psychologa itd. itp. Gdyby nie temat mityngu, może nie byłoby to tak rażące, ale zebrani najwyraźniej zupełnie nie zdawali sobie sprawy, że takimi przekonaniami afirmują właśnie owo niebezpieczne koncentrowanie się na sobie.

Jakoś udało mi się przemycić pytanie, czemu niby te uczucia i emocje, a jeszcze bardziej właściwe rozpoznawanie ich i nazywanie (zgodnie z jakąś tablicą, którą niektórzy z nich widzieli u psychoterapeuty), jest tak ważne, do czego to ma służyć, po co? Wyszło na to, że to nieustanne koncentrowanie się na swoich uczuciach oraz właściwe ich nazywanie jest wyjątkowo ważne, ale nikt właściwie nie wie, po co ani do czego.

Dawno, dawno temu, usłyszałem, że jeśli już koniecznie chcesz porozmawiać o swoich uczuciach, detalicznie omówić swoje emocje, to idź na jakąś terapię (niekoniecznie odwykową), bo my w AA się tym nie zajmujemy. Rozumiem to, mam podobne zdanie. Program AA, który jest siłą Wspólnoty i nadzieją dla alkoholików, jest programem działania, a nie nieustannego koncentrowania się na sobie, swoich uczuciach i emocjach. W czym niby miałaby pomóc alkoholikowi żmudna nauka właściwego nazywania tych uczuć i emocji?

Przypomniałem sobie, dotyczące jakby tego tematu, wydarzenie z własnej przeszłości. Krążyłem po sklepie ze schowaną przemyślnie płytą DVD. Wydawało mi się, że nikt mnie nie widział, gdy zabierałem ją z półki i chowałem, ale bałem się, że może być ona elektronicznie zabezpieczona i bramka ochroniarzy zacznie wyć, gdy spróbuję się z płytą wymknąć ze sklepu. Ano właśnie — bałem się! W tym momencie miałem do wyboru dwie opcje:

a) Zacznę rozważać, czy to, co czuję, to strach, czy lęk? A może obawa? A może niepokój? A może… I czy powinienem się przejmować, bo może niewłaściwie nazwałem swoje uczucie?

b) Działanie — odniosę płytę na miejsce, zrezygnuję z kradzieży i tym samym automatycznie i natychmiast przestanę się bać.

Nie opowiedziałem o tym wydarzeniu na mityngu. Nie starczyło czasu? A może po prostu nie było komu i po co? Sam już nie wiem. Tylko zastanawiam się, czy jako sponsor, powinienem mityngi tej grupy polecać nowicjuszom, podopiecznym…

A co do uczuć — Program nauczył mnie dwóch rzeczy, po pierwsze, jeśli jestem trzeźwy, to uczucia i emocje mam odpowiednie do sytuacji (np. nie śmieję się na pogrzebie), a po drugie, że wyrażając te swoje uczucia i emocje nie mogę nikogo skrzywdzić. I to jest wszystko, tyle wystarczy, bo przemyśliwanie, rozważanie, kontemplowanie, właściwe nazywanie uczuć i emocji, zapewne może mi pomóc zabłysnąć podczas zajęć grupowych podczas terapii, ale w życiu większego znaczenia nie ma. Wbrew temu, co próbuje nam wciskać rosnąca rzesza psychologów. W moim życiu, które zbliża się ku końcowi, sto razy bardziej ważne było, co i jak zrobiłem, niż umiejętność nazywania emocji w sposób właściwy i jedynie słuszny.

Ignorancja zabija

W artykule pochodzącym z Raportu Światowego Mityngu Służb AA w NJ w 2004 roku znaleźć można zdanie: Nasze przykre doświadczenie pokazuje, że ignorancja zabija AA. Mocno się tym kiedyś przejąłem i — żeby nie być ignorantem, który szkodzi Wspólnocie — zacząłem czytać i poznawać historię Anonimowych Alkoholików oraz Tradycje AA.

Uważam, że Wspólnota AA jest zjawiskiem fascynującym, najważniejszą ideą społeczną (i nie tylko) dwudziestego wieku. Lata mijają, ignorancja niby zabija AA, ale jakoś zabić nie może (i bardzo dobrze!). Podobnie jak postawy opisane w „Języku serca”: Osobista gloryfikacja, arogancka duma, zajadła ambicja,, ekshibicjonizm, nietolerancyjna satysfakcja, pieniądze czy szaleństwo władzy, nieprzyznawanie się do błędów oraz nieuczenie się na nich, samozadowolenie, lenistwo — te i wiele innych cech należą do typowych „schorzeń”[6]… Albo inne — może nie tak typowe, ale częste „schorzenia”: ciasnota umysłowa, arogancja, brak wyobraźni, absurdalne przekonania, nierealistyczna ocena sytuacji, fanatyzm oraz strach, jako formy zniewolenia… umysłowego… duchowego… Chyba nie są zarezerwowane dla pijaków, niestety.

Zaczęło się od sponsorowania (jeden alkoholik mówił do drugiego, co i jak warto jest zrobić, żeby przestać pić), na nim wyrosła Wspólnota, która nadal trwa i działa mimo niesamowitych zawirowań dziejowych. Upadają świetnie zorganizowane imperia, a my dalej robimy swoje, mimo braku władzy, obowiązujących zasad, organów, które karałyby za nieprzestrzeganie ich, mimo tego, że we Wspólnocie tak naprawdę nikt nikomu nie może nic nakazać, czy narzucić… choć nieustannie próbuje (np. nazywanie ewidentnych decyzji rekomendacjami jest tylko słowną manipulacją, sekciarskim językiem).

Z niesłabnącym podziwem obserwuję Anonimowych Alkoholików w Polsce od ćwierćwiecza i dzięki temu zauważam rozliczne zmiany. Pamiętam jak na mityngach powtarzano, że do AA (a może do Programu) nie da się być za głupim, ale można być za mądrym. Pamiętam jak polscy AA-owcy z dumą deklarowali na mityngach, że nigdy żadnej wspólnotowej książki nie przeczytali (ani jakiejkolwiek innej), żeby przypadkiem nie być zbyt mądrymi, z żadnym sponsorem nie pracowali, bo alkoholik musi odrzucić wszelkie autorytety (poza Bogiem) i mimo to, a może właśnie dzięki temu, trzeźwieją już po kilkanaście lat. Tyle, że jakoś przez te wszystkie lata wytrzeźwieć nie mogli, ale to inna sprawa. W każdym razie tu zaszła wielka zmiana, bo teraz nie ma weekendu, żeby gdzieś nie odbywały się jakiejś warsztaty Tradycji lub Koncepcji. Ewenement na skalę światową zapewne, a w USA i Kanadzie to na pewno, bo stamtąd informacje do mnie docierają. Warsztatów we Wspólnocie AA w Polsce jest zapewne więcej rocznie niż w Ameryce od powstania Anonimowych Alkoholików (czyli od 10.06.1935).

Co jeszcze się zmieniło? Niektóre mityngowe zaklęcia odchodzą w niepamięć, i bardzo dobrze, ale pojawiają się inne. Dawno nie słyszałem już powiedzenia „jeden rok — jeden Krok”, ale za to w niektórych środowiskach popularne stało się: „Program AA nie jest do interpretowania”. Przyznam jednak, że wcale nie jestem pewien, czy autorzy tego poglądu rzeczywiście wiedzą, co znaczy „interpretacja”. Bo może jest z nią tak, jak z niewłaściwie użytymi alternatywami, dylematami, osobowościami, akredytacjami, samonapędami i innymi bredniami zawartymi w WK z 2018 roku i powtarzanymi w tym środowisku.

Dwanaście Kroków zawiera niewiele wskazań absolutnych. Większość Kroków poddaje się elastycznej interpretacji, zależnie od doświadczenia i światopoglądu jednostki[7].

Inne, nowe powiedzenia, a może zawołania bojowe, które wpadły mi niedawno w uszy: alleluja siostro i do przodu, mogę rozmawiać z tobą, ale nie będę rozmawiał z twoją chorobą, macie krew na rękach, i parę innych, bardzo typowych dla podejścia fanatycznego. A fanatyzm, jeśli ktoś nie wie, zawsze charakteryzuje się skrajną nietolerancją. Czyli nie tyle ja robię dokładnie to, do czego jestem przekonany, ale wszyscy inni muszą robić to, do czego ja jestem przekonany i będę ich do tego zmuszał, różnymi metodami, dla ich własnego dobra, oczywiście. Czy ma to coś wspólnego z AA-owską tolerancją i miłością? Nic, zupełnie nic. Ale fanatyk ma to oczywiście w d…

Kolejna, stosunkowo nowa fantazja: po zrobieniu ze sponsorem Programu, pierwszych dziewięć Kroków można zapomnieć, bo od tej chwili dla alkoholika liczą się już tylko trzy ostatnie. Czyżby? A co na to doświadczenia AA i Billa W.? Cały Program Dwunastu Kroków wymaga stałego i osobistego wysiłku w stosowaniu się do jego zasad i — jak ufamy do woli Bożej[8]

Oczywiście można takie… przekonania, fiksacje, egzotyczne poglądy, mody itd. mnożyć w nieskończoność, ale najważniejsze jednak jest to, że nie są one w stanie realnie zagrozić Wspólnocie AA. W jakimś kraju, w jakimś czasie, mogą one zaburzyć na pewien okres działania grup, struktur, służb (np. w Rosji są obecnie dwie Wspólnoty AA), ale na całość nie ma to właściwie większego wpływu. Iluś tam alkoholików się zrazi, iluś odejdzie, niektórzy może nawet zapiją się na śmierć, ale to dalej są tylko zawirowania lokalne. Brutalne to, zapewne, ale i tak wiadomo, że nie da się uratować wszystkich. Bill W. i weterani stworzyli system, który sam się naprawia i oczyszcza. Choć niekoniecznie wydarzy się to oczyszczanie już do następnego czwartku. Wspólnocie AA realnie może zagrozić chyba tylko skuteczne, powszechnie dostępne i tanie lekarstwo na alkoholizm. Czego zresztą życzę każdemu alkoholikowi.

Nie każda grupa ludzi jest tak wyjątkowa i szczególna, jak Wspólnota Anonimowych Alkoholików. W innych środowiskach błędne przekonania, przejęte od kogoś „prawdy” i fantazje i rojenia o rzeczywistości, mogą ludziom, a nawet kolejnym pokoleniom, narobić naprawdę wielu problemów. Jesteś pewien, że żyjesz wśród właściwych ludzi? Podzielasz ich poglądy, czy może do ich przyjęcia zostałeś jakoś zmuszony?

Lata mijają, a strach pozostaje

Jednym historia Anonimowych Alkoholików jest zupełnie obca i zbędna, innym pomaga zrozumieć fenomen Wspólnoty, idee związane z posłaniem AA, a wreszcie sam Program Dwunastu Kroków oraz Tradycje.

Mało brakowało, a współzałożycieli AA byłoby trzech, a nie dwóch. Doktor Bob, Bill W. i Clarence S. Niestety, drugi i trzeci dość mocno się poróżnili, więc Clarence S. z Cleveland wypadł z tej wielkiej trójki. Byłby może znaczącą i poważaną postacią we Wspólnocie, jako prekursor pewnych ciekawych rozwiązań (np. Program robi się podczas czterech jednogodzinnych sesji), ale… Kiedy ostatecznie pożarł się z Billem W., zaczął jeździć po Stanach, wygłaszać odczyty i przedstawiać się jako założyciel AA, którą to Wspólnotę, według niego, sam założył w Cleveland.

Dla wyznawców i fanatyków jest to zapewne zła wiadomość. Dla trzeźwych alkoholików kolejny dowód na to, że doskonały Bóg posługuje się wysoce niedoskonałymi ludźmi.

Po raz pierwszy przyznałem, że sam z siebie jestem niczym, że bez Niego jestem stracony[9].

Pewnego razu szykowała się w Internecie spikerka na niesamowicie intrygujący temat: „Pułapki Programu AA”. Nastawiłem się na nią, zarezerwowałem sobie czas, dałem znać znajomym… Rozczarowanie było wielkie — spiker poinformował, że w Programie nie ma żadnych pułapek, więc on opowie o sobie — ale to inna sprawa, w każdym razie ciekaw byłem, czy spiker powie coś o największym kłamstwie Billa W. zawartym w WK — bo w życiu to może kłamał i bardziej. A jest nim stwierdzenie: A oto kroki, które postawiliśmy i które są sugerowanym programem powrotu do zdrowia… [„Anonimowi Alkoholicy”, wydanie z 2018 roku, s. 59]. Kiedy Bill pisał piąty rozdział (grudzień 1938) i na jego potrzeby wymyślił Dwanaście Kroków, nie było jeszcze ani jednej osoby na świecie, która by Kroki w tej wersji postawiła. Do tego momentu alkoholicy posługiwali się ustnie przekazywanym programem, który dałoby się ewentualnie spisać i zawrzeć w sześciu punktach. W każdym razie spiker nie mówił o tym, ani w ogóle na temat.

Ostatecznie zauważyłem ciekawą reakcję — rzekomo w interesie nowicjuszy jest nieujawnianie słabych stron, błędów, potknięć, wpadek, wad i innych takich, u pierwszych weteranów, a szczególnie u założycieli. Bo niby mogliby się zrazić. Cóż… jeśli nie mówi się nowicjuszom, że siłą Wspólnoty i nadzieją dla uzależnionych jest Program, ale opowiada im się bajki o mitycznych bohaterach, cudownych, idealnych postaciach, AA-owskich świętych nieomalże, to rzeczywiście mogą się czuć zawiedzeni, gdy się dowiedzą prawdy, a prędzej czy później to nastąpi.

[Bill W.] Przede wszystkim jednak uważał, że czynnikiem utrwalającym jego depresję było to, że nie udało mu się przepracować Kroków AA. W ten sposób jego i tak bolesna depresja pogłębiana była dodatkowo przez poczucie winy. Pisał: „W związku z tym czułem się winny. Pytałem sam siebie, dlaczego, przy tych wszystkich moich osiągnięciach, musiałem być wystawiony na takie rzeczy. Kiedy indziej obwiniałem się za to, że nie potrafię stosować programu w niektórych dziedzinach życia[10].

Podobnie rzecz będzie się miała, gdy nowemu, być może chętnemu do Programu alkoholikowi, opowiadać się będzie mity, o rzekomo cudownej skuteczności AA kiedyś, dawno temu, i że najlepiej nic, zupełnie nic nie zmieniać. Fanatyczni wyznawcy nie tyle — jak sądzę — martwią się o nowicjuszy, co panicznie boją się jakichkolwiek zmian. Przeraża ich też ewentualna odpowiedzialność za wprowadzanie tych zmian. I ewentualnie potrzeba dalszej pracy nad sobą.

Nigdy nie obawiajmy się pożądanych zmian. Oczywiście musimy odróżniać zmiany na gorsze od zmian na lepsze. Gdy jednak potrzeba zmiany — w pojedynczym człowieku, w grupie AA czy w całej wspólnocie — staje się wyraźnie widoczna nie możemy pozostać bezczynni. Istotą wszelkiego wzrostu i rozwoju jest gotowość do zmian na lepsze i gotowość do wzięcia na siebie odpowiedzialności za konsekwentne ich wprowadzenie[11].

Powyższy cytat nigdy nie jest przez nich prezentowany. Wiele innych, dotyczących realnych (czytaj: niedoskonałych) ludzi budujących Wspólnotę w pierwszych latach jej istnienia, też nie. Dekady mijają, a strach i własne fantastyczne przekonania nadal są motorem działania wielu ludzi w AA. Niby to trzeźwych, a przynajmniej trzeźwych w ich własnym mniemaniu i przekonaniu, i w swoim gronie.

Alkoholicy nieustannie szukają łatwiejszej, łagodniejszej drogi, ale nie tylko, bo niektórzy szukają i bywa, że znajdują, pewne praktyczne rozwiązania, dzięki którym z Programu można skorzystać skuteczniej, głębiej. Choćby dwaj amerykańscy alkoholicy, Joe i Charlie i ich poradnik na temat praktycznej realizacji Programu „Joe&Charlie Big Book Study”. Także ich szkolenia na ten temat w dziesiątkach miast USA, gdy zauważyli, że Wspólnotę i grupy zalewają miłośnicy „problemów i radości” czyli użalania się nad sobą, za to zanika sponsorowanie. Innym wartym zapamiętania weteranem, który szukał rozwiązań, a nie łatwiejszej drogi, był Chuck C., autor „Nowej pary okularów”. I wielu, wielu innych, dzięki którym Wspólnota rozwija się, wzbogaca i dostosowuje (bo musi!) do zmieniających się warunków i innej już świadomości alkoholików (społeczeństwa). A konieczny przecież rozwój i żądanie, aby nic nigdy się tu nie zmieniało, chyba nie idą z sobą w parze.

A jeśli już tak bardzo martwimy się nowicjuszami, to może warto zastanowić się, czy zachęcając ich i namawiając do metody niezmienionej, nieuaktualnionej nijak, przez prawie dziewięćdziesiąt lat, naprawdę ich przyciągamy? Była ona niby niesamowicie skuteczna. Czyżby? Do lutego 1937 roku dziesiątki nowych alkoholików zapoznawały się z Programem. Niektórym udawało się nie pić przez jakiś czas, ale potem znikali. Niektórzy pojawiali się ponownie. Inni po prostu umierali. Jeszcze inni — jak, na przykład, Lil — znajdowali zapewne inny sposób na wyjście z nałogu [„Doktor Bob i dobrzy weterani”, s.120]. Mamy nadzieję przekonać nowych alkoholików do Wspólnoty, której członkowie kompletnie niczego nowego nie nauczyli się przez cały ten czas?! Nie wydaje mi się to trzeźwym myśleniem, ale… co ja tam wiem…

Ludzie są bardzo przywiązani do swoich przekonań. Nie dążą do poznania prawdy, chcą tylko pewnej formy równowagi i potrafią zbudować sobie w miarę spójny świat na swoich przekonaniach. To daje im poczucie bezpieczeństwa, więc podświadomie trzymają się tego, w co uwierzyli[12].

Rozmawiasz z kimś. Potrafisz zorientować się, czy chce cię o czymś poinformować, czy do czegoś przekonać, namówić? Czy odważysz się grzecznie spytać, skąd pochodzą jego przekonania, jakie jest ich źródło?

Tu zaszła zmiana. I tutaj także…

Brałem niedawno udział w dwóch kursach/szkoleniach. Banalne wydarzenie, ale jednak zrodziło kilka spostrzeżeń na temat zmian i nie tylko zmian oraz parę wniosków i pytań, niekoniecznie retorycznych.

Nie dowiedziałem się niczego nowego, a tego, co chciałem wiedzieć, prowadzący nie wiedział. Dwadzieścia lat temu automatyczne pomyślałbym z dumą (duma z siebie, pogarda dla niego), że widocznie wiem więcej od szkoleniowca. Okazało się, że tu zaszła istotna zmiana, bo teraz bez namyślania się wiedziałem coś zupełnie innego: ja nie wiem, co i ile wie prowadzący, ale ewidentnie wiem więcej niż zaprezentował na tym spotkaniu. Pytaniem zasadniczym nie jest: czy on jest jakiś głupi, ale: czy ja wybrałem właściwy poziom kursu?

Zorientowałem się na koniec, że nie tylko ja nie dowiedziałem się niczego nowego. Jednak mimo to, że przekazane informacje okazały się bardzo podstawowe, to wszyscy wylewnie dziękowaliśmy. Jak gdyby obdarowano nas Bóg wie jakimi dobrami. Ja też, do pewnego stopnia, brałem w tym udział. Po co? Dlaczego? Nie dostałem niczego wartościowego, straciłem czas, a więc po co wylewnie dziękowałem?

Wydawało mi się, że zakaz zaglądania w zęby darowanemu koniowi już mnie chyba nie dotyczy, (zakaz krytycznego oceniania rzeczy darowanych, gratisowych, otrzymanych za darmo), ale może odezwałem się ze zwykłej grzeczności? Chociaż jak na zwykłą grzeczność, to powiedziałem za dużo, bo wystarczyło przecież podziękować, bez pozytywnej oceny, czy jakiejkolwiek. Wniosek dla mnie na przyszłość: potrzebna jest większa uważność, nie gadać odruchowo, z automatu, myśleć, co chcę powiedzieć.

Zastanawiam się też, czy takie reakcje służą organizatorom, prowadzącym kursy i szkolenia i w konsekwencji nam wszystkim. Przez „takie” rozumiem nadmiarową wdzięczność i wyrazy zachwytu dla czegoś dość przeciętnego, powierzchownego. Jeśli tryskamy aprobatą, to zapewne następnym razem otrzymamy coś podobnego. Jeśli taki poziom nam wystarcza i zachwyca… Przecież to także wartościowa informacja dla organizatorów na przyszłość. I to absolutnie nie jest wina prowadzących — oni mogą nie wiedzieć za pierwszym razem, bo i skąd, jaki poziom reprezentują słuchacze. Wniosek: może jednak na przyszłość sygnalizować grzecznie niedosyt. Bez względu na to, jak bardzo nie będzie się to podobało tym zachwyconym realnie lub sztucznie słuchaczom, jak bardzo będą oburzeni moją niewdzięcznością.

A na koniec… weryfikować własne oczekiwania. Najlepiej zanim szkolenie (kurs, mityng, spikerka, warsztat) się zacznie. Na jednym ze szkoleń, o których piszę, dowiedziałem się tylko, w jak bardzo czarnej dziurze jesteśmy. Skąd wytrzasnąłem nadzieję, że będzie też mowa o rozwiązaniach?

Samowola — problem trzeci

Można zastanawiać się, czy głównym problemem alkoholika jest nadużywanie alkoholu (wersja terapeutyczna), czy brak Siły duchowej, która byłaby w stanie uporać się z jego alkoholizmem (według AA), ale bolączką, słabością, przeszkodą, ułomnością itd. numer trzy jest — moim zdaniem — samowola. Rozumiem ją jako kompletną niezdolność alkoholika do podporządkowania się. To nie jest zwyczajna przekora czy upór, o nie! Samowola jest czymś znacznie bardziej wynaturzonym.

Z powagi sytuacji, to jest rozmiarów szkód jakie wyrządza samowola alkoholika, zdawali sobie sprawę już pierwsi weterani AA. Oto kilka cytatów z Wielkiej Księgi, to jest książki „Anonimowi Alkoholicy”, wydanej w Polsce w 2018 roku.

Po pierwsze musimy dojść do przekonania, że są małe szanse na to, by życie oparte na samowoli było udane. Jeśli będziemy się nią kierować, to prawie zawsze będziemy skonfliktowani z czymś lub kimś, nawet jeśli nasze motywy będą szlachetne. [s. 60]

Zatem uważamy, że to my stwarzamy nasze problemy. W zasadzie biorą się one z nas samych. Alkoholik jest ekstremalnym przykładem szalejącej samowoli, choć zwykle on tak nie myśli. [s. 62]

Mamy nadzieję, że teraz jesteś przekonany, iż Bóg może usunąć wszelką samowolę, która oddzielała cię od Niego. [s. 72]

Staramy się uprzątnąć zgliszcza, które powstały po naszych próbach życia opartego na samowoli i samodzielnym reżyserowaniu przedstawienia. [s. 77]

Prosimy zwłaszcza o uwolnienie od samowoli i unikamy próśb, których spełnienie przyniosłoby korzyść tylko nam. [s. 88]

Wierzę, że moja niegdyś arogancka samowola znalazła w końcu odpowiednie miejsce, ponieważ wielokrotnie w ciągu dnia mogę powtarzać: „Bądź wola Twoja, a nie moja”… I mówię to jak najbardziej poważnie. [s. 206]

Jedyne problemy, z którymi muszę się teraz mierzyć, to te, które stwarzam, postępując samowolnie. [s. 558]

Zdolność do rezygnacji z samowoli jest też miernikiem trzeźwości alkoholika. Może on sobie nie pić latami, może nawet jakieś Kroki „zrobił” ze sponsorem, ale jeśli nadal jest przykładem szalejącej samowoli, to… klapa. Łatwo zresztą to poznać po wypowiedziach lub zachowaniu. Typowe komunikaty takich ludzi to na przykład: „nikt mi nie będzie mówił, co mam robić”, „sam siebie znam najlepiej, więc najlepiej wiem, co dla mnie dobre”, „przepisy są do łamania, a nie przestrzegania” i inne w tym stylu. A działanie? Notoryczne łamanie zasad, przepisów, norm prawnych, uzgodnień; działanie wedle własnego widzimisię, wbrew woli większości i ze szkodą dla innych. Mówimy wtedy o graniu roli Boga, o stawianiu siebie samego ponad prawem. To nie jest trzeźwość, to co najwyżej abstynencja.

Czy samowola dotyczy tylko alkoholików, czy jest poważnym problemem tylko dla uzależnionych? Zapewne potrzebne jest tu pewne doprecyzowanie pojęć. Samowola to nie przekora (zrobię inaczej z przekory, bo tak!), nie jest to też upartość. Samowola to niezdolność do podporządkowania się. Przykład. Coś mi dolega, więc wybieram się do lekarza. Otrzymuję od niego receptę na tabletki i informację, że mam je łykać trzy razy dziennie po jednej, a do tego zwolnienie chorobowe na tydzień, zwane kiedyś potocznie L4. Samowola krańcowa to wyrzucenie recepty zaraz po wyjściu z przychodni, bo sam siebie znam najlepiej i najlepiej wiem, co jest dla mnie dobre; żadnej chemii łykał nie będę, wystarczy kilka dni wolnego od pracy i samo przejdzie. Samowola najczęściej spotykana: nie będę łykał tabletek trzy razy dziennie po jednej, ale dwa razy na dobę po dwie, bo tak będzie dla mnie lepiej.

Samowolę można rozpoznać u siebie czasem tylko dzięki bardzo wnikliwej ocenie przekonań i ich źródeł. Skąd wziąłem informację, przekonanie, że dwa razy na dobę to będzie dla mnie lepiej? Z sufitu, prawda? A może na tę chorobę zapadałem już wiele razy i mój rodzinny lekarz (ten ostatni był tylko przypadkowo, na zastępstwie), zawsze wypisywał mi to samo lekarstwo, ale instruował, że przy mojej wadze i moim typie przemiany materii, lepiej będzie dwa razy na dobę po dwie, to sprawa wygląda zupełnie inaczej, nieprawdaż?

To jak, realne podstawy czy samowola? Ludzie trzeźwo myślący (nie chodzi mi o uzależnienie) są w stanie w moment zorientować się, czy ich działanie/wybór jest wynikiem jakichś realnych przesłanek, czy samowoli. A czemu jest to takie ważne? Bo samowola najczęściej przynosi bolesne konsekwencje. Nam samym, ale bywa też, że i innym ludziom, na przykład rodzinie.

Zaufanie i sumienie w AA

Kiedy trafiłem do AA, zaufanie było tu raczej oczywistością, a alkoholicy, którzy zawiedli zaufanie (grupy, kolegów), należeli do rzadkości. Oczywiście zapicie nie było rozważane w kategorii zaufania — tylko szaleniec mógłby ufać alkoholikowi, twierdzącemu, że już na pewno nigdy się nie napije. Jeśli już, chodziło raczej o jakąś nawalankę w służbach. Ale… czasy się zmieniają. Przez ostatnich kilka lat obserwuję dewaluację (stratę wartości i znaczenia) zaufania we Wspólnocie. A jednocześnie jakby modyfikację znaczenia tego pojęcia w środowisku AA, ale czy tylko w tym środowisku? Coraz częściej „zaufanie” zaczyna być nieomalże wymagane, a są i tacy, którzy się go agresywnie i natarczywie domagają; żądają wpisania do jakiegoś kodeksu AA-owskiego. Poza tym coraz bardziej przypomina mi to udziwnione „zaufanie” po prostu „bezkarność” albo zakaz rozliczania z powierzonych zadań, ale „zaufanie” i „bezkarność” to, w normalnym (czyli nie sekciarskim) języku polskim, są pojęcia zupełnie różne. Ale tym razem o oszustwach, samowoli, pysze, kłamstwach i wyłudzeniach ludzi, cynicznie i nachalnie domagających się zaufania, tzw. morskich świnek[13], zajmować się nie chcę.

Według SJP PWN sumienie to: «zdolność oceny własnego postępowania i świadomość odpowiedzialności moralnej za swoje czyny». Zaufanie nie wyklucza, oczywiście, sprawdzania i rozliczania z powierzonych zadań. Bez zaufania Wspólnota AA nie będzie w stanie skutecznie działać i nadal z powodzeniem balansować między dwoma skrajnościami: organizacją i sektą. Jednak poza wielkimi, fundamentalnymi, celami i zadaniami, są w AA sprawy takie zwyczajne, codzienne, powszechne, ale też wymagające pewnej dozy zaufania. Na przykład głosowania na poziomie grupy AA. W codziennym życiu też nie każde głosowanie dotyczy obsadzenia stanowiska prezydenta; są i takie niewielkie, mniej ważne, na spotkaniach radnych, na przykład.

Kilkanaście lat temu w „Z piekła do trzeźwości” pisałem:

Czasem żartuję, że gdzie czterech alkoholików dyskutuje o sumieniu grupy, to mają co najmniej siedem różnych zdań na ten temat, ale faktycznie sprawa nie była taka prosta.

Ja znam trzy definicje „sumienia grupy”:

1. „Sumienie grupy”, to liderzy grupy, założyciele, związani z tą właśnie grupą od lat + „służby”.

2. „Sumienie grupy”, to osoby pełniące aktualnie jakąś służbę w tej grupie i tylko one.

3. „Sumienie grupy”, to wszyscy aktualnie, choćby przypadkowo obecni na mityngu alkoholicy.

Oczywiście żadna z tych definicji nie jest w pełni wystarczająca, jednak 15 lat temu, i wcześniej, w wielu grupach rozumiana była ona tak, jak w punkcie 3. W związku z tym czasem dochodziło do absurdalnych konfliktów. Przykład: kiedy grupa „Wsparcie” chciała zmienić swój scenariusz i zrezygnować z niecnego procederu przyjmowania do AA, z innych grup na nasz mityng organizacyjny przybywały bojówki z innych grup, żeby u nas głosować przeciwko temu pomysłowi.

Od kiedy nieco oswoiliśmy się już jakoś z Koncepcjami AA (są to podpowiedzi, jak pełnić służby we Wspólnocie), łatwiej nam było — przynajmniej niektórym — zorientować się, co z tym sumieniem, zaufaniem i głosowaniami. Przynajmniej do pewnego stopnia.

Koncepcja Czwarta: Wszystkie poziomy służby AA powinny mieć przyznane tradycyjne „Prawo do Uczestnictwa”, pozwalające na głosowanie proporcjonalne do ponoszonej odpowiedzialności.

Chcesz mieć udział w podejmowaniu decyzji (udział we władzy), powinieneś też przyjąć na siebie część odpowiedzialności za podejmowane decyzje. I odwrotnie: grupa chce cię obdarować jakimś zadaniem (służbą) i odpowiedzialnością za nie, powinna też dać ci możliwość udziału w decydowaniu o tym zadaniu i sposobach jego wykonania. Proste.

Owszem, słyszałem rozmaitekocopoły, że Koncepcja ta reguluje, ile minut alkoholik może się wypowiadać na mityngu, ale to czyjaś fantazja, urojenie; nic takiego nie ma w, napisanym przez Billa W., podręczniku dotyczącym Koncepcji. Fakt, że występuje w niej słowo „uczestnictwo” nie znaczy, że Koncepcja ta dotyczy jakiegokolwiek uczestnictwa w czymkolwiek (uczestnictwa w kursie kroju i szycia też nie dotyczy). Zresztą Bill W. dokładnie i precyzyjnie to określił: chodzi o zrównoważenie władzy i odpowiedzialności.

W każdym razie obecnie sytuacja, jaka zdarzyła się przed laty na grupie AA „Wsparcie”, nie mogłaby mieć miejsca. W procesie podejmowania decyzji przez sumienie grupy, nie biorą udziału alkoholicy przypadkowi, pierwszy i ostatni raz uczestniczący w mityngu tej grupy itp. Jeśli alkoholik jest trzeźwy i odpowiedzialny (na „Wsparciu” większość), to biorąc udział w głosowaniu, deklaruje jednocześnie, że zostaje z tą grupą na dłużej i będzie pomagał realizować podjętą wspólnie decyzję.

No, tak… jeśli jest trzeźwy i odpowiedzialny… Jeśli jednak do głosowania w jakiejś ważnej sprawie rwie się ktoś nowy, nieznany stałym uczestnikom mityngów tej grupy? Prowadzący głosowanie powinien mu wyjaśnić to, co napisałem wcześniej. A co w przypadku gdy nowy upiera się i deklaruje, że od dziś to właśnie jest/będzie jego grupa, że tu właśnie chce się zaangażować, z tą grupą chce się zmazać? Tu właśnie jest miejsce na zaufanie. Bo może mówi prawdę, może to szczera deklaracja.

Inny kłopot stwarza pojęcie quorum (liczba członków jakiegoś zgromadzenia niezbędna do prawomocności wyborów lub podejmowania decyzji). Głównie dlatego, że liczba uczestników mityngów bywa różna. W tym przypadku dobrze byłoby, gdyby grupa, kierując się zdrowym rozsądkiem i wspólnym dobrem, opracowała na swój użytek jakąś własną regułę. Bo porady (porady, a nie nakazy!) zawarte w Poradnikach dla Służb, tak często okazywały się wysoce problematyczne albo po prostu bzdurne, że…

Na koniec prowokacyjne pytanie: czy decyzja grupy AA i decyzja sumienia grupy AA, to jedno i to samo, czy może jednak coś innego? Bo jeśli to coś innego, to widocznie grupa nie odpowiada za decyzje podejmowane przez swoje sumienie, czy tak? I wreszcie… Jeśli sumienie grupy X zdecydowało inaczej niż sumienie grupy Y, to które sumienie jest ważniejsze?

Łatwo być trzeźwym, kiedy…

— Jeśli wystarczająco często będziesz się modlić i nieustannie powierzać, to gwarantuję ci trzeźwość i szczęśliwe życie — usłyszałem i mocno mną to wstrząsnęło. Wychodzi na to, że mimo licznych deklaracji o oczyszczaniu Wspólnoty AA w Polsce z przekonań i naleciałości terapeutycznych, mają się one w naszym środowisku całkiem nieźle i to nawet wśród ludzi, którzy pracowali na Programie ze sponsorem. Przekonania terapeutów są OK, ale na zajęciach w ośrodku odwykowym, bo Wspólnota działa inaczej.

Pomijam już fakt, że ktoś w AA gwarantuje cokolwiek alkoholikowi, bo to tylko nieadekwatne poczucie mocy. Chodzi mi tym razem o przekonanie — pozornie maskowane gadaniem o Bogu, Sile Wyższej, powierzaniu itd. — że trzeźwość w sumie zawdzięczamy sobie. Swoim działaniom, swojej determinacji, swojemu poddaniu się, swojemu dnu, które powinno być dostatecznie twarde, także sile doświadczeń Wspólnoty i pomocy sponsora… Mnóstwo razy słyszałem, wypowiadane nawet z troską słowa: co jeszcze musi się stać, żeby ona/on się ogarnął i zaczął coś ze sobą robić? Czy trzeźwość alkoholika zależy od poziomu strat, od konsekwencji picia, od jego/jej gorliwości? Czy na pewno tak to jest? Jak poziom strat przekracza granicę, to alkoholik przestaje być bezsilny?

Do dziś mam na końcu języka odkrycie i stwierdzenie, które wymyśliłem jeszcze podczas swojej terapii odwykowej: łatwo jest nie pić, kiedy się nie chce pić. Początkowo dotyczyło ono tylko picia, ale dość szybko stało się bardziej uniwersalne. Łatwo jest trzeźwieć, gdy rodzina zdrowa i zadowolona, w firmie cenią i nagradzają, pieniądze się robią, przyjaciół wokół sporo… Łatwo jest wtedy mówić o Bogu i Jego wsparciu, o urokach życia bez alkoholu, o tym, że cudownie jest być trzeźwym. Ale poziomu mojej trzeźwości nie ma sensu mierzyć w czasach dobrobytu i powodzenia. To fałszywy wynik. O jakości tej mojej trzeźwości i wiary świadczyć może właściwie tylko moja postawa, gdy wali się, sypie, nie udaje.

Jest w Ewangelii Mateusza fragment, w którym Jezus mówi o budowaniu domu:  Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a wielki był jego upadek. [Mt 7,21 24—29]

Wbrew pozorom nie chodzi tylko o to, żeby budować na trwałym podłożu, a raczej o to, że te potoki i wichry zdarzą się prędzej lub później. Zdarzą się zawsze i każdemu. Na pewno. Do tego momentu nie mogę mieć pewności, na czym postawiłem swój dom, bo dopiero w chwili kryzysu okaże się. Wcześniej to były tylko przekonania. Zapewne oparte na pewnych przesłankach, ale… tylko przekonania.

Kolejny cytat z książki dla mnie ważnej: Nie chodzi o to, że cierpienie lub niepowodzenie mogą się zdarzyć, że przydarzą ci się, jeśli będziesz zły (a tak często myślą ludzie pobożni), albo dopadną pechowców, kogoś zupełnie innego i gdzieś indziej; nie w tym rzecz, czy można tych wydarzeń uniknąć dzięki inteligencji lub prawości. Otóż nie, one przydarzą się również tobie! Płynące z tych doświadczeń utrata, porażka, upadek, grzech i cierpienie są niezbędne, stanowią ważną część życiowej drogi człowieka[14].

Żyjemy i przekazujemy idee AA jakbyśmy nie znali albo nie rozumieli słów — Powtórzmy: alkoholik niekiedy nie ma skutecznej obrony psychicznej przed pierwszym kieliszkiem. Poza bardzo rzadkimi wyjątkami ani on sam, ani żaden inny człowiek nie potrafi jej zapewnić. Jego obrona musi nadejść od Siły Wyższej[15].

Kiedy ludzie odwalili kamień grobowy, Jezus wskrzesił Łazarza [J 11—44] — to prawda, ale chyba mylimy się zakładając i oczekując, że odwalenie kamienia, czyli wykonanie swojej części zadania, gwarantuje wskrzeszenie (trzeźwość, przebudzenie duchowe).

Jeżeli ten sposób myślenia głęboko zakorzenił się w umyśle człowieka z tendencją do alkoholizmu, człowiek ów pozostaje już właściwie poza zasięgiem ludzkiej pomocy i, o ile nie zostanie zamknięty, może umrzeć lub na zawsze oszaleć. Te brutalne fakty zostały potwierdzone przez rzesze alkoholików w historii świata. Gdyby nie łaska Boża, byłyby kolejne tysiące przekonujących przykładów. Tak wielu chce przestać, a nie może[16].

Bóg jest całkowicie suwerenny, nie mogę Go zmusić do określonego działania, nawet gorącymi modlitwami, nieustannym powierzaniem się, dobrymi uczynkami, ale… to nie znaczy, że nie są one potrzebne. Ależ są — obok działania, a nie zamiast działania.

Nie możemy w żaden sposób kontrolować Boga, nawet poprzez nasze dobre zachowanie, co wydaje się naszym pierwszym, naturalnym odruchem[17].

Tradycyjny fanatyzm…

…albo Wspólnota zbudowana na strachu.

W czasach gdy trafiłem na swój pierwszy mityng Tradycje AA wprawdzie były rytualnie odczytywane (podobnie jak Kroki) na początku spotkania, ale miały one dotyczyć jakiejś centrali w Ameryce, ewentualnie w Warszawie. Z założenia nie dotyczyły pojedynczych alkoholików.

Wiele się od tego czasu zmieniło. Znajomi, którzy kilkanaście lat wcześniej znacząco pukali się w głowę i twierdzili, że mojemu sponsorowi i mnie najwyraźniej odbiło, skoro zajmujemy się Tradycjami, dziś mienią się obrońcami i znawcami AA-owskich Tradycji oraz uznali, że powinni nauczać ich innych. To akurat zupełnie mi nie przeszkadza. Jeśli daję prawo do zmiany sobie, czemu miałbym je odbierać komuś innemu?

Przy okazji tych zmian w alkoholikach i w całej Wspólnocie w Polsce pojawiła się też grupa, reagująca wręcz alergicznie, że nie powiem agresywnie, na wszelkie przejawy… jak to nazywają — łamania Tradycji. Kolejny dziwoląg językowy, bo tradycji nie można łamać/złamać. Tradycji przestrzega się lub nie, można także zerwać z tradycją i odrzucić tradycję, ale nie łamać. Mniejsza jednak o nazwy. Chodzi o to, że do przestrzegania Tradycji próbują zmusić (jak to fanatycy) wszystkich innych alkoholików i grupy AA. Posuwają się do twierdzenia, że grupa, która nie respektuje wszystkich Tradycji, nie jest grupą AA i chętnie by jej prawo do tego miana odebrali. Ale czy chętni do wykluczania jesteśmy tylko w AA?

Już sama taka postawa świadczy o nieznajomości idei Tradycji i spektakularnym jej naruszaniu. Bill W., autor Tradycji, wyraźnie i jednoznacznie (co nieczęsto ma miejsce) określił, jakie warunki powinna spełniać grupa, żeby być pełnoprawną grupą AA. Napisał o tym w pełnej/długiej Tradycji Trzeciej: Nawet dwóch czy trzech alkoholików spotykających się w celu utrzymania trzeźwości może określić się jako grupa AA, pod warunkiem, że jako grupa nie mają żadnych innych celów ani powiązań. Warunkiem jest więc brak innych celów i powiązań, a nie przestrzeganie Dwunastu Tradycji. Może się to nie podobać, ale i co z tego?

Boję się ludzi o niezachwianych przekonaniach, ponieważ czuję od nich chłód śmierci i wrogość wobec życia, wobec jego dynamiki, ciepła i różnorodności. […]

Dopiero gdy pozbędziemy się pewności właścicieli prawdy, gdy uświadomimy sobie, że jesteśmy w drodze, a nie u celu, nasza droga przestanie być błądzeniem w zaczarowanym kręgu beznadziejnego powtarzania[18].

Skąd biorą się takie postawy, tak częste w AA i w ogóle w życiu? Jak zawsze — ze strachu. O którym w WK tak wiele pisał Bill.

Czasem powtarzam, że Wspólnota nieustannie balansuje między organizacją, a sektą. Organizacja wydaje się niezwykle kusząca przez swoje jasno i konkretnie sformułowane zasady. Wystarczy przestrzegać określonych zasad, a wszystko będzie dobrze, będziemy bezpieczni. Naruszenie zasad wydaje się ryzykowne i niebezpieczne. Ale żeby przestrzegać jakichś zasad trzeba je najpierw sformułować. Albo zbiór sugestii Billa zacząć traktować jako obowiązujące prawo, normę, nakaz i… narzucić innym w AA. Oczywiście zawsze dzieje się to rzekomo i pozornie w imię dobra jakiegoś teoretycznego nowicjusza. Fanatycy chyba nigdy nie przyznają się, a może rzeczywiście nie rozpoznają, prawdziwych motywów swojego działania.

Desiderata to liczba mnoga od łacińskiego desideratum, czyli te desiderata, tak jak te akta. Po polsku to dezyderaty — czyli coś upragnionego, pożądanego.

W gronie takich specjalistów od Tradycji toczyła się dyskusja, czy czytanie podczas mityngu utworu pod tytułem „Dezyderaty” jest łamaniem Tradycji. Podobnie z jakimiś „Orędziami serca”, „Listami Kiplinga do syna”, „Listami Marqueza” i innymi takimi. Czy naprawdę nie naruszają one idei Tradycji AA zawartej w słowach Billa: Nawet dwóch czy trzech alkoholików spotykających się w celu utrzymania trzeźwości może określić się jako grupa AA, pod warunkiem…? A co z Preambułą AA, czyli oficjalnym tekstem, określającym, kim są Anonimowi Alkoholicy? Czytana prawdopodobnie na każdym mityngu w Polsce, zwykle bez zrozumienia zdania: Anonimowi Alkoholicy są wspólnotą mężczyzn i kobiet, którzy dzielą się nawzajem doświadczeniem, siłą i nadzieją, aby rozwiązać swój wspólny problem… Jedynym wspólnym dla nas wszystkich problemem jest alkoholizm. Czy deklamując „Dezyderaty” i inne takie bombastyczne poematy dzielimy się rozwiązaniem problemu alkoholizmu? Czy taka poezja zawiera rozwiązanie problemu alkoholizmu? Czy czytanie wzruszającej poezji służy utrzymaniu trzeźwości?

Oczywiście grupa może robić takie rzeczy. Jednak nie dlatego, że zabraniają lub nie zabraniają tego Tradycje, ale po prostu tylko dlatego, że nie ma żadnej władzy, która mogłaby grupę AA zmusić do zaprzestania takich praktyk lub wprowadzenia innych.

Kiedy lata temu poznawałem ze sponsorem Tradycje, nie ulegało wątpliwości, że robię to, by być lepszym sługą w AA (sługą! W literaturze AA nie występuje słowo „służebny”) oraz w ogóle — lepszym dla innych człowiekiem. Obecnie odnoszę wrażenie, że niektórzy alkoholicy proszą o sponsorowanie na Tradycjach, by stać się lepszymi… jednak nie dla innych, ale od innych. Albo zdobycia jakiejś nadrzędnej pozycji we Wspólnocie, może nawet władzy nad innymi alkoholikami.

Anonimowi Alkoholicy i ateiści

Niedawno podczas warsztatów zadano mi pytanie o moje zdanie w związku z rozłamem we Wspólnocie AA, do którego starają się doprowadzić alkoholicy agresywnie ateistyczni. Bo to naruszenie jedności, lekceważenie Pierwszej Tradycji (najważniejsza jest jedność), odcinanie się od Drugiej (najwyższą władzą w AA jest Bóg), ignorowanie zasad zawartych w Preambule itd. itp. Choć wydawało mi się to wszystko nieco przesadzone…

Mogłem nie odpowiadać na to pytanie, przecież nie muszę mieć zdania na każdy temat, a poza tym warsztat dotyczył zupełnie innych zagadnień, ale zorientowałem się, że widocznie problem jest znaczący i wyraźnie narasta. A ja mam wiele zrozumienia dla ateistów w AA, także sympatii i współczucia, wynikającego z własnych przeżyć i doświadczeń.

Trafiłem do Wspólnoty AA jako ateista, człowiek nastawiony negatywnie do… ano właśnie! Musiało minąć kilka lat, zanim zdałem sobie sprawę, że moja niechęć dotyczy Kościoła, a nie Boga. Ale na początku nie byłem w stanie dokonywać takich rozróżnień. Zostać w AA pomogło mi jedno określenie Bóg, jakkolwiek Go rozumiesz. To dawało jakąś szansę.

Podczas kilku dni pobytu na detoksie (miałem już wtedy za sobą sześć miesięcy terapii odwykowej i wiele mityngów AA), mając mnóstwo czasu na rozmyślania, przypominałem sobie stwierdzenie, które zapamiętałem ze scenariusza mityngu (wtedy w moim mieście wszystkie były identyczne): Niektórzy z nas usiłowali trzymać się starych przekonań, ale dopóki nie pozbyli się ich całkowicie, nie osiągnęli żadnego rezultatu.

Powoli zaczynałem zdawać sobie sprawę, że nie chodzi tu tylko o moje przekonania na temat picia, ale właściwie też wszystkie inne. Pakiet moich przekonań, w tym także na temat Boga, doprowadził mnie na detoks do poradni odwykowej i do piwnic z pijakami. Jeżeli nie będę w stanie zmienić przekonań — rozmyślałem — skończę za jakiś czas w tym samym miejscu albo na cmentarzu. Początkowo dość opornie, ale jednak docierało do mnie, że moje przekonania po prostu mi nie służą. Nie sprawdziły się. Ale program działania, aczkolwiek całkowicie rozsądny, był dosyć drastyczny. Oznaczał wyrzucenie do kosza wielu przekonań, którymi kierowałem się przez całe życie. Nie było to łatwe.

Powoli następowała u mnie zmiana z „nie wierzę i nigdy nie uwierzę!” na „może dziś nie wierzę, ale jestem skłonny uwierzyć”.

W WK napisano:

To była jedynie kwestia bycia skłonnym, by uwierzyć w Siłę większą ode mnie samego. Nic więcej nie było wymagane, tylko to. Zrozumiałem, że od tego momentu może się zacząć mój rozwój.

Albo podobny cytat:

Musieliśmy zadać sobie tylko jedno krótkie pytanie: „Czy wierzę teraz? Albo czy przynajmniej jestem skłonny uwierzyć, że istnieje Siła większa ode mnie samego?”. W momencie, gdy ktoś jest w stanie powiedzieć, że wierzy lub że jest skłonny kiedyś uwierzyć, to możemy go stanowczo zapewnić, że znalazł swoją drogę.

Obecnie jestem raczej człowiekiem wierzącym. Czemu raczej? Bo zwykle w Boga wierzę, ale czasem tylko bardzo chcę wierzyć. Zdecydowanie nie jestem religijny, ale najwyraźniej niczemu to nie przeszkadza. Jako alkoholik — jak się okazało — potrzebuję więzi z Bogiem, a nie z takim czy innym zborem, meczetem, synagogą. To jednak też może się zmienić. Trzeźwość i otwarty umysł, to zdolność do zmian przekonań i postaw.

Nawet w tym początkowym okresie nastawienia niechętnego albo nawet wrogiego, nie wpadłoby mi do głowy żądać od Anonimowych Alkoholików, żeby dopasowali się jakoś do mojego światopoglądu, żeby uwzględniali moje przekonania. Po pierwsze dlatego, że to ja przyszedłem do AA z prośbą o pomoc, a nie odwrotnie. Po drugie — jak już pisałem — moje przekonania nie sprawdziły się w życiu. Czy miało w takim razie sens narzucanie tym życzliwym ludziom w AA, moich wyraźnie nieskutecznych przekonań? Coś takiego uważałbym za działanie nie tylko pozbawione elementarnej życzliwości, ale wręcz szkodliwe i wrogie. I wreszcie… od postaw roszczeniowych uwolniony zostałem już w pierwszych tygodniach abstynencji.

Jest w WK inny jeszcze cytat, który w tym temacie wydaje mi się ważny:

Uważamy, że to nie nasza sprawa, z jakimi religiami identyfikują się nasi poszczególni członkowie. Powinna to być wyłącznie kwestia osobista, o której każdy decyduje w swoim imieniu i w świetle swoich powiązań z przeszłości lub aktualnie dokonanego wyboru.

Nie uważam za właściwe narzucanie i lansowanie w środowisku AA swojego wyznania, ale tak samo swojego ateizmu. To są sprawy prywatne, a Wspólnota AA nie może stawać się narzędziem albo estradą do manifestowania przekonań religijnych lub… antyreligijnych. Podobnie jest z orientacją seksualną, poglądami politycznymi itd. Należy je trzymać z dala od AA.

Bez względu na to, czy się to komuś podoba czy nie (a mnie początkowo bardzo się nie podobało) Siłą, która jest zdolna uzdrowić alkoholika we Wspólnocie AA jest Bóg. Jakkolwiek Go rozumiem lub nie rozumiem. Przyjęcie i akceptacja tej prawdy boleśnie godziła w moje przekonanie o własnej samowystarczalności i mocy, ale… nie żałuję.

Powtórzmy: alkoholik niekiedy nie ma skutecznej obrony psychicznej przed pierwszym kieliszkiem. Poza bardzo rzadkimi wyjątkami ani on sam, ani żaden inny człowiek nie potrafi jej zapewnić. Jego obrona musi nadejść od Siły Wyższej.

Czy swoje przekonania manifestujesz w odpowiednim miejscu?

Nadzieje i oczekiwania

Oczywiście Program 12 Kroków AA jest na całe życie, ale jakoś trzeba odróżnić pracę ze sponsorem na Dwunastu Krokach od… całej reszty życia. To tak jak ze szkołą podstawową — człowiek (podobno) uczy się przez całe życie, ale podstawówka kiedyś jednak się kończy.

Kiedy lata temu w Opolu było pierwszych kilku sponsorów, trzech, może pięciu, nie przyciągaliśmy do siebie tłumów, a rozwój sponsorowania, choć widoczny, wydawał mi się dość powolny. Wtedy uważałem, że szkoda, że nie idzie to znacznie szybciej. Obecnie widzę to inaczej. Owszem, szło powoli, ale w sposób naturalny. Naturalny, to znaczy, że o sponsorowanie prosili alkoholicy, którzy chcieli mieć to, co myśmy już mieli. Jednak, żeby zauważyć, że drugi alkoholik ma coś, czego mi brakuje, co chciałbym zdobyć, a wreszcie żeby dorosnąć do decyzji, że poproszę go o pomoc, trzeba jednak trochę czasu. Dopiero kiedy to się zmieniło zorientowałem się, że z czasem alkoholicy zaczęli trafiać na Program z powodów… różnych. Jeden chciał być lepszy od innych, drugi, bo uważał, że to modne, trzeci chciał należeć do — jak mu się zdawało — elity, czwarty, „bo wszyscy to robią”, piąty, bo chciał sobie zapewnić szczęście, szósty chciał się ubiegać o służbę (zrobienie Programu ze sponsorem niby nie było wymagane, ale…), siódmy, bo uważał, że sponsor w AA robi lepsze wrażenie na alkoholiczkach, ósmy nie chciał czuć się gorszy itd. itp.

Kiedy na Polskę zwalili się Londyńczycy, sponsorowanie ruszyło z kopyta, a ja cieszyłem się, że nabrało tempa. Choć nie był to jeszcze czas pendolino lub… ulepszonego programu londyńsko-radomskiego (takiej nazwy użyła alkoholiczka, dumna absolwentka tego czegoś, w osobistej rozmowie ze mną), zaczynałem powoli zastanawiać się, czy naprawdę jest się z czego cieszyć. Wkrótce zaczęto też organizować setki warsztatów, których gwoździem programu i największą atrakcją był udział „naszych przyjaciół z Londynu”. Kiedy jeszcze w przerwie jakiegoś mityngu usłyszałem żartobliwie-złośliwe zdanie: boję się lodówkę otworzyć, bo może wylezą z niej nasi przyjaciele z Londynu — byłem już prawie pewien, że coś idzie nie tak. Jednak ostatecznym sprawdzianem były… jak by to określić naprawdę delikatnie… umiarkowane efekty tego nieomalże masowego już sponsorowania, w którym dwudziestu podopiecznych na raz nie było jakoś niczym nadzwyczajnym.

Wiele lat temu mieliśmy z kolegą podwójną spikerkę na temat dziwacznych, często szkodliwych przekonań lub wręcz mitów, powszechnych wtedy w środowisku AA. Było ich naprawdę wiele, więc tu tylko kilka, dla przykładu: Program robię tylko dla siebie, Ja jestem najważniejszy, Wpadka jest wkalkulowana w trzeźwienie, Jeden rok jeden Krok, W AA nic nie muszę, W AA nie wolno mieć autorytetów, Mityngi są najważniejsze w trzeźwieniu, Ile picia, tyle trzeźwienia, W AA nie wolno udzielać rad i inne w tym tonie. A przypomniały mi się one dlatego, że zaczynałem dostrzegać zmianę — stare doktryny (czyli bezzasadne, dogmatyczne poglądy i teorie) wprawdzie umierały, choć zapewne nie wszędzie, ale zamiast rzeczywistości i faktów powstawały nowe. Niektóre z nich przypominały raczej napastliwe zawołania bojowe, na przykład: alleluja siostro i do przodu!, Program nie jest do interpretowania (ciekawe, czy powtarzający to hasło wiedzą, co to jest interpretacja), macie krew na rękach, nie będę rozmawiał z twoją chorobą… Poprzednie przynajmniej nie były tak agresywne, a to oznaczało, że doktrynerstwo, fanatyzm i strach, rosną w siłę. Czy tylko w środowisku alkoholików?

Dopiero po pewnym czasie zauważyłem, że pierwsi sponsorzy w Opolu, to jest pierwsi alkoholicy, którzy realizowali Program Dwunastu Kroków i zaczynali przekazywać go dalej, nie byli nowicjuszami. Mieliśmy wtedy po kilka lat abstynencji, a samo niepicie nie stanowiło już dla nas wyzwania. Nie chodziło o to, żeby jakoś przestać pić, ale o to, żeby przestać cierpieć. Bez alkoholu byłem skory do gniewu, wiecznie rozdrażniony, nieustannie prowokowałem awantury, byłem w stanie wojny z urzędami, instytucjami, nawet z panią na poczcie, pełen byłem obaw… Pakiet moich uczuć zawierał tylko trzy elementy: złość, strach i wstyd. To było nie do wytrzymania, zwłaszcza że z czasem robiło się coraz gorzej, a chadzanie po mityngach i uprawianie mityngowego jęczydupstwa, nie pomagało. Albo tylko doraźnie, na krótką chwilę.

Był jeszcze jeden element wspólny — jako, że sponsorowanie dopiero raczkowało, nikt nam nie opowiadał, co i jak będzie „po Programie”. Nie było obietnic, zapewnień, gwarancji, a na pewno ja takich nie słyszałem. Więc nie wiedziałem, ani nawet nie domyślałem się, jak będzie, natomiast miałem nadzieję, że będzie… inaczej.

W tamtych czasach Program AA był dla mnie ostatnią deską ratunku. Nie miałem już żadnych innych pomysłów; terapie pokończyłem, w poradni odwykowej usłyszałem, że nie mają mi już nic do zaproponowania, więc była to jedyna droga, żeby nie zwariować, nie wrócić do picia, nie popełnić samobójstwa. Ale też przestać krzywdzić innych ludzi, zwłaszcza bliskich.

Minęło kilkanaście lat. Zauważam potężne zmiany. Jedne na dobre. Inne… niekoniecznie.

Do Programu trafiają dziś alkoholicy z kilkudniową albo kilkutygodniową abstynencją. I bardzo dobrze. Zostanie im oszczędzonych mnóstwo cierpień, których ja i wielu kolegów doświadczyło. Cierpień związanych z abstynencją, ale i nieleczonym alkoholizmem. W WK jest historia osobista o znaczącym tytule „AA nauczyło go, jak radzić sobie z trzeźwością” — warto poznać, a przynajmniej zastanowić się nad samym tytułem.

Pojawiły się cudaczne przekonania, jakoby był jeden tylko prawdziwy i jedynie słuszny sposób realizacji Programu i pracy ze sponsorem, a tzw. codzienne sugestie są jego niezbędnym elementem. Mocno pachnie to fanatyzmem i z otwartą głową nie ma nic wspólnego.

Niektórzy sponsorzy zaczęli karać podopiecznych. To jednak wymaga wyjaśnienia, bo ludzie chorzy psychicznie, alkoholicy, bardzo często mylą kary z konsekwencjami, a te z kolei z krzywdami. To zresztą powszechne w tym środowisku, a może w ogóle w Polsce. Przykłady:

a) Nie robisz nic z tego, co ci proponowałem i nieustannie starasz się mnie oszukiwać; w tych warunkach nie potrafię ci pomóc i chyba lepiej będzie, jeśli się rozstaniemy. Jeśli chcesz, mogę spróbować pomóc ci znaleźć innego sponsora — możliwe, że wymagasz innych doświadczeń niż te, którymi ja dysponuję. To jest konsekwencja.

b) Do końca kwartału masz się wybrać na jezuicki Fundament (kilkudniowe rekolekcje, płatne), bo jak tego nie zrobisz, to koniec naszej współpracy, wywalę cię z Programu. To jest groźba ukarania za nieposłuszeństwo i do tego w powiązaniu z religią.

Coraz częściej pojawiają się alkoholicy (nie tylko sponsorzy), którzy obiecują innym po Programie albo i wcześniej, jakieś fantastycznie cudowne, wspaniałe życie. Zapewne nie wszyscy robią to w złej wierze, ale… Najbardziej kuriozalny przypadek jaki znam, to gwarancja szczęścia po postawieniu Trzeciego Kroku.

Wszystko to są banalne, proste sprawy, ale… tylko dla trzeźwych ludzi. Dla nowicjuszy obecna wersja AA w Polsce może być wyzwaniem znacznie większym niż dwadzieścia lat temu. Co robimy, żeby tym nowym pomóc się w tym połapać?

Pomogłeś komuś stać się częścią zespołu, dołączyć do grupy?

Po co mi kolejne warsztaty?

W ramach Wspólnoty AA, Programu, Kroków itd. od lat moją pasją są te elementy Kroków Dziesięć-Jedenaście, które dotyczą intencji. A że niedawno miałem okazję brać udział w kilku tego typu spotkaniach i to na grupach dość odległych od mojej macierzystej, udało mi się coś zauważyć, ale przede wszystkim przypomnieć sobie. I nie były to wspomnienia przyjemne, wręcz przeciwnie.

Kiedy byłem małym chłopcem, w moim domu rodzinnym się nie przelewało. Nazywając rzeczy po imieniu i bez owijania w bawełnę, byliśmy po prostu biedni. W konsekwencji nie miałem wielu rzeczy, które mieli niektórzy moi koledzy z podwórka lub ze szkoły. Markowych ciuchów lub butów, mazaków, wiecznego pióra, ale przede wszystkim lepszych zabawek. Pewnego razu kolega przyniósł na podwórko kapitalne autko. Żelazne, z resorami, z otwieranymi drzwiami, czyli takie, na które mojej matki nie byłoby stać żadną miarą. Co zrobiłem? Powiedziałem, że mógłbym mieć takie trzy, ale wcale nie chcę, bo mi się nie podoba. Kłamałem. Okłamywałem innych, ale i siebie, chroniąc swoją psychikę przed żalem, rozczarowaniem, zawodem, smutkiem, wstydem, że jesteśmy biedni i podobnymi uczuciami. Skoro niby mogę, ale nie chcę, to nie ma czego żałować, prawda?

Oczywiście tego okłamywania siebie i innych nie robiłem z premedytacją, ani nawet świadomie.

Minęło mnóstwo lat. Na Programie, i to wcale nie na jego początku, zorientowałem się, że jako dorosły człowiek stosowałem ten sam numer latami, identycznie zakłamywałem rzeczywistość, żeby się nie wydało… to, czy tamto. Robiłem to już w czasie swoich pierwszych lat w AA. Tyle, że teraz nie chodziło już o rzeczy/przedmioty, ale o inne wartości: wiedzę, umiejętności, informacje, oczytanie, zrozumienie i podobne. Metoda była ta sama, choć technika odrobinę już inna. Podam przykład z tabliczką mnożenia, żeby szybko pokazać, na czym to polegało.

Ziutek zna tabliczkę mnożenia, ale rachunku różniczkowego i całkowego zupełnie nie. Co w tej sytuacji może zrobić, jaką przyjąć postawę?

a) przyznać uczciwie, że tych elementów matematyki kompletnie nie pojmuje, są dla niego zbyt trudne,

b) może intensywnie uzupełniać wiedzę i umiejętności,

c) będzie ogłaszał wszem i wobec, że różniczki i całki to zupełnie zbędne filozofowanie, niepotrzebne komplikowanie i w ogóle — głupota nie warta czasu.

Jeśli Ziutek jest trzeźwy, wybierze a lub b. Jeśli… niezupełnie jest trzeźwy, to będzie przekonywał siebie i innych, że to, czego nie umie, nie rozumie, nie pojmuje, nie doczytał, nie zauważył, nie spamiętał… że wszystko to są tylko bezsensowne komplikacje i zbędne filozofowanie. Że jeśli on czegoś nie zna, to widocznie jest to bez znaczenia, gówno warte, a może nawet szkodliwe.

To ja byłem Ziutkiem z punktu c aż do… chyba czwartego roku abstynencji. I tak, też w środowisku AA. Później Program się o mnie upomniał i powoli, bo nie stało się to jednego dnia, zacząłem rezygnować z takiej nieuczciwości wobec siebie i innych. Tym bardziej, że wiązała się ona, z kto wie czy nie bardziej jeszcze niebezpiecznym, manipulowaniem własnymi uczuciami.

Raczej nie robię błędów ortograficznych, ale interpunkcyjne, to dość często. Zwłaszcza reguły stawiania przecinków, to dla mnie czarna magia. Jednak kiedy podopieczna zwróciła mi uwagę na błąd, który powtarzałem… nie, nie byłem zbytnio szczęśliwy, ale nie próbowałem już odszczekiwać się, że interpunkcja to zbędne filozofowanie, niepotrzebna komplikacja i w ogóle te zasady kupy się nie trzymają, że ja tak specjalnie w pewnym ważnym celu. Jeśli jestem trzeźwy, to z przykrością przyznaję, że z tym sobie nie radzę albo słabo i… to wszystko.

A co z tymi warsztatami w AA? Ano podczas ich trwania zorientowałem się, że niektórzy alkoholicy, pełniący służbę sponsora, popełniają te same, to jest moje błędy. Jeśli czegoś nie rozumieją lub nie znają z literatury AA, starają się sobie i innym wmówić, że to nieważne, że nie potrzeba takimi drobiazgami zawracać sobie głowę, że zbędne, że… itd.

I tylko w jednym różnicie się od Boga — Bóg wie wszystko, a wy wszystko wiecie lepiej[19].

To prowadzi do pytania, po co naprawdę wybieram się na jakiś warsztat? Oczywiście nie mówię tu o prowadzącym, czy spikerze — on jest dlatego, że go zaproszono. A pozostali? I tu już każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Czy uczestniczę w spotkaniu, bo chcę się czegoś nauczyć, czegoś dowiedzieć? A może chcę się tylko upewnić, że nikt nie wie więcej/lepiej ode mnie, a gdyby jednak, to żeby natychmiast deprecjonować (obniżać wartość) jego wiedzę/umiejętności/doświadczenie, przekonać innych, ale przede wszystkim siebie, że to co on wie, jest tylko zbędnym komplikowaniem i filozofowaniem. Zwłaszcza to filozofowanie często pojawia się wśród argumentów AA-owców — gdyby jeszcze używający go wiedzieli, czym jest filozofia…

Inny przykład powtarzania tych samych błędów. Do błędnego tłumaczenia Drugiej Tradycji alkoholicy w Polsce stworzyli całą koncepcję, dlaczego alkoholik nie powinien mieć autorytetów. Posypało się to już prawie wszędzie, kiedy okazało się, że w tej Tradycji chodzi o władzę, a nie o autorytet. Kolejny przykład: problematyczne (jedno i drugie) tłumaczenie Kroku Pierwszego. Bo w sumie ani nie ma w oryginale, że przestaliśmy kierować życiem, ani że w jakimś momencie stało się ono niekierowalne. No, tak… ale już rozwijają się teorie typu: czy zaakceptowałem swoją bezsilność wobec niekierowalności? Ups! Ewidentnie błędna (błędna po polsku!) Tradycja Dwunasta, a konkretnie cudactwo: zasady są ważniejsze od osobowości. I co robią AA w Polsce? Zamiast po prostu poprawić błąd, tworzą (jedną już słyszałem) skomplikowane teorie, zgodnie z którymi to ma jakiś sens, nie jest po prostu zwykłym błędem.

Choć uzależnionym może wydawać się to niepojęte, to w normalnym świecie „procedura” wygląda zwykle tak: po odkryciu błędu naprawia się go, koryguje, poprawia, po prostu — eliminuje. Wśród ludzi zaburzonych wygląda to inaczej: po odkryciu błędu rozpoczyna się proces tworzenia jakichś teorii, które mają udowodnić, że błąd wcale nie jest błędem. Gdyby robił to tylko autor błędu, to może jeszcze udałoby się to zrozumieć, bo może boi się odpowiedzialności, ale w środowisku AA takie udziwnione, często absurdalne teorie, tworzą też inni, próbują błąd jakoś oswoić, zrozumieć, zaaprobować. Oczywiście nie dotyczy to tylko błędów językowych, ale także mnóstwa innych działań i zdarzeń. Czy jednak na pewno dotyczy to tylko pijaków?

Ludzie są bardzo przywiązani do swoich przekonań. Nie dążą do poznania prawdy, chcą tylko pewnej formy równowagi i potrafią zbudować sobie w miarę spójny świat na swoich przekonaniach. To daje im poczucie bezpieczeństwa, więc podświadomie trzymają się tego, w co uwierzyli[20].

Kiedy Bill W. zaczął poznawać grupy AA w Europie, nie mógł nadziwić się jednemu — choć Wspólnota miała już ogromny pakiet doświadczeń i masę popełnionych błędów na koncie, każda lokalna Wspólnota AA, w każdym kraju, uznała za niezbędne powtarzanie w kółko tych samych błędów. Wystarczyło trochę poobserwować Amerykanów, dopytać, nauczyć się i dowiedzieć, żeby większości starych błędów uniknąć. Ale nie! Anonimowi Alkoholicy w każdym kraju musieli po swojemu, od nowa, produkować i rozwiązywać z wielkim mozołem błędy znane od lat w USA.

Bill W. tego nie rozumiał i ja też nie rozumiem. Przychodzi mi tylko na myśl kwestia proporcji. Gdyby w AA większość była trzeźwa, to powtarzanie takich samych błędów nie miałoby miejsca. Jeśli jednak większość jest psychicznie chora…

Polaryzacja nie tylko w AA

Polaryzacja jest to wyraźne, spektakularne, zaznaczanie się różnic między jakimiś pojęciami, poglądami, przekonaniami.

Mniej więcej w latach 2007—2008 zapoznawałem się, z pomocą sponsora, z Tradycjami AA. Koledzy pukali się w czoło i mówili, że mnie i sponsorowi odbiło, bo wiadomo przecież, że Tradycje są ważne, ale dla jakiejś centrali AA-owskiej, dla całej struktury AA, bo zwykły alkoholik na mityngu ma do dyspozycji i realizacji Kroki. Może takie opinie nie były najprzyjemniejsze na świecie, ale nie powodowały negatywnej oceny mojej trzeźwości, czy też trzeźwienia, jak to wtedy nazywano. Pracując ze sponsorem na Tradycjach nie stawałem się gorszym ani mniej trzeźwym alkoholikiem — to było raczej nieszkodliwe dziwactwo. Mogło mi się przydać w służbach, mogłem dzięki temu stawać się coraz bardziej przydatnym sługą, ot i wszystko.

Od lat obserwuję narastającą polaryzację przekonań alkoholików w tym temacie