Fervency love - Scarlett H. Lovers - ebook

Fervency love ebook

Scarlett H. Lovers

2,5

Opis

Miłość może cię rozgrzać… lub poparzyć

Nastoletnia Abigail Brooks dorastała w przekonaniu, że nie jest wystarczająca. Właśnie to sprawiło, że przez lata dziewczyna wzniosła wokół siebie mur obojętności. Gdy los niespodziewanie postawił na jej drodze Connora, ta bariera zaczęła się kruszyć…

Chłopak od początku jawił się jako całkowite przeciwieństwo Abigail, ale wystarczyło jedno spojrzenie, by między nimi zaiskrzyło. Mimo że codzienność Connora wypełniają kumple, używki i imprezy, w krótkim czasie to właśnie on staje się dla Abigail najważniejszym człowiekiem na świecie. Każde ich spotkanie obfituje w emocje, które tworzą wulkan gotowy wybuchnąć w każdej chwili. Oboje nie zdają sobie jeszcze sprawy, ile cierpienia oraz wyrzeczeń będzie ich kosztowało utrzymanie tej relacji.

Mimo młodego wieku uczucia oraz pożądanie biorą nad nimi górę. Czy okażą się wystarczająco silni, by przetrwać przetaczające się przez ich związek nawałnice?

Kochałem cię znacznie wcześniej, niż byłem w stanie sam przed sobą przyznać. Kochałem cię, odkąd pierwszy raz nasze oczy się spotkały. To przy tobie poznaję smak życia, przy tobie zacząłem naprawdę oddychać. Nigdy przedtem nie czułem życia tak bardzo jak teraz.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 592

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,5 (2 oceny)
0
1
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MalinowaChmura0

Dobrze spędzony czas

Świetna młodzieżówka z wieloma wątkami erotycznymi 💞
00
Elakotowska

Nie polecam

Jezu nie.... nie dotrwałam nawet do 50 strony. co to w ogóle jest ?
00

Popularność




Scarlett H. Lovers

Fervency love

Nie szukaj racji, dla których mnie kochasz.

Nie ma ich.

Racją miłości jest miłość.

Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę

Słowem wstępu

Seria Fervency Love jest inspirowana prawdziwą historią.

Wykreowana na podstawie wspomnień, wizji, pamiętnika i snów głównej bohaterki.

Pisanie pamiętnika stanowiło formę swego rodzaju terapii, która pomogła Abigail zrozumieć siebie, uzdrowić się i poprowadzić swoją duszę we właściwe jej miejsce.

Pisanie pozwoliło jej zrzucić balast i nadmiar uczuć oraz emocji, jakie obezwładniały ją, odkąd tylko pamięta – zawsze czuła więcej, widziała więcej, płakała więcej.

Ubrana w pancerz nie pokazywała swojej wrażliwości światu. Ludziom nie podobało się, że jest zbyt wygadana, dojrzała nad swój wiek.

Nidy nie pozwalała wkładać sobie do głowy ciemnoty, w jednej chwili potrafiła rozczytać intencje danej osoby, choć nie wierzyła, że naprawdę to potrafi.

Nie znosiła, gdy ktokolwiek mówił jej, jak ma żyć, co robić. Obce jej było słowo „ograniczenia”. W życiu kierowała się raczej mottem: „Nie ma rzeczy niemożliwych”.

Jej niskie poczucie wartości wynikające z uczucia bycia pomijaną, nie dość dobrą i wystarczającą, niegodną, by poświęcać jej czas, było zmorą jej istnienia.

Wszyscy – od rodziców po nauczycieli – zawsze usilnie pokazywali jej, że nie zasługuje. Być może robili to nieświadomie, ale odcisnęło to piętno na jej sposobie postrzegania siebie.

Radziła sobie z tym, udowadniając wszystkim, że się mylą, że potrafi być najlepsza, dobrze zorganizowana, samowystarczalna.

Gdy na jej drodze pojawił się Connor, w końcu poczuła, że może być dla kogoś doskonała sama w sobie.

To on obudził w niej potencjał, sprawił, że zaczęły burzyć się spokojne dotąd przestrzenie w jej wnętrzu.

Pojawiło się poruszenie, jakby coś tchnęło nagle życie w miejsca, które dotąd pozostawały uśpione. Doprowadzał ją do szału i jednocześnie dodawał wiary w siebie. A jednak to dzięki niemu zrozumiała tak wiele, dzięki niemu zaczęła nad sobą pracować.

Sposób, w jaki ją wielbił i podziwiał, był wyjątkowy.

Miłość, jaka połączyła tych dwoje, była gorliwa, spontaniczna, namiętna, pełna szaleństwa, ale też młodzieńczego rozczarowania, naiwności i głupoty. Nieokiełznane emocje i lęki z dzieciństwa nie ułatwiały wspólnej podróży tym dwojgu. Musieli narobić głupstw, skrzywdzić się do granic możliwości, by odkryć, że miłość jest w stanie przezwyciężyć wszystko. Abigail dzięki tej podróży odkryła, że droga na skróty nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem, a ból, złość, bezsilność – to emocje, które trzeba przeżyć, zrozumieć, by później zaopiekować się nimi i je wypuścić. Tylko tak można się rozwijać, tylko taka droga pobudza duszę do wzrostu.

Abigail i Connor to Bliźniacze Płomienie – odkrycie tego zajęło jej siedemnaście lat.

Mimo ogromnych przeciwności i zrządzeń losu nieprzerwanie wierzyła, że ta historia będzie miała swoje szczęśliwe zakończenie.

Książka powstała też dla Was, wszystkie Twin Flames na całym świecie. Liczę, że dzięki historii tych dwojga i Wy odnajdziecie swój bliźniaczy płomień, a ta książka będzie dla Was drogowskazem.

Historia rodzima wydarzyła się w pewnym mieście w Polsce, ale nazwy własne i imiona bohaterów zostały zmienione, miejsce akcji jest nieokreślone, bo to historia uniwersalna, która mogłaby wydarzyć się w każdym miejscu, pod każdą szerokością geograficzną.

Zapraszam Was do świata Abigail i Connora.

Prolog

Ona

Zawsze chciałam mieszkać w USA. Europa, w której żyłam, wydawała mi się taka niska, szara i nijaka. Sądziłam, że nie spotka mnie tutaj nic dobrego. Stany kojarzyły mi się za to z rozmachem i swobodą. Miasto Jenssen, w którym się urodziłam, nie należy do specjalnie wielkich, ale lubię je za to, że znam każdy jego zakamarek. Jenssen jest położone pośród bujnej zieleni, otoczone lasami i krętymi rzekami. Parki, ogrody i tereny rekreacyjne przeplatają się z krajobrazem miejskim, zapewniając orzeźwiającą ucieczkę zarówno mieszkańcom, jak i odwiedzającym. Nie ma tu drapaczy chmur, jak na przykład w Cape, ale na niektórych osiedlach, w tym na moim, dziesięciopiętrowe budynki górują nad rozłożystymi drzewami, a z najwyższych pięter rozciąga się nieprawdopodobny widok aż po horyzont.

Żyłam w swoim po części wyimaginowanym świecie, starając się dostrzegać we wszystkim dobro i piękno. Zatracałam się w produkcjach filmowych z happy endem, typu love story. Tam nawet niemożliwe stawało się możliwe – wielka miłość, która na przekór wszelkim przeciwnościom losu odnajduje szczęśliwe zakończenie. Marzyłam, by i mnie przytrafiła się taka chwytająca za serce historia, o której kiedyś będę mogła opowiadać. Na jej podstawie miałoby powstać najwspanialsze Love Story. Nikt nie znał mnie – nieśmiałej dziewczyny – od tej strony. Po wielu traumatycznych przeżyciach założyłam maskę, by skrzętnie ukryć swoje wrażliwe Ja.

Gdy byłam małą dziewczynką, bawiłam się sportowymi autkami i lalkami Barbie. Tworzyłam stale nowe historie, niczym w hollywoodzkich produkcjach. Barbie była idealna i Ken także był idealny. Zastanawiałam się wtedy, czy i ja będę taką śliczną dziewczyną i znajdę swojego hawajskiego Kena. Będziemy mieć piękny dom i auto, wspaniałych przyjaciół i będziemy dużo podróżować. Kilka lat później stałam przed lustrem ze łzami w oczach, gapiąc się na swoje odbicie i rwąc sobie włosy z głowy z powodu tego, że jestem nijaka, że nie mam takiego powodzenia u chłopaków jak moje przebojowe koleżanki. Jeszcze nie wiedziałam, że moje życie w jednej chwili, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, tak bardzo się odmieni. Lata mijały, a ja wciąż szukałam swojego ideału z błękitnymi oczami i opadającymi na czoło blond włosami jak u hawajskich surferów. Bez powodzenia. Po wpakowaniu się w kilka mało znaczących i dziecinnych, przez co krótkotrwałych, acz bolesnych związków, starając się zaradzić pustce, która wypełniała mnie po brzegi, nie miałam ochoty już się starać ani szukać. Nadszedł moment, kiedy się poddałam. Uznałam, że to nie ma sensu – widać takie historie zdarzają się wyłącznie w filmach. To wywołało niespodziewany zwrot akcji.

Wystarczyło jedno muśnięcie jego dłoni, by przewrócić mój świat do góry nogami i uświadomić mi, że nie włosy ani kolor oczu tworzą ideał, ale energia, która odnajduje swoją cząstkę w tobie, która sprawia, że z mózgu robi ci się papka. Jego głos, spojrzenie, każdy dotyk, każde wypowiedziane słowo hipnotyzują tak bardzo, pieszcząc do głębi i sprawiając, że sięgasz gwiazd i zatracasz się w błogości, jaką daje ci samo bycie obok.

On

Snułem się pół wieczora po dzielni, rozmyślając. Miałem popaprane życie, ale poniekąd je nawet lubiłem. Kumple, używki i imprezy, drobne rozboje wypełniały pustkę, z której byłem ulepiony. Wydawało mi się, że mam wszystko pod kontrolą. Aż pojawiła się ona, nie wiadomo skąd, nie wiadomo dlaczego – wtargnęła do mojego poukładanego życia niczym torpeda i rozjebała je na cząstki, nawet się przy tym nie męcząc. W mgnieniu oka wypełniła mój mrok światłem, tak mocnym, że na samo jego wspomnienie robiło mi się ciepło. Kiedy pojawiała się w pobliżu, wszystko nabierało sensu. Wierzyła we mnie jak nikt wcześniej, sprawiała, że dla niej chciałem być lepszy, że czułem się godny i wart czegoś więcej niż to, co sobie wmawiałem. Z nią wszystko robiło się proste, krystaliczne. Szybko stała się całym moim światem, choć długo nie chciałem się do tego przyznać nawet przed samym sobą, a może właśnie głównie przed sobą. Moje niskie poczucie wartości nie dawało za wygraną, wciąż atakowały mnie przygniatające myśli: „A co, jeśli cię oszuka? Jeśli cię zostawi? Jeśli zdradzi? Co taka ona może chcieć robić z takim tobą?”. Nie mogłem sobie poradzić z obsesyjnymi myślami. Nie przeżyłbym tego. Nie wiem, czy jestem gotowy zaryzykować. A to miał być głupi zakład, ja i Philip założyliśmy się, który pierwszy przyprowadzi tu którąś z dziewczyn i puknie ją w Lochu. Chłopaki postawiły przede mną wyzwanie, żeby mi udowodnić, jaka jest łatwa. Automatycznie stała się moją obsesją, wyzwaniem, że ją zdobędę i zaliczę. Małą puszczalską, bo tak o niej gadali kumple. Nie wiedzieć czemu, gdzieś w głębi czułem, że się mylą. Tego wieczoru wszystko stało się jasne. Oni się mylili, a ja wiedziałem już, że to będzie spore wyzwanie, choć nie miało polegać na tym, żeby ją przyprowadzić do Lochu.

Rozdział 1

Connor

Niedziele zazwyczaj wyglądają podobnie – rano jesteśmy w kościele, a potem siedzimy do późna pod Lochem. Loch to nasze miejsce spotkań, mamy tam kanapę, telewizor, siłownię domowej roboty; jest spoko, trochę jak drugi dom. Ojciec Philipa przerobił dla nas swój garaż, żebyśmy się nie włóczyli, nie przesiadywali gdzie popadnie.

Nerwowo odliczam minuty do końca i wtedy ją dostrzegam – śliczna, malutka, rozpuszczone włosy sięgające do pasa, sterczący tyłek, niezłe cycki, dobrze ubrana; stoi z koleżanką i podobnie jak ja podpiera mur. Teoretycznie jest kompletnie nie w moim typie, zawsze podobały mi się dziewczyny minimum sto siedemdziesiąt wzrostu, brunetki, duże ciemne oczy, takie egzotyczne, rzekłbym. Niemniej ta mała ma w sobie nieprawdopodobny magnetyzm, który mnie przyciąga. Ciekawe, czy ją także rodzice tu wygonili, czy znaczy to dla niej coś więcej; wygląda na znudzoną.

Nie mam jeszcze osiemnastu lat, więc poniekąd muszę się słuchać rodziców. Dla mnie ten cały Kościół to maszynka do robienia pieniędzy. Niby czuję, że jest ktoś taki jak Bóg, ale nie potrzebuję Kościoła i całych tych ceremonii, by poczuć, że mam z Bogiem połączenie. Ona też wygląda, jakby była nieobecna duchem. Chyba poczuła, że ktoś jej się przygląda, bo odwraca głowę w poszukiwaniu gapia. Nie mija kilka sekund, gdy nasze spojrzenia natrafiają na siebie. Przez ułamek sekundy jej piękne oczy wpatrują się w moje, a ja czuję dziwne połączenie, jakbyśmy spotkali się już wcześniej. Speszona intensywnością, z jaką się w nią wgapiam, szybko odwraca wzrok, a jej policzki pokrywają się szkarłatem. Zerkam ukradkiem jeszcze kilkukrotnie, licząc, że uraczy mnie swoim niewinnym spojrzeniem, ale daremnie. „Boże, zesłałeś mi anioła czy jak?” – w mojej głowie zaczynają się kłębić miliony myśli, teraz jeszcze bardziej spieszno mi do końca mszy, chcę jak najszybciej dowiedzieć się czegoś o niej. Kiedy w końcu nadchodzi ten moment, wypadam z kościoła jak poparzony.

– Ej, Ve! – krzyczy Miro. – Co tak pędzisz, stary?

Udaję, że nie słyszę, zamiast tego przystępuję natychmiast do wywiadu. Muszę wiedzieć więcej na temat tej dziewczyny.

Ustawiam się tak, by widzieć, jak będzie wychodzić. Gdy dostrzegam w końcu mojego anioła, pytam szybko:

– Miro, kto to jest? – Wskazuję głową na przechodzące drugą stroną ulicy dwie dziewczyny, z których jedna to mój anioł, choć ta druga, teraz to dostrzegam, też jest niczego sobie. Wyższa i zupełnie innej postury, ale też niezła dupa.

– A co, Ve?

– Wiesz czy nie? – pytam mocno zniecierpliwiony.

– Coś tam wiem, choć więcej pewnie będą wiedzieć chłopaki. Ta wyższa to Lizzy Spencer, ją kojarzę bardziej.

– No to idziemy do Lochu.

– A coś się tak nagrzał? – Miro napierdala się ze mnie, więc ucinam krótko:

– Po prostu chcę wiedzieć.

Gdy docieramy pod Loch, Ted i reszta już tam siedzą. Napieprzają się z ostatnich poczynań Philipa i Teda, którzy postanowili przyprowadzić jakąś pannę do Lochu; gdy jeden ją obracał, to drugi patrzył z ukrycia. Zasycha mi w gardle.

– Chłopaki, idę po colę do sklepu.

– Ve, zaczekaj, idę z tobą! – krzyczy Philip.

Kiedy stoję w kolejce do kasy, do sklepu wchodzi ona. Nie wiem, czy to sen, czy jawa, czy słońce tak mocno wbija przez szybę, ale wygląda, jakby otaczała ją łuna światła. Sposób, w jaki się porusza, to, jak przerzuca ręką swoje lśniące włosy, sprawia, że intryguje mnie jeszcze bardziej. Czuję dziwne mrowienie, ale może mi się tylko wydaje. Od moich fantazji odrywa mnie Philip.

– Stary, żyjesz?

– Co? – pytam zmieszany.

– Pytałem, czy bierzemy szlugi.

– Ej, Philip, znasz tę laskę?

– Którą? – pyta Philip, rozglądając się. Dopiero teraz zauważam, że są tu obie.

– Tę tutaj. – Wskazuję głową, by nie pokazywać palcem.

– Znać to nie znam, ale coś tam słyszałem.

– Ale co właściwie?

– Ta niższa to Abigail Brooks, nie wiem dokładnie, ile ma lat, ale kręci się w dziwnych towarzystwach. Ta wyższa to jej kumpela, Lizzy Spencer, niezła w sumie. Obie niezłe.

Pod Lochem pytam pozostałych:

– Chłopaki, znacie niejaką Abigail Brooks?

– Ta mała puszczalska?

Puszczalska? Ni chuja, nie wygląda na taką. To, jak się zarumieniła, kiedy dostrzegła, że jej się przyglądam… Nie ma mowy, by mogła być puszczalska.

– A Lizzy Spencer? – dopytuję.

– Fajna foczka. W zasadzie, to chętnie bym się założył, kto pierwszy przyprowadzi tu którąś z nich i zaliczy – rzuca Ted.

– Ja wchodzę – deklaruje Philip, czym mnie zadziwia.

– No dalej, Ve, wchodzisz czy wymiękasz?

– Wchodzę, co by nie!

Nie wiem, czy zrobiłem to dlatego, że potrafię przekonać laski do różnych rzeczy – widzę, jak na mnie patrzą – czy dlatego, że poczułem ukłucie zazdrości, gdy Philip wyskoczył z tym zakładem. Phil ma większe doświadczenie niż ja, a przynajmniej bardziej się z tym obnosi, więc wszyscy tak myślą. Nie zamierzałem zanadto zaprzątać sobie nią głowy. Ale teraz już nie odpuszczę, wygram ten zakład. Z jakiegoś nieznanego mi powodu czuję, że nie mogę dopuścić do tego, by Phil położył na niej swoje łapska.

Otóż od tego czasu co niedziela byłem w kościele, by ją zobaczyć. Stała zawsze w tym samym miejscu – śliczna. Nie potrafiłem jej sobie wybić z głowy. Aż tamtego dnia zobaczyłem ją z jakimś kurduplem. Kto to, kurwa, jest? Od razu zapragnąłem spuścić mu manto.

– Ve, przestań, daj se spokój. Widzisz, że z jakimiś gówniarzami się zadaje – uspokajał mnie Miro, widząc, jak cały buzuję.

– Zakład to zakład, Miro, nie ma opcji, żebym dał Philipowi wygrać.

Tylko jak ją poznać? Przecież nie podejdę tak po prostu. Muszę opracować jakiś plan, rozegrać to właściwie i zwycięsko.

*

W jedną z niedziel siedziałem właśnie pod Lochem, kiedy podjechali Miro, Ted i Philip. Wysiedli jacyś podekscytowani.

– A wam co tak wesoło, ciule?

– Ha, ha! Właśnie zaczepialiśmy tę całą Abigail. Szła z kościoła, podjechaliśmy autem i rzucaliśmy świństwa pod jej adresem. Spytaliśmy, czy się umówi.

– I co ona na to? – zapytałem lekko zaniepokojony, jednakże udając niezbyt wzruszonego.

– No nic, powiedziała, że mamy spierdalać, pokazała nam fucka i poszła w drugą stronę.

Oddycham z ulgą, łapiąc się na tym, że wstrzymywałem oddech przez całą ich opowieść.

– Ale to nie koniec historii. Zobaczyliśmy, gdzie mieszka, Ted pojechał drugą windą i jak weszła do domu, to zadzwonił dzwonkiem i nawiał.

„Co za kretyni” – pomyślałem. Tym sposobem Philip był już na straconej pozycji, co akurat mnie w tym wszystkim cieszyło. Ułatwiali mi sprawę dość znacznie. W międzyczasie dowiedziałem się, że Stanley chodzi do klasy z tym łebkiem, z którym ona wtedy szła. W dodatku Stanley znał ją osobiście, bo przyjaźniła się z jego kumpelą. „Los mi sprzyja” – pomyślałem. Musiałem to wykorzystać.

Rozdział 2

Connor

Jesień szybko minęła, zrobiło się naprawdę zimno. Święta spędziłem głównie na jaraniu, piciu i wkurwianiu ludzi. Ale lepsze to niż siedzenie w domu, gdzie panowała gęsta atmosfera. Ciągle coś wymyślaliśmy – zbuntowani gówniarze uważający się za wybitnie dorosłych.

Jeśli chodzi o temat zakładu i Abigail, to przez jakiś czas męczyliśmy jeszcze jej najbliższą kumpelę – Victorię; mieszkała w tym samym bloku co ona. Chciałem, żeby mnie poznała ze swoją przyjaciółką. Miro zaczął bajerować Victorię, miałem nawet wrażenie, że mu się trochę podoba. Po wielu prośbach w końcu powiedziała, że spróbuje, ale nic nie może obiecać, bo się boi, że Abbs się wkurwi. Cóż, biorąc pod uwagę wcześniejsze zachowania chłopaków, zaczepki i świństwa rzucane z auta pod jej adresem przy ludziach, zdawałem sobie sprawę, że szanse są marne. Stanley był zajęty, więc jego też nie mogłem za bardzo naciskać.

– Ej, Ve, a może uda się którąś tu zaciągnąć, a wtedy ona przyprowadzi koleżankę. Może tę Lizzy spróbujemy wyhaczyć? – rzucił bezmyślnie Philipp.

– Nie jest to taki głupi pomysł, Phil. Na nią jakoś łatwiej będzie trafić? Przyznaję, to może się udać.

– W Edge Vibe kiedyś ją widziałem, może tam?

Edge Vibe to osiedlowy klub podzielony na sale z odrębnymi gatunkami muzycznymi. Jest znany w całym kraju, dzięki czemu rozsławia to smutne miasto. Jak są grube imprezy, to przybywają na nie tłumy.

– To jest jakaś myśl.

Niestety nasz plan wziął w łeb, bo mimo kilkunastu wizyt w Edge Vibe nie natrafiliśmy na Lizzy. Obaj z Philipem zaczęliśmy już odpuszczać sobie i Abigail, i Lizzy.

*

Po niespełna miesiącu, gdy temat dziewczyny poszedł całkowicie w odstawkę, okoliczności zaczęły się zmieniać.

W walentynkowy wieczór stoję z Tedem i Walltersem pod szkołą. Wydurniamy się jak zawsze i napieprzamy z walentynek i lasek, które uganiają się za nami, kiedy nagle uświadamiam sobie, że nie słyszę już ich głosów, bo jeden zmysł wyparł na moment inne. Moje oczy zastygły utkwione w jednym punkcie. To ona. Ależ jest śliczna! Tak mnie intryguje to dziewczę… Obserwując ją, zaciągam się papierosem. Wydaje się zaangażowana w rozmowę z sąsiadką, którą męczyliśmy. Zmierza w naszą stronę. Ma na sobie czarny, kończący się w pasie zimowy żakiet i czerwone dzwony, ciasno opinające jej krągłości. Przy szarówce, która obecnie przejęła władanie nad tym ponurym miastem, to dosyć wyzywające połączenie. Na ulicy nie widać niczego, tylko te jej czerwone spodnie. Podnosi wzrok, a ja dostrzegam w jej spojrzeniu, że toczy wewnętrzną walkę: zawrócić czy iść dalej? Nie dziwię jej się, dali jej trochę popalić, ale ja w tym nie uczestniczyłem. Jednak niesmak zapewne pozostał, a teraz kojarzy ich również ze mną. Stoję oparty o murek i czekam na to, co zrobi. „No dalej, nie pękaj” – myślę. W tym momencie ona chyba podejmuje decyzję, bo jej postawa się zmienia na bardziej… bojową? Szepcze coś do ucha sąsiadce, ta coś jej odpowiada, wyraźnie zszokowana. Wraca mi zmysł słuchu – sąsiadka mnie woła.

– Cześć, Victoria – mówię i przenoszę spojrzenie na Abigail, świdrując ją wzrokiem. Wykorzystuję te sekundy, by dokładnie się jej przyjrzeć. Ma urocze piegi, wcześniej ich nie dostrzegłem, może dlatego, że jej spojrzenie jest takie absorbujące. Czuję, że tonę w jej szmaragdowych oczach.

– Słyszałam, że chcesz mnie poznać.

Wyrwany z chwili zadumy, wsłuchując się w ton jej głosu i jednocześnie analizując, jak ruszają się jej usta, gdy wylatują z nich słowa, odpowiadam:

– Tak, dobrze słyszałaś.

– No to fajnie, poznajmy się. Abigail, dla przyjaciół Abby lub po prostu Gail. – Wypowiadając te słowa, wyciąga ku mnie rękę.

– Ve – rzucam krótko i podaję jej dłoń. Czuję prąd, który od momentu, gdy nasze dłonie się musnęły, przeszywa mnie kilkukrotnie, za każdym razem kończąc na moim kutasie. Jej skóra jest miękka. Mam wrażenie, jakby ona też to poczuła, jakby ją też zelektryzowało na chwilę. Pośpiesznie zabiera dłoń.

– A imię? – pyta i tym samym sprawia, że muszę przestać się na nią gapić.

– Po prostu Ve. – Mówiąc to, uśmiecham się lekko.

– Niech ci będzie, Ve. – Do moich uszu dobiega jej melodyjny głos. – Miło cię poznać.

Naprawdę próbuję się nie gapić, ale nie mogę przestać. Ta energia, jaka od niej bije, ten głos, te oczy, usta – wszystko mnie do niej przyciąga, totalnie poza moją kontrolą. Chyba musiała się speszyć intensywnością, z jaką się w nią wgapiam, bo rzuca krótko:

– A tymczasem wybacz, ale spieszymy się z Vicks, także bawcie się. Na razie.

– Na razie – odpowiadam zaintrygowany. Jeszcze chwilę stoję w miejscu, patrząc, jak odchodzi, i rzecz jasna obserwując jej perfekcyjny tyłek. Jest doskonała, słodka jak diabli. Może trochę za niska, ale ma idealne proporcje.

– Ej, Ve, jesteś tu? – Ted podchodzi do mnie i macha mi ręką przed nosem. – Ziemia do Ve.

– Jestem, jestem – mruczę.

Ale tak naprawdę do końca dnia nie mogłem zrozumieć, co się wydarzyło. Moje myśli ciągle wędrowały nowym, intrygującym szlakiem – szlakiem Abbs!

Rozdział 3

Connor

Minął już miesiąc, od kiedy poznałem Abbs, a jakoś nie mogłem jej nigdzie dorwać. W kościele nie próbowałem, byłoby to zbyt natarczywe. Zresztą od jakiegoś czasu trudno mi tam trafić.

Wieczorem, kiedy siedzimy w Lochu, na chwilę wpada Stanley.

– Hej, chłopaki, co u was?

– Hej, Stan, długo cię nie było!

– A, zajęty jestem, przelotem wpadłem, bo w sklepie byłem – rzuca i dodaje szybko: – No, to lecę już.

– Zaczekaj, ja też się zbieram, pójdziemy razem – powstrzymuję go.

Stan dopytuje, jak się mają sprawy z Abbs.

– No właśnie, Stan, słuchaj… Poznaliśmy się.

– O, i jak wrażenia?

Stan jako jeden z niewielu nie wierzył w to, że Abbs jest taka, jak o niej gadają. Mówił za to, że jest najbardziej zajebistą kumpelą, jaką miał. To, jak o niej opowiadał, sprawiało, że czułem się zazdrosny o czas, jaki z nią spędza, o to, że może być z nią blisko. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy on się w niej nie podkochuje.

– Nie wiem, chciałbym poznać ją bliżej. Może wiesz, gdzie ona chodzi do szkoły, w jakich godzinach, którędy?

– No wiem, Connor, ale po co ci to?

– A powiesz?

– Jakbym miał wyjście – marudzi. – Codziennie ma na rano, jeździ tysiąc sto jedenastką o siódmej trzydzieści pięć i chodzi tędy. – Mówiąc to, wskazuje drogę między szkołą a budynkami.

– Dzięki, stary.

– Tylko nie spieprz tego, Connor, naprawdę ją lubię i szanuję.

– Luz, Stan, nic z tych rzeczy. – Dawno już przestał mnie interesować zakład, teraz chodziło o coś innego. Z jakiegoś nieznanego mi powodu nie potrafiłem wybić jej sobie z głowy. Nie mogłem doczekać się rana.

Wstałem skoro świt i wziąłem prysznic. Zegarek wskazuje siódmą dwadzieścia, gdy chcę wyjść z domu, ale napotykam zszokowane spojrzenie ojca.

– No co, do szkoły jadę, na bilet byś mi dał.

– Ty idziesz do szkoły? Żebyś tam tylko dotarł, synu – rzuca podejrzliwie, ale daje mi pieniądze. Trudno mu się dziwić. Nawet kiedy udaję, że jadę do szkoły, a tak naprawdę ląduję w Lochu, to nie wychodzę tak wcześnie.

Kiedy docieram do skrzyżowania za dawną szkołą, zaczynam jej wypatrywać. Stoję za drzewem i, kurwa, czuję lekkie podenerwowanie – to w chuj dziwne.

Odpalam fajkę, żeby się nieco uspokoić, i kiedy biorę ostatniego bucha, dostrzegam ją. Ma na sobie krótką, dopasowaną minispódniczkę i tej samej długości płaszczyk. Ja pierdolę, jakie ona ma nogi! Wyobrażam sobie, jak mnie nimi obejmuje, zatracając się do reszty. Odganiam te zboczone, rozpraszające myśli, które usilnie próbują przejąć kontrolę nad moim umysłem. Ona idzie tak ubrana do szkoły – czy to w ogóle dozwolone? Powinni tego zabronić. No za chuja nie mógłbym się skupić, mając tak niepowtarzalną dupę w ławce obok.

Ruszam przed siebie jak gdyby nigdy nic. Widzę zmieszanie na jej twarzy, gdy nasze oczy się spotykają.

– Cześć! – rzucam.

– Cześć, Ve! Co tu robisz?

– Jadę do szkoły.

– Naprawdę? Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam.

Kurwa, bystra jest, muszę uważać, żeby tego nie spieprzyć.

– Ee, nie spotkaliśmy się po prostu – próbuję brzmieć naturalnie.

– Możliwe – ucina, jakby przyjmowała moje wytłumaczenie za wystarczające. – No więc jedziesz do szkoły? A do której chodzisz?

– Do ONC-u – odpowiadam szybko.

Zadaje jeszcze kilka pytań. Staram się skupić i logicznie odpowiadać, jednak rozprasza mnie wsłuchiwanie się w jej melodyjny głos. Jest naprawdę śliczna. Sprawia mi frajdę gapienie się na nią – na to, w jaki sposób porusza ustami, na to, jak pojawiają się jej dołeczki w policzkach, kiedy się uśmiecha.

Podjeżdża autobus, więc wsiadam tuż za nią, by kontynuować rozmowę. Wydaje się zdziwiona, ale chyba przypomina sobie, że ten autobus jedzie też do mojej szkoły. Kiedy przychodzi moment, że musi wysiąść, zaczynam odczuwać niedosyt. Chciałbym ją porwać i spędzić z nią cały dzień.

– Cześć, Ve, ja wysiadam tutaj. Miłego dnia!

– Dzięki i nawzajem, cześć.

Kiedy wysiada, w autobusie robi się szaro, jakby wszystkie kolory i światło pochodziły od niej. Gdy tylko autobus dojeżdża do miejsca, gdzie mogę się przesiąść, oczywiście to robię. Sprawdzam jeszcze, kiedy podjedzie powrotny. Okej, mam pięć minut, więc odpalam papierosa. Nie umiem wyrzucić jej z głowy – taka mała, a zajmuje tyle miejsca w mojej głowie. Nigdy wcześniej nikt mnie tak nie zafascynował. To niesamowite, jak się przy niej czuję i jaka pustka mnie wypełnia, gdy ona znika z pola widzenia.

Podjeżdża autobus. Jest prawie pusty, więc siadam na moim ulubionym miejscu – na samym tyle. Gdy docieram pod Loch, jest dopiero ósma. Nikogo jeszcze nie ma, więc postanawiam się położyć. Mam w planie złapać autobus, tak żeby móc z nią wrócić, jakbym wracał ze szkoły. Żeby tylko nie wzięła mnie za jakiegoś prześladowcę.

Gdy tak leżę i rozmyślam, wpada Phil.

– Siema, stary. Co ty tu robisz tak wcześnie?

– Siema, Phil. Nie chciało mi się siedzieć w domu – kłamię. Z jakiegoś powodu nie chcę, by Phil znał prawdę.

– A co z tą Abigail? – pyta.

– A co ma być? – Udaję niewzruszonego.

– Nie wiem, Ve, udało ci się ją zbajerować? Albo tą drugą?

– Sądziłem, że temat odpuszczony, ale skoro dalej aktualny, to inna historia – kłamię beznamiętnie.

– No, aktualny, ale coś trudno ją ostatnio spotkać. Ty, a może podzielimy siły i ja zacznę bardziej podbijać do tej Lizzy?

– Możemy – odpowiadam i cieszę się w duchu, że zaproponował Lizzy. Przynajmniej nie stanie mi na drodze. Z drugiej strony to ciekawe, że tak się nagrzał.

Gdy zbliża się pora zakończenia lekcji Abigail, wychodzę z Lochu.

– Hej, a ty dokąd? – pyta Phil.

– Mam coś do załatwienia, wpadnę potem.

Kiedy autobus podjeżdża na przystanek pod szkołą Abby, zaczynam się denerwować. To uczucie jest mi obce, ale przy niej pojawia się coraz częściej. Jeszcze bardziej obce wydaje się to, co mnie wypełnia, gdy widzę, jak wsiada do środka. To ulga, może radość, coś bliżej nieokreślonego…

– Cześć, Abby. – Macham do niej z końca autobusu.

– Cześć, Ve – odpowiada, przeciągając ostatnią głoskę. Wydaje się zmieszana.

– Siadasz? – wołam i klepię miejsce obok siebie. Jej kumpela, zresztą o niezbyt dobrej opinii, bo ją akurat kojarzę, mówi coś do niej, po czym gapi się na mnie. Abby podchodzi, a ja momentalnie czuję jej ciepło, jakby otulała mnie nim na odległość.

– Wracasz ze szkoły? Kończysz o tej, co ja? – pyta, świdrując mnie wzrokiem.

– Tak wyszło.

– Jak ci minął dzień?

– Ciągnął się w nieskończoność – odpowiadam, nie do końca mijając się z prawdą, bo nie wiedzieć czemu nie mogłem się doczekać chwili, gdy znów znajdzie się blisko mnie.

Drogę do domu pokonujemy razem. Wydaje się trochę spięta, jakby moja obecność w jakimś stopniu ją paraliżowała. Może jestem zbyt natarczywy. Nie chcę, by wzięła mnie za jakiegoś prześladowcę, ale wyraźnie to wyczuwam – jest spięta. Dochodzimy do miejsca, w którym nasze drogi się rozdzielają, tu, gdzie się poznaliśmy, koło dawnej szkoły, a ja zdaję sobie sprawę, że chciałbym, by jeszcze ze mną pobyła. Niestety nie mam pomysłu na to, co mógłbym zrobić. Chętnie bym ją odprowadził, ale nie chcę przesadzić i być zbyt nachalnym, więc żegnam się krótkim:

– To na razie.

– Na razie, Ve – rzuca, przyglądając mi się przez chwilę.

Rozdział 4

Connor

Zafiksowałem się na punkcie tej małej do tego stopnia, że teraz codziennie rano wstaję, by móc spędzić z tą dziewczyną choć kilkanaście minut.

– Cześć, Ve. Nie mów, że masz zawsze na tę samą godzinę, co ja, bo w to nie uwierzę. – Wyraz jej twarzy wskazuje na to, że nie jest zadowolona z naszego spotkania.

– Cześć, Abbs. Akurat dziś po prostu zaspałem, to przypadek.

– Skoro tak mówisz – odpowiada, kupując moje małe kłamstewko.

Zadaję jej kilka pytań tylko po to, by móc się na nią gapić. Czuję ciepło, jakie od niej bije, gdy przypadkiem muskam ją ramieniem. Pogoda jest średnio przyjemna, piździ, przez co cały nosek ma czerwony, a usta niemal sine.

– Zimno ci? – pytam.

– Tak, nie znoszę zimna. Gdy jest mniej niż dwadzieścia pięć stopni, to moje ciało czuje dyskomfort. Kocham ciepło, a w zimie obojętnie, czego bym nie ubrała, wiecznie mi chłodno. Czemu pytasz? Pewnie przez nos i usta?

– Dokładnie tak. Poza tym mam tak samo, zawsze mi zimno – dodaję, zastanawiając się jednocześnie nad tym, ile nas łączy.

Gdy podjeżdża autobus, nie ma w nim wolnych miejsc, więc stajemy pod oknem. Jedną dłonią łapię za uchwyt, a Abby zatrzymuje się przede mną. Mimo trudnego początku wydaje się coraz bardziej rozluźniona, całe napięcie z jej twarzy uleciało. Może jest tak nieśmiała, że moja nieustępliwość ją paraliżuje? Mam wrażenie, że dystans, jaki nas dzieli, powoli się zmniejsza, jakby bariera, jaką postawiła między nami, ustępowała.

W autobusie przez cały czas kontynuujemy rozmowę, nasze spojrzenia co chwilę się spotykają. Ciekawe, bo z każdym takim spojrzeniem czuję, jak jest mi dobrze. Abbs szuka właśnie czegoś w plecaku, gdy kierowca nagle hamuje i wszyscy w autobusie lecą do przodu. Abby wpada na mnie z impetem. Bliskość jej ciała momentalnie pobudza moje czułe miejsca. Jakie to niesamowicie miłe i dobre! Bardzo chcę, by ta chwila trwała dłużej, mimo to zwalniam delikatnie uścisk, by Abbs mogła się wyswobodzić.

– Przepraszam – rzuca zawstydzona.

– Za co? Dobrze, że się trzymałem i byłem obok, inaczej byłoby po tej pięknej buźce. – Wymierzam sobie w myślach policzek za brak kontroli nad słowami.

– Zatem dziękuję – mówi, nie komentując mojej wypowiedzi. To dobrze. – O której kończysz? – pyta, a ja nie wiem, co powiedzieć, bo nie mam pojęcia nawet, jaki jest dziś dzień. Odpowiadam więc wymijająco:

– Dlaczego pytasz?

– Byłam ciekawa, czy wracasz wtedy co ja.

– Jeśli chcesz, to mogę – mówię, zanim zdążę się nad tym zastanowić, a moje serce dziwnie przyspiesza w oczekiwaniu na jej odpowiedź.

– Ja wracam tym o piętnastej – rzuca i wysiada z autobusu, który przed sekundą zatrzymał się na przystanku pod jej szkołą.

Ogląda się raz jeszcze za siebie i macha mi na do widzenia. Chce się ze mną zobaczyć. To interesujące, jak reaguję na tę istotkę. Postanowiłem, że pojadę zobaczyć, co się dzieje w mojej szkole, i wyjdę tak, by wracać tym samym autobusem co ona.

W szkole chłopaki jak zwykle szaleją. Palą jointy za murami szkoły, uciekają z lekcji, stroją żarty z nauczycieli. Wczoraj dla jaj jednego zamknęli w klasie. To niby śmieszne, ale z drugiej strony – dziecinada, męczy mnie to miejsce. Czasami mam wrażenie, jakbym tracił tu czas. Nie czuję tego. Są zajęcia, które mi odpowiadają, ale są i takie, które kompletnie nic nie wnoszą do mojego życia.

Kiedy na zegarze wybija czternasta trzydzieści, łapię plecak i gonię na przystanek. Autobus będzie za piętnaście minut, rozważam więc opcję, czy nie lepiej iść na nogach. Nie lubię czekać. Ale nie, za duże ryzyko, że nie zdążę na czas. Odpalam papierosa. Podjeżdża tysiąc sto jedenastka – ten kwadrans minął szybciej, niż się obawiałem. Za to podróż na odcinku między naszymi szkołami ciągnie się w nieskończoność, mimo że zajmuje tyle samo minut. Pojęcie czasu jest względne – gdy nam się do czegoś spieszy, czas jakby się rozciąga, a gdy chcemy, by chwila trwała dłużej, ona mija niebywale szybko. Muszę rozkminić, o co w tym chodzi. Takich rzeczy powinni nas uczyć, a nie o jakichś jedwabnikach czy patyczakach!

Autobus podjeżdża na przystanek. Widzę ją, szuka wzrokiem kogoś w środku – czyżby mnie? Wsiada, ale nie zauważa mnie. Podchodzę do niej od tyłu, pochylam się i szepczę do jej ucha:

– Szukałaś kogoś, Abbs?

Ta bliskość delikatnie mnie paraliżuje. Obraca się, a jej lśniące spojrzenie rozpierdala mnie w sekundzie. Jestem porobiony.

– Ciebie. Zastanawiałam się, czy będziesz – rzuca śmiało, a na jej policzki wypływają rumieńce. To interesujące, jest śmiała i nieśmiała jednocześnie.

– A więc jestem.

– To fajnie. – Uśmiecha się, pokazując swoje śliczne ząbki.

Rozmawiamy przez całą drogę. Nawet nie wiem, o czym, bo upajam się brzmieniem jej słodkiego głosu. Opowiada mi coś o szkole. Kiedy docieramy na miejsce, idziemy blisko siebie. Zastanawiam się, czy zaproponować, że ją odprowadzę.

– Odprowadzisz mnie? – pyta, czym całkowicie mnie zaskakuje. Czyta mi w myślach czy jak?

– Jasne! – odpowiadam, próbując zachowywać się normalnie i nie pokazać, jaką radość sprawiła mi jej śmiała propozycja.

Gdy jesteśmy już pod jej blokiem, gadamy jeszcze chwilę.

– Muszę uciekać, Ve, dzięki za odprowadzenie. Do zobaczenia.

Wracając do domu, zastanawiam się, co się właśnie wydarzyło i do czego to prowadzi. Czy jestem gotowy na to, w jakim kierunku zmierza nasza znajomość? Trochę mnie to stresuje. Mój wewnętrzny głos niczym taśma powtarza: „Zostawi cię. Zacznie ci zależeć, a ona cię zostawi…”.

Rozdział 5

Connor

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Słowem wstępu
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59

Fervency love

ISBN: 978-83-8373-005-9

© Scarlett H. Lovers i Wydawnictwo Novae Res 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Ewa Popielarz, Agata Dobosz

KOREKTA: Magdalena Brzezowska-Borcz

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

ZDJĘCIE OKŁADKOWE: Steven Puetzer, Getty images

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek