Joanna d'Arc – jej historia - Helen Castor - ebook

Joanna d'Arc – jej historia ebook

Helen Castor

2,0

Opis

W swej najnowszej książce uznany historyk Helen Castor w odmienny sposób prezentuje porywające życie Joanny d’Arc. Zamiast ikony, widzimy energiczną, młodą kobietę, która walczyła z Anglikami i miała odwagę zająć własne stanowisko w krwawej wojnie domowej, która wyniszczała piętnastowieczną Francję. Oto niezwykła prawda ukryta za legendą o Dziewicy Orleańskiej – prostej, wiejskiej dziewczynie, która usłyszała głos Boga. Nastoletniej wojowniczce, która poprowadziła swoją armię do zwycięstwa w epoce, w której uważano, że kobiety nie są zdolne do walki. Dziewiętnastoletniej męczennicy spalonej na stosie i ogłoszonej świętą pięćset lat później. Nowa, przejmująca opowieść barwnie przedstawia Joannę i świat, w którym żyła. Helen Castor wprowadza nas w sam środek akcji, ów burzliwy moment w dziejach Francji, w którym nikt – ani Joanna, ani ludzie, wśród których żyła ani książęta, biskupi, żołnierze czy wieśniacy – nie wiedział, jaki los czeka ich kraj.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 475

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Karta redakcyjna

Tytuł oryginału:Joan of Arc. A History

Copyright © Helen Castor 2014

First published in 2014 by Faber and Faber Limited

Wszystkie prawa zastrzeżone. Poza uczciwym, osobistym korzystaniem w celu nauki, badań, analizy albo oceny, przewidzianym w Ustawie o Prawach Autorskich, Projektowych i Patentowych z 1988 r., żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana w bazach danych ani transmitowana w żadnej postaci ani żadnymi środkami przekazu – elektronicznie, elektrycznie, chemicznie, mechanicznie, optycznie, przez fotokopie ani w żaden inny sposób – bez uprzedniej, pisemnej zgody właściciela praw autorskich.

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Astra s.c. Kraków 2015

Przekład: Edyta Stępkowska

Przygotowanie edycji: Jacek Małkowski

Redakcja: Barbara Faron Aleksandra Marczuk Jacek Małkowski

Skład i przygotowanie do druku: Wydawnictwo Astra s.c.

Fotografia na okładce: Wizerunek Joanny d’Arc, francuska miniatura z XV w. © De Agostini Picture Library / Bridgeman Images

Wydanie I Kraków 2015

ISBN 978-83-89981-24-0

Wydawnictwo Astra 31-026 Kraków ul. Radziwiłłowska 26/2 tel. 12 292 07 30, 602 256 638

www.wydawnictwoastra.plwww.facebook.com/[email protected]

Prowadzimy sprzedaż wysyłkowąwww.sklep.wydawnictwoastra.pl

Dedykacja

Dla Luki

Bywało w tamtym czasie, że rankiem Anglicy odbierali Armaniakom jedną twierdzę, a wieczorem tracili dwie. I tak toczyła się ta przeklęta przez Boga wojna.

– ANONIMOWY MIESZKANIEC PARYŻA, ROK 1423

Wam, poddanym króla angielskiego, którzy niemacie żadnych praw do ziemi francuskiej, Król w niebiosach nakazuje za moim, Joanny Dziewicy, pośrednictwem, opuścić zajęte na tej ziemi przyczółki i wrócić do waszej ojczyzny. Jeśli mnie nie posłuchacie, mój okrzyk bojowy zapamiętany zostanie na wieki.

– JOANNA D’ARC DO ANGLIKÓW POD ORLEANEM, 5 MAJA 1429 ROKU

Główne postaci

FRANCUSKA RODZINA KRÓLEWSKA

Karol VI Najukochańszy, król Francji

Jego wujowie:

Jan, książę Berry

Filip Śmiały, książę Burgundii

Jego żona:

Izabela Bawarska, królowa Francji

Niektóre z ich dzieci:

Ludwik z Gujenny, delfin Francji

Jan z Touraine, delfin Francji

Katarzyna Walezy, królowa Anglii

Karol, delfin Francji, późniejszy król Karol VII

ARMANIACKA (ORLEAŃSKA) ARYSTOKRACJA

Ludwik, książę Orleanu, brat króla Karola VI

Niektóre z jego dzieci:

Karol, książę Orleanu

Filip, hrabia Vertus

Jan, Bastard Orleański, późniejszy hrabia Dunois

Bernard, hrabia Armagnac

Ludwik, książę Andegawenii, tytularny król Sycylii i Jerozolimy

Jego żona:

Jolanta Aragońska, księżna Andegawenii, tytularna królowa Sycylii i Jerozolimy

Niektóre z ich dzieci:

Ludwik, książę Andegawenii

René, książę Baru i Lotaryngii, późniejszy książę Andegawenii

Maria Andegaweńska, królowa Francji

Karol Andegaweński

Jan, książę Alençon

Jan d’Harcourt, hrabia Aumâle

Karol, hrabia Clermont, późniejszy książę Bourbon

ARYSTOKRACJA BURGUNDZKA

Jan bez Trwogi, książę Burgundii, syn Filipa Śmiałego i kuzyn króla Karola VI

Jego bracia:

Antoni, książę Brabancji

Filip, książę Nevers

Jego żona:

Małgorzata Bawarska, księżna Burgundii

Niektóre z ich dzieci:

Filip Dobry, książę Burgundii

Anna Burgundzka, księżna Bedford

Małgorzata Burgundzka, hrabina Richemont

Agnieszka Burgundzka, hrabina Clermont

Jan de Luxembourg, hrabia Ligny

Jego siostra:

Jacquetta Luksemburska, księżna Bedford

ANGIELSKA RODZINA KRÓLEWSKA

Henryk V, król Anglii

Jego bracia:

Tomasz, książę Clarence

Jan, książę Bedford

Humphrey, książę Gloucester

Jego wuj:

Henryk Beaufort, biskup Winchesteru, kardynał Anglii

Jego żona:

Katarzyna Walezy, królowa Anglii

Ich syn:

Henryk VI, król Anglii

ANGIELSCY LORDOWIE I DOWÓDCY WOJSK, SOJUSZNICY BURGUNDCZYKÓW

Tomasz Montagu, hrabia Salisbury

Wilhelm de la Pole, hrabia Suffolk

Ryszard Beauchamp, hrabia Warwick

Tomasz, lord Scales

Jan, lord Talbot, późniejszy hrabia Shrewsbury

Sir John Fastolf, dowódca armii

SZKOCCY ARYSTORKACI I DOWÓDCY WOJSK, SOJUSZNICY ARMANIAKÓW

Jan Stewart, hrabia Buchan

Archibald Douglas, hrabia Douglas, późniejszy książę Turenii

Jego syn:

Archibald Douglas, hrabia Wigtown

Sir Jan Stewart z Darnley, dowódca armii

ARMANIACCY DORADCY, DOWÓDCY WOJSK I DUCHOWNI

Tanguy du Châtel, doradca

Robert le Maçon

Jan Louvet

Jerzy de La Trémoille

Étienne de Vignolles, zwany La Hire, dowódca wojsk

Ambroży de Loré

Poton de Xaintrailles

Raoul de Gaucourt

Gilles de Rais

Jan Gerson, teolog

Jacques Gélu, arcybiskup Embrun

Regnault de Chartres, arcybiskup Reims

BURGUNDZCY DORADCY,

DOWÓDCY WOJSK I DUCHOWNI

Jan de La Trémoille, doradca

Hugues de Lannoy, doradca

Perrinet Gressart, dowódca wojsk

Pierre Cauchon, teolog, późniejszy biskup Beauvais, a potem Lisieux

Ludwik de Luxembourg, biskup Thérouanne, brat Jana de Luxembourg

NIEZALEŻNI ARYSTOKRACI I DUCHOWNI

Wilhelm, hrabia Hainaut, Holandii i Zelandii

Jego córka:

Jacqueline, hrabina Hainaut, Holandii i Zelandii

Jan, książę Bretanii

Jego brat:

Artur, hrabia Richemont

Kardynał Mikołaj Albergati

Drzewa genealogiczne

Po nagłej śmierci francuskiego króla Ludwika X w 1316 roku jego żona urodziła syna, Jana I, który zmarł po pięciu dniach. Jedynym żyjącym dzieckiem króla była czteroletnia córka z pierwszego związku. Małżeństwo króla z jej matką zostało unieważnione na podstawie podejrzeń o zdradę, jakiej rzekomo miała się dopuścić. Młody wiek królewskiej córki oraz wątpliwości odnośnie ojcostwa osłabiały jej kandydaturę do tronu, dlatego koronę przejął brat Ludwika, Filip V. Kiedy i on zmarł, nie pozostawiając po sobie męskiego dziedzica, wykorzystano ustanowiony przez niego samego precedens i przekazano koronę jego bratu, Karolowi IV, zamiast którejś z jego córek. Natomiast po śmierci Karola, który pozostawił po sobie same córki, korona przeszła na jego kuzyna, Filipa VI, od którego rozpoczęła się historia dynastii Walezjuszy na francuskim tronie.

Tymczasem Edward III Angielski, syn siostry Karola IV, Izabeli, zakwestionował umacniający się zwyczaj nieprzekazywania korony w linii żeńskiej i oświadczył, że tron francuski prawnie należy się jemu. Na tej podstawie wszczął konflikt, który później nazwano wojną stuletnią, i odniósł w nim wspaniałe zwycięstwa w bitwach pod Sluys w 1340 roku, Crécy w 1346 roku i Poitiers w 1356 roku. To również stało się podstawą dla kampanii podjętej przez jego prawnuka, Henryka V, który starał się powtórzyć sukcesy wojskowe swojego przodka we Francji i samemu zdobyć francuską koronę.

W samej Francji natomiast, na początku XV wieku, w odpowiedzi na argumenty XIV-wiecznych pretendentów do tronu i pilną potrzebę unieważnienia angielskich roszczeń, ukuto trwały mit, jakoby starożytne prawo salickie zabraniało dziedziczenia tronu przez kobiety.

Wprowadzenie

Joanna d’Arc

Gwiazda Joanny d’Arc świeci na firmamencie dziejów jaśniej niż jakiejkolwiek innej postaci żyjącej w owych czasach i w jej ojczyźnie. Historia tej młodej kobiety jest wyjątkowa, a jednocześnie uniwersalna w swoim przesłaniu. Joanna stała się ikoną grup i ruchów społecznych tak różnych, jak nacjonaliści, monarchiści, liberałowie, socjaliści, prawicowcy, lewicowcy, katolicy, protestanci, tradycjonaliści, feministki, państwo Vichy i renesans1. Jej postać niczym refren przewija się w sztuce, literaturze, muzyce i filmie, a sam proces opowiadania jej historii i budowania wokół niej legendy trwa nieprzerwanie, odkąd po raz pierwszy dała się poznać opinii publicznej. W ciągu krótkiego życia stała się przedmiotem fascynacji dla jednych i żarliwej krytyki dla innych, do dziś budząc skrajne emocje. W biografii tej młodej wiejskiej dziewczyny jest coś znajomego i bliskiego, a zarazem poruszającego. Gdzieś na polach w Domrémy usłyszała ona głos z nieba – orędzie o wyzwoleniu Francji uginającej się pod jarzmem angielskiej okupacji. Wbrew przeciwnościom zdołała potem dotrzeć do delfina Karola, wydziedziczonego następcy tronu Francji, i przekonać go, że Bóg powierzył jej misję wypędzenia Anglików z królestwa. Z krótko obciętymi włosami, w pełnej zbroi, niczym mężczyzna, stanęła na czele wojsk, przełamując angielskie oblężenie miasta Orlean. Francuzi, podniesieni na duchu i wzmocnieni nową wiarą w opiekę Boga, w ciągu kilku tygodni przedarli się w głąb zajętego przez wroga terytorium, docierając do Reims, gdzie Joanna uczestniczyła w koronacji delfina na króla. Wkrótce potem porwali ją sojusznicy Anglików i postawili przed sądem, oskarżając o herezję. Joanna broniła się z niezłomną odwagą, lecz jej los był przesądzony. Została spalona na rynku w Rouen, jednak jej legenda okazała się nieśmiertelna. Niemal pięć stuleci później Kościół rzymskokatolicki docenił nie tylko heroizm, ale i świętość Joanny d’Arc. Jej losy znamy tak dobrze, ponieważ zostały dokładnie udokumentowane, co w ówczesnych czasach należało raczej do rzadkości. Na opisy życia Joanny d’Arc zużyto wtedy tyle samo atramentu i pergaminu, co tuszu i papieru w następnych stuleciach. Wspominały o niej kroniki, listy, wiersze, rozprawy, dzienniki i księgi rachunkowe. A nade wszystko powstały dwie grube teki obejmujące zapiski z procesu o herezję w roku 1431, włącznie z notatkami z jej długich przesłuchań, oraz dokumentacja z jego rewizji zwanej „procesem unieważniającym”, która odbyła się dwadzieścia pięć lat później z inicjatywy Francuzów pragnących rehabilitacji Joanny. Dokumenty te zawierają świadectwa nie tylko ludzi, którzy znali Joannę, ale także jej własne wyznania. Z nich wiemy, że opowiadała o przemawiających do niej głosach, o swojej misji, dzieciństwie na wsi i wyjątkowych przeżyciach po opuszczeniu Domrémy. Oprócz portretu psychologicznego Joanny z tekstów wyłania się również obraz jej rodziny i przyjaciół. Są zatem wyjątkowym skarbem, który przetrwał od czasów średniowiecza. Bo czy można sobie wyobrazić świadectwo bardziej wiarygodne lub kompletne?

A jednak nie wszystko jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. I nie chodzi wyłącznie o to, że zeznania spisano w oficjalnym języku łacińskim, a nie francuskim, którym świadkowie posługiwali się na co dzień. Fakt, że ich wypowiedzi przetłumaczono, każe zachować czujność i mieć na uwadze fakt, że nie są to zeznania z pierwszej ręki, na jakie z pozoru wyglądają. Pozostaje ponadto kwestia nieuchronnego wpływu, jaki Joanna wywierała na osoby zeznające w procesie unieważniającym, oraz cześć, którą otoczono ją po śmierci. Ci, którzy w 1456 roku opowiadali o jej dorastaniu i misji, wiedzieli już, za kogo została uznana i czego dokonała. I jak to bywa w przypadku wspomnień, w ich relacjach zdarzenia i rozmowy sprzed ćwierćwiecza często ulegały zniekształceniu. Zwłaszcza że nie tylko mieli świadomość tragicznego losu Joanny, ale także ostatecznej klęski poniesionej przez Anglików we Francji w latach 1449–1453. Fakt ten, bardziej niż wydarzenia rozgrywające się za jej życia czy wkrótce po jej śmierci, przysłużył się windykacji zapewnień Joanny o otrzymanym od Boga posłannictwie. Pod wieloma względami historia Joanny d’Arc, która wyłania się z akt procesu unieważniającego, jest historią życia opowiedzianą od końca.

To samo można powiedzieć o wszystkim, co mówiła podczas procesu „skazującego” w 1431 roku. Niezachwiane przekonanie o słuszności swojej sprawy i nadzwyczajne opanowanie, które pozwoliły jej trafić przed oblicze delfina w Chinon w lutym 1429 roku, z czasem jeszcze się nasiliły. Dziś na przykład nazywamy ją Joanną d’Arc, choć było to nazwisko ojca, a ona sama nigdy go nie używała2. Już kilka tygodni po przybyciu na dwór delfina przedstawiała się jako „Jeanne la Pucelle” – Joanna Dziewica. Jest to tytuł wieloznaczny, nawiązujący nie tylko do młodego wieku i czystości, ale także do statusu wybranej służebnicy Boga i bliskiej relacji z Najświętszą Dziewicą, której Joanna była szczególnie oddana. Również podczas procesu charakter bohaterki nie ujawniał się na podstawie jej „neutralnych” relacji, lecz żarliwej obrony własnych przekonań i postępowania. Obrony, będącej odpowiedzią na powtarzane w nieskończoność i pełne wrogości pytania prokuratorów, którzy chcieli ją przedstawić jako zakłamaną heretyczkę. Jest to więc tekst bezcenny, niezwykle bogaty, fascynujący i wielowarstwowy, a przy tym trudny do interpretacji3.

Jak można się spodziewać, siła legendy Joanny i elektryzujący magnetyzm jej samookreślającej się misji są widoczne również w naukowych rozprawach na temat jej życia. Historycy najczęściej zaczynają od opowieści o długiej i okrutnej wojnie, pustoszącej Francję, zanim Joanna przyszła na świat, i o tym, jak potem usłyszała głosy w rodzinnej wiosce Domrémy leżącej na wschodnich krańcach królestwa. W ten sposób na dwór delfina w Chinon przybywamy wraz z Joanną i nie przeżywamy wstrząsu, jaki w rzeczywistości wywołało to wydarzenie. Trudniej nam również zrozumieć w pełni ówczesny kontekst polityczny czy reakcję ludzi na jej słowa. A ponieważ wszystko, co wiemy o życiu Joanny w Domrémy, pochodzi z jej ust bądź relacji przyjaciół i rodziny, źródła historyczne powstałe na ich podstawie nie mogą być obiektywne. Są bowiem przesiąknięte refleksjami podobnymi do tych, które wpłynęły na formę zeznań składanych w obu procesach.

Jedną z pułapek dla badacza jest zatem ryzyko zniekształcenia faktów. Innym natomiast pozostaje to, że trudno dziś stwierdzić, co stanowi kwintesencję legendy Joanny d’Arc. Szukając odpowiedzi na to pytanie, można dojść do mało optymistycznego stwierdzenia, że gwiazda Joanny znajduje się niebezpiecznie blisko czarnej dziury. Patrząc na transkrypcję zeznań zebranych podczas procesów, niemal na każdym kroku napotykamy rozbieżności między relacjami poszczególnych świadków, a nawet opowieściami jednej i tej samej osoby, w tym również Joanny. Nieścisłości te dotyczą okoliczności zdarzeń, ich czasu i interpretacji. Punktem wyjścia do rozważań na temat bohaterki powinno być więc stwierdzenie, że świadectwa epoki nie dają obrazu prostej i spójnej historii. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego, skoro zeznania naocznych świadków mogą się różnić nawet w przypadku wydarzeń z niedawnej przeszłości, a obserwatorzy zeznają we względnie komfortowych warunkach. Joannę natomiast poddawano wielodniowym przesłuchaniom i oskarżyciele za wszelką cenę dążyli do wykazania jej winy, czego przecież miała świadomość. Z kolei proces unieważniający miał na celu oczyszczenie jej imienia poprzez powołanie na świadków ludzi, którzy ją znali, i ustalenie porządku wypadków, które rozegrały się przed dwudziestu pięciu laty.

Lecz nawet jeśli wspomniane rozbieżności nie są niczym zaskakującym, to wciąż aktualne pozostaje pytanie, w jaki sposób należy odczytywać takie dowody. Niektórzy historycy wybierali z poszczególnych relacji wątki i szczegóły, z których można było ułożyć spójną całość, a elementy do niej niepasujące zatuszować bez konieczności wyjaśniania, dlaczego akurat te fakty uznali za nieistotne. Inni z kolei opierali się na zeznaniach jednych osób, odrzucając świadectwa pozostałych, zapewne kierując się własną oceną ich wiarygodności. (Z informacji udzielonych przez Joannę podczas procesu za prawdziwe uznano na przykład stwierdzenie, że przemawiające do niej głosy należały do świętych Michała, Małgorzaty i Katarzyny, natomiast opis anioła, który miał się jej ukazać w komnacie delfina w Chinon, by przekazać przyszłemu królowi koronę, uznano za niewiarygodny). Na ogół też niewiele uwagi poświęcano pytaniom zadawanym świadkom, a przecież w ogromnej mierze wpływały one na kształt odpowiedzi. Celem obu procesów było ustalenie granicy pomiędzy prawdziwą wiarą a herezją. Na ogół więc nie pozwalano świadkom rozwodzić się zbytnio nad opisem wrażeń, jakie wywarła na nich Joanna (tak jak i jej ograniczono możliwość zobrazowania własnych przeżyć), lecz wymagano od nich precyzyjnych odpowiedzi na pytania związane z kolejnymi punktami oskarżenia opartego na dogmatach wiary. I to bez względu na fakt, czy zeznający je rozumieli czy nie.

To zresztą i nam nastręcza trudności: nie sposób bowiem, przy dzisiejszym sposobie myślenia, zrozumieć w pełni niuansów średniowiecznej teologii oraz istoty wiary Joanny i ludzi jej współczesnych. Bezcelowe wydają się na przykład próby wytłumaczenia głosów, które słyszała, zaburzeniami fizycznymi lub psychicznymi, jeśli diagnozę postawimy w oderwaniu od systemu ówczesnych wierzeń. Dla Joanny i otaczających ją osób oczywistym był przecież fakt, że byty pozaziemskie porozumiewają się z ludźmi zdrowymi na umyśle. Nie była też ani pierwszą, ani ostatnią osobą we Francji w pierwszej połowie XV wieku, która miewała objawienia albo słyszała głosy. Problemem więc nie była potrzeba ich wytłumaczenia, ale rozstrzygnięcie, czy pochodziły z nieba czy z piekła. I dlatego doświadczenie oraz wiedza teologów powinny być punktem wyjścia dla zrozumienia ówczesnych reakcji na jej deklaracje.

Podobnie może się nam wydawać, że charyzma Joanny po części miała swe źródło w tym, że potrafiła wpleść element boski w kontekst toczącej się wojny i że przekonując Francuzów o błogosławieństwie danym im przez samego Boga, tchnęła w nich ducha walki i podbudowała ich morale po latach niepowodzeń. Tymczasem w średniowieczu wojna zawsze była wyrazem woli Boga. Przygnębienie Francuzów w latach dwudziestych XV wieku brało się natomiast z faktu, że krwawe walki domowe i druzgocząca klęska zadana przez Anglików zachwiały ich głęboką wiarą w to, iż są poddanymi „królestwa arcychrześcijańskiego”. Jak inaczej zresztą mogli wytłumaczyć sobie klęskę pod Azincourt (ang. Agincourt) i następujące po niej ponure lata, jeśli nie tym, że Bóg się od nich odwrócił? W tym kontekście orędzie Joanny o ratunku z niebios zabrzmiało z całą mocą i najważniejszą sprawą stało się ustalenie, jaki to był głos: anielski czy demoniczny.

To również jest powodem, dla którego postanowiłam rozpocząć opowieść o Joannie d’Arc nie w roku 1429, ale czternaście lat wcześniej – od klęski pod Azincourt. Nie chcę bowiem ograniczać się wyłącznie do świata, w którym żyła, ani nawet tego, który widziała. Zamierzam przedstawić historię Francji w owych burzliwych latach i zrozumieć, dlaczego nastoletnia dziewczyna odegrała w niej tak znaczącą rolę. Rozpoczynając narrację w roku 1415, mogłam pokazać zmianę postaw bohaterów owego dramatu po angielskiej i francuskiej stronie oraz podkreślić, że przekonanie o tym, co znaczy być Francuzem, nieustannie się zmieniało. Wojna domowa wstrząsnęła poczuciem tożsamości narodowej Francuzów i niewielu z nich podzielało jej poglądy na temat tego, kim są i komu Bóg postanowił przyznać zwycięstwo w walce.

W dalszej części opowiadam o Francji Joanny d’Arc i o niej samej chronologicznie. Jest to historia ludzi, którzy podobnie jak my, próbowali zrozumieć sens wydarzeń rozgrywających się w świecie, i nie mieli pojęcia, co ich za chwilę spotka. Oczywiście i ja musiałam dokonać selekcji materiałów źródłowych, skupiając się na tych, które dały się ułożyć w spójną całość. W przypisach na końcu książki próbuję jednak wyjaśnić, w jaki sposób i dlaczego dokonałam określonych wyborów, oraz wskazać błędy zawarte w tekstach z epoki lub powstałe w trakcie przekładu z łaciny i francuskiego, bo w tych językach większość z nich została spisana. Spośród wyzwań, związanych z analizą tak dużej ilości materiału, najwięcej trudności nastręcza interpretacja dokumentacji z procesów, która jest zapisem wydarzeń z życia Joanny i tego, co się działo po jej śmierci. Jednocześnie akta te są dowodem, na podstawie którego dokonywano prób objaśnienia faktów. Moim zamiarem było, na ile to możliwe, wykorzystać je do przedstawienia życiorysu Joanny. Innymi słowy, pragnęłam zaprezentować zeznania Joanny i świadków zgodnie z chronologią, w jakiej zostały złożone i spisane, zamiast wczytywać się w późniejsze relacje tych ludzi, ich wspomnienia i komentarze na temat przeszłości.

Wynikiem moich starań jest historia Joanny d’Arc odmienna od tych, które znamy. Historia, w której przez pierwszych czternaście lat Joanna w ogóle się nie pojawia i w której jej rodzinę i dzieciństwo poznajemy dopiero na pewnym etapie tej opowieści. Dotychczas wielu historyków wybierało – i zapewne nadal będzie wybierać – inny sposób opracowania owych cennych źródeł wiedzy o życiu tej wyjątkowej dziewczyny. Ja jednak tylko w ten sposób potrafiłam zrozumieć rolę Joanny w świecie, w którym żyła – dostrzec ów szczególny związek osobowości z sytuacją i wiary z polityczną kalkulacją, które uczyniły ją wyjątkiem od reguł rządzących życiem kobiet epoki.

To nadzwyczajna historia, po której zakończeniu gwiazda jej bohaterki nadal lśni niesłabnącym blaskiem.

1 M. Warner, Joan of Arc: The Image of FemaleHeroism, London 1981.

2 W XV-wiecznej Europie nazwiska nie były jeszcze dość powszechne. Nazwisko ojca Joanny – podawane przez współczesne źródła jako Darc, Tarc, Day albo Dars – wydaje się pochodzić od nazwy jakiegoś miejsca. Matkę Joanny, Izabelę, czasem nazywano Vouthon od nazwy miejscowości położonej niedaleko Domrémy, gdzie mieszkała jej rodzina, a czasem jako Romée, być może dlatego, że odbyła pielgrzymkę do Rzymu. Na początku swojego procesu w 1431 roku Joanna powiedziała, że nie zna swojego nazwiska. Potem wymieniła nazwiska rodziców, dodając, że w jej okolicy dziewczynki zwykle przyjmowały nazwisko matki (R. Pernoud i M.-V. Clin, Joan of Arc: Her Story, tłum. i red. J. DuQuesnay Adams, New York 1998, s. 220–221; Tisset, Condamnation, II, s. 39–40).

3 Każdy, kto interesuje się losami Joanny d’Arc, wiele zawdzięcza Julesowi Quicheratowi, znakomitemu uczonemu, który w latach 40. XIX wieku zredagował transkrypcję procesów Joanny z 1431 i 1456 roku i zebrał je w pięciu księgach, wzbogacając o całą masę innych materiałów związanych z życiem świętej, w tym kroniki, wiersze, listy i dokumenty urzędowe. Od tamtego czasu materiały z procesów Joanny wielokrotnie redagowano i tłumaczono. Stenogramy z procesu w roku 1431 sporządzono w języku francuskim, lecz ich oryginały się nie zachowały. Dysponujemy natomiast dwiema częściowymi kopiami – jedną z końca XV, a drugą z XVI wieku. Niedługo po zakończeniu procesu francuskie stenogramy przetłumaczono na łacinę i połączono z innymi istotnymi dla sprawy dokumentami, tworząc oficjalny stenogram, którego trzy z pięciu kopii sporządzonych i podpisanych przez notariuszy zachowały się do dziś. W swojej pracy posłużyłam się stenogramem w opracowaniu Pierre’a Tisseta i Yvonne Lanhers z lat 1960–1971. W pierwszym tomie przedstawiono równolegle łaciński stenogram wraz z francuskim, sporządzonym podczas procesu, a w drugim znajduje się współczesny przekład francuski. Od tamtego czasu główna część przesłuchań świadków została przetłumaczona na angielski przez Daniela Hobbinsa, a wyjątki z procesu przetłumaczył Craig Taylor w opracowanym przez siebie wydaniu materiałów na temat życia Joanny. Zapiski z procesu unieważniającego z roku 1456 sporządzono w całości po łacinie, poza jednym zeznaniem świadka, giermka Joanny, Jeana d’Aulona, które spisano po francusku. W tym wypadku korzystałam z opracowania Pierre’a Duparca wydanego w latach 70. i 80. XX wieku, którego pierwsze dwa tomy zawierają pełny tekst łaciński, a kolejne dwa tomy – współczesny przekład francuski. Nie istnieje pełny przekład tekstu procesu unieważniającego, lecz u Craiga Taylora można znaleźć przetłumaczone fragmenty. Korzystałam ze wszystkich powyższych źródeł (ich pełna lista wraz z informacjami wydawniczymi znajduje się w Rozwinięciu skrótów użytych w przypisach, s. 239) i jestem ogromnie wdzięczna redaktorom i tłumaczom tych tekstów. W niniejszych przypisach starałam się przedstawić źródła opisujące konkretne wydarzenia, koncepcje czy postacie w taki sposób, aby czytelnikowi pragnącemu dowiedzieć się o nich czegoś więcej łatwiej było znaleźć właściwy tekst w danym języku. Ze względu na różnorodność i wielowarstwowość materiałów, z których czerpiemy wiedzę o życiu Joanny, przekład stanowi element kluczowy dla jej funkcjonowania w historycznej świadomości. Przy przekładzie tekstów, które zdecydowałam się przytoczyć, nieocenione okazały się wiedza i kompetencje językowe moich rodziców, Grahame’a i Gwyneth Castor.

Prolog

Krwawe pole

25 PAŹDZIERNIKA 1415 ROKU

To był dzień zwycięstwa.

Pierwsze promienie słońca przesuwały się nad obozem, nie dając ani ciepła, ani wytchnienia od przenikającej do kości wilgoci mężczyznom wyczerpanym wielotygodniowym marszem, odpieraniem ataków wroga wzdłuż brzegów Sommy i szaloną gonitwą do tego oto miejsca. Wyczerpanym po dniu wypełnionym strachem, świadomością bliskości wroga i czekaniem na bitwę, która miała się rozegrać dopiero o zmierzchu. Wyczerpanym po deszczowej nocy spędzonej w namiotach na otwartym polu albo w domach przerażonych wieśniaków z Tramecourt i Azincourt. Wyczerpanym, lecz pełnym nadziei4.

Tego dnia przypadało wspomnienie braci Kryspina i Kryspiana, którzy przed ponad tysiącem lat głosili w Soissons Ewangelię5. Świętych męczenników, którzy oddali życie za to, aby kraj ten stał się „najstarszą córą Kościoła”, rządzoną przez le roi très-chrétien, króla arcychrześcijańskiego6. Pewność boskiej przychylności nie opierała się jednak wyłącznie na ich uświęconej ofierze.

Zmęczeni rycerze, z trudem podnoszący obolałe stopy z rozmokłej ziemi, wiedzieli, że wróg cierpi jeszcze bardziej. Tam, za polami, niedaleko wioski Maisoncelle – właściwie w zasięgu głosu, choć oni sami niewiele mówili pośród smaganej deszczem ciemności – czekali Anglicy zanurzeni w błocie. Przeniknęło ono na wskroś ludzi i to, co ze sobą przywieźli. Krwawa biegunka – dyzenteria – była ceną za zwycięskie oblężenie Harfleur. Wprawdzie angielska flaga powiewała nad miastem, gdzie stacjonował garnizon okupacyjny, lecz Anglicy zostawili tam setki chorych żołnierzy czekających na okręty, które miały ich zabrać do domu. Tu, w obozie, znaleźli się tylko ci, którzy jeszcze potrafili utrzymać się na nogach. Dotarli tak daleko pod dowództwem okrutnego i bezwzględnego króla. Ciało miał poorane wojennymi bliznami – od grota strzały, która na kilka centymetrów wbiła mu się w twarz, kiedy miał szesnaście lat. Był naznaczony również bliznami innego rodzaju, jakie zostawił na nim grzech ojca, który odebrał angielską koronę swojemu kuzynowi Ryszardowi II7. A teraz, we Francji, zawisła nad nim ręka sprawiedliwości bożej.

Wyczerpanej armii francuskiej, szykującej się do starcia z zuchwałym najeźdźcą, nie prowadził do walki monarcha. Niemal sześćdziesiąt lat wcześniej, w bitewnej zawierusze niedaleko Poitiers, dziadek obecnego króla Francji został porwany przez Anglików, mimo iż na polu walki znajdowało się wówczas dziewiętnastu identycznie ubranych sobowtórów. Starania o jego uwolnienie zajęły cztery lata, a tymczasem królestwo ogarnął pogłębiający się kryzys polityczny. Nic więc dziwnego, że jego syn i następca nie chciał potem osobiście stawać na czele francuskiej armii, której ruchami kierował z bezpiecznego miejsca za linią frontu8.

Obecny król, Karol VI, nie mógł zrobić nawet tyle. Pamiętnego sierpniowego dnia w roku 1392 jechał konno w pełnym słońcu w eskorcie żołnierzy, na których rzucił się z nagłym obłędem w oczach, i nim zdołano go obezwładnić, zabił pięciu z nich9. Oczy wywracały mu się w czaszce, a w dłoni kurczowo ściskał złamany miecz. Wkrótce jego ciało wyzdrowiało, ale umysł pozostał zaburzony. Okresy spokoju, gdy zdawał się myśleć racjonalnie, były przerywane niespodziewanymi atakami obłędu, podczas których nie uważał się za Karola, króla Francji, a żonę i dzieci brał za obcych ludzi. Czasami nawet twierdził, że jest zrobiony ze szkła i w każdej chwili może się rozpaść na tysiąc kawałków. Ów udręczony człowiek o rozbieganych oczach i jasnych włosach, które zaczesywał do przodu, aby zakryć łysinę, nie mógł więc poprowadzić swoich ludzi do walki. Lecz nadal był dla Francuzów le bien-aimé, najukochańszym10. Na szczęście nie brakowało książąt królewskiej krwi, którzy byli godni stanąć w jego imieniu na czele armii. Nie brano wszakże pod uwagę najstarszego z królewskich synów, osiemnastoletniego delfina, Ludwika. Był to chłopak przystojny, choć otyły, mający słabość do pięknych strojów i nieźle zorientowany w sprawach polityki, który absolutnie nie zasługiwał na miano żołnierza. Poza tym od niego zależała przyszłość królestwa, więc nie można go było narażać na jakiekolwiek ryzyko11. Ze względu na wiek, nie brano także pod uwagę niemal siedemdziesięciopięcioletniego królewskiego stryja, księcia de Berry, szarej eminencji (éminence grise) w rządzie. Również kuzyn króla, książę Burgundii, został wykluczony z grona potencjalnych dowódców z powodów, o których przykro mówić i które trudno wytłumaczyć. Czterdziestoczteroletni Jan Burgundzki zdecydowanie przewyższał króla talentami wojskowymi i podczas jednej z wcześniejszych bitew zdobył przydomek Jean Sans Peur – Jan bez Trwogi12. Problem z przyznaniem mu dowództwa w obecnym starciu nie był więc natury personalnej, lecz politycznej. Ojciec Jana, stary książę Filip, aż do śmierci w 1404 roku był najważniejszą postacią we francuskim rządzie. Wraz ze swoim bratem, księciem Berry, przejął obowiązki – i hojne uposażenie – regenta do czasu uzyskania pełnoletności przez ich królewskiego bratanka, co nastąpiło w latach osiemdziesiątych XIV wieku, a także potem, kiedy ów popadł w obłęd. Po śmierci ojca Jan Burgundzki miał nadzieję przejąć po nim rolę monarszego doradcy, lecz na przeszkodzie stanął mu królewski brat, Ludwik, książę Orleanu. Ów, zmuszony tłumić własne ambicje i dumę pod wieloletnimi rządami stryja, po jego śmierci sam postanowił przejąć ster władzy13.

Konflikt pomiędzy kuzynami, książętami Orleanu i Burgundii narastał przez trzy lata. Kiedy Ludwik Orleański za herb przybrał groźny emblemat drewnianej maczugi, Jan Burgundzki w odpowiedzi obrał swoim symbolem motyw hebla, który mógł zetrzeć maczugę w stos trocin14. Pycha i próżność księcia Burgundii były tak wielkie, że wkrótce jego heble widniały niemal wszędzie – haftowano je na szatach, grawerowano na zbroi, a dworzan i sojuszników obdarowywano bibelotami w kształcie hebla ze złota i srebra, inkrustowanymi diamentami i ozdobionymi wiórami ze złota. Jan Burgundzki przystąpił do ataku na władzę z podobną starannością, z jaką kuzyn zdobył zwierzchnictwo nad rządem. Uczynił się orędownikiem ludu w walce przeciwko nakładanym przez konkurenta podatkom i doprowadził królestwo na skraj wojny domowej. Udało się jej uniknąć tylko dzięki podpisaniu niepewnego traktatu pokojowego, który w rzeczywistości nikogo nie zadowalał i niczego nie rozstrzygał. W roku 1407 Jan Burgundzki uznał, że nadszedł czas, by ostrze jego hebla przestało być jedynie prześmiewczą metaforą. Wieczorem 23 listopada Ludwik Orleański wracał ze spotkania z królową, z którą wspólnie sprawowali dozór nad królem niezdolnym do samodzielnych rządów. Kiedy wraz ze świtą przemierzał ulicę Vieille-du-Temple we wschodniej części Paryża, panował głęboki mrok. Pochodnie trzymane przez eskortę oświetlały wprawdzie bruk, lecz nikt nie zauważył zamachowców, którzy rzucili się na świtę, zanim ktokolwiek zdążył rozeznać się w sytuacji. Książę rozpaczliwie osłaniał się lewą ręką, która została pokiereszowana pod wpływem szybkich i silnych ciosów. Po kilku chwilach osunął się na ziemię, a z jego rozłupanej czaszki wypłynął mózg15. Kiedy członkowie rady królewskiej dowiedzieli się o straszliwej zbrodni, nie mieli wątpliwości, że stoi za nią książę Burgundii.

Lecz jeśli sądził, że jednorazowym aktem przemocy pozbędzie się rywali, stojących mu na drodze do realizacji własnych celów politycznych, bardzo się pomylił. Zamiast tego uwikłał się w niekończący się łańcuch krwawych rodowych waśni. Żona i młodzi synowie Ludwika Orleańskiego zapałali bowiem żądzą zemsty na jego mordercy. Jan Burgundzki wziął co prawda na siebie odpowiedzialność za zabójstwo, lecz stwierdził – za pośrednictwem Jeana Petita, teologa z Uniwersytetu Paryskiego, który przez cztery godziny odczytywał przed członkami królewskiego dworu napisaną przez siebie formalną obronę racji swojego patrona – że zamach był czynem nie tylko uzasadnionym, ale i szlachetnym, gdyż książę Orleanu stał się tyranem i zdrajcą. Okazało się to doskonałym narzędziem manipulacji, dzięki któremu – oraz za sprawą uzbrojonych żołnierzy, którzy stanęli po stronie księcia Burgundii, i poparcia mieszkańców Paryża – otrzymał on przeprosiny od przedstawicieli niestabilnego i rozdartego rządu. Pod koniec 1409 roku udało mu się pojednać z dworem i całe przedstawienie zakończyło się przejęciem przez niego kontroli nad królem i królową oraz władzy nad stolicą. Opozycja zaczęła mu zagrażać już w 1410 roku. W Gien nad Loarą zawiązano koalicję, w ramach której piętnastoletni Karol, nowy książę Orleanu, uzyskał obietnicę wsparcia wojskowego od starzejącego się księcia Berry i silnego sojuszu innych możnowładców, w tym teścia, potężnego hrabiego Armagnac (od niego swoją nazwę przyjęło stronnictwo antyburgundzkie). Księcia Burgundii, niegdyś nazywanego Janem bez Trwogi, ogarnął tak wielki strach przed losem równie krwawym jak ten, który zgotował rywalowi, że w swojej paryskiej rezydencji zbudował potężną wieżę ozdobioną – a jakże – emblematem hebla, i odtąd sypiał na jej szczycie pod czujnym okiem osobistego strażnika16. Latem 1411 roku, kiedy wszyscy opowiedzieli się po którejś ze stron konfliktu, wrogie armie spotkały się na polu walki. Nazwy przeciwnych stronnictw: Burgundczyków i Armaniaków, wymawiano teraz z lękiem i pogardą. Jedni nazywali drugich zdrajcami oraz obrzucali plugawymi oskarżeniami o bezprawie, korupcję i okrucieństwo. Na zmianę wszczynano walki i zawiązywano rozejm aż do lata 1413 roku, gdy Jan Burgundzki został ostatecznie wypędzony ze stolicy. Kontrolę nad rządem objęli wówczas możni ze stronnictwa Armaniaków, co bynajmniej nie zakończyło konfliktu. Pewien rozgoryczony paryżanin w prowadzonym przez siebie dzienniku, w którym spisywał wszystkie burzliwe wypadki, podsumował ponuro, że „wszyscy wielcy wzajemnie się nienawidzą”17.

Latem 1415 roku mogło się zatem wydawać, że angielski król Henryk V wybrał idealny moment inwazji na podzielone królestwo, do którego uzurpował sobie prawa. Nie przewidział jednak tego, jak niepokorni potrafią być francuscy książęta. Zarówno książę Burgundii, jak i szlachta ze stronnictwa Armaniaków zabiegali o wsparcie Anglików w walce z rodakami z przeciwnego obozu, dopóki król Anglii i jego armia pozostawali po swojej stronie Kanału. Kiedy jednak ośmielili się pożeglować ku wybrzeżom Francji, więzy krwi okazały się ważniejsze i stronnictwa pojednały się w obronie królestwa. Portu Harfleur nie udało się wprawdzie uchronić przed angielską okupacją, lecz gdy armia Henryka przybiła do brzegu Normandii, w północnej Francji zabrzmiało wezwanie do broni.

12 października zarówno delfin Ludwik, jak i król Karol – skompromitowany, lecz wciąż uważany za symbol królestwa – dotarli do normandzkiej stolicy, Rouen. Tam pozostali niczym marionetki, podczas gdy ich wojska wkraczały na pole bitewne. Część podążała za wojskami Anglików przesuwającymi się wzdłuż rzeki Sommy, a część szykowała się do nieuchronnego starcia. Oddziałami francuskimi dowodzili książęta Bourbon, Bar i Alençon, hrabiowie Richemont, Vendôme, Vaudémont, Blâmont, Marle, Roucy i Eu oraz najznakomitsi rycerze królestwa, konetabl i marszałek Francji – Karol d’Albret i Jean le Meingre, znany jako Boucicaut. Książę Burgundii wystawił własne siły, lecz sam trzymał się z dala od bitwy na prośbę rady królewskiej, mającej na względzie rolę, jaką odegrał w zaciekłym konflikcie z lat poprzednich. Do walki mieli stanąć za to jego młodsi bracia: obecny już na miejscu hrabia Nevers i książę Brabancji, który był w drodze. Początkowo prośbę o powstrzymanie się od udziału wystosowano również do zagorzałego wroga Burgundczyków, Karola Orleańskiego. Kiedy jednak się okazało, że ani król, ani jego syn nie będą obecni na polu bitwy, młody książę otrzymał nieco spóźnione wezwanie, by stawić się tam jako ich najbliższy męski krewny i przedstawiciel18.

I oto teraz, w słabym świetle wilgotnego poranka, wyczerpani żołnierze szykowali się do starcia, przepełnieni wiarą w opiekę Opatrzności. Świadomi znacznej przewagi liczebnej nad przetrzebioną armią angielską wierzyli, że to im należy się cześć i chwała. W obliczu groźniejszego wroga, podczas wyznaczania linii bitwy, niektórzy – i szlachta, i niżej urodzeni – pod wpływem chwili padali sobie w objęcia i w obliczu wroga odkładając na bok zadawnione urazy, całowali się na zgodę19. Książę Burgundii nie uczestniczył w tym pojednaniu, lecz sam był sobie winien. Kwiat francuskiego rycerstwa czekał niecierpliwie. Odziani w stal mężczyźni i konie przepychali się stłoczeni w pierwszej linii ataku, gotowi stratować niedobitki angielskiej armii20. Blade słońce wzniosło się wyżej i czas na chwilę stanął w miejscu. Kiedy na horyzoncie załopotały sztandary Anglików i zabrzmiał ich okrzyk bojowy, szeregi Francuzów ruszyły do ataku, rozdeptując ziemię, której wspólnie zamierzali bronić. Rozległ się brzęk i niebo nagle poczerniało. Nad polem walki świsnęły niezliczone ilości strzał o ostrych jak brzytwa grotach, przebijając napierśniki, przyłbice, mięśnie i kości. Pośród śmiercionośnego deszczu pocisków Francuzi zaciekle wbijali ostrogi w ciała przerażonych koni, próbując stratować łuczników winnych tego pogromu. Lecz i tam czekała ich okrutna śmierć, co zauważyli dopiero po chwili. Przy pozycjach łuczników z ziemi wystawały zaostrzone pale, na które nabijali się w pędzie albo ginęli pod kopytami koni napierającej szarży, gdy otumanieni próbowali szukać ratunku.

Martwi i żywi padali jednako, wgnieceni w rozdeptaną ziemię, jeden na drugim na wznoszących się coraz wyżej stosach ludzkich ciał, i żaden już nie miał się podnieść. Przez ponad dwie godziny francuscy żołnierze przedzierali się przez linię wroga, ociężale stawiając stopy w rozmokłej ziemi albo potykając się o powykręcane kończyny poległych, sieczeni i dźgani angielskimi ostrzami. Nadzieję na ratunek rozbudził w nich dopiero odgłos nadchodzącej odsieczy, ledwie słyszalny pośród śmiercionośnej kakofonii. Okazało się jednak, że pędzący na koniu książę Brabancji znacznie wyprzedził główny oddział i wozy z ekwipunkiem. Przedarł się do centrum walk i w ciągu kilku minut został ścięty, a krew bryznęła na sztandar, który uprzednio wyrwał swemu trębaczowi, wyszarpał w nim dziurę na głowę i nałożył na siebie jako prowizoryczny herb21. Kiedy po zakończonej bitwie odgrzebano z błota ciała poległych, okaleczone zwłoki księcia Brabancji ułożono obok zwłok brata, hrabiego Nevers, oraz książąt Alençon i Bar, konetabla d’Albreta i hrabiów Vaudémont, Blâmont, Marle i Roucy. Na liście poległych znalazły się nazwiska wielu przedstawicieli znakomitych rodów, których liczbie dorównywała ilość pojmanych. Wśród tych ostatnich byli: książę Bourbon, hrabiowie Richemont, Vendôme i Eu, weteran marszałek Boucicaut i młody Karol, książę Orleanu. W chwili gdy ci znakomici jeńcy, pobladli na twarzach i wciąż oszołomieni przegraną, zostali zabrani w długą podróż na północ w stronę Calais i dalej, do Londynu, gońcy udali się do położonego na południu Rouen, by przekazać smutne wieści czekającemu w napięciu królowi.

Tak oto zakończył się nieszczęsny dzień zwycięstwa dla pokonanej i skąpanej we własnej krwi Francji22.

4 Konkretne ruchy wojsk podczas bitwy pod Azincourt nadal są przedmiotem dyskusji, zamiast więc opisywać jej przebieg krok po kroku, starałam się pokazać, jakim przeżyciem była ona dla Francuzów. O szczegółach bitwy i kampanii oraz zawiłościach związanych z dostępnymi źródłami: A. Curry, Agincourt: A New History, Stroud 2005 i 2010. Opracowanie fragmentów materiałów źródłowych: A. Curry, The Battle of Agincourt: Sources andInterpretations, Woodbridge 2000. Opis bitwy: J. Barker Agincourt: The King, the Campaign, the Battle, London 2005. Omówienie trudności w zrozumieniu perspektywy żołnierzy: J. Keegan, The Face of Battle: A Study of Agincourt, Waterloo andthe Somme, London 1976, s. 87–107.

5 We Francji powszechne było przekonanie, że święci Kryspin i Kryspian (pochodzący prawdopodobnie z Rzymu) działali w Soissons, choć w Anglii uważano, że mieszkali w Faversham w hrabstwie Kent: D. H. Farmer (red.), The Oxford Dictionary of Saints, Oxford 2003, s. 124–125.

6 C. Beaune, Birth of an Ideology: Myths and Symbols of Nation inLate-Medieval France, Berkeley 1991, s. 172–180.

7 Więcej o życiu i karierze wojskowej Henryka V w: C. T. Allmand, ODNB, Henry V (1386–1422); C. T. Allmand, Henry V, London 1992; G. L. Harriss, Shapingthe Nation: England, 1360–1461, Oxford 2005, s. 588–594. Oraz, ze szczególnym naciskiem na religijność władcy, w: I. Mortimer, 1415: Henry V’s Year of Glory, London 2009.

Więcej o okolicznościach, w jakich Henryk został ranny w twarz podczas bitwy pod Shrewsbury w 1403 roku, w: S.J. Lang, ODNB, Bradmore, John (d. 1412); Barker, Agincourt, s. 29–30.

8 R. Vaughan, Philip the Bold: The Formation of the Burgundian State, London 1962, przedruk Woodbridge 2002, s. 2, 7.

9 F. Autrand, Charles VI, Paris 1986, s. 290 –295, 304–317; R. C. Gibbons, The Active Queenship of Isabeau of Bavaria, 1392–1417 – rozprawa doktorska, University of Reading 1997, s. 24–40.

10 E. Taburet-Delahaye (red.), Paris1400: Les Arts sous Charles VI, Paris 2004, s. 29; Beaucourt, Charles VII, I, s. 55.

11Journal de Nicolas de Baye, greffier du parlement de Paris, 1400–1417, 2 tomy, Paris 1885–1888, II, s. 231; R. Vaughan, John the Fearless: The Growth of Burgundian Power, London 1966, przedruk Woodbridge 2002, s. 209.

12 Księcia Burgundii nazywano Janem bez Trwogi z powodu odwagi i męstwa, jakim wykazał się, prowadząc Burgundczyków do zwycięstwa przeciwko wojskom z Liège w bitwie pod Othée w 1408 roku: Vaughan, John the Fearless, s. 63; Monstrelet, Chronique, I, s. 371, 389.

13 Vaughan, Philip the Bold, s. 40–45, 56–58 i John the Fearless, s. 30–44.

14 Vaughan, John the Fearless, s. 234–235; Taburet-Delahaye (red.), Paris 1400, s. 140.

15 Więcej współczesnych opisów zabójstwa Ludwika Orleańskiego (wraz z zeznaniem naocznego świadka) w: Vaughan, John the Fearless, s. 45–46; o konflikcie, jaki po tym nastąpił: tamże, s. 67–102.

16 Vaughan, John the Fearless, s. 85; Taburet-Delahaye, Paris 1400, s. 138.

17Journal, s. 43 (przetłumaczone w: Parisian Journal, s. 80).

18 Curry, Agincourt: A New History, s. 150–151, 218–220.

19 O pokoju, jaki zapanował we francuskich szeregach, piszą Waurin i Le Févre de Curry, Battle of Agincourt: Sources and Interpretations, s. 157.

20 O skromnej (zamiast szekspirowskiej „szczęśliwej”) angielskiej gromadzie czytamy w przemówieniu Henryka V przed bitwą, przytaczanym w: GestaHenrici Quinti tłum. i red. F. Taylor i J. S. Roskell, Oxford 1975, s. 78–79. „Wobec Boga w Niebiosach, na którego łasce polegam i z którego czerpię niezachwianą wiarę w zwycięstwo, nie chciałbym – choćbym nawet mógł – mieć przy sobie ani jednego człowieka więcej niż mam. Stoją bowiem przede mną wojownicy Boga, których Nasz Pan raczył odstąpić mi na tę bitwę. Czyżbyście wątpili, że Wszechmocny mocą tej skromnej gromady potrafi złamać opór Francuzów, którzy tak się chełpią liczebnością swej armii i jej siłą?”.

21 Curry, Agincourt: A New History, s. 221, 276–277.

22 „Nieszczęsny dzień” – la mauvaise journée albo la malheureuse journée – tak w ówczesnej Francji wkrótce zaczęto nazywać bitwę: Curry, Battle of Agincourt:Sources and Interpretations, s. 279, 345.

Określenie „krwawe pole” (agrum sanguinis) pochodzi z: Gesta Henrici Quinti, s. 92–93.

CZĘŚĆ PIERWSZA

Wcześniej

1

Ta przeklęta przez Boga wojna

Bóg przemówił. Tak w każdym razie twierdzili Anglicy, a i Francuzom trudno było się z tym nie zgodzić. Lub raczej byłoby im trudno, gdyby nie pochłaniał ich wewnętrzny konflikt.

Dla Anglików sprawa była prosta: dzięki zwycięstwu w bitwie pod Azincourt roszczenia ich króla do tronu Francji zostały zatwierdzone w sposób chwalebny i niebudzący wątpliwości. A przy okazji straciły moc argumenty, na które powoływano się, kwestionując prawo jego rodu do angielskiej korony. Tylko bożą przychylnością można było wytłumaczyć triumf garstki Anglików nad kwiatem francuskiego rycerstwa i niewielkie straty przy tak ogromnej liczbie ofiar po stronie przeciwnika. Nie mieli więc wątpliwości, że to Bóg stanął po ich stronie. Dawid raz jeszcze zwyciężył z arogancją Goliata, jak to ujął w podniosłym raporcie z bitwy jeden z królewskich kapelanów, niosący wówczas angielskim żołnierzom wsparcie duchowe. Jego jednostka składała się z księży poborowych, którzy przebywali za ostatnimi szeregami walczących i w szale bitwy żarliwie modlili się o boską interwencję. Pomoc Stwórcy w sposób jednoznaczny objawiła się na „kopcu krwi i rozpaczy”, który stał się dla Francuzów mogiłą. Anonimowy ksiądz napisał: „Naszym ludziom nie śni się nawet przypisywać owego triumfu własnej odwadze czy sile, lecz wyłącznie Bogu, bo od Niego pochodzi każde zwycięstwo, chyba że Pan z gniewem odwróciłby oblicze wzburzony naszą pychą bądź z innego powodu Jego ręka przestałaby nas chronić, co oby nigdy nie nastąpiło”23.

W obliczu zwycięstwa kampania angielskiego króla przybrała wymiar wojny sprawiedliwej. Swoim francuskim poddanym dał wszelkie powody ku temu, by uznali słuszność jego roszczeń do rządów w ich kraju, skoro matka jego królewskiego przodka, Edwarda III, była Francuzką24. Stojąc za murami Harfleur, zgodnie z zasadami wojny sprawiedliwej wyłożonymi w starotestamentowej Księdze Powtórzonego Prawa, przyszedł w pokojowych zamiarach i nikomu nie stałaby się krzywda, gdyby mieszkańcy otworzyli bramy i poddali się jego władzy, do czego zresztą byli zobowiązani25. Lecz upór i nieposłuszeństwo sprawiły, że musiał dobyć miecza i ukarać ich butę. Królewski kapelan tłumaczył, że czynił to jako „wybraniec Boga”, „łaskawy król, Jego rycerz”, stojący na czele armii, która dzięki surowej dyscyplinie słynęła z trzeźwości i pobożności, nie dopuszczała się plądrowania i nie ulegała żądzy zemsty czy nieuzasadnionej przemocy.

Kreślenie takiej charakterystyki Henryka jak ta, którą anonimowy duchowny przedstawił w dziele Gesta Henrici Quinti (Dzieje Henryka V), miało po części na celu przekonanie zagranicznych obserwatorów o słuszności angielskiej inwazji, a szczególnie zjednanie wielkiego soboru Kościoła obradującego wówczas w niemieckim mieście Konstancja26. Po drugie, należało przypomnieć reprezentantom angielskich gmin i hrabstw w parlamencie oraz przedstawicielom angielskiego Kościoła w zgromadzeniu świętym o konieczności wsparcia wielkiego projektu Henryka, aby – zgodnie ze spoczywającą na nich odpowiedzialnością – zgodzili się na wprowadzenie podatków, niezbędnych do sfinansowania kolejnych francuskich kampanii. Lecz kiedy z tak wielką mocą objawiła się im wola Boga, myśl o konieczności prowadzenia we Francji dalszych walk budziła, przynajmniej u części z nich, pewne rozdrażnienie. Kanclerz angielskiego dworu, którym był biskup Winchesteru, w mowie wygłoszonej na otwarcie sesji parlamentu w marcu 1416 roku wzburzonym głosem przekonywał, że Bóg przemówił już trzykrotnie: pierwszy raz, zapewniając Anglikom wielkie zwycięstwo nad flotą francuską pod Sluys (1340), potem pod Poitiers w roku 1356, gdy pojmano francuskiego króla, i teraz – na polu śmierci pod Azincourt. „Ach, Boże, czemuż ten nędzny i uparty naród nie chce się poddać tak licznym i tak potężnym boskim wyrokom, którym pod wyraźną groźbą odwetu podporządkować się musi?” – grzmiał królewski kapelan, relacjonując przemowę kanclerza i naśladując jego niski głos27.

Tymczasem w nędznym i upartym narodzie nikt nie miał wątpliwości, że Bóg przemówił, lecz przecież różnie boskie znaki zwykło się interpretować. Dla Francuzów było jasne, że Anglicy nie stoją po stronie sprawiedliwości i uważali, że ich król nie ma żadnych praw do francuskiego tronu. Nie dość więc, że nie chcieli zostać jego poddanymi, to jeszcze roszczenia na podstawie pokrewieństwa w linii żeńskiej nie były uznawane w większej części świata chrześcijańskiego. A to oznaczało, że podjęta próba podbicia Francji okazywała się aktem nieuzasadnionej agresji, zaś władza, po którą sięgał, mogła przyjąć jedynie formę tyranii. Gdyby Bóg rzeczywiście stał po stronie Anglików, jak im uparcie sugerował król, to konflikt z Francuzami nie trwałby tak długo i nie obfitował w straty zarówno po francuskiej, jak i angielskiej stronie. Dlatego zwycięstwa w owym przeklętym dla wroga dniu nie można było utożsamiać z zatwierdzeniem przez Boga nieuzasadnionych roszczeń angielskiego króla. Raczej należało uznać, że Anglicy stali się narzędziem Boga, wykorzystanym pod Azincourt do ukarania Francji za grzechy.

Sednem sprawy był grzech i nikt nie miał co do tego wątpliwości. Niełatwo jednak było orzec, na czym polegał i kto go popełnił. Być może – jak sugerował kronikarz Tomasz Basin niemal pół wieku później – błogosławieni święci Kryspin i Kryspian odwrócili się od Francuzów, zostawiając ich na pastwę wroga w dniu swojego święta i pragnąc ukarać za ograbienie rodzinnego miasta oraz splądrowanie poświęconych im świątyń zaledwie przed rokiem, w zawierusze wojny domowej pomiędzy Burgundczykami i Armaniakami. „Każdy może myśleć, co chce” – stwierdził w tonie smutnej rezygnacji. On zaś trzyma się faktów, „zostawiając omawianie zawiłości dzieła bożego tym, którzy mają śmiałość podejmować się tego”28.

A takich nie brakowało. Mnich z położonego tuż za murami Paryża opactwa Saint-Denis, który relacjonował wydarzenia z 1415 roku, wyrażał się w podobnym co Basin tonie historycznej pokory: „Tym, którzy się nad tą kwestią należycie pochylili, zostawiam ocenę, czy klęskę królestwa winniśmy przypisać francuskiej arystokracji”. Było to jednak chwilowe wahanie, bo ostatecznie grzmiącym głosem wydał własny wyrok. Nie miał wątpliwości, że możni królestwa przestali być dobrymi ludźmi. Ulegając bowiem sybaryckim zbytkom, pogrążyli się w próżności i stali się występni, a bluźnierstwom wobec Świętej Matki Kościoła dorównuje jedynie ich wzajemna wrogość. Kronikarz z Saint-Denis przekonywał: „Krótko mówiąc, tymi i innymi, gorszymi jeszcze zbrodniami, sprowadzili na wielkich mężów narodu gniew Pana, przez który stali się niezdolni do pokonania wroga czy chociażby oparcia się jego napaści”29.

Lecz stwierdzenie, że klęska Francuzów pod Azincourt była karą zesłaną przez Stwórcę, rodziło kolejne pytania. Czy cała francuska szlachta była w oczach Boga równie grzeszna? A może niektórzy z jej przedstawicieli dopuszczali się czynów bardziej karygodnych niż inni i to oni odpowiadali za rozpaczliwą sytuację kraju? Zwolennicy Armaniaków wierzyli, że jedna zbrodnia bardziej niż inne rzucała się na królestwo cieniem, przesłaniając światło niebiańskiej łaski. Mowa rzecz jasna o mordzie na Ludwiku Orleańskim, popełnionym z inicjatywy kuzyna, księcia Burgundii. To ten bestialski czyn zapoczątkował wojnę domową, która nie tylko zwróciła przeciwko sobie poddanych królestwa, ale i uczyniła je bezbronnym wobec angielskiej agresji. Armaniacy wiedzieli ponadto, że Jan Burgundzki prowadził z angielskim królem rozmowy zarówno przed, jak i po objęciu przez Henryka tronu30. A kiedy książę nie stanął do walki pod Azincourt, zdawały się potwierdzać podejrzenia, że prowadził z Anglikami tajne negocjacje i – dopuszczając się zdrady najpodlejszej z możliwych – zgodził się nie stawiać oporu przeciwko inwazji. Wspominając o księciu Burgundii w kontekście straszliwej klęski i rzezi, jakiej dokonano na jego rodakach, Jean Juvénal des Ursins, kronikarz ze stronnictwa Armaniaków, napisał: „wszyscy mówili, że sprawiał wrażenie, jakby zupełnie go to nie wzruszało”31.

Z kolei Pierre z Fénin, pisarz ze szlacheckiego rodu wywodzącego się ze zdominowanego przez Burgundczyków regionu Artois, z równym przekonaniem twierdził, że książę Jan był „mocno wzburzony na wieść o klęsce Francuzów”32. Zwolennicy księcia, którzy popierali go w staraniach o utrzymanie należnej mu pozycji w rządzie, wiedzieli, że z całego serca pragnął uczestniczyć w bitwie pod Azincourt, lecz w imieniu króla odmówiono mu pozwolenia. Śmierć dwóch jego braci: Antoniego z Brabancji i Filipa z Nevers, była miażdżącym ciosem dla rodu i dynastii. Poza tym wśród Burgundczyków podejrzenia budził fakt, że tak wielu Armaniakom udało się ujść z życiem, nawet jeśli stracili honor33. Najważniejszym z jeńców pojmanych przez Anglików był przecież młody Karol, książę Orleanu.

Co zatem miał zrobić Jan Burgundzki przyglądający się zniszczeniom, jakie jego wrogowie ze stronnictwa Armaniaków sprowadzili na królestwo? Ukryty w bezpiecznym księstwie Burgundii, rozważał swoje szanse i kalkulował koszty ryzyka. Sojusznicy widzieli w nim człowieka o imponującej posturze, bystrym umyśle widocznym w spojrzeniu zza opadających powiek i długim nosie, który nadawał profilowi właściciela wyjątkowego charakteru. Jego znakiem rozpoznawczym był czarny chaperon, którego zebrane z przodu boki spinał drogocenny rubin34. Mówiąc krótko – był zupełnie innym człowiekiem niż ukochany król, budzący raczej litość niż podziw. Z kolei oskarżający go o zdradę Armaniacy słusznie przewidywali, że jego działania nie będą się odtąd ograniczały wyłącznie do Francji. Chociaż był jedną z najważniejszych postaci w królestwie, jako władca burgundzki miał również związki polityczne z ośrodkami leżącymi poza jego granicami. Jako książę Burgundii był wasalem króla Francji, któremu przysięgał służbę i posłuszeństwo, lecz jako jej hrabia – władający ziemiami sąsiadującymi z księstwem od wschodu i położonymi poza dominium francuskiego monarchy – winien był wierność i poddaństwo cesarzowi Świętego Cesarstwa Rzymskiego. „Dwie Burgundie”, jak je nazywamy, nie były zresztą jego jedyną stawką w grze o wpływy w Europie Zachodniej, której geografia nieustannie się wówczas zmieniała. Po swojej matce, hrabinie Małgorzacie z Male, odziedziczył zamożne hrabstwa Flandrii i Artois, co dawało mu wpływy również w Niderlandach35. Potężny książę Burgundii górujący na francuskiej scenie politycznej stał więc jedną nogą w królestwie, a drugą poza nim, i aby utrzymać równowagę, musiał czasem wykonywać karkołomne akrobacje. W roku 1406 na przykład król Francji mianował go dowódcą ataku na zajęty przez Anglików port w Calais. Jan zgromadził podległe mu wojska i szykował się do szturmu36. Lecz kiedy gotów do walki jechał w pełnej zbroi na spotkanie z żołnierzami, jego przedstawiciele negocjowali z Anglikami układ, na mocy którego jego flamandzkie twierdze miały nie udzielać Francuzom wsparcia wojskowego podczas ataku, do którego osobiście ich prowadził.

Jednak w tym wypadku, wbrew ponurym podejrzeniom Armaniaków, nie można oskarżać księcia Burgundii o zdradę ani nawet jednoznacznie uznać go za hipokrytę. Takie postępowanie wynikało z obowiązków, jakie na nim spoczywały jako hrabim Burgundii i względów politycznych, które kazały mu dbać o interesy bogatych flamandzkich miast – Gandawy, Brugii i Ypres. By się z nich wywiązać, musiał utrzymywać z Anglią bliskie relacje i zapewnić ciągłość dostaw angielskiej wełny producentom flamandzkich tkanin oraz chronić statki handlowe kursujące pomiędzy angielskim wybrzeżem a Flandrią. Fakt, że był księciem Burgundii, w żaden sposób nie umniejszał jego rangi para Francji. W 1406 roku zirytował się, gdy w ostatniej chwili Paryż wycofał rozkaz ataku na Anglików okupujących Calais, tłumacząc się niewystarczającymi środkami. „Pan mój był i nadal jest ogromnie rozżalony i zagniewany zaistniałą sytuacją, podobnie jak byłby każdy na jego miejscu, i nikt nie może go pocieszyć”, opowiadał w Burgundii skarbnik księcia swoim współpracownikom37. Z kolei w roku 1415, bez względu na insynuacje czynione w następstwie rzezi pod Azincourt, książę nie prowadził z angielskimi najeźdźcami żadnych rozmów.

Zamiast tego, tygodnie i miesiące po bitwie wypełniały mu starania o władzę we Francji, której wciąż nie mógł zdobyć. W listopadzie 1415 roku wyruszył do Paryża „bardzo poruszony śmiercią swoich braci i żołnierzy” (jak tłumaczył anonimowy, wówczas proburgundzki paryski kronikarz), lecz Armaniacy, „zdrajcy Francji”, nie dopuścili go przed oblicze bezwolnego króla38. Na Armaniakach, którzy w tamtym czasie kontrolowali stolicę, większe wrażenie od rozpaczy księcia robiła krocząca za nim doskonale uzbrojona armia. Zamknięto przed nim bramy miasta, a resztki jego nadziei na zawładnięcie Paryżem pogrzebała śmierć delfina Ludwika – młodzieńca o reputacji nieudacznika i sybaryty, który mimo wszystko starał się osiągnąć z nim trwałe porozumienie i nawet poślubił jego córkę39. A przed rokiem zaś próbował zabronić „obu stronom używania krzywdzących bądź obraźliwych określeń takich jak  «Burgundczyk» albo  «Armaniak»”40. Teraz, po śmierci delfina, konetablem Francji został hrabia Armagnac: człowiek o wielkiej wiedzy i przenikliwości, jak twierdził mnich z Saint-Denis41, czy też okrutnik na miarę Nerona, jeśli wierzyć paryskiemu kronikarzowi42. Ten ostatni w lutym 1416 roku donosił z przerażeniem, że „pomimo sprzeciwów, to on stoi obecnie na czele całego królestwa, ponieważ król wciąż nie czuje się dobrze”.

W miarę jak Armaniacy umacniali swoje pozycje w rządzie, księciu Burgundii nie pozostało nic innego, jak tylko wycofać wojska na północ, do twierdz we Flandrii i Artois. Należący do niego zamek w Hesdin, położony 50 km na zachód od Arras, znajdował się w odległości zaledwie 11 km od pola bitwy pod Azincourt, na którym Anglicy uśmiercili mu braci i na którym Armaniacy – w jego przekonaniu – nie potrafili obronić Francji. Była to nie tylko forteca i rezydencja godna księcia, lecz prawdziwa ciekawostka architektury, z pokojami pełnymi zmyślnych pułapek, konstrukcji i przedziwnych mechanizmów służących do robienia gościom psikusów. W zamkowej galerii wisiało na przykład krzywe zwierciadło, i gdy się ktoś na nie zapatrzył, mógł zostać oblany strumieniem wody tryskającej z na pozór nieruchomej rzeźby, który sam uruchomił, stawiając stopę na odpowiedniej płytce. A jeśli komuś udało się przejść przez galerię i nie paść ofiarą mechanicznego wynalazku, przy wyjściu uderzającego gości w głowę albo w plecy, trafiał do komnaty, w której szalała wichura z deszczem i śniegiem, „jakby z samego nieba”, i czekało go spotkanie z drewnianą rzeźbą pustelnika, która ku jego przerażeniu zaczynała mówić43. Gabinet cudów znajdował się w zamku w Hesdin od ponad stu lat, lecz dopiero wiosną 1416 roku Jan Burgundzki nabrał pewności, że stał się obiektem żartów i grożą mu liczne pułapki. Z gabinetem luster zaczęto również kojarzyć sobór w Konstancji, w którym znalazła odbicie każda polityczna i teologiczna kwestia, dzieląca wówczas europejską opinię publiczną. Często w postaci przejaskrawionej, przynajmniej jeśli spojrzeć na oficjalny powód zwołania zgromadzenia, którym była próba zakończenia przedłużającej się schizmy papieskiej. Delegaci ze stronnictwa Armaniaków, reprezentujący na soborze interesy francuskiego rządu, włożyli wiele energii w próbę uniemożliwienia angielskim adwersarzom przedstawienia własnych racji i z nie mniejszą żarliwością atakowali swojego rodzimego wroga, księcia Burgundii. Jan Gerson, wybitny kanclerz Uniwersytetu Paryskiego i uznany teolog, z oburzeniem zareagował na propozycję zgłoszoną w 1407 roku przez Jeana Petita, by usprawiedliwić zabójstwo księcia Orleanu, i zamiast tego zażądał, by Kościół tę zbrodnię potępił. Książę Burgundii przysłał na sobór własną delegację. Jego ludzie, z biskupem Arras na czele i przy wsparciu Pierre’a Cauchona – którego zaangażowanie w sprawę Burgundczyków równe było zaangażowaniu Gersona w sprawę Armaniaków – zawzięcie się bronili, odpierając każdy atak siłą kontrargumentów, łapówek i nie dość starannie maskowanych pogróżek44. Podczas gdy ludzie Kościoła spierali się między sobą, książę Jan stawiał niepewne kroki w trudnym i śmiertelnie niebezpiecznym tańcu z „pomazańcem bożym”, Henrykiem, królem Anglii. W lipcu 1416 roku podpisali rozejm, zgodnie z którym mieli zaniechać walk na północnych ziemiach księcia: w Pikardii, Flandrii i Artois, i uzgodnili, że jesienią spotkają się osobiście w okupowanym przez Anglików Calais. Sytuacja była jednak bardzo napięta, a wzajemna nieufność tak głęboka, że przedsięwzięto szczególne środki, aby zapewnić księciu bezpieczną podróż. 5 października opuścił on swoje miasto Saint-Omer i wyruszył do Gravelines, nieopodal Calais. Podczas odpływu, gdy rzeka Aa będzie wpadać do morza płytkim strumieniem, miał się przeprawić na przeciwną stronę. W asyście dworzan i uzbrojonej straży zajął pozycję na jednym z brzegów. Na drugim tymczasem stał w podobnej eskorcie książę Gloucester, najmłodszy brat angielskiego króla. Po krótkiej chwili obaj ruszyli konno naprzeciw siebie. Na środku rzeki uścisnęli sobie dłonie i wymienili pocałunek pokoju, po czym Humphrey z Gloucester ruszył dalej, by zostać honorowym zakładnikiem w Saint-Omer, a Jan Burgundzki udał się do Calais na spotkanie z królem.

13 października podobna wymiana nastąpiła w kierunku przeciwnym. Księciu udało się bez większych problemów wynegocjować zarówno ten improwizowany spektakl w wodzie, jak i tydzień angielskiej gościny. Lecz jeśli król Henryk miał nadzieję, że nieformalne rozmowy przekonają księcia Burgundii do poparcia angielskich roszczeń do francuskiego tronu, musiał się gorzko rozczarować. Jego kapelan pisał z pewnym rozdrażnieniem: „Wnioski z tych tajemniczych rozmów król postanowił zachować w sercu i wobec członków rady pozostaje w tej kwestii milczący. W ogólnym mniemaniu, książę Burgundii przez cały ten czas zwodził naszego władcę dwuznaczną postawą i kłamstwami, a na koniec zostawił go z zapewnieniem, że jak wszyscy Francuzi będzie grał komedię, publicznie robiąc jedno, a na osobności – drugie”45. Dla księcia sporym problemem była jego francuska tożsamość, choć nie w takim sensie, jak sugerował to królewski kapelan. Mimo że myśl o pozyskaniu dla własnej sprawy tak potężnego sojusznika była kusząca i chociaż musiał dbać o angielsko-flamandzkie stosunki handlowe, nie mógł zawrzeć z Anglią paktu wojskowego. Takowy potwierdziłby bowiem rzucane na niego przez Armaniaków oskarżenia o zdradę i raz na zawsze pogrzebał szanse na uznanie go za prawomocnego obrońcę króla i królestwa Francji. Zamiast tego Jan Burgundzki zwrócił się do francuskiego sojusznika, który mógł go w tej roli umocnić – nowego delfina, osiemnastoletniego Jana, księcia Turenii, ożenionego z jego siostrzenicą Jacqueline, dziedziczką bogatych i strategicznie położonych hrabstw Hainaut, Holandii i Zelandii w Niderlandach, gdzie młodzi mieszkali na dworze jej ojca46. W listopadzie 1416 roku w Valenciennes w Hainaut książę uczestniczył w spotkaniu, które było kontynuacją nierozstrzygniętych rozmów z Calais. Tym razem osiągnięto ostateczne porozumienie: książę Burgundii i hrabia Hainaut mieli podjąć starania, by uczynić młodego Jana głową państwa. Oczywiście z księciem w charakterze jego najbliższego doradcy.

To był dobry plan, lecz nadzieje na jego realizację zostały pogrzebane wraz z niespodziewaną śmiercią delfina w kwietniu 1417 roku i zgonem jego teścia, hrabiego Hainaut, w maju tego samego roku. Nowym następcą tronu został najmłodszy z królewskich synów, czternastoletni Karol. W przeciwieństwie do zmarłych braci, nie był on związany małżeństwem z dynastią burgundzką i przebywał w Paryżu w bliskim otoczeniu ojca i w samym sercu stronnictwa Armaniaków47. W dodatku był zaręczony z córką Ludwika, księcia Andegawenii i tytularnego króla Sycylii, który do śmierci w kwietniu 1417 roku należał do grona najbliższych sprzymierzeńców hrabiego Armagnac i żywił osobistą urazę do księcia Burgundii48. Zważywszy na fakt, że w ciągu ostatnich czterech lat wiele czasu spędził na dworze Andegawenów pod kuratelą księcia Ludwika i jego wybitnej żony, księżnej Jolanty Aragońskiej, było wątpliwe, aby zechciał się wyrzec ich politycznego poparcia. Jan Burgundzki w przeszłości nieraz musiał zmieniać swoje plany i mógł to uczynić ponownie. W zamku Hesdin napisał list otwarty do Francuzów, który rozesłał w wielu kopiach opatrzonych własnoręcznym podpisem. Armaniaków nazwał w nim „zdrajcami, burzycielami porządku, łupieżcami i trucicielami”. Następnie stwierdził, że zamordowali królewskich synów, Ludwika i Jana, i że triumf Anglików pod Azincourt był wynikiem ich zdradzieckich knowań. Krótko mówiąc, chciał pokazać, że dążyli do unicestwienia królestwa. Siebie zaś uczynił obrońcą Francji, króla i narodu, i deklarował „wytrwać aż do śmierci” w tej „misji uświęconej, wynikającej z głębokiego poczucia lojalności i konieczności”. A na wypadek, gdyby owo przesłanie nie było dostatecznie jasne, obiecał znieść wszystkie podatki. List ten nie był więc próbą pojednania z przeciwnikami, lecz oczywistą deklaracją wojny49.

Wszystko to działo się na wiosnę, a już z nastaniem jesieni książęca armia dotarła do okalających Paryż miast i miasteczek: Troyes na południowym wschodzie, Reims na wschodzie, Amiens na północy i Chartres na południowym zachodzie. W niektórych miejscowościach przed Burgundczykami otwierano bramy, inne na próżno próbowały się bronić. W październiku pętla się zacieśniła. Książę i jego wojska byli 15 km od stolicy i w miarę jak rezerwy żywności topniały, a ceny rosły, „Paryż pogrążał się w agonii” (tak brzmiał rozpaczliwy wpis kronikarza z oblężonego miasta)50.

Hrabia Armagnac kurczowo trzymał się władzy i aby wzmocnić swą pozycję w królestwie, mianował delfina Karola marionetkowym dowódcą. Podobny ruch mogła wykonać również druga strona. Matka następcy tronu, królowa Izabela, która próbowała rządzić państwem w imieniu obłąkanego męża, nawiązała swego czasu tak bliską współpracę z nieżyjącym już księciem Orleanu, że zaczęto z cicha powątpiewać w jej reputację (co się często zdarza, kiedy władza trafia w kobiece ręce)51. Od tamtej pory jej starania, aby mąż i synowie mieli choć trochę swobody w sprawowaniu rządów, budziły coraz większą niechęć w bojowo nastawionych szeregach Armaniaków i w kwietniu 1417 roku hrabia Armagnac wysłał ją na polityczną banicję do Tours, oddalonego od stolicy o ponad 150 km. To okazało się błędem. Kiedy bowiem na początku listopada u bram tego miasta stanął Jan Burgundzki, królowa nie miała innego wyjścia, jak tylko uznać w nim – mordercy księcia Orleanu – swojego wyzwoliciela i protektora52. I teraz książę mógł się powoływać na autorytet monarchini przemawiającej w imieniu swojego męża, króla, podobnie jak Armaniak powoływał się na delfina jako następcę tronu. W rezultacie Francją zaczęły władać dwa rywalizujące rządy, z których żaden nie zamierzał ustąpić.

Niesnaski Francuzów pochłoniętych wewnętrznym konfliktem wykorzystał Henryk V Angielski, który niepostrzeżenie wślizgnął się do ich królestwa. W styczniu 1418 roku, gdy burgundzcy żołnierze napierali na zachód w stronę Rouen, stolicy Normandii, resztę księstwa pustoszyła nowa fala angielskich najeźdźców. Armia Henryka przesuwała się w głąb kraju z typową dla niego bezwzględną determinacją, zajmując na początek wspaniały zamek i miasto Caen, a potem Bayeux, Alençon, Argentan i Falaise53. Największym zaskoczeniem był fakt, że Francuzi wcale nie uważali niespodziewanej inwazji za najgorszą rzecz, jaka spotkała ich ojczyznę dwa lata po przeklętej bitwie pod Azincourt. Cytowany wcześniej paryżanin pisał w swojej kronice: „Część z tych, którym udało się uniknąć angielskich represji dzięki zapłaceniu okupu albo innym jeszcze sposobem, próbowała przedostać się do Paryża po to tylko, by na obrzeżach miasta wpaść w ręce Burgundczyków, a potem, jakiś kilometr dalej, dostać się do niewoli Armaniaków, którzy brutalnością dorównywali Saracenom. Ludzie ci, którzy byli uczciwymi i poważanymi kupcami i którzy doświadczyli niewoli u wszystkich trzech armii pustoszących kraj i z każdej się wykupili, pod przysięgą zeznali, że Anglicy byli dla nich życzliwsi od Burgundczyków, a Burgundczycy traktowali ich sto razy lepiej niż żołnierze stacjonujący w Paryżu, zarówno jeśli chodzi o jakość pożywienia, wysokość żądanego okupu, jak i sposób traktowania. Przyznali również, że to dla nich niepojęte, bo i żaden chrześcijanin nie byłby w stanie tego pojąć”54.

Najważniejszy spośród chrześcijan, papież Marcin V ustanowiony przez sobór w Konstancji, w maju wysłał posłów, by pośredniczyli w rozmowach pokojowych. Jan Burgundzki ani myślał jednak układać się z Armaniakami, zwłaszcza że miał duże szanse na zwycięstwo55