Tęczowy Kryształ - Łysoń Katarzyna - ebook + książka

Tęczowy Kryształ ebook

Łysoń Katarzyna

4,0

Opis

Dorian nigdy nie przypuszczał, że wszystko może się tak nagle zmienić. Ale stało się – zostaje sam, a w dodatku dane słowo zmusza go do podróży, której cel jawi się bardzo niejasno.

Ma jednak magiczny Kryształ, który pozwala zobaczyć to, czego nikt inny nie widzi – pod pewnym warunkiem…

 

W dalekiej krainie zagnieździło się tajemnicze zło. I chociaż Dorian nie szuka przygód, to los rzuca go w wir nieoczekiwanych wydarzeń, które jeszcze raz przewrócą jego życie do góry nogami.

Drugą część cyklu stanowi powieść "Tajemnica Księgi".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 284

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rozdział 1

Początek opowieści

Nie działo się to ani zbyt dawno temu, ani też zbyt daleko stąd. A może

właśnie bardzo dawno i bardzo daleko? Może zdarzyło się to wszystko już

kiedyś, a może właśnie teraz się dzieje? Albo też zdarzy się dopiero w

przyszłości, jeśli przyjmiemy za miarę nasz czas. Czas jest bowiem pojęciem

względnym i niekiedy bardzo mało ważnym, a już na pewno zupełnie

nieistotnym, jeżeli chodzi o tę właśnie opowieść. Wszystko bowiem, o czym tu

przeczytacie, działo się w świecie zupełnie różnym od naszego, chociaż

jednocześnie tak bardzo do niego podobnym – tak podobnym, jak jeden

człowiek jest podobny do drugiego, choć wszyscy ludzie różnią się od siebie tak

bardzo, że nie sposób znaleźć dwojga identycznych. Tak samo też nie sposób

znaleźć dwóch identycznych światów.

Żył sobie razu pewnego w dalekiej Granicznej Krainie - miejscu pełnym

radosnego słońca w upalne, letnie popołudnia, w długie zaś jesienne wieczory

osnutym wilgotną i srebrzystą mgłą, miejscu, o którym ludzie powiadali, że

znajduje się bardzo blisko krańca świata (o ile świat w ogóle ma jakiś kraniec,

ale to już zupełnie inna historia) – pewien młody chłopiec imieniem Dorian.

Chłopiec ów miał lat około trzynastu, choć wyglądał na mniej, gdyż był drobnej

budowy i delikatnej urody. Włosy jego, kolorem przywodzące na myśl złoto,

choć w rzeczywistości nieco ciemniejsze, opadały nieco poniżej uszu, czyniąc

jego twarz jeszcze bardziej subtelną i pociągłą, ciemne oczy spoglądały spod

długiej grzywki na świat z nieustannym zaciekawieniem i bystrością, zaś zarys

podbródka zdradzał siłę charakteru i upór.

Taki w istocie był Dorian, mimo młodego wieku tymże właśnie uporem i

ciekawością świata często przysparzający zmartwień swemu ojcu, staremu

Sylwanowi. Obydwaj mieszkali w małej wiosce Tuz na wschodnim krańcu

Granicznej Krainy. Chatka ich, niewielka i skromna, stała na samym skraju

wioski, w pewnej odległości od innych domostw, a tuż za nią zaczynał się gęsty

las. Nie biegła tędy żadna droga, jeżeli nie liczyć wąskiej ścieżki, prowadzącej

prosto do drzwi chaty, i rzadko kiedy przechodzili przypadkowi ludzie, często

natomiast zjawiali się przyjaciele i znajomi, proszący Sylwana o pomoc. Nie był

on bowiem – przynajmniej w ich mniemaniu – zwykłym człowiekiem, lecz

czarodziejem.

Na tę niecodzienną opinię – prawdziwą czy też nie - Sylwan zasłużył

sobie dwoma rzeczami, a pierwszą z nich była umiejętność leczenia rozmaitych

chorób i dolegliwości, trapiących często mieszkańców wioski Tuz. W jego

chacie pełno było zawsze rozmaitych ziół, które znajdowały się dosłownie

wszędzie: zwisały u pułapu, suszyły się na ścianach, rosły w doniczkach na

oknach, najwięcej zaś ich było w jego własnej, małej, zawsze zamkniętej na

cztery spusty izdebce, dokąd nikomu – nawet Dorianowi – nie wolno było

wchodzić bez specjalnego pozwolenia. Sylwan przyrządzał z nich rozmaite

mikstury, które okoliczni ludzie uważali za czarodziejskie, sam zaś rzekomy

czarodziej uśmiechał się tylko pod siwym wąsem.

Drugą rzeczą, która przysporzyła mu sławy, był niecodzienny tryb życia i

nieco dziwne przyzwyczajenia. Jakby tu w krótkich słowach określić jego

charakter? Cóż, było w nim coś z dziwaka i samotnika – często unikał

towarzystwa ludzi i jeżeli nie miał akurat na nie ochoty, potrafił to w prostych i

dosadnych słowach oznajmić temu, kto właśnie przyszedł z wizytą czy też z

interesem. Lubił za to w takich chwilach błąkać się po lesie, zbierając swoje

zioła i mówiąc do samego siebie albo też do swojej ulubionej kotki, imieniem

Izolda, która towarzyszyła mu zazwyczaj w tych spacerach. Często także

zamykał się sam w swojej izdebce, bardzo starannie ryglując od wewnątrz

drzwi.

Izdebka ta była dla Doriana (jak każdy zakazany owoc) przedmiotem

nieustannego zainteresowania. Pachniało w niej suszonymi ziołami i tajemnicą,

której nie mógł zgłębić, tak jak nie mógł dociec przeznaczenia ani zawartości

ciężkiej, dębowej szkatuły z okuciami z żółtego metalu, co do którego żywił

podejrzenie, że mógłby być złotem - był bowiem niezwykle podobny do złotych

monet, które od czasu do czasu miewał okazję widywać, (choć trzeba przyznać,

że nie zdarzało się to zbyt często). Razu pewnego chłopiec skorzystał z chwili,

gdy ojciec, wezwany do chorego w wiosce, przez nieuwagę pozostawił drzwi

otwarte i postanowił - wiedząc oczywiście, że nie jest to właściwe - tylko na

chwileczkę zajrzeć… Lecz w izdebce ojca siedziała Izolda i spoglądała na niego

z tak poważnym wyrazem bursztynowych oczu, że czym prędzej, tak na wszelki

wypadek, wycofał się.

Dorian przywykł do tego, że ludzie uważali jego ojca za czarodzieja. Co

więcej, uważał to nawet za pewne wyróżnienie. Ale w miarę jak dorastał, coraz

częściej zastanawiał się, jak to jest naprawdę. Nie widział bowiem nigdy, aby

ojciec zajmował się czymś nadzwyczajnym (poza tymi chwilami, gdy zamknięty

był w swej izdebce i Dorian w ogóle nie wiedział, czym się zajmował), ale czuł,

że ojciec jednak różni się od innych mieszkańców wioski. Czym, tego na razie

dociec nie mógł – może wyrazem nadzwyczaj głębokiej powagi i mądrości w

oczach, gdy czasem głęboko się nad czymś zamyślał (a zdarzało się to często,

ostatnio coraz częściej)? Gdy Dorian spoglądał na ojca w takich momentach,

wtedy nieubłaganie przychodziło mu na myśl, że wie on coś, czego inni nie

wiedzą.

Pewnego dnia odważył się zapytać go o to.

Był to jeden z owych pięknych, letnich wieczorów, gdy słońce chowa się

za horyzont, a na świat zstępuje tak ożywczy po długich godzinach upału chłód.

Siedzieli obaj w swym ulubionym miejscu, na progu chaty, patrząc w milczeniu

na rozpościerające się za wioską bezkresne, zielone o tej porze roku równiny.

Sylwan słysząc naiwne pytanie syna, uśmiechnął się i odrzekł:

- Owszem. Znam nieco tajemnic natury i wiem o wielu właściwościach

ziół, z których niewielu umie robić właściwy użytek.

- W takim razie, ojcze, naucz mnie leczyć. Chciałbym pomagać ludziom

tak jak ty to robisz!- poprosił Dorian.

- I to bardzo chwalebny zamiar, mój synu. Nie każdy jednak jest

przeznaczony do tego rodzaju wiedzy. Tobie co innego jest pisane.

- A co mi jest pisane?

- Ciekawski jesteś – Sylwan uśmiechnął się lekko – A skądże ja mogę to

wiedzieć?

- Ojcze, ludzie mówią o tobie, że jesteś czarodziejem.

Stary Sylwan spoważniał, słysząc te słowa.

- Ludzie różne rzeczy plotą i rzadko kiedy mają rację… A ty też tak

myślisz, co?

- Ja… sam nie wiem… Ale potrafisz wyleczyć każdą chorobę!

Sylwan pokiwał głową i uśmiechnął się pobłażliwie.

- Dziecko drogie – rzekł – ja żadnej choroby nie potrafię wyleczyć.

- Jak to, ojcze? A ci wszyscy ludzie, którym pomagasz, a te…

- A czyż to ja leczę? – przerwał mu Sylwan. – Ja tylko korzystam z

wiedzy o leczących ziołach.

- Ale to ty nadajesz zielu moc!

- Nie, synu. Zapamiętaj, że żaden człowiek nie może własną wolą nadać

niczemu jakiejkolwiek mocy. Może to tylko Stwórca wszystkiego…

Dorian milczał ze zdumienia. Chciał jeszcze zadać tak wiele pytań ojcu!

Nagłe jednak przybycie ludzi z wioski przerwało tę interesującą rozmowę.

Chłopiec westchnął i postanowił, że przy najbliższej okazji poprosi ojca o

bliższe wyjaśnienia.

Tej wiosny często – częściej niż dawniej – siadywali obydwaj na progu

chaty. U stóp Sylwana wylegiwała się jego ulubienica, kotka Izolda, piękne

stworzenie o lśniącym, bardzo ciemnobrązowym, delikatnie pręgowanym

futerku, śnieżnobiałych łapkach i złocistych oczach, przypominających swą

barwą jasny bursztyn. W tym bursztynie często migotały złośliwe i inteligentne

iskierki, sprawiające, że Dorian uważał ją za istotę różniącą się zdecydowanie

od pospolitych kotów, które często wałęsały się po okolicy i z którymi Izolda

rzadko kiedy się zadawała. Wydawało się, że podczas tych wieczorów równie

uważnie jak Dorian słucha opowieści Sylwana – a było naprawdę czego

posłuchać! Opowiadał o odległych krainach, które zwiedził i o ludziach, a także

rozmaitych innych istotach w nich żyjących. Chłopiec słuchał z zapartym tchem

i przychodziło mu często do głowy, że ojciec jest bardzo mądry i że bardzo

wiele w życiu widział, nie mógł tylko żadnym sposobem dociec, dlaczego w

takim razie zamieszkał tu, w Granicznej Krainie, o której mówią, że leży blisko

krańca świata? Z jakiego powodu, wędrując po niebotycznych, skalistych

górach, które znajdowały się gdzieś daleko i o których Dorian śnił niejeden raz,

pragnąc je kiedyś zobaczyć, zszedł w niziny i zamieszkał na mało interesujących

równinach? Coraz częściej też dręczyły go inne pytania: skąd w takim razie

ojciec pochodzi i czy on, Dorian, urodził się tu, czy też może w którejś z tych

dalekich krain? I kim była jego matka, której nie pamiętał, i dlaczego ojciec

nigdy o niej nie wspominał i zbywał go, gdy próbował zadać jakieś pytanie na

ten temat? Jedyną odpowiedzią było krótkie: „dowiesz się wszystkiego, jak

przyjdzie czas”. Ale czas nie przychodził i Dorian, jako że miał już lat

trzynaście, postanowił w końcu, że koniecznie musi się tego wszystkiego

dowiedzieć.

Niespodziewanie jednak szczęśliwe i spokojne dni skończyły się.

Pewnego dnia chłopiec, wróciwszy ze wsi, zastał Sylwana w łóżku. Jego twarz

była nadzwyczajnie blada, długie siwe włosy rozrzucone w nieładzie, a w

oczach płonęła gorączka. Przypadł do ojca w wielkim przerażeniu.

- Ojcze mój! Co z tobą?

- Nie wiem, synu… nie jest dobrze… biegnij proszę po Filipa… - mówił

wolno i cicho, z trudem wymawiając poszczególne wyrazy.

- Nigdzie nie odejdę!

- Proszę cię…

Pobiegł więc ile sił w nogach z powrotem do wioski i wrócił tak szybko,

jak tylko się dało, wraz z Filipem, serdecznym przyjacielem ojca.

Tego wieczoru księżyc wschodzący nad Graniczną Krainą ujrzał Doriana

siedzącego przy łożu ojca z mieszaniną strachu i nadziei w oczach, i

wpatrzonego w jego pobladłą twarz, pogrążoną w głębokim śnie. Wtem Sylwan

otworzył oczy.

- Dorianie… - wyszeptał.

- Jestem, kochany ojcze. Czy czujesz się lepiej?

- Tak…

- Ojcze, powiedz mi, jak mogę ci pomóc? Jakie ziele uleczy twoją

chorobę?

- Nie ma lekarstwa na śmierć…

- Ojcze! – Dorian zbladł – co mówisz? Nie… Nie umrzesz! Przecież

umiesz leczyć, powiedz mi tylko, co…

- Dorianie… - przerwał mu chory – nie… ja czuję, że przyszedł mój

czas… jestem już stary…

- A ja?! – zawołał chłopiec z rozpaczą – co ja zrobię bez ciebie?!

- Ty sobie poradzisz… Wiem… Tylko żałuję… - tu przerwał, jakby się

zastanawiał nad słowem, które ma wypowiedzieć – żałuję, że nie zdążyłem ci

tak wielu rzeczy powiedzieć… za długo czekałem… i przeliczyłem się…

- Ojcze, nic nie mów teraz!

- Muszę… Mamy tak mało… mało czasu…

- Wyzdrowiejesz!

- Nie. Musimy się spieszyć. Ach, mam jeszcze trochę siły. Czy jest tu

Filip?

- Stoi za progiem.

- To dobrze. On ci pomoże, gdy odejdę. A teraz słuchaj… Tylko proszę

cię, Dorianie, nie płacz i nie bój się. Podaj mi tę szkatułę, która stoi nad łóżkiem.

Chłopiec sięgnął posłusznie po szkatułkę, która tak często pobudzała jego

wyobraźnię. Ale teraz nie był jej ciekaw, myślał tylko o zdrowiu ojca.

Tymczasem Sylwan z trudem sięgnął po klucz, który zawsze nosił na piersi i

podał go synowi.

- Otwórz – powiedział.

Dorian otworzył. Wewnątrz znajdowały się dziwne rzeczy, których nigdy

wcześniej nie widział: kilka niedużych książek w oprawach wytłaczanych

srebrem, wyglądających na bardzo stare, a oprócz nich coś w rodzaju małego,

srebrnego rogu i haftowany woreczek.

Sylwan najpierw kazał mu wyjąć książki i wrzucić je w ogień. Zdziwiony

chłopiec wiedział, że nie pora na pytania, wykonał więc posłusznie polecenie.

Książki buchnęły jasnym płomieniem i po chwili zamieniły się w garść

rozżarzonego popiołu.

- Dobrze – rzekł Sylwan – a teraz posłuchaj najważniejszego. Ten róg,

który trzymasz w ręku – widzisz, że jest zamknięty i zapieczętowany – zawiera

pewien list. Nie wolno ci go samemu otworzyć, przyrzeknij mi to!

- Przyrzekam.

- Dobrze. Gdy umrę…

- Ojcze!

- Nie przerywaj… wtedy udasz się w podróż. Wiem, że jesteś jeszcze

bardzo młody, ale poradzisz sobie… z pewnością sobie poradzisz. Nie ma

innego wyjścia… Wyruszysz w podróż na wschód, do Terravii. Opowiadałem ci

o tej krainie, pamiętasz?

- Tak.

- To dobrze. Tam się udasz, aż do stolicy kraju, na jej wschodnim krańcu.

Do Sarmizy. Mieszka tam dobry król Elian, mój przyjaciel.

Dorian nie posiadał się ze zdumienia. Król przyjacielem jego ojca,

Sylwana z leśnej chatki! Dlaczego nic o tym nie słyszał? Nie miał jednak czasu

zastanawiać się nad tym.

- Będziesz mówił tylko z nim. Powołasz się na moje imię i oddasz mu ten

róg. Strzeż go w drodze jak oka w głowie, pamiętaj. I… strzeż siebie… wiele

niebezpieczeństw… - Sylwan, najwyraźniej wyczerpany, opadł na poduszkę.

Po chwili jednak znowu zaczął mówić, lecz głosem jeszcze bardziej

cichym.

- Na tę twoją podróż, która nie będzie łatwa, chcę ci coś dać – to mówiąc,

drżącą ręką otworzył haftowany woreczek i wyjął z niego coś, co w półmroku

zalśniło jak maleńka gwiazda. Dorian spojrzał i zobaczył na wyciągniętej w jego

stronę dłoni ojca niewielki kawałek kryształu – ale cóż to był za kryształ!

Niezwykłej czystości, połyskiwał delikatnie wszystkimi kolorami tęczy i

zdawało się, że blask wydobywa się z jego wnętrza.

- Dorianie, to jest Tęczowy Kryształ.

Trudno opisać zdziwienie, jakie odmalowało się na twarzy Doriana.

Tęczowy Kryształ! Przypomniał sobie pewien wieczór, gdy usłyszał od ojca

opowieść o Tęczowym Krysztale:

- Gdy Stwórca stworzył cały świat i przekonał się, że jest on dobry,

wówczas uradowało się Jego serce. Nie minęło jednak wiele czasu, gdy w ten

piękny i dobry świat wdarło się zło. Wówczas Stwórca, widząc, jak zło pleni się

w ludzkich sercach niczym chwast, zapłakał, a łzy Jego miały przejrzystość

najczystszego kryształu i lśniły wszystkimi barwami tęczy. Spadły na świat,

zamieniając się w przepiękne kamienie. Niektóre z nich znalazły się w

posiadaniu ludzi, a ten, kto stał się szczęśliwym posiadaczem Tęczowego

Kryształu, spodziewać się mógł wielkiego dobra.

Gdy Dorian słyszał tę opowieść, był pewien, że to tylko piękna legenda.

Tymczasem oto leżał na jego dłoni przecudny klejnot, który ojciec nazwał

właśnie Tęczowym Kryształem, łzą Stwórcy.

- Dorianie, ten Kryształ istnieje naprawdę – mówił Sylwan – i ma pewną

właściwość. Daje noszącemu go możność spoglądania ludziom prosto w oczy, a

wiesz, że w oczach zobaczyć można duszę. Mając go, możesz spojrzeć w oczy

każdego i dowiedzieć się, czy w duszy tego człowieka lęgną się złe zamiary,

gdyż nie będzie umiał przed tobą kłamać. Jest jednak jeden warunek – ty sam

musisz mieć serce czyste jak ten Kryształ, a w duszy żadnej zdrady ani złości,

ani pychy, ani żadnego innego zła – w przeciwnym wypadku straci on swą moc.

I nie zdradzaj nikomu jego tajemnicy… Tak będzie dla ciebie bezpieczniej…

Ostatnie słowa Sylwan wymówił głosem bardzo cichym. Dorian uklęknął

przy ojcu i objął go ramieniem.

- Jeszcze jedno ci powiem, mój synu… Na więcej nie ma czasu…

Zapamiętaj: żaden przedmiot sam z siebie nie posiada mocy. Może ją jedynie

symbolizować i wyrażać pewne właściwości, które od Kogo innego pochodzą…

A teraz… żegnaj… drogie dziecko… Idź… ku swemu… przeznaczeniu…

Głowa Sylwana opadła bezwładnie na piersi. Dorian wybuchnął wielkim,

wstrzymywanym dotąd płaczem.