Zima Guntera - Juan Manuel Marcos - ebook

Zima Guntera ebook

Juan Manuel Marcos

0,0

Opis

Zima Guntera, wydana po raz pierwszy w 1987 roku, uważana jest do tej pory za najważniejszą powieść paragwajską ostatnich czterech dekad i wskazywana przez wielu ekspertów jako jedna z dziesięciu najważniejszych pozycji w historii literatury paragwajskiej. Ogłoszona została przez Ministerstwo Edukacji Paragwaju pozycją o znaczeniu edukacyjnym. Autor stawiany jest obok tak wybitnych twórców prozy latynoamerykańskiej epoki „post-boomu” jak Augusto Roa Bastos czy Gabriel García de Márquez.

Juan Manuel Marcos (1950) jest czołową postacią w literaturze pokolenia czasopisma Criterio i tzw. Nowego Śpiewnika Paragwajskiego, twórczego opozycyjnego ruchu, który zmienił współczesną poezję paragwajską z lat 70. W 1977 roku za czasów wojskowych rządów generała Alfreda Stroessnera został aresztowany, torturowany i zmuszony do poszukania azylu w ambasadzie Meksyku w Asunción, a w końcu wyrzucono go z kraju. Spędził 12 lat na wygnaniu w Hiszpanii i w Stanach Zjednoczonych, robiąc międzynarodową karierę w dziedzinie literatury i nauki. Po upadku dyktatury w 1989 roku powrócił, żeby pracować dla swojego kraju jako poseł, senator, doradca ministra kultury, działacz społeczny, a w końcu rektor pierwszego i obecnie największego prywatnego uniwersytetu w Paragwaju.

Fabuła książki Marcosa czerpie z jego dramatycznych doświadczeń w latach 1973-1987, w ciężkich czasach dyktatury, oraz z burzliwych lat wygnania politycznego w Hiszpanii i Stanach Zjednoczonych. Na stronach powieści, nie pozbawionych humoru i sugestywnych spostrzeżeń o paradoksach naszych czasów, przewijają się rzeczywiste lub wyobrażone scenerie Asuncion, Corrientes, Buenos Aires, Meksyku, Pittsburgha, Nowego Yorku, Oklahomy, Madrytu, Paryża i Bukaresztu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 422

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł: „Zima Guntera” (w oryginale „El invierno de Gunter”)

 

Autor: Juan Manuel Marcos

 

Przedmowa: prof. Elżbieta Skłodowska

 

Tłumaczenie: Krystyna Pisera

 

Redaktor prowadzący: Agnieszka Żądło

 

Redakcja i korekta tekstów: Bożena i Janusz Sigismundowie

 

Skład i łamanie: Anna Urbańska

 

Zdjęcie na okładce: Paolo Fiorotto „Paragwajska dziewczyna patrząca w stronę ziemi bez zła” („Paraguaya mirando hacia la Tierra sin Males”)

 

Współpraca organizacyjna: Igor Protsenko

 

© Copyright Juan Manuel Marcos, 2015

 

Wszelkie prawa zastrzeżone dla Juana Manuela Marcosa. 

Bez zgody autora nie można kopiować i drukować książki w całości lub w części.

Cytowanie fragmentów dopuszcza się tylko przy podaniu źródła (imię i nazwisko autora, tytuł książki).

 

 

Wydawnictwo Kaligrafia, Warszawa 2015

www.wydawnictwokaligrafia.pl

E-mail: [email protected]

Tel. (+48) 693 893 501

ISBN: 978-83-937955-6-7

Chociaż niektóre nazwiska wymienione w tej powieści są prawdziwe,

wszystkie występujące w niej postaci zostały stworzone z cech różnych osób,

a sytuacje z wyobraźni. Autor nie zamierzał wskazywać na żadne rzeczywiste osoby, instytucje czy fakty i nie ma powodu by tak przypuszczać.

 

SPIS TREŚCI

 

PRZEDMOWA

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

CZĘŚĆ DRUGA

 

CZĘŚĆ TRZECIA

 

Zima Guntera Juana Manuela Marcosa: głos krytyczny poety

Elżbieta Skłodowska

Washington University in St. Louis

 

 

Choć większa część mojej pracy badawczej dotyczy rejonu Karaibów, Paragwaj stanowił integralną część obszaru mojej działalności zawodowej, jako latynoamerykanistki.

W obszarze metaforycznym, być może, należałoby szukać korzeniw Haipacu — akronim nazwy wymyślonej krainy, użyty przez Roberta Fernándeza Retamara w eseju Cuba defendida — kraju, który według słów samego autora, jest hybrydową syntezą Haiti, Paragwaju i Kuby. Wszystkie trzy były „satanizowane przez różne metropolie, dlatego że podążyły własną drogą, czego im nie darowano” (Cuba defendida 57-58).

Z kolei, w wymiarze autobiograficznym musiałabym cofnąć się do tamtej Polski, jakże różnej od tej dzisiejszej. Polski, gdzie spędziłam lata, które mnie ukształtowały, odrodzonej po kataklizmie drugiej wojny światowej i która mogłaby przyjąć za swoje słowa Augusta Roa Bastosa, że „narody mogą zmartwychwstać więcej niż jeden raz”. Do owej Polski niewygodnie położonej za plecami Zachodu, a kątem oka zerkającej na Wschód, w Europie Centralnej, która z centrum nic nie ma i podobna jest raczej do blizny rozgraniczającej Wschód od Zachodu, Północ od Południa, obrzeża od centrum. Tak samo jak Paragwaj, obszar kontaktu i obszar ciszy, Polska jest niewiadomą i anomalią.

Właśnie tam, zimą na drugiej półkuli, na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, czytałam najpierw w polskim tłumaczeniu, a potem stopniowo w niepewnym hiszpańskim, autorów takich jak Juan Rulfo, José María Arguedas, Augusto Roa Bastos. Myślę, że już podczas tych pierwszych zbliżeń do Ameryki Łacińskiej wyczułam pewnego rodzaju solidarne pokrewieństwo, zdolne wywołać, z jednej strony tę Amerykę, którą naiwnie nazywaliśmy „magicznie realistyczną”, a z drugiej strony odwołać się do naszego własnego dziedzictwa kulturowego narażonego na pożarcie w trakcie wojen imperiów. I w Polsce – choć już po pierwszym pobycie w USA – za żelazną kurtyną nieco już zardzewiałą, w połowie lat osiemdziesiątych przeczytałam książki Juana Manuela Marcosa Roa Bastos, precursor del post-boom orazDe García Márquez al post-boom, które otrzymałam w ramach współpracy międzybibliotecznej z Instytutu Iberoamerykańskiego w Berlinie, po oczekiwaniu niemalże porównywalnym z oczekiwaniem pułkownika, do którego nie miał kto pisać.

Wbrew słynnemu powiedzeniu Octavia Paza, że „ludzie nigdy nie potrafią nazwać czasów, w których żyją, a my nie jesteśmy wyjątkiem od tej powszechnej reguły”, Juan Manuel Marcos opublikował studium, które dało nazwę pewnej epoce i postawiło kamień milowy w historii literatury latynoamerykańskiej. Oprócz nazwania nowego okresu post-boomem, autor zastosował w badaniach rygorystyczny, lecz nie sztywny, model interpretacyjny, paradygmat, który wzorcowo zakotwiczał staranną analizę tekstu w kontekście historycznym i stosował teorię, aby objaśniać, a nie gmatwać. Analiza, którą proponował Marcos dla wielce złożonej prozy Roa Bastosa, podążała ścieżkami nieuczęszczanymi ani przedtem ani potem – wyprzedzając to, co później Hans Robert Jauss nazwie horyzontem oczekiwań epoki i podważając resztki naszej wiary w niezmienność paradygmatów estetycznych i dyscyplinarnych.

Głos Marcosa, mówiącego z samego środka Ameryki Łacińskiej i zmieniającego jednocześnie teorię w praktykę, dementował założenie, że inność – kojarzona czy to z realizmem magicznym, czy z powieścią--świadectwem – musiała w sposób nieunikniony stanowić podstawę każdego paradygmatu dyskursywnego uważającego się za „autentycznie” latynoamerykański.

Roa Bastos, precursor del post-boom orazDe García Márquez al post-boom były dla mnie odkryciem, ponieważ – w znaczeniu czysto użytkowym – proponowały nową nomenklaturę dla periodyzacji prozy latynoamerykańskiej przy użyciu, bez widocznego wysiłku, godnej zazdrości erudycji, zapomnianej sztuki perswazji, dyskusji, polemiki. Książka o Roa Bastosie otwierała obszar dialogu za pomocą owej „umiejętności mówienia”, nasyconej jednocześnie metaforą i potocznością, używanych ze sprawnością kogoś, kto we wcieleniach eseisty, krytyka, wykładowcy, działacza, teoretyka, wydawcy i administratora nigdy nie przestał być poetą. Lecz książka jest także objawieniem dzięki sile transgresji i odmowy odpolitycznienia literatury i teorii. Mówiąc o dwóch dynastiach pisarzy latynoamerykańskich, tej wywodzącej się z tradycji Cervantesa (José Martí, José María Arguedas, Augusto Roa Bastos) i tej „minotaurystycznej” (Jorge Luis Borges, Carlos Fuentes, Mario Vargas Llosa) – Marcos podważał narcystyczne celebrowanie twórczości zarówno literackiej, jak i krytycznej i wskazywał – na własnym przykładzie – trudną, lecz możliwą drogę do intelektualnej dekolonizacji.

Jednak stawianie pytań i rezygnacja z samozadowolenia zawsze kosztuje. Jak wiadomo, Juan Manuel Marcos zapłacił wysoką cenę za uczciwość intelektualną i za przywiązanie do sprawiedliwości: cenę więzienia, tortur i wygnania. Z własnej woli zrezygnował z przywilejów, jakie dawało mu pochodzenie społeczno-ekonomiczne i na przekór falom represji uderzającym w podstawowe prawa człowieka odważnie i z oddaniem użył swego talentu, aby uchronić dla siebie przestrzeń, gdzie mógł rozwijać twórczość i niezależną myśl.

Nic dziwnego, że kreatywność, wyobraźnia i śmiałość stawiania wyzwań zastanym prawdom pojawiają się także w pracach krytyczno-literackich Marcosa. W Roa Bastos, precursor del post-boom autor przeciwstawia się tendencjom dominującym w krajobrazie krytyki latynoamerykanistycznej w tym czasie. Musiało minąć kilka lat zanim te schematy zaczęły być kwestionowane w sposób systematyczny. Dopiero na początku lat 90., słowami Santiago Castro-Gómeza i Eduarda Mendiety, debata postkolonialna przyjęła autoindagację jako „formę krytyki wewnętrznej latynoamerykanizmu” (Teorías sindisciplina 20). Wszyscy pamiętamy ważki artykuł Hernána Vidala, zamieszkałego w Stanach Zjednoczonych naukowca pochodzenia chilijskiego, zatytułowany El concepto colonial y postcolonial del discurso, który określał jako „technokratyczny” nurt krytyki latynoamerykanistycznej bardzo podobny w swoim samozadowoleniu do tendencji kojarzonej przez Marcosa wiele lat wcześniej z narcystyczną postawą pewnych pisarzy.

Jako krytyk, Marcos nigdy nie zgrzeszył mechanicznym zastosowaniem teorii w poszukiwaniu odpowiednich tekstów. Raczej odwrotnie, jego godna zazdrości biegłość w teorii jest zawsze przesiana przez dokładną i subtelną lekturę, prześwietlającą tekst i nabierającą trafności w świetle kontekstu. Pod jego spojrzeniem – które łatwo można nazwać odfamiliaryzującym – teorie formalistów rosyjskich, Michaiła Bachtina czy dekonstrukcjonistów katalizują twórcze zastosowanie narzędzi, które przekraczając wyznaczone granice dyscyplin, pozwalają mu przeniknąć zawrotną polifonię głosów w powieściach takich jak Hijo de Hombre czyYo el Supremo. Prace Marcosa nie tylko wyprzedziły autorefleksyjny zwrot w krytyce latynoamerykańskiej, lecz jednocześnie ośmieliły się ukazać spojenie elementów konstrukcji własnego dyskursu, snuć refleksje na temat granic zrozumienia, interpretacji, wyjaśnienia.

Chciałabym móc powiedzieć, że po przeczytaniu tekstów krytyczno--literackich Marcosa, natychmiast przyswoiłam i zastosowałam jego nauki we własnej praktyce badawczej. Tak się nie stało. W rzeczywistości, moja recenzja powieści Marcosa, El invierno de Gunter, opublikowana w Revista Iberoamericana w Pittsburghu w 1988 roku, jest poglądowym zilustrowaniem niektórych pułapek teoretycznych i chęci narzucenia naszego własnego „porządku dyskursu” temu, co powinno było zostać przynajmniej trochę nieuporządkowane, uciekając, na przykład, od pięciu kodów narracyjnych Rolanda Barthesa, które próbowałam „zastosować” do odczytania Zimy Guntera, niosącej w sobie, jak każda dobra powieść, więcej sekretów niż przesłania. Niezupełnie żałuję tego grzechu młodości, bowiem każda interpretacja, każdy komentarz — żeby nie wiem jak oczyszczony z chęci zaszufladkowania i powiązania luźnych końców — niesie ryzyko przeobrażenia się w strategię kontroli.

Do tych autorów – czy to będzie Roa Bastos, Rulfo, czy Juan Manuel Marcos – którzy omotują niedookreślonością swą niepokojącą inwencję językową, skierowana jest ta skromna i krótka próba (ponownego) odczytania Zimy Guntera. Prawie ćwierć wieku po wydaniu, Zima Guntera nie przestaje zaskakiwać. To istotne dla podsycenia estetycznych doznań i krytycznego myślenia, jak pokazali formaliści rosyjscy. Wynika to z faktu, że jest to powieść o szerokim marginesie niezdefiniowania, która – oprócz tego, że jest wyzwaniem dla opozycji binarnych tak miłych kulturze zachodniej – ostrzega nas przed pułapkami uogólnień. Choć może wydawać się powieścią „totalną”, jako że ukazuje nam przekrojowy obraz historii i geografii latynoamerykańskiej, książka Marcosa ostrzega również, że ogromu grozy nigdy nie można wyrazić poprzez całokształt wszelkich danych, faktów, statystyk i innych szczegółów. W tym znaczeniu ZimaGuntera jest dziełem odważnym, lecz zarazem uparcie unikającym wyjaśnienia. Jednocześnie mamy do czynienia z powieścią, która stawiła gwałtowny opór wirtualizacji rzeczywistości społecznej i historycznej, o dziesięciolecia wcześniej zanim pojęcie wirtualności zawładnęło wszelkimi przejawami naszego życia. I wreszcie, mamy do czynienia z powieścią, która zbuntowała się przeciw zniesieniu sensu historii w epoce głoszącej „koniec historii” i która stanowczo odrzuciła symulacje etycznego zaangażowania i fałsz intelektualnych dociekań.

Jest to właściwy moment na ponowną lekturę tej powieści, gdyż – jak zazwyczaj bywa w przypadku dzieł wyprzedzających horyzont oczekiwań swej epoki – do pewnego stopnia jeszcze jej nie przeczytaliśmy. Nie na próżno minęło ćwierć wieku od jej publikacji, dwadzieścia parę lat pełnych, wieloaspektowych wydarzeń – parafrazując Borgesa z Pierre Menard, autordel Quijote. Ograniczając się tylko do dwóch obszarów znanych mi osobiście, Ameryki Łacińskiej i posowieckiej Europy, w czasie tej ćwierci wieku byliśmy świadkami końca dyktatur Stroessnera i Ceaușescu, śledziliśmy przemiany demokratyczne w krajach Cono Sur i wzburzył nas krzyk „nigdy więcej” brzmiący jednocześnie z krzykiem ofiar ludobójstwa i tak zwanej czystki etnicznej w dawnej Jugosławii. W tym kontekście należy podkreślić, że powieść Marcosa – z całym swym bogactwem wątków, stylów i ujęć – wydaje się stworzona z woli Mnemozyny, bogi pamięci i mądrości, matki muz. Mamy do czynienia z tekstem, w którym najstraszliwszy ból zadawany ciału i duszy przez państwowy terroryzm przeplata się z najwyższego lotu wyobraźnią liryczną, gdzie dążenie do autorefleksji, tak drogie naszej postmodernistycznej epoce, nie jest tylko narcystycznym gestem pisarza--minotaura zamkniętego we własnym labiryncie, lecz szlachetnym aktem solidarności wyrażonym poprzez język, który – mimo złożoności – przeciera ścieżki rozwidlające się w stronę wyjścia, wyjścia z labiryntu.

Można, choć jest to niewystarczające, odczytywać dzisiajZimę Guntera, koncentrując się na wątku przygodowym, tajemniczym, erotycznym, na konstrukcji bohaterów czy na tropieniu wszystkich intertekstualności. Jednak trzeba czytać ją także z gniewem i pasją w takim momencie jak ten, jeszcze jeden – zawsze jest jeszcze jeden – moment niepewności, zagrożenia i napięcia, kiedy powinność pamiętania przeszłości ciągle jest etycznym obowiązkiem wobec teraźniejszości i przyszłości. W obszarze wyznaczonym przez światłocienie, powieść posiada wewnętrzną spójność właśnie dzięki naglącej i solidarnej etyce przełożenia pamięci traumy na narrację traumy oraz potrzebie ocalenia z anonimatu twarzy z bezimiennych mogił i z geografii terroru, który – jak tego dowiódł Stalin w mojej części świata – masyfikuje ludzi, zmieniając ich w statystyki. Przyspieszone w momentach silnych napięć politycznych i osobistych, przesunięte przez traumę i odległość wygnania, wspomnienie zasilające powieść roztrzaskuje się na kawałki, okazuje się kontrowersyjne i niejednoznaczne. Pamięć jawi się więc jednocześnie jako tło i jako główny bohater Zimy Guntera.

Mamy przed sobą – i nie waham się użyć tego określenia – powieść zaangażowaną w ocalenie torturowanych ciał i okaleczonych słów. Powieść krytycznąnapisaną w tonacji poetyckiej, gdzie odbicie rzeczywistości –Paragwaj, Corrientes, Wojna o Malwiny, Europa – przenika przez szczeliny, wibruje wśród słów, wahań tonu, struktury języka. Utkana z polifonii głosów ZimaGuntera angażuje oko i ucho i pozwala nam wyczuć, jak doświadczenie staje się powieścią i może być odczytane poprzez różne filtry: języka i pamięci, nienawiści i miłości, tożsamości seksualnej i rasowej, przygody i ironii, intertekstualności i tajemnicy, podłoża mitycznego i lingwistycznego kultury guarani i dorobku literackiej erudycji „zachodniej”.

W opublikowanym pod koniec lat 60. artykule Ciała torturowane, słowa uwięzione („Corps torturés, paroles capturées”) Michel de Certeau definiował odpowiedzialność etyczną intelektualisty – w jego przypadku historyka – określając ją jako „dług wobec zmarłych” i stwierdzając, że historyk pisze na papierze to, co historia pisze na ciałach. Stąd obowiązek etyczny i polityczny historyka polega na odczytaniu z tych ciał „wyznania systemu” (64). Snując refleksję w tym samym kierunku, Jean-François Lyotard przypomina nam w Le Différend, że krzywdzie wyrządzonej ofiarom prawie zawsze towarzyszy utrata narzędzi do przedstawienia niezbitych dowodów, jako że zmarli nie mogą mówić, a często nie dysponujemy nawet szczątkami fizycznego „dowodu”, który pomógłby nam zrekonstruować tę archeologię potworności. Zbrodnia terroryzmu państwowego opiera się na milczeniu, zniekształconych obliczach, nieistnieniu dowodów, braku informacji i komunikacji, rozproszeniu śladów, fragmentów, krzyków, poszeptywań i pogłosek. Ten fatalny paradoks niemożliwości rekonstrukcji krzywdy jako obecności na kanwie nieobecności, milczenia i całkowitej lub częściowej utraty dowodów jest jądrem historii Soledad Sanabrii, młodej poetki i aktywistki z Zimy Guntera, ofiary i świadka terroryzmu Państwa, uciszonej lecz nie milczącej.

Zima Guntera zdołała obronić odwołanie się do grozy właśnie dlatego, że udało się w niej zbudować i utrzymać tę kruchą i prawie niemożliwą równowagę między głosem świadka i ufnością czytelnika, wypełniając tym samym zalecenie Lyotarda: nie pozwolić na to, aby między amnestią i amnezją zapanowała cisza.

 

 

CZĘŚĆPIERWSZA

 

1.

 

KrótkoprzedodlotemdoCorrientes, TotoAzuagawygłosiłostatniwykładnaswymjesiennymseminariumwOklahomie. MrukliwisłuchaczestudiówpodyplomowychmrużylioczywmałymSeminarRoomnatrzynastympiętrzeCathedralofLearning. Azuagaporazostatniniespokojnierzuciłokiemnapadającynieustanniegęstyśnieg, odchrząknąłjakzawszeirozpoczął:

– Jakwewszystkichspołeczeństwachpierwotnychkontynentu, życiereligijneIndianTupí-Guaranikoncentrujesięwokółszamanizmu. Szamaniuzdrawiacze, payé, wypełniajątesamezadania, cogdzieindziej, ażycierytualnetoczysięzawszewodniesieniudonormzapewniającychspójnośćspołeczną, doregułżycianarzuconychludziomprzezbohaterówkulturowych (Słońce, Księżycitd.) lubprzezmitycznychprzodków. Zatem, podtymwzględem, Tupí-Guaraniniczymnieróżniąsięodpozostałychspołecznościleśnych. Ajednakrelacjepodróżnikówfrancuskich, portugalskichihiszpańskichmówiąoróżnicynatyleistotnej, żewyznaczaIndianomTupí-Guaranicałkowicieodrębnemiejscenatlepierwotnychludówpołudniowoamerykańskich. Ocochodzi?Europejczycywnieustannychwojnachipraktykachreligijnychdostrzegalitylkoprzejawpogaństwairękiszatana. PrzedziwnyprofetyzmTupí-Guaranidałmiejscewielupomyłkominterpretacyjnym. Doniedawnawierzono, żebyłtotypowywczasachkryzysumesjanizm, reakcjanagwałtownyatakzachodniejcywilizacji. Jednakżenarodziłsięonznaczniewcześniejniżpojawilisiębiali, możewpołowieXVw. Pierwsikronikarze, choćnierozumielizjawiska, potrafiliodróżnićszamanówodpewnychenigmatycznychpostaci: loskarai. Nienależaładonichżadnafunkcjaterapeutyczna, zastrzeżonadlauzdrawiaczypayé. Niebyliteżkapłanamikultu.Nieszamani, niekapłani. Czymwięcbyliloskarai?Jedynecorobili, toprzemawiali. Twierdzili, żeichmisjąjestprzemawianiewszemiwobec, iwszędzie. Owiprorocynieustanniesięprzemieszczali, wędrowaliodwioskidowioskiprzemawiając. Poruszalisiębezkarniemiędzywojującymiplemionami, niegroziłoimżadneniebezpieczeństwo, byliprzyjmowaniwręczgorąco. Ludzienawetmościliliśćmiścieżkęprowadzącądoosady. (Youreallyarehorny. Icanseethatbythesizeofyourprick, powiedziałaEliza). Loskarainigdyniebylipostrzeganijakowrogowie. Jaktobyłomożliwe? Wspołeczeństwachpierwotnychjednostkaokreślasiępoprzezpokrewieństwoiprzynależnośćdolokalnejwspólnoty. Wpisanajestwłańcuchgenealogicznyorazwsiećsojuszy. WśródTupí-Guaranipochodzenieokreślałosięwedługzasadypatrylinearności, należałosiędoroduojca. Ajednakmamyotoprzedziwnąwypowiedź: loskaraitwierdzili, żeniemająojca, leczsądziećmikobietyiboga. Nieważnyjestwtejchwilimegalomańskiduch, któryprowadziprorokówdouznaniasiebiezapółbogów. Ważnajestowanieobecnośćiodrzucenieojca. Niemaojca, zatemniemarodu. Taideawywracacałąstrukturęspołeczeństwapierwotnego, opierającąsięnawięzachkrwi. Takwięc, owoprzemieszczaniesię, ównomadyzmprorokówniebyłspowodowanyprzezzachciankęczyupodobaniedopodróży. Nienależelidożadnejgrupy, niebyliniczyimiwrogami. Niktnietraktowałichwrogo, aninieuważałzaszaleńców. Bylizewsządiznikąd. Cogłosili? Głosilipoglądyponadwszelkimipoglądami. Porywaliindiańskietłumyobwieszczająctreścizrywająceztradycyjnymsposobemmyślenia. To, cowieścilirozwijałosięnamarginesiedawnegosystemunormiwartościodziedziczonychinarzuconychprzezbogówimitycznychprzodków. Otonajwiększatajemnica. Dlaczegopierwotnaspołeczność, przywiązanadozachowawczego, nieustępliwegoutrzymywaniaswoichdawnychwartości, uznajetychenigmatycznychmężczyznwieszczącychkoniecregułiświataimprzyporządkowanego? Profetycznydyskursgłoszonyprzezwieszczymożnazamknąćwjednymstwierdzeniuijednejobietnicy: zjednejstronynieustannieogłaszajągłębokozłycharakterświata, azdrugiej, wyrażająpewność, żemożliwejestosiągnięcieświatadobrego. (Darling, Idon´tknowwhatgotintome, powiedziałaEliza. IfsomebodyhadtoldmethismorningthatIwasgoingtodosomethinglikethis, I´dhavetoldthemtheywerecrazy). „Światjestzły! Ziemiajestszpetna!”, twierdzili. „Opuśćmyją!”. IichabsolutniepesymistycznyopisświataznajdowałoddźwiękwpowszechnejaprobaciesłuchającychIndian. Nieuważali, żegłoszonetreścisąchoreczyszalone. Poprostu, działosiętak, żespołeczeństwoTupí-Guarani, podnaciskiemróżnychsił, znalazłosięwkrytycznymmomenciekońcaspołeczeństwaprymitywnego, toznaczyspołeczeństwaodrzucającegozmiany. Dyskursprorokówpotwierdzałśmierćtegospołeczeństwa. Pokaźnywzrostliczbyludności, tendencjadoskupianiasięwdużychwioskachzamiastzwyczajowegorozproszenia, pojawieniesiępotężnychstworzeń, wskazywałynato, żezachodzinajbardziejśmiertelnazewszystkichzmian: podziałspołeczny, nierówność. Plemionamimiotałgłębokiniepokój, aprorocyuświadomilisobietenniepokójiogłosiligojakoobecnośćzła, szpetotyikłamstwawświecie. Prorocy, wrażliwsiniżinninazachodzącezmiany, jakopierwsiobwieścilito, cowszyscyniejasnoodczuwali. IstniałazatempełnajednomyślnośćmiędzyIndianamiiprorokami, którzynawoływali: „Trzebazmienićświat” (Comeonandfuckme, powiedziałaEliza. Oh, baby, slamithome. Driveitinmymound. Darling, oh, fuckmybox. Givemeagoodscrew). Jakiśrodekdoradzaliwieszcze? NawoływaliIndiandoopuszczeniazłejziemi, abyudaćsiędoZiemibezZła. Tomiejsce, gdziestrzałybędąsamepolowaćnazwierzynę, gdziekukurydzawschodzibezpotrzebydoglądania, terytoriumdoskonałe, gdzieobcajestjakakolwiekalienacja, terytorium, któreprzedzniszczeniempierwszejludzkościprzezpowszechnypotop, byłowspólnąkrainąludziibogów. Powrótdomitycznejprzeszłości? Radykalizmichpragnieniaprzełomunieograniczałsiędoobietnicyświatabeztrosk. Nadawałichwypowiedziomładunekcałkowicieburzącystaryporządek. Ichnawoływanianieprzepuściłyżadnejregule, nawetkluczowejpodwaliniespołeczeństwa: zasadziewymianykobiet. Kobietyterazniemająwłaściciela! – powiadali. (Fuckme, fuckme, fuckme, powiedziałaEliza. Oh, Toto, comeonandfuckme). GdzieznajdowałasięZiemiabezZła? Mistykaprorokówprzekraczałagranicetradycji. Mitziemskiegorajujestwspólnydlaprawiewszystkichkultur, aludziemogądoniegowejśćdopieropośmierci. JednakżedlaloskaraiZiemiabezZłabyłamiejscemrealnym, konkretnym, dostępnymhicetnunc, toznaczy, nieprzechodzącpróbyśmierci. Zgodniezmitami, najczęściejumiejscawianojąnawschodzie, postroniewstającegosłońca. WposzukiwaniutejZiemi, podkoniecXVw. rozpoczęłysięwielkiewędrówkireligijneTupí-Guarani. TysiąceitysiąceIndianponownieprzeobrażonychwkoczowników, nieustannieposzczącitańcząc, wyruszyłowdrogęnawschódwposzukiwaniukrainybogów. Kiedydotarlinadbrzegoceanu, natknęlisięnanajwiększąprzeszkodę, morze, zaktórymzpewnościąznajdowałasięZiemiabezZła. Niektóreplemionawprostprzeciwnie, sądziły, żeznajdąjąmaszerującnazachód. NapoczątkuXVIw. ponadstotysięcyIndianwyruszyłoodujściaAmazonki. DziesięćlatpóźniejzaledwieokołotrzystudotarłodoPeru, zajętegojużwtedyprzezHiszpanów. Wszyscypozostalipomarli, ofiarywyrzeczeń, głodu, zmęczenia. Mesjanizmprorokówpopychałdoryzykowaniazbiorowejśmierci. MesjanizmniezniknąłwrazzIndianamiTupízwybrzeża. PrzetrwałwśródIndianGuaraniwParagwaju, aichostatniamobilizacjawposzukiwaniuZiemibezZłamiałamiejscew1947roku, kiedygrupakilkudziesięciuIndianMbyawyruszyławstronęrejonuSantoswBrazylii. WprawdziewędrówkiustaływśródostatnichIndianGuarani, jednakmistycznepowołaniewciążinspirujeichproroków. Pozbawienimocy, abypoprowadzićswójludwstronęZiemibezZła, loskarainiezaprzestaliwędrówekwewnętrznych, któreprowadząichdrogąrefleksjinadwłasnymimitami, anawetspekulacjiczystometafizycznej, oczymświadcząświętetekstyipieśni, któremożnajeszczeusłyszećzichust. Jakichprzodkowiesprzedpięciuwieków, wiedzą, żeświatjestzłyioczekująjegokońca. Tenświatbędziezniszczonyprzezogieńiprzezwielkiegoniebieskiegojaguara, apozwolionprzetrwaćtylkoIndianomGuarani. Ichwielka, patetycznadumautrzymujeichwpewności, żebędąwybranymii –prędzejczypóźniej –bogowiezaprosząichdosiebie. Trwającwtymeschatologicznymoczekiwaniunakoniecświata, IndianieGuaraniwiedzą, żenadejdziewtedyichkrólestwo, aZiemiabezZłastaniesięwkońcuichdomem.

 

 

PowyższytekstpowstałnapodstawieesejuPierre’aClastresaMitosyritosdelosindiosdeAméricadelSur, Nicarauac (Managua) 4 (1981), 149-154 (przyp. autora)

 

 

2.

 

CichelotniskowAtlanciewydajesięwiększeoświcie. TotoAzuagapali, samotny, wjednejzniezliczonychhalodlotównaterminaluB. Paragrubychturystów, jakzepokiReagana, trajkocewBurgerKingunaprzeciwko, gdzieniemogąsprzedaćimpiwa, bojużjestniedziela. Przechodzistarszyrudzielec, kręcisięchwilępobarzeobok, gdzieodmawiająmupodaniawytrawnegomartini, bojużzamykają. Wychodzi, spoglądanaAzuagęwściekłymwzrokiem, jakbytoonbyłwinien, żejestniedziela, ioddalasiępomstując. TotoprzywołujezewzruszeniemowowspaniałeopowiadanieHemingwayaAclean, well-lightedplaceiprzypominasobie, żewMadrycieniedzielajestdniem, kiedypijesięnajwięcej. WspominamałybarniedalekoRondaQuevedoimyślizczułością: „Tojestcywilizacja, nieżadenszajs”. Otulonywwypłowiałyipogniecionypłaszcz, jakbydobranykoloremdostonowanejszarościEastern, potarganyinieogolony, zmelancholijniezwisającympapierosemwustach, krótkinosmiędzyparąironicznychoczu, wcaleniewyglądanasześćdziesiątlat. Pewnejnocy, naManhattanie, Elizaprzedstawiłagojednejsnobce: „zaniedbany, leczsumiennypotencjalnylatinloverjakiejśdyletanckiejanglosaskiejhrabinynimfomanki,jednakjakoprzebiegłyplebejusz, niepodatnynaczararystokracji”. Zakażdymrazem, gdymusileciećzOklahomynapołudnie, starasięuniknąćtejdługiejprzesiadkiwAtlancie. Ciekawe, jakwyglądamiasto? KojarzymusiętylkozeScarlettO´HarąiprezydentemCarterem. Obojesympatyczni. Toimiastopowinnobyćmiłe. Tylerazybyłnatymogromnymlotniskuinigdyniezwiedziłmiasta. Tymrazem, przyśnieżycyityluopóźnionychlotach, miałszczęście, żeznalazłmiejscewsamolocie. WMiamimusiprzesiąśćsięnalotParagwajskichLiniiLotniczych.

– Czynapijesiępanwina?

Rozleniwionyiśpiącyodłagodnegomruczeniasilników, podnosipowieki. Jakodlegleechoodpływająrozmowydobiegającezpierwszejklasy, szmerkrzątaninyidyskretnychiuprzejmychgłosówstewardes, ichrozmówwguarani. Bierzeszklankę.

– Dziękuję, Karin.

Pociągałyk. Undurraga, wsamraz. Pieściwargamibrzegszklanki.Przymykaoczy. Nieśmiałeświatłaświtupojawiająsięniebieskiejakwspomnienia... ElizaskaczącanatrampoliniewhoteluSheratonnaroguSiódmejAleii52. Ulicy. Symbolicznebikini, piersijakzBotticellego, czekoladowaopalenizna. Tamtozłote, przypadkowelato.

– Bioręudziałwkongresie. Tak, jestemzaproszona... Gdybymiwszystkiegonieopłacili, niebyłobymnietutaj, mójmążjestpoetąbezgroszaprzyduszy. Eliza, alemożeszmimówićLiza.

Skoki. Ciepławodawbasenie.

– Chcesz iść ze mną do łóżka, prawda?

Jejpocałunkibezokularów. Elizabiorącaprysznicpomiłosnymakcie.

– Piszesz więc książkę? Aha, stypendium Guggenheima.

Wodazprysznicanakrągłych, śniadychpiersiach. Pomarańczowyręcznik.

– Potrzyjmnie, proszę... Ach, cozarozkosz. Mocniej, człowieku!

Jejrękanajegostwardniałymczłonku.

– Pozwólmisięznimpożegnać.

Biegiemnaodczyt. Elizanabankieciepożegnalnym. Jejprzenikliwyśmiech. Jejwspaniałe, wyzywającezęby. Oburzenistarzyprofesorowie.

– Nie mogłam wytrzymać, przysięgam! Nie jestem w stanie zachować powagi przy uroczystych okazjach... Chodźmy do Village. Trzeba to oblać, do cholery! Z jakiego muzeum wyciągnęłam ten astmatyczny egzemplarz? Nigdy się nie uśmiechasz!

WidoknaWorldTradeCenterznadlazanii. Dwamartini. Nazdrowie!

– No, tozajrzyjmydotegoportfela, pokazmizdjęcieżony. Oj, jakagruba, jakieładnedziewczynki... Wiesz, żechciałambyćarchitektem?

Elizanasamotnejplaży. CichyzmierzchwNewJersey.

– Nieiniepytajwięcej. Niechcęwychodzićzamążijuż!

Stąpaćbosowpieszczotliwejpiancefal, drżączzimnaizprzyjemności, dygocącipłacząc.

– Czemumężczyźnizawszewkońcuproponująmałżeństwo?

Popijanie. Zielonenieboprześwitującewoczach. Czarnaskóra, szmaragdowespojrzenie, karnawał, biblioteka. Uśmiechyprzezłzy. Morze... Elizapalącawłóżku. Zapachmężczyzny.

– Słuchaj, iletywłaściwiemaszlat? Bezłgarstw! Nieujmujsobielat, jakjakaśpodstarzałaaktorka. Ażtyle?

Rumieniec.

– Świntuch! No, dajmi...

Haustdymu.

– Tentwójczarnytytońśmierdzi!

ElizanalotniskuLaGuardiawdrodzenainnywykład. Róż.

– Przytrzymaj mi lusterko. Nie tak, wyżej, tutaj. I już mnie nie całuj.

Pokusa. Zbrodnia.

– Głupek!

Znowuróżilusterko.

ElizanalotniskuDulleswracającazinnegowykładu. Taksówka.

– Gosh, jestemskonana, musiałamprzezcałyczasmówićpohiszpańsku... alejakiepysznemałżenaPennAvenue...

Jegoręka.

– Niemożeszusiedziećspokojnie? Poczekajtrochę...

Oczykierowcywlusterku.

– Cozawstyd!

ProszęPaństwa, zakilkaminut...

Eliza, kobieta. Razem.

– Toto...

Lokiafronaowłosionejpiersi, równikowepuklejesieni.

– Muszęcicośpowiedzieć...

Drżące, pełneusta.

...wylądujemynamiędzynarodowymlotniskuwAsunción.

– Idioto, tonieto. Myślisz, żeniewiem, corobię?

Surowespojrzeniewilgotnychszmaragdówspodjegonieogolonegopodbródka.

– Mówięci, żeniejestemwciąży, docholery, adoptowałamdziewczynkę... Daszmiopowiedzieć?

...proszęzapiąćpasy...

Elizawdrzwiachdomu. Totozdłoniąnaklamce, nerwowościskającydwakolorowebalony.

– Cii!... otwierajdrzwipocichu! Podobacisięumnie? Ach, bomamterazbogategomęża. Cii, jużidzie!

Czarnedzieckoibiałaniania.

– Maczterylatka.

Uśmiech.

– Kochanie, przyszedłprzyjacielmamusi, podajmurączkę, otak, bardzodobrze.

Niewinnaniezgrabność. Balonikniebieskiczyzielony?

...oczekujemypaństwaponownie...

Zakłopotanie. Balonniebieskiczyzielony? Cisza. Nieruchomośćdziecka.

...temperaturawAsunción38ºC...

Niebieskiczy...?

– Dajjejktórykolwiek, docholery! Niewidzisz, żejestślepa?

...lotdoCorrientes, wyjścienumersześć...

 

 

3.

 

– Zaczęłamzastanawiaćsięnadreligią, amożetrochęteżnadśmiercią, wdniukiedymójojcieczmarłnaraka – powiedziałaEliza – alenawetmisięnieśniło, żepoznamarcybiskupaCorrientes.

Eminencjauśmiechnąłsiępodającjejdrugąfiliżankęzparującymnapojem. NabiurkuwychudzonyChrystusrozpaczliwierozpościerałaluminioweramiona. Drobnyksiądzoniemieckimnazwiskuzaproponowałimsrebrnyczajnik. MonsiniorCácerespowiedział, żeskorzystajązjegoczajnika, bardzostaregoizbylejakiejblachy. UżywałgojeszczewczasachwojnyoChaco, kiedybyłkapelanem.

– Panijestzrodzinyprotestanckiej? – spytałarcybiskupmiłymgłosem.

– Zezubożałychprotestantów. Episkopalnejsektybiałychbogaczy. Zawszetrochęsięichwstydziłam.

– Panijestciemnoskóra, aleozielonychoczach. Znambardzodobrychchrześcijanzewspólnotyepiskopalnej.

– Ach, tak? Janie. Nigdyniepytamprzyjaciół, jakąwyznająreligię. Niebyłamnanabożeństwieodpółwieku. Toznaczy, namszy. – Elizazaczerwieniłasię. – Jestemstarszaniżsięwydaje.

– AnglikaniezeStanówZjednoczonych. Wielupastorówepiskopalnychpracujewstrefieprzygranicznej. Pomagająnielegalnymemigrantom.

– Ciekawe. MynigdyniemieszkaliśmynaPołudniu. Mamtamprzyjaciela. NazywasięToto. Możeprzyjedziemnieodwiedzić… Wkażdymrazie, miłowiedzieć.

– Czynależyjeszczepanidoanglikanów?

– Jużnie. Niewzięliśmynawetślubukościelnego. Toznaczy, wżadnymkościele. Pancho, chociażjestParagwajczykiem, jestprotestantem.

– Niemiecwstarymstylu. Znaczysię, niepraktykujący.

– Amapola, siostraPancho, jest, zdajesię, gorliwąkatoliczką.

– Wiem.

– ToniebyłpomysłPancho,żebytuprzyjść, tylkomój. Powiedzianomi, żeEminencjajestosobąwpływową.

– Nietyle, ilebymchciał, paniGunter – arcybiskupuśmiechnąłsięzesmutkiem.

– Wkażdymrazie, chciałabymuczyćangielskiegowszkole. Poznaćdziewczętabliżej. Przydamisiędoksiążki, którąpiszę.

– Tozpewnościąmożliwe. Jeszczeherbaty?

– Nie, dziękuję.

– Jakdawnozmarłpaniojciec?

– Och, dawno. ZanimwyjechaliśmydoBukaresztu.

– Mogłapanibyćprzynim?

– Częściowotak. TatomieszkałwPittsburghu. Niezbytdalekoodnas. Tobyłszybkirak, nietrwałotonawetroku. Widziałamsięznimkilkakrotnie. Aleniebyłomnieprzynimostatniegodnia.

– Dlaczego, wtakimrazie, mówipani, żezastanawiałasięnadśmiercią?

– Byłpierwsząbliskąosobązrodziny, któraumierała. Niewiem…Pomyślałam, żepewnegodniaspotkamnietosamo.

– Odmieniłotopaniżycie?

– Niewiele. Możestałosiętrochęsmutniejsze. Czasemmyślę… toniemasensu! Takieżyciepełnerywalizacji, naglącychspraw, wykładów, stopninaukowych, publikacji, deadlines! Wieksiądz, cotojestdeadline?

– Mówisię: ostatecznytermin.

– Ogarniamniewścieklizna!

– ?

– Tojest, chciałampowiedzieć, wściekłość.

– Powinnapanibyćzadowolona. Wyglądapanizdrowo, jestładna, wykształcona, inadodatekmapanimężaznaszychstron.

– Oczywiście, jednakczasamiczłowiekniewie, dokądzdąża. Czyżnie?

– Maciepaństwodzieci?

– Chyba… – wybąkała – niemogę.

– Anieadoptowaliście?

Elizazachowałamilczenie. Cácereswstałizrobiłkilkakrokówwstronędużegooknawychodzącegonazatokę. Wysoki, śniady, siwiejący, dużedłonie, okołoosiemdziesiątki, byłjakchłopukresużycia, tasamaponadczasowawitalność, powściągliwysurowywieśniakokwadratowychbarkach, naogorzałychpalcachogromnyrubin. Onasiedziaładalejotulonapłaszczem. Spoglądałnaniąznadswejsiwejbrody.

– Wiepani, jateżbojęsięśmierci.

CzasamiEliziezdawałosię, żeniektóresytuacjewjejżyciuzbytprzypominałypowieścioweimitacje. Jakteraz, toniepokojąceznudzenie, tarozmowajakzUnamuno.

– Ależ, Ekscelencjo! Ksiądz pójdzie prosto do nieba!

– No, niewiem. Wkażdymrazieniechciałbympójśćzawcześnie.

– Życiejestpiękne, co?

– Niekoniecznie. Bojęsięśmierci. Takjakpani.

– Człowiek… – Elizaukryłaziewnięciepodrękawiczką– niewie, jakwyleczyćraka, aleaspirujedopoznaniaBoga.

– Pewniemówięgłupstwa.

– Niemówiksiądzgłupstw… Tatobałsięśmierci, abyłbardzowierzący. Prawdziwiepraktykujący, takbyksiądzpowiedział? Czyanglikanieidądonieba?

– Naturalnie.

– Nocóż, problemstanowiczas… Cóżzawielkitematwliteraturze! Czyksiądzwie, żewykładamliteraturę?

– Czytałemwgazecie.

– Zadedykujęksiędzuegzemplarzmojejksiążki. TraktujeoczasiewtwórczościAntonioMachado.

– Bardzodziękuję.

– Terazmojakolejnagłupstwa.

– Niesądzę, bytobyłygłupstwa. Machadotoprawdziwypoeta.

– Nierozumiem, jakniektórymmożewydawaćsiępospolity. Ksiądzczytujepoezję?

– Nocóż, Ewangeliatopoezja.

– Mamnamyślipoezję… niecobardziejlaicką.

– Oczywiście. KiedyzmarłNeruda, odprawiłemmszężałobnąwkatedrzenaprzeciwko, naprośbękonsulaChile, przyjacielaAllende. ANeruda, zdajemisię, byłateistą.

– Niewiem, przypuszczam, żetak. Aletaknaprawdę – tojakmożebyćateistąktośotakwielkiejzdolnościkochania?

– Mapanirację. Wgłębiduszyniktniejestateistą.

– Janie.

– Oczywiście, żenie, mojadroga. AGunter, panimąż?

– Onjestekonomistą.

– ASoledadSanabria, jegosiostrzenica?

– Niewiem. Aleprzecieżchodzidokatolickiejszkoły, tak? Wiem, rządmówi, żeonajestkomunistką, alejejmatkajestgorliwąkatoliczką. Napewnoonatakże.

– Pięknejestprosterozumowaniegringo. Waszasiostrzenicarazemzkoleżankązeszkoły, VerónikąSarriá, zorganizowałyczerwcowemanifestacjeuczniowskiewproteścieprzeciwwizyciegenerałaAlexandraHaiga, wysłannikaprezydentaReagana. Młodzieżyniepodobasię, żeReaganpopieraAnglikównaMalwinach.

– Tak, wiem, alejamówięokatoliczcewstyluksiędzaCardenala. Cośwtymrodzaju. CzytałksiądzwierszeErnestoCardenala?

– Tak.

– Podobałysię?

– Dosyć, choćniejestonmoimulubionympoetą.

– Monseñor, teraznapiłabymsięjeszczeherbaty.

ZatopionywmyślachCácerespodszedłdopółkizabiurkiemizdjąłgrubąksiążkęobłożonąwbłękitnyskaj. Przewróciłkilkakartek, przejrzałspistreści, poczymodłożyłnamiejsce.

– Niewiem, szukałempewnegowiersza… – powiedział. – Chciałempaniprzeczytać. Cóż, niemogęznaleźć.

– Jakitowiersz?

– „Ostatecznapodróż” JuanaRamonaJimeneza.

– Człowieku – zaśmiałasięEliza. – Znaczy: Eminencjo, przecieżznamtenwiersznapamięć.

Roześmiał się również, odprężony.

– Zasmucawięcksiędza, żeptakipozostanąśpiewając – powiedziałaElizasamanalewającsobieherbaty.

– Gorzej, gdybyniepozostałyśpiewającprzezcałetopromieniowanie… – mruknął. – Wiepani... Apani? Byłakiedyśzakochana?

NapoliczkachElizypojawiłysięrumieńce.

– Ależ… oczywiście, przecieżjestemzakochanawGunterze.

– Nienazywagopanipoimieniu?

– Pancho, Gunter, wszystkojedno.

– Miałapaniwieleprzygód?

– Ależ, Eminencjo – odpowiedziałaporuszającramionamizniespodziewaniehiszpańskąkokieterią. – Otakiesprawkisięniepyta… Księżasąniecoapokaliptyczni…

– ŚwiętyJanmówi,iniemówi, „mieczwmoichustachmapodwójneostrze”. Niekorzystamterazzostrzaodświętychtreści. Niepytamjakonawracającykapłan, pytamużywająccodziennegoostrza.

Patrzynaniegozdumiona.

– Amówilimi, żeksiądzniejestzbytbystry!

Cácereswyciągnąłdoniejrękę.

– PaniGunter, życzępanimiłegodnia. Och, jużprawiepołudnie! – Elizawstałaiskierowalisięrazem, jakstarzyprzyjaciele, wstronęrzeźbionychdrzwizcedrowegodrewna. – ProszępójśćdosiostryTórrox. Możepanijutrozaczynać.

– Aksiądz? Nigdysięksiądzniezakochał?

PrzełożonyKościoławCorrientespopchnąłjąlekkowstronękorytarza.

– Oczywiście, mojedziecko. Jestemzakochanykażdegodnia.

 

 

4.

 

PorozmowiezarcybiskupemElizapostawiłakołnierzpłaszczaiposzukałaławkinaplacunaprzeciwkokatedry, poczymusiadła, żebypowspominaćMadryt. Kilkakrokówdalejhiszpańskikapitanmierzyłkamiennąszpadąwchimerę, któraponad400lattemuprzywiodłagoażtutaj, gdziezałożyłtomiastonaszlakudoEldorado. Niechwiersztwójbędziejutrem, któreciwiatruporannegopędprzywiał (PaulVerlaine). Wowejlekkiej, zielonkawejjasności, wtympogodnymlśnieniuporanka, motyleilatarnieuskrzydlonesławiąrosę, słońce, życie, powietrze. Zanurzonawgwiezdnymupojeniuwoniątuberozy, chciałabystaćsięświerszczemskrzypkiem, niecierpliwąharmonijkązwilgotniałychźrenic, tajemnymmadrygałemwprzededniukwitnięcia. Migdałowce, pinie, porannyszafir, szmery, przygodnastonoga, gorliwacykadazachwycająją, burząkrew. Jakpełnemuzykilekkiepołudnie, rzucasięnawiatr, zakochana. Jejręce, pachnącezieleniąrzekiświatła! Jejusta, gronasłów! KastylijczycyiBaskowienieodnaleźlikopalńPizarra. Dalejnapołudniudalipoczątektejrasieopodwójnymobliczu, podwójnejskórze, podwójnejduszy, podwójnymjęzyku, zktórąjejmąż, synBawarczyków, choćurodzonywMezopotamiiNowegoŚwiata, nigdysięniezidentyfikuje. KiedywlatachpięćdziesiątychElizapoznałaGuntera, nieprzyszłobyjejdogłowy, żetenjasnowłosy, pedantycznyekonomistabyłdzieckiemPołudnia. Owszem – pomyślała, żejestcudzoziemcem, ponieważjegoangielskibyłzbytdoskonały, jakbynieustannienaśladowałakcentNowejAngliiprzedniewidzialnąinieustępliwąnauczycielkągramatyki. Guntermiałwtedytrzydzieścisiedem, aonatrzydzieścilat. WdomudziekanawMarylandszczupły, wysokigośćrzucałjejspojrzeniapełnezapalczywejczułości, przeżuwajączpruskąsumiennościąłodygiselerazseremdrugiegogatunku… Denerwowałją. Pomyślała, żetenNiemiecpewnieuważałsięzadobrąpartięwśródwaszyngtońskichurzędników, awłóżkubyłnudnyimiałnieświeżyoddech. Niemogłasobiewyobrazićsiebiepodtymdużymciałem, zjęzykiemoselerowymsmakupchającymsiędojejust. WmłodościElizazniszczyłamałżeństwo, októrymwolałaniemyśleć. Byłaprzekonana, żerozwódbardzojejdopomógłwkarierze. Zadowolonazestanowiska – wykładowcyjęzykahiszpańskiego – niepozwalałapodporządkowaćsiebienikomu, nawetzarozumiałymekonomistom, szkolnymkolegomdziekana. Taczarnoskórakobietaonieodpartymuroku, irlandzkichoczachibłyskotliwychwypowiedziach, któraniechciaławyjśćzamąż, stałasięjednakjedynąnamiętnościąwżyciuGuntera. Jejpiersi, jakzBotticellego, iprzenikliwyśmiech, doprowadzałygodoszaleństwa. Ubiegałsięojejwzględynieugięcieiskutecznie. Pogodziłsięzjejwariactwemilewicowością. Byłaczerwonajakławkanaplacu, gdziesiedziała – jedynaczerwieńwprzestrzenipublicznej, najakąpozwalaliwszechwładniwojskowiwCorrientes. SwójpierwszymiodowyczerwiecspędziliwParyżu, pozostałemiesiącemijaływśródorgazmówichemicznieczystychziewnięć, wzajemnejtolerancji, awansówobojgawpracy, utraconychciążElizy. Życiezorganizowanezdokładnościąszwajcarskiegozegarka. Helweckiemetafory: Elizawolałazegarki, serprzypominałjejselerudziekana. Gunterpodgryzałteżcebulęicałąsurowągamęniemieckiejartyleriikulinarnej. Pochłaniałteżhektolitrypiwa, (którepopięćdziesiątcezamieniłnawhisky), jednakdziękićwiczeniomnakoźle, coranopoprzebudzeniu, jegobrzuchbyłciąglepłaskiitwardyjakdeskadokrojeniawarzywiElizagłaszczącgofantazjowałaomarchewkachichili. Nabrałatakiegozwyczaju, żezawsze, gdyznalazłasięwotchłanisartre’owskiegostanuducha, wspominałaMadryt. Przywoływaławpamięcijesień, staredzwonnice, płonącyhoryzontwMoncloa, złocistewierzbyidrżącetopole, dokładnietakie, jakjesobiewyobrażałastudiującpoezjeMachadowswympokojuwPittsburghu. Dokładnietakie, jakichpragnęłalecącIberią (najtańszymlotem). WMadrycieodkryła, dlaczegofiołkowasztukaMachadotaksięzmieniłapodwpływemwojnydomowej; dlaczegotezłotewersystopiłystalowezmierzchynastancjiwArguelles, wHiszpaniirozpołowionejśmiertelnymcięciemnazawsze. Eliziewypadło, niestety, mieszkaćwMadryciekatów, aleniebyłojużinnego. Franco „uratował” Hiszpanię – oddobregokina, odwolności, odEuropy, laickichksięgarń, zagranicznychteatrów. Uniwersytetzastąpionostrażąobywatelskąiklasztorem. Elizajednakpolubiłaludzi, tęczystąmaterię, którejdyktaturyniemogązniszczyćnigdy. Sprzedawczyniracuchów, listonosz, sprzedawcawina, stróż, handlarkanabazarzeodsłanialifałszoficjalnychprogramówinformacyjnych, wskrzeszaliPoległychzDolinyŚmierci, każdeznichbyłoWaltemWhitmanem. Elizasprecyzowałaswepowołanieiswójdrugijęzyk. WybrałaulubionegoMachadojakotematpracyizaczęłapisaćksiążkę – teraztojużklasyka, przetłumaczonanatrzyjęzyki – októrejwspomniałaarcybiskupowi. Popadłateżwinnąobsesję, bardziejmaciczną, leczprzeztoniemniejpoetyczną: młodziHiszpaniemajądłuższego, grubszegoibardziejprężnego! Poszładołóżkachybazwszystkiminiewydawanymipoetamiztegookresu. Później, będącjużmężatką, zniektórymiodnowiłastosunki. JakpowiedziałaGunterowi: „Itojagowiodłamwierząc, żejestmłodzieńcem, nadrzekę, aonmiałdonapisaniareferat”. Wino, hulanki, swawolezestudencikamioszczędzającyminadezodorantach. Czasami, dworującsobiezGunteraipodniecającgo, szeptałamudoucha: ”Nietrafiłamnigdynaprawdziwiemęskiokaz, jakkrólJuanCarlos”. Gunter, pełenpodziwudlaskutecznościFranco, konałześmiechuiwtensposóbzbliżalisięjużdosrebrnychgodów. Gunteranauczono, żewszyscyHiszpanietoidioci. Jegorodzice, niewykształcenichłopiprzeniesienizBawariidodżungli, opanowalijęzykIndian, aleniehiszpański. Gunterowiprzyznanostypendiumwliceumniemieckimwstolicy. Odpoczątkuobracałsięwśródlatoroślizbogatychrodzin, mającychprywatnychnauczycielifrancuskiego. JednakonwziąłnaseriodarmowekursyangielskiegoipolitykiNowegoŁaduprowadzonewwypucowanymsterylnieczystymkonsulaciewielkiego, północnegokrajuniedalekoszkoły. Itak, w1939roku, byłjużpocelującozdanejmaturze. Zaledwietrzymiesiącewcześniejwybranonaprezydentanietypowegogenerała. ZwycięskidowódcazChaco, oprostymstylużycia, chłopskisyn, wykształconywEuropiegenerał, którynigdynieużyłbroniprzeciwwłasnemunarodowi, frankofilzespontanicznąawersjądofaszyzmu:

HistoriazaczynasięwAltos, wysokowpowietrzumarszałekspowitywpłomieniewznosisięnadzielonąziemięniczymwodnastrzała, nieznieruchomiałpodzłamanymiskrzydłami, totylkojegoskromnośćniepozwalamuprzemówićterazspośródżywychczyumarłych. Abywygraćwojnęniesąpotrzebnewrzaskliwegesty. Wystarczymiłośćdoojczyznyiinteligencja. PrzybywazatemdoAltos,abyzamieszkaćnawyżyniewśródjejmieszkańców, rozmawiaćznimipofrancusku, wguarani, wjęzykużelaza. Ozmierzchuwidzianogoprzelatującegojakgwiazdawposzukiwaniuwytchnieniaodwalkiijaknajczystszagwiazdajestjegoczuwanie. Niktniemiałtakiejmocynieugiętej, przestrzenipłomiennej, wizjiniebiańskiegoorła. Inikttakpustychkieszeni. Walkatoczysiędalej, historiamaswójpocząteknawyżynie, adziśjestsiódmywrześnia, nazawszeutrwaliłysiętamprzyjaźnie.

JedenztychprzybyszówzPółnocyobiecałstypendiadlaparagwajskiejmłodzieży. GunterowiprzypadłHarvard. Tamtegorokurodzicejednaksprzeciwilisię. Mielitylkojednegosyna. Niezanosiłosięnato, żebyAmapola, którazostaławdomu, wmiasteczkuwyszłakorzystniezamąż. Jednakżeprezydentzginąłwakciesabotażulotniczegoizastąpiłgoprawicowywojskowy. GunterowiesympatyzowalizpaństwamiOsi, jednakulegliwsprawiestypendiumwYale, abyuchronićGunteraprzedhisteriąHeroda. WYaleGuntermiałciężkieżycie. ZachodziłnaChapelStreetzaglądaćdomieszczącejsięwNewHavenoddwóchwiekówrestauracjiOldHeidelbergwpodziemiachprzyhoteluDuncan,żebypopatrzećnafaszerowanemałże, piwoPilsnerUrquell – wszystkotoniedostępnedlaniego, Latynosanastypendium. Ukończyłstudiacumlaudeiotrzymałtytułmagistra, apotem, podkoniecdekady, doktora. Rodzicezmarlinarakawlatachczterdziestych, wodstępieroku. Gunterzużyłoszczędności, abybyćnapogrzebieojca, alekiedyzmarłamatkaniemiałjużpieniędzy. Znalazłsobiedobrąbiurowąposadę. PomagałAmapolijeszczepozawarciumałżeństwazSanabrią. ZostałojcemchrzestnymSoledad. PodrządamiEisenhoweraosiągnąłmocnąpozycjęfinansową, jankeskipaszportiw1958rokuwprawdzieniegrałwtenisazBobemHopem, alezdawnymikolegamizYaleowszem – naprzykładzdziekanemElizy. Minęłotylelat! IElizananowozaczęłamarzyćoMadrycie. DlaczegoGunteruważał, żeHiszpanietoidioci? Toprawda, Argentyńczycyzdobylisięnahistorycznywysiłek – niezpowoduOrwella. PojawiłsięSarmiento, pierwszaprojankeskamałpaargentyńska, któryzresztązmarłwygnanynapomarańczowedrzewo, zdążywszywykrzyczeć, żeAngliajestmatkąbarankazaśpołudniowoamerykańskiebarbarzyństwozrodziłodzikiegojaguara. SkromniipracowiciGunterowienauczyliAmapolędyscyplinydomowejharówki, alejużswegopierworodnegodumykajzera. Elizapoczątkowonicniepodejrzewała. Ateraz, choćszczupłaiaktywnaniczymJaneFonda, damnit!,pięćdziesiątpięćlatdawałoosobieznać. Wolałapatrzećwprzód, pośródtegotropikalnegopiekła, nadodatekwzimie. DlaczegoGuntersądził, żeHiszpanietoidioci? Elizabyłaoburzona. Wspomniałateknajpki, małestudenckiebarywArguellas, życiebiegnącenaglejakjasnakometarozbłysławgodzinachzachrypłejciszy, towszystko, cosięzdarza, lecztylkotam, bogdzieindziejniemasensu, drżącjaktajemnicawśródbłądzącychwpróżnioczu, popiołówipamięci, onakochawodętryskającązadnia, wsamopołudnieolśniewającebieląjakczystakartka, nieznosimrocznychbezgłośnychtajemnicpłonącychwnocniczymczerwonepłatki, okruchyżarubezbronnejduszy, zawodzeniewgodziniesjestyjakodległyskrzypfurgonunazakręcieinnegoświata, światajakdźwięczącymaszt, jakszalejącypożar; wtychdniachjakuHeraklitaspowalniaiwychodzinaspacerzesobą, dźwigająctęsknotę. Niektórzymówią, żetobyłpoczątekjesieni, aleonawie, żebyłatuwcześniej, zresztą, jutrobędzienowydzień. Ktośjejdyktowałtebrzemienneteksty, teksty, którepiszepodkoniectygodnia, kiedyjejoczyspijajączubkisosennatleuczelniikrajobrazulubkraj-obrazuzobrazemtylkoibezkraju, leczzrzekąludzi, rzekączasu, smażonydorsz, któregosmakujejmążniepotrafiłbydocenićinaglepoczuła, żestraciładwadzieścialatubokuurojenia. Jakieżprzygnębiającebyływspólneweekendy! Wspomniećnaprzykładtęnocrozgwieżdżoną, gdydrgająbłękitnetłustemałżewgospodzieuAmadisa, zpretensjonalnądekoracjąpaleograficznązpowiększonychodbitekscenrycerskich, naulicyAndresaMellado, albojeszczelepiej, gospodęToper, przyulicykrólaFerdynandaKatolickiego, zarogiemGalileusza, gdziebutelkawinaValdepeñasniekosztowałanawetdolara, adrugabyłagratis, jeśliuśmiechnęłosiędoGemy – półtoraroczkuiniebieskieoczy – córeczkiJoséLuisaidziewczyny, którejimienianiepamiętała, aktóraprzyrządzałanajlepsząfasolęnaświecie. Jasne, żeniekażdymógłwjechaćdoMadrytuzpaszportem. Elizaprzypomniałasobieexodusnierozróżnialnychpasożytów, wyplutychzAmeryki, przeobrażonychwskóręikościprzezfrankistowskieresentymentyantyfrankistów, którzydostalijakprezentpodchoinkąto, czegonigdyniepotrafiliwydrzećtyranowi, aczegoteraz, takjakon, odmawialipariasomświata. Naplacuzapadazmierzch. Zimamignęłajejwoczachijeszczerazuchwyconykrzyksuchychsosen. Przemknąłprzechodzień. Ktośogarniętymelancholiąuchwyciłsenstegopłaszcza, zimnego, smutnegopapierosa, spojrzeniawdal, błądzącegogdzieśnadmorzem, wkastylijskichprzestworzach. Leczniktsięniezatrzymał. NiezawszepadaśniegwMadrycie, itowszystko. Ktośniepamiętaodkogozbliskichbyłostatniuścisk, jakiegokolorubyłsamolot, niepamiętanawetdokładnietwarzytychgorączkowychchwil. Wiejednak, żepozostalitamzotwartymiramionami, woczekiwaniu, ztymsamymspojrzeniem, któremielidlaniegoowegodnia. Niedopałekporzuconynapopielatympiasku. Tebuty, tylesięnachodziły, leczzaprowadziłybygośpiesznymkrokiemdodomu. Jednakpozostajenaplacu, drżący. Niewybierałanitejzimy, aniniczegoinnego: domu, tegomiasta, wiatru. Wistocie, myśli, nieistniejeodległośćwiększaismutniejszaniżta, którejniemożemyzmierzyć, gdyzapadazmierzch. Alemyidioci, Elizamówiłabezużyciaczasownikabyć, jakwguaranii, bezwątpienia, zwinySarmiento. Gunter, pomyleniec, alewkońcuwujekSoledad. Pamiętałająniewyraźnieunichwdomu, wWaszyngtonie. Elizaprzygotowałajagnięcinę, takjaknauczyłjąCacambo, takijeden, zSegowii. Dziewczynaoblizywałapalce. PotemGunterkazałjejpozmywać, bosalwadorskasłużącajużspała. Byćmożepoczuciedziwnejideologicznejbliskości, bezwątpienianostalgicznej, sprawiło, żeElizapolubiłaSoledad. Myślałapoprostu: niktniemaprawapozbawiaćinnychrozkoszowaniasięaïoliiole, ole, wnajsmutniejszyminajpiękniejszymmieścienaziemi. ASoledadpodbiłająjużnazawszeprawienadranem, gdypowiedziała, żekiedyśpojedziedoMadrytuichciaławiedziećdokładnie, gdzieElizamieszkała, abysfotografowaćsięprzeddomem, porozmawiaćzestróżemAngelemHontanarem, pićtesamewina. Elizarozpłakałasięjakgłupianadzimnąjagnięcinąiczuła, żeMachado, ztymprzemijaniem, miałjednakrację, cholernyświat. Ipojawiasięechoprzedziwnegosmutku, akruchestrukturymejduszychwiejąsięwekrwi (RenéDávalos, wersjaMenarda). Wdelikatnejszarościwieczorubezkońcaniewyraźnerysy, rozmytykształtkatedry, bzyrozsiewającewonnąagonięwśródruin, powierniczekdębu. Podnaglącymżaremsłońca, wbezwietrznymodrętwieniu, beztalizmanów, zakamarków, zwlekawrozległejprzestrzeniostrożnaniczymświerszczwukryciu. Wpancerzuwilgotnejudrękitegozawieszeniawczasie, gesty, sylwetki, echa, upał, mądrykasztanowiec, nieskończonyogieńparków, rozkładająprzedniąswezniewagi. Znudzenie, odrętwienie, przyzwyczajenia. Powolne, mijającebezpamięciprzygnębiającednisiaływniejspustoszenie. Oddalonaodsiebie, wniezmiernejsamotnościmadryckiegoparkuRetiro, odbywapokutęzaswenienaruszonenadzieje.

 

 

5.

 

Żaluzjesąniedomknięte, upałnieustępuje. Pośródgrubych, chropawychściankrzepkasylwetkaatlety. Samotnyolbrzymmiotasięjakjaguarwklatce. Szybkiebłyskinocnychlatarniulicznychodbijająsięniczymkrzykodjegosrebrzystejbrody. Wgęstniejącejduchociebiskupiegopokojuzrzucakoszulęnaprzepoconełóżko. Zdenerwowany, włączawentylatorwiszącypodsufitem.

– Gardłomnieboliodtegocholernegourządzenia.

Duchotasięzmniejsza. Zarazbędzieświtać. Jeszczejednabezsennanoc.

– Niechtodiabli – klniewguarani. – Chybasobiejeszczenaleję – grzmigardłowymgłosem.

Zapala światło. Pod wysokim, zawilgoconym sufitem mrugają dwie gołe jarzeniówki. Wielkie, podniszczone drewniane regały zajmują całą ścianę. Książki, ceramika, płyty, czasopisma, tubki z pastą do zębów, dezodoranty, golarka elektryczna, gliniane przyciski o zoomorficznych kształtach, wizerunki świętych. Z figury Matki Boskiej zwisa brudna koszula. Na pozostałych ścianach dziecięce obrazki, przypięte pinezkami grafiki z postacią kobiety, reprodukcja „Guerniki”. Dwa plakaty z Jane Fondą: jeden całej postaci nago i drugi, samej twarzy w znoszonym berecie, w Hanoi. Między plakatami różaniec z lakierowanego drewna, przypięty ćwiekami z Wielkiego Piątku. Olbrzym o siwej brodzie siada za biurkiem. Rękopisy, szklanki, prawie pusta butelka brandy „Fundator”, dwa breloki, zegarek elektroniczny, grzebień, zeszyty, karty egzaminacyjne zabazgrane czerwonym atramentem, krucyfiks z litego brązu i elektryczny ekspres do kawy. Wielka włochata ręka podgrzewa kawę, wpółprzymknięte oczy wbijają nieodgadnione spojrzenie w zimny krucyfiks. Wychudły i omdlały Chrystus, taki sam jak ten w gabinecie, otwiera przed nim długie ramiona, udręczony.

„Nieśmiertelnośćmusibyćjaktanoc”, myślałpółwiekutemu, bezradnyismutny, wśróddalekichodgłosówwojnyoChaco, pojedynczychwybuchów, odległychsalwodzywającychsięcojakiśczastrzeszczącymdialektem. Przerwa. Urojonasamowolnanieobecność. Tunelbeztchuprowadzącywstronęwspomnieńlubsnu, wtęotchłań, metalicznąisekretną, oblężonąprzezodległegrzmoty, wielokrotnewężowebłyski, roślinnośćwżałobiewysyłającąświetlnesygnały, zniewagęrozdzierającązarośla. Znieruchomiał. Zastygłynagleniczymodwiecznaskała, przeciągłypsalm (lamentozmierzchu) podczasczuwanianapustyni. Trwałbezruchuprzyjętyzbezwładnągościnnościąprzezpieńpowalonypiorunem, czyteżsiekierą, izżeranywciszyprzezplątaninępnączy, jakżywiołowazielonaelegiaopowrociedokorzeni, doziemi, donasienia. Niktniezarządziłjegowcieleniadowojska. Sutannauchroniłabygoprzedwojennymzamętem. Ajednakbyłtam. Pszenicznewłosynaogorzałymczole, energicznypodbródek. Naprzedzie. Płomiennylider, gniewwczystejpostacitejupartejiporanionejkarawanychłopów, pierwotnanienawiść, nieugiętespojrzenie. Bezświatła, bezsłów, bezwody. Rozmyśla. Ksiądztylkoozmierzchu. Podzałomami, wśródcieni. On, którypożerałksiążkiiktóryodczytałKsięgę, wydanyteraznapastwęczyhającegomroku, dalekoodRousseau, odIbsena, odśw. Augustyna, oddeLarry. Słowakazaniazamieniłnasłowazagrzewającedowalki. Paleczpierścieniemnapalecnacynglu. Kościelneszatynazniszczonytymczasowyuniform. Koza, kobra, zebra. Strzeleckaalgebra. Uwięzionywklatce, wyzbytybuntuiradości, trzcina, którapodnosisięnanowo, dzikaodwaga, uniesienie, miłośćdoojczyzny, uczucie, któreniepoddajesięśmierci. Wpatrujesię, prawieniewidząc, wpółnocnyzachód. Topniejącenieboopuszczanabrzmiałepowiekinadźwiękimetaluipopiołu, skrytewczarnejnicościjakjazzowymuzykwśródchmur. Bezpośpiechuszperawpostrzępionychkapelańskichkieszeniachwposzukiwaniuostatniegoniedopałkapapierosa. Palipowoli, zrozkoszą. Zakotwiczonywowymbezimiennyminieprzyjaznymmonologupowróciłdonawykusamotnegopalenia. Cienkidymek, powolnespopielanie, przynosiuspokojenieiodpoczynekdlapiekącychoczu. Źrenicażaruzastępujeje, gdyzmęczonymipowiekamizacierajągranicęmiędzyszczęśliwymtrafemizapomnieniem. Polegnieodran – wiedząotym – magianocnegospoczynku, dzielącałożezpragnieniemłagodzonymjedynieowocamikokosowca. InstrukcjeSztabusą, jakzawsze, dokładne. Licząnaniego. Podjegodowództwemposuwająsiędoprzoduwrytmkaszluidziurekodsutanny. Ijegowiara, tawiernośćniezgłębionemu, odradzasięwśródtejkupywykrwawionychłachmanów, tejbladejmetyskiejgromady, tegomilczącegozastępuludzi, narodu, któryjestjednocześnietowarzyszemicelem. Niezawodnehasło. Jedynarzecz, wimięktórejzabijanieniejestgrzechem. Krwawi. Kulapocałowałagowdrugipoliczek. Niechcezostawiaćinnejspuściznytylkotenkrwawiącyotwórwpoliczku. Oficerzesłużbysanitarnej (młodziutkidoktorek) wyjawiłmu, żewstrząspsychicznydoznanywwalcemożeczasemposkromićból, uzbroićwojownikawwytrzymałośćprzewyższającąjegosiły. Wążwśródzarośli, rannywódz, anioł, możeuskrzydlonymitologicznąmocą. Zwycięstwo, laufernaśmiertelnejszachownicystrategów, miejsceostateczne, osiągnięciespokoju, wyobrażajesobie, bezzdziwieniaiuległościdziewiczejmatkioczekującejnarozwiązanie.

– Przydałoby się coś poczytać.

Nieśpieszniezbliżasiędoregałów.

– ReneCharoPavese?

Uśmiechasięzesmutkiemżołnierza. WyciągakieszonkowąBiblięoprawionąwfioletowyskaj. Nastawiapłytę. Rozbrzmiewahukwagnerowskiejorkiestry. Wzdragasięiściszadźwięk. Zksiążkąwręcewracanakrzesło. Otwierają. Jeśliktośuwiódłdziewicęjeszczeniezaręczonąiobcowałznią, uiścirodzinieopłatęskładanąprzyzaślubinachiweźmiejązażonę. Jeślibysięojciecniezgodziłmujejoddać, wówczaswinienzapłacićtyle, ilewynosiopłataskładanaprzyzaślubinachdziewic…. Nieodrywaoczuodlektury, jegopalceszukająpostole, ażnatykająsięnabutelkę. Wypijakilkałykówibeka. Adapterdudnizdaleka. Podgęstympowiewemsennychskrzydełwentylatora, owłosionystalowytorsciąglesiępoci. Kładzieotwartąksiążkęnastole. Odchylagłowędotyłu, zmęczonyrozkładapotężneramiona, spoglądanapowolnywiatrakijegołagodneobroty. Naczoleutworzyłymusiędwagłębokiezakolawdługichwłosach. Gorącomuodgęstejbrody. Uśmiechasię, pozwalaogarnąćsenności. Wzdragasięnadźwięktelefonu. Zrywasięzkrzesła.

„Ktotomożebyćotejporze?”

Przytłumionedzwonieniedochodzizukrycia. ”Gdzieżgo, docholery, położyłem?”. Odsuwajakieśpapiery, zaglądanapółki, otwieraszuflady, przewracawszafie. Klękawkącie, gdzieznalazłkabel, podążazanimwpośpiechu; podnosiciężkąpoduchęnaniepościelonymłóżku.

– Halo! Tak, tuCáceres – siadanałóżku. – Jasne, człowieku, mówięci, żetoja, nie, toniegrypa, gardłomnieboli – odchrząkuje, przełykaślinę. – Spodziewałemsiętego, jużwychodzę… Tak, wiem.

Odkładagwałtowniesłuchawkę. Wtejsamejchwiliktośpukadodrzwi.

– Ekscelencjo? – piejestarczygłosik. Otwiera. Łysazakonnica, prawiekarlica, wtrzęsącymsiękorneciepiejeniemalzzachwytem. – KsiądzMarcelinoladamomentoddaswąduszęBogu.

– Już mi powiedział lekarz! – krzyczy brodacz i zamyka jej drzwi przed nosem. Błyskawicznie się ubiera. Jednym skokiem jest przy biurku, żelazną dłonią chwyta Biblię. Błyszczącymi oczami przez sekundę przebiega po otwartych stronach, które zamyka gwałtownie i Biblia trafia do kieszeni jego nieskazitelnej, czarnej marynarki. Mknie autostradą, jakby go diabeł gonił, dreszcz go przechodzi, gdy odtwarza w pamięci zdanie przeczytane w ostatniej chwili w fioletowej książeczce: Nie pozwolisz żyć czarownicy.

WpierwszychgodzinachśwituflagiArgentynyiWatykanupowiewająfurkocącpobokachlśniącegoczarnegomercedesa.

JakżedługojużtrwajegowędrówkaprzezSłowo, tasłużbaprzyłamaniusłownegoKodu, odczasówmłodzieńczegozapałupośródwersyfikacjiidwugłosek, pośródciągłejgotowościseminaryjnegożycia. Wspominaswesekretnewyzwaniapodobstrzałemkrzyków, pułapkigramatyki, pokoręsłownika, niewinnośćkartbrulionuiwkońcuposłuszeństwodrukowanejłaciny, ówprzymiotnikpachnącydrukarskąfarbą, tenzasadniczyprzecinekpowalającydrukarza, duszpasterskientuzjazmnapierwszejstronie, grzbietkotanaplebanii. Nocą (wczasiebezzałamań, leczpełnymodłamków, kiedywszystkoaninieprzemija, aninietrwa: możliwe, żeteraz) możnatylkoodczytaćniepisaneznaki, niewidzialnytatuażanalfabetywykonanyoctem, gdyniemaksiężyca, samotnywśróddymów, wkońcujestjużstary, Rzymbyłtylkometaforądnia, aozmierzchuliczysięjedynietenpapieros, tęsknotazakoniakiem, miłośćdoturkusowegokolorunaobrazachChagalla (zawszeużywałbiałychkołnierzyków), ateraztenzielonygniewrozdrapującydżunglę, las, leśneostępyiwojna, gryzącajakcmentarnyrobak. Siedzącnatymstarympniu, przedłużeniujegoduszy, obserwowałjakmalutkikawałekpapierosa, niewdzięczny, wypalałmusięmiędzypalcami. Udręczonąpiersiąwdychałgłębokoniezmierzonenocnepowietrze. Senniezaleczyranjegoludziomnękanymrozpacząipragnieniem, nieprzywrócisiłutraconychwdrodze. Jakichpoderwaćoświcie? Jakiejsztukiużyćoporanku? Poprowadzęmusztręburzy, rozstrzelamsamąśmierć, jeślitobędziekonieczne. Niechpowrócąstarzyżołnierze, sierżantKuatí, RealPerö, porucznikRomán, Romero, Ríos. Wczorajsiżołnierze, tawalkajestdzisiejsza! Wczorajszestudnie, topragnieniejestodzawsze! NiechzjawisięRivaroladosiadającybłyskawicy! IniechFariñaprzypłynietajemnąrzekąkrwi! NiechTalaveraprzyniesieswójcierniowyalfabet, swójkoddowieczności, swojebezlitosneżądło, swąpoezjęlubswojąśmierć (któresąsposobamiistnienialubnieuniknionymwymysłem). Niechajsięstawią, byumrzećnanowo, ci, cojużosiągnęliwieczność! NiechpokonajączasiprzypłynązałogizCoimbry, niechtnieszabląkapitanBado, niechgrzmiądziałaspodHumaitá, niechprzybędzieRamonaMartínez!. Niechajznówstanądoobronyłachmany, odciski, maczety, jatagany, elpora, ChelaReina, lato, wściekłość, tyfus, skorpiony, syfilis, pocałunki, wspomnienia, magicy, pieśniarze, harfy, Guarania, Correa, słowo! Pamięć, zbiorowykrater, rozjaśniaciemnośćiupiory, śniochotników, brygady, plecaki, piechotępowstałąspodziemi, wojennyzamętjakzłośliwychichot,wojennąapokalipsępombero, pracowiteFurie, eucharystycznąmgłęzamieszkałąprzezpodświadomeiwielorakieformystrachu, tarczęodwagi, wolęistnienia, okopyżycia. WwięzieniuwLimie,Antequeraukładawiersz, amożetotylkojegozamyślonasylwetkaprzyogniu. Nanosipoprawkinagromkizapislosu (nazywamytohistoriąlubpiątkiemtrzynastego) podkreślającnaczerwonoskrzepwolności. Jegopulsująceżyłynegująpulsowanieczasu, porywydzielająsprzeciwwobectyranii, rozpisujesonety, własnenormy, telegramy, talizmanyprzeciwparchom, odgadujejakwieleulicimiejscodtworzydźwiękjegonazwiska, odbijeechopala, śrubygaroty, uwolnispodbinoklisonety, śmiertelneinicjały. MangorédźwięczynagitarzeJohnaWilliamsa, kontrapunktujemenuety, mazurki, madrygały, podróże, dostrajawspólneklucze, lutnieszemrzącelasemistrumieniem, proporcjeprzepływusmutków, mierzynieskończonąmelancholiępszczół, hałaśliwądokładnośćmałp, wonnąperswazjęwawrzynu. Tęartyleriępoezjiimuzyki, temetaforyczneoddziały, tęarcheologięmęczeństwawygnańcówmorza, tępokornąsłużbępoprowadzędlaciebie, pomaszerujęszlakiempragnienia, zmęczenia, brakusnuwnocjaśniejącąstosamiubogich, bośwniebezpieczeństwie, krajumój, starytowarzyszu.

Wówczaskapelanzgasiłpapierosa.

 

 

6.

 

Otaczajepłonącalistopadowajasność. Idąpowoliobciążoneszkolnymiksiążkami, przyciskającjedopiersi.

– Jakmyślisz, ileczasuzajmienamtapracaoHeglu? – pytaSoledad. Wapiennabiałośćchodnikarzucaoślepiającebłyski.

– Niewięcejniżdwiegodziny – odpowiadaVerónicaokościachraczejnawykłychdojazdykonnejiżeglarstwaniżdoślęczenianadksiążką. – Przyjdędociebienapodwieczorekizałatwimytoraz