Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Głaskologia - ebook

Data wydania:
1 stycznia 2014
Ebook
29,90 zł
Audiobook
32,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Głaskologia - ebook

To książka wyjątkowa pod każdym względem. Powinien ją przeczytać każdy Polak. Rodzic, szef, podwładny, polityk, dziennikarz, trener, mąż i żona, sprzedawca i księgowy… Każdy, kto chce się dobrze czuć dłużej niż parę chwil i każdy, kto chce mieć pozytywny wpływ na innych, dać im energetycznego kopa. Każdy, kto chce utrzymać pracę, awansować czy budować związek oparty na zaufaniu, zrozumieniu i nieustannej ciekawości drugiej osoby. „Głaskologia” powinna być obowiązkową lekturą szkolną! To nie tylko książka, ale swego rodzaju efektywna filozofia postępowania. Jest to lektura fascynująca, wciągająca i taka, która nie pozwala o sobie zapomnieć. Bogata merytorycznie, rzeczowa, dowcipna, mądra i konkretna. Momentami bezpardonowa. Na pewno nietuzinkowa. Autor sprawnie balansuje między przykładami, wynikami najnowszych światowych badań a metaforami pomagającymi zapamiętać najważniejsze wnioski. Uwaga: sięganie po tę książkę bez markera grozi koniecznością przerwania lektury po paru stronach w celu udania się do piórnika! Jeśli dostałeś „Głaskologię” od kogoś w prezencie - pomyśl o nim ciepło, bo możesz być pewien, że temu komuś bardzo zależy na Twoim powodzeniu w życiu

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-938008-1-0
Rozmiar pliku: 3,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

– Może pochwaliłbyś go? Tak się starał… nawet po godzinach został.

– Po co mam go chwalić, przecież wie, że dobrze zrobił? Dam mu więcej punktów podczas oceny rocznej.

– Nic nie powiesz? Nawet tego, że jest dobrym pracownikiem?

– Co? Przecież jest szefem. Jak by nie był dobry, nie dałby rady. Nie będę mówił oczywistych rzeczy.

– Nie masz nic do stracenia.

– Mam. Znam takich. Zaraz mu się w głowie przewróci i tyle będzie. Dobrze robi, niech robi swoje.

– Poczułby się dobrze…

– Uhm. Za dobrze się poczuje, o awansie zamarzy i będzie kłopot, bo gdzie pójdę? Masz mózg w ogóle?

– Okazja sama ci się pcha w ręce, a ty ją marnujesz.

– Swój rozum mam. Daj palec, to zaraz inni po nagrody przyjdą… Słuchaj doświadczonego. To nie okazja, tylko pułapka. Wracaj do roboty.

Czy powinienem dodawać więcej?

O CZYM BĘDZIE W TEJ KSIĄŻCE

Pomimo sporej dawki lęku jest w tej rozmowie niemało życiowej mądrości i doświadczenia… rzec by się chciało. Jakby na potwierdzenie – badania przeprowadzone w 2003 roku w USA wykazały, że 65% aktywnych zawodowo respondentów nie potrafi sobie przypomnieć ani jednego dobrego słowa na temat wyników swojej pracy wygłoszonego przez szefów. Wynika z tego, że zbyt mało w biznesie zainteresowania pracownikiem i efektami jego pracy!

Z drugiej strony, rozmowy, które przeprowadziłem, zbierając informacje do książki, niemal zawsze kończyły się pytaniami o to, jak zbudować w ludziach motywację.

A więc zainteresowanie jest. I większość uważa, że bardziej doceniony pracownik mocniej zaangażowałby się w pracę! I miałby lepszy wynik – bo w biznesie akurat wynik liczy się najbardziej.

Fakty pokazują, że człowiek, idąc do pracy czy zabierając się za coś nowego, zwykle ma motywację. Potem jednak, w codziennym trudzie, często przez złą organizację i wpływ otoczenia traci zaangażowanie.

Znacie to uczucie, Szanowni Czytelnicy? Ilu z Was czuje, że organizacja nie wykorzystuje Waszego potencjału? Że stać was na więcej, ale nie widzicie sensu wysiłku?

Na pytanie: jak zbudować motywację?, postawione w odniesieniu do pracowników, których wyniki spadają, psychologia odpowiada innym pytaniem: w jaki sposób otoczenie, które zmarnotrawiło już jedną motywację (mając ją gotową na tacy), ma ją odbudować?

Pytania powinny raczej brzmieć tak: jak odbudować motywację? oraz: jak jej w przyszłości znów nie zmarnować?

Zaraz, zaraz… A jeśli to nic złego?

Może efektywniej jest zająć się po prostu własną motywacją, licząc, że inni jakoś się nią zarażą?

A jeśli lepiej radzą sobie ci, którzy przejmują się dobrostanem innych?

Co mówią badania?

Na koniec najważniejsze: jak to robią praktycy, najlepsi w swoim fachu?

Jak wyczuwają złoty środek, bo przecież nie można ludzi tylko głaskać?

Jakie mają nawyki?

W „Głaskologii” staram się odpowiedzieć na wszystkie te pytania.

To nie jest książka o słodziaczkowym głaskaniu i dobroci kosmosu. Badania dowodzą, że kosmos nie dba o tych, na których wpływa. Dlatego też – jeśli chcecie uporządkować sobie od nowa reguły wspierania i motywacji innych – zapraszam do lektury.

Bardzo chciałbym, żeby była to książka „dla siebie” o tym, jak traktować innych. Książka o innych. Po prostu. O tym, co można o nich myśleć i jak ich wspierać przede wszystkim wtedy, kiedy wszystko jest w porządku, mamy nad życiem kontrolę i wszystkie mechanizmy w głowie podpowiadają nam, żebyśmy innych ludzi mieli w nosie.

Na koniec mam jeszcze prośbę do Ciebie, Czytelniku. Zapoznając się z historiami, przykładami i wynikami badań, zwróć uwagę, że zdecydowana większość ludzi na świecie jest bardzo „w porządku”. To także ukryty cel tej lektury. Choć może teraz wcale już nie taki ukryty. To książka o nieocenianiu pochopnym i szacunku dla innych.

By poszukać korzeni mistrzowskich praktyk, zostawmy na chwilę problemy pracownicze naszych czasów i zastanówmy się nad zupełnie inną, pozornie niezwiązaną z tematem koncepcją, która dręczyła pewnego króla bardzo dawno temu.

WRODZONE JĘZYKI

A jeśli każdy człowiek od urodzenia zna jakiś jeden starożytny język? I mógłby nim swobodnie mówić? Lecz jak sprawdzić, czy tak jest faktycznie? Jak skutecznie go uaktywnić? Może sprawić, żeby dzieci nie uczyły się żadnego języka, a wtedy tamten się objawi? Jak jednak odciąć dzieci od kontaktu z językiem w ogóle, na przykład z językiem rodziców?

W 1296 roku na króla Sycylii koronowano Fryderyka II z dynastii barcelońskiej, który oprócz tego, że święcie wierzył w teorię o wrodzonych, starożytnych językach, zapisał się w annałach historii jednym z najbardziej bezdusznych eksperymentów z udziałem ludzi.

Bezsensowności tego eksperymentu dowodzi też fakt, że minął on zupełnie bez echa i potrzeba było ponad 650 lat, by połączyć z nim pewne zjawiska, które wywróciły do góry nogami naszą wiedzę na temat fizjologii i motywacji człowieka, a więc i efektywności działania.

Wróćmy jednak do Fryderyka II. Będąc królem, mógł wszystko. Tym bardziej że żył w czasach, w których wyrok śmierci za nieumyślne znieważenie władzy zapadał po dziesięciominutowym procesie, zaś na festynach ku uciesze gawiedzi dręczono na śmierć zwierzęta, wrzucając je żywcem do ognia. Wobec tak nasączonej przemocą codzienności, nie wydało się zapewne niczym nadzwyczajnym rozporządzenie dotyczące „naukowego” eksperymentu króla, w którym odebrano pewną grupę niemowląt ich matkom. Następnie przekazano maluchy matkom zastępczym z jasnym nakazem, by w ogóle się do nich nie odzywały. Założenie było proste: dzieci nie mogły mieć żadnego kontaktu z ludzkim językiem tak długo, aż ich wrodzony wewnętrzny prajęzyk, zrazu nieśmiało, a potem coraz bardziej dziarsko zacznie się światu ujawniać. Domorosły „badacz” Fryderyk II przekonany był, że w końcu to nastąpi, a skoro nastąpi, to nie będzie można przypisać tego wychowaniu. Quod erat demonstrandum.

Wyniki przedsięwzięcia zaskoczyły jednak nie tylko ich autora – są szeroko komentowane do dziś. Finał eksperymentu do szczęśliwych nie należał, jeden z ówczesnych kronikarzy tak go podsumował: „Lecz trudził się on na próżno, ponieważ wszystkie dzieci umarły. Nie mogły bowiem żyć bez pieszczot, radosnych twarzy i czułych słów przybranych matek”.

Przez wiele lat dokumentowano kolejne przypadki dzieci z sierocińców, szpitali oraz domów opieki, umierających z powodu braku ciepła, uśmiechu i życzliwości. W 1915 roku w szpitalu Johna Hopkinsa, pomimo właściwej opieki medycznej, umierało blisko 90% dzieci kierowanych tam jako sieroty. Maluchy nie miały apetytu, były znacznie niższe, bardziej apatyczne i chudsze, niż sugerowały normy, męczyły je zaburzenia trawienia, częste biegunki, infekcje i gorączki niewiadomego pochodzenia, miały słabsze mięśnie. Z tych doświadczeń również nie wyciągnięto sensownych wniosków.

Wszystko zmieniło się dopiero w 1946 roku. Po drugiej wojnie światowej doktorzy Rene A. Spitz i Katherine Wolf obserwowali kilkoro dzieci z sierocińca w USA, a następnie przyjrzeli się dzieciom w innych ośrodkach dla sierot w USA i Kanadzie. Choć zakres ich zainteresowań obejmował wtedy nieco inną dziedzinę, zdecydowali, że nie mogą zostawić swoich dramatycznych konkluzji wyłącznie dla siebie. W ten sposób, w 1952 roku, setki lat po eksperymencie Fryderyka II, świat usłyszał o mechanizmie, który powoduje dosłowne „usychanie” części układu nerwowego.

Spitz obserwował 91 niemowląt i opiekę, jaką je otaczano. Po wojnie wciąż było zbyt wiele sierot i zbyt mało opiekunów, co skutkowało tym, że opiekunowie nie mieli czasu na bliższy kontakt z podopiecznymi. Efekt? W pomieszczeniach z dziećmi było zaskakująco cicho. Maluchy były czyste, zadbane, lecz wiele z nich nie chciało jeść. Spitz z dnia na dzień mocniej utwierdzał się w przekonaniu, że ma do czynienia z wielkim niedopatrzeniem ze strony całego systemu opieki. Spitz w raporcie po badaniu napisał potem: „Jeśli między szóstym a osiemnastym miesiącem życia dziecko oddzieli się od matki i nie ma ono odpowiedniego dla niej zastępstwa, dziecko zaczyna kretynieć (słowo „kretynieć”, ang. retarded, ma dziś wydźwięk pejoratywny, ale niegdyś było w języku psychologii akademickiej używane neutralnie – przyp. MB) nie później niż dwa miesiące od oddzielenia. Staje się niedostępne, senne i hałaśliwe.

W trzecim miesiącu po oddzieleniu dziecko finalnie się poddaje. Dziecko przyjmuje pozycję pasywną, kontakt z otoczeniem ogranicza się do minimum, rozwój zostaje zahamowany. (…) Stan dzieci oddzielonych od matek w pierwszym roku życia na dłużej niż pięć miesięcy coraz bardziej się pogarsza. Zapadają w letargi, są wygaszone, spada ich waga, a wzrost ulega zahamowaniu. Twarz zamiera, jak woskowa maska, a aktywność ogranicza się do nietypowych, dziwnych ruchów palcami. Nie są w stanie mówić, siedzieć, stać, ani chodzić. (…) W 37,3% przypadków obserwowanych niemowląt postępujące pogarszanie się stanu psychicznego prowadziło do marazmu i śmierci przed osiągnięciem drugiego roku życia.

Wnioski: (…) Pochodzenie opisanych schorzeń jednoznacznie wiąże się z zaburzoną relacją matka–dziecko. Wnioski wysnute na podstawie tej obserwacji powinny zostać natychmiast wykorzystane na polu terapii i prewencji psychiatrycznej”.

Te właśnie obserwacje wprowadziły wreszcie naukę na trop silnego połączenia fizjologii człowieka z jego emocjonalnością. Sygnały wsparcia, miłości, poczucia wspólnoty odbierane są nie tylko i wyłącznie przez ośrodki emocjonalne w mózgu, ale także m.in. przez podwzgórze, i są przekazywane do przysadki, która w przypadku ich braku z jakiegoś powodu przestaje produkować hormony wzrostowe.

W 1972 roku opisano nawet jednostkę chorobową zwaną „karłowatością deprywacyjną” u dzieci pochodzących z rodzin, w których odnotowano duży stopień zobojętnienia emocjonalnego.

Jakiś czas później amerykański psychiatra Eric Berne poszedł krok dalej, konstruując swego rodzaju koncepcję stosunków międzyludzkich, zwanych analizą transakcyjną. U jej podstaw legł wniosek, że każdy człowiek potrzebuje tak zwanych głasków, czyli interakcji, wymiany sygnałów z innymi osobami wokół siebie. Najlepiej jeśli są to głaski wsparcia, bezpieczeństwa czy miłości. Wtedy człowiek jest najbardziej produktywny. W przypadku ich braku decyduje się na każdą inną interakcję, bo jakakolwiek interakcja jest lepsza dla układu nerwowego niż żadna.

– Mamo, dostałem piątkę!

– Znowu? Bardzo ładnie.

Grzeczne dzieci, o ile rodzice nie zwracają na nie uwagi, domagając się swojej dziennej porcji głasków, czyli interakcji z rodzicami, szukają innego sposobu i nierzadko próbują być niegrzeczne dla odmiany. Bez wątpienia ta strategia często odnosi skutek – kontaktu przybywa.

– Mamo, dostałem tróję z minusem.

– Co?!? Z minusem? Jak możesz?! Usiądźmy, musimy porozmawiać. Myślałam, że sam sobie poradzisz z lekcjami, ale widzę, że musimy posiedzieć jeszcze trochę razem. Trója w drugiej klasie? A ja z tatą tak ciężko pracujemy, żebyś…

Na podstawie tego typu obserwacji stworzono koncepcję naturalnego głodu bodźców, którą zawarł Eric Berne w książce „W co grają ludzie”, a konkretnie w zdaniu-przestrodze: „Jeśli nie jesteś głaskany, twój rdzeń kręgowy usycha”, co – wobec wiedzy o deprywacji emocjonalnej niemowląt – wcale nie wydaje się być wyłącznie metaforą.

NORMA GŁASKÓW

Zwróćmy uwagę na jedną rzecz. Załóżmy, że czytamy taki oto opis przypadku:

„Brak czynnika X powoduje u dzieci spadek masy ciała, spadek aktywności, przestają rosnąć, ich rozwój intelektualny zostaje poważnie spowolniony, zaczynają mieć infekcje, problemy z koordynacją ruchową, a w końcu ich organizm poddaje się wyczerpany dolegliwościami i umiera”. Czy uznalibyśmy wtedy, że ów magiczny czynnik X powinien być jakimś dodatkiem do normalnego życia? Czy raczej, że jest on jego podstawowym składnikiem i ewidentnie nie może go zabraknąć?

Zauważ, Czytelniku, że pomimo tego, co potocznie może się wydawać, a więc, że wsparcie, nagroda i pochwała powinny być czymś wyjątkowym w życiu każdego człowieka, tak po prostu nie jest. Mówiąc inaczej: poczucie wsparcia otoczenia jest potrzebne do życia, w młodym wieku wręcz niezbędne, by człowiek nie umarł. W świecie dorosłych niewiele się to wszystko różni. Z kart „Głaskologii” wynika, że niewspieranie ludzi, kiedy chcemy im pomóc uzyskać wymierne wyniki, jest jak niezabieranie butli z tlenem na wyprawę na Mount Everest, bo „najważniejsze, żeby było lekko w plecaku i dzięki temu szybko dotrzemy do celu”.

– Nie marnujmy czasu na pociąganie z butli – powie dziarski kierownik wyprawy.

Niestety. Każda wyprawa zaopatrzona w tlen nas wyprzedzi. To metafora ważna zarówno dla rodziców, jak i przyjaciół czy menedżerów.

Wspieranie jest niezbędne jak tlen, picie czy jedzenie! Przesada? Otóż przykłady zawarte w tej książce udowadniają, że nie tylko przyjmowanie wsparcia, ale i dawanie go „podpięte” jest w mózgu dosłownie pod tę samą pompę endorfin co seks i zaspokajanie głodu. Wobec tego wspieranie innych nie jest ekstra życiowym dodatkiem. Wspieranie innych to konieczność, norma, tyle że, podobnie jak tlen, okazuje się tak zwanym czynnikiem higieny, na który na co dzień nie zwracamy uwagi. Póki tlen jest w pomieszczeniu, nikt z obecnych go nie docenia, ani nikt o nim nie pamięta. Ale powoli wypompuj go z pokoju, a zobaczysz, co zrobią ludzie i jak tlen natychmiast stanie się jedynym obiektem pożądania.

Jak to się więc dzieje, że ekspresję bliskości, uznania i pochwały niektórzy ludzie zaczynają uważać nie za normę i codzienność, lecz za coś wyjątkowego i święto?

– Pochwalę cię, jak będzie okazja.

– Czyli kiedy?

– No, jak się nieco uskłada, bo na razie jeszcze za wcześnie. A poza tym wczoraj ci mówiłem, że podoba mi się to, co robisz. Dzisiaj znowu mam to powtarzać?

Skoro mamy silne powiązanie między poczuciem akceptacji, wsparciem i fizjologią, dlaczego człowiek tak często decyduje, że efektywniej będzie kogoś zdeprymować czy postraszyć, niż wesprzeć? Że z dobrego serca ludziom się wymienia wszystkie niebezpieczeństwa, a motywują tylko lekkoduchy?

– Fajnie to się zapowiada, ale świat taki nie jest. Jest wielu ludzi, którzy cię wykorzystają i rozkradną to, co stworzyłeś. Po co ci to? Mój znajomy też coś takiego chciał założyć, ale nawet w banku nie chcieli dać mu pożyczki. Tylko się namęczysz, a figa ci zostanie i jeszcze na ciebie naplują w Internecie. Już czuję nadlatującą burzę błota!

Dlaczego wydaje się, że ważniejsze i efektywniejsze jest, żeby człowieka przed wszystkim ostrzegać? W jakim miejscu ginie owa mądrość, której każdy dorosły – w mniejszym lub większym stopniu – doświadczył w dzieciństwie? Dlaczego niektórzy ludzie decydują się porzucić najskuteczniejszą strategię na rzecz kontrstrategii, która najmniej skutecznie wpływa na efektywność? A może to jednak ma sens, bo można kogoś przechwalić i mu się w głowie poprzewraca?

– No widzisz, chwaliłem cię i chwaliłem, a ty jak zwykle to samo. Nic z ciebie jednak nie będzie. Chwalenie tylko cię bardziej zepsuło…

Czy to w ogóle możliwe?

A może faktycznie świat jest aż tak niebezpieczny?

Okazuje się, że zdecydowana większość z nas zdaje sobie sprawę z tego, co jest okazją do dostarczenia głasków i jak ją wykorzystać. Zdaje sobie sprawę także z tego, że jest to jedna z podstawowych i najbardziej opłacalnych reguł, którymi kierują się nie tylko ludzie sukcesu, ale człowiek jako gatunek w ogóle.

By nie być gołosłownym, rzućmy okiem na taką fikcyjną sytuację, która nie jest niczym innym, jak prośbą o głaskową transakcję w dorosłej wersji. Byłem jej świadkiem przed jednym ze spotkań z młodymi biznesmenami.

– Będę produkował kaski dla chomików – mówi jeden młody człowiek do drugiego.

– Dla chomików? Taaa… jasne. Jeszcze spadochrony sprzedawaj. Przecież nikt tego nie kupi! Miałeś kiedyś chomika? To jest jak futrzasty oddział samobójczy! W małych kaskach? Wyobrażasz sobie witrynę sklepową ze stadkiem chomików, co lezą na wielkie drabinki, żeby poskakać w kaskach? Kto to kupi? O prawa zwierząt się upomną, wstyd na cały Internet. Nie tylko dla ciebie wstyd, dla żony, córki w szkole. Zwariowałeś? Wiesz, ilu takich znam, co próbowali i skończyli prawie zawałem z nerwów?

– Ilu?

– No… wielu.

– Eee… To nie takie oczywiste… – włącza się stojący dotąd z boku kolega. – Jeśli sprzedasz je ludziom w Polsce, a może i w USA albo w Unii i na każdym kasku będziesz miał jeden euro zysku, to jeśli kupi je 1% ludzi – będziesz milionerem! Znam cię, lubisz próbować i dajesz radę jak nikt inny. Masz wyczucie ryzyka, ja tego nie mam. Gdybym był tobą, atakowałbym! Zwłaszcza że ludzie najwięcej wydają na dzieci i zwierzątka domowe. Uderzaj w Internet! Załóż domenę bezpiecznychomik.com za złotówkę, wstaw obrazek, oszukując, że to sklep, i w tło wrzuć licznik, a zobaczysz, ile osób będzie próbowało tam wejść w ciągu tygodnia. Nic cię to nie kosztuje, a od razu będziesz wiedział, czy warto! Nie ma na co czekać! Boisz się, że nie wypali? Przestań! To twój pierwszy biznes, więc pewnie nie wypali. Wypali piąty albo szósty, może czwarty. Atakuj, stary! Może za 15 lat będziesz odpoczywał w Kalifornii na wakacjach!

Z CZYM GO ZOSTAWIĘ?

Za każdym razem, kiedy wchodzimy w interakcję z drugą osobą, mamy emocjonalny wybór: brać albo dać coś od siebie. Okazuje się, że w bliskich relacjach większość osób wybiera dawanie. Nawet wtedy, gdy nie widać bezpośrednich korzyści. Odmiennie rzecz się ma w pracy. Choć znacznie mniej, niż się wydaje, jest osób, które są gotowe brać od innych bez opamiętania, większość dokonuje chłodnej kalkulacji: co z tego będę miał? Zasada „wet za wet” rządzi.

W dalszej części książki przedstawię wyniki badań dowodzące, że ludzie chętnie oferujący pomoc wychodzą na tym znacznie lepiej niż ci, którzy jej nie oferują. Jest jednak w tej strategii pewien kruczek. Póki co podstawowe pytanie brzmi: jakie są reguły dostarczania motywacji innym, by nie zabłądzić w skomplikowanym labiryncie kalkulacji?

Czy takie działanie ma więcej wspólnego z naiwnością, czy też jest lisią strategią?

A może to jakiś rodzaj mentalnego odruchu?

To także sprawdzimy w kolejnych rozdziałach „Głaskologii”.

Następny rozdział rozpoczniemy opowieścią, w której jeden z najwybitniejszych umysłów naukowych staje się podłym wyzyskiwaczem, ktoś mu o tym mówi, co otwiera mu oczy. Ta historia naprowadzi nas na ślad jednej z najciekawszych reguł rządzących motywacją człowieka.Kiedy zaczynasz mieć do czynienia z ludźmi, dobrze pamiętaj, że nie masz do czynienia z istotami logicznymi, tylko emocjonalnymi.

Dale Carnegie

BY BYĆ BARDZIEJ PRZEKONUJĄCYM

Zacznijmy od tego, że na chwilę pozwolisz się uczynić bohaterem jednej ze słynniejszych historii współczesnej psychologii. Dzięki temu rzucisz na nią zupełnie nowe światło i być może uda się oświetlić coś, na co niewielu faktycznie zwraca uwagę.

Wyobraź sobie, że jesteś profesorem na poważnej uczelni w USA. Dajmy na to na Uniwersytecie Stanforda. Wszystko dzieje się w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Jest to wspaniały okres dla psychologii akademickiej, nie tylko dlatego, że niewiele jeszcze wiadomo, ale przede wszystkim dlatego, że w kwestii eksperymentów całkiem sporo wolno, z czego profesorowie, także psychologii, skwapliwie korzystają.

Zanim jednak zostałeś profesorem, byłeś dzieckiem imigrantów z Sycylii. Mieszkałeś w Bronxie w Nowym Jorku. I to już nie było takie różowe.

Ojciec elektryk o imieniu, dajmy na to, Grzegorz, mężczyzna o dość silnej pozycji w rodzinie. Na tyle mocnej, by dwóm z trzech synów nadać imię Grzegorz (jednemu na drugie, ale jednak). Masz też siostrę. No i matkę, która zajmuje się domem.

Nie tylko jednak imigracja i niski status społeczny rodziny utrudniają ci realizację marzeń. Trafiasz do szkoły, w której białych uczniów jest zaledwie kilka procent. To rodzi specyficzny klimat. Pomimo ogólnej atmosfery rezygnacji i poczucia braku sensu, kończysz szkołę i nie dajesz za wygraną. Życie nauczyło cię, że nie jest łatwo. To samo powtarza ojciec i matka. A już na pewno nie ma co patrzeć na innych. Wymagasz od siebie sporo. Może nawet za dużo. Powoli uczysz się odcinać od malkontentów. Uderzasz do Brooklyn College, gdzie „robisz” bakałarza i to z trzech dziedzin: psychologii, antropologii i socjologii.

A potem zdobywasz Yale i tytuł doktora.

Naturalna charyzma i sycylijski temperament zaskarbiają ci przychylność władz uniwersytetu, więc zostajesz wykładowcą na uczelni. Niestety, tylko przez rok. Odchodzisz. Ledwie odszedłeś z Yale, twój kolega ze szkoły, Stanley Milgram, zainspirowany głośnym procesem nazisty Adolfa Eichmanna, publikuje wyniki wstrząsających badań, które udowadniają niespodziewaną władzę autorytetu nad jednostką (wrócimy jeszcze zresztą w „Głaskologii” do tych badań, by je nieco odczarować). Dla psychologii krok milowy, dla ciebie – defibrylator przyłożony bezpośrednio do mózgu. Co masz zamiar teraz zrobić?

Umrzesz jako dobrze zapowiadający się naukowiec?

Przez następne trzy lata wykładasz na New York University, a potem przez rok na Columbia University. Co robić? Gdzie zapuścić korzenie? Jak zaistnieć? Jak nie stracić impetu? Rozumiesz, co się z tobą dzieje?

I wtedy pojawia się Stanford. Wspaniałe miejsce dla nauki. Nie możesz tego stracić! Przenosisz się. Dwa lata po twoim pojawieniu się Biuro Badań Marynarki Wojennej daje kasę na wielki eksperyment, który – niczym dar od niebios – jest ci bardzo po drodze. Przede wszystkim: będzie trochę jak teatr, a to lubisz. Scenografie, zabawa w policjantów i więźniów.

Jest rok 1970. Wojsko chętnie się angażuje w badania na uczelniach. Co prawda ma swoje niesławne akcje, na przykład wstrzykiwanie studentom substancji radioaktywnych, ale na szczęście to jest coś innego. Żadnych wstrzykiwanych brudów, żadnego prądu i robienia sobie krzywdy jak u Milgrama (eksperyment Milgrama polegał na tym, że ludzie razili innych prądem o różnym napięciu, myśląc, że robią to naprawdę; w rzeczywistości prąd był fikcyjny, a eksperyment miał udowadniać moc autorytetu – przyp. MB). Czysta psychologia!

– No! Panie Zimbardo – mówisz do siebie – to może być szansa! Cholera… To jest szansa!

I faktycznie – 14 sierpnia, w środku pięknego lata, werbujesz do eksperymentu 75 osób, którym płacisz po około 250 zł za dzień. Rodzaj zabawy w strażników i więźniów. Wszystko zaaranżowane jak w szkolnym teatrzyku – przerobiona piwnica uniwersytecka, prawdziwe stroje, łańcuchy na nogach, prawdziwe zatrzymanie przez policję. Jak u Kafki. Dzieje się! Studenci podekscytowani, badacze z gotowymi notesami, wojsko wreszcie o krok od rozwiązania problemów, które mieli z więźniami i strażnikami. Wszystko gotowe do dwóch tygodni wnikliwej obserwacji ludzkich zachowań.

Eksperyment rusza. Powstają tony notatek, studenci wylosowani jako więźniowie przejawiają coraz ciekawsze zachowania. Studenci-strażnicy zaangażowali się tak, że sam Al Pacino, który dwa lata później dostanie Złoty Glob za rolę prymusa policji Serpico, miałby się od kogo uczyć! Wszystko chodzi jak w zegarku. Nie tylko jest to wielki eksperyment, ale i masa dokumentacji dla studentów oraz profesorów. Kto wie, co się w tym jeszcze kryje! Dzieło jest doskonałe!

Opiszesz to potem w swojej książce „Efekt Lucyfera. Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło?”: „(…) patrzyłem na skutą grupę, udającą się po raz ostatni tego dnia do toalety, mijającą otwarte drzwi mojego biura. Jak zwykle, łańcuchy na ich kostkach łączyły poszczególnych więźniów; na głowach mieli duże papierowe torby, a każdy więzień trzymał rękę na ramieniu następnego. Prowadził procesję jeden ze strażników, wielki Geoff Landry”.

Obok siebie masz ukochaną Christinę, która – tak się składa – pomaga ci w kwestiach organizacyjnych. Mówisz do niej:

– Chris, popatrz na to! – a ona patrzy i spuszcza wzrok. – Widziałaś? Co o tym myślisz?

– Już wcześniej to widziałam – mówi i znów odwraca wzrok.

– Co masz na myśli? Nie rozumiesz, że to ciężka próba ludzkiego zachowania, że widzimy rzeczy, których nikt wcześniej nie był świadkiem. Co się z tobą dzieje?

Dwaj przyjaciele-asystenci Curt i Jaffe, którzy akurat są opodal, także nie kryją zdziwienia. Co ta baba sobie wyobraża? Chryste!

– Wychodzę. Nici z kolacji. Wracam do domu – odpowiada na to „baba” i faktycznie wychodzi. Co się dzieje? Czy ona nic nie rozumie?

Tymczasem strażnik Hellmann wrzeszczy na więźniów:

– Powiedz mu, że jest kutasem! Widzicie tę dziurę w podłodze? Zróbcie teraz 25 pompek, tak jakbyście pieprzyli tę dziurę! Słyszycie, co mówię?! – i ochotnicy zatrudnieni jako więźniowie pokornie wykonują, co mają do wykonania.

– Okay! Uwaga! – Pojawia się następny rozkaz. – Wy trzej będziecie samicami wielbłądów. Chodźcie tu i pochylcie się, dotykając rękami podłogi. – Kiedy ochotnicy to robią, zbyt krótkie koszule odsłaniają ich pośladki. – Dobra, a teraz wy dwaj będziecie samcami wielbłądów. Stańcie za samicami i obskakujcie je. Wiecie, o co chodzi!

Eksperyment się kręci… Albo może lepszym sformułowaniem będzie: szaleje. A może to nie eksperyment jest szalony?

Nie martw się, Christina rok później zostanie twoją żoną. Widać nie był to jedyny jej „wyczyn” potwierdzający słowa Oscara Wilde’a, że „mężczyzna jest tak dobry, na ile wymaga tego od niego jego kobieta”. Ale wtedy, gdy ot tak sobie wyszła, stawiając cię w niezręcznej sytuacji przy kolegach z pracy, byłeś po prostu wściekły.

Christina Maslach (Polka z pochodzenia – więc właściwie to Krystyna Maślak) opisze to potem następująco (o czym zresztą wspomnisz w swojej książce):

„Krótko po tym, jak opuściliśmy więzienne otoczenie, Phil zapytał mnie, co sądzę o całym badaniu. Jestem pewna, że oczekiwał jakiejś poważnej intelektualnej dyskusji o badaniach i zdarzeniach, których byliśmy tam świadkami. Zamiast tego spotkał go z mojej strony niezwykle emocjonalny wybuch (zazwyczaj jestem osobą dość opanowaną). Byłam zła, wystraszona i płakałam. Powiedziałam coś takiego:

– To, co robisz tym chłopcom, to okropność!

Potem nastąpiła między nami gorąca sprzeczka. Było to dla mnie szczególnie przerażające, bo Phil zdawał się tak odmienny od tego człowieka, którego znałam, od człowieka, który uwielbiał studentów i troszczył się o nich w sposób legendarny na uniwersytecie. Nie był tą samą osobą, którą pokochałam, łagodną i wrażliwą na potrzeby innych. Nigdy przedtem nie mieliśmy tak gwałtownej sprzeczki. Zamiast być blisko siebie i nadawać na tej samej fali, zdawało się, że znajdujemy się po przeciwnych stronach wielkiej przepaści. Przemiana, jaka zaszła w Philu (a także we mnie), i związane z tym zagrożenie dla naszego związku były zaskakujące i wstrząsające. Nie pamiętam, jak długo trwała kłótnia, ale czułam, że była zbyt długa i zbyt traumatyczna.

Wiem, że Phil w końcu przyjął do wiadomości to, co mówiłam, przeprosił za to, jak mnie potraktował, i zdał sobie sprawę z tego, co stopniowo działo się z nim i wszystkimi pozostałymi osobami biorącymi udział w tym badaniu. Z tego, że wszyscy zinternalizowali zestaw destrukcyjnych wartości więziennych, które oddaliły ich od własnych, humanitarnych wartości. Przyznał się do odpowiedzialności i podjął decyzję o wstrzymaniu eksperymentu. Było już dobrze po północy, więc zdecydował, że zakończy go następnego ranka, po uprzednim skontaktowaniu się ze wszystkimi wcześniej zwolnionymi więźniami i sprowadzeniu wszystkich zmian strażników w celu omówienia eksperymentu ze strażnikami, potem z więźniami, a w końcu ze wszystkimi razem. Wielki ciężar spadł z niego, ze mnie i z naszego związku”.

Philip George Zimbardo zakończył eksperyment po sześciu dniach, uznając go dziś za nieetyczny i wychwalając przy okazji kręgosłup moralny żony. Do dziś pozostaje pod wrażeniem tego, co sytuacja uczyniła z uczestnikami, ale przede wszystkim przez długi czas sen z powiek spędzała mu myśl, co ta sytuacja uczyniła z nim samym. Wiele lat później, w 2008 roku, tworząc publikację „Efekt Lucyfera. Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło?”, szeroko odniósł się do swoich doświadczeń i refleksji na temat tamtych czasów. Zwrócił uwagę na fakt, że często sytuacja i organizacja systemu (na przykład więziennego w Guantanamo, gdzie oskarżono strażników amerykańskich o znęcanie się nad irackimi więźniami) może doprowadzić nawet dobrych ludzi do czynienia złych rzeczy. „Efekt Lucyfera” uznany został za jedną z najważniejszych książek współczesnej psychologii.

ENERGIA SPOZA SYSTEMU

Być może eksperyment więzienny Zimbardo jest znany nawet niezainteresowanym psychologią. Niewielu jednak wie, że to nie profesor nagle zorientował się, że coś idzie nie tak, że to nie jego ruszyło serce i to nie on ukrył twarz w dłoniach i, łkając, pociągnął za dźwignię hamulca. Umysł zaangażowanego profesora i jego kolegów po fachu potrzebował czegoś, co wybije go z torów eksperymentu. Z torów, które powiodły uśmiechniętego i empatycznego profesora tam, gdzie nigdy nie spodziewałby się siebie zobaczyć.

Stało się tu jeszcze jedno i to może zmienić porządkowanie wiedzy na temat efektywności perswazji. Po raz kolejny w historii okazuje się, że zaangażowany umysł w ogóle nie ma zamiaru poddawać się zbędnym refleksjom. Wtyczka dystansu zostaje wyłączona i myśli coraz ściślej kołują jedynie wokół kwestii istotnych dla osiągnięcia celu. Każdy umysł czasem się na to łapie. Nawet tak wybitny, jak umysł Zimbardo. Dodajmy – umysł zaangażowanego profesora, stawiającego na szali karierę, która zaczęła się wiele lat wcześniej, w Bronxie, profesora walczącego o pozycję, prestiż i próbującego godnie wykorzystać fundusze państwowe. Mało tego, osoby świadomej tego, że jest pod lupą wielu przychylnych i nieprzychylnych jej osób.

Jak wielkiej mocy trzeba było więc użyć, by sygnał stop został usłyszany w tym rozpędzonym pociągu myśli i kolejno realizowanych procedur na pozór świetnie idącego eksperymentu?

Kto może czegoś takiego dokonać?

JAK ZEBRAĆ MOC

Dziś wiemy, że była to wielka moc i tylko jedna osoba, która tę moc miała. Najważniejsze jest jednak, że moc ta nie została wygenerowana w trakcie eksperymentu. Ona została zebrana i skapitalizowana wcześniej. Skapitalizowana w formie wspólnych chwil miłości i przyjaźni, wspólnych działań i budowania poczucia bezpieczeństwa oraz bezwarunkowej wiary, że oto osoba, która krytykuje moje działania, nie może mieć niczego złego na myśli, a zatem – pomimo budzącej się agresji – coś może być na rzeczy.

Wiekopomna interwencja Krystyny Maślak to uruchomienie zasobów zaufania, które jak arsenał na czarną godzinę były zgromadzone i skapitalizowane wcześniej! Bez całego uprzedniego działania, które pozostawało niewidoczne (a rozumiemy je dopiero po latach), jej uwaga pozostałaby niezauważona i być może uznana za kolejną złośliwość, zawiść jednego naukowca w stosunku do drugiego albo wręcz niedyspozycję intelektualną.

Tym samym pani Maslach (dziś także psycholog, światowej klasy ekspert w dziedzinie wypalenia zawodowego) wykorzystała jedną z najpotężniejszych zasad, leżących u podstaw zrozumienia efektywności, perswazji i poczucia bezpieczeństwa. Zasadę, która jest fundamentem głaskologii – regułę kapitalizowania relacji i korzystania z tych skapitalizowanych zasobów.

Wkrótce przyjrzymy się jej niuansom, a także przedstawię ciekawe wyniki badań wielu wspaniałych naukowców, które pozwalają rozbić tę regułę na zasady gotowe do wdrożenia.

Póki co, w celu łatwiejszego przyswojenia wspomnianej koncepcji, najlepiej przedstawię ją w formie nieco bajkowej metafory.

METAFORA CZEKOLADY

Wyobraź sobie, że każdy człowiek, którego spotykasz, ma niewidzialny kubek z gorącą pitną czekoladą (Tom Rath i Donald O. Clifton w książce „Pozytywne emocje. Jak rozwijać relacje międzyludzkie” określają to mianem „niewidzialnego wiaderka”).

Za każdym razem kiedy robisz dla kogoś coś dobrego: pomagasz, wspierasz, chwalisz – dolewasz mu czekolady. Za każdym razem kiedy coś od kogoś chcesz – wyciągasz dłoń z łyżeczką, żeby nieco tej czekolady podebrać.

Takie postrzeganie kwestii wspierania ludzi i ewentualnego korzystania z tego, co zebrałeś, powoduje ciekawe implikacje:

- Znajomości z ludźmi się kapitalizują, czyli jest to swego rodzaju „emocjonalne konto bankowe”, jak nazywał to w „Siedmiu nawykach skutecznego działania” Stephen R. Covey, jeden z najtęższych umysłów, jeśli chodzi o rozwój osobisty. Relacje z ludźmi polegają między innymi na składaniu. A innymi słowy – żeby coś podebrać, trzeba wcześniej uskładać.
- Po drugie – trzeba składać regularnie. Jeśli żona ostatnią miłą rzecz usłyszała od męża w dniu ślubu (że pięknie wygląda przed ołtarzem), a więc 15 lat temu – będzie raczej ciężko. Czekolady dolewamy nie tylko po to, żeby było jej więcej, ale także, żeby nie stygła.
- Po trzecie – każdy mój kontakt z inną osobą na świecie wpływa na wahania czekoladowych poziomów u tej osoby. Ode mnie zależy, z jakim poziomem ją zostawię w porównaniu do poziomu czekolady, z jakim ją zastałem.
- Po czwarte – wpływając na cudzy poziom czekolady, wpływam jednocześnie na własny, bo wspierając innych, lepiej czuję się jako człowiek.
- Po piąte – niekorzystanie z okazji, żeby dolać czekolady, jest marnowaniem okazji.

Wygląda na to, że aby rościć sobie prawa do wpływu na czyjeś życie, trzeba mieć uskładane czekolady. Tak też się dzieje i strategia wspierania często opiera się wręcz na dolewaniu czekolady na zapas, bez jasnego powodu, ponieważ nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się ją podebrać.

– Dzień dobry. Pani magister, potrzebuję takiego specyfiku…

– A, to paaan!

– Ja?

– To pan pomógł mi wczoraj wejść z wózkiem do tramwaju.

– Naprawdę? Przepraszam, nie zapamiętałem pani twarzy. Eee, to nic takiego.

– Proszę pokazać receptę… Będzie kłopot, bo tego leku nie ma teraz w hurtowniach. Zobaczę, co się da zrobić.

A najkrócej: żeby wypłacić, trzeba najpierw wpłacić.

Oto najprostszy sposób wpływania na innych.

Dalsza część książki dostępna w wersji demo.PODZIĘKOWANIA

Książka ta powstała dzięki pasji i wsparciu wielu wyjątkowych osób, bez których byłaby o wiele, wiele gorsza. Zresztą, jeśli jest nieco gorsza, to umówmy się, że to ja nie dźwignąłem idei, ponieważ w wielu przypadkach to ja, jako wydawca debiutant jestem najsłabszym ogniwem produkcyjnym „Głaskologii”.

Pierwsze i najważniejsze podziękowania przekazuję mojej Mamie, której działanie i postępowanie zawsze będzie dla mnie niedoścignionym wzorem. Nie potrafię wytłumaczyć bezwarunkowej akceptacji w żaden sposób, więc po prostu musisz, Szanowny Czytelniku, wziąć to na wiarę. Dziękuję, Mamo, ta książka jest dla Ciebie.

Aha – Mama zrobiła też korektę „Głaskologii”, chociaż ja po tej korekcie trochę dopisałem. Jeśli więc są gdzieś błędy, to pewnie te po moich ukradkowych dopiskach.

Dziękuję też mojej Ukochanej Żonie, Agnieszce, która nie tylko motywuje mnie do pisania, ale i do tego, żebym nie zgłupiał, siedząc ciągle nad tekstem. Dzięki niej miałem szansę na oddech i nie zaniedbałem „normalnego” życia.

Dziękuję też wszystkim moim Rodzicom (Teściom także) za wsparcie i wyrozumiałość, kiedy miałem okresy wzmożonej pracy. Wielkie uściski! Tak, to prawda – nie ma prawa oceniać swoich Rodziców ten, kto sam nie ma jeszcze dziecka.

Dziękuję też Najdroższej Córeczce, Zosi, za wkład w tę książkę i jej książeczki, które w trakcie mojego pisania tej książki sama napisała, żeby mi było raźniej i żeby pokazać, że to proste.

Wielkie podziękowania dla Grzegorza Albrechta za dobre, fachowe rozmowy, podjudzanie mnie do czytania i moc najwyższych gatunkowo pytań z grupy: „Miłosz, a dlaczego właściwie ty nie…”. Dzięki Grzegorzowi zebrałem się na odwagę wydania tej książki w sposób, o jakim zawsze marzyłem. Powstał pomysł do przetarcia szlaków samodzielnego wydawania własnej książki w Polsce na taką skalę.

Swoją drogą, dzięki rozmowom z Grześkiem powstała koncepcja tego, jak „Głaskologia” powinna być robiona. To zupełnie osobna historia, dość powiedzieć, że każda osoba, z którą pracowałem, dostała jasny komunikat: rób tak, jak chcesz. Rób tak, żebyś potem mógł na to spojrzeć i być z siebie dumnym. Krótko mówiąc – wszystkim specom w tej książce dałem wolną rękę. W stu procentach. W ten sposób „Głaskologia” została wykonana w pełni zgodnie z zasadami w niej opisanymi.

Podziękowania dla Ewy Nowaczyk za wspaniałą redakcję i zimne komentarze pod adresem moich udziwnień stylistycznych. Ewa świetnie wyłapuje miejsca, w których wydaje mi się tylko, że coś napisałem, choć tego tam wcale nie ma. Jest typem redaktora, z którym pracuje mi się doskonale – zachwyca mnie jej drobiazgowość w stopniu takim samym, jak denerwuje, ponieważ zawsze ma racje. O to pewnie chodzi.

Mistrzem robienia www jest Mateusz Dołęga i jemu też dziękuję, bo praca nad nową stroną w ogóle nie przypominała pracy z informatykiem, a raczej z marzycielem, który realizuje fajne pomysły. Dla mnie – ekspert roku. I świetny opiekun strony.

Piotrek Wyskok zajął się całą techniczną stroną książki i zrobił z niej dzieło sztuki. To jedna z takich osób, które potrafią tchnąć w książkę ducha nieśmiertelności. Zawsze chciałem z nim zrobić książkę i zawsze chciałem, żeby to była książka wyglądająca tak, jak by Piotrek chciał. Mam wrażenie, że on po prostu modeluje pod palcami rzeczywistość, a nie tworzy elementy graficzne. Zawdzięczam mu najpiękniejsze i najbardziej wzruszające momenty z oprawą graficzną tej książki, którą absolutnie uwielbiam. Piotrek – mój szacunek dla Twojej pracy i rzetelności jest wielki.

Krzysztofowi Wilińskiemu dziękuję za pomoc przy wyborze technikaliów druku i drukarni. Krzysiek ma wszystko w głowie albo nie wiem, gdzie to chowa… Jest chodzącą encyklopedią wiedzy na ten temat i do tego pełną chęci do robienia czegoś fajnego. Wciąż wiszę Ci obiad – tu sobie zapiszę, to nie zapomnę.

Zuzie Feldman z merlin.pl dziękuję za gorące przyjęcie i wsparcie emocjonalne, którego doświadczyłem jako „self publisher”, przełamujący krę na oceanie samodzielności. Zuza ma serce jak wulkan, mnóstwo fachowej wiedzy i gdyby nie to, o czym piszę w „Głaskologii”, nigdy bym nie uwierzył, że tacy ludzie istnieją. Dzięki, Zuzo!

Dziękuję też Justynie Dżbik i Karinie Stadnickiej, dzięki którym pojawiłem się w „Czwórce” i czuję się tam najlepiej na świecie. Dobra atmosfera, uczciwość, wielka otwartość i pomimo długiego czasu współpracy ciągle wysoki poziom dziennikarstwa. Polecam Was wszystkim i zawsze. Zawyżacie poziom, dziewczyny!

Dziękuję też Jolancie Pieńkowskiej, u której podpatrzyłem metody wspierania połączone z głębokim profesjonalizmem. Rozmowa z Nią na antenie czy poza anteną zawsze jest na wysokich intelektualnych obrotach, a jednocześnie z wielkim szacunkiem i poczuciem bezpieczeństwa. Jestem i chyba zawsze już zostanę pełen podziwu dla Twojej, Jolu, pracowitości oraz szacunku dla innych, a Twoja praktyczna wiedza znalazła odzwierciedlenie w kilku rozdziałach tej książki.

Dziękuję też Marcinowi Prokopowi za wspólne rozmowy, które zawsze zostawiają mnie w poczuciu, że mam jeszcze sporo do zrobienia, poukładania sobie w głowie i doprecyzowania. Marcin jest mistrzem logicznego niuansu, którym robi na mnie wielkie wrażenie. Marcin jest też jedną z nielicznych osób, jakie spotkałem, która jest pełna akceptacji dla wszelkiej aktywności – po rozmowie z nim miałem zawsze poczucie, że mam same dobre pomysły. Dzięki, Marcinie.

Dziękuję Oldze Kozierowskiej za wsparcie podczas tworzenia książki i możliwość kontaktu ze swoim nieprzeciętnym profesjonalizmem. Swoją wytrwałością, a jednocześnie ogarnianiem stu rzeczy na raz onieśmieliłabyś nie jedną wieżę kontroli lotów na lotniskach. Dziękuję Ci także za możliwość kontaktu z takim trybem pracy. Wiele się nauczyłem!

Dziękuję też super ekipie z Malemena, który to magazyn cenię jako periodyk dla facetów po prostu. Ola Wiecka i Olivier Janiak zasługują na specjalne wyróżnienie. Olivier jest mistrzem rozmowy i człowiekiem bardzo pracowitym. Obserwując Go, nabiera się przekonania, że wszystko jest proste. Niestety nie jest. To po prostu On jest człowiekiem wysokiego kunsztu, jedynym, jakiego znam, który potrafił poprowadzić zespół techniczny, jednocześnie prowadząc imprezę poświęconą nowym technologiom, choć zabrakło prądu, ale nie szkodzi, bo dzięki Olivierowi nikt tego nie zauważył. Takie są fakty. Zawsze mnie ciekawiło, czy On wie, jak to robi, i zdaje sobie sprawę, ile Go to kosztuje wysiłku?

Dziękuję też Małgorzacie Sucharskiej za pierwsze dobre słowo o książce i wkład w jej finalny układ oraz wygląd. Kontakt z Nią zawsze jest dla mnie wielką ucztą informacyjną, ponieważ nikt jak Ona nie potrafi mi wprost przekazać, gdzie mam przyłożyć dźwignię stylistyczną, żeby coś lepiej poszło. Tak było i w przypadku „Głaskologii”. Dość powiedzieć, że dzięki „Pani Psor” Sucharskiej dostałem dawno temu szóstkę z matury z polskiego, choć grono pedagogiczne dywagowało, czy to jest praca na szóstkę, czy raczej na jedynkę (niezły dylemat, swoją drogą – godny naszego systemu edukacji). Dziękuję!

Specjalne podziękowania dla Arka Markowicza, który zrobił sesję zdjęciową do promocji książki. Pracując z Arkiem, przypomniałem sobie, że kiedyś każdy artysta musiał umieć improwizować, a Arek jest prawdziwym MacGyverem studia. To była wielka przyjemność pracować z Tobą! Wielki profesjonalizm!

Dziękuję też Karolinie Kaiser z nexto.pl, która przyjęła moją propozycję profesjonalnego zrobienia ebooka z takim entuzjazmem, że przez chwilę myślałem, że to Jej książka. Karolino, jesteś partnerem w biznesie, z którym każdy chciałby pracować. Dziękuję i gratuluję mistrzostwa spinania ducha książki z wyświetlaczem!

Podziękowania dla Marcina Olszewskiego – człowieka, który o rynku dystrybucji książki wie wszystko, a jeszcze mu mało. Bardzo dziękuję za podzielenie się rzadko spotykaną wiedzą, kreatywność we współpracy i imponującą rzetelność, jeśli chodzi o formalną stronę prowadzenia biznesu. Wyrazy szacunku!

Genialnemu Marcinowi Beme z serwisu audioteka.pl dziękuję za zaufanie i entuzjazm, z jakim mnie przyjął – Marcin powinien być wystawiany w jakiś muzeum entuzjazmu, jako wzorcowy eksponat.

Wszystkie osoby, które tu wymieniłem bezpośrednio wpłynęły na kształt i zawartość „Głaskologii”. Są to na pewno osoby ponadprzeciętne, jeśli chodzi o umiejętności merytoryczne i współpracy z innymi. Należy się Im ode mnie wielki szacunek. Wyobraźcie sobie, Szanowni Czytelnicy, że każda z wymienionych tu osób zareagowała z entuzjazmem na tę książkę i chciała ją jakoś wspomóc.

Dziękuję Wam za wszystko!

Pośrednio na wygląd książki wpłynęli jednak wszyscy, z którymi rozmawiałem, pracowałem i którym się przyglądałem podczas wojaży tu i ówdzie, nie tylko w Polsce. Jeśli więc czytasz tę publikację, a mieliśmy okazję kiedyś pracować ze sobą, możesz się czuć jej współautorem.

Mam nadzieję, że dzięki Wam i „Głaskologii” powstaje oto pewna stabilna idea, która uczyni świat troszkę lepszym, niż był on przed publikacją tej książki.

Bo pewnie tak jest, prawda?

Do następnego razu!

Miłosz Brzeziński
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: