Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Spokojnie, to nie inwazja - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Październik 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Spokojnie, to nie inwazja - ebook

Prawdopodobieństwo powodzenia tej wyprawy (wycieczki, przygody czy też krucjaty - wszystko jest w końcu rzeczą względną) obliczono na 5%. To i tak sporo, jeśli się weźmie pod uwagę, że nowa pani kapitan notorycznie pociąga z butelki; pani nawigator wciska guziki na chybił trafił i nie zawsze pamięta, jak się nazywa; a reszta załogi... cóż... niezbyt przyjazny Przyjazny Asystent Steve jest prawie pewny, że to w ogóle nie jest załoga, tylko grupa całkowicie niekompetentnych, niezrównoważonych i nieobliczalnych uciekinierek z domu spokojnej starości. Nowa sytuacja zdecydowanie go przerasta, czasami zastanawia się nawet, czy nie wolałby być krawatem.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-939193-2-1
Rozmiar pliku: 794 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Ucieczka

Spo­wi­ty pół­mro­kiem try­bu noc­nej zmia­ny ko­ry­tarz wy­peł­ni­ły przy­ci­szo­ne szep­ty, któ­re z pew­nych wzglę­dów mu­sia­ły szyb­ko przejść w dużo gło­śniej­sze szep­ty. Na szczę­ście apa­ra­tu­ra z bie­giem lat na­sta­wi­ła się na spo­ry mar­gi­nes błę­du i nie za­re­ago­wa­ła. Ko­ści­sty ło­kieć na­po­tkał rów­nie ko­ści­sty bok, a jego wła­ści­ciel­ka wy­da­ła z sie­bie skrze­czą­cy chi­chot.

– Ży­cie za­czy­na się po set­ce! – stwier­dzi­ła, roz­cią­ga­jąc uśmiech na po­marsz­czo­nej twa­rzy.

– Rzad­ko to ro­bię – od­po­wie­dzia­ła wła­ści­ciel­ka szturch­nię­tych że­ber – ale tu się z tobą zgo­dzę! – Po­szpe­ra­ła w prze­past­nych po­łach wie­ko­we­go płasz­cza, z któ­rym nie roz­sta­wa­ła się od... od za­wsze, i od­na­la­zł­szy, w cza­sie krót­szym niż re­ak­cja stan­dar­do­we­go kon­tro­le­ra, pier­siów­kę, po­cią­gnę­ła so­lid­ny łyk. – Tak, po set­ce czło­wie­ko­wi bar­dziej chce się żyć!

– Nie to mia­łam na my­śli! Nie mo­żesz się po­wstrzy­mać? Ubz­dryn­go­lisz się i cały plan weź­mie w łeb!

– Nie bę­dziesz mi mó­wi­ła, co mam ro­bić!

– Mo­że­cie się nie kłó­cić? – dał się sły­szeć trze­ci głos, a po chwi­li zdro­wo­roz­sąd­ko­we­go za­sta­no­wie­nia pa­dło: – Przy­naj­mniej w ta­kiej sy­tu­acji?

Na ko­ry­ta­rzu po­ja­wia­ły się ko­lej­ne po­sta­cie. Wszyst­kie były do sie­bie nie­zmier­nie po­dob­ne – wszyst­kie sześć. Siód­ma była po­dob­na do po­zo­sta­łych ra­zem wzię­tych i wy­ma­sze­ro­wa­ła jako ostat­nia.

– Mnie tam cią­gle chce się żyć. Do­pó­ki na czło­wie­ka cze­ka prze­ką­ska, nie ma co na­rze­kać! – oznaj­mi­ła, po­py­cha­jąc ko­ści­ste ko­le­żan­ki. – No, moje pa­nie, jak się nie po­spie­szy­cie, to nici z wy­pra­wy.

Od­po­wie­dzią było wzmo­żo­ne szu­ra­nie i jesz­cze bar­dziej wzmo­żo­ne sa­pa­nie. Na koń­cu ko­ry­ta­rza mlecz­no­bia­łe drzwi kry­ły za sobą bez­kre­sny, pe­łen moż­li­wo­ści świat. Nie­zmier­nie in­try­gu­ją­cy po kil­ku la­tach spę­dzo­nych we­wnątrz.

Bar­dziej dzię­ki upo­ro­wi niż fi­zycz­nym moż­li­wo­ściom ko­bie­ty wy­ło­ni­ły się po dru­giej stro­nie kom­plek­su „Kwiet­ne Ogro­dy” – jed­ne­go z kil­ku­set eks­klu­zyw­nych ośrod­ków spo­koj­nej sta­ro­ści roz­lo­ko­wa­nych w przy­ja­znej stre­fie kli­ma­tycz­nej pla­ne­ty Kho­lo­ma.

Nie były jesz­cze wol­ne i zda­wa­ły so­bie z tego spra­wę. Cze­ka­ła je dro­ga do ko­smo­dro­mu ośrod­ka i krót­ka gra w ru­let­kę z lo­sem. Je­śli ją wy­gra­ją, zdo­bę­dą sta­tek, je­śli nie, ugrzę­zną tu na za­wsze pod ści­słym nad­zo­rem au­to­ma­tów.

Mida, naj­młod­sza z pań, szyb­ko wy­szła na pro­wa­dze­nie. Za nią su­nę­ły: Xana, Flo­re, Oret­ta i La­ma­ra, na koń­cu San­dra i Ele­ono­ra usi­ło­wa­ły się kłó­cić, mimo że za­czy­na­ło bra­ko­wać im tchu. Po­mię­dzy ko­bie­ta­mi z tru­dem na­wi­go­wa­ły sa­mo­bież­ne wa­liz­ki.

Trzon uciecz­ko­wej gru­py po­wstał pew­ne­go dłu­gie­go po­po­łu­dnia, kie­dy pięć star­szych pań spo­tka­ło się w jed­nej ze świe­tlic, aby sko­rzy­stać z atrak­cji o na­zwie „gry to­wa­rzy­skie”. Po dzie­się­ciu mi­nu­tach z za­że­no­wa­niem opu­ści­ły salę. Nie zna­ły się zbyt do­brze, ale od razu po­czu­ły, że coś je łą­czy. Usia­dły w al­ta­nie nad sztucz­nym sta­wem, by w at­mos­fe­rze peł­ne­go zro­zu­mie­nia po­na­rze­kać na swo­je obec­ne ży­cie.

Sa­dzaw­ka znaj­do­wa­ła się w jed­nym z we­wnętrz­nych par­ków, któ­re­go per­fek­cyj­nie za­dba­na ro­ślin­ność, jak wszyst­ko wo­ko­ło, wy­glą­da­ła na po­skła­da­ną z kosz­tow­nych pre­fa­bry­ka­tów.

– Nie mają pa­nie wra­że­nia, że wpa­dły do pę­tli cza­so­wej? – za­gad­nę­ła Flo­ren­ce Ro­che. – Cięż­ko jest się przy­zwy­cza­ić do tej mo­no­to­nii, kie­dy przez całe ży­cie każ­dy dzień był nową przy­go­dą.

– Ma pani cał­ko­wi­tą ra­cję – przy­tak­nę­ła San­dra Zap-Lo­ren­ce. – Od­czu­wam do­kład­nie to samo. Już po pierw­szym mie­sią­cu po­by­tu tu­taj trud­no mi było zna­leźć ja­kieś in­te­re­su­ją­ce za­ję­cie.

– Ta­aaa – zgo­dzi­ła się sta­rusz­ka ubra­na w be­żo­wy płaszcz, któ­re­go głów­nym ce­lem było po­sia­da­nie nie­zli­czo­nej ilo­ści kie­sze­ni. Ro­zej­rza­ła się czuj­nie, wy­cią­gnę­ła po­nad­cza­so­wą pier­siów­kę i w mało dys­tyn­go­wa­ny spo­sób ura­czy­ła się jej za­war­to­ścią. Za­do­wo­lo­na, roz­sia­dła się wy­god­niej na mięk­kiej ogro­do­wej ław­ce.

– Ona tak za­wsze – wy­tłu­ma­czy­ła San­dra, któ­ra już wcze­śniej za­po­zna­ła się z Ele­ono­rą Gard­ner i jej pod­jaz­do­wą woj­ną al­ko­ho­lo­wą, wy­po­wie­dzia­ną pie­lę­gniar­skim au­to­ma­tom.

– Zga­dzam się z pa­nia­mi – oznaj­mi­ła ko­lej­na ko­bie­ta. – Pój­ście na te gry to­wa­rzy­skie to do­wód na to, jak bar­dzo by­łam zde­spe­ro­wa­na. Bra­łam już udział w Aka­de­mii Se­nio­rów, kur­sie tań­ca, wy­kła­dach „Po­znaj Wszech­świat” i kil­ku in­nych...

– To pani się chy­ba nie nu­dzi?

– Nie­ste­ty – wes­tchnę­ła Xana Ma­le­sky. – Oka­za­ło się, że za­zwy­czaj wiem wię­cej od pre­le­gen­tów i na­uczy­cie­li. A do tań­ca ja­koś nie mia­łam ta­len­tu. A pani? – zwró­ci­ła się do ostat­niej uczest­nicz­ki spo­tka­nia, La­ma­ry Lo Lai, któ­ra wy­glą­da­ła na nie­co zmie­sza­ną.

– Ja? – ode­zwa­ła się nie­chęt­nie. – Mnie się tu wła­ści­wie po­do­ba. – Czu­ła, że jej wy­po­wiedź była nie na miej­scu, ale tak było rze­czy­wi­ście. Po­do­ba­ło­by się jej wszę­dzie, gdzie po uli­cach nie jeż­dżą czoł­gi, a wy­cho­dząc na dłuż­szy spa­cer, czło­wiek nie na­ra­ża ży­cia. – Czę­sto ko­rzy­stam z ho­lo­gra­ficz­nych wy­cie­czek, na­wet nie mia­łam po­ję­cia, ja­kie nie­sa­mo­wi­te miej­sca moż­na zo­ba­czyć na róż­nych pla­ne­tach.

– Ja zde­cy­do­wa­nie pre­fe­ru­ję na­tu­ral­ne zwie­dza­nie – oznaj­mi­ła Flo­ren­ce.

– Tak, ho­lo­gra­my nie od­da­ją na­wet w po­ło­wie tego, cze­go się do­świad­cza na żywo – do­da­ła San­dra. – By­łam w bar­dzo wie­lu cie­ka­wych miej­scach, a ostat­nio miesz­ka­łam na jed­nej z naj­nie­zwy­klej­szych pla­net Kon­gre­ga­cji, ale ho­lo­po­dróż na nią by­ła­by tyl­ko stra­tą cza­su.

– Nie mia­łam ni­g­dy moż­li­wo­ści zwie­dza­nia – przy­zna­ła La­ma­ra. – Stop! – krzyk­nę­ła na­gle.

Star­sze pa­nie znie­ru­cho­mia­ły, ale oka­za­ło się, że nie było to skie­ro­wa­ne do nich. La­ma­ra wsta­ła i pod­pie­ra­jąc się na la­sce, po­drep­ta­ła do męż­czy­zny, któ­ry prze­cha­dzał się wzdłuż brze­gu sta­wu, a te­raz przy­sta­nął przy rzę­dzie śmiet­ni­ków z za­mia­rem po­zby­cia się ja­kiejś ulot­ki.

– Co pan wy­ra­bia?!

– O co cho­dzi? – prze­stra­szył się sta­ru­szek i z nie­po­ko­jem spoj­rzał na nad­gar­stek, na któ­rym miał po­dob­ne do ze­gar­ka urzą­dze­nie. – Gdy­by ci­śnie­nie pod­sko­czy­ło mi jesz­cze tro­chę, mie­li­by­śmy na kar­ku pie­lę­gnia­rzy.

– Prze­pra­szam, ale chciał pan wy­rzu­cić pla­sty­ko­wą ulot­kę do po­jem­ni­ka z od­pa­da­mi or­ga­nicz­ny­mi.

Męż­czy­zna roz­pacz­li­wie sta­rał się za­pa­no­wać nad ner­wa­mi. Przez taką głu­po­tę o mało nie tra­fił pod wzmo­żo­ną ob­ser­wa­cję, nie mó­wiąc już o ko­lej­nych punk­tach na li­ście za­ka­za­nych ak­tyw­no­ści. Po­świę­cił chwi­lę na ćwi­cze­nia re­lak­su­ją­ce.

– Wa­riat­ka – prych­nął, kie­dy wska­za­nia funk­cji ży­cio­wych zbli­ży­ły się do nor­my, od­wró­cił się na pię­cie i znik­nął w jed­nym z wy­cho­dzą­cych na park ko­ry­ta­rzy.

La­ma­ra wró­ci­ła do no­wych zna­jo­mych, któ­re ob­ser­wo­wa­ły scen­kę. Były wy­raź­nie za­wie­dzio­ne prze­bie­giem zaj­ścia, któ­re­go po­czą­tek wy­da­wał się bar­dzo obie­cu­ją­cy.

– Wie­lu lu­dzi ni­g­dy nie było poza swo­ją pla­ne­tą. – Ele­ono­ra pod­ję­ła prze­rwa­ny te­mat, żeby nie po­zo­sta­wić myl­ne­go wra­że­nia, że ma mniej do po­wie­dze­nia niż San­dra. – Miesz­ka­łam w bar­dzo ma­low­ni­czym miej­scu i ni­g­dzie nie po­dró­żo­wa­łam. Nie mia­łam ta­kiej po­trze­by, zbyt wie­le dzia­ło się do­oko­ła. Nie to, co tu.

– A ja na­wet spo­ro zwie­dzi­łam. – Flo­ren­ce wy­cią­gnę­ła z to­reb­ki szmin­kę i lu­ster­ko i po­pra­wi­ła ma­ki­jaż, choć był, jak zwy­kle, nie­ska­zi­tel­ny. – Mój świat jest ra­czej mę­czą­cy, kie­dy się tam miesz­ka, ale dla tu­ry­stów to nie­ma­ła atrak­cja.

– Z całą pew­no­ścią na­wet w po­ło­wie nie taka jak moja pla­ne­ta – za­de­kla­ro­wa­ła San­dra, w koń­cu przy­by­ła tu z nie­mal le­gen­dar­ne­go miej­sca. – To kla­sa sama w so­bie, mało komu jest dane zo­ba­czyć to na wła­sne oczy.

– Pew­nie ja­kaś sno­bi­stycz­na dziu­ra – sko­men­to­wa­ła Ele­ono­ra. – Nic nie prze­bi­je wi­do­ku z okna mo­je­go domu, nic!

Kie­dy pa­dły te sło­wa, a San­dra rzu­ci­ła w od­po­wie­dzi jed­no­znacz­ne: „ha!”, nie było już od­wro­tu. Spra­wa wy­ma­ga­ła obiek­tyw­ne­go roz­strzy­gnię­cia. Wszyst­kie były co do tego zgod­ne i po krót­kiej dys­ku­sji po­sta­no­wi­ły opu­ścić „Kwiet­ne Ogro­dy” i prze­ko­nać się oso­bi­ście, czyj świat za­słu­gu­je na mia­no naj­cie­kaw­sze­go. Jak się oka­za­ło, nie było to ta­kie pro­ste.

Au­to­ma­tycz­ny dy­rek­tor wy­słu­chał je cier­pli­wie, po czym, ko­rzy­sta­jąc z praw­ni­czej apli­ka­cji, przed­sta­wił moż­li­wo­ści roz­wią­za­nia tej kwe­stii.

Wa­run­ki po­by­tu były ści­śle okre­ślo­ne w stan­dar­do­wej umo­wie, z któ­rej dia­beł wy­pi­su­ją­cy kon­trak­ty na du­sze mógł­by się nie­jed­ne­go na­uczyć. Kil­ka stron pa­ra­gra­fów w rze­czy­wi­sto­ści za­wie­ra­ło jed­ną głów­ną myśl: usłu­go­daw­ca – za nie­ma­łe opła­ty – za­pew­niał usłu­go­bior­cy zgod­ny z „Re­gu­la­mi­nem” raj na zie­mi i do­ży­wot­nią opie­kę. Wy­raz „do­ży­wot­nią” był tu­taj klu­czo­wy.

Była oczy­wi­ście sta­ra jak pra­wo­daw­stwo moż­li­wość ze­rwa­nia umo­wy, ale wów­czas oży­wa­ły wszyst­kie od­no­śni­ki, przy­pi­sy, klau­zu­le i anek­sy, któ­re mia­ły za za­da­nie po­żreć czło­wie­ka żyw­cem. „Kwiet­ne Ogro­dy” bar­dzo sku­tecz­nie za­bez­pie­czy­ły się przed od­pły­wem klien­tów w inny spo­sób niż cał­ko­wi­te roz­sta­nie się ze świa­tem.

Po kil­ku dniach, któ­re dały so­bie na prze­my­śle­nia i pod­ję­cie de­cy­zji, pięć pań spo­tka­ło się po­now­nie nad sta­wem.

Wszyst­kie co ja­kiś czas spraw­dza­ły swo­je ze­gar­ko­we czuj­ni­ki, żeby nie ścią­gnąć na sie­bie ko­lej­nych kło­po­tów.

­– To szczyt wszyst­kie­go, żeby ja­kaś apli­ka­cja mia­ła de­cy­do­wać o moim ży­ciu i to w do­dat­ku za moje pie­nią­dze – de­ner­wo­wa­ła się, nie prze­kra­cza­jąc bez­piecz­nych gra­nic, San­dra. – Czy­ta­łam ten kon­trakt sto razy i mo­gła­bym przy­siąc, że nic ta­kie­go tam wte­dy nie było.

– For­mu­łu­ją to w taki spo­sób, żeby nikt nor­mal­ny się nie po­ła­pał – po­wie­dzia­ła Xana. – Trze­ba by­ło­by po­znać praw­ni­czą in­ter­pre­ta­cję każ­de­go punk­tu. Poza tym w każ­dym ośrod­ku jest to samo, jak się już czło­wiek de­cy­du­je za­miesz­kać w ta­kim miej­scu, to musi się li­czyć z kon­se­kwen­cja­mi.

– Tak, ale nie są­dzi­łam, że mi się tu­taj tak szyb­ko znu­dzi – przy­zna­ła San­dra. – Może i jest tu luk­su­so­wo, ale te mar­mu­ro­we po­sadz­ki i po­zła­ca­ne klam­ki już daw­no prze­sta­ły ro­bić na mnie wra­że­nie. W do­dat­ku ten re­gu­la­min! Okrop­ność!

– Mu­si­my więc wziąć spra­wy w swo­je ręce – pod­su­mo­wa­ła Xana.

– Zga­dzam się – przy­tak­nę­ła Ele­ono­ra. – Ina­czej ni­g­dy się nie do­wie­my, kto naj­le­piej urzą­dził się w ży­ciu. Kto ma tyl­ko wy­bu­ja­łą fan­ta­zję – tu wy­mow­nie spoj­rza­ła na San­drę – a kto rze­czy­wi­ście ma się czym po­chwa­lić. Po­nad­to – do­da­ła – chy­ba doj­rza­łam do tego, żeby za­ła­twić do koń­ca kil­ka ro­dzin­nych spraw.

– Ja też – stwier­dzi­ła San­dra. Za­brzmia­ło to ja­koś zło­wróżb­nie.

– Ja­kie mamy więc moż­li­wo­ści? – za­sta­no­wi­ła się Xana. – Ze­rwa­nie kon­trak­tu nie wcho­dzi w grę. Moje po­da­nie o prze­pust­kę zo­sta­ło od­rzu­co­ne. Może w ta­kim ra­zie po­je­dzie­my na któ­rąś z wy­cie­czek i tam damy nogę?

– Od­pa­da – po­krę­ci­ła gło­wą Flo­ren­ce. – Na czas wy­cie­czek wsz­cze­pia­ją pod­skór­ne czi­py, żeby się nikt nie zgu­bił. Nie zro­bi pani pię­ciu kro­ków bez ich wie­dzy.

– Fa­tal­nie.

– Nie za­po­mi­naj­my jesz­cze o jed­nej spra­wie. Je­śli nam się uda stąd znik­nąć w taki czy inny spo­sób, to czy nie za­czną ścią­gać od na­szych ro­dzin ja­kichś od­szko­do­wań? – za­nie­po­ko­iła się Xana.

– Dla nich naj­waż­niej­sze są płat­no­ści, anu­lu­je­my je więc do­pie­ro po ja­kimś cza­sie – od­po­wie­dzia­ła Ele­ono­ra. – Nie będą mie­li pod­staw, żeby żą­dać opłat za ko­goś, kogo nie mają na sta­nie i nie mogą udo­wod­nić, że żyje. Za­ło­żę się też, że zro­bią wszyst­ko, żeby za­tu­szo­wać znik­nię­cie pen­sjo­na­riu­szek i unik­nąć skan­da­lu.

– Ra­cja.

– Czy­li zga­dza­my się co do tego, że już tu­taj nie wra­ca­my? – upew­ni­ła się San­dra.

Ele­ono­ra po­ki­wa­ła gło­wą.

– Ja nie. Ani tu, ani do żad­ne­go in­ne­go ta­kie­go miej­sca. Mam ocho­tę na ja­kieś sza­leń­stwo, na coś wię­cej niż ob­jaz­do­wa wy­ciecz­ka.

– Ja też – za­tar­ła ręce San­dra.

Po dłuż­szej ci­szy Flo­ren­ce i Xana rów­nież przy­tak­nę­ły.

– A pani? – Xana za­in­te­re­so­wa­ła się La­ma­rą, któ­ra przy­słu­chi­wa­ła się ich wy­wo­dom, ale sama ani razu nie za­bra­ła gło­su.

– Na ra­zie jest mi tu do­brze – przy­zna­ła – ale już wi­dzę, że za rok czy dwa czar pry­śnie. Zwłasz­cza je­śli pań tu­taj nie bę­dzie. My­ślę, że się przy­łą­czę, chęt­nie zo­ba­czy­ła­bym kil­ka świa­tów na wła­sne oczy. I prze­ży­ła coś na­praw­dę wy­jąt­ko­we­go.

Pew­ne­go razu, kie­dy plan był już z grub­sza skry­sta­li­zo­wa­ny, w cza­sie obia­du do gru­py spi­sko­wej po­de­szły dwie ko­bie­ty. Były młod­sze od resz­ty i gdy­by nie cha­rak­te­ry­stycz­ny wy­raz znu­że­nia na twa­rzach, moż­na by­ło­by wziąć je za od­wie­dza­ją­ce.

Tęż­sza z nich zsu­nę­ła dwa krze­sła, żeby wy­god­nie usiąść.

– Pod­słu­cha­łam w ka­wiar­ni roz­mo­wę pań o uciecz­ce – uśmiech­nę­ła się cie­pło – i po­sta­no­wi­łam się przy­łą­czyć. To chy­ba je­dy­ny spo­sób, żeby się stąd wy­do­stać. Na­zy­wam się Mi­dret Ma­lo­ne.

Nie do­pusz­cza­jąc ni­ko­go do gło­su i rów­no­cze­śnie po­chła­nia­jąc po­dwój­ną por­cję każ­de­go da­nia, ko­bie­ta wy­ja­śni­ła, że prze­by­wa w „Kwiet­nych Ogro­dach” przez po­mył­kę, i opo­wie­dzia­ła o roz­licz­nych pe­ry­pe­tiach swo­jej ro­dzi­ny, któ­ra bez po­wo­dze­nia usi­łu­je ją stąd wy­cią­gnąć, cho­ciaż umo­wa na jej prób­ny po­byt daw­no już wy­ga­sła.

Tuż przed de­se­rem zdą­ży­ła przed­sta­wić swo­ją zna­jo­mą:

– A to jest Oret­ta Ric­car­di. – Pa­nie ski­nę­ły zdaw­ko­wo gło­wa­mi, oszo­ło­mio­ne nie­skrę­po­wa­nym za­cho­wa­niem nie­zna­jo­mej. – Wie­cie co? Mów­my so­bie po imie­niu, sko­ro je­ste­śmy te­raz wspól­nicz­ka­mi.

– Ja­ki­mi wspól­nicz­ka­mi? – ode­zwa­ła się w koń­cu San­dra, któ­rej po­dob­ne na­rzu­ca­nie się zu­peł­nie nie mie­ści­ło się w gło­wie. – Nie ży­czy­my so­bie, żeby kto­kol­wiek się do nas przy­łą­czał – fuk­nę­ła – ani nas pod­słu­chi­wał!

– Nie ma co się tak na­bz­dy­czać – mru­gnę­ła do niej Mi­dret.

– Na­bz­dy­czać? – po­wtó­rzy­ła San­dra, pa­trząc na nią z ro­sną­cym nie­do­wie­rza­niem.

– No pew­nie – ko­bie­ta wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Przy­pa­dek Oret­ty jest bar­dzo po­dej­rza­ny – kon­ty­nu­owa­ła. – Ona zu­peł­nie nic nie pa­mię­ta i nikt jej ni­g­dy nie od­wie­dza. Nie­wy­klu­czo­ne, że ro­dzi­na na­wet nie wie, że ona tu­taj jest. Uda­ło nam się usta­lić, że za po­byt pła­ci ktoś z pla­ne­ty o na­zwie Akwia. Ale nie zna­la­zły­śmy o niej żad­nych in­for­ma­cji. Fi­gu­ru­je w spi­sie pla­net Kon­gre­ga­cji i to wszyst­ko.

– Pew­nie nie ma tam ni­cze­go, o czym by war­to wspo­mi­nać – sko­men­to­wa­ła San­dra, za­in­try­go­wa­na jed­nak ta­jem­ni­czą hi­sto­rią.

– Uciek­nie­my ra­zem z wami. Naj­pierw spraw­dzi­my, co się dzie­je na tej ca­łej Akwii, a po­tem po­le­ci­my do mnie. Taki mamy z Orą plan, praw­da? – Mida szturch­nę­ła przy­jaź­nie ko­le­żan­kę, wy­trą­ca­jąc jej ły­żecz­kę z bu­dy­niem o bli­żej nie­okre­ślo­nym, ale bar­dzo wy­szu­ka­nym sma­ku.

Oret­ta przy­tak­nę­ła, choć nie pa­mię­ta­ła już ani skąd się tu wzię­ła, ani dla­cze­go po­sta­no­wi­ła uciec.

– Nasz plan jest bar­dziej ra­dy­kal­ny – stwier­dzi­ła Xana.

W tym mo­men­cie pod­je­chał do nich je­den z pie­lę­gnia­rzy i zde­cy­do­wa­nym ru­chem ode­brał Mi­dzie sa­la­ter­kę z jej trze­cim de­se­rem.

– Za dużo ka­lo­rii – po­in­for­mo­wał.

– Nie znio­sę tego ani dnia dłu­żej – oznaj­mi­ła, uśmie­cha­jąc się tym ra­zem krzy­wo i pa­trząc z ża­lem za od­da­la­ją­cym się bu­dy­niem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: