Lista Wachtera. Generał SS, który ograbił Kraków - Magdalena Ogórek - ebook

Lista Wachtera. Generał SS, który ograbił Kraków ebook

Magdalena Ogórek

4,4

Opis

Historyk sztuki, Magdalena Ogórek, prowadzi brawurowe śledztwo tropiące niemiecką grabież dzieł sztuki z okupowanych ziem Rzeczpospolitej. Ślady prowadzą m.in. do zamku pod Wiedniem, w którym gromadzono zagrabione skarby kultury polskiej. Właściciel, jeszcze 70 lat po wojnie podpisywał się „Horst von Wächter, syn gubernatora”. Otto von Wächter, austriacki baron SS, przyjaciel Himmlera, był prawą ręka Hansa Franka w okupowanym Krakowie. Ideał aryjczyka, koneser sztuki – powiększa swoje kolekcje o dzieła złupione pod Wawelem, a później o trofea ze Lwowa, dokąd przenosi się by założyć Ukraińcom SS-Galizien. Po klęsce Niemiec, na lewych papierach, trafia na ścieżkę przerzutową nazistów z Europy do Brazylii. Znajduje schronienie w Watykanie.

Magdalena Ogórek prezentuje nowoodkryte dokumenty CIA, Centrum im. Szymona Wiesenthala, Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie i archiwów Watykanu. Stara się wyjaśnić, kto stoi za tajemniczą śmiercią nad Tybrem wojennego kolekcjonera polskich zabytków. Kto oferuje na rynku antykwarycznym skarby zrabowane przez Wächtera? Kto zdecydował, że polscy urzędnicy nie chcieli przyjąć dzieł sztuki zwracanych Polsce przez syna zbrodniarza? Wielkie interesy, wielkie pieniądze. Śledztwo prowadzone w 8 krajach na 2 kontynentach. To nie teoria spiskowa. To „Akta Odessy” Fredericka Forsytha – w realu. "

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 726

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (14 ocen)
9
3
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AStrach

Dobrze spędzony czas

Historie straszne ale wciągające.
00
jacek1976eu

Nie oderwiesz się od lektury

Niezapomniane przeżycia. Historia niezwykle wciągająca
00

Popularność




Okładka

Fahrenheit 451

Redakcja i korekta

Robert Jankowski

Tłumaczenie listów

Bożena Bany, Magdalena Ogórek, Anna Ronin

Zdjęcia współczesne

Snezana Malinovska

Zdjęcia archiwalne dzięki uprzejmości Horsta Wächtera

Dyrektor projektów wydawniczych

Maciej Marchewicz

Skład i łamanie

TEKST Projekt

ISBN 978-83-8079-015-5

Copyright © Magdalena Ogórek

Copyright © for Zona Zero Sp. z o.o., Warszawa 2017

Wydawca

Zona Zero, Sp. z o.o.

ul. Łopuszańska 32

02-220 Warszawa

tel. 22 836 54 44, 877 37 35

faks 22 877 37 34

www.zonezero.pl

e-mail: [email protected]

Publikację elektroniczną przygotował:

bpa Michała Janochy

Bohaterem opowieści dr Magdaleny Ogórek jest słynny obraz Brueghela „Walka postu z karnawałem”, ale nie ten powszechnie znany — z Kunsthistorisches Museum w Wiedniu, ale jego replika z Muzeum Narodowego w Krakowie, zrabowana przez Niemców w grudniu 1939 r. Jedno z pół miliona dzieł sztuki utraconych podczas ostatniej wojny.

Autorka, uzbrojona w warsztat historyka, z pasją rozpoczyna prywatne śledztwo, zapraszając czytelnika do podążania jej śladami. Na podstawie kwerendy archiwalnej dociera do postaci gubernatora dystryktu krakowskiego Ottona von Wächtera, odpowiedzialnego za grabież dzieła. Próbuje nakreślić jego portret i historię jego życia oraz śmierci. Odnajduje syna gubernatora, Horsta, mieszkającego w Austrii. Nawiązuje z nim korespondencję, wreszcie dochodzi do spotkania. W jego wyniku Horst von Wächter decyduje się przekazać krakowskiemu Muzeum Narodowemu trzy ryciny, kiedy odkrywa, że zostały zagrabione przez jego rodziców. Pierwszy tego typu wypadek w historii (?). Krok po kroku, dzień po dniu, odsłaniają się przed czytelnikiem mroczne karty ostatniej wojny związane ze starannie przygotowanym rabunkiem dzieł sztuki i ich wywozem do Niemiec, przetasowane jaśniejszymi kartami opowieści i refleksji o obrazach i artystach, pełnymi erudycji i świeżych emocji. Wątki tej historii prowadzą z Krakowa do Wiednia, Pragi, Watykanu, Stanów Zjednoczonych.

Książka Magdaleny Ogórek łączy formę reportażu historycznego z elementami pamiętnika, eseju, powieści szkatułkowej, a nawet literatury kryminalnej. I oto czytelnik odkrywa, że pozornie odległe od siebie tematy, wydarzenia i postaci spotykają się ze sobą, niczym na obrazie Brueghela.

Autorka przywraca narodowej pamięci zapomniane arcydzieło flamandzkiego mistrza, znane jedynie nielicznym historykom sztuki z przedwojennej fotografii. Po dziś dzień obraz uchodzi za zaginiony. Czy nieodwołalnie? Lektura tej pisanej z pasją i talentem książki pozwala mieć nadzieję, że nie.

Uki Goniego[1]

Przeszłość nie umiera nigdy. Czasem potrafi milczeć, kiedy była zbyt traumatyczna, a niewiele wydarzeń z niedawnych dziejów było tak dramatycznych, jak niemiecka okupacja w Polsce. Dlatego wymaga wielkiej odwagi, by nakłonić Przeszłość do opowiedzenia tej historii.

W swojej książce Pani Magdalena Ogórek podąża szlakiem zrabowanych dzieł sztuki, zabranych z Polski przez Ottona von Wächtera i jego żonę Charlotte. Wchodzi w głąb ich rodzinnych sekretów w długich rozmowach z synem Wächtera.

Autorka poruszyła niebo i ziemię przy dochodzeniu do prawdy w swoich badaniach. Jej książka, podbudowana rzetelnymi dowodami, będzie ważną pomocą dla zrozumienia tragicznych dziejów Polski podczas II wojny światowej.

[1] Uki Goni – dziennikarz „The Guardian”, wcześniej „NYT”, autor światowego bestsellera Prawdziwa Odessa o ucieczce hitlerowskich zbrodniarzy wojennych do Argentyny.

9 lipca 1949 r., Rzym

Ukrywający się nieopodal Watykanu austriacki zbrodniarz wojenny, SS-Gruppenführer i generał policji 48-letni Otto von Wächter, protegowany Heinricha Himmlera, pisze list do swojej małżonki, przebywającej niedaleko Salzburga:

Leżę w łóżku i ledwo dyszę, mam gorączkę. [...] Wczesną porą nadal miałem ponad 39°C, pojechałem jednak autobusem w miasto — niestety na stojąco, ponieważ autobus był pełny — i poszedłem od razu do znanego mi od dłuższego czasu lekarza. Zbadał mnie: płuca i wszystko w porządku, najpewniej jakieś wyziębienie, które łapie się tutaj dość łatwo. [...] Potem pojechałem do siebie, jechałem 20 km jak osłabiona mucha. Mam nadal ponad 39 stopni, cieszę się, że lekarz przygotuje mi herbatę i mam nadzieję, że do jutra wydobrzeję.

Skreślając te słowa, Otto von Wächter nie domyśla się nawet, że będzie to jeden z jego ostatnich listów. Trawiony coraz wyższą gorączką, trafia do szpitala Santo Spirito i umiera kilka dni później. Lekarze zapisują w karcie choroby: „przyczyna zgonu — żółtaczka zakaźna”. 14 lipca 1949 r. historia Ottona von Wächtera, oczekującego na przerzut do Argentyny „szczurzym korytarzem”, niespodziewanie dobiega końca.

Lipiec 1950 r., siedziba Kontrwywiadu Armii Stanów Zjednoczonych (CIC)[1]

Do centrali CIC w Waszyngtonie wpływa notatka, z której wynika, że agent specjalny CIC Joseph Luongo poczynił wobec swojego bardzo ważnego źródła niepokojące obserwacje.

Oficer CIC raportuje, że jego informator ma kontakty z Sowietami, bezspornie wskazujące na współpracę z Kominternem.

Odnotowuje też, że ów informator — prawdopodobnie agent dwóch wywiadów, był obecny na pogrzebie generała SS Ottona von Wächtera, gdzie przechwalał się, że to on otruł austriackiego esesmana. Notatka zostanie odtajniona przez CIA dopiero w 2001 r.

4 lata wcześniej — 1946 r., Bolzano, Włochy

Ukrywający się Otto von Wächter czeka na sygnał z Watykanu. Dwóch wysokich hierarchów Kościoła katolickiego szuka dla niego kryjówki w Rzymie. Wächter wysyła do swojej małżonki Charlotte kilka listów:

Oczekuję z zaciekawieniem Twojego listu już ze względu na meble itp. rzeczy — niektóre cenne ryciny mogłabyś zabrać już ze sobą, ale tylko jeśli byś miała na to ochotę. H.G.IO jest już [ich] bardzo ciekaw. Wierzę, że będziecie się wspaniale dogadywać![2]

Przy okazji wzięcia niektórych artystycznych rzeczy, jak już wspomniałem w ostatnim piśmie, można by co nieco tu sfinansować — na ten temat będziemy musieli szczegółowo porozmawiać, ponieważ widzę parę możliwości rozwoju na przyszłość. Dobre jest to, że H.G.9.B. czuje się w tym temacie bardzo dobrze!

Bardzo dziękuję za spis, ryciny są bardzo interesujące. Odnośnie dywanów popyt obecnie nie jest łatwy, tak jak i możliwości transportu. Wszystko omówimy. Ważne, abyś dobrze wiedziała, co tam jest! — pilne są meble i zegar stojący ze względu na umeblowanie!

Z rzeczy zawodowych, o których pisałem Ci przedwczoraj, pilne są szafy, zegar stojący, parę krzeseł i pejzaży, ponieważ H.G. chce urządzić swoje mieszkanie miło i przyjemnie. Na inne rzeczy jeszcze jest czas.

W ten oto sposób Otto von Wächter bardzo sprytnie pisał o możliwości upłynnienia dzieł sztuki, zagrabionych podczas II wojny światowej m.in. na terenach okupowanej Polski. Wächter do 1942 r.[3] był gubernatorem dystryktu krakowskiego, następnie decyzją Heinricha Himmlera został przeniesiony do Lwowa, gdzie do 1944 r. również pełnił stanowisko gubernatora[4].

W jednym z listów, pisanych z Bolzano w cieniu gajów oliwnych, Wächter dodaje:

Za Dürera dostanie się tu na pewno więcej, wspomniana kwota to tu żadne pieniądze[5].

Rok 2017, 72 lata od zakończenia II wojny światowej

Polska wciąż poszukuje mnóstwa cennych dzieł sztuki, zrabowanych podczas II wojny światowej. W latach 1939-1945 Trzecia Rzesza oraz Związek Sowiecki zadały polskiej kulturze ogromny cios.

Austriaccy i niemieccy naziści rabowali bez opamiętania. Z polskich zbiorów znika wiele bezcennych dzieł sztuki, m.in. „Dama z gronostajem”[6] Leonarda da Vinci, „Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem” Rembrandta i „Portret młodzieńca” Rafaela Santi. O ile dwa pierwsze wrócą dzięki nieocenionej pracy Karola Estreichera, zabezpieczone wcześniej przez Amerykanów w bawarskiej willi Hansa Franka, o tyle „Portret młodzieńca” jest obecnie najbardziej znanym i poszukiwanym obiektem na świecie[7].

Podczas zawieruchy wojennej Polska traci — poza wyżej wymienionymi ozdobami kolekcji Czartoryskich — liczne obrazy J. Brandta, Fałata, dzieła Cranacha, Holbeina, Stwosza. Kilkanaście tysięcy dzieł z samego tylko Gabinetu Rycin Biblioteki Uniwersyteckiej[8] w Warszawie miało stać się własnością muzeum Adolfa Hitlera w Linzu. Do dzisiaj nie wiadomo, co stało się z „Leżącą lwicą” i „Melancholią” Albrechta Dürera — grafikami pochodzącymi z tych zbiorów. Niemcy zarekwirowali także grafiki Dürera ze Lwowa — największą przedwojenną kolekcję rysunków mistrza z Norymbergi[9].

63 tysiące zagrabionych artefaktów, oznaczonych na liście Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego jako zaginione, to zaledwie kropla w morzu grabieży. Obecnie historycy sztuki każą szacować polskie straty na więcej niż pół miliona obiektów[10]. Ogromna większość z nich nie powróci do Polski już nigdy.

Wraz ze śmiercią byłego gubernatora Ottona von Wächtera w lipcu 1949 r. na zawsze przepadła wiedza o wielu bezcennych dziełach sztuki, zrabowanych z Krakowa i ze Lwowa.

Historię Wächterów przykrywa patyna czasu.

[1] Counter Intelligence Corps

[2] Archiwa domowe Ottona i Charlotte von Wächterów, znajdujące się w posiadaniu ich syna Horsta w Austrii.

Otto nie zdradza w żadnym miejscu korespondencji, kim są osoby kryjące się za inicjałami H.G.IO czy H.G.9.B. W jednym z listów zaznacza, że H.G.9.B. czeka już na spis dzieł sztuki, jaki ma przysłać Charlotte.

[3] Cz. Madajczyk, Faszyzm i okupacje 1938–1945, t. 2: Mechanizmy realizowania okupacji, Poznań 1984, s. 129.

[4] Okupacja i ruch oporu w Dzienniku Hansa Franka 1939–1945, t. 1: 1939–1942, red. S. Płoski, tłum. D. Dąbrowska, M. Tomala, Warszawa 1972, s. 42.

[5] Archiwa domowe Ottona i Charlotte von Wächterów.

[6] Obraz potocznie zwany również „Damą z łasiczką”.

[7] R.J. Kudelski, Zaginiony Rafael. Kulisy największej kradzieży nazistów, Kraków 2014. Robert J. Kudelski był pierwszym z polskich badaczy, który w sposób kompleksowy omówił losy „Portretu młodzieńca” Rafaela Santi.

[8] Gabinet Rycin BUW został założony w 1818 r., jest najstarszym zbiorem grafik w Polsce. Podstawą kolekcji stał się zbiór Stanisława Augusta Poniatowskiego (spadkobiercy króla odsprzedali ją BUW). Podczas II wojny światowej zbiory ogołocono. Straty szacowane są na 60% zbiorów, z czego do tej pory udało się odzyskać 10%. W 1939 r. biblioteka uniwersytecka była największą w kraju, a o jej randze świadczyła wartość zgromadzonych zbiorów

Zob. W.M. Rudzińska, Nie tylko lwica. O stratach wojennych w zbiorach specjalnych Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie, „Cenne, bezcenne, utracone” 2012, nr 3/72.

[9] Rysunki Albrechta Dürera w Muzeum im. Lubomirskich we Lwowie, wyd. M. Gębarowicz, H. Tietze, Lwów 1929; M. Matwijów, Mieczysław Gębarowicz (1893–1984). Uczony i opiekun narodowych dóbr kultury, Warszawa 2013; R.J. Kudelski, Zrabowane skarby. Losy dzieł sztuki na ziemiach polskich w czasie II wojny światowej, Kraków 2012.

[10] W dziesiątki tysięcy idą straty samej Warszawy – zob. Raport o stratach wojennych Warszawy, Miasto Stołeczne Warszawa – Zespół ds. ustalenia wartości strat, jakie Warszawa poniosła w wyniku II wojny światowej, Warszawa 2004.

Wiedeń, koniec września 2015

Ciepły wiatr owiewa mi twarz na Ringstrasse, w samym centrum tętniącego życiem miasta. Za mną kilka burzliwych miesięcy kampanii prezydenckiej, przede mną, mam nadzieję, wieczność. Powoli opada wyborczy kurz, organizm od dawna domaga się chwili wytchnienia.

Ruszam po owe wytchnienie do Wiednia — w nadziei na uspokojenie kampanijnych emocji. Wprawdzie w pierwszym odruchu myśl ma wędruje do Pragi, spragniona malarskiej uczty praskiej kolekcji Rudolfa II, jednak w porę umysł mój odkurza w swoich zakamarkach słowa włoskiego mistrza słowa, Angelo Ripellino: „Nie jedź tam, jeśli szukasz bezchmurnego szczęścia. Nierozważnych, którzy przekroczyli krąg jej murów, chwyta i rozpala sprytnym spojrzeniem, uwodzi i odmienia”[1].

Nie kłopotów teraz mi trzeba, zatem dziękując Panu Bogu i włoskiemu mistrzowi słowa za ową literacką przestrogę porzucam myśl podróży do stolicy Rudolfa II i ruszam szukać spokoju na łonie miasta innego Habsburga, Franciszka Józefa i jego pięknej małżonki, cesarzowej Sissi.

Samolot ląduje po 8 rano na lotnisku Schwechat a Wiedeń wita mnie strugami deszczu, co jednak zupełnie mi nie przeszkadza. W Albertinie trwa właśnie wystawa prac Edwarda Muncha, zatem aura stanowi doskonałe tło dla obrazów pochmurnego artysty, całe życie targanego lękami i obsesjami. Zostawiam walizkę w hotelu, który od Albertiny dzieli zaledwie kilka kroków. Dostojny gmach muzeum mieści w sobie ponad 50 tysięcy rysunków, akwarel i akwafort oraz prawie dwa miliony rycin. Niewiele osób pamięta, iż samą galerię w 1768 r. zakładali sasko-cieszyński książę Albert i jego małżonka, arcyksiężna Austrii Maria Krystyna. Jeszcze mniej ma świadomość, że Albert to syn polskiego króla Augusta III i Marii Józefy Habsburżanki.

„Dobre miejsce na wystawę Muncha” — myślę. Nieugaszone poczucie straty — oto, co łączy księcia z norweskim artystą. Różne stulecia, podobne cierpienia. Władcy — po śmierci żony, Edwarda — po stracie matki.

Albertowi nigdy nie będzie dane pogodzić się ze śmiercią Marii Krystyny, ukochanej córki cesarzowej Marii Teresy. Po jej stracie odkłada na bok politykę, nie odzyska też spokoju ducha. Na prośbę księcia wybitny włoski rzeźbiarz, Antonio Canova, wykona w wiedeńskim kościele zakonu Św. Augustyna nagrobek z napisem „Uxori Optimae” — „ukochanej żonie”[2].

Balsamu dla poranionej duszy książę sasko-cieszyński szuka w pięknie sztuki. Poszerza zbiór rycin Starych Mistrzów, które wcześniej gromadził wraz z małżonką. Kolekcja zostanie nazwana od jego imienia — „Albertiną”. Dzisiaj galeria o tej samej nazwie posiada największą kolekcję rysunków i rycin Starych Mistrzów na świecie.

Albert ukojenia nie znalazł, ale zapewnił sobie nieśmiertelność. Dzisiaj, tuląc w niebiesiech do serca ukochaną Marię Krystynę, spogląda z góry na tłumy ludzi odwiedzające wiedeńską galerię, powstałą z miłości do kobiety i sztuki.

Pogrążona w myślach wspinam się schodami muzeum. Z zadumy wyrywają mnie polskie głosy: „dzień dobry, pani Magdo”. Uśmiecham się — trochę do napotkanych rodaków, trochę do siebie.

Edward Munch, „Liebe, Tod und Einsamkeit” — głosi wielki napis nad frontowymi drzwiami galerii. „Miłość, śmierć i samotność”. W ten oto sposób kustosz zamknął w jednym zdaniu dramat Muncha — artysty, który całe życie szukał bezchmurnego szczęścia, lecz nigdy go nie znalazł. Laura Munch zmarła na gruźlicę, gdy Edward miał 5 lat. Dorastał, otoczony chorobami — dom rodzinny stał się wylęgarnią traum i lęków młodego chłopca. Będą mu odtąd towarzyszyły już zawsze, z czasem zaś przejdą granice wytrzymałości psychicznej artysty.

Odejście matki wpłynie na życie osobiste Edwarda, który, paradoksalnie, pragnąc ciepła i bliskości, podświadomie odpycha od siebie kobiety, bojąc się po raz wtóry doznać bólu po stracie. Sam napisze o sobie: „choroba, obłęd i śmierć niczym czarne anioły, czuwające nad moją kołyską, nie opuściły mnie przez całe życie”[3].

Uczucie strachu, nabyte w dzieciństwie, znajdzie ujście w obrazach, które rodzić się będą z cierpienia. Lęk artysty widać na twarzy każdej z malowanych postaci. „Krzyk”, najsłynniejsze dzieło Edwarda, to w rzeczywistości krzyk jego umęczonej duszy.

W Albertinie spędzam ponad dwie godziny, opuszczam wystawę bardzo poruszona. Komplet grafik wybitnego ekspresjonisty dobrano tak, by oddać istotę twórczości Muncha — malarza lęku i śmierci.

Po wyjściu z galerii natychmiast przemakam do suchej nitki — podczas mojego pobytu w galerii wrześniowy deszcz zmienia się w rzęsistą ulewę.

Biegnę do kawiarni Sachera i zamawiam duży kawałek tortu czekoladowego i gorącą herbatę z cytryną. Spoglądam przez szybę na zalany deszczem Wiedeń i czuję, jak ogarnia mnie uczucie bliżej nieokreślonej melancholii. Czyżby udzielił mi się niepokój norweskiego artysty? Dłubię widelcem bez przekonania w najsłynniejszym ciastku Europy, którego receptura jest pilnie strzeżona od 1832 r., kiedy to pod nieobecność szefa kuchni młodszy stażem kucharz Franz Sacher otrzymał od księcia Metternicha polecenie stworzenia wyjątkowego deseru dla wymagających gości. Czekoladowe cudo, przekładane morelową konfiturą i oblane polewą czekoladową, jest obecnie najpilniej strzeżoną tajemnicą hotelu Sacher, a o jego wyjątkowości świadczą niekończące się kolejki pod wiedeńską kawiarnią.

Austro-węgierska, rozpływająca się w ustach słodycz nie jest w stanie złagodzić mi tej szczypty goryczy, jaką wynoszę z wystawy grafik od Muncha, co więcej, zacinający deszcz sprawia, że kontury ulicy, widoczne za szybą, zdają się rozmywać, jak na obrazach artysty. Jakoś inaczej gra teraz walc wiedeński, płynący z głośników kawiarni. Przypominają mi się słowa poety:

Raz, dwa, raz, dwa, zbyt smutny to walc

Tak jakby w Chopina zasłuchał się Strauss[4].

Wrażliwość historyka często jest jak zakurzony fortepian — potrąć dawno nieużywane struny, a wydadzą z siebie dźwięk fałszywy i będą oto niepokoić, dopóki nie znajdą właściwego miejsca na pięciolinii wydarzeń. Dwugodzinne obcowanie z cierpieniem norweskiego symbolisty sprawia, że jego nieutulony ból przenika mnie na wskroś. Myślę o losie artysty, któremu okrutne życie nie oszczędza osobistego bólu. Gdy krytycy sztuki otrząsają się z szoku na widok prac Muncha i przyznają mu należne miejsce w panteonie najwybitniejszych, lata trzydzieste XX w. przynoszą kolejny cios. Oto Europie dyktuje warunki pewien niezrealizowany malarz, którego akwarele swego czasu nie zyskują uznania w oczach wiedeńskiej komisji Akademii Sztuk Pięknych. Członkowie władz Akademii nie znajdują w nich żadnej wyjątkowości. Okrutny Los ma jednak to do siebie, że kpi sobie niemiłosiernie z wyroków boskich i ludzkich. Ten sam Wiedeń, który odrzuca Adolfa Hitlera jako artystę, wita go w 1938 r. jak zbawcę.

Pamiętliwy, nieodrodny syn tego miasta wyda wyrok nie tylko na Europę, ale także na jej dorobek kulturowy — naziści spalą na ulicach tysiące obrazów. Ogień ten będzie płonął tak samo silnie i gniewnie, jak ongiś w sercu młodzieńca, odrzuconego przez Akademię Sztuk Pięknych. Hitler nienawidzi nowatorstwa, traktuje je jako dowód zwyrodnienia europejskiej cywilizacji. Wydaje wyrok na przedstawicieli sztuki nowoczesnej, uznając ich sztukę za „zdegenerowaną” („Entartete Kunst”). Edward Munch obok Paula Mondriana, Pabla Picassa, Marca Chagalla, Paula Kleego, Oskara Kokoschki, Emila Noldego, Egona Schiele trafia na listę malarzy „zakazanych”.

Gdy w 1933 r. w Niemczech płonie Reichstag, Munch odbiera w Norwegii Order Św. Olafa w nagrodę za całokształt twórczości.

Określenie „sztuka zdegenerowana” czy też „wynaturzona” pojawia się pierwszy raz jako tytuł wystawy 19 lipca 1937 r.[5] — wówczas w monachijskim parku Hofgarten zostaje otwarta wystawa o tym tytule. Ma pokazać Niemcom „jąkałów sztuki”: impresjonistów, dadaistów, kubistów, futurystów jako przyczynę wszelkiego zła, wynaturzeń i choroby, toczącej od lat duszę niemiecką. Trzeba uwolnić Niemców od trucizny, jaką sączą nowocześni malarze, i powrócić do korzeni czystej sztuki niemieckiej, wolnej od influencji żydowskich artystów.

Podczas gdy Hitler uwalnia Niemców od skażonych deformacją obrazów, Edward Munch ma 74 lata. Poza silną nerwicą i alkoholizmem cierpi na zaawansowaną chorobę oczu. Nie dożyje końca wojny — jego umęczona obsesjami i lękami dusza znajdzie ukojenie w Bogu 23 stycznia 1944 r.

Deszcz powoli przestaje padać, niemrawo wychodzi słońce. Leniwe promienie pojawiają się nad gmachem wiedeńskiej Opery Narodowej. Od hotelu Sacher to zaledwie kilka kroków. Aż trudno uwierzyć, że w 1869 r. ów okazały budynek zostaje przyjęty przez wiedeńczyków ze wzgardą. Jeszcze trudniej, że główny budowniczy, Eduard van der Nüll, złamany ową wzgardą, popełnia samobójstwo. A jednak Opera wrasta w serce Wiednia. To tutaj, w Sali Herbacianej, obitej piękną atłasową tkaniną, Franciszek Józef I słucha „Don Giovanniego” wraz ze swoją powiernicą Katarzyną Schratt. Wieść niesie, że to żona cesarza, Elżbieta, zwana przez Austriaków pieszczotliwie Sissi, przedstawia mu aktorkę, by Franciszek nie cierpiał na samotność podczas jej licznych wojaży. Woli, by mąż spędzał czas z inną, niż rezygnację z licznych podróży. Znienawidzona przez swoją teściową śliczna Sissi ucieka od sztywnej habsburskiej etykiety, kiedy tylko może. W całej rodzinie tylko jeden kuzyn Ludwik ją rozumie. Tyle że ona buduje swoje zamki szczęścia w wyobraźni, a on stawia je naprawdę. Dzisiaj zamek Ludwika II Bawarskiego Neuschwanstein w Dolnej Bawarii jest najsłynniejszym zamkiem świata. Po wieży Eiffla to drugie najczęściej odwiedzane przez turystów miejsce w Europie.

Na ścianach komnat nieszczęśliwy król zamknie baśniową krainę rodem z oper Ryszarda Wagnera z czasów, kiedy Niemcom nie gra jeszcze „Walkiria”. Sissi ma słabość do kuzyna. Ona jedna z rodziny rozumie go nawet wówczas, gdy urodziwy Wittelsbach, owładnięty manią budowania zamków, odgrodzi się w nich od świata. W każdym władca tworzy świat, utkany z marzeń i iluzji. Wrażliwy esteta, zagubiony w krainie swoich fantazji. Dziwak. „I oto żyję w mroku, w cieniu, w przeklętym, ponurym więzieniu, gdzie przez szkieł barwnych zator wpada, jasność zamglona, brudna, blada” — przychodzą mi na myśl słowa Mefista. Bardzo pasują do życia Ludwika, zaś Goethe to jeden z ulubionych poetów władcy.

Gdy ojciec usiłuje zainteresować go sprawami polityki, młodzieniec pod najbłahszym pretekstem wymyka się ku górom, ku lasom. Tonie w germańskich sagach. Jeśli już musi brać udział w oficjalnym obiedzie, to na stole przed jego nakryciem musi stać „z kwiatów prawdziwy zagajnik, oddzielający go od współbiesiadników”.

Zachowany raport z edukacji Ludwika powtarza wiele razy zdanie o wybujałej wyobraźni „rozwiniętej u księcia w stopniu rzadko spotykanym u młodego człowieka”.

Przełomem w życiu władcy Bawarii będzie spotkanie z muzyką Ryszarda Wagnera. Wagner wedrze się w życie młodzieńca burzliwymi taktami „Lohengrina” — opery, która rozpali wszystkie zmysły i wzburzy krew młodego Wittelsbacha. Lohengrin, rycerz Graala, płynący łódką ciągniętą przez łabędzia, już na zawsze opanuje umysł dorastającego chłopca.

Goethe nie żyje wówczas już od trzydziestu lat, lecz rozpaczliwe zawołanie Fausta zdaje się idealnie charakteryzować marzenia młodego króla: „Skrzydeł! — niech wolna dusza uskrzydlona wzlata, poprzez ziemię, przez życie, na granicy świata”. Otoczony od wczesnego dzieciństwa przez zmaskulinizowane środowisko (edukacja króla wykluczała towarzystwo rówieśniczek zgodnie z ceremoniałem) Ludwik cierpi na brak serdecznego uczucia. Szuka zrozumienia i oparcia. W 1863 r. na dworze w Hohenschwangau pojawia się Paul, książę von Thurn und Taxis. Należy on do starego rodu, osiadłego w Ratyzbonie. „Ładny chłopak i szczery jak złoto”. Król jest oczarowany. Bardzo szybko wiąże się z Paulem więzią, która odrzuca wszelki protokół. Z końcem 1863 r. przyjaciele spędzają trzy tygodnie w Berchtesgaden, gdzie Wittelsbachowie mają swoją posiadłość.

Siedemdziesiąt lat później dokładnie to samo miejsce zachwyci innego wielbiciela Wagnera. W malowniczym paśmie Obersalzbergu w 1936 r. stanie dom i oficjalna rezydencja Führera — Berghof. Hitler spędzi tu najwięcej czasu podczas II wojny światowej — aż 387 dni, burząc na zawsze utkany z marzeń świat Ludwika.

Ale to dopiero przyszłość — a tymczasem piękno górskich szczytów wokół Königsee służy rozwijającej się w szybkim tempie burzliwej przyjaźni Ludwika z Paulem.

Przyjaciele spędzają ze sobą każdą wolną chwilę, a jeśli już się rozstają, natychmiast do siebie piszą. „Jakże moje serce zabiło, gdy przechodziłem przed Rezydencją i ujrzałem światło w Twoim oknie” — pisze Paul. „Teraz jestem spokojny, będę spał i śnił o Tobie”[6]. Coraz bardziej jasna wydaje się być natura predyspozycji Ludwika — kwestia ta będzie wielokrotnie przedmiotem dyskusji historyków, zakładających istnienie homoseksualnych skłonności Ludwika. Karty historii zapiszą Paula von Thurn und Taxis jako pierwszą fascynację króla. Paul ma 20 lat, Ludwik 18. Pierwszy jest adiutantem, drugi księciem i następcą tronu. Rycerz u boku króla. Skłonności Ludwika będą mu dostarczały coraz więcej frustracji z biegiem lat. Jako żarliwy katolik, ma poczucie winy, zbrukania i wstydu. Walczy ze sobą, zapętlając się coraz bardziej w tłumieniu własnych pragnień. Jeśli zaś szukać w życiu Ludwika jakiejkolwiek kobiety, będzie to Sissi. Nie jest to jednak relacja damsko-męska, kuzynów łączy pokrewieństwo dusz. Sissi, dusząca się w sztywnej dworskiej etykiecie, podobnie jak Ludwik zaszywa się najchętniej w pięknych bawarskich lasach, jeździ konno i marzy. Tylko ona rozumie wybujałą wyobraźnię Ludwika. U niej także z biegiem lat ujawnią się różne fobie. Zakochana do szaleństwa w cesarzu Franciszku Józefie, nie będzie umiała odnaleźć się na wiedeńskim skostniałym dworze. Mimo wsparcia i miłości męża stoczy bój z ukrywaną anoreksją, coraz bardziej obsesyjną dbałością o wygląd i zajadłym brakiem akceptacji ze strony teściowej. Przypuszczalnie cierpiała też na depresję, co nie przeszkadzało jej wykuwać sobie twardej politycznej pozycji w czasach, gdy kobieta była jedynie dodatkiem do koronowanego męża. Lud ją uwielbiał. Wrażliwa na sprawy prostych ludzi, uznana za najpiękniejszą kobietę Europy, spętana okowami ceremoniału, całe życie walcząca z powracającymi atakami paniki i depresji, miała dla Ludwika mnóstwo zrozumienia, ciepła i przyjaźni[7].

Ludwika lud także kochał. Dziwactwa i najrozmaitsze fobie nie przeszkadzały mu być dobrym władcą. Urodziwy, ciepły, często wychodził do poddanych i obdarzał ich podarkami.

Niewielu wie, iż bez Ludwika nie byłoby Ryszarda Wagnera. Kompozytor, „z czoła Faust, z profilu Mefisto”, zyskuje przyszłego mecenasa, a Ludwik tonie odtąd do woli w swoich średniowiecznych fantazjach.

Przy finansowym wsparciu króla powstają „Pierścień Nibelunga”, „Tristan i Izolda”, „Parsifal”, „Śpiewacy norymberscy”, z uroczystymi premierami na deskach opery monachijskiej. Dawna literatura niemiecka, mity germańskie i celtyckie ożywają i radują króla. Do głosu dochodzą Walkirie, nordyckie boginie, szukające dusz najdzielniejszych wojowników.

Jednak dusza Wagnera bywa jak pęknięta struna. Podsuwa mu czasem fałszywe nuty, których nie słyszy król, zatopiony w marzeniach o św. Graalu.

W 1869 r. Wagner zakazuje Żydom oceniania jego utworów („Das Judenthum in der Music”), uzasadniając to brakiem uzdolnienia artystycznego żydowskiej społeczności. Artysta tworzy coraz ostrzejsze antysemickie pisma polemiczne. Przyjaźń z filozofem Fryderykiem Nietzschem przyczynia się do skrystalizowania u Wagnera koncepcji ludzkiego losu: nieuchronny tragizm bohatera, pojmowany jako zmaganie się przeciwności, np. słabości i siły. Ów dualizm wpisze się w przyszłą koncepcję „nadczłowieka” (Übermensch), wypaczoną przez hitlerowców.

„Bóg umarł” — zakrzyczy Nietzsche, a Wagner mu zawtóruje.

Wiele lat po wojnie Gottfried Wagner, wybitny muzykolog, prawnuk kompozytora, bardzo krytycznie oceni wpływ dzieł i poglądów artysty w ukształtowaniu się nazistowskiej ideologii. Zaznaczy, iż posłannictwo dziejowe pradziadka wpisuje się w gloryfikację etosu germańskiej dominacji.

Koniec wersji demonstracyjnej.

[1] A.M. Ripellino, Praga magiczna, tłum. J. Uszyński, „Zeszyty Literackie” 1995, nr 52.

[2] Sama arcyksiężna została pochowana w podziemiach kościoła kapucynów

[3] Edvard Munch, „Wielka Kolekcja Sławnych Malarzy”, Poznań 2007, zeszyt nr 23, s. 5.

[4] Cytat pochodzi z wiersza Andrzeja Waligórskiego „Deszcz w Wiedniu”.

[5] W Niemczech idea sprzeciwu wobec sztuki nowoczesnej pojawiła się dużo wcześniej. W 1893 r. Żyd Max Nordau opublikował pracę „Entartung” („Degeneracja”), w której uznał sztukę współczesną za „patologiczną”. Użył tego określenia wobec twórczości m.in. Wagnera i ekspresjonistów. Jak wspomina Lynn H. Nicholas – nie dożył chwili, w której z jego teorii zrobiono użytek w złej sprawie. Określenie zastosowane przez Nordaua podchwyciły media w 1913 r., opisując nowojorską wystawę Armory Show i wystawianą na niej „sztukę zdegenerowaną”. W tym samym roku wystawa W. Kandinskiego została określona jako „tandetna plątanina kresek [...] chorego na umyśle malarza”. Po I wojnie światowej sytuacja sztuki nowoczesnej poprawiła się.

Zob. L.H. Nicholas, Grabież Europy. Losy dzieł sztuki w Trzeciej Rzeszy i podczas II wojny światowej, tłum. B. Sławomirska, Poznań 2014, s. 19; B. Hinz, Art in the Third Reich, New York 1979, s. 49.

[6] J. des Cars, Ludwik II Bawarski. Król rażony szaleństwem, tłum. T. Jekielowa, Warszawa 1997, s. 45.

[7] Wybacza mu nawet zerwanie zaręczyn z jej ukochaną siostrą, Zofią. Ludwik tylko raz jeden chciał zawrzeć małżeństwo z rozsądku lub – jak napisał francuski psychiatra G. Robin: „małżeństwo ze złudzeń”. Przyszły król wytrzymał obecność Zofii tylko tyle, ile był zdolny widzieć w niej Elzę, bohaterkę „Lohengrina” Ryszarda Wagnera. Otoczenie Ludwika było zgorszone oschłym odrzuceniem księżniczki.

Sissi wspierała kuzyna do samego końca i jako jedyna akceptowała „króla bez królowej”.