UCHODZĄC - Piotr Bonawentura Sarmini  - ebook + audiobook

UCHODZĄC ebook i audiobook

Piotr Bonawentura Sarmini

3,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zdumiewająca, oparta na prawdziwych wydarzeniach opowieść o rozdzielonych granicami i wojną braciach, których połączyć mogą tylko wiara i determinacja. Kiedy jeden kontempluje sukces ostatniej książki, drugi walczy o życie w znojach uchodźczej podróży przez południe Europy. Czy warto jest zaryzykować wszystko, dla człowieka, którego nie spotkało się nigdy wcześniej?

Piotr Bonawentura Sarmini - pisarz, nauczyciel, przedsiębiorca, starszy uczeń medytacji Vipassana. Ukończył studia filologiczne na Uniwersytecie Warszawskim. Stypendysta MKiDN w dziedzinie literatury. Do tej pory spod ręki autora ukazały się: powieść hiphopowa Bez przekazu (2018), poemat Mięsopust (2021), UCHODZĄC (2023).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 132

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 29 min

Oceny
3,3 (6 ocen)
3
0
1
0
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kajko2015

Nie oderwiesz się od lektury

niesamowita historia jestem pełen podziwu dla determinacji i odwagi tych ludzi
20
andybr87

Całkiem niezła

Historia poruszająca, ale nie da się ukryć, że jest to książka młodego pisarza. Troochę irytowało mnie jakby na siłę wstawione (dla podbicia sprzedaży) niektóre tanie wątki poboczne.
10
MW3008

Całkiem niezła

Polecam
10
Wasiak-Sei

Nie polecam

Od książki wymagam tego, że mnie poruszy, że oderwe się od rzeczywistości. Ta pozycja coś poruszyła ale nie nazwałabym tego czymś dobrym. Była to nudna, obiecująca dużo ale niedająca nic od siebie pozycja. Zmarnowany czas.
11
werciax
(edytowany)

Nie polecam

Ta książka pokazuje, że nie każdy powinien pisać. Jest to klasyczny przykład słabego self publishingu, gdzie o zgrozo dochodzi do konieczności założenia własnego wydawnictwa, co już powinno o czymś świadczyć. Czasami warto zostawić swoje dzieła tam gdzie ich miejsce, w szufladzie.
11

Popularność




Piotr Bonawentura Sarmini UCHODZĄC

Wydawnictwo: czarny kajet

Redakcja i korekta: Patrycjusz Kisła

Okładka: Filip Ostojski

Zdjęcie na okładce: wygenerowane przez AI Midjourney & Bonawentura Sarmini

Skład i łamanie: Piotr Sarmini

Copyright by Piotr Sarmini 2023©

All rights reserved

the moral law of the author has been asserted.

Wszelkie prawa zastrzeżone.

ISBN: 978-83-949876-2-6

Ten oraz pozostałe teksty i wydawnictwa autora: BEZ PRZEKAZU (2018), MIĘSOPUST (2021), UCHODZĄC (2023), znajdziesz na stronie www.czarnykajet.com lubwww.czarnykajet.proKsiążka dostępna także w formie audiobooka oraz ebooka.

Spisując:

list Ihaba, 2 maja [...]

hard life

list Ihaba, 2 maja, część druga [...]

kwasując

procesując

drugi list Ihaba[...]

przygotowując

wypożyczając

testując

śniąc

wyruszając

zmierzając

sobotując

wągry

przekraczając

trzeci list Ihaba, [...]

srebrna Serbia

hostelując

część 2.

czwarty list Ihaba, [...]

poznając

planując

poniedziałkując

wtorkując

środując

xxx

piąty list Ihaba, 21 lipca 2021, Abcoude, Niderlandy

motta

1. Każde Państwo Członkowskie przyjmie właściwe sankcje wobec:

a) każdej osoby, która umyślnie pomaga osobie niebędącej obywatelem Państwa Członkowskiego we wjeździe lub tranzycie przez terytorium Państwa Członkowskiego z naruszeniem przepisów dotyczących wjazdu lub tranzytu cudzoziemców;

DYREKTYWA RADY 2002/90/WE z dnia 28 listopada 2002 r. definiująca ułatwianie nielegalnego wjazdu, tranzytu i pobytu

188. Wiele jest schronień, są góry, są lasy, są też gaje, drzewa, świątynie i kurhany, do których ucieka lud wystrachany.

189. Nie są to bezpieczne schronienia, nie są to najdoskonalsze schronienia. To nie przez takie schronienia można wyswobodzić się od wszelakiego cierpienia.

Dhp. 188-189 – Podstawy Dhammy

Wierzących i czyniących dobro uraduj wieścią, że dla nich będą Ogrody, wśród których płyną strumienie. (…)

Koran, werset 25, Sura 2. KrowaSo if you need a hero (if you need a hero)Just look in the mirror (just look in themirror)No one’s gonna save you nowSo you better save yourselfAnd everybody’s hurtingEverybody’s going through itBut you just can’t give up nowCause you gotta save yourself

Kali Uchis – After The Storm ft. Tyler, The Creator, Bootsy Collins

list Ihaba, 2 maja [...]

Drogi,

niech Archanioł Dżibril ochrania Cię i zmyje wodą troski z twoje czoło.

Jak się masz? Wszystko dobrze? Jak twoja matka, jak jej matka? Jak one żyją w Boland?

Prosiłeś mnie abym napisał ci o moja przygoda, ale nie jest mi łatwo tego zrobić. Powrót do tamtych dni, nawet m yślami, napawa moje serce lękiem – a ja nie chcę się już nigdy więcej bać. Mimo tego cały czas, nawet teraz, czuję strach. Czego się boję?

Napiszę to dla Ciebie aby oczyścić się z brudu, którym nasiąkła moja skóra, buty i myśli. Nawet szczęśliwa czapka. Jestem brudny, bo we mnie odłożyły się uderzenia, cierpienia i wrzask tego świata. One spadły na nas jak popiół; zakryły nam twarze i teraz nikt prawie nas nie dostrzega. Jesteśmy lasem.

Piasek w skarpetkach, podeszwach, ścisk w żołądku i nagar w płucach – zebrane w siedmiu krajach Europy oraz dwóch Bliskiego Wschodu, z których, jeden, ten nasz – traci krew. Czytaj. To moje brudy.

hard life

– Brother, how are you? – pyta z uśmiechem Ihab, mój brat pyta, gdy dzwonię do niego późnym, marcowym wieczorem, w jednej ręce trzymając telefon, w drugiej odpalonego skręta z ziołem i płatkami róży z a m i a s t tytoniu. Odpowiadam mu, że fine, on też że fine i wszystko byłoby fine, gdyby naprawdę było fine, ale nie jest fine i dlatego trzeba przejść do rzeczy i sprawić aby fine znowu stało się naprawdę.

– Brother I need your help – mówi Ihab poważnie, więc odkładam jointa z ziołem i płatkami róży z a m i a s t tytoniu do popielniczki ręką lekko roztrzęsioną, chyba z zimna.

– Czy znasz Baja city, na Węgrzech? – pyta.

– Badża? Let me see... tysiąc kilometrów od Warsaw to jest.

– Yes. Czy możesz come do Baja, za dwa dni i zabrać mnie and my friend to Germany? – Sięgam po jointa znów i łapię buch. Ihab, kontynuuje:

– Jestem w Serbii, razem z przyjacielem – oko jego kamery, bo rozmawiamy na whatsappie, z nimi zawsze rozmawia się przez kamerę na whats appie, pada na młodego faceta w traperskich butach i kurtce z zielonym, cyfrowym moro, a ten zagaja do mnie z uśmiechem żółtych, nikotynowych zębów: hi! How are you?

Mówię, że good, on odpowiada, że też good i wydaje się nie kłamać.

– Dzisiaj złapali nas na granicy i odesłali z powrotem do Serbii. To nie był pierwszy raz. To już czwarty raz.

– Jak to was złapali, kto was złapał?

– Policja. Police catch us – gdy to mówi, to naprawdę się dziwi, podnosi brwi ku górze (lewą naciął sobie maszynką, że wygląda jak szrama, a może to jest szrama), jakby nie dowierzając, że policja w ogóle istnieje. Porusza mnie, że gdy to mówi, to jeszcze pamięta i wie, że to wszystko nie jest normalnym życiem.

– Przechodziliśmy nocą przez las. Rano złapali nas na polach, po węgierskiej stronie. Teraz jesteśmy w hostelu u Elein. This is hard life brother.

Spoglądam na półnagą Me-Gan zanurzoną w srebrzystym fotelu. Blond włosy ma rozrzucone po ramionach. Ładnie okalają jej kwadratową twarz, która byłaby ciężka gdyby nie zielone oczy i haczykowaty nosek wyściubiający teraz zza katalogu PRL-owskich mebli, który Me-Gan kartkuje z fascynacją, marzeniem i nieokreśloną jeszcze projekcją przyszłości. Za niebieską, rozpiętą koszulą falują jak okręty jej dwie ogromne piersi, niżej, spływa rzeka długich, nagich nóg. Ciepłe światło przypodłogowej lampy jest areną jej młodości, nonszalancji wyrażanej w każdym ruchu i geście. Za tło ma lśniącą refleksami neobarokową kamienicę na ulicy Bagatela. Bezgłośnie podaję jej spliffa z ziołem i płatkami róży (które przywiozła) z a m i a s t tytoniu, a ona patrzy we mnie zielonymi oczyma (które jak mówi ma dwa procent ludzi), wyciąga się; jej palce delikatnie dotykają moich palców, przejmują jointa. I zaraz pada, rozkłada na fotelu, tonie w chwilach ulotnego szczęścia.

– Tak. It is hard life.

– Teraz mamy nową trasę od new szmugler – kontynuuje Ihab – wyślę ci ją.

Wysyła screenshot z wycinkiem mapy google na odcinku granicznym. Tkwi w niej kilkadziesiąt pinezek wyznaczających punkty przejściowe; ostatnia, finałowa jest oznaczona serduszkiem.

– Brother, oto o co cię proszę: musisz przyjechać do Baja, spędzić tam noc, najlepiej w hotelu. Żeby nie wzbudzać podejrzeń. Wynająć węgierskie auto, żeby nie wzbudzać podejrzeń, a rano, około szóstej odebrać nas z serduszka szybko, jedna, dwie sekundy, aby nie wzbudzać podejrzeń. Czy możesz to dla mnie zrobić, bracie?

– Hilton or Hayat?

– What?

– Hilton czy Hayat, który hotel w Baja wybrać? Auto na Węgrzech to raczej maserati, opcjonalnie porsche w razie braku dostępności. Potrzebujemy szybkiego. Tylko nie wiem, czy mają czterodrzwiowe? Zapytam na miejscu. Sprawdzę.

Gestem zażądałem od Me-Gan spliffa, zrobiła lekko obrażoną minkę. Zaciągnąłem się przed kamerą. Mój brat zaśmiał się, wyciągnął z paczki czerwone marlboro i uderzył filtrem trzy razy o paznokieć kciuka. Na prawej dłoni miał wytatuowaną pięcioramienną gwiazdę. Kontynuował:

– Wiem, że to bardzo wiele, ale to nasza jedyna szansa. Nie możemy zostać dłużej w Serbii, kończą się pieniądze. Przemytnik chce za przewiezienie 9000 euro, za przeprowadzenie przez las 1000, ale o pieniądze się nie martw. Mamy je. Potrzebujemy ciebie.

– Jaka jest pewność, że nie złapią was ponownie i nie odeślą?

– Pójdziemy inną drogą, tą którą ci wysłałem. This is dobra droga bracie, ludziom się udaje. Nie wracają.

– Kiedy chcecie ruszać?

– Za dwa dni. Musisz być na miejscu w sobotę rano. In Baja.

– Tysiąc kilometrów od Warszawy.

– Tak, a dokładnie 80 kilometrów na południe od Baja, przy granicy z Serbią, tam, gdzie postawiłem serduszko. Czy możesz to dla mnie zrobić brother?

Życie moje rozpoczęło się niedawno, a już się jakby wyczerpało. Po sukcesie mojej drugiej książki zatytułowanej "Ostatnia dziewica" - powieści ukazującej niebyłą, wielką miłość każdego z mężczyzn, do ostatniej z jego kobiet, którą kochał naprawdę, nie musiałem robić już wiele. Miałem 27 lat, na nieoczekiwanym sukcesie książki wydanej przez BAW zarobiłem w ciągu roku 100 tysięcy złotych polskich. Może niewiele, ale do tego dochodziły wyjazdy sponsorowane przez wydawnictwo na targi książek, spotkania autorskie, zaproszenia na stypendia i koprodukcje, bankiety i aura glorii, którą udawało mi się niekiedy podtrzymywać za pomocą średnich ilości prosseco i dużej ilości gum nikotynowych. To paradoksalne, ale ci, którzy mają najwięcej kasy, nagle wcale nie potrzebują jej wydawać, gdyż wszystkie ich elementarne potrzeby takie jak pożywienie, picie, podróże i prosseco są zaspokajane z nadmiarem przez instytucje, firmy i wyrastających spod ziemi "fanów".

Pokonałem zgubny nałóg palenia papierosów. Myślę, że bohater "Serotoniny", ten o pedalskim imieniu, a z gęby bardzo męski (jeśli tu Huellebeq pisze o sobie to ewidentnie sobie naddaje) jest żenujący w swych wyznaniach o impotencji. Rozpoczyna dzień od trzech papierosów i kawy, a żali się, że mu nie staje ze względu na przyjmowany lek antydepresyjny. Potem wrzuca jakąś definicję z Wikipedii o serotoninie i neuronach 5-HT1 i uskarża się na brak libido. Gdyby Herkules palił dwie ramy szlugów dziennie (szczęśliwie Europa do XVI wieku nie znała tytoniu) to stawałby mu najwyżej koń - dęba, a z depresji nie wykonałby dwunastu prac.

Od nikotyny jako takiej nie chciałem się uwolnić – dawała mi gorycz i koncentrację odpowiednie do tego by pełnić archetypiczne role pisarza, by z jednej strony cieszyć się zapachami i smakami potraw, bez kompleksów szeptać do ciekawskich uszu i z zainteresowaniem mijać palących przechodniów, z drugiej strony krzywiła twarz; nikotyna pozwalała nieco odpływać i mieć coś swojego, co bez wyrzutów mogę ćpać nawet przed wejściem do telewizyjnego studia. Obecnie zaspokajałem się obserwacją palących – dawali mi szerokie wrażenia estetyczne: palacze zabiegani i nieuważni, palacze romantyczni stojący udrapowani płaszczem na szczycie zamkowych schodów, palacze rozmowni i małomówni, głośni, cisi, egzaltowani, pijani, biurowi, szybcy, wolni, niechlujni, uważni – ja kiedyś byłem każdym z nich i w każdym z nich odnajdywałem dawną cząstkę siebie. Wystarczyło mi popatrzeć, aby napalić się zupełnie.

Lubiłem używki i w moim życiu było ich wiele. Spróbowałem nieomal wszystkiego z oficjalnej listy, poza opioidami i benzodiazepinami, bo też nigdy nie miałem potrzeby zbijania swoich nastrojów za pomocą używek, "łapania chillu", "wyluzowania", czy innych pierdół, gdyż byłem z natury człowiekiem spokojnym i wolałem raczej rozpalać ogień w duszy niż tłumić go.

Kokaina czy amfetamina nie przynosiły mi jednak pożądanych efektów jakie można spotkać w filmach – ekscytacji, podniecenia, dzikiej energii. Sprowadzały mnie wyłącznie do funkcji mentalnych, odcinając nieomal zupełnie potrzeby ciała, które na haju psychoefedrynowym wydawało się balastem zupełnie niepotrzebnym. Chciałem być samym umysłem, który pływa w przestrzeni i żywi się sobą samym. Po kokainie byłem myślą – klarowną i ostrą, za to pozbawioną zupełnie poczucia humoru. Dopiero z domieszką alkoholu można było otrzymać pożądane efekty w postaci nadmiernej bezczelności, siebie pewności i jako takiej rozrywkowości, która, niekiedy kogoś ujmowała, częściej, jednak obrażała.

Jointów prawie nie paliłem wcale odkąd skończyłem dwudziesty rok życia; przyprawiały mnie o paranoje, wprowadzały w myślowe pętle. Nie potrafiłem po nich wypisać z siebie choćby jednego dobrego zdania, kreśliłem i poprawiałem nieustannie, nic nie wydawało się trwałe i pewne, nic doskonałe.

Potem na miesięcznym stypendium artystycznym w Wiedniu odkryłem grzyby. Zaoferowała mi je pewna szamanka, której malę zerwałem podczas stosunku nad brzegiem Dunaju. Poleciła mi zjadać grzyby z dołka na swoich plecach, tuż nad kością ogonową, kazała je lizać, pożerać, całować się po plecach i pośladkach.

Potem karmiliśmy dzikie łabędzie skąpane w słońcu, a ja poczułem jak mój płat czołowy rozrasta się, pęcznieje, jakby chodząca w jego wnętrzu tarantula zaczęła przędz mi w czaszce gniazdo z białych, grubych nici a następnie eksplodowała setką pajączków, które rozeszły mi się po łbie i ciele i tak powstały zupełnie nowe połączenia pomiędzy tym, co do tej pory nie było we mnie skomunikowane.

Szamanka zaprowadziła mnie do swojego domu, mieszkała w pięknej willi otoczonej ogrodem, razem ze swoją matką i ojczymem – tam pokazała mi kilka plastikowych pojemników, w których sama hodowała grzyby halucynogenne. Podarowała mi ich sporą paczkę, a potem kochaliśmy się ostro w sypialni jej rodziców. Ta kobieta – w ciągu dnia tak zorganizowana, władcza i miłująca wolność, w łóżku lubiła być sprowadzona do natury zwierzęcej, dociśnięta do poduszki siłą wszystkich mięśni, uderzona w twarz, uderzona w pośladek, z dłońmi spętanymi czerwoną liną za plecami stawała się własnością, która nie wyrażała żadnego sprzeciwu, a każda komórka jej naprężonego ciała błagała o więcej.

Nigdy nie dałem ponad miarę. W gruncie rzeczy wcale jej nie ufałem.

Któregoś dnia podczas oczyszczania pojemników za pomocą lampy ultrafioletowej straciła wzrok i wtedy widzieliśmy się po raz ostatni.

Odzyskała widzenie kilka dni później.

Był marzec – trudno znosiłem pogodowe przejścia, zmiany roku, zmiany pór roku, w ogóle wiele rzeczy trudno znosiłem, najgorzej zaś siebie. Jeśli zapytalibyście mnie jak się czuję albo jeszcze gorzej „co u mnie?” to jednego dnia mógłbym wam odpowiedzieć, że zaraz zdobędę świat, a drugiego mój telefon byłby schowany gdzieś głęboko, pod fotelem, a przecież nikt z was nie przyszedłby do mnie, nie zapukał do drzwi, oprócz Me-Gan, więc nie odpowiedziałbym nic. Od lat tańczę na sinusoidzie nastrojów, wahając się między hipermanią – nieuzasadnioną ekscytacją i dziką radością, a nostalgią za życiem z kobietą, która chciała dać mi wszystko, ale ja pewnego dnia nie chciałem dać jej już niczego więcej, więc wybrałem samotność i maszynę do pisania, która ostatecznie także stanowiła prezent od niej – sprzedałem ją w antykwariacie na Pradze, kupiłem chleb i kilka paczek papierosów. Dopadała mnie depresja, którą umiejętnie podsycałem pisaniem powieści wspomnieniowej i zaleganiem w łóżku przez pół dnia, którego to nawyku nauczyła mnie właśnie Ona. Nieraz zastanawiałem się czy depresją da się zarazić i teraz wydaje mi się, że tak; na pewno da się zarazić stylem życia, który do depresji prowadzi. Szlachetniej jest, jednak cierpieć na antresolach wysokich kamienic, pod grubymi, okrytymi satyną kołdrami, w obszernych pokojach z kasą na koncie, która spada, bo urodziłeś się akurat dobrze, niż cierpieć samemu w maliźnie i chłodzie, fajniej jest cierpieć w towarzystwie, chociażby psa. To dlatego niektórzy bezdomni mają psy. Zawsze daję im pieniądze. Nienawidzę widoku głodnych ludzi, a widoku głodnych zwierząt jeszcze bardziej. Szczególnie ptaków. Bo po nich niewiele widać. Nie możesz ocenić jak bardzo są wygłodzone o ile już nie słaniają się na nogach albo nie leżą rozjechane przez volkswagena. Gdziekolwiek mieszkam stawiam karminiki. Czasem też rzucam w kruki i wrony orzechy włoskie, takie w łupinach, rzucam przez okno w ich stronę. Podnoszą łupiny, wlatują na mur czy drzewo i upuszczają orzechy na chodnik, potem wydziobują miąższ ze środka. To mądre ptaki. Mądrzejsze od wielu ludzi. Ale i tak czuję się winny; orzech to żenujący haracz za zrujnowanie świata zwierząt.

Remedium na chandrę stanowi medytacja (Niech wszystkie istoty będą szczęśliwe; oby zawsze miały co jeść i co pić; oby zawsze mogły ochronić siebie i swoich bliskich; oby były wyzwolone), boks i wyregulowanie dopaminy. Hajs też lubię. W większości wypadków, na pewno w moim, wystarczy wypocić się na treningu, dostać po twarzy parę razy i wyprowadzić sparing partnerowi lewy prosty, prawy sierp, aby odświeżyć w sobie echa mocnej młodości. Wieczorem usiąść do godzinnej vipassany i zasnąć przed 23.00. Kilka takich dni, wspartych niskotłuszczową dietą, świeżymi sokami, odcięciem internetu i powracałem do dobrej kondycji, która, odkąd rzuciłem palenie, regenerowała się znacznie szybciej. Myślę, że większość wypadków depresji da się zwalczyć zmianą stylu życia. Jednak trudno jest zmienić styl, który się kocha.

Studiowanie literatury nakarmiło moje wyobrażenia wizjami wyklętych poetów i prozaików, skazanych na porażkę alkoholików ćmiących papierosy gdzieś nad brudną maszyną, pomiędzy rozrzuconymi gaciami i śpiącą duperą poznaną w barze. Ileż ponurej ekscytacji niosły w sobie opowiadania Bukowskiego, poematy Rimbauda, czy skromny „Pantofelek” zmarłego przedwcześnie Bursy.

Zawsze miałem słabość do tych, którym się nie powiodło, do tych, których niezrozumienie i inność wyrzucały na marginesy życia – i właśnie tam odnajdywali oni zupełnie nowe, intymne światy: patrząc na rój ludzkich skorup jak na formy obce – portretowali je bezwzględnie, ze swojej biedy i cierpienia budowali cokół, na którym potem postawieni przez tych, którzy za życia ich nie dostrzegali, wyglądali ponad sprawy ludzkich mas okiem czystym i przenikliwym. Ale wreszcie przejrzałem fałsz poetów – tych wiecznych dzieci i cierpiętników, zagubionych chłopców z ich kajecikami, papierosami i butelkami wódki ustawionymi na stole – byli to uciekinierzy nie tylko z życia społecznego (to jeszcze można by im wybaczyć), ale przede wszystkim uciekinierzy z życia własnego – trawiący czas, siły i talenty na nieśmiesznych zabawach, których finały bywały zazwyczaj tragiczne.

Miałem 27 lat, nazywałem się Nikodem Nagi, byłem pisarzem, byłem postsybarytą, używałem słów, których ludzie czasem nie rozumieli, przez co nie rozumieli mnie. Miałem czterdzieści siedem tysiący na koncie i motocykl Ducati Monster pod kamienicą. Byłem zrodzony z matki Polki i ojca Syryjczyka, miałem dziewięcioro rodzeństwa pół- krwi i przez to sporo spraw było we mnie na pół podzielonych lub dwa razy pomnożonych.

– Hmm?

– Czy możesz come to Baja za dwa dni?

– Muszę to przemyśleć. Daj mi trochę czasu.

– Dobrze bracie, okey. Jeśli nie, poradzę sobie. Zawsze sobie radzę.

– Wiem Ihab. Jestem z Ciebie dumny.

– I love you brother – powiedział, a ja nie mogłem mu uwierzyć. Bo jak można kochać kogoś, kogo się nigdy nie widziało poza ekranem? Kogo się nie dotykało, z kim się nie śmiało, nie biegało, nie skakało po kosmicznej trampolinie wrażeń? Matka zawsze mi powtarzała bym nie ufał Arabom. Szczególnie ojcu.

– Niko, zaraz mamy saunę, pamiętasz? – Me-Gan ożyła w fotelu i odłożyła katalog mebli.

– Muszę kończyć. Bye man – Rozłączyłem się czerwoną, po dłoni przeszedł dreszcz.

– Czego chciał twój brat?

– Żebym pojechał na Węgry i przewiózł go do Niemiec.

– Nie może polecieć samolotem?