Tamte wakacje - Sara Taylor - ebook + książka

Tamte wakacje ebook

Sara Taylor

2,5

Opis

Świat warszawskich korporacji i osobisty dramat głównej bohaterki.

"Tamte wakacje" to debiutancka powieść pracownicy jednej z warszawskich korporacji, która ukrywa się pod pseudonimem Sara Taylor. Jest autorką książek: "...i wyjechać w Bieszczady. Thriller z Domaniewskiej" oraz "Babeczki! Olejmy ten system! Kochajmy!".

 

Ta historia wydarzyła się latem 2018 roku. Marta porzuciła pracę w Mordorze przy ulicy Domaniewskiej w Warszawie i założyła własną działalność gospodarczą – firmę szkoleniową. Jest atrakcyjną trzydziestokilkulatką. Silną, niezależną i zdeterminowaną kobietą. Ale to tylko pozory. Po wejściu do domu, zmyciu perfekcyjnego makijażu i zdjęciu drogiego, doskonale skrojonego kostiumu, traci poczucie własnej wartości, rozsypuje się wewnętrznie, zmieniając się w bezbronną i przestraszoną dziewczynkę.

 

Toksyczny związek. Romans i namiętność, a także potworny dramat głównej bohaterki. W książce uderza niezwykły realizm współczesnego życia i pracy w korporacjach Warszawy i Lublina. Ale to także książka o tym, jak przypadkowe zdarzenia i spotkania mogą odmienić nasze życie. Wszystko zależy od tego, jak je wykorzystamy. Zaś od czytelników zależy, czy będą chcieli poznać dalsze losy Marty i pomogą jej podjąć ważne, życiowe decyzje.

 

- To nie jest wyłącznie opowiastka o Marcie, Sebastianie, Tomku, Krzyśku i... kimś jeszcze. Ale o dramacie wielu kobiet. Wielu dziewczyn, które wręcz wychowywane są w naszej kulturze i w poczuciu: "tych gorszych", "tych słabszych", "tych, które nie powinny", albo "tych, które muszą więcej, aby dorównać chłopcom/mężczyznom" - tłumaczy autorka Sara Taylor. - To wszystko w nas, kobietach, pozostaje. Zawsze mamy poczucie, że wciąż do czegoś nie jesteśmy gotowe, że wciąż czegoś nie robimy perfekcyjnie, że nie jesteśmy idealnie przygotowane, że jeszcze na nas nie pora, bo jeszcze w danej dziedzinie lub na objęcie danego stanowiska, czy funkcji nie jesteśmy wystarczająco dobre. Wciąż mamy (zupełnie nieuzasadnione) zaniżone poczucie własnej wartości. Dotyczy to również tych z nas, które odnoszą sukcesy zawodowe - dodaje autorka powieści „Tamte wakacje”.

 

Autorka, pod płaszczykiem lekkiej fabuły z warszawskimi korporacjami i Lublinem w tle, stara się ukazać dramat głównej bohaterki. Nie jest to jednak wyłącznie fikcja literacka. Z podobnymi problemami boryka się wiele kobiet – także tych z pozoru silnych i niezależnych.

 

Szacuje się, że w Polsce każdego dnia dochodzi do około 200 gwałtów. Na policję zgłaszanych jest tylko ok. 2000 rocznie. Sprawcami tych przestępstw są najczęściej najbliżsi: mąż, chłopak, kolega lub przełożony z pracy.

 

Sara Taylor to pseudonim 36-letniej polskiej pisarki, która w 2018 roku zadebiutowała niezwykle ciepło przyjętą książką …i wyjechać w Bieszczady. Thriller z Domaniewskiej. Autorka od ponad 10 lat pracuje w jednej z warszawskich korporacji, dlatego postanowiła nie ujawniać swojego nazwiska. Jeszcze nie teraz. Ma jednak nadzieję, że dzięki twórczości literackiej odnajdzie „swoje Bieszczady” i raz na zawsze porzuci pracę w korpo. W swoich książkach realistycznie opisuje świat sobie najbliższy, czyli warszawskich korporacji. Skupia się jednak przede wszystkim na ludziach i ich relacjach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 269

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,5 (2 oceny)
0
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PROLOG

Jak Tobie minęło lato?

Mam nadzieję, że było wspaniałe i pozostały po nim cudowne wspomnienia. Że cały czas czujesz promienie słońca na swojej twarzy i ramionach. Zapach kwiatów i rosy na łące. Kształt piasku pod swoimi stopami na nadmorskiej plaży. Szum fal. Niezwykły kolor zachodzącego słońca. Zapach i smak porannej kawy.

Pamiętasz? Nigdy wcześniej pomarańcze, z których wyciskałaś sok, nie były tak pomarańczowe. Lody tak słodkie. Lemoniada tak orzeźwiająca. A wino… Cóż. Każda kolacja z winem, w promieniach zachodzącego słońca, w gorące letnie wieczory, była niezwykle romantyczna. Taka, o jakiej dotychczas mogłaś tylko marzyć.

Tak mogły wyglądać minione wakacje Marty. Niektóre dni nawet takie były. Wtedy zapachy stawały się bardziej intensywne. Obrazy barwniejsze. Dźwięki przyjemniejsze. Smaki wyraźniejsze. Ciało bardziej wrażliwe na dotyk. Jego dotyk.

I tylko te chwile, z których próbowała czerpać jak najwięcej, pozwalały jej przetrwać, dając siłę do życia i działania.

Z pozoru zwyczajne zdarzenia i przypadkowe spotkania mogą mieć ogromny wpływ na nasze życie. Nawet w chwili, gdy myślimy, że wszystko co dobre już było i bezpowrotnie, niczym minione wakacje, przeminęło.

Niekiedy jednak z niewiadomych, wręcz irracjonalnych powodów, wolimy godzić się na różnego rodzaju niedogodności, często nawet ból, zamiast wykorzystać to, co przynosi nam los.

„Chore” układy, toksyczne związki, totalny życiowy bałagan i wewnętrzna rozsypka nie są domeną tylko słabych osób. Bo przecież Marta nie należy do takich. Jest z pozoru silną kobietą, potrafi podejmować biznesowe ryzyko. Ale to tylko poza dla świata. Co się z nią dzieje, gdy zdejmuje szpilki, idealnie skrojony i podkreślający jej figurę żakiet oraz zmywa perfekcyjny makijaż?

 

Koniec sierpnia

Marta leżała już w łóżku, trzymając w dłoni smartfon, by za chwilę wystukać na klawiaturze krótkie: „Dobranoc” i wysłać SMS. To była już ich tradycja. Wręcz rytuał, który razem z Tomkiem pieczołowicie pielęgnowali, praktycznie od pierwszego dnia swojej znajomości. I nigdy o nim nie zapominali.

Jeden krótki, zwyczajny SMS. Niby nic. A jednak dawał jej poczucie, że po tej drugiej stronie jest ktoś, kto również o niej myśli. Jest w stanie – i chce – poświęcić jej choćby krótką chwilę uwagi.

Niekiedy ta składająca się tylko z jednego słowa wiadomość, informująca, że jedno z nich kładzie się już spać, stawała się pretekstem do kilku kolejnych wiadomości. Krótkiej, SMS-owej rozmowy na dobranoc.

Tak było i tym razem.

– „Nie uważasz, że powinniśmy jutro poważnie porozmawiać?” – napisała Marta.

– „Możemy” – odpisał w swoim lakonicznym stylu Tomek.

– „Tylko możemy? Jeśli tak, to równie dobrze możemy tę rozmowę przełożyć na inny termin. Dobranoc”. – Nie czekając na odpowiedź, Marta odłożyła telefon i zacisnęła mocno oczy, chcąc jak najszybciej zasnąć. Przez dłuższą chwilę sen jednak nie przychodził. W jej głowie kołatało się mnóstwo myśli. Wyobrażała sobie wiele możliwych scenariuszy dotyczących swojej przyszłości.

Ten dziwaczny trójkąt, a teraz już nawet czworokąt, nie dawał jej ani szczęścia, ani tym bardziej spokoju, o który zawsze tak bardzo zabiegała. Musiała wreszcie podjąć konkretną i ostateczną decyzję.

Nie potrafiła, ot tak, przekreślić siedmiu lat z Sebastianem, który teraz miarowo oddychał, śpiąc obok niej. Ale wiedziała już, że dalej, tak jak teraz, nie może z nim żyć.

Czy Tomek będzie w stanie zrozumieć i zaakceptować wszystko to, o czym przecież musiała mu powiedzieć?

Przypuszczała, że ostatecznie spełni się trzeci scenariusz, w którym nie będzie żadnego z nich. I tego obawiała się najbardziej. Samotności.

Obaj mężczyźni byli niezwykle zasadniczy. Żadnemu z nich honor nie pozwoliłby utrzymywać z nią dalszych relacji. Przyjaźń między mężczyzną i kobietą, zwłaszcza jeśli wcześniej łączyło ich coś więcej, jest ułudą, która istnieje tylko w filmach lub tanich romansach.

Dlaczego więc od tylu miesięcy brnęła w ten niekomfortowy i bez przyszłości układ?

Na to pytanie sama chciała znać odpowiedź.

Czy czuła się winna i odpowiedzialna za sytuację, w której się znalazła?

Tak.

Miała też świadomość, że sama, przez całe lato, ją tworzyła. I że teraz sama musi stawić jej czoła.

Czasami tłumaczyła sobie, że na tym etapie życia ten układ pozwala jej zachować pewną emocjonalną stabilizację, a przecież każda kobieta ma do tego prawo. Prawo, aby zrobić coś dla siebie, choćby wbrew wszystkim, a w dłuższej perspektywie nawet wbrew sobie.

Uważała, że nie wszystkie, a na pewno nie zawsze, kobiety muszą być idealnymi matkami, żonami, kochankami. Troszczącymi się o to, aby wszystkim wokoło żyło się idealnie, aby wszyscy czuli się komfortowo. Nie zważając na własne potrzeby oraz niedogodności, z którymi przychodzi im się borykać. Życiowe ciosy przyjmując z godnością, uśmiechem na ustach, idealną fryzurą i w pełnym makijażu. Do tego oczywiście będące wiecznymi dziewicami, aby każdy facet, nawet ten, który ma ochotę jedynie na niezobowiązujący numerek, nie pomyślał o nich nic złego, a na dodatek, aby czuł, iż to specjalnie dla niego przez całe życie zachowywałyśmy czystość. Tylko po to, aby wypijając kilka drinków za dużo, gdzieś w hotelowym pokoju, po jakiejś integracyjnej imprezie, stracić ją właśnie z nim. Tylko po to, aby on przez chwilę mógł podbudować swoje męskie ego, które zazwyczaj i tak jest wystarczająco rozdęte.

Tylko czy podobne skrupuły i wyrzuty sumienia miałby jakikolwiek mężczyzna będący w podobnej sytuacji? Czy jego otoczenie oceniałoby go tak, jak zwykło oceniać się kobiety?

Gdyby to on, a nie ona, będąc w wieloletnim związku z jedną kobietą, uwikłał się w romans z inną, to czy zostałby uznany za „tego złego”?

Zapewne jego najbliżsi szukaliby raczej winy w tamtych kobietach. Jedna szybko zostałaby osądzona jako zła żona lub życiowa partnerka, która nie potrafi wystarczająco dobrze zadbać o swojego mężczyznę i zaspokoić jego potrzeb. Druga byłaby czarownicą, która zastawiła sieci i omotała Bogu ducha winnego, porządnego mężczyznę, wykorzystując jego chwilową słabość i kryzys, aby podstępnie uwieść i rozbić idealny związek. On sam, biedaczek, z krzywdzącego stałby się pokrzywdzonym, któremu wszyscy wokół współczują.

Marta bała się również poważnej rozmowy z Tomkiem i jakichkolwiek deklaracji dotyczących ich ewentualnej, wspólnej przyszłości. Wszak wakacyjny romans, cudowne wspólne chwile, to jedno, a proza życia to coś zupełnie innego.

Obawiała się, że w jej życiu powtórzy się ten sam scenariusz, co z Sebastianem. Na początku też było niemal idealnie. A teraz…

Była jednak pewna, że mimo wszystko on jej nigdy nie opuści. Nigdy nie zostawi dla innej kobiety. Nawet jeśli ma takie na boku, to zawsze będzie wracał do niej. Te inne, których imion nawet nie chciała znać – ale była niemal na sto procent pewna, że takie były – były tylko przygodą, chwilą fizycznego zapomnienia, seksualnym przerywnikiem, ale nie stanowiły dla niej żadnego poważnego zagrożenia. Żadna z tych kobiet nie była konkurencją dla ich związku.

A ona bała się porzucenia i samotności jak niczego innego na świecie.

Dlatego, mimo iż Tomasz zdawał się być mężczyzną niemal idealnym, o którym całe życie marzyła, wolała tkwić w toksycznym i niszczącym ją niczym nowotwór, ale dobrze sobie znanym i nieco już oswojonym związku, niż zaryzykować zmianę, aby po kilku fantastycznych miesiącach chwil i uniesień nie usłyszeć: „Wybacz, to jednak nie była prawdziwa miłość”.

Tomasz już na jednym z pierwszych ich spotkań, niemal z dumą w głosie, opowiadał jej o swoich dwóch poprzednich związkach, które zakończył definitywnie i niemal z dnia na dzień tylko dlatego, że poznawał inną kobietę i się w niej szalenie zakochiwał.

A może to tylko jej chora wyobraźnia, kreśląca wyłącznie negatywne wizje przyszłości? Zakładająca, że wszystko w jej życiu musi się skończyć źle. Wszak Tomasz był opiekuńczy, zaradny, poukładany, miły, kulturalny, romantyczny, męski, przystojny, wykształcony, obyty. Potrafił przy tym gotować i to dużo lepiej od niej, a przygotowywanie niebanalnych i wymagających sporego wkładu pracy oraz umiejętności potraw sprawiało mu przyjemność.

Nim zasnęła, przez głowę przemknęła jej kolejna myśl:

– Może Tomek wcale nie myśli o nas poważnie? Może po prostu lubi ze mną spędzać czas. Rozmawiać. Kochać się. Ale nie ma ochoty na angażowanie się i budowanie stabilnego związku? Gdyby był pewien, że zakochał się we mnie tak jak w innych kobietach, z którymi wcześniej był, to teraz, gdy zdecydowałam się z nim poważnie porozmawiać o naszej wspólnej przyszłości, nie zbywałby mnie tylko jednym, niemal obojętnym słowem: „Możemy”.

 

 

ROZDZIAŁ 1

Początek czerwca

„Szanowni Państwo, z piętnastominutowym opóźnieniem zbliżamy się do stacji Warszawa Centralna. Wysiadających prosimy o zabranie bagaży i rzeczy osobistych. Dziękujemy za skorzystanie z usług PKP Intercity. Życzymy miłego pobytu lub dalszej podróży. Za opóźnienie przepraszamy” – rozległ się komunikat, gdy pociąg minął Stadion Narodowy i wjechał na most średnicowy.

– Czy naprawdę wszystkie pociągi w Polsce, nawet Pendolino, muszą się spóźniać? – teatralnie wymamrotała pod nosem niezwykle elegancka kobieta, która od Iławy towarzyszyła Marcie w podróży.

Choć opóźnienie pociągu irytowało również Martę, to nie miała ochoty wdawać się teraz w dyskusje na ten temat. Zwłaszcza, że towarzyszka podróży przez całą drogę zdawała się nie być zainteresowana rozmową, rozwiązując, w godnym podziwu skupieniu, krzyżówki znajdujące się na kolejnych stronach zeszyciku pod nazwą „500 Panoramicznych”.

Marta zręcznym ruchem wyciągnęła z gniazdka kabel od ładowarki telefonu i schowała go w torbie. Przeprosiwszy współpasażerkę, która zajmowała fotel od strony przejścia, ściągnęła z półki nad jej głową niewielką walizkę podróżną. Znajdowało się w niej tylko kilka ubrań i najważniejsze kosmetyki. Marta, przyzwyczajona do częstych podróży służbowych, w tym odbywanych tanimi liniami lotniczymi, niemal do perfekcji opanowała minimalistyczną sztukę pakowania.

Zresztą akurat ten wyjazd był wyjątkowo krótki, a jednocześnie niezwykle opłacalny finansowo. Do Trójmiasta pojechała wczoraj wieczorem i po zameldowaniu się w gdańskim hotelu szybko udała się do Sopotu, aby zjeść kolację w jednej z restauracji znajdujących się tuż przy plaży. Wiedziała, że był to jedyny moment, który mogła poświęcić sobie. Dziś od rana prowadziła warsztaty dla grupy menedżerów wyższego szczebla na temat personal brandingu z wykorzystaniem LinkedIna. Zaraz po ich zakończeniu wsiadła do taksówki, aby jak najszybciej dotrzeć na gdański dworzec PKP i nie spóźnić się na pociąg.

Gdy tylko pociąg zatrzymał się na Dworcu Centralnym, Marta szybkim krokiem udała się w kierunku przystanku tramwajowego. W tym momencie z torebki zaczął dochodzić dzwonek telefonu.

– Asiu, bardzo cię przepraszam. Pociąg jak zwykle się spóźnił, ale już wsiadam do tramwaju i zaraz u ciebie będę. Zamów sobie jakieś dobre ciacho. Ja stawiam – powiedziała na jednym oddechu, nie pozwalając przyjaciółce nawet się przywitać.

– Jedź spokojnie. Też się odrobinę spóźniłam, ale już czekam na ciebie we „Wrzeniu” – odpowiedziała jedna z najbliższych przyjaciółek Marty, z którą akurat dziś umówiły się na kawę we „Wrzeniu Świata”. Była to niewielka księgarnio-kawiarnia, znajdująca się na tyłach Nowego Światu, prowadzona przez Instytut Reportażu.

„Wrzenie Świata” to jedno z kilku naprawdę niezwykłych miejsc na mapie Warszawy. Choć znajdowało się w samym centrum miasta, nie docierał tu gwar ulicy. Zapewne dzięki temu, że ulica Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego była właściwie ślepa. Można w nią było wjechać od strony ulicy Foksal, ale na ulicę Ordynacką można było się dostać tylko pieszo. Dzięki temu panowała tu względna cisza i spokój, a duże drzewa dawały przyjemny cień.

Latem pracownicy „Wrzenia” wystawiali przed kawiarnię leżaki, na których chętnie zasiadali byli i obecni dziennikarze, głównie „Gazety Wyborczej”. Autorzy głośnych reportaży i książek, ale także artyści innych dziedzin i studenci, aby całymi godzinami przy kawie, lemoniadzie lub kieliszku Prosecco, który najczęściej zamieniał się w całą butelkę, rozmawiać o szeroko rozumianej kulturze albo zupełnie przyziemnych sprawach.

Niekiedy można było tu spotkać także Mariusza Szczygła, jednego ze współzałożycieli tego miejsca, który z niezwykłą lubością, ale też ogromnym wdziękiem, polecał czytelnikom najciekawsze, jego zdaniem, książki. Jak sam przyznawał w wywiadach, choć znajdująca się w kawiarni księgarnia zatrudnia profesjonalnego księgarza, on sam nie potrafi się powtrzymać i przejść obojętnie obok osoby stojącej przy półce z książkami.

Trzeba mu przyznać, że posiadał wyjątkowe umiejętności sprzedażowe. Był nienachalny, czarujący, a przy tym szalenie skuteczny. Mało kto potrafił się oprzeć jego urokowi i opuścić księgarnię nie kupując przynajmniej jednej książki przez niego poleconej. I wcale nie musiała to być książka, której on sam był autorem.

Marta już z oddali zauważyła Joannę, siedzącą na pomarańczowym leżaku przed kawiarnią. Mimo zmęczenia, na jej twarzy pojawił się uśmiech. Zbliżając się, pomachała radośnie przyjaciółce na powitanie.

– Martuś, ja zupełnie zapomniałam, że ty dziś byłaś w Gdańsku. Przecież mogłyśmy się umówić innego dnia – powiedziała Asia, niemal rzucając się na szyję swojej przyjaciółce i nie pozwalając jej nawet odstawić walizki.

– Nawet lepiej, że spotykamy się dziś. Sebastian nie wie, o której wracam, więc będziemy mogły spokojnie porozmawiać – odparła Marta.

Partner Marty nie robił jej co prawda ani karczemnych awantur, ani tym bardziej nigdy nie podniósł na nią ręki, ale każde niestosowne lub zwyczajnie inne od dotychczasowego zachowanie Marty karał milczeniem.

Te ciche dni zdarzały się od co najmniej kilku, a może i kilkunastu miesięcy, z byle powodu i coraz częściej. Marta czuła, że sprawiają jej dużo większy ból niż szalona awantura. Po niej przynajmniej dochodzenie do zgody i przeprosiny mogłyby być równie emocjonujące . Choć związki ludzi po trzydziestce, zwłaszcza te z kilkuletnim stażem, nie były już tak burzliwe i bogate w skrajne emocje, i nie przypominały jazdy rollercosterem, ale raczej bryczką po ulicach Krakowa.

To, co działo się w jej związku nie było stanem pożądanym, a już na pewno nie takim, o którym marzyła, gdy poznała Sebastiana.

Wtedy potrafili ze sobą rozmawiać, słuchać się, cieszyć się każdą wspólnie spędzoną chwilą i czerpać z niej przyjemność. Teraz częściej mijali się niczym zupełnie obce sobie osoby lub robili co mogli, aby spędzać jak najwięcej czasu z dala od siebie. Rozmowy częściej przypominały przykry obowiązek niż stawały się przyjemnym elementem ich wspólnego życia. Niekiedy słowa zadawały tyle bólu, że lepsze było milczenie, które z każdym dniem oddalało ich od siebie.

Marta czasami miała wrażenie, że tych cichych dni, kiedy właściwie tylko mijają się w mieszkaniu i śpią w jednym łóżku, było więcej niż tych, gdy ze sobą rozmawiali. Najczęściej nie potrafiła nawet się domyśleć, za co tym razem została ukarana milczeniem swojego partnera, gdyż „książę” nawet o powodach swojego milczenia nie raczył jej informować.

Z czasem przyzwyczaiła się do tego i starała się normalnie żyć, zajmując się swoimi sprawami, albo uciekając w pracę, choć i tej Sebastian zdawał się nie doceniać. Zwłaszcza odkąd postanowiła rzucić etat w korporacji i założyć własną, jednoosobową działalność szkoleniową. Dzięki temu była panią własnego czasu. Pracowała dla kogo chciała i tyle, ile chciała. Na szczęście wieloletnia praca w korporacji pozwoliła jej nawiązać wiele cennych kontaktów, które teraz skrupulatnie wykorzystywała.

Nawet Joannę, dziś szanowaną dyrektor działu HR polskiego oddziału międzynarodowej korporacji, poznała około trzy lata temu, gdy obie pracowały w tej samej firmie i regularnie, kilka razy dziennie, spotykały się przed wejściem do budynku, wychodząc na papierosa. Po roku obie postanowiły zerwać z tym nałogiem, udowadniając sobie i innym współpracownikom, że są silnymi kobietami, które potrafią wyznaczać sobie ambitne cele i je realizować. Jak postanowiły, tak zrobiły. I co najważniejsze – wytrwały w swoim postanowieniu.

Co prawda przez te lata ich, początkowo tylko papierosowa znajomość, a z czasem zażyła przyjaźń, przeżywała wzloty i upadki, zmagając się z niejedną kłótnią lub tygodniami całkowitej ciszy. Ostatecznie jednak zawsze któraś z nich przysłowiowo chowała do kieszeni swoją urażoną dumę i jako pierwsza wyciągała dłoń na zgodę. Niekiedy przepraszając „za niewinność”, tylko po to, aby zażegnać kryzys. Na co ta druga, zazwyczaj, tylko czekała.

Teraz Marta na stałe współpracowała z kilkoma warszawskimi firmami, dla których prowadziła szkolenia. Dzięki temu regularnie na jej konto trafiały co prawda nie tak wielkie przelewy, ale za to pozwalające na spokojne, stabilne życie i spłatę rat kredytu. Wszystko co zarabiała ponad to, choćby dzięki szkoleniom takim, jak to w Gdańsku, z którego właśnie wróciła, mogła przeznaczyć na fajne wakacje w egzotycznym kraju czy inne przyjemności, będące raczej fanaberią niż realizacją rzeczywistych potrzeb. Każda kobieta chce przecież, raz na jakiś czas, móc wybrać się do galerii handlowej i bez większych ograniczeń zafundować sobie odrobinę luksusu i zakupowej beztroski.

Obie uwielbiały ze sobą rozmawiać, nawet plotkować, ale ze względu na charakter pracy nie miały ku temu zbyt wielu okazji. Od zawsze również w ich przyjaźń wkradały się tematy zawodowe, choć obie starały się tego unikać.

Tym razem Joanna miała jednak dla Marty propozycję biznesową.

– Potrzebuję twojej pomocy. Mam wręcz gardłową sytuację – zaczęła Asia, popijając już nie kawę, ale Prosecco, na które zdecydowały się podobnie jak większość kawiarnianych gości. – Chłopak, który miał poprowadzić szkolenie dla przedstawicieli naszych klientów ze wschodniej Polski, dziś przysłał mi e-maila, że trafił do szpitala i nie będzie mógł wywiązać się z umowy. Nie do końca w to wierzę. Nawet sprawdziłam na jego facebookowym profilu i nic o żadnym szpitalu tam nie publikował. Jeśli jednak faktycznie przedstawi zaświadczenie lekarskie, choćby lewe, to nie będę go ciągać po sądach. Niemniej jestem w kropce, a sama nie chcę tego szkolenia prowadzić. Zwłaszcza, że nie czuję się w tym temacie najlepiej, a dodatkowo mam na to szkolenie odrębny budżet – tłumaczyła.

– Rozumiem, że tym nieco przydługim wstępem chcesz mnie wrobić w prowadzenie tego szkolenia? – dopytała z uśmiechem Marta.

– Brawo ty! – niemal krzyknęła Asia, puszczając oko do przyjaciółki.

– Dobrze, że zaznaczyłaś, że masz na to budżet. Ten fakt jest wystarczająco motywujący, aby sięgnąć po terminarz. Coś w przyszłym tygodniu mam, ale chyba nic istotnego, w dodatku tu na miejscu – mówiła, wyjmując ze swojej przepastnej torby pięknie oprawiony terminarz formatu A4. – Kiedy to? – dopytała.

– Czwartek i piątek – odpowiedziała Joanna.

– W czwartek przed południem mam spotkanie u klienta na Domaniewskiej, ale chyba nie powinno być problemu z przełożeniem – myślała na głos, patrząc na strony niezwykle skrupulatnie prowadzonego terminarza. – Zatem za odpowiednią kwotę na fakturze mogłabym cię wybawić z tej okrutnej opresji, w jakiej się znalazłaś – kontynuowała żartobliwym tonem Marta.

– Myślę, że w tej kwestii uda nam się porozumieć. Zwłaszcza, że znaleźliśmy się w sytuacji podbramkowej a ty, jako jedyna, zgodziłaś się poprowadzić dla nas to szkolenie. Jesteś wręcz naszym wybawieniem. A biorąc to wszystko pod uwagę, chyba będę mogła zapłacić ci godnie – mówiła z niesłabnącym uśmiechem Joanna.

– I ja się cieszę, że doceniasz mą łaskawość – kiwnęła dostojnie głową Marta.

– Jest tylko jeszcze jeden niuans – dodała jakby ciszej i już nie tak rozbawionym tonem jak przed chwilą przyjaciółka.

– Mianowicie? – zainteresowała się Marta.

– To szkolenie nie odbywa się w Warszawie.

Marta otworzyła szeroko oczy.

– A gdzie?

– W Lublinie – powiedziała szybko Joanna.

W ostatnich latach Marta dość regularnie odwiedzała Lublin. Realizowała tam różne projekty. Miała również jednego, niezbyt dużego klienta z tego miasta, którego przynajmniej raz w roku starała się odwiedzać. Widziała, jak miasto się zmienia i pięknieje. Jednak ze względu na swoje liczne podróże po Polsce, wszystko, co tylko mogła, wolała robić w Warszawie, aby ograniczać wyjazdy poza stolicę tylko do koniecznych.

– Szkoda, że nie w Sejnach albo w Lubaczowie – prychnęła Marta. – Bo gdyby to był Arłamów, albo chociaż jakiś fajny hotel w Polańczyku, to z przyjemnością bym tam pojechała, a może nawet zaszyła się w okolicznych lasach i już nie wróciła.

– Widzę, że pomysł rzucenia wszystkiego i wyjechania w Bieszczady cię nie opuszcza. Ostatnio i ja mam na to coraz większą ochotę. W firmie ciągle zmiany. Nowe strategie i wizje. Mogłabym być na jakieś pół roku internowana w tym Arłamowie, jak kiedyś Lech Wałęsa. Nawet bez dostępu do mediów, ale Messengera mogliby mi zostawić. Ważne, aby zamknęli mnie w jakimś fajnym apartamencie – snuła swoje wizje Joanna.

– Domyślam się, że koniecznie z dostępem do strefy saun i basenów oraz codziennym masażem wykonywanym przez jakiegoś zabójczo przystojnego młodego faceta? – wyrwała ją z rozmarzenia, o które zawsze łatwiej z kieliszeczkiem Prosecco, Marta.

– Tak. Koniecznie – przytaknęła. – Mogłabym tam cierpieć za ojczyznę lub w imię czegokolwiek innego, ktokolwiek by sobie tego ode mnie życzył. Mogłabym nawet nie wychodzić na spacery w te okoliczne krzaczory. Oczywiście, abym mogła przetrwać te wszystkie cierpienia, konieczna byłaby jakaś niewielka buteleczka… – Roztoczona przez Asię wizja internowania jej w tak luksusowych warunkach, których bynajmniej ani Lech Wałęsa, ani nikt inny w czasach PRL-u nie miał, spodobała się obu przyjaciółkom.

Obie czuły się przemęczone. Być może nie tyle samą pracą, co codziennym zakładaniem nie do końca pasującej maski. Wielokrotnie od pomysłu faktycznego rzucenia wszystkiego i wyjechania w przysłowiowe, a może i te prawdziwe Bieszczady odciągał je tylko pragmatyzm, który sprowadzały do pieniędzy i stosunkowo wygodnego życia w Warszawie.

– Dobrze pomarzyć, ale co z tym Lublinem? – dopytywała Marta.

– Szkolenie będzie się odbywać w Lubelskim Centrum Konferencyjnym, więc warunki powinny być chyba OK, choć sama nigdy tam nie byłam. Szczegóły prześlę ci jeszcze dziś wieczorem albo jutro rano, bo nie wiem, czy wszystko mam na poczcie. Mogę uznać, że jesteśmy dogadane? – zapytała.

– Na dziewięćdziesiąt procent tak. Ale potwierdzę ci ostatecznie w poniedziałek, kiedy już będę pewna, że udało mi się przesunąć spotkanie z klientem i zapoznam się z materiałami od ciebie – dodała spokojnie Marta.

 

Już wkrótce kolejne książki Sary Taylor!

 

 

 

 

„Babeczki! Olejmy ten system. KOCHAJMY”

Premiera - początek 2019 roku

 

 

 

 

„Miasteczko”

 

Komedia kryminalna, w której show-biznesowa dziennikarka z Warszawy trafia do prowincjonalnego Miasteczka na kilka dni przed wyborami samorządowymi by rozwikłać niezwykłą zagadkę, a przy okazji odkryć liczne powiązania i zależności VIP-ów z lokalnej społeczności.

Premiera - początek 2019 roku

 

 

„…i wyjechać w Bieszczady.

Thriller z Domaniewskiej”

To nie jest książka o funkcjonowaniu korporacji, ale o ludziach w nich pracujących i ich relacjach. „...i wyjechać w Bieszczady” jest zwierciadłem, które w sarkastycznym, nieco przerysowanym i przede wszystkim krzywym odbiciu, przedstawia bardzo gorzki, ale jednocześnie uniwersalny i odarty z różnorakich dekoracji, obraz współczesnych: dwudziesto, trzydziesto i czterdziestolatków.