Rymkiewicz. Genealogia - Joanna Lichocka - ebook

Rymkiewicz. Genealogia ebook

Joanna Lichocka

4,5

Opis

Biograficzna opowieść, której bohaterem jest Jarosław Marek Rymkiewicz, to podróż w czasie i przestrzeni, sięgająca niekiedy wiele wieków wstecz, w poszukiwaniu korzeni poety – a te okazują się niezwykłe.

To również opis polskich losów, które stały się udziałem tak wielu rodzin zamieszkujących Rzeczpospolitą. Polskość, jak sam poeta wielokrotnie przyznawał, odkrywa swoje nieoczywiste źródła, staje się przedmiotem wyboru i wiary.

„Jesienią, był to już najpewniej początek października 1939 roku, rodzina poety dotarła do majątku babki Baranowskiej pod Pułtuskiem. Po kilku tygodniach wędrówki różnymi podwózkami i najmowanymi wozami, po owej „rajzie wrześniowej”, która była wtedy udziałem setek tysięcy Polaków, zatrzymali się w Świerczynie. Mieszkanie na Nowogrodzkiej nie nadawało się do użytku, Śródmieście Warszawy zniszczone było od niemieckich bombardowań – nie było tam czego szukać. Zostało kilka migawek – „kawałek ulicy Nowogrodzkiej, który było widać z dziecinnego pokoju, rękę, która w salonie na Nowogrodzkiej nakręca patefon (patefony były wtedy na korbkę), żeby puścić mi płytę z moją ulubioną pieśnią pod tytułem »Flisacy«” – niewiele więcej.”

Jarosław Marek Rymkiewicz (ur. W 1935 roku w Warszawie), lata wczesnej młodości spędził w Łodzi, potem związany z Warszawą i podwarszawskim Milanówkiem. Zadebiutował w wieku 22 lat tomikiem wierszy Konwencje. W roku 1967 ogłosił swoje literackie credo w książce Czym jest klasycyzm. Manifesty poetyckie. Autor licznych tomów poetyckich, z których najbardziej znane to: Thema regium (1978), Ulica Mandelsztama (1983), Moje dzieło pośmiertne (1993), Znak niejasny, baśń półżywa (1999), Zachód słońca w Milanówku (2002), Wiersze polityczne (2010), Pastuszek Chełmońskiego (2014) i wydany w roku 2015 Koniec lata w zdziczałym ogrodzie.
Napisane w latach 80. dwie powieści: Rozmowy polskie latem 1983 (1984) oraz Umschlagplatz (1988), wydane
w drugim obiegu, spotkały się z ogromnym zainteresowaniem czytelników, zostały również przetłumaczone na język francuski, niemiecki i angielski.
Rymkiewicz wyniki swojej rozległej pracy historyczno-literackiej pomieścił w tomach eseistycznych
i encyklopedycznych poświęconych Mickiewiczowi (6 tomów z cyklu Jak bajeczne żurawie), Słowackiemu, Leśmianowi i Fredrze.
W jego dorobku znajdziemy również ogłoszone w ostatnim dziesięcioleciu eseje historyczne: Wieszanie (2007), Kinderszenen (2008), Samuel Zborowski (2010) oraz tekst z roku 1983 Wielki Książę z dodaniem rozważań o istocie i przymiotach ducha polskiego.
Autor dramatów i komedii. Tłumacz, na język polski, przełożył poezję Thomasa S. Eliota i Wallace’a Stevensa, Osipa Mandelsztama,  Federico Garcii Lorki oraz dramaty Calderona de la Barki.

Wydanie książki dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 345

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ksurg

Dobrze spędzony czas

Przybliża postać poety. Sporo faktów lekko się czyta i dobrze wplecione nuta osobistej znajomości z JMR.
00

Popularność




Projekt okładkiTomasz Bardamu
Na okładce i w książce wykorzystano zdjęcia pochodzące z archiwum domowego Jarosława Marka Rymkiewicza.
RedakcjaRadosław Wojtas
KorektaZuzanna Guty
SkładStudio Artix, Jacek Malik, [email protected]
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
Copyright © by Joanna Lichocka
Copyright © for this edition by Fundacja Evviva L’arte
Wydanie pierwsze, Warszawa 2021
ISBN 978-83-960258-0-7
Fundacja „Evviva L’arte” ul. Racławicka 23/20, 02-601 Warszawa e-mail:[email protected]

„A co z przeszłością, z czasem przeszłym?” – zapytałam Poetę.

„Nasza pamięć czas ten ujmuje – we fragmentach,

ułamkach, okruchach,

a wszystko w jednej chwili”

SAFIANOWE, CZERWONE BUTY

.

Dwuletni Jarosław Marek Rymkiewicz, prawdopodobnie na wakacjach w Gnojnie/Świerczynie

.

Choć twierdzenie, iż Jarosław Marek Rymkiewicz jest biologicznym potomkiem Czyngis-chana może wydać się pomysłem fantastycznym, to jednak nie da się tego zupełnie wykluczyć. Przeciwnie, prawdopodobieństwo pochodzenia od władcy Mongołów jest realne. A ściśle rzecz ujmując, w jakimś stopniu (ale w jakim – to pozostaje zagadką) realne jest to, że poeta jest w prostej linii potomkiem Dżoczi, czyli uznanego przez Czyngis-chana pierworodnego dziecka jego żony Börte. Została ona – wkrótce po zawarciu małżeństwa z Czyngis-chanem (o czym opowiada Tajna historia Mongołów) porwana przez rywalizującego z nim innego wodza jednego z mongolskich plemion. Z owego porwania po zwycięskiej wyprawie została odbita i – jak się okazało – była wtedy w ciąży. Wkrótce urodził się syn – który przyszedł na świat jako pierwsze dziecko Czyngis-chana – i to właśnie od niego pochodzić miałaby dawka błękitnego orientu w żyłach autora Do Snowia i dalej.

W posiadaniu rodziny prof. Krzysztofa Baranowskiego w Łodzi znajduje się wywód rodu Tuhan-Baranowskich, z którego pochodziła matka poety, Hanna Baranowska. Wymienia on kolejnych męskich członków rodu, następujących po sobie i tworzących 900-letnią linię rodową. Do generacji, w której pojawia się na świecie Jarosław Marek Rymkiewicz, jest to lista obejmująca 27 pokoleń. Podaję ją poniżej, zachowując interpunkcję i skróty oryginału:

WYCIĄG Z GENEALOGII RODU

KNIAZIÓW TUHAN MIRZA BARANOWSKICH

opracowanej przez Macieja Baranowskiego, autora pracy O Muślinach Litewskich w połowie XIX wieku uzupełnionej przez Michała Baranowskiego, ekonomistę, profesora Uniwersytetu w Petersburgu, w pierwszych latach XX w. oraz przez Wacława Baranowskiego, dyrektora gimnazjum w Pułtusku w 1924 roku.

Jesugej ba tuur, ok. 1125–1165, wódz plemienia Tatarów

Czyngis chan, 1155–1221, twórca imperium tatarskiego

Dżuczi, najstarszy syn Czyngis chana, wódz zachodnich ord tatarskich

Berke, chan Złotej Ordy, 1202–1266

Mönge Timur, 1232–1280, przez pewien okres czasu chan Złotej Ordy

Togryłdża, jeden z 10 synów Mönge Timura, wódz tatarski

Özbek, 1282–1342, w latach 1312–1342 chan Złotej Ordy, przyjął islam

Murad Karasakkał (Czarnobrody), jeden z 40 synów chana Özbeka, 1318–1357, zabity podczas zamieszek w 1357 r.

Ali Kantemir (Krwawy Miecz), 1341–1388, w 1357 r. uniknął śmierci i ukrywał się w stepach nad Morzem Aralskim, następnie z ramienia chana Tochtamysza naib (gubernator) Derbentu w Dagestanie.

Temir Tuhan-bej, ok. 1366–1410, naib Derbentu, po bitwie pod Worsklą w 1399 r. uciekł na Litwę, zginął w bitwie pod Grunwaldem w 1410 r.

Miran, zwany Mirzą Tuhańskim, albo Mirzą Dagestańskim, dwukrotny poseł litewski do Złotej Ordy, zm. około 1450 r.

Baran, zwany Mirzą Tuhańskim albo Mirzą Dagestańskim, tłumacz kancelarii W. Ks. Litewskiego, zm. ok. 1500 r.

Dawid, zwany Baranowiczem lub Daranowskim, chorąży tatarski, zm. ok. 1540 r.

Ahmed albo Achmeć Mirza Baranowski albo Mirza Tuhański, rotmistrz chorągwi tatarskiej, zm. ok. 1580 r.

Mustafa, używający konsekwentnie nazwiska Baranowski albo Tuhan Baranowski, rotmistrz chorągwi tatarskiej, poległ w walkach ze Szwedami w Inflantach w pierwszych larach XVII w.

Bohdan, ścięty przez kata w Oszmianie za najazd na dwór jednego z sąsiadów w 1617 r. był „towarzyszem chorągwi lekkiego znaku”

Mustafa, rotmistrz chorągwi tatarskiej, zginął w 1656 r. w walkach ze Szwedami

Dawid, chorąży tatarski trocki, zm. ok. 1699 r., autor kilku rękopiśmiennych traktatów teologicznych, odbył pielgrzymkę do Mekki i Medyny, pozostawił znaczne legaty na odbudowę szeregu meczetów w W. Ks. Litewskim

Bohdan, rotmistrz chorągwi tatarskiej, jako zwolennik Augusta II zginął w walkach ze Szwedami w pierwszych latach XVIII w.

Jakub, przeniesiony przez Augusta III do służby w wojsku saskim, doszedł do stopnia generała. Dowodził w „rajzach” lekkiej kawalerii sasko-tatarsko-

-bośniackiej na teren Brandenburgii. Zwany Szwarcem. Jeszcze w połowie XIX w. według etnograficznych zapisów, w niektórych okolicach Brandenburgii matki straszyły swe dzieci, że jeśli będą niegrzeczne, „Czarny Tatar” porwie je lub zje. Wsławił się (przekreślone) Podczas wojny siedmioletniej spaleniem (zmienione, w domyśle „spalił”) szeregu(skreślone „u”) podberlińskich wsi. Zmarł ok. 1765 r.

Mustafa, generał w służbie Stanisława Augusta, zm. ok. 1790 r.

Jakub, pułkownik, brał udział w powstaniu kościuszkowskim, zm. ok. 1816 r.

Maciej, ziemianin, uczestnik powstania listopadowego, autor pracy O Muślinach litewskich, zm. ok. 1860 r.

Bohdan, oficer wojsk rosyjskich, w 1863 r. przeszedł do szeregów powstańczych, dowódca samodzielnie działającego oddziału, ciężko ranny na polu walki, nie chcąc się dostać do niewoli zastrzelił się

Szymon, po stracie ojca wychowywany przez matkę chrześcijankę porzucił islam i przyjął chrystianizm, ziemianin, właściciel majątków Maniatyn, Hełubne, Hiranowiec i Mokre na wsch. Wołyniu, zm. w 1920 r.

Wacław, 1880–1929, ukończył historię na Uniwersytecie Kijowskim, organizator strajku szkolnego w Pułtusku w 1905 r. Dyrektor pierwszego gimnazjum polskiego w tym mieście w l. 1905–1907, w l. 1921–1929 dyrektor państwowego gimnazjum żeńskiego w Pułtusku. Właściciel majątku Gnojno koło Pułtuska

Bohdan, ur. w 1915 r. profesor historii Uniwersytetu Łódzkiego, brał udział w powstaniu warszawskim w 1944 r.

Ów ostatni Bohdan to rodzony brat Hanny Baranowskiej, matki Jarosława Marka Rymkiewicza. Spis obejmuje jeszcze synów Bohdana – Krzysztofa i Władysława – oraz syna Władysława, Bartłomieja urodzonego w 1972 roku. Wyciąg opracował i na maszynie napisał właśnie ów Bohdan Tuhan-Baranowski, profesor Uniwersytetu Łódzkiego, historyk, autor wielu prac dotyczących między innymi relacji polsko-tatarskich.

W dacie śmierci Czyngis-chana w Wyciągu... jest błąd – źródła historyczne podają rok 1227, być może wyniknął on z prostej literówki, w rękopisie 1 mogło być pomylone z 7. Najstarszy syn Czyngis-chana miał na imię Dżoczi, nie Dżuczi, jak jest to ujęte w Wyciągu... Był protoplastą rodu władców Złotej Ordy. I – jak chcą tego przynajmniej trzej wymienieni jako autorzy wywodu Tuhan-Baranowscy (tak wynika z ich badań) – praprzodkiem Mistrza z Milanówka.

Pierwszy, któremu zawdzięczamy tę myśl (poprzyglądajmy jej się, potomek chanów Złotej Ordy rytmicznie uderzający w klawiaturę komputera przy biurku, obok okna z widokiem na ogród w Milanówku) jest Maciej Tuhan-Baranowski, autor rękopisu O muślinach litewskich wydanego przez Antoniego Krumana w 1896 roku. W odróżnieniu od Czyngis-chana jest on jak najbardziej realnym, można rzec – konkretnym przodkiem Jarosława Marka Rymkiewicza, ziemianinem, praprapradziadkiem poety. Antoni Kruman pisze we wstępie opracowanej przez siebie książki: „Maciej Tuhan-Baranowski, obywatel z powiatu Trockiego, biegły znawca wschodnich języków, gromadził materyały do dziejów swego plemienia, lecz potem ustał w tej pracy, a cenne jego notatki i przekłady poszły w poniewierkę. Jeden z rękopisów jego, w połowie już zniszczony, nabyłem przypadkiem przed laty kilkunastu w mieście Wilejce i ocaliłem od zatraty. [...] Chciałem porozumieć się z autorem rękopisu i pomódz mu w ułożeniu systematycznego dzieła w tym przedmiocie, lecz go nigdzie odszukać nie mogłem: wyniósł się pono z kraju”.

Wydawca pisze też we wstępie, że unikatowość zebranych informacji przez imć Macieja Baranowskiego polega na tym, iż miał on wiedzę od rodów tatarskich i własnej rodziny, opierał się na przechowywanych u nich dokumentach – napisał „o tatarach litewskich z ich źródeł domowych”. W rękopisie opisał fale osadnictwa tatarskiego na ziemiach Rzeczpospolitej. Przodek Mistrza z Milanówka pojawia się na ziemiach polskich po śmierci Witolda, gdy jego następca Świrdygiełło „zwraca się o pomoc do państwa Zawołżańskiego”, skąd przybywa wsparcie wojska, dzięki któremu książę zachowuje tron litewski. „To była druga osada Tatarów na Litwie”: spośród „dzielnych Azyatów” zostaje na stałe 3 tys. wojska tatarskiego. „Nad tymi pułkami pierwszym marszałkiem był Temir Tuhan-bej, kniaź z Dagestanu, który przedtem służył u cara Zawołżańskiego” – to właśnie wedle Wyciągu... praprzodek naszego poety.

Wiemy jak się nosił: „Ubiór marszałka składał się z kaftana aksamitnego, bramowanego trzema galonami złotemi, z szerokich, z błękitnej materii, szarowarów z lampasami, wchodzącymi w buty z czerwonego safianu, z czapki barankowej śpiczastej ze złotym kutasem; pas złotolity, za którym bogato oprawny kindżał oraz pałasz krzywy, wiszący przez ramię, dopełniał ubioru”.

Wiemy, gdzie zamieszkał: „Tuhan-bej otrzymał w dziedzictwo wieś Winksznupie, a w lenne władanie: Roś, Potylcze, Wilkobole, Terliszki i Guściany. W późniejszych czasach dziedzictwo tych dóbr zostało zatwierdzone przez królów polskich Tuhanom-Baranowskim”. I to od niego dalej szli wszyscy kolejni Tuhan-Baranowscy – rotmistrzowie, chorążowie, oficerowie oddziałów tatarskich.

Pewien Baranowski – jako rotmistrz w Powstaniu Styczniowym na Wołyniu – pojawia się na kartach opowiadania Marii Konopnickiej Hrabiątko. Być może to o Bohdanie Baranowskim, prapradziadku poety, mówi wspomnienie dwóch weteranów 1863 roku zawarte w piśmie „Słowo” w 1927 roku. Według nich Baranowski był jednym z dowódców w partii Miładowskiego na Litwie: „Jeden taki oddział pod dowództwem Tuhan Mirzy Baranowskiego na własną rękę począł przedostawać się w stronę Niemna [...] tu jednak w ostatniej chwili dopadły powstańców silne oddziały moskiewskie...”.

Jeśli zatem Maciej Tuhan-Baranowski, Michał Baranowski (czyli Michaiło Baranowski, rosyjsko-ukraiński ekonomista, który sądząc z opisu, miał jakiś udział w redakcji Wywodu...), Wacław Baranowski, nauczyciel z Pułtuska, i wreszcie Bohdan Baranowski, profesor historii z Łodzi, się nie mylą, to możemy rozejrzeć się po domu w Milanówku uważniej. Potomek chanów Złotej Ordy stuka w klawiaturę, a spod biurka wyglądają czerwone, wysokie safianowe buty. Kaftan aksamitny bramowany „galonami złotemi” wisi (pod kurtką od deszczu) w przedpokoju. W sieni, niedaleko drzwi na półce leży „czapka barankowa śpiczasta” (złoty kutas przepadł gdzieś, ale jeszcze niedawno tu był, może leży z tyłu na dnie półki).

Kolejne wersy – koniecznie w tej jednej chwili, dziko, wprost ze stepów Dagestanu – spadają na ekran komputera.

URODZINY

.

Hanna z Baranowskich z synkiem, październik 1935 r.

Mały Jarek, maj 1937 r.

.

„Bicie dzwonów i wycie syren, dźwięk niosący się wzdłuż ulicy Marszałkowskiej. Mama, w zaawansowanej ciąży, stoi na balkonie i płacze. To był dzień pogrzebu Piłsudskiego” – najwcześniejsze wspomnienie siostry poety jest jedynym, jakim dysponujemy, gdy chcemy dowiedzieć się czegoś o okolicznościach urodzin Jarosława Marka Rymkiewicza. „Niedługo później urodził się Jarek. Pamiętam, jak szliśmy z ojcem do kliniki u zbiegu Marszałkowskiej i placu Zbawiciela, żeby zobaczyć braciszka. Jaka to była radość!” – mówiła swojej wnuczce w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów”. Z ulicy Nowogrodzkiej do Kliniki dr. Bryndza-Nackiego nie było daleko – dwa, może trzy przystanki tramwajem i mecenas Władysław Szulc mógł spacerem z trzyletnią córeczką Alinką ten kawałek przejść. Ale jak to było z wyprawą do szpitala jego żony, gdy nadszedł czas porodu? Czy ta młoda, energiczna lekarka pojechała z mężem tramwajem, czy raczej mąż zawiózł ją taksówką? Czy musiała być już tam w piątek – bo poród już się zaczął – czy dopiero w sobotę, 13 lipca, kiedy jej syn Jarosław Marek się urodził? Nie zachowały się w przekazie rodzinnym żadne informacje na ten temat. Nie wiemy też, kiedy dokładnie, o jakiej porze dnia, urodził się poeta – i o tym nie ma ani słowa („gdy się urodziłeś synku, słońce miało się ku zachodowi” – nie, nic z tych rzeczy). Także zachowany odpis aktu chrztu milczy na ten temat. Jedyne zatem, czego możemy się dowiedzieć, co to właściwie były za okoliczności, to przyjrzeć się temu dniu.

Nie było – jak na środek lata – ciepło. W Warszawie o godz. 14 zanotowano 13 lipca tylko 21 stopni, było pochmurno, w prognozie zapowiadano „skłonność do przelotnych, miejscowych opadów”.

Nastrój narzucił poprzedni dzień – piątek. Mijały równo dwa miesiące od śmierci Józefa Piłsudskiego. Polskie Radio nadało specjalną audycję, rozpoczynając serię obchodów każdej miesięcznicy zgonu marszałka. „Z dniem 12 lipca rozpoczyna Polskie Radjo cykl audycyj, muzyczno-literackich zatytułowanych »Czyn i słowo«, które nadawane będą 12-go każdego miesiąca w przeciągu roku, a poświęcone zostaną pamięci Marszałka Piłsudskiego. Pierwsza audycja tego typu rozpocznie się o godzinie 12.10 (12.VII) muzyką, (tytuły kompozycyj nie będą zapowiadane) poczem generał Brygady Felicjan Sławoj-Składkowski, jeden z najbliższych współpracowników Marszałka, odczyta fragment p.t. Śmierć Komendanta ze swej nowej książki p.t. Strzępy meldunków. Audycję zakończy krótka część muzyczna” – donosiła „Chwila. Dziennik dla spraw politycznych, społecznych i kulturalnych”.

Nie wiemy, czy Hanna Szulc była tego dnia jeszcze w domu i mogła spokojnie (albo ze łzami w oczach) audycji wysłuchać. W mieszkaniu na Nowogrodzkiej z całą pewnością było radio. Jeśli nie wysłuchała, w kolejnych dniach pewnie poznała słowa Sławoja Składkowskiego z tej audycji o ostatnich tygodniach życia Marszałka. Relacja okazała się dużym wydarzeniem, przyniosła o śmierci Naczelnika nowe informacje, była cytowana.

„Ponieważ tak pełnego obrazu tragicznych dla całej Polski chwil – jeszcze nie mieliśmy – przeto przemówienie gen. Składkowskiego podajemy w całości – wyjaśniał w sobotę dziennik »Dobry wieczór! Kurier czerwony«. – Tętno koło stu, słabe, Komendant przytomny, błogosławił ręką dzieci, protestował w czasie ukłucia ramienia przez doktora, przy zastrzyku do żyły środka nasercowego. Doktór Stefanowski pojechał po księdza Korniłowicza...” „Pani Marszałkowa z córkami klęczy obok trzymając rękę umierającego Męża”. „Mijają długie chwile samotnego świszczącego oddechu Komendanta i modłów księdza, udzielającego Ostatniego Namaszczenia”. „Zostanie nam już tylko życie bez Niego”.

O tym z pewnością czytano tej soboty – ale miasto było przystrojone kolorowo, odświętnie. I kipiało młodością.

Biało-czerwone flagi wisiały na słupach i latarniach, zwisały z balkonów, dekorowały fasady domów i sklepów. „Już o godzinie 9 rano ustawiły się na placu formacje młodzieży zagranicznej i krajowej” – donosił „Dobry Wieczór!”. „Plac przybrany jest flagami powiewającymi z okien i balkonów i 16 słupami dekoracyjnemi, obciągniętemi sztandarem o barwach narodowych. A u szczytu ozdobionemi stylizowanemi orłami srebrnemi i godłami miast polskich.” Na środku placu stał „wielki ołtarz zwrócony frontem w stronę Wisły”, nad nim górował „prosty krzyż dębowy”, pod nim zaś „obraz Matki Boskiej Częstochowskiej przybrany kwieciem”. I dalej możemy przeczytać, że ołtarz był otoczonymi pocztami sztandarowymi, a „poszczególne grupy młodzieży rozstawione są długiemi szeregami na całym placu”: „każda grupa niesie białą tabliczkę z górującym stylizowanym orłem z blachy i napisem: Polacy z Belgii; Polacy z Rumunii; Polacy z Brazylii itd.” To II Międzynarodowy Zlot Młodzieży Polskiej, który rozpoczął się rano na Placu Marszałka Piłsudskiego od uroczystej mszy świętej. Witał ich „w serdecznych słowach” prezydent Warszawy, Stefan Starzyński, „zaznaczając z żalem, iż przyjechali w ciężkich chwilach żałoby”. Pozostańmy przy relacji autora „Dobrego Wieczoru!”: „Jakaż mozaika typów, hierarchij społecznych, ubiorów! Wszystko co polskie, zbratało się w tęsknocie za Ojczyzną: obok ślązaczki w atłasowych robronach – wykwintny paniczyk. Kmiotek z Bukowiny w wyhaftowanej po rumuńsku koszuli i smagłolicy Argentyńczyk (jedyny zresztą przedstawiciel Argentyny). [...] Najdobitniej rzuca się w oczy grupa z Niemiec, bo też jest liczna ponad oczekiwanie! 2.000 osób: z pogranicza, z kopalń westfalskich, z najdalszej Nadrenji. Łatwo ich wyłuskać w tłumie, bo noszą na ramieniu czerwoną opaskę z tajemniczym zygzakiem. Cóż to oznacza? Symboliczny bieg Wisły – macierzy, od źródeł aż po ujście. »Rodło« się ten znak nazywa – pamiętamy go z zeszłego roku?”.

Po mszy, w której uczestniczyło wedle relacji prasowych około cztery tysiące ludzi, złożono wieńce przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Potem w szyku kolejnych delegacji ulicą Ossolińskich i Krakowskim Przedmieściem tłum przeszedł do Zamku Królewskiego. Na dziedzińcu zamkowym spotkanie z prezydentem Ignacym Mościckim. Na zachowanych zdjęciach widać go w ciemnej marynarce z szerokimi kołnierzami, w kamizelce i prążkowanych (prążki są ciemnoszare, a może granatowe) spodniach. Do tego śnieżnobiała koszula i czarny krawat – z melonikiem w ręku, siwy prezydent mija kolejne poczty (ten ze znakiem Rodła wyraźnie widnieje w tle na jednym ze zdjęć). Sprzed zamku o 13 rusza pochód przez Trakt Królewski aż do Belwederu, tam uczestnicy zlotu oddali hołd Marszałkowi Piłsudskiemu.

Tymczasem o godzinie 13.30 na Zamku Królewskim prezydent Ignacy Mościcki udekorował osobiście odznaczeniem Orła Białego premiera Walerego Sławka, a orderem Polonia Restituta marszałka senatu Władysława Raczkiewicza oraz marszałka sejmu dr. Kazimierza Świtalskiego, a także kilku innych polityków dopiero co wygasłej kadencji parlamentu. To twórcy konstytucji uchwalonej przez Zgromadzenie Narodowe i podpisanej przez prezydenta Mościckiego w kwietniu, w ostatnich tygodniach życia Piłsudskiego. „Po dekoracji Pan Prezydent Rzplitej podejmował obecnych na Zamku śniadaniem” – informowała „Polska Zbrojna”.

Nie wiemy, co dalej robił prezydent Mościcki, ale świeżo udekorowany orderem Polonia Restituta marszałek senatu pojechał do Łazienek. O 17.30 zebrały się tam „tysięczne rzesze młodzieży polskiej” – tak, tej ze zlotu. Działo się to na stadionie łazienkowskim. Marszałek Władysław Raczkiewicz mówił im z satysfakcją: „Wy młodzi, wychowujecie się nieraz w ciężkich warunkach, ale macie to szczęście, że żyjecie już jako dzieci wolnego narodu, opartego o niepodległą ojczyznę”. Po przemówieniu odegrano hymn i odśpiewano Pierwszą Brygadę, a zaraz potem nastąpiło wielkie widowisko. Był to „Kościuszko pod Racławicami”, „poczem zainscenizowanych kilka fragmentów walk zbrojnych o niepodległość”. Sceny batalistyczne z kolejnych powstań aż do czasów Legionów przygotowali i odegrali członkowie Związku Rezerwistów oraz aktorzy teatrów Towarzystwa Krzewienia Kultury Teatralnej. „Pan Kreczmar bez reszty wcielił się w postać Piotra Wysockiego” – chwalił „Dobry Wieczór!”. Brzmienie przysięgi Kościuszki i kosynierów, okrzyki „Vivat maj, 3 maj”, okrzyki oficerów w Noc Listopadową czy marsz Legionów nie były na pewno słyszalne na Marszałkowskiej. Ale szczęk (choć inscenizowany) bitewnego żelaza, wystrzały i huk bębnów być może – gdy się dobrze wsłuchano – dobiegały z dołu Agrykoli do okien kliniki przy nieodległym wcale tak bardzo Placu Zbawiciela.

Tego dnia w ogóle sporo grano w Warszawie. „Polska Zbrojna” informowała: „TEATR I MUZYKA: Wielki: – Dziś i jutro Hrabia Luxemburg. NARODOWY O g. 20 Stare wino. POLSKI O g. 20 Król. LETNI O g. 20 Ty, to ja. Kameralny (Senatorska 29): Mysz kościelna. Hollywood (Hoża 29) – Komedja muzyczna Dziewczyna i hipopotam. Wielka Rewja (Karowa 18): Przygoda w Grand-Hotelu z Brochwiczówną i Żabczyńskim”.

W Krakowie rozegrano mistrzostwa lekkoatletyczne – wygrała Stanisława Walasiewiczówna, która wtedy, latem 1935 roku, była w najwyższej formie. 13 lipca ustanowiła najlepszy tamtego roku wynik w Europie w biegu na 200 metrów: 24,5 sekundy. W Birmingham tryumfy odnosiła Jadwiga Jędrzejowska – po zwycięstwie na Wimbledonie tego dnia została mistrzynią środkowej Anglii. „W finale Polka spotkała się z mistrzynią Chile Lizaną bijąc ją po ciężkiej walce 3:6, 6:3, 6:2” – informowała „Polska Zbrojna”.

Ze Lwowa zaś „Gazeta Polska” donosiła, że polski artysta zza oceanu przesyła ofertę nowej realizacji: „Znany artysta rzeźbiarz Szukalski, który przebywa w Ameryce, zwrócił się listownie do rady m. Lwowa z propozycją, czy nie zechciałaby skorzystać z jego pomocy przy budowie pomnika Marszałka Piłsudskiego. Szukalski chce stworzyć nie tylko monumentalny pomnik Marszalka Piłsudskiego we Lwowie, ale wziąłby też chętnie na siebie zadanie opracowania wzoru sarkofagu dla zwłok Marszałka”.

Ale słychać i pomruki. Dobiegają cicho, prawie niegroźnie.

„Polscy artyści-malarze, bracia Seidenbeutlowie, przebywający w Gdańsku przejazdem z Warszawy, zostali napadnięci przez grupę członków organizacji bojowej partii narodowo-socjalistycznej i dotkliwie pobici. Wezwana na pomoc policja aresztowała obu malarzy pod zarzutem, że to oni napadli na członków partii hitlerowskiej i przewiozła ich do aresztu policyjnego.” (Braci bliźniaków Efraima i Menasze Niemcy oczywiście później dopadną – będą więźniami Stutthofu, a potem Flossenbürgu, gdzie zostaną zamordowani w 1945 roku).

14 lipca „Kurier Warszawski” przekazuje depesze PAT: „Przewodniczący Izby muzycznej Rzeszy Niemieckiej dr. Ryszard Strauss zwrócił się do przewodniczącego Izby kultury Rzeszy ministra Goebbelsa z prośbą o zwolnienie go ze względu na wiek i ciężki stan zdrowia, zarówno ze stanowiska prezesa Izby muzycznej, jakoteż i z prezesury Związku kompozytorów niemieckich. Minister dr. Goebbels uwzględnił tę prośbę, zwolnił dr. Straussa z tych stanowisk, wyrażając w osobnem piśmie podziękowanie za dotychczasową pracę. Jednocześnie min. dr. Goebbels mianował przewodniczącym Izby muzycznej dyrektora Piotra Raabego, a kompozytora Pawła Graenera – kierownikiem Związku kompozytorów”. Redakcja dodała do tego informację („tel. wł. Kurj.Warsz.”): „Dymisja Ryszarda Straussa wywołała tu ogromne wrażenie. Strauss, który przez wiele lat był dyrektorem wiedeńskiej opery państwowej, należał do tych, którzy po przewrocie hitlerowskim w Niemczech stanęli do dyspozycji nowego reżimu. Ostatnio mnożyły się ataki skrajnych narodowych socjalistów przeciwko niemu. Pisma wiedeńskie wyrażają mniemanie, że dymisja ze wszystkich urzędów muzycznych Rzeszy nie była dobrowolną i pozostaje w związku z faktem, że libretto do nowej opery Straussa Milcząca kobieta napisał Stefan Zweig, poeta, który nie odpowiada wymogom ustawodawstwa rasowego III Rzeszy”.

A w Paryżu? Na przedmieściach Paryża w swym domu Saint-Leu-la-Forêt Wanda Landowska na klawesynie zbudowanym wedle jej projektu (chodziło o jak najwierniejsze odtworzenie klasycznego instrumentu) grała Bacha. Sala koncertowa została zmieniona na kilka dni w studio nagrań. Fantazja chromatyczna i fuga zostały nagrane na siedemdziesięcioośmioobrotowe płyty 10 i 11 lipca, a i 16 lipca – Sześć małych preludiów, wreszcie 17 lipca – Koncert włoski. Płyta z utrwaloną w te dni grą Wandy Landowskiej brzmi często w domu w Milanówku. Nie wiemy tylko, co dokładnie Landowska grała 13 lipca w sobotnie popołudnie. Czy jak w większość sobotnich letnich dni tego roku odbywał się tam koncert dla przyjaciół, znajomych, uczniów z Paryża? Może brzmiały akurat tego dnia Wariacje Goldbergowskie? Nagrane przez Landowską po raz pierwszy dwa lata wcześniej i odtąd stale obecne w programach organizowanych w jej domu słynnych koncertów? Dźwięki klawesynu w matematycznym, precyzyjnym mistrzostwie Bacha. O, to by się autorowi eseju Czym jest klasycyzm? spodobało.

UKŁON SOBOLEWSKIEGO

.

Władysław Rymkiewicz w mundurze Legii Akademickiej, 1920 r.

.

Nie wiemy, dlaczego Władysław Szulc postanowił pisać pod nazwiskiem panieńskim matki – gdy zadebiutował w 1925 roku w piśmie „Bluszcz” opowiadaniem Zdrada, miał 25 lat. Być może uznał, że rozpoczynając karierę prawniczą, nie bardzo może poważny radcowski wizerunek uzupełnić o autorstwo opowiadań i powieści. Może nie był pewien – i nie byłoby w tym nic dziwnego – czy w tych pierwszych opowiadaniach jest rzeczywiście siła talentu, i czy, mówiąc po prostu, nie wygłupia się? Choć przecież od razu za Zdradę zdobył nagrodę w konkursie Koła Polonistów Uniwersytetu Warszawskiego.

Być może Władysław Szulc wiedział od początku, że nie chce być Szulcem – ale nic o tym dokładnego nie wiemy, prócz tego, że przeciąganie linii od Szulców do Rymkiewiczów rozpoczął dużo przed tym, jak ostatecznie zmienił nazwisko. W domu poety w Milanówku znajduje się tomik opowiadań Pan swego życia Władysława Rymkiewicza, wydany w 1929 roku. Za ten tomik ojciec autora Wieszania otrzymał prestiżową nagrodę „Wiadomości Literackich”. Tomik kupiony w antykwariacie ofiarował Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi pewien wielbiciel jego twórczości. Jest w niej dedykacja: „Pannie Marychnie Krzyżanowskiej / tę swą pierwszą książkę / ofiarowuje / autor i przyjaciel” i tu podpis: „Wł.SzuRymkiewicz”. Właściwie transkrypcja tego podpisu nie odpowiada do końca temu, jak on faktycznie wygląda. Bo po „Wł” zaczyna się „Szu” i widać, że jest tam coś jeszcze, trochę przestrzeni, ale to coś natychmiast, nierozpoznane, nieuwidocznione „lc”, zmienia się w mocne „R” i nie ma już wątpliwości, że staje się Rymkiewiczem. Wtapia się w Rymkiewicza. A jeśli tak, to przyjrzyjmy się tej tożsamości, która tocząc bitwę w życiu Władysława Szulca Rymkiewicza – i nie bez pomocy Historii, gdy postanowił ostatecznie przestać nazywać się po niemiecku – zwyciężyła. Skąd ci Rymkiewicze?

Zacząć trzeba (i wypada) od Ireny Rymkiewiczówny. „Śniła mi się moja babka Irena – prześliczna – jak żywa. / – Jareczku – powiedziała. – Twoja śmierć cię wzywa.” – to początek jednego z oktostychów z tomiku Koniec lata w zdziczałym ogrodzie. Wedle wspomnień matki poety, utrwalonych w zapiskach w jego domowym archiwum, Irena miała być „najmilszą osobą w rodzinie Szulców”. I była piękna. Pracowała w cukierni w Kaliszu, to tam poznał ją Adolf Brunon Szulc, młody kaliski celnik. Tak właśnie mówi rodzinny przekaz. I nic więcej nie wiadomo – w jakim charakterze w tej cukierni pracowała: czy jako sprzedawczyni, czy może kierowała nią, czy była współwłaścicielką, jaka była jej sytuacja życiowa – tego wszystkiego w podaniach rodzinnych nie ma. Była najmilsza, piękna, pracowała w cukierni. I była z Kalisza. I jeszcze, że Rymkiewiczowie „to zubożała szlachecka rodzina, chyba o korzeniach litewskich” – jak dopowiedziała w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” Alina Sawicka, siostra poety. Sam poeta przy okazji wręczenia nagrody „Strażnik pamięci” tygodnika „Do Rzeczy”, o tym, skąd Rymkiewiczowie przybyli do Kalisza, mówił tak: „Może z Wilna, a może – i to wydaje mi się prawdopodobniejsze – z oszmiańskiego powiatu, z małego zaścianka, który istniał tam pod nazwą Rymkiewicze”.

Herbarze w kwestii Rymkiewiczów prezentują zamęt. Nie ma jednej lub co najwyżej dwóch, trzech rodzin, z tym samym lub jeszcze jakimś jednym innym herbem, z konkretnym, statecznym gniazdem. Żadnego uporządkowania, żadnych wspólnych nici, które prowadzą przez generacje do konkretnego źródła, konkretnej historii. Rymkiewiczowie są na Wileńszczyźnie i Kowieńszczyźnie, na Żmudzi i w okolicach Lidy. Mają herby Pobóg, Pomian, Lubicz, Bożezdarz, Przyjaciel, Jastrzębiec, Bończa. Uruski, próbując jakoś te rody uszeregować, napisał jednak (widocznie zniechęcony) na wstępie: „Że jest kilka rodzin w Litwie tego nazwiska i różnych, a innych herbów, ich rozróżnienie jest niepodobne”. Kacper Niesiecki wymienia dwóch Rymkiewiczów w księstwie Żmudzkiem i jednego „cywuna Bierżańskiego w Wileńskiem”. Ale żadnego herbu nie podaje.

Próbuje uszeregować wiedzę o Rymkiewiczach Grzegorz Błaszczyk w Herbarzu szlachty żmudzkiej i na kilku stronach rzetelnie wymienia wszystkie wpisy w dokumentach dotyczące Rymkiewiczów – od bojarów z czasów Witolda po wylegitymowaną w 1832 roku „familię urodzonych Rymkiewiczów, starożytnością y prerogatywami stanowi szlacheckiemu właściwemi zaszczyconą” czy wymienionych w innym cytowanym wywodzie z 1835 roku, podającym, że „familia Rymkiewiczów [...] używała herbu Pobóg i dziedziczyła w Xsięstwie Żmudzkim liczne dobra ziemskie”. Wymienia też różne gałęzie Rymkiewiczów w Księstwie Żmudzkim legitymujące się też herbem Lubicz. A także herbem Pomian – ci siedzieli na przykład w Rymkunach w powiecie lidzkim – ale ze Żmudzi szli.

Skąd jednak Rymkiewiczowie przyszli do Kalisza – i którzy to? Powtórzmy na razie za Uruskim: „ich rozróżnienie jest niepodobne”.

Ale czegoś dowiedzieć się jednak można.

Gdzie szukać? Oczywiście, metryki! O wielki społeczny ruchu wolontariuszy poświęcających się indeksacji metryk polskich! O wspaniała geneteko, portalu Polskiego Towarzystwa Genealogicznego (geneteka.genealodzy.pl)! O cichy, żmudny procesie przywracania narodowej, rodzinnej tożsamości! Bez Was nic prawie nie byłoby w tej historii ułożone. Bez archiwistów w kaliskim archiwum, bez członków towarzystwa genealogicznego w Kaliszu i bez programu Archiwum Narodowego systematycznego publikowania kolejnych milionów kopii aktów urodzeń, zgonów i małżeństw – na portalu szukajwarchiwach.pl – nie posunęlibyśmy się zbytnio w tej historii. A tak – proszę tylko poczytać.

Metryka numer 192 z roku 1900 archiwum stanu cywilnego parafii św. Mikołaja w Kaliszu mówi nam, że Władysław Michał Szulc, ojciec poety, urodził się tego roku w tym mieście jako syn Adolfa Brunona Szulca i Ireny z Rymkiewiczów. Ojciec był buchalterem (księgowym) i miał lat 23. Z żoną Ireną, która miała lat 24, mieszkali w Kaliszu. Chrzest w parafii św. Mikołaja w Kaliszu (w kaliskiej katedrze) odbył się w lipcu, dziecko urodziło się 4 maja. Trzeba zaznaczyć, że Adolf Brunon ani myślał podpisywać się imieniem Brunon – pod metryką widnieje odręczne: Adolf Bronisław.

Ale wróćmy do Rymkiewiczów, bo Szulcami jeszcze będziemy się zajmować w innym miejscu. Już wiemy, że Irena była od swego męża rok starsza, potwierdza to metryka ślubu, który odbył się rok wcześniej. W aktach stanu cywilnego parafii rzymskokatolickiej św. Mikołaja w Kaliszu przechowywanych w Archiwum Państwowym w Kaliszu metryka jej ślubu zapisana jest pod numerem 71 z 1899 roku. Czego się dowiadujemy? Irena miała wtedy lat 23, pan młody 22. Potrzebna była zgoda Włocławskiej Konsystorii Generalnej, bo pan młody był luteraninem. Irena mieszkała wówczas w Kaliszu – „u krewnych w tutejszej parafii”. Jej rodzice, Ignacy oraz Emilia z Malanowskich, nie żyli. Ślub odbył się w kościele w parafii Dobrzec, na co proboszcz katedry wyraził zgodę. Aha – Irena urodziła się wedle tej metryki także w Kaliszu, w parafii Najświętszej Marii Panny, czyli tam, gdzie sanktuarium św. Józefa. Podpisy odręczne – Irena z Rymkiewiczów Szultz i Bronisław Szultz.

Ta śliczna panienka z cukierni była sierotą mieszkającą u krewnych w Kaliszu.

Szukamy dalej.

Mamy metryki zgonu jej ojca Ignacego. I ślubu wdowy po nim, Emilii – z panem Klimkiewiczem, z której dowiadujemy się, że młoda wdowa z córeczką Ireną mieszkała w Kaliszu na ulicy Łaziennej. Metryki chrztu Ireny i jej starszej o dwa lata siostry Zofii. Akt zgonu czteroletniej Zofii – w Warszawie. I rok późniejszy, też w Warszawie, z 1879 roku jej niespełna rocznego brata Felixa. Metryka zgonu ciotki Ireny, Elwiry z Rymkiewiczów, rodzonej siostry jej ojca. I akt ślubu tej ciotki – z Gustawem Nejmanem. Jest też metryka urodzenia ich syna, a ciotecznego brata Ireny, Stefana Nejmana, i jego ślub oraz akt urodzenia jego córki Antoniny w Słomczynie pod Warszawą wraz z notką na marginesie, że ta kuzynka Władysława Szulca ze strony matki także po wojnie zmieniła nazwisko. Jest w końcu akt śmierci Bogumiły Rymkiewiczowej, babki Ireny, a praprababki poety.

Ale po kolei – sięgnijmy najpierw do metryki ślubu rodziców Ireny – Ignacego Rymkiewicza z Emilią Malanowską. Akta stanu cywilnego parafii św. Mikołaja w Kaliszu z roku 1873, zapis nr 62 mówi nam, że Ignacy, syn Jerzego i Bogumiły z Ordyłowskich, urzędników, lat 22, urzędnik Trybunału Cywilnego, zamieszkały w Kaliszu, urodzony w Lachowie, zawarł ślub z Emilią, lat 19, urodzoną i zamieszkałą w Kaliszu, córką Nemezego i Małgorzaty z Zakrzewskich Malanowskich, młynarzy. Ojciec Ignacego, Jerzy, był obecny przy zawieraniu małżeństwa syna, matka już nie żyła. Trybunał Cywilny był to powołany w Kaliszu w 1810 roku sąd – poprzednik sądu okręgowego – i działał tu do 1876 roku. Ale jesteśmy jeszcze w 1873 roku, represje po Powstaniu Styczniowym już obejmują – metryki muszą być pisane po rosyjsku. Ignacy pod tym aktem kładzie podpis także cyrylicą: „Ignatij Rymkiewicz”. Jego żona podpisuje się po polsku.

A jak to było przy chrzcie córek? Przeprowadzono je hurtem – obie dziewczynki, Zofia i Irena, zostały ochrzczone tego samego dnia – u św. Józefa w Kaliszu. Zofia miała dwa lata, Irena trzy miesiące. Dowiadujemy się z tych aktów, że Ignacy Rymkiewicz jest wówczas urzędnikiem hipotecznym w Kaliszu (zatem nadal pewnie pracuje w Trybunale Cywilnym), ale mieszka w Chmielniku, na ówczesnych przedmieściach Kalisza. To tam urodziły mu się dzieci. I na obu metrykach (rok 1876, nr 123 i 124) piękne zamaszyste podpisy po polsku – Ignacy Rymkiewicz. Także po polsku, ale jeszcze z dodanymi eleganckimi zawijasami, podpisany jest dwa lata później. Z jakiegoś powodu mieszka z rodziną w Warszawie, przy ulicy Elektoralnej, potem Chłodnej. Tam 2 listopada 1878 roku umiera starsza córeczka, Zofia, rok później – synek Felix. W akcie wpisanym w parafii św. Andrzeja pod numerem 537 w 1878 roku oraz 417 w roku 1879 Ignacy jest określony jako urzędnik policyjny. Ale z jakichś powodów nie zostaje nim długo i nie zostaje w Warszawie. Przestaje być urzędnikiem policyjnym, hipotecznym, trybunalskim. Umiera trzy lata później w Księżej Wólce w parafii Niemysłów jako pisarz gminny. To kilkadziesiąt kilometrów od Kalisza, niedaleko Uniejowa. Według tej metryki z grudnia 1881 roku w chwili śmierci ma 29 lat. Mamy w tym dokumencie konkretną informację o miejscu urodzenia – wieś Wincenta, parafia Lachowo, powiat szczuczyński. Jego ojciec Jerzy wciąż żyje – mieszka kilkanaście kilometrów od Niemysłowa, w Kowalach Pańskich. Czyżby Rymkiewiczowie przybyli do Kalisza z łomżyńskiego? Od razu odpowiem – to był tylko przystanek w ich drodze. Ignacy miał starszą siostrę Elwirę. Z metryki jej ślubu z Gustawem Nejmanem dowiadujemy się, że urodziła się ona nie pod Szczucinem, a w Mereczu, powiecie trockim, guberni wileńskiej w 1846 roku. Zatem Litwa, miasteczko na wysokim brzegu rzeki, tam gdzie Mereczanka wpada do Niemna. Zupełnie blisko Suwalszczyzny, gdzie autor Rozmów polskich latem roku 1983 co roku jeździł ze swoją rodziną na wakacje – i gdzie kazał panu Mareczkowi rozważać: „że czując się Polakami, czujemy się nadal, czujemy się także Litwinami. I dzięki Bogu, że jeszcze wielu z nas – ale czy wielu z nas? – tak właśnie swój los duchowy odczuwa, tak się dwoiście, w duchu polsko-litewskim, ustanawia”.

Wracamy do metryk. Jest akt zgonu Elwiry Nejman, w Glinojecku, zmarłej w 1885 roku. Tam też informacja, że zmarła urodziła się w Kownie. Nie dawałabym temu wiary, ważniejsze, bardziej wiarygodne są informacje o Mereczu, podane przy zawarciu małżeństwa przez samą pannę młodą i pewnie poświadczone dostarczonymi metrykami urodzenia. Ale ta informacja o Kownie mówi nam coś innego – w świadomości rodziny Nejmanów, Elwira Rymkiewiczówna pochodziła stamtąd, nie z Wileńszczyzny.

A co wiemy o ojcu Ignacego i Elwiry, a więc prapradziadku Jarosława Marka Rymkiewicza? Ano to na przykład, że Jerzy żył jeszcze w 1885 roku – to wynika z aktu śmierci Elwiry. Mieszkał w Kowalach Pańskich, ale wcześniej był ważnym urzędnikiem. A konkretnie – to wiemy z kolei z aktu małżeństwa Elwiry (rok 1867, parafia Blizanów, nr 1) – mieszkał w Grodziszczku w parafii Blizanów i był asesorem kolegialnym, dyrektorem „podkomórka celnego” w Grodziszczku. Rok wcześniej, gdy zmarła jego żona Bogumiła Ordyłowska, został opisany następująco: „Naczelnik Komory Celnej Grodziszczko”. Zatem był celnikiem – w Mereczu zresztą też. Tu z pomocą przychodzi Rocznik urzędowy obejmujący spis naczelnych władz Cesarstwa oraz wszystkich władz i urzędników Królestwa Polskiego na rok 1852 wydany w Warszawie. Podaje on informację, że w „Komorze Drugiej Klassy Wincenta” pracuje jako „p.o. Nadzorcy Składu i Wagstempelmejstra S.G. Rymkiewicz Jerzy s. Ign.”. Ów wagstempelmejster S.G. to urzędnik opieczętowujący wagony stemplem celnym. Wincenta była wsią na granicy Królestwa Polskiego i Prus. Z tego zapisu – raczej na pewno dotyczącego tego Jerzego, dowiadujemy się, że był on synem Ignacego – ów skrót Ign. właśnie to oznacza. Mamy coś jeszcze – dzięki pomocy pracowników archiwum w Kaliszu udało mi się poznać odrobinę jego dalszej historii. W 1880 roku żeni się powtórnie, w Turku, z Józefą z Rościszewskich wdową Rudnicką, jest asystentem buchaltera Tureckiego Urzędu Skarbowego i co najważniejsze, mamy imiona jego rodziców. To Ignacy i Marianna z Tołłoczków. Co więcej – wprawdzie samo miejsce urodzenia napisane jest tak, że nie sposób dojść, jaka to właściwie jest miejscowość, ale powiat wskazany jest wyraźnie – szawelski. Zatem linia naszych Rymkiewiczów wiedzie do Szawli, do serca Żmudzi.

Ale jest jeszcze jedna, już prawie ostatnia informacja, jaką udało się zaczerpnąć z metryk. Pierwsza żona Jerzego, Bogumiła z Ordyłowskich, która zmarła w 1866 roku i której grób wciąż istnieje na małym wiejskim cmentarzu w Blizanowie w Wielkopolsce („matka siedmiorga dzieci, najpoczciwsza żona”), urodziła się w miasteczku Kroże, w gubernii kowieńskiej. Według aktu zgonu było to w 1821 roku. Z publikacji dotyczących Kroż można się łatwo dowiedzieć, że owszem, był tam w tym czasie dom Ordyłowskich, z ogrodem (a nawet można znaleźć mapkę z 1835 roku, gdzie jest on precyzyjnie zaznaczony) i że był wzniesiony na miejscu dawnej szkolnej bursy. W Krożach funkcjonowało znakomite Kolegium Jezuickie, potem gimnazjum pod patronatem Uniwersytetu Wileńskiego. Nauczali w niej lub uczyli się także różni Rymkiewicze. Rymkiewicz Eustachy, karmelita, był nauczycielem w latach 1797–1801; Rymkiewicz Onufry uczył się w pierwszej klasie w gimnazjum kroskim w 1829 roku; Rymkiewicz Józef, oficer Powstania Listopadowego, to także uczeń gimnazjum w Krożach, w 1814 roku był w trzeciej klasie, a w 1831 roku w jego okolicach organizował oddziały powstańcze. Gdy dodamy do tego informację z Herbarza szlachty żmudzkiej, że w powiecie kroskim od najdawniejszych czasów także siedzieli Rymkiewicze, to można przyjąć hipotezę, że to jest ta okolica, sam środek Żmudzi, skąd przodkowie Jarosława Marka Rymkiewicza przyszli do centralnej Polski.

Co jeszcze wiemy? Bogumiła Ordyłowska, praprababka poety, urodziła się i mieszkała w domu tuż obok murów gimnazjum w 1821 roku. W tym roku pracę rozpoczyna nowy nauczyciel fizyki Jan Sobolewski. Jej rodzice – Wincenty i Antonina – z pewnością znają nauczycieli gimnazjum, mijają się na uliczkach, widują w kościele. Nie wiemy, kim byli, ale w małych Krożach trudno było się nie znać i nie mijać. Pani Ordyłowska pewnie miło się uśmiechała z maleńką córeczką na rękach, pan Sobolewski kłaniał się uprzejmie (choć bywał niekiedy zamyślony). Nim został zabrany na przesłuchania do Wilna, nim kibitką ruszył z Mickiewiczem na wschód, nim zginął w Archangielsku.

Co z tego wynika, że genealogia Jarosława Marka Rymkiewicza prowadzi nas do Kroż, właśnie do punktu w historii, gdzie pojawia się tam Filomata Jan Sobolewski, powstaje bractwo „Czarni bracia” i z męczeństwa tychże braci sypią się na papier potem strofy w III części Dziadów? „On zdjął z głowy kapelusz, wstał i głos natężył, / I trzykroć krzyknął: »Jeszcze Polska nie zginęła«. / Wpadli w tłum; ale długo ta ręka ku niebu, / Kapelusz czarny jako chorągiew pogrzebu, / Głowa, z której włos przemoc odarła bezwstydna, / Głowa niezawstydzona, dumna, z dala widna, / Co wszystkim swą niewinność i hańbę obwieszcza / I wystaje z czarnego tylu głów natłoku, / Jak z morza łeb delfina, nawałnicy wieszcza, / Ta ręka i ta głowa zostały mi w oku, / I zostaną w mej myśli, – i w drodze żywota / Jak kompas pokażą mi, powiodą, gdzie cnota: / Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, / Zapomnij o mnie.”

Tak, to właśnie jest o uczniach z Kroż. Niektórych z nich znali pewnie praprapradziadkowie autora Żmutu.

Czy to dlatego pewnego dnia u schyłku PRL Jarosław Marek Rymkiewicz, nie znając przecież powyższego wywodu, postanowił przekazać do podziemnego wydawnictwa maszynopis Baketu, książki zbudowanej wokół procesu Filomatów?

Jest jeszcze jedna informacja zaczerpnięta z metryk. Antonina Nejman, prawnuczka Jerzego i Bogumiły Rymkiewiczów, w 1947 roku zmienia nazwisko rodowe. Także, jak jej kuzyn Władysław Rymkiewicz, nie chce być Niemką. Przyjmuje nazwisko prababki – tej żyjącej przed nią sto lat wcześniej – Ordyłowskiej, rodem z Kroż.

Rodzice Jarosława Marka Rymkiewicza w mieszkaniu na Nowogrodzkiej w Warszawie, lata trzydzieste

SZULCOWIE

.

Poeta przy grobie prababki Szultz z Grunertów, na cmentarzu ewangelickim w Kaliszu, 2018 r.

.

Rodzina Szulców, z której wywodzi się poeta, mieszkała na przedmieściach Kalisza, we wsi Mały Dobrzec, włączonej w 1906 roku do miasta. Znane są imiona pra- i prapradziadków Jarosława Marka Rymkiewicza, choć gdyby poszukać w metrykach głębiej, pewnie można dojść do momentu, w którym Schultzowie, bo tak się nazywali, nim polskość wyparła z ich nazwiska poszczególne litery, dotarli do południowej Wielkopolski. Mogło to być w czasie zaboru pruskiego – od 1793 roku do Kalisza przybywali urzędnicy niemieccy wprowadzający pruską administrację. Jednym z jej zadań było sprowadzanie i osiedlanie na ziemi „Prus Południowych” niemieckich osadników, chłopów i rzemieślników. Schultzowie mogli też pojawić się kilka lat potem, w czasie Księstwa Warszawskiego, do którego tereny te zostały włączone w 1806 roku (a wtedy większość Prusaków wyjechała). Rząd Księstwa zachęcał do osadnictwa niemieckich rzemieślników, by przyjeżdżali ze swymi warsztatami i fachem. Tym razem nie chodziło o germanizację południowej Wielkopolski, ale o rozwój gospodarczy. Zachęcani byli różnymi ulgami – byli zwolnieni na 6 lat z płacenia podatków, a ich dzieci z obowiązku służby wojskowej. Mogli też przyjechać z kolejną falą osadnictwa niemieckiego w początkowych latach Królestwa Polskiego. Kalisz notuje wtedy kolejny napływ osadników – tylko w 1816 roku przybyło 15 majstrów sukienniczych, z których kilku zapoczątkowało późniejsze duże fabryki istniejące w dziewiętnastowiecznym Kaliszu. Ustawa o urządzeniu rzemiosł, kunsztów i profesji wydana w Królestwie Polskim w 1816 roku obcokrajowcom zakładającym tu swe warsztaty rzemieślnicze dawała liczne ulgi i zwolnienia. Kalisz, miasto graniczne, stał się ośrodkiem niemieckiej migracji rzemieślniczej. I etapem ekspansji dalej – na wschód, w głąb Królestwa i Rosji.

Znów trzeba, by czegoś się dowiedzieć, poszperać w metrykach. Dziadek poety, Adolf Brunon Schultz, był synem Karola Schultza i Emilii z Grunertów – ich ślub odbył się w 1876 roku. Zarówno pradziadek, jak i prababka autora Kinderszenen, jak wynika z aktu małżeństwa zawartego w parafii ewangelickiej w Kaliszu, byli luteranami i oboje pochodzili z rodzin niemieckich osadników. Karol Schultz z kolei był urodzonym około 1836 roku synem Karola i Magdaleny z domu Kusche (to już prapradziadkowie poety). Emilia zaś była córką Augusta Grunerta i Julianny z domu Kussmann. Prapradziadek poety, ów August Grunert, był tkaczem z Małego Dobrzeca.

Rau’owie Grunertowie także ktoś z Fettingów

Prababka Wilhelmina (chyba po liftingu)

I prapradziadek August drzemał tam w fotelu

Podniósł głowę – Kim jesteś, młody przyjacielu?

I wyciągnął z kieszonki genewski zegarek

Praprababka szepnęła – Das ist aber Jarek!

[Wiersz dla Ignacego Rymkiewicza(na jego pierwsze urodziny)]

Pradziadek Karol Schultz, w chwili ślubu z Emilią czterdziestoletni wdowiec z sześciorgiem dzieci, był w Małym Dobrzcu wikliniarzem – wyrabiał koszyki. Zmarł w 1892 roku, mając 56 lat. Adolf Brunon był jedynym dzieckiem tego małżeństwa – to wiemy z metryki zgonu Karola. Prababka Emilia przeżyła męża znacznie, zmarła w 1923 roku, jej grób jest na cmentarzu ewangelickim w Kaliszu.

„Prababka Emilia pisała jeszcze swoje nazwisko przez S-C-H, a na końcu przez L-T-Z. Pojechaliśmy więc do Kalisza i poszliśmy na luterański cmentarz. Ewa z Joasią i jej kaliskimi przyjaciółmi chodziła po cmentarzu szukając grobów innych Schultzów, a jest ich tam wielu, a ja trochę podróżą zmęczony usiadłem na krawędzi grobu prababki, bo nie było tam ławeczki, i zacząłem rozmyślać o dziejach rodu Schultzów, który zjawił się w Kaliszu nie wiadomo kiedy, ale na pewno bardzo dawno temu, i nawet nie wiadomo skąd do Kalisza przybył, może z Saksonii, a może z Bawarii” – mówił Jarosław Marek Rymkiewicz, gdy odbierał nagrodę tygodnika „Do Rzeczy” i opisywał naszą wspólną wyprawę do Kalisza jesienią 2017 roku. Nie tylko nie jest jasne, skąd się wywodzili Schultzowie – z Saksonii, z Bawarii, może ze Śląska. Nie bardzo wiadomo, skąd bezpośrednio trafili na przedmieścia Kalisza. Wiadomo tylko, że Karol był już pokoleniem urodzonym na polskiej ziemi: miejsce urodzenia zarówno w metryce ślubu, jak i jego zgonu jest określone jako „w Wasilkowie” lub „w Wasylkowie”. Ale o jakie Wasilkowo lub Wasilków może chodzić – tego nie wiemy. Nie jest pewne, a właściwie jest rzeczą mocną wątpliwą, czy pradziad poety umiał pisać. Na metrykach ślubu ani urodzenia syna, gdzie powinien widnieć podpis – nie ma nic. Tymczasem ojciec Emilii, tkacz z Małego Dobrzca, owszem, umiał – dość niezgrabny, z nazwiskiem pisanym małą literą podpis „August grunert” widnieje pod metryką zgonu jednego z jego dzieci. W przypadku Grunertów wiemy nieco więcej, skąd przybyli – w akcie zgonu Augusta zapisano, że urodzony był w „Lissa w Prusach”. Chodzi o Leszno. Istnieje też akt małżeństwa jego starszego brata Samuela, który żeniąc się w Warszawie (jako zamieszkały przy ulicy Inflanckiej tkacz), podał do metryki miejsce urodzenia: „Rydzynę w Księstwie Poznańskim”. To miasteczko tuż obok Leszna. Dowiadujemy się z tego dokumentu także, że i rodzice Augusta oraz Samuela byli tkaczami – właśnie w Rydzynie. Skąd i kiedy przybyli jednak do Wielkopolski – nie wiemy.

A co właściwie 29-letnia Emilia Grunert dojrzała w czterdziestoletnim wdowcu wyplatającym koszyki? Dlaczego zdecydowała się wyjść za niego za mąż? I czemu wyszła za mąż tak późno jak na owe czasy – nieomal w staropanieństwie? Znów pomocne mogą być metryki parafii ewangelickiej w Kaliszu. Cofnijmy się o kilka lat.

W 1869 roku pod numerem 37 w kaliskich księgach parafii ewangelickiej znajdujemy akt zgonu Wandy Grunert, czteromiesięcznej córki... niezamężnej Emilii Grunert z Małego Dobrzca, lat 22 i nieznanego ojca. To bez większych wątpliwości dziecko naszej Emilii. Jeszcze trochę metryk wcześniej i jest akt urodzenia – z listopada 1868 roku. Już wiemy – Emilia była „niezamężną służącą”.

Ha, zatem nie była prababka poety starzejącą się brzydką panną, dzielącą czas między modlitwę i pracę w tkackim warsztacie ojca, która do prawie trzydziestki nie wyszła za mąż, bo nie miała wzięcia. Poeta, gdy odkryłam przed nim ten fakt, zakrzyknął z zachwytem: „Puściła się!”. Gdyby nie to, gdyby nie ten brzuch, który ktoś jej zrobił, kto przyznać się do tego nie chciał, a ona powiedzieć, kto on, nie mogła albo nie chciała, jakiś pan możny, lub może żołnierz z kaliskiego garnizonu posłany na wojnę, lub ktokolwiek, kto wtedy, zimą 1868 roku, uwiódł Emilię Grunertównę, gdyby zatem nie to, Jarosław Marek Rymkiewicz nie przyszedłby na świat. Bo gdyby ten ktoś – fabrykant w fabryce sukna? – nie uwiódł i dziecka nie zrobił, panna nie byłaby skompromitowana, nie wychodziłaby potem za mąż za 40-letniego wdowca z szóstką dzieci. I nie byłoby Adolfa Brunona, dziadka poety, a co za tym idzie i Kinderszenen, by nie było i Zachodu słońca w Milanówku