Nepuranta - Artur Tomczak - ebook

Nepuranta ebook

Artur Tomczak

0,0

Opis

Jest to połączenie dwóch formuł - krótkiej powieści fantasy i traktatu filozoficznego. Wiodącym tematem książki są doświadczenia młodej królowej nieprzygotowanej do swych politycznych zadań. Otaczają ją ludzie realizujący poprzez zbliżenie do tronu swe własne, głęboko skrywane ambicje. Powieść obrazuje zaledwie kilka miesięcy z życia władczyni, ale jej doświadczenia są wszechstronne: dojrzewa politycznie, światopoglądowo oraz emocjonalnie. Nie ma wyboru, nietuzinkowe okoliczności wywierają na nią ogromną presję. Żywy umysł dziewczyny chłonie i przetwarza, czerpiąc przy tym z dogłębnej mądrości kontrowersyjnego doradcy, który budzi jednocześnie jej niepokój, ale też intelektualną fascynację. Królowa dociera do niespodziewanych prawd i przełomów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 205

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



2020

Copyright © Artur Tomczak 2020

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu tekstu niniejszej publikacji jest zabronione i powoduje naruszenie praw autorskich, a w konsekwencji podciągnięcie do odpowiedzialności na drodze sądowej przez autora.

Korekta i projekt okładki: Artur Tomczak

Autor zdjęcia na okładce: Alexander Vinogradov

DTP:Studio Grafpa

ISBN 978-83-962188-0-3

Dla Mirka i dla siebie.

Moją szczególną wdzięczność chcę wyrazić Alexandrowi Vinogradovowi, którego kunszt oraz dobra wola sprawiły, że ta książka ma najlepszą możliwą okładkę. Dziękuję też Polinie Kuznetsovej – jej uroda i uprzejmość przesądziły, że każdy może spojrzeć w oczy dziewczyny, o której jest ta opowieść.

Twórczość Alexandra Vinogradova

można znaleźć na stronie:

https://alexandervinogradov.com/

prolog

– Hakki, Hakki, stój!

Dziewczyna biegnąca ukwieconą łąką zatrzymała się. Ciemne, rozrzucone włosy zgarnęła z twarzy wdzięcznym, trochę dziecięcym gestem. Była lekko zdyszana, jej zielone oczy lśniły żywą radością, na twarz wybiły rumieńce. Biała, zwiewna sukienka oraz bose nogi, oblepione pyłkami i źdźbłami zebranymi z mokrej, porannej łąki, czyniły z niej jakieś cudowne, wiosenne zjawisko. Czekała na kobietę, która próbowała ją dogonić, choć w ciężkiej sukni ten bieg pod gorącym słońcem nie mógł należeć do łatwych ani do przyjemnych. Kobieta była też znacznie starsza, a jej surowa twarz nie zdradzała zachwytu.

– Hakki, prosiłam żebyś nie biegła. Nie po to tu jesteśmy.

– Wiem po co tu jesteśmy Trive, uczyłaś mnie o tym przez całe życie, a ja byłam uważną uczennicą. Zawsze mnie za to chwaliłaś. Teraz biorę swą nagrodę – chwila wolności, która, jak często przypominałaś, nie będzie moim przeznaczeniem.

– Pamiętaj, to krótka wolność.

– Pamiętam też, że złudna. Tu wokół pełno jest ludzi. Zostaw mnie jeszcze na chwilę. Wiem co do mnie należy.

Hakki już nie biegła, lecz spacerowała ze zmrużonymi oczami, sycąc wszystkie zmysły życiem młodego, odrodzonego po zimie świata. Rozsądna Trive, zawsze u jej boku by wyjaśniać lub powściągać, tym razem przyznała jej prawo do samotności. Stała tylko w zasięgu wzroku, nienaganna i dostojna. Tyle do niej należało, a nigdy nie uchybiała swym powinnościom. Inni też spełniali swoje obowiązki. Mężczyźni w pancerzach zdobnych emblematem smoka, czuwali wszędzie wokół, choć na tyle daleko oraz dyskretnie rozstawieni, że przez chwilę nie trzeba było na nich patrzeć. Lecz od jednego nie dało się uciec: nawet tu w Ajsle, samotni władców, ponad łąką i lasem, wzrok często padał na surowy, wyniosły kształt ukształtowanej jak maczuga skały, wybijający się w dali. Teraz latał nad nią jakiś wielki ptak; możnaby sądzić, że to jego dom. Lecz skała była domem kogoś potężniejszego, stanowiła twierdzę i pałac rodu Ersa; miała też swoje imię – Tutok.

Nauczono Hakki, najpierw bajkami oraz pieśniami, a później lekcjami rodowych dziejów, że dawno temu, właśnie tu, gdzie teraz stała, odpoczywał Ers, po walce ze smokiem. Z zielonego skłonu ujrzał ponad lasem wielką skałę i obrał na swoją siedzibę – stolicę przyszłego królestwa, które zdołał wywalczyć w wielu bitwach, bo miał siłę oraz śmiałość, a przede wszystkim dlatego, że spodobał się bogom. Wszyscy jego następcy przybywali potem do tego lasku, zwanego Ajsle, na czas odosobnienia i zadumy przed koronacją. Tradycja pozwalała im, lub może raczej kazała, szukać tu natchnienia do pomyślnych rządów. Jakie modlitwy szeptali na uroczysku ci wszyscy, którzy poprzedzili Hakki w starożytnym rytuale? Nikt nie mógł jej powiedzieć, bo nakazem zwyczaju zachowali je dla siebie. Ona także nie opowie nikomu o swej zadumie. To dobrze, pomyślała. Nie mam żadnej modlitwy, nie umiem złożyć myśli. Jestem wzruszona i niespokojna. To wszystko. Kocham mój lud, jestem dumna z rodu oraz dziedzictwa, które mi zostawił. Mam nadzieję, że przekażę tę spuściznę w takim stanie, w jakim ją zastałam.

Dziś był ostatni dzień, gdy przynależał jej wdzięczny tytuł kuelinty – księżniczki. Kiedy jutro się obudzi, zostanie spętana miriadą drogocennych ozdób oraz drobiazgowych powinności, choć w większości nadal ich nie znała. Nastanie czas kujnet – królowej. Tyle dowiedzą się wszyscy. Znacznie mniej liczni poznają też jej słodką twarz i oprawę szat, w które co dzień będzie przybierana. Stanie się widowiskiem wyzwalającym zachwyt, szacunek oraz lojalność. Widziała już jako dziecko ten wielki, wykuty w zimnej skale tron, stanowiący jej przeznaczenie. Zmierzony na największego wojownika dziejów, jej praszczura Ersa, był zabytkiem, który czciła, choć wolałaby nigdy na nim nie siadać. Ośmielała się na to dawniej, jako beztroskie maleństwo, „Kwiatuszek” swego dziada. Teraz bała się tego olbrzyma.

Padał nań blask ze Smoczej Paszczy, jak zwano okno wybite u zarania dynastii, naprzeciw tronu w sali królewskiej. Jutro ukaże się tam swoim poddanym, zgromadzonym hen, w dole, z zadartymi głowami. Ujrzą blask srebra, bijący od jej sukni, krzykną radośnie. Spróbują chwytać świeże kwiaty zrzucone z rozkazu mistrza ceremonii. Będą tak dalecy i mali, że ona nie ujrzy twarzy żadnego z nich, a oni nie usłyszą żadnego ze wspaniałych słów, które wyrecytuje. Niemniej, spłynie na nich świeżą strugą starożytne błogosławieństwo i przychylność bogów, z którymi młoda kujnet odnowi przymierze. Kapłani będą mruczeć ważkie, tajemne słowa, kiwając się miarowo; dumni, rośli strażnicy wypną opancerzone piersi, których przeznaczeniem jest zawsze ją osłaniać. Ministrowie, jak można się spodziewać, będą uważni, lecz nieodgadnieni. A ona? Czy wytrzyma nad przepaścią? Zawsze się jej bała… I czy spodoba się wszystkim? Jutro czekał ją długi, ciężki dzień pełen odpowiedzi. Pierwszy taki dzień, podobny do wszystkich kolejnych, przez resztę jej życia.

Wyparła na chwilę tę trudną świadomość, a wzrok skierowała ku czarownej kępie wiosennego kwiecia. Brodziła w trawie, bosymi, drobnymi stopami łamała kruche łodyżki i zbierała skórą ostatki rosy. Zapachy, barwy, delikatny szum i brzęczenie koiły ją. Wśród tej zmysłowej błogości, tradycja domu Ersa i wynikające z niej obowiązki, zdawały się dziewczynie szczególnie niemiłe – stanowiły matnię zniewalającą umysł. Tylko ciało jeszcze trochę pozostanie lekkie i jej własne. Przez krótki czas Hakki mogła je rozpieszczać.

Zdała sobie nagle sprawę, że to co w roztargnieniu wzięła za dziwny, omszały pień, jest człowiekiem. Wtulony między chaszcze mężczyzna, brudny, kudłaty, zlękniony, był tuż. Zrobił krótki, nerwowy gest ręką – Proszę, nie krzycz, Jasna Pani! – wyszeptał ochryple. – Wydasz mnie, zginę…

Zmarszczyła brew, nie tyle z gniewu, co z rozterki. Patrzyła na obcego bez lęku, trochę jak na zwierzę. Nie wiedziała, co myśleć. Ujęty, zostałby zgładzony, choćby za to, że ośmielił się zakłócić jej święte odosobnienie w Ajsle, gdzie ludziom broniono przystępu. Mogła krzyknąć. Wraz pojawiłaby się Trive oraz strażnicy. Piastunka stała na odległej krawędzi polany; mogła widzieć tylko kuelintę i zgadywać, że dziewczyna znieruchomiała w podziwie nad jakimś kwiatem. Lecz Hakki patrzyła na żałosnego nędzarza, odgadując swym niedoświadczonym umysłem co jej przystoi. Wreszcie zdecydowała:

– Nie wydam cię, choć naruszyłeś prawo tego miejsca. Zostań tu do wieczora. Wymkniesz się gdy odejdziemy.

Wtedy mężczyzna pocałował jej stopę. Zrobił to bez uniżonej gwałtowności, delikatnie, z pełnym szacunku namaszczeniem.

Nie potrafiła odpowiedzieć. Nikt spoza pałacu nie miał prawa nawet do niej przemówić, a oto ten obcy, brudny mężczyzna, w dodatku wyrzutek, dotknął jej nieskalaną skórę wargami. Odeszła.

I

– Jesteś flegmą Boga Vordokocie, a Bóg to milczący wszechświat, którego obojętność cię miażdży. Wypluto cię bez powodu, kiedyś wyschniesz i niczego to nie zmieni, ale teraz wielu wierzy w twoją wielkość. Mała kobietka na starożytnym tronie obawia się twej przemyślności, pragnie byś był jej przychylny. Próbuje odgadnąć cenę. Możesz wiele zażądać, jesteś przywódcą, musisz wykarmić licznych. Chwałę twego niezłomnego ducha możesz wymienić na honory dla tych, którzy lubią drogocenne szaty. Możesz ustanowić lub strącić niejednego dygnitarza; określić jaka wojna jest słuszna. Próżne i śmieszne. Dlaczego tam pójdziesz? Dlaczego nie zostaniesz na tej wyżynie, na którą przywiodła cię pokora? Czyż ta ciasna, twarda skała, spłukana zimnym deszczem, nie jest jedynym godnym cokołem dla twej intuicji? Tu możesz zmagać się z bezdusznym wiatrem i gnuśnością swego brudnego ciała, jesteś nieokreśloną przestrzenią własnej niezłomności. Ciekawe ile miejsca zajmuje ona na mapie bytu? Ale jest nietykalna, nikt i nic jej nie dosięga. Roztopiłeś się w górskich żywiołach, zdemaskowałeś wymarzonych bogów ludzkości, mieścisz całą swą mądrość bez treści w ułamku czasu zwanym świadomością. Dlaczego wyrzekniesz się tego wszystkiego? Bo tam jest ciepło, wygodnie, ciekawie… Człowiek należy do ludzkości. Ty też Vordokocie. Wracaj do nich!

– Panie! Czcigodny Vordokocie!

Nagi młodzian z pochodnią ukazał się na krawędzi skały i natychmiast złożył głęboki pokłon.

– Kazałeś się wezwać, gdy przyjdą wieści, panie. Kujnet zwołała Radę!

Człowiek nazwany Vordokotem otworzył oczy, tak jak nurek otwiera usta wychodząc z wody. Nabrał w umysł głeboki haust trzeźwej rzeczywistości. Czarna noc i nieliczne światła daleko w dole, u stóp bezludnej, górskiej wyżyny, na którą wspinał się najwyższy kapłan by regenerować swą chwałę. Opowiadano przedziwne historie o tym czego tu zaznawał. Zawiłe wyobrażenia i pragnienia, podczas gdy prawda była najprostsza – przychodził na skałę żeby im zaimponować. Schodził teraz w dół, prowadzony przez trzęsącego się sługę. Wkrótce otoczyli go kapłani, narzucili tunikę, wiedli wciąż bosego i szeptem opowiadali prognozy.

– Kujnet nie brak rozsądku, doceni wsparcie Świątyni – powiedział wcięż młody, lecz już szanowany Genturu. – Jej świeży umysł jest otwarty na formację. To dobre wieści, choć należy docenić problemy. Dlaczego tak szybko posłała po generała Ekil-geba, nie radząc się kapłanów?

– Trzeba się tego dowiedzieć.

– Wiadomo też, że książę Irhanga wyprzedził innych ze złożeniem hołdu, mimo, że jego domena jest jedną z najbardziej odległych. Nie może to być uznane za przypadek.

– Słusznie, ale nie może to być też uznane za przezorność z jego strony. Jeśli faktycznie był przygotowany na wydarzenia, lepiej dla nas, że się z tym ujawnił. Wiedząc jakie mamy stawiać pytania, szybciej ustalimy odpowiedzi. Co jeszcze, mądry Genturu?

– Na koniec dodam, że warto obserwować Lomoto.

– Poetę, o ile pamiętam?

– Tak, jest teraz mile widziany przy tronie. Choć to szczegół…

– Wszystko jest godne naszej uwagi. Dobrze się spisałeś.

Wkrótce kapłani dotarli do czarnego wylotu świątynnego wejścia, wykutego w górskiej ścianie i zagłębili się w korytarze przybytku oświetlone ogniem pochodni, które nieśli ze sobą. Szli pewnie, długim przejściem, mijając wiele skrzyżowań, czasem schodząc w dół łagodnym spadem lub schodami. Łatwo było się tu zagubić, lecz oni mieli umysły wyszkolone w podziemnej gmatwaninie i po jakimś czasie dotarli do sporych rozmiarów komnaty, ozdobionej posągami przedziwnych istot. Była to zaledwie jedna z odnóg rozległego systemu tajemnych sanktuariów, który oplatał Tutok oraz przytulone doń miasto. Sercem tego świętego labiryntu było Pyrgari, nierozpoznana plątanina jaskiń znajdujących się bezpośrednio pod Cytadelą. Nieliczni byli ci, którym prawo Świątyni oraz śmiałość serca pozwalały się w nie zapuszczać, mało kto nawet wiedział o tym miejscu. Dla kapłanów było ono urzekające, czcili je z rozkosznym poczuciem, że wystarczy wiedzieć o istnieniu jaskiń, by być wtajemniczonym. Najwyższy kapłan Vordokot słynął jako ten, który przed laty poważył się na czyn budzący grozę i uwielbienie – nepurantę, starożytny rytuał spędzenia w tych podziemnych jelitach długiego odosobnienia. Nie opowiedział nikomu swoich przeżyć, wiedziano tylko, że jest pierwszym od kilku pokoleń śmiałkiem, który poddał się takiej próbie.

Święte jasknie czasem milczały, czasem szeptały, a czasem grzmiały. Mieszkały w nich demony nocy i podziemia, potężne istoty uwięzione groteskowymi rytuałami, które kapłani potrafili odprawić lub unieważnić. Były tu także cele dla dobrowolnych lub mimowolnych bywalców, skarbce i spichrze, komory gdzie w razie potrzeby można było pomieścić rzesze ludzi. Pyrgari stanowiły rodzaj wyludnionego miasta pod miastem, być może czekającego by kiedyś ożyć. Jego strażnicy byli jednak dyskretni, więc mało wieści o grozie i wspaniałości tego miejsca docierało na powierzchnię.

~~~~~~

Królowa-matka Erkteli spoglądała na dwa karły zmagające się w żartobliwych zapasach, lecz nie inspirował jej nastrój tego widowiska. Przeciwnie, powaga na jej obliczu przykuwała już od dłuższego czasu uwagę nielicznego dworu, głównie zaś wysłannika Świątyni, Itelu. Milczał jednak, bo tak jak wszyscy domownicy starej królowej znał jej obyczaje. Wiedział, że lubi sama rozpoczynać rozmowy, w przeciwnym razie jest gniewna lub skryta.

Skazani na jej towarzystwo słudzy nie potrafili przyzwyczaić się do swej pani. Była zgorzkniałą, zatruwającą serca istotą, bo nienawidziła siebie i świata. W odwecie żądała by opiekowali się nią młodzi, fizycznie doskonali ludzie, w których wzbudzała odrazę. Mściła się za ich piękno, zaprawiała ich życie goryczą, którą później napawała się z ponurą satysfakcją. Nie wypuszczała ich ze służby, pragnąc by strawili się na niej: „Wyjdą stąd kiedyś, ale niewiele już będą mogli zaznać. Specjalnie dla nich, pożyję jeszcze długo, he, he…” To była jej ostatnia ambicja. Bawiła się swymi czarnymi myślami i posępnym sługami. Innych rozrywek już nie miała. W ciasnym życiu karleją możliwości, ale nie pasja. Zła pasja Erkteli przytłaczała wszystkich, którzy musieli z nią obcować.

Długo trzeba było czekać na jej słowa.

– Itelu – zwróciła się w końcu do swego ulubieńca.

– Tak, pani?

– Itelu, co kapłani mniemają o kujnet?

– Podziwiają jej rozwagę oraz pobożność, nie skąpią pochwał nawet jej urodzie, którą traktują jak pomyślną wróżbę.

– Okrągłe słowa. Skoro, jak widzisz, już i tak się martwię, chciałabym usłyszeć coś co uzasadniłoby mój niepokój.

Itelu nie zdążył odpowiedzieć, bo do komnaty wszedł niespodziewany, lecz najbardziej dostojny przybysz. Najwyższy kapłan, odziany w tunikę i sandały stanął przed królową-matką; chwilę ta dwójka mierzyła się spojrzeniami. Byli sobie równie w hierarchii społecznej, zarazem oszczędni w ceremoniałach. Vordokot przemówił pierwszy:

– Bądź pozdrowiona, czcigodna! Nie troszcz się, nic tego nie uzasadnia. Tymczasem kujnet zwołała Radę, na którą się udam.

– Bądź pozdrowiony! Wiesz, że nie znam mojej córki, odsunięto ją ode mnie, gdy była dzieckiem. Nie dziw się, że jestem ciekawa. Może mało we mnie macierzyńskich instynktów, ale… powtarzam, jestem bardzo ciekawa. Hekar też nigdy tu nie bywał, zostałam odcięta i wiem, że pozostanę. Nic do mnie nie dociera, prócz tych okruchów, którymi zechce mnie karmić Świątynia, za pośrednictwem miłego Itelu. Czy spełniłbyś jednak moją prośbę, Vordokocie?

– Jaka to prośba?

– Przekaż Hakki, że pragnę ja tu ugościć. Raz. Chcę ją ujrzeć, chcę zobaczyć jaką jest królową. I pokazać jej, jaka ja jestem. Może się przestraszy. To będzie mój dar dla niej.

~~~~~~

Nikt nigdy nie zadbał o wystrój sali tronowej Tutok. Była prosta, obszerna, a jej długa oś zamykała się między wielkim oknem wiodącym w przepaść, a monolitycznym tronem wyrąbanym bez finezji przez pierwotnych rzeźbiarzy. Całość był to skalny czerep wielkiego państwa, o tradycji tak prostej, że niemal prostackiej. W górnych komnatach „Maczugi”, jak zwano pałac-twierdzę, mało było przepychu, lecz złoto, srebro i dziane szlachetnymi kamieniami wytwory rzemieślników, częściej pochodzące z łupu niż rodzimego wytwórstwa, walały sie tu i ówdzie. Broń oraz rynsztunek porozwieszane na ścianach, naczynia poustawiane pod nimi, czasem futro egzotycznej bestii rzucone na gołą, kamienną podłogę. Całą swą energię Ersidzi wkładali w wojnę, pieśni i miłość, a wszystko czynili jak młokosy, z pasją, lecz niechlujnie.

Na kamiennym tronie, przed którym zgromadziło się kilkunastu dostojnie wyglądających ludzi, zasiadała młoda kobieta. Była odziana w czarną suknię, zdobną wzdłuż prawego boku srebrnym haftem smoka – jego paszcza rozwierała się w niemym ryku nad jej lewą piersią. Cudowna twarz władczyni jaśniała świeżą bladością i wyrażała dostojną powściągliwość. Ukryte pod długą suknią stopy opierała na ozdobnym podnóżku, który musiano dla niej podstawić. Inaczej siedziałaby jak dziecko na zbyt wysokim krześle, z nogami w powietrzu.

Było to pierwsze zgromadzenie Rady nowego panowania – dominowało poczucie wzajemnej ciekwości. Grono dojrzałych mężczyzn potrafiących dobierać słowa tak, by wyrażać jak najmniej z tego co konieczne, szachujących się nawzajem wpływami, bystrością oraz nieufnością. I ona, Hakki Ersid, niedoświadczona królowa potężnego państwa.

Zaledwie przed miesiącem zabrakło Hekara, króla-wodza, nieustannie prowadzącego swych niezwyciężonych, zapatrzonych w niego żołnierzy na północ, do Ergarli, Ekoru, nawet dalej. Armia urosła liczbą i aspiracjami. Oficerowie panoszyli się w miastach, młodzieńcy marzyli o zaciągu, poeci opiewali ich zwycięstwa. Prawie nikt nie miał czasu się zdziwić, gdy przed rokiem wciąż czerstwy i sprawny, choć dobiegający sześćdziesięciu lat król Hekar ogłosił swą następczynią wnuczkę, dziewiętnastoletnią księżniczkę Hakki. Wkrótce wyruszył na kolejną wyprawę, która zakończyła się sukcesem. To tryumfalne panowanie mogło więc potrwać jeszcze bardzo długo, w każdym razie nikt nie spodziewał się, że będzie inaczej. Hekar miał przecież krzepę i szczęście, a Tutok miało swoje przeznaczenie – trwać w chwale. Lecz nagle, wbrew temu co zdawać się mogło stosowne, Hekar zgasł w pieleszy.

Ludzi tak łatwo zaskoczyć. Nigdy nie przestają się przyzwyczajać, a potem dziwić. Lubią też rozumieć, choć w ten sposób często sami zaciemniają sobie obraz. Hekar sterał się bardziej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, przynajmniej tak ustalili kapłani-uzdrowiciele po zbadaniu jego zimnego ciała. Lecz dla wielu, a przede wszystkim dla armii, był to zamach.

Wielką tradycję Tutok stanowiła sprawna ciągłość sukcesji. Od blisko stu lat, czyli od czasów samego Ersa, nikt nie zakwestionował oficjalnego następstwa. Być może wrodzony konserwatyzm mieszkańcow Ersidy uchronił ją teraz od wojny domowej. Dość, że wszyscy uznali intronizację dwudziestoletniej wnuczki uwielbianego wodza. Lecz oczekiwania wobec przyszłości były przeróżne, a ich rzeczników wielu. Nieraz wspominano, że prawą ręką Hekara był generał Ekil-geb i jego rola powinna pozostać wielka. Kujnet co prawda mogła prowadzić swą armię osobiście, nie było tradycji, która by tego broniła. Ale nikt nie potrafił sobie wyobrazić tak filigranowego wodza. Czy zdołałaby przewodzić zahartowanym piechurom, w pełnym rynsztunku pokonującym zimne przełęcze północy? Gdyby nawet, w co wielu wątpiło, jaka byłaby jej rola na bitewnych polach? Zdawało się wszystkim słuszne, że władczyni powinna mieszkać w pałacu, gdzie otoczy ją należna cześć. Wojnę niech prowadzi doświadczony, poważany wódz.

Ale nic nie jest i nie może być tak proste. Ekil-geb, pięćdziesięciolatek, człowiek pośledniego rodu, wyniesiony do najwyższych godności wojskowych wyłącznie dla swych zasług, musiał pamiętać o obiekcjach arystokracji. Było ich zawsze wielu – bliżsi oraz dalsi powinowaci rodu panującego stanowili liczną, rozrośniętą rodzinę, którą trzeba było rozpieszczać dostojeństwami. Powierzano im zarząd świątyń oraz twierdz, lecz przywództwo nad armią było jak szlachetny kamień w diademie. Z tej pozycji należało pochylać się już tylko przed tronem. Ekil-geb chwilowo uchronił swą pozycję, częściowo dlatego, że bano się jego wpływów, częściowo dlatego, że bano się pośpiechu. Ale czas płynął. Generał był wśród tych, których przyszłość niepokoiła. Dlatego jego atletyczna sylwetka uświetniona elementami paradnego pancerza przyciągała spojrzenia i myśli członków Rady nie tylko dla swej fizycznej wspaniałości. Doświadczony wódz wiedział zresztą, że w sali tronowej jest ktoś, kto może rzucić na szalę wpływy co najmniej porównywalne.

Na przeciwnym krańcu półokręgu doradców stał człowiek nadzwyczajnego wzrostu, szczupły, z wygoloną czaszką. Stąpający zawsze boso i niemal nagi, odziewał się na co dzień tylko w przepaskę biodrową. Wyjątkowo, przybywając przed oblicze kujnet, zdecydował się okazać szacunek władczyni, okrywając ciało ascety prostą tuniką sięgającą ziemi. Swym zwyczajem wpatrywał się w podłogę, jakby nieobecny, choć nikt nie wątpił, że zawsze ogarnia sprawy zarówno bieżące, jak i odległe. Tak ukazał się przed tronem Vordokot – wielki kapłan.

Cisza zagęszczona skupioną czujnością oraz półmrok słabo oświetlonego wnętrza. Aż drobna kobieta o wielkiej władzy przemówiła z wyżyn tronu:

– Witam i dziękuję, czcigodni panowie, za przybycie na moją Radę.

Posypały się słowa. Kujnet ograniczała się do tego by wyglądać dostojnie. Chciała w pierwszej kolejności zyskać uznanie tych ludzi. Wiedziała, że ją obserwują. Przywykli do Hekara, który zresztą rzadko słuchał swych doradców. Trive jednak przestrzegała: „Nie próbuj być jak dziadek. To niemożliwe. Musisz wypracować własny sposób uporania się z władzą.” Hakki od razu polubiła tę radę. Zresztą, Ersida zaznawała pomyślności, a ona sama czuła, że pierwsze wrażenie działa na jej korzyść.

Miała urodę, wdzięk i rozum. „Nie musisz niczego forsować. Unikaj przesadnych gestów, po prostu bądź sobą i dojrzewaj. Czas jest po twojej stronie” – to były jej własne myśli. W pierwszej kolejności pragnęła wyłuskać spośród ambitnych ludzi garść takich, których cechowałyby też zdolności oraz lojalność. Potrzebowała mądrego doradcy, kogoś na kim mogłaby polegać. Nie zamierzała odciąć się od Rady, ale pragnęła wsparcia. Przydałby się człowiek, który oddzielałby dla niej ziarno od plew; przynajmniej na początku.

Mówiono o licznych i ważnych sprawach, ale jakoś niewiele z tego do niej docierało. Serce młodej władczyni zabiło mocniej dopiero, gdy odezwał się Madikta, dowódca Smoczych Kłów, jej przybocznej gwardii:

– W Ajsle znaleziono ciało mężczyzny. Nie wiadomo kim był, ani kto i dlaczego go zabił.

Hakki nawet przez chwilę nie wątpiła, że chodzi o tego samego człowieka, którego ocaliła dzień przed koronacją. Zawrzała. Jej łaska nic nie znaczyła nawet w sercu jej królestwa! Wprawdzie natychmiast zdecydowała, że nie ujawni co wie o sprawie – skoro wcześniej z nikim nie podzieliła się swą tajemnicą, niezręcznie byłoby teraz o tym mówić – postanowiła jednak, że ktoś odczuje jej gniew. Madikta… zapewne to jego ludzie zgładzili nieznajomego.

– Wiesz kapitanie, że Ajsle jest najświętszą samotnią. Jak to możliwe, by w takim miejscu wydarzył się mord, o którym dowódca mojej osobistej gwardii nic nie potrafi powiedzieć?

Wojownik skłonił się i odrzekł z powagą:

– Słuszne są twoje słowa i gniew, kujnet. Proszę, wybacz. Jeśli takie jest twe życzenie, w tej chwili zdam szarżę. Lecz jeśli dasz mi jeszcze jedną szansę, zrobię wszystko co w mej mocy by już więcej cię nie zawieść.

Nie odpowiedziała. Prawdą było, że nieznajomy zginął zgodnie z prawem, bo nie powinien przebywać w Ajsle. Ona zresztą też nie zrobiła dość by go ocalić. Naprawdę odczuwała teraz gniew, ale miała świadomość, że ponosi większą odpowiedzialność za całe wydarzenie niż Madikta. Tymczasem odezwał się Vordokot.

– Co ustalono?

– Tylko tyle, czcigodny, że był to człowiek, który nie pochodził z tych stron. Pokazano ciało okolicznym wieśniakom, zanim je spalono.

– Dlaczego spalono je tak szybko?

– Rozpoznano przedtem wszystkie istotne ślady. Mężczyzna został ugodzony w serce pchnięciem miecza. Zginął na miejscu.

– Kiedy dokładnie to się stało?

– Dzień przed koronacją.

– A więc tego samego dnia, gdy była tam kuelinta?

– Tak.

– Czy zdajesz sobie sprawę kapitanie, co to oznacza? – pytanie wielkiego kapłana zawisło nad Radą, napełniając serca zgromadzonych trwogą. – Chwilowo nieważne dlaczego ów człowiek się tam znalazł, ale gwardia nie potrafiła zagwarantować bezpieczeństwa następczyni tronu. Co odpowiesz?

– Nie wierzę, by życie następczyni tronu było wówczas w niebezpieczeństwie. Bo bez względu na to, czy nieznajomy zginął zanim, czy po tym kiedy kuelinta zjawiła się w Ajsle, nie zagroził jej.

– Wystarcza ci własna odpowiedź?

– Nie, czcigodny – Madikta wyrzekł te słowa klękając przed tronem. – Oddaję się pod łaskawy osąd kujnet.

Hakki po raz pierwszy poczuła ciężar władzy. Wiedziała, że wszyscy zgromadzeni oczekują od swej królowej stanowczych decyzji. Jej serce biło mocno, może mocniej niż serce wojownika, klęczącego przed tronem w oczekiwaniu na wyrok. Spoglądała na tego młodzieńca w poczuciu, że cokolwiek ośmieli się ogłosić, będzie dla niego krzywdzące. Ale nie potrafiła zasłonić Madikty skrywaną prawdą. Spojrzawszy więc w jego piękną, teraz smutną twarz, w ciemne oczy o szlachetnym wyrazie, rzekła, z trudem skrywając wewnętrzne pomieszanie:

– Zdasz szarżę kapitanie i opuścisz Tutok.

– Tak, kujnet – odparł, chyląc jasne czoło, a czarna kita opadła mu przez ramię.

Wieczorem Hakki kazała Trive odejść o wcześniejszej porze niż zazwyczaj. Chciała zostać sama. Była nieszczęśliwa. Spodziewała się, że kunszt rządzenia oznacza najcięższe brzemię, zresztą od dawna żywiła lęk przed tą odpowiedzialnością, ale w duchu łudziła się jednak, że jej świadomość, powaga, oraz dobra wola wystarczą by podołać królewskim obowiązkom. Tymczasem już pierwszego dnia zawiodła. Mężczyzna z Ajsle postradał życie choć uciekł sie do jej łaski. Dowódca gwardii odszedł w niesławie, mimo że władna była osłonić jego cześć oraz pozycję. Ona sama zaznała wstydu. Zupełnie nagle pojęła, że otacza ją groźny świat, którego nie rozumie i w którym traci zaufanie do własnych osądów. Nie przygotowano jej na to, nie miała też pojęcia co będzie dalej.

– Kiszta – wypowiedziała to słowo troszkę głośniej niż szeptem, jak zaklęcie. Wraz zza kotary osłaniającej ukryte przejście zjawiła się drobna postać, bezszelestna niczym duch. Była to młoda dziewczyna, która przysiadła zaraz na krawędzi łoża, tuż koło swojej królowej.

– Och, Kiszta. Czuję się strasznie: słaba i niegodna.

– Aż takie to trudne?

– To jest okropne! Pamiętasz co ci opowiedziałam tamtego wieczoru, gdy wróciłam z Ajsle? Ów człowiek zginął, ktoś go zabił. Nie ocaliła go moja wola. A dziś postąpiłam jak tchórz.

I opowiedziała o przebiegu Rady.

– Wyobrażałam sobie dotychczas, że czeka mnie szlachetna rola. Że wystarczy bardzo się starać, ważyć słowa, ufać przyzwoitości. Aż przyszedł moment pierwszej decyzji i od razu mnie przerósł. Pamiętam jak wypowiedziałam te słowa: „Zdasz szarżę, kapitanie”. Nie ośmieliłam się przemówić w jego obronie, wyjawić przy wszystkich tego co powiedziałam tobie. Nie rozwodziłam się też o sprawiedliwości, bo wszelkie wydumanie byłoby obmierzłe. Wolałam, skoro musiał spaść, żeby to był szybki, krótki cios. W ten sposób okazałam mu bezwzględność.

Nienawidzę tronu! Czyni mnie potulną. Gdy z niego zeszłam czułam się skalana. Jakbym uległa powszechnemu oczekiwaniu i wyrzekła samej siebie – takiej jaką chcę być, jaką jestem w głębi. Nie przygotowano mnie. A teraz widzę, że to wszystko jest zawiłe i podłe. Boję się przyszłości. Jeśli ma być taka…

– Dopiero się uczysz.

– Może nigdy się nie nauczę, a może nawet nie chcę? Powiem tobie, czego nie powiedziałabym nikomu innemu…

– Nie bój się…

– Nie wiem, czy potrafię być kujnet, nie wiem też co począć z takimi myślami. Prześladują mnie od dawna, a dziś bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Co powiedziałaby Trive, nie wspominając wielkiego kapłana oraz wszystkich możnych panów, członków mojej Rady? Co by się stało gdyby mnie zabrakło?

– Sza! Czy słyszysz własne słowa? – przerwała jej wyraźnie przestraszona Kiszta.

– Jednak te myśli toczą mój umysł. Wiesz, że zgodnie z tradycją nigdy nie poznałam swoich zadań, zanim nie stały się moim obowiązkiem. Nigdy wcześniej kobieta, tym bardziej tak młoda jak ja, nie objęła władzy nad Tutok. Tron Ersidy zmierzono na mężczyznę-wojownika. Wojna trwa wiecznie. Lecz kim ja jestem? Prostą, nie znającą świata dziewczyną, którą nagle odziano w surowe barwy władczyni. Nie uniosłabym tego topora, który powieszono w sali tronowej, a którym jedną ręką miotali wszyscy moi poprzednicy. Siedząc zaś na tronie niczego nie rozumiem, schodząc z niego niczego nie pamiętam. Nie chcę być zakałą…

– Najważniejsze: siedzisz na nim bo płynie w tobie Wieczna Krew i wskazał cię ostatni król. Nie ma innego powodu ani innej możliwości. Wielbimy twoją chwałę, powierzamy się twojej łasce, ufamy twemu powodzeniu, z którym związane jest nasze. Nie miotasz toporem? Nie rozumiesz i nie pamiętasz słów swoich doradców? Widocznie nie musisz. Na twe skinienie tysiące nieugiętych wojów pójdzie na kraj świata, zaś najwięksi mędrcy, którzy potrafią czytać choćby gwiazdy, będą rozplątywać zagadki jakie im zadasz. Wszyscy oni są szczęśliwi i biją ci czołem, a ich serca wołają: nasza Ersidka! Nie umiesz rządzić więc panuj, to wystarczy. Lecz nie udręczaj siebie wątpliwościami, a nas oszczędź! Co poczęlibyśmy bez ciebie?

Hakki uderzyła wymowa oraz wzruszenie przyjaciółki. Oto głupiutka Kiszta, towarzyszka jej zabaw od dziecka, oklaskująca w naiwnym zachwycie byle sztuczkę kuglarza, znająca tylko suknie i wianki, ta dobra trzpiotka musiała jej opowiadać o królewskiej doli! Poczuła wstyd, lecz nie zyskała otuchy. Przeciwnie, uznała, że są myśli, z którymi powinna zmagać się sama.

– Przytul mnie – poprosiła.

Dwie kobiety objęły się w ciszy i ciemności. Kujnet czerpała otuchę, której teraz potrzebowała jak dziecko.

Tej nocy, gdy została już sama, przywołała wspomnienie sprzed lat.

Rozpętana do radości biegła. Noc była rozkoszna, powietrze wonne i rześkie. Jej dziecięca dusza, niczym rozpięty żagiel, ciągnęła ją w tym szczęśliwym pędzie przez posrebrzony księżycem las. Nagle dobiegła do cichej polany, zatrzymała się by wziąć oddech i wtedy zjawił się on – młody, piękny, nagi, o włosach opadających do ramion. Uniósł łuk, wymierzył, zwolnił strzałę do niewidzialnego celu, a potem pobiegł dalej, nieświadomy, że ujrzała go nastoletnia kuelinta. Wtedy po raz pierwszy widziała mężczyznę w pełnej krasie. Nie opowiedziała o tym nikomu, wspomnienie było zbyt wstydliwe i piękne zarazem, jak czysty klejnot, który zamknęła w sercu, by czasem przywoływać jego obraz w chwilach rozmarzenia. Nie dowiedziała się nigdy kim był młodzieniec. Pewnie przybył w dolinę z gór, by świętować z innymi, podobny do boga-pasterza, którego uczcił. Po tym zdarzeniu poprosiła o łuk oraz lekcje strzelania, do czego szybko okazała talent.

Teraz zdjęła ten sam łuk, swój skarb, znad łóżka i ciesząc dłonie jego ciężarem oraz kształtem, marzyła. Było to jej misterium, przywołanie najcudowniejszych emocji, chlubnego wcielenia, gdy była jak bogini, poza zasięgiem ludzkich praw i oczekiwań. Tęskniła nieraz do tamtej chwili, do tamtej siebie, do owej niepokalanej Nocy Pasterza, przeżywanej dziko i czysto.

~~~~~~

Gosele, przedstawiciel sąsiedniej Ergali, bardzo tęgi, zawsze spocony i nieodmiennie odziewający się w gęste futra północnych bestii, już długo tkwił na zgiętym kolanie przed płócienną, ozdobioną godłem srebrnego smoka zasłoną, która oddzielała go od pustego tronu. Zaschło mu w gardle, a niemłode ciało zdrętwiało w mało wygodnej, uniżonej pozie. Mogło tak potrwać, nie wiadomo, czy dla czyjegoś złośliwego wydumania, czy za sprawą nieprzewidzianych okoliczności. Gosele nie chciał zgadywać, bo wiedział, że niczego to nie ułatwi, ani nie zmieni. Po prostu, trwał sobie jak zaklęty w niezłomnej, godnej determinacji, co nakazywało mu wieloletnie doświadczenie i chwilowo stanowił jedyne, mało ekscytujące widowisko w sali tronowej Tutok.

Niewielu zresztą patrzyło na niego, choć ludzi tu nie brakło. Rośli, muskularni strażnicy w wysokich hełmach dzierżący ciężkie włócznie, zawsze kierowali nieobecne spojrzenia na wprost. Wszechobecni, czujni kapłani łypali z ciemnych kątów tak, by nie uronić niczego co istotne; na razie Gosele nie był istotny. Paru dostojnych ministrów też tu tkwiło, zapewne czerpiąc małoduszną satysfakcję z jego sytuacji, bo na co dzień Ergalczyk bywał dla nich godnym wyzwaniem. Długowłosy młodzian, poeta z harfą, tkwił blisko pustego tronu, jak posąg boga i przeżywał lub udawał wielki smutek. Nie był to czas na jego kunszt, ale miał wstęp do sali królewskiej o niemal każdej porze. Ersidzi lubili pieśni o swej chwale. Najprzyjemniej było, gdy w polu widzenia pojawiała się jedna z młodych kobiet z paterą lub dzbanem. Bose, półnagie, milczące i dobrane spośród najpiękniejszych niewolnic Świątyni, miały do spełnienia różne posługi. W dzień i w nocy zarówno.

Wreszcie zabrzmiał gong, a czarna zasłona przed tronem opadła ukazując zasiadającą na nim postać. Gosele słyszał już o urodzie kujnet, ale w tej chwili ujrzał ją po raz pierwszy z bliska. I musiał przyznać w duchu, on, znawca kobiecych wdzięków, że jest pod wrażeniem.

– Bądź pozdrowiony, panie Gosele – przemówiła tymczasem ta, którą podziwiał. – Cieszymy się, że Ergala zawsze trwa z Tutok w wiernej przyjaźni.

– A to przymierze nie obawia się żadnej próby, najjaśniejsza pani! Mój władca, król Arand, potwierdza wszystkie dotychczasowe zobowiązania i przesyła życzenia pomyślnych rządów. Jako dar od niego, racz przyjąć tę pegurę, najrzadsze, zarazem najszlachetniejsze stworzenie żyjące wśród wyniosłych szczytów mej ojczyzny. Dopóki pozostaje na wolności trudno jest je nawet ujrzeć, a niemal niemożliwym schwytać. Jeden z naszych mistrzów łowczych dokazał jednak tej sztuki, zaś król Arand uznał, że nie znajdzie godniejszej rękojmi przyjaźni, którą żywi i pragnie okazać.

Wystąpił teraz naprzód człowiek ukryty dotąd we wnęce pod ścianą. Na jego uniesionym przedramieniu, wpijając szpony w ochronny rękaw, siedział ptak o szlachetnej, właściwej drapieżnikom sylwetce. Uosabiał dumę oraz siłę. Jego wielkie, czarne źrenice spoglądały niemal rozumnie, zakrzywiony dziób stanowił ostrzeżenie. Ptak był piękny i groźny zarazem.

– Jest znakomicie wyszkolony, kujnet.

– Królewski dar! Wdzięczna jestem Arandowi. Mam też nadzieję odwiedzić go, może niebawem.

– Radość i zaszczyt dla Ergali, jeśli tak się stanie, Najjaśniejsza Pani. Królowa Kerane jest właśnie przy nadziei…

Zupełnie nagle pegura wystrzeliła z ręki swego opiekuna. Z prędkością błyskawicy wpiła się szponami i dziobem w twarz niewolnicy przechodzącej mimo. Skrzek rozszalałego ptaka, furkot jego bijących powietrze skrzydeł oraz krzyki miotającej się dziewczyny, na dłuższą chwilę niemal zahipnotyzowały obecnych grozą, aż przytomny strażnik roztrzaskał ptaka uderzeniem maczugi. Wokół leżącej na kamiennej podłodze ofiary od razu zgromadził się krąg, ktoś szybko narzucił na jej nieistniejącą już twarz zasłonę, a ta w moment zakwitła purpurą.

Czerwień krwi kobiety leżącej na ziemi i bladość kobiety siedziącej na tronie, która po chwili, eskortowana przez gwardzistów, w pośpiechu opuściła salę. Pierwsza audiencja przed obliczem kujnet dobiegła końca.

II

– Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś, czcigodny?

Kujnet i wielki kapłan stali w skalnej komorze, wykutej w głębi podziemia. Jej rozległa, zamknięta przestrzeń, niepozorna lecz święta i strzeżona, stanowiła tajne sanktuarium, dostępne w każdym pokoleniu zaledwie kilku dostojnikom – kryptę Ersa. Przed sobą mieli sarkofag zawierający szczątki Niezwyciężonego, najpotężniejszy talizman Ersidy. Loch rozświetlał samotny płomień pochodni, trzymanej przez wielkiego kapłana.

Hakki nie bała się tego ponurego miejsca, choć przepełniało ją fizyczną odrazą. Wolałaby nie niepokoić prochów przodka zamkniętych w kamiennej skrzyni, z której szczerzyła się jego groteskowa podobizna. W zimne ściany wgryzł się mdły zapach kadzideł, maskujący mniej pożądaną woń soczystych, bezwzględnych rytuałów, których dotychczas nie doświadczyła osobiście. Z niesmakiem patrzyła na pozostałości po nich: dziwnobarwne plamy, jakie widniały na podłodze poznaczonej rowkami i otworami odpływowymi. Mimo wszystko odczuwała też rodzaj posępnej fascynacji, rozumiała, że obecność tutaj stanowi wtajemniczenie. Odwiedziła to miejsce wcześniej tylko raz, podczas jakiegoś święta; rozpłakała się, lecz musiała wytrwać. Od tamtej pory minęło dużo czasu. Nie tęskniła by powrócić, ale wiedziała, że takie jej przeznaczenie. Traktowała to po prostu jak niemiłą powinność, której potrafi podołać z godnością właściwą swej pozycji oraz dojrzałości.

Vordokot odpowiedział na jej pytanie, wpatrując się w kamienny grób:

– Od niego bierze początek wszystko, co przesądza o naszym znaczeniu. A ty, najjaśniejsza, jesteś jego nasieniem, żywym i błogosławionym sercem Ersidy. Jesteś źródłem mocy oraz ładu, któremu służą twoi poddani. Wszystko co od ciebie jest dobre.

– Nie wiedziałam, że istnieje taki rytuał.

– Te słowa w tym miejscu? To nie rytuał, ani misterium, bardziej kazanie. Wiesz, jak bardzo czcimy twego przodka, ale pamiętaj przede wszystkim, że sankcja oraz pomyślność są w tobie. Od dnia twych narodzin. Nie ma rytuału, który mógłby to potwierdzić lub zakwestionować. Jesteś Wieczną Krwią, pani, twoje przeznaczenie to rządzić i panować.

Przyszło jej do głowy: „Czyżby znał moje rozmowy z Kisztą? Od niej, czy od szpiega?”

Znalazła tylko jedną odpowiedź:

– Muszę i pragnę, lecz… czy potrafię?

– Tak. Nawet jeśli o tym nie wiesz. Jak ze wszystkim w życiu, również to jest tylko kwestią wprawy oraz wiary. Nabierzesz obydwu.

– Więc dlaczego tu jesteśmy?

– Twoi poddani przezwali Cytadelę „Maczugą”, sugerując się jej kształtem. Jednak nazwa Tutok wywodzi się z Mowy Starych, w której oznacza studnię. Twój pałac, pani, sięga bardziej w głąb niż wzwyż i jest najbardziej introwertyczną siedzibą w dziejach. Warto poznać jej tajemnice. W twoim przypadku, jest to przywilej lecz także obowiązek. Nabierzesz świadomości tego, co kryje się w nieodległym chociaż mało dostępnym labiryncie Pyrgari, pod twoim tronem w Smoczej Paszczy. Masz do swej dyspozycji ogromne zasoby!

– Czy początkowy strach jest czymś dobrym? – zadając to pytanie uznała, że warto okazać mu ufność. I może sprowokować…

– Dobro i zło? Odrzuć te pojęcia, pani.

– Czy kapłani ich nie używają?

– Jak narzędzi. Lecz kapłani znają naturę wszechrzeczy. Wynika z niej, że liczy się przystosowanie. Strach, ból, wątpliwości? Nigdy nie opuszczą cię na długo, więc mądrość podpowiada by oswoić się z nimi, aż staną się czymś znośnym. Okazując cierpliwość, stajesz się silna.

– Jaka jest cena?

– Cena jest zawsze kwestią dobrowolnej decyzji. Dopóki będziesz gotowa ją płacić, nie ma znaczenia.

– Mam wrażenie, że już doszłam dalej niż się spodziewałam.

Tocząc rozmowę szli podziemnym korytarzem. Liczne skręty i odnogi szybko uświadomiły Hakki, że jej zagubienie nie jest tylko przenośnią. Patrzyła na plecy wielkiego kapłana zdumiona własnym opanowaniem. Nie bała się go ani nie ceniła, tak jak być może powinna. Chciał ją przytłoczyć? Czego naprawdę dotyczyła ta lekcja?

Dziwnym było poczucie odsłonięcia. Zgodziła się na wędrówkę po tych czeluściach bez eskorty, którą w każdej innej sytuacji zapewniali jej uzbrojeni strażnicy. Przez swe krótkie życie tak bardzo nawykła do ich towarzystwa, że teraz gdy zostali u wylotu świętych pieczar, czuła się jakby opuściła własne królestwo. Lecz to było samo jego serce.

Mogła się dziwić, że wypuszczono ją zupełnie bezbronną w mrok i niepewność, jednak rozumiała, że przechodzi rodzaj inicjacji. „Teraz wszyscy będę ode mnie oczekiwać wielu rzeczy, których nie wybrałabym sama. Stanę się kimś innym, bo tego potrzebują, ale tylko ja będę wiedziała, jak daleko sięga przemiana. Mogę uchronić w sobie to co uważam za niezbywalne, przechować poza ich zasięgiem.”

Była zdeterminowana i pogodzona z okolicznościami. Zacisnęła usta, zaklęła duszę. Bunt skryła pod pozorami posłuszeństwa, dzięki czemu mogła swą uległość uznać za przejaw własnej, suwerennej osobowości, bo przecież sama wymyśliła tę taktykę. A teraz – wytrzymać!

Tymczasem Vordokot pokazywał jej wypełnione zapasami jaskinie, kalustrofobiczne cele, naskalne malowidła oraz inskrypcje, których nie potrafiła czytać. Pomimo, że cały czas byli sami, wszechobecny ład zdradzał organizację, a także zapobiegliwość. Słowo „Świątynia” nabierało nowego znaczenia.

– Jesteśmy w gospodarskiej części podziemia – wyjaśniał wielki kapłan. – To wewnętrzny krąg systemu: gdybyśmy wyszli teraz na powierzchnię, gdzieś ponad lasem ujrzelibyśmy jeszcze Cytadelę. Ale te korytarze niczym strumienie sączą sie pustką i ciszą niemal w nieskończoność, aż rozpraszają w prawdziwej matni, której nikt nie zbadał. Nawet jej zasięg nie jest znany.

– Wyjdźmy na zewnątrz… na chwilę – starała się epatować słabością.

Nie wiedzieć czemu uznała, że warto pozostać bezbronną w oczach Vordokota. Jednocześnie mogła zaspokoić ciekawość, która w tej chwili była jej największą potrzebą. Nie bała się podziemia ani gmatwaniny. Czuła, że pozostawiona samej sobie potrafiłaby, metodą prób i błędów, rozszyfrować układ korytarzy. Dawało jej to poczucie niezależności, ale nie należało zdradzać się z takim atutem.

Kilka minut później otwarty, znajomy świat pocałował ją słońcem. Stali we dwoje w progu jakiejś leśnej pieczary. Ponad zieloną kopułę drzew wzbijała się rachityczna wstęga dymu oznaczająca ludzką sadybę – osadę lub obóz. Cytadela widniała o wiele dalej niż się tego spodziewała. Było chłodno.

Przyszło jej na myśl, że pierwszy raz w życiu jest poza zasięgiem wszelkich zabezpieczeń, jakimi dotychczas otaczano jej bezcenną osobę. Wielki kapłan czuł się bardzo pewnie narażając ją w ten sposób. A może to wszystko pozór i nawet tu roi się od niedostrzegalnych strażników? Uznała, że nie ma sensu pytać go o to. Odpowiedź brzmiałaby tak jak powinna, nie wnosząc niczego. Prawdę trzeba odkrywać na własną rękę. Zastanowiła się: dlaczego nikomu nie ufam? Musiała przyznać: jestem przekorna, bo oni zawsze czegoś chcą.

Naraz obudził się w niej inny rodzaj ciekawości.

– Czy ktoś oblegał Tutok? – spytała.

– Nikt w jego krótkiej historii.

– Lecz pojmuję, że to potężna twierdza?

– Niezdobyta: lita skała z dwoma pionowymi szybami. Pierwszy jest wejściem do twierdzy, którego nie da się sforsować dopóki dostępu broni z wyższych poziomów choćby garść wiernych ludzi. Drugi stanowi przejście do Pyrgari i jego podziemnych komór pełnych krystalicznej wody oraz niezmierzonych zapasów ziarna. Obrońców nie można więc ani zgładzić, ani zagłodzić.

– Lecz my stoimy w wylocie dającym dostęp do podziemia…