Europa przeciwko Żydom 1880–1945 - Götz Aly - ebook

Europa przeciwko Żydom 1880–1945 ebook

Götz Aly

4,3

Opis

W niepokojąco aktualnej książce wybitny niemiecki historyk dokonuje przenikliwej analizy ogólnoeuropejskiej wrogości wobec Żydów. Genezy współczesnego antysemityzmu Götz Aly doszukuje się w rosnącym od końca XIX wieku dystansie społecznym między szybko emancypującą się mniejszością żydowską a znacznie wolniej przekształcającymi się wspólnotami chrześcijańskimi. Paradoksalnie wzrost demokracji, poszerzające się prawa wyborcze, dostęp do edukacji sprzyjały niechęci do Żydów, ich sukcesy uznawano bowiem za nieuprawnione, odnoszone kosztem tzw. narodów gospodarzy. Powszechny antysemityzm karmiony przez nacjonalizmy, kryzysy gospodarcze i konflikty społeczne został zręcznie wykorzystany przez niemieckiego okupanta w czasie II wojny światowej do realizacji planu Zagłady.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 650

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
2
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AStrach

Całkiem niezła

Ponawiane pytanie - DLACZEGO ?
00

Popularność




Wstęp do polskiego wydania

Gdy któraś z moich książek ukazuje się po polsku, uważam to za wielki zaszczyt. Jestem Niemcem. Mój ojciec, jeden z dziadków i wszyscy wujowie byli podczas II wojny światowej żołnierzami. Ciotka Dorothea pracowała jako młoda nauczycielka na okupowanych i przeznaczonych do całkowitej germanizacji zachodnich terenach Polski. Uczyła dzieci niemieckich przesiedleńców ze wschodnich obszarów Rzeczypospolitej, zaanektowanych w wyniku paktu Ribbentrop-Mołotow przez Związek Radziecki. Już będąc wojenną wdową, nawet po latach z rozrzewnieniem wspominała „najpiękniejszy okres w życiu”. Aż do śmierci nie zaprzątała sobie głowy deportowanymi, prześladowanymi i mordowanymi Polakami – chrześcijanami i Żydami.

W latach osiemdziesiątych często pracowałem w polskich archiwach: w Poznaniu, Katowicach, Łodzi, Krakowie i oczywiście w Warszawie – zwłaszcza tam bywałem wielokrotnie w archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Początkowo instytucja ta występowała pod ze wszech miar uzasadnioną nazwą: Główna Komisja Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce. Gdy odbierałem w 1981 roku moją pierwszą polską wizę w Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie Zachodnim, wystawiająca ją i wypytująca o cel wyjazdu do Warszawy urzędniczka przeczytała na głos słowa, w których dało się usłyszeć ból: „Zbrodni niemieckich! Zbrodni niemieckich!”.

Po dziś dzień wielu Niemców nie ma pojęcia o tym, że okupacja niemiecka w Polsce zasadniczo różniła się od tej we Francji, w Czechach czy w Grecji: niemieccy żołnierze, gestapowcy czy esesmani dopuścili się w tamtych krajach od dziesięciu do trzydziestu masakr ludności cywilnej, w Polsce chodziło o tysiące. Jeśli inteligencję w okupowanych krajach zachodnich co najwyżej zachęcano do kolaboracji czy przynajmniej neutralności, w Polsce niemieccy okupanci dążyli do eksterminacji duchowych przywódców narodu – nauczycieli, dziennikarzy, prawników, profesorów, księży, żeby z reszty ludności uczynić pozbawioną autorytetów, zniewoloną i koniec końców skazaną na upadek siłę roboczą.

Na początku moich badań nad zbrodniami niemieckimi wsparciem służył mi profesor Marian Wojciechowski, wówczas Naczelny Dyrektor Archiwów Państwowych. Z dumą i w doskonałej niemczyźnie opowiadał, że pochodzi z Posen, a polskie archiwa działają wedle zasad opracowanych przez pruskich archiwistów. Mógł mieć co do tego rację. W odróżnieniu od chociażby USA i Francji, polskie i niemieckie archiwa wyglądają bardzo podobnie.

A działo się to w czasach, gdy historycy ze starej Republiki Federalnej, ale także z NRD zgodnie twierdzili, że polskie archiwa pozostają zamknięte albo rzucali podszyte rasizmem uwagi o panującym w nich „chaosie”. Tak naprawdę, za czczymi wymówkami i kłamstwami krył się lęk niemieckich kolegów przed kontaktem. Ich opowieści nie znajdywały pokrycia w rzeczywistości. Ja sam wszędzie trafiałem na znakomicie uporządkowane i skatalogowane zbiory archiwalne z czasów niemieckiej okupacji, na pomocnych archiwistów, którzy najwyraźniej cieszyli się z tego, że młodzi Niemcy zajmują się tematem naszej skrajnie trudnej wspólnej przeszłości i pragną dowiedzieć się o niej jak najwięcej.

Książka Europa przeciwko Żydom prowokuje polskiego czytelnika do postawienia pytania, dlaczego jakiś Niemiec pisze tutaj o europejskim, a nie o niemieckim antysemityzmie. Otóż zanim zająłem się antysemityzmem w ujęciu europejskim, wydałem książkę – można wręcz mówić, że był to swego rodzaju pierwszy tom – Warum die Deutschen? Warum die Juden? Gleichheit, Neid und Rassenhass [Dlaczego Niemcy? Dlaczego Żydzi? Obojętność, zazdrość, nienawiść rasowa]. Ukazała się w 2011 roku, a od 2014 można ją czytać również po angielsku[1].

Napisałem wiele książek o zbrodniach nazistowskich i tym, co je poprzedziło. Wszystkie oparte są na tym samym założeniu: historiografia w ujęciu jednostkowym nie może rościć sobie prawa do obiektywnego, obowiązującego w każdych warunkach i niepodważalnego obrazu procesów rozwojowych i decyzyjnych z przeszłości. Przecież nawet pojedynczemu człowiekowi z trudem przychodzi dokładne nazwanie ogólnych i szczegółowych powodów decyzji podjętych przed dziesięcioma czy dwudziestoma laty oraz właściwa ocena czynników, które do nich doprowadziły. Zarówno tutaj, jak i w przypadku większości zdarzeń historycznych mamy do czynienia ze złożonymi i wielofaktorowymi procesami.

Dlatego zakładam, że każdy historyk – podobnie jak fotograf czy malarz – obiera własną perspektywę. W zależności od tego, czy spoglądamy na obiekt z daleka czy z bliska, z tej czy innej strony, powstają różne obrazy. Jako takie wszystkie są „prawdziwe”. Obiekt, o którym mowa, może być przecież z jednej strony czarny, a z drugiej biały. Oba rezultaty wzajemnie się nie wykluczają, same w sobie są jednakowo poprawne. Dotyczy to również oglądu historycznego.

Książka Europa przeciwko Żydom zajmuje się tylko jednym z aspektów, a mianowicie pytaniem o przyczyny rozkwitu antysemityzmu w Europie późnego XIX i na początku XX stulecia.

Odpowiadam na nie w następujący sposób: liczący setki lat antyjudaizm, powiązany w znacznym stopniu z religią, przekształcił się wraz z powszechnym awansem społecznym w drugiej połowie XIX wieku w nowoczesny antysemityzm o świeckim charakterze. Na pierwszy plan wysunął on konkurencję ekonomiczną i zazdrość motywowaną socjalnie, dzięki czemu stał się atrakcyjny dla masowych ruchów politycznych. Właśnie do takiego antysemityzmu raz po raz nawiązywał Hitler wraz ze swoimi doradcami. Rozumiał, że wywłaszczenia i deportacje Żydów w wielu okupowanych przez Niemcy i zależnych od nich krajach mogą mieć działanie integrujące i osłabiać siłę oporu.

Poza innymi perspektywami, pewien istotny punkt widzenia nie został w tej książce uwzględniony: antysemityzm był jednym z uwarunkowań, które doprowadziły do Holokaustu – drugim i moim zdaniem ważniejszym była wojna. Niemcy hitlerowskie chciały tej wojny, wywołały ją i prowadziły – stosując niewyobrażalny terror. Zwłaszcza w przypadku Polski jest to istotne.

Niemieccy okupanci z premedytacją i metodycznie niszczyli w Polsce polityczne, prawne i moralne ramy, które w normalnych czasach utrzymują porządek publiczny w równowadze. Dopiero wojenny terror niemieckich agresorów stworzył drugi i główny warunek do mordowania Żydów.

Götz Aly

lipiec 2021, Berlin

1.Od kwestii żydowskiej do Holokaustu

Gdzie Żyd ma dom?

Przed 1914 rokiem coraz gwałtowniej przybierała na sile emigracja ponad dwóch milionów wschodnioeuropejskich Żydów do Ameryki. Szukali bezpieczeństwa i szczęścia. Polacy, Włosi, Chińczycy i Niemcy wysyłali młodych mężczyzn na zwiad, żeby zbadali sytuację na miejscu i w razie czego wrócili. Żydzi natomiast wyruszali w nieznane całymi rodzinami, na zawsze. Israel Zangwill, syn rosyjsko-żydowskich imigrantów w Londynie, ukuł pojęcie emigracji wypędzonych: „Włoski czy chiński [emigrant do USA] pragnie zarobić i wrócić do domu. A gdzie Żyd ma dom, do którego mógłby wrócić? Spalił za sobą mosty, często musiał uciekać bez paszportu, nie ma dokąd wracać”.

Latem 1907 roku ciężki kryzys gospodarczy wstrząsnął USA. W jego następstwie 300 000 włoskich migrantów w ciągu kilku tygodni wróciło do domu. W grudniu tego roku Zangwill, zaangażowany syjonista, w nawiązaniu do tego faktu zwrócił się do swojej publiczności: „Proszę sobie teraz wyobrazić, że wraca 300 000 Żydów!”[1].

Jak by to wyglądało, widać na przykładzie Niemiec i Polski. Latem 1938 roku rząd w Warszawie wprowadził prawo odbierające obywatelstwo Żydom przebywającym od dłuższego czasu poza granicami kraju i tym samym zrobił z nich banitów bez przynależności państwowej. Następnie w pierwszych dniach października niemiecka policja za jednym zamachem aresztowała 17 tysięcy polskich Żydów, przetransportowała ich do granicy wschodniej i przepędziła na drugą stronę. Tu jednak nie czekano na własnych obywateli z otwartymi ramionami. Przecież byli Żydami! Polskie i niemieckie służby graniczne przez kilka dni przerzucały wypędzonych między sobą. W końcu zamknięto ich w naprędce utworzonych i pilnie strzeżonych obozach. Największy obóz, dla ponad ośmiu tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci, powstał niedaleko przejścia granicznego Neu-Bentschen[2] w polskim Zbąszyniu (Alt-Benschen), między Frankfurtem nad Odrą i Poznaniem. Działał do lata 1939 roku.

O panujących tam warunkach pisał do Maxa Karpa wysiedlony z Berlina skrzypek Mendel: „Policja pilnuje obozu, patroluje też dworzec. Tylko uchodźcom powyżej 65. roku życia wolno wjechać w głąb Polski. My, pozostali, staramy się wymyślić, jak wydostać się z tej klatki i – jako że możliwe jest to wyłącznie pod warunkiem posiadania wizy wjazdowej do jakiegoś kraju – czekamy z utęsknieniem na pomoc z zewnątrz”. Karp prosił o pomoc swojego kuzyna, dr. Gerharda Intratora, do 1933 roku sędziego Sądu Krajowego w Berlinie, któremu udało się w 1937 roku uciec z hitlerowskich Niemiec do USA. Karp usiłował podążyć jego śladem. Nadaremnie[3].

Po upływie dwóch tygodni, w listopadzie 1938 roku, władze polskie zmniejszyły internowanym racje żywnościowe. Jednocześnie zaczęły energicznie domagać się od Waszyngtonu, Londynu i Ligi Narodów w Genewie przyjęcia wypędzonych z Niemiec obywateli polskich. Dlaczego? Hrabia Edward Raczyński, polski ambasador w Londynie, wyraził się następująco: „Ludzie ci” mają co prawda polskie paszporty, „ale nie mają związków z Polską”. Niewiele później hrabia Jan Baliński-Jundziłł, zastępca Raczyńskiego, zagroził w brytyjskim MSZ, że „dotychczas” w Polsce „opierano się akcjom skierowanym przeciwko Żydom”. Dotychczas! Jeśli państwa zachodnie nie pospieszą z pomocą i nie przyjmą wypędzonych z Niemiec, „Polska wyciągnie z tego wniosek, że jedynym sposobem na rozwiązanie problemu żydowskiego jest – prześladowanie Żydów”[4].

Na skutek międzynarodowych interwencji i polsko-niemieckich uzgodnień Max Karp otrzymał 29 czerwca 1939 roku pozwolenie na powrót z obozu w Zbąszyniu do Berlina. Władze niemieckie nakazały mu jednak ostatecznie opuścić kraj do 24 sierpnia. Planował emigrację do Szanghaju. Dewizy, niezbędne do zaokrętowania, dostarczyli mu krewni ze Stanów Zjednoczonych. 23 sierpnia, co do dnia, Karp dysponował wszystkim: niedatowanym, opłaconym dolarami biletem tymczasowym, wszelkimi odpowiednio ofrankowanymi i potwierdzonymi dokumentami oraz wystawionym przez gestapo, przedłużonym do dnia wyjazdu pozwoleniem na pobyt. Ale było już za późno. Wojna rozpoczęła się 1 września. 13 września 1939 roku berlińska policja wywiozła Maxa Karpa, jako zbędnego wschodnioeuropejskiego Żyda bezpaństwowca, do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Otrzymał tam numer 009 060, zamknięto go wraz z innymi uwięzionymi z tego samego powodu w tzw. małym obozie, gdzie 27 stycznia 1940 roku pozbawiono go życia.

Akt zgonu wystawił urzędnik z Oranienburga Otto Griep. Zgodnie z wpisem – na pewno zmyślonym – przyczyną śmierci więźnia Karpa o godzinie 7 rano była grypa – „wpisu dokonano po pisemnym zgłoszeniu komendanta obozu Sachsenhausen w Oranienburgu”. Obóz dopiero po jakimś czasie dorobił się własnego urzędu stanu cywilnego; nie było w nim jeszcze krematorium. Zwłoki zamordowanego zostały zatem skremowane w berlińskim krematorium Baumschulenweg. 22 lutego 1940 roku Rachel Intrator, zamieszkała przy Kurfürstendamm 185, pochowała urnę z prochami siostrzeńca na Cmentarzu Żydowskim w Berlinie-Weißensee, w grobie swojej siostry Anny Karp, która wydała na świat syna Mendla Maxa w galicyjskiej wsi Ruszelczyce, wówczas austriackiej, a od 1918 roku polskiej[5].

Dla tematu „Europa przeciwko Żydom” historia życia i śmierci tego człowieka jest, przy zachowaniu koniecznych rozgraniczeń, podręcznikowa. Niemiecki rząd go szykanował, odebrał mu prawo do wykonywania zawodu muzyka, zrobił z niego włóczęgę i przepędził wreszcie bez środków do życia za granicę, gdyż wcześniej polski rząd postanowił odebrać mu prawa obywatelskie i odmówił przyjęcia wypędzonego. Odrzucił go jako niepożądany element i pozbawił wolności. To Niemcy zamordowali Maxa Karpa – nie Polacy. Niemniej jednak to polski rząd przyczynił się do zmniejszenia jego szans na przeżycie.

Niemieckie sprawstwo

Deportacje i mordy odbywały się z inicjatywy Niemców. Niemcy stworzyli biurokratyczne zasady aresztowania, zamykania w gettach i pozbawiania majątku. Wymyślili technikę eksterminacji. Zorganizowali deportacje, masowe egzekucje i obozy śmierci. Rozpętali przemoc wobec Żydów na obszarach okupowanych i w państwach sprzymierzonych. Nie ma co do tego wątpliwości: rząd Hitlera odpowiada za sprawstwo kierownicze.

Sprawcami ludobójstwa nie są jednak wyłącznie inicjatorzy. Badając praktykę prześladowania Żydów w różnych krajach, nieustannie natrafiamy na zjawisko zręcznego wykorzystywania przez niemieckich najeźdźców istniejących już wcześniej tendencji nacjonalistycznych, narodowo-socjalnych i antysemickich do realizacji własnego celu. Bez co najmniej biernego wsparcia miejscowych, bez licznych, pracujących na swoim odcinku lokalnych urzędników, policjantów, polityków i tysięcy wspólników mordu w wielu krajach nie dałoby się zrealizować monstrualnego projektu w tak błyskawicznym tempie.

Tak na przykład o kwestii żydowskiej wypowiadał się rumuński przywódca Ion Antonescu: „Rumunia powinna energicznie, metodycznie i skutecznie uwolnić się od tej hołoty, która wysysa żywotne soki narodu. Sytuacja międzynarodowa jest sprzyjająca, nie możemy przegapić tego momentu”[6]. Antonescu – i nie tylko on – chciał wykorzystać wyjątkową sytuację. Stworzyli ją Niemcy. Dopiero potem w wielu miejscach w Europie ostatecznie załamały się normy społeczne, moralne i prawne.

O tym, jak szybko wojna zmienia ludzi – co prawda pełnych uprzedzeń, ale w miarę spokojnych – w morderców, setki tysięcy Żydów mogły się przekonać już między 1918 a 1921 rokiem. Dlatego jeden z rozdziałów tej książki poświęcony jest wschodnioeuropejskim pogromom, wojnom domowym i etnicznym, które nastąpiły po I wojnie światowej. Żołnierze i ochotnicy z jednostek po różnych stronach konfliktu wymordowali wówczas ponad 100 000 Żydów nienależących do żadnej z walczących stron – mężczyzn, kobiet i dzieci. Wszechobecna wojenna destrukcja stanowiła punkt wyjścia do masowych rabunkowych mordów na mniejszości, na którą od dawna popatrywano z zazdrością, którą nękano, dyskryminowano, od czasu do czasu terroryzowano i którą jednocześnie z wyższością gardzono. Do pełnych okrucieństwa zbrodni, popełnianych przez polskich, ukraińskich i rosyjskich nacjonalistów, przez oddziały białych, czerwonych, przez anarchistów czy zwyczajnych maruderów, dochodziło w głównych skupiskach osadnictwa żydowskiego – sygnał do nich dała wojna, a popełniano je na mniejszości znacznie różniącej się od innych grup ludności, bo szczególnie bezbronnej. Saul Friedländer w swoim monumentalnym dziele o Holokauście zwrócił uwagę na fakt, że w latach 1939–1945 „ani jedna grupa społeczna” w Europie „nie okazała solidarności z prześladowanymi Żydami”. W konsekwencji: „Żadna z grup wpływów zdolnych zrównoważyć potencjał nazizmu i powiązanych z nim antyżydowskich strategii politycznych nie uczyniła nic, co mogłoby przeszkodzić im rozwinąć się w skrajnej postaci”[7]. Niniejsza książka mówi o tym, co się zdarzyło wcześniej. Jak, dlaczego i w jakiej formie od 1880 roku rósł w Europie w siłę antysemityzm, tak że pozwoliło to w końcu niemieckim prześladowcom i mordercom znaleźć w niemal wszystkich okupowanych i sprzymierzonych krajach wsparcie dla projektu „ostatecznego rozwiązania”?

Berlińska konferencja w Wannsee była pierwotnie zaplanowana na 9 grudnia 1941 roku, a jej tematem miała być deportacja niemieckich Żydów. Zapraszał Reinhard Heydrich, szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Niedługo przed terminem odwołał spotkanie, nie podając powodów, ale zapowiedział nowe zaproszenie. Przyszło na 20 stycznia 1942 roku, a przywódcy Trzeciej Rzeszy znacząco rozszerzyli przedmiot dyskusji. W agendzie znalazło się już nie tylko niemieckie, ale „ostateczne rozwiązanie europejskiej kwestii żydowskiej”[8]. Heydrich przedstawił zebranym projekt i poprosił o konstruktywną współpracę – o „uzgodnienia wspólnej linii działania” przez „instancje centralne”. W niektórych krajach spodziewał się pewnego oporu wobec wielkiego projektu „ostatecznego rozwiązania”, w innych nie. Od głównego tematu nieco odbiegł podsekretarz stanu w MSZ Martin Luther, który ocenił stopień gotowości różnych państw do uwięzienia Żydów i zorganizowania transportów śmierci – w protokole zapisano to jako „poważne potraktowanie problemu”.

Heydrich: „Zajmowanie się tym problemem w poszczególnych krajach natrafiało na trudności ze względu na ogólne nastawienie i pojmowanie. […] Słowacja i Chorwacja nie stanowią w tym względzie większego problemu, ponieważ główne kwestie dotyczące ewakuacji zostały tam wyjaśnione. Również w Rumunii jest pełnomocnik odpowiedzialny za ewakuację Żydów. Konieczne jest w najbliższym czasie obsadzenie stanowiska referenta do kwestii żydowskiej przy rządzie węgierskim”. Ze swoim włoskim kolegą Heydrich chciał negocjować osobiście. Co do Francji pod okupacją i na terenach nieokupowanych zakładał optymistycznie: „nie przewiduje się większych komplikacji w przeprowadzeniu akcji ewakuacyjnej”. Za „główne kwestie”, które miałyby ułatwić realizację projektu „ostatecznego rozwiązania”, uznał Heydrich pozbawienie Żydów wszelkich praw, majątku oraz ich społeczną izolację z inicjatywy bądź przy pomocy lokalnych narodowych władz. W odniesieniu do zajętych już terenów Związku Radzieckiego wskazał na zdobyte doświadczenia: niemieckie Einsatzgruppen [grupy operacyjne] zdążyły już – wspólnie z rumuńskimi, ukraińskimi, łotewskimi i litewskimi pomocnikami – zamordować 800 000 Żydów.

Martin Luther zaznaczył, że „w krajach północnych mogą wyniknąć utrudnienia w akcji ewakuacyjnej […] dlatego zaleca tymczasowe jej opóźnienie”. A zresztą „w grę wchodzi relatywnie niewielka liczba Żydów, więc opóźnienie to na pewno nie spowoduje większych problemów”. „Dla Europy południowo-wschodniej i zachodniej nie przewiduje trudności w akcji ewakuacyjnej”. Jak zaprotokołował Adolf Eichmann, „na zakończenie omówiono różnego rodzaju możliwe drogi wiodące do rozwiązania, przy czym zarówno gauleiter dr Meyer [Ministerstwo Rzeszy do spraw Okupowanych Terytoriów Wschodnich], jak i sekretarz stanu dr Bühler [Generalne Gubernatorstwo] byli zdania, aby w toku realizacji ostatecznego rozwiązania pewnych przygotowań na odnośnych terytoriach dokonywać od razu, samodzielnie, starając się jednakże o niewywoływanie zaniepokojenia wśród ludności”.

Pod pojęciem „pewnych przygotowań” piętnastu zebranych panów, w tym siedmiu z tytułami doktorskimi, rozumiało budowę instalacji do gazowania i eksperymenty z różnymi metodami masowego mordu. Niedługo po konferencji, pod koniec marca 1942 roku, Joseph Goebbels zanotował: „Stosuje się przy tym dość barbarzyńską i niedającą się bliżej opisać procedurę, tak iż z Żydów niewiele już pozostanie”[9].

Taki był plan. Realizacja odbiegała od założeń. W Belgii w ręce niemieckich najeźdźców wpadło 45 procent Żydów, przy czym między regionami występowały znaczne różnice. We flamandzkiej Antwerpii przy czynnej współpracy miejskiej policji pojmano 65 procent spośród 30 000 żydowskich mieszkańców, podczas gdy w walońskiej Brukseli tylko 37 procent z 22 000, gdyż miejscowe władze i nieżydowscy sąsiedzi okazali się mniej skłonni do współpracy.

Na Węgrzech około 20 000 lokalnych żandarmów odesłało z pomocą węgierskich kolei państwowych 437 402 Żydów do Auschwitz. Odbyło się to między 15 maja a 9 lipca 1944 roku. Niemcy przejmowali transporty dopiero na granicy słowackiej. Skazani na śmierć pochodzili z prowincji, żyli przeważnie w sposób ortodoksyjny, rozmawiali między sobą głównie w jidysz. Politycy i mieszkańcy Budapesztu określali ich pogardliwie mianem „Galicjan”. Około 60 000 deportowanych przeżyło ostatnie miesiące wojny jako robotnicy przymusowi. Na początku lipca 1944 roku Eichmann zaczął wysyłać dotychczas wstrzymywane transporty zasymilowanych Żydów budapeszteńskich (około 150 000). Tym razem rząd w Budapeszcie odmówił współpracy. Zdany wyłącznie na siebie i swoich ludzi Eichmann zdołał wyprawić tylko trzy pociągi z Żydami z getta. Trzy dni później wrócił do Berlina, bo bez pomocy ze strony Węgrów nie mógł nic więcej zdziałać. Tym sposobem większość budapeszteńskich Żydów przetrwała czas eksterminacji[10].

W wojnie ze Związkiem Radzieckim uczestniczyła sprzymierzona z Niemcami Rumunia. Policja rumuńska, bojówki i żołnierze, kryci i zachęcani przez Niemców, niekiedy przy wsparciu Einsatzgruppe D, na zajętych przez siebie obszarach zabili lub przyczynili się do śmierci co najmniej 250 000 Żydów. Do akceptowanych przez państwo zbrodni dochodziło na obszarach ze sporami na tle narodowościowym, w Mołdawii (Besarabii), Transnistrii i Bukowinie. Ale też ten sam rząd ochronił przed Niemcami większość z 315 000 Żydów zamieszkujących środkową Rumunię, a od 1943 roku nawet Żydów uciekających do Rumunii z terenów zajętych przez Niemców[11]. Także rząd bułgarski ocalił 48 000 Żydów z rdzennej Bułgarii, ale już Żydów mieszkających na terenach anektowanych, w Tracji i Macedonii, w 1941 roku bułgarska policja wysłała do okupowanej przez Niemców Polski – ponad 11 000 ludzi zginęło w Treblince.

Niemcy wspierani przez Greków wywieźli z Salonik do Auschwitz prawie 45 000 Żydów i tam zamordowali niemal wszystkich. Ponad dwie trzecie spośród niemal 3500 Ateńczyków żydowskiego pochodzenia wymknęło się niemieckim siepaczom, część z nich uratowała się dzięki pasywności lub pomocy Greków. W odróżnieniu od Żydów z Salonik Żydzi ateńscy byli zasymilowani. Poza tym anektowana zaledwie w 1912 roku północ kraju była uważana przez grecką ludność i jej rząd za obszar sporów narodowościowych, dopiero podlegający hellenizacji.

Powyższe przykłady zdradzają, o jakich kwestiach będzie mowa w kolejnych rozdziałach. Po pierwsze, zbadamy, dlaczego Żydzi zintegrowani z większością społeczeństwa mieli większe szanse na przeżycie od tych w ortodoksyjnych strojach, mówiących „żargonem” jidysz czy sefardyjskim. Po drugie, określimy, w jakim stopniu decydenci w państwach sprzymierzonych lub zajętych przez Niemcy popierali deportacje Żydów, mając na uwadze „etniczne czyszczenie” ludności zamieszkującej sporne na tle narodowościowym peryferia własnego kraju lub niedawno pozyskane tereny. Po trzecie wreszcie, sprawdzimy, w jaki sposób w pierwszej połowie XX wieku antysemickie motywacje łączyły się z powszechną polityką etnicznej homogenizacji. W konsekwencji pojawia się czwarte pytanie: jak dalece wiele rządów europejskich (włączając w to rządy kolaboracyjne) i znacząca część poszczególnych społeczeństw wspierały lub przynajmniej tolerowały deportację Żydów, gdyż obiecywały sobie po niej każdorazowe gospodarcze korzyści dla tzw. narodu państwowego. Reasumując, powstaje pytanie, na ile melanż pozytywnych i negatywnych elementów programu – budowy państwa narodowego i antysemityzmu – uczynił „wydalenie Żydów” szczególnie atrakcyjnym i promował współsprawstwo i bierność?

Żeby lepiej zrozumieć uwarunkowania zbrodniczych praktyk niemieckich, przeanalizujemy nacjonalizmy panoszące się w Europie przed I wojną światową i po jej zakończeniu. Dlatego wśród tematów poruszanych w tej książce znajdzie się nie tylko antysemickie prawodawstwo i przemoc, ale też rozliczne dążenia do etnicznej jednorodności oraz powszechnie stosowane w poszczególnych państwach praktyki dyskryminowania mniejszości w celu zapewnienia przywilejów tej większości, która dała państwu nazwę – jak w przypadku Polaków, Słowaków, Węgrów, Chorwatów czy Rumunów. Zalicza się do nich ograniczenie wolności gospodarczej, wyboru zawodu czy praw obywatelskich, wymuszoną asymilację, wypędzenia bądź regulowane przez państwo przesiedlenia. Ta europejska panorama obejmuje opisane w rozdziale piątym, uskuteczniane przez Francję przymusowe przesiedlenia Niemców z Alzacji i Lotaryngii w latach 1918–1923, a także obligatoryjne „transfery” setek tysięcy ludzi między Grecją, Turcją a Bułgarią, które rozpoczęły się wkrótce po zakończeniu I wojny światowej. Ściśle rzecz biorąc, dwa wymienione wyżej zdarzenia dotknęły Żydów co najwyżej przypadkowo, ale świadczyły o legitymizacji przymusowego wydalenia mniejszości jako akceptowanego instrumentu polityki europejskiej. Gdy władze francuskie rozpoczęły w 1919 roku épuration (czystki) wśród niemieckich imigrantów z Rzeszy, posłużyły się kryterium łatwym do przełożenia na język biurokracji – miejscem urodzenia rodziców lub możliwie czworga dziadków.

Moja uwaga rozkłada się na poszczególne kraje europejskie nierównomiernie. Powód jest oczywisty: około 85 procent spośród zamordowanych w Holokauście sześciu milionów Żydów pochodziło z Polski, Rosji, Rumunii, Węgier i państw bałtyckich. Dlatego główny punkt ciężkości położyłem na przedstawienie tych rejonów Europy, w których żyła i tragicznie zmarła większość Żydów. Węgry można zaliczyć w tym kontekście do krajów zachodnich, gdyż emancypacja Żydów zakończyła się tam, jak w całej monarchii habsburskiej, w 1867 roku. Chociaż w Grecji mieszkało stosunkowo niewielu Żydów, obszernie opisuję rozwój antysemityzmu w tym kraju jako charakterystyczny dla stopniowej terytorialnej konsolidacji narodu – procesu nieodłącznie związanego z różnymi formami przemocy. Paralele z innymi nacjonalizmami są aż nadto widoczne. Reprezentatywna dla państw zachodnioeuropejskich jest Francja. Mimo zapisanego od 1791 roku ustawowego równouprawnienia (zawieszonego na jakiś czas przez Napoleona) nawet tam od lat osiemdziesiątych XIX wieku rozwijał się nowoczesny antysemityzm.

Gdy przedstawiciele zwycięskich mocarstw stworzyli w Paryżu na przełomie 1919 i 1920 roku znany nam do dzisiaj świat państw narodowych i wyznaczyli w Europie nowe, ciągnące się tysiącami kilometrów granice, doszło do nawarstwienia problemu, którego upadłe imperia w tej formie nie znały – kwestii mniejszości narodowych. Ten, kto został uznany przez nowy ośrodek rządowy za mniejszość, mógł oczekiwać wielu problemów, natomiast człowiek zaliczony do narodowej większości cieszył się ochroną i przywilejami. Z tego powodu Anglia, Francja i Stany Zjednoczone przeforsowały w latach 1919–1920 traktaty o ochronie mniejszości i prawie wyboru przynależności narodowej. Doprowadziły one do niezliczonych sporów. Przede wszystkim twórcy paryskiego porządku pokojowego nie przewidzieli, jak pisała Hannah Arendt, „problemu ludzi, którzy stali się nieprzenośni, ponieważ nie było na ziemi kraju, w którym mieliby prawo przebywać”[12].

Na długo przed 1939 rokiem w wielu europejskich państwach dyskutowano o tym, jak w dającej się przewidzieć przyszłości „doprowadzić do emigracji” mniejszości żydowskiej. W tym kontekście mieści się rozdział „Kres wolnej migracji”. Traktuje on o ograniczeniach wprowadzonych przez USA w latach 1921 i 1924, które wielu Europejczykom, a zwłaszcza wschodnioeuropejskim Żydom, odcięły ważną drogę ucieczki za ocean. W rezultacie w Europie nabrzmiała wkrótce kwestia obciążona ładunkiem politycznym: Co zrobić z nadmiarem Żydów? Jak się ich pozbyć? Po kryzysach i wojnach domowych, które nastąpiły po zakończeniu I wojny światowej, dziesięć lat później kolejne wyzwania wewnętrzne postawił przed państwami europejskimi światowy kryzys gospodarczy. Wszędzie na znaczeniu zyskiwał antyrepublikański nacjonalizm. Na domiar złego, od 1933 roku Niemcy kwestionowały kruchy, ale mimo wszystko istniejący porządek europejski, nie ukrywając, że pchają Europę ku kolejnej wojnie. Do tego narodowy socjalizm i faszyzm okazały się zaraźliwe. Wiele europejskich partii, wielu polityków i wyborców pociągały sukcesy autorytarnych rządów we Włoszech i Niemczech, sterowana przez państwo polityka gospodarcza i społeczna, masowa mobilizacja pogrążonego zazwyczaj w letargu ludu, bezkompromisowa polityka narodowościowa, działania na korzyść własnego narodu i na szkodę mniejszości, a zwłaszcza Żydów.

Sposoby ucisku żydowskiej mniejszości wszędzie były podobne. Dlatego szkicowanie każdorazowo oddzielnej, właściwej tylko dla danego kraju historii antysemityzmu nie wydaje mi się zasadne, bo prowadziłoby do powtórzeń. Litwa i duża część Polski do 1918 roku należały do Imperium Rosyjskiego. Z tego powodu tylko krótko nawiążę do nacjonalistyczno-antysemickich wątków z dalszej przeszłości i skoncentruję się w przypadku tych dwóch krajów na okresie międzywojennym.

Europejska wrogość wobec Żydów

W większości krajów europejskich po 1945 roku pytania o własną przeszłość podczas II wojny światowej stawały się tabu, gdy tylko dotykały najszerzej pojętego współdziałania z okupantem. Zasadą było eksponowanie drastycznego przykładu tzw. kolaborantów, podczas gdy większość współsprawców, denuncjatorów, ludzi czerpiących z tego mniejsze lub większe zyski pozostawiano w spokoju. Po straszliwej wojnie zrozumiałe było, że ludzie chętniej zwracali się ku mniej kłopotliwym wspomnieniom i legendom o masowym oporze.

Taki przekłamany obraz świata przetrwał w zasadzie bez wstrząsów aż do lat osiemdziesiątych. Zmiana nadeszła dopiero po zakończeniu zimnej wojny. W marcu 1995 roku Algirdas Brazauskas, prezydent Litwy, przeprosił w izraelskim Knesecie za tych Litwinów, „którzy bezwzględnie mordowali, rozstrzeliwali, deportowali i okradali Żydów”. Niedawno wybrany prezydent Francji Jacques Chirac przypomniał 16 lipca 1995 roku o wydarzeniach z 16 lipca 1942 roku, kiedy to 4500 francuskich policjantów i żandarmów pod francuskimi rozkazami przeprowadziło na zlecenie niemieckich okupantów obławę.

„Wczesnym rankiem tego dnia w Paryżu – opisywał zdarzenia Chirac – aresztowano niemal 10 000 żydowskich kobiet, mężczyzn i dzieci w ich domach i zabrano na komisariaty policji. Działy się rzeczy straszne. Rozdzielano rodziny, zabierano dzieci od matek, starców – niektórzy z nich przelali za Francję krew w I wojnie światowej – wrzucano do autobusów paryskiego przedsiębiorstwa komunikacji i do policyjnych ciężarówek. […] Tego dnia Francja – ojczyzna oświecenia i praw człowieka, ostoja schronienia i azylu – dopuściła się czynu nie do usprawiedliwienia: zdradziła własne zasady i wydała swoich podopiecznych katom. Ofiary stłoczono na stadionie Vélodrome d’hiver. Ludzie musieli wytrwać tam w straszliwych warunkach, aż przewieziono ich do obozów przejściowych Pithiviers i Beaune-la-Rolande. […] Wkrótce rozpoczęły się kolejne obławy na Żydów w Paryżu i na prowincji. Do Auschwitz pojechały 74 pociągi. 76 000 deportowanych francuskich Żydów nigdy nie wróciło. Będziemy na zawsze odpowiedzialni za to, co się z nimi stało”[13].

Inni przywódcy szli za tym przykładem z ociąganiem i nie zawsze wypowiadali się jednoznacznie. Mówienie o tym, jak jego kraj zawiódł, Jacques’owi Chiracowi przyszło z większą łatwością niż wielu jego europejskim kolegom. Przecież – mimo początkowo gładkiej kolaboracji rządu Vichy, gotowości do współpracy francuskiej żandarmerii i szybkiego wprowadzenia przez Francję ustaw antyżydowskich – niemieccy prześladowcy zdołali wywieźć do obozów tylko co czwartego z 320 000 francuskich Żydów, przeważnie tych urodzonych za granicą. Większość francuskich Żydów zdołała się uratować, czy to dzięki pomocy Francuzów, czy też na skutek ich biernej postawy.

Musiały minąć dziesiątki lat, zanim mieszkańcy niektórych miast zdołali zmierzyć się z przeszłością. Działo się to zazwyczaj dzięki uporowi nielicznych obywateli. Posłużę się dwoma przykładami. W 1943 roku mieszkańcy miasteczka Prościejów na Morawach zabrali dwa tysiące nagrobków z cmentarza żydowskiego, zamienili jego teren w boisko do piłki nożnej, a potem założyli tam niewielki park. Płyty cmentarne posłużyły im za materiał budowlany i bruk. W 2015 roku Tomás Jelinek rozpoczął poszukiwanie sprofanowanych nagrobków, żeby cmentarz znów stał się widoczny[14]. W Nowej Synagodze w Poznaniu Niemcy urządzili w 1940 roku krytą pływalnię. Pozostała nią w polskim Poznaniu aż do 2011 roku. W wielu miastach zasadą jest niepamiętanie o przeszłości. W białoruskim dziś Brześciu nagrobki z żydowskich cmentarzy nadal służą za bruk na ogrodowych ścieżkach. Fasada dawnej Synagogi Wielkiej w łotewskim Dyneburgu została starannie wyremontowana – w środku mieści się jednak popularny sklep z elektroniką[15].

Dlaczego wybrałem okres od 1880 do 1945 roku? Cezura 1945 roku jako koniec omawianej epoki nie wymaga specjalnego uzasadnienia. Za datą początkową przemawiają względy może nie nadrzędne, ale dla mnie przekonujące. W 1882 roku wprowadzono w Rosji, z polskim zaborem rosyjskim włącznie, surowe prawa skierowane przeciwko pięciu milionom Żydów żyjących w tym kraju. Odcisnęły piętno na kolejnych 35 latach i oddziaływały jeszcze długo potem. Politycy rumuńscy zatwierdzili w 1864 roku ustawy na rzecz lepszej integracji Żydów. Dziesięć lat później bukareszteńscy deputowani zdecydowali się jednak na antysemicki zwrot akcji. W wyniku rosyjskich pogromów z lat 1881–1884 rozpoczął się wielki odpływ rosyjskich, polskich i rumuńskich Żydów na zachód, zwłaszcza do Stanów Zjednoczonych.

W tym samym czasie idee narodowe zawładnęły umysłami europejskich mas. Ruchy u zarania postępowe i emancypacyjne wzięły teraz na sztandary programy agresywne, separatystyczne, wykluczające ludzi innej narodowości, a własną nację wynoszące pod niebiosa. Industrializacja, nawet jeśli jej poziom był zróżnicowany, w dużej części Europy postępowała coraz szybciej, a wraz z nią przychodziły kryzysy, powszechna niepewność, nędza, wymuszona lub dobrowolna mobilność społeczna. W Europie Środkowej i Zachodniej, gdzie mniejszość wyznania mojżeszowego najpóźniej od 1867 roku cieszyła się względnym bezpieczeństwem prawnym, zaczęły pojawiać się głosy, że być może przyznano jej tych praw za dużo, że ze swoim pędem do nauki, zmysłem do interesów i mądrością łatwo zyska przewagę nad chrześcijańską większością.

W odpowiedzi na rosnący nacjonalizm powstał żydowski ruch narodowy – syjonizm. Jego przedstawiciele doszli do wniosku, że – skoro inni postrzegają się jako zamknięte narody – oni też muszą, chcąc nie chcąc, pójść tą drogą. Pierwszy ważny manifest syjonistyczny, stworzony przez Leona Pinskera, ukazał się w 1882 roku w Berlinie pod tytułem Autoemancipation! Mahnruf an seine Stammesgenossen von einem russischen Juden [Autoemancypacja! Apel rosyjskiego Żyda do współplemieńców]. Równolegle do niego Nahum Sokołow opublikował w Warszawie swoje pierwsze manifesty syjonistyczne.

Właśnie w Niemczech w 1880 roku pojawiło się nieznane wcześniej słowo – antysemityzm. Stąd trafiło do słowników całego świata. To określenie oznaczało nowy rodzaj wrogości wobec Żydów. Nie opierała się ona już jak dotychczas na religijnych przesądach i obsesjach, które uchodziły teraz za niemodne, lecz na argumentach natury narodowej, społecznej i gospodarczej. Do tego doszły uzasadnienia uznawane wówczas za naukowe i tym samym nowoczesne, przejęte z antropologii, etnologii, biologii i demografii. Twórca pojęcia antysemityzm, Wilhelm Marr, urodzony w Magdeburgu lewicujący uczestnik Wiosny Ludów 1848 roku, tak to sformułował: „Nie radzimy już sobie z tym obcym plemieniem”. Jego zdaniem – podzielanym przez rosnącą rzeszę zwolenników – „zręczny, mądry Izrael” staje przeciwko „gruboskórnej, germańskiej indolencji”, „spekulujący swoimi talentami” Żydzi konkurują z „moralną powagą” powolniejszych zazwyczaj chrześcijańskich Niemców. Adolf Stoecker, żyjący w tym samym czasie co Marr, uznawał parcie Żydów do przodu za przyczynę „zaostrzenia problemów społecznych”. W 1882 roku odbył się w Dreźnie pierwszy „Międzynarodowy Kongres Antyżydowski zorganizowanych antysemitów”[16].

Nowe treści, powiązane ze współczesnością i jej problemami, sprawiły, że antysemityzm stał się politycznie atrakcyjny dla młodych, zsekularyzowanych państw. Partie mogły go zwalczać albo też włączyć jako cel do swoich programów. Burzliwe, dwudniowe i głośne potem posiedzenie Pruskiej Izby Reprezentantów, poświęcone kwestii żydowskiej, nieprzypadkowo odbyło się właśnie w 1880 roku (20 i 22 listopada). Ze wszystkich wymienionych tu powodów zasadne wydaje mi się przyjęcie roku 1880 za punkt wyjścia. Podobną decyzję podjął także Szymon Dubnow, gdy dziesiąty i ostatni tom wydanej w 1929 roku Weltgeschichte des jüdischen Volkes [Historia Żydów] rozpoczął od 1880 roku.

O metodzie

Źródła, na których bazuję w tej pracy, to głównie materiały drukowane. Są to przede wszystkim dokumenty z epoki, polemiki i wspomnienia, takie jak Pogrom lwowski, spisane przez żydowskiego świadka Josepha Tenenbauma (Josefa Bendowa), które ukazały się niedługo po opisywanych wydarzeniach. Do tego typu źródeł zaliczam też programowy manifest Teodora Herzla Państwo żydowskie. Teksty te są dla mnie szczególnie ważne, gdyż ich autorzy nie wiedzieli jeszcze, jaki będzie koniec tej historii. Nie poczuwali się do obowiązku wyjaśnienia historycznego zjawiska bez precedensu, jakim był Holokaust. Posługuję się także starannie opracowanymi, sporządzonymi z czasowym dystansem opisami i badaniami naukowymi, jak obszerny i zróżnicowany raport badawczy Pogromy żydowskie w Rosji, wydany w 1910 roku po niemiecku w Londynie. Książka La campagne antisémite en Pologne, która ukazała się w 1930 roku w Paryżu pod redakcją Leo Motzkina, zawiera teksty złożone w Lidze Narodów w charakterze możliwie starannie udokumentowanych skarg. Do tej grupy zaliczają się dzieła naukowe i zbiory tekstów źródłowych, np. dotyczące afery Dreyfusa, a także wspomnienia. Ze względów metodycznych pierwszeństwo przyznaję tu dziełom powstałym przed 1939 rokiem.

Niemniej jednak na ważne empiryczne podstawy niniejszej książki składa się również trzecia grupa wykorzystanych przeze mnie materiałów: nowe wydawnictwa źródłowe i prace naukowe. Po przełomie 1989–1990 na wiele sposobów wspierano wydawanie literatury poświęconej historii i prześladowaniom Żydów w różnych państwach europejskich. Opieram się na wybranych pracach z tego bogatego zasobu i koncentruję w tym przypadku na znaleziskach źródłowych sprzed 1939 roku. Winien jestem wyrazy szacunku autorom i autorkom tych opracowań oraz dokumentów. Należy do nich wydawnictwo źródłowe Verfolgung und Ermordung der europäischen Juden durch das nationalsozialistische Deutschland 1933–1945 [Prześladowanie i eksterminacja europejskich Żydów przez narodowosocjalistyczne Niemcy 1933–1945; w przypisach oznaczone jako VEJ]. Należałem do jego inicjatorów w 2003 roku i przez pięć lat byłem jednym z redaktorów. Do początku 2017 roku z zaplanowanych szesnastu tomów ukazało się sześć. Projekt ten i naturalność, z jaką koledzy i koleżanki włączali do niego aspekt europejski, utwierdziły mnie w zamiarze napisania niniejszej książki.

Zasady pisowni odpowiadają dziś obowiązującym także w przypadku cytatów. Zawarte w nich błędy ortograficzne czy gramatyczne po prostu poprawiam, niekiedy dopasowuję fleksję do rytmu zdania. Zdarza się, że poprawiam brzmienie tekstów obcojęzycznych, przejętych z książek tłumaczonych na niemiecki, jako źródło podaję jednak wykorzystane dzieło. Nawet jeśli mój tekst nieco się różni od pierwotnego, w przypisie pojawia się „cyt. za”. Treści łatwe do odnalezienia w internecie pozostawiam bez odniesień źródłowych. Gdy opisuję zjawiska o szerszym charakterze, niebudzące żadnych kontrowersji, nie opatruję każdego cytatu przypisem. Muszą tu wystarczyć przypisy zbiorcze.

Nie ujmuję w cudzysłów wyrazów o politycznych konotacjach, stosowanych w określonych krajach i epokach, nawet jeśli mogą nas dziś razić. Mam na myśli takie słowa jak mieszaniec, kwestia żydowska, Nowogrecja, Noworosja, Stare Królestwo Rumunii, czystki etniczne, aryzacja, hellenizacja czy polonizacja, selekcja i czystki. Niekiedy biorę natomiast w cudzysłów wyrazy bojownik i wyzwoliciel. Zbrojne ugrupowania nacjonalistyczne i rewolucyjne każdej proweniencji określały się (i nadal to robią) mianem bojowników o wolność. Nie zasługują na ten tytuł, gdy okazuje się, że ich wizja wolności płynnie przechodzi w mordowanie postronnej ludności cywilnej. Jednak używam czasami tego pojęcia, żeby przypomnieć, jak prześladowcy postrzegali samych siebie – przypomnieć o rabunkach i mordach popełnianych w imię społecznej i narodowej wolności.

Mówiąc o Żydach, mam na myśli także Żydówki. Wiem, że Żydzi byli francuskimi, polskimi czy greckimi obywatelami i z tego powodu rozróżnienie Żyd–Grek itd. może być fałszywe, a nawet, ściśle rzecz biorąc, mieści się w antysemickim porządku. Z uwagi na ekonomię opisu nie da się tego jednak ująć inaczej. Historycy pracują także z pojęciami uformowanymi w danej epoce. Czytelniczki i czytelnicy mogą założyć, że nie kwestionuję niczyich praw obywatelskich, gdy piszę, że określone środki zastosowano w Salonikach przeciwko Żydom. Mam tu na myśli obywateli greckich wyznania mojżeszowego. Podobnie rzecz ma się z terminem „przedsiębiorstwo żydowskie”. Chodzi o przedsiębiorstwa wytwórcze należące akurat do przedstawiciela religii żydowskiej, od czasu do czasu wybieram jednak skrót, nawet jeśli jest niepoprawny. Nawet zbiorowa nazwa Żydzi kryje pułapki. Odpowiada rzeczywistości o tyle, że antysemici mówili o „Żydach” i stosownie do tego postępowali. Także ta w pewnym sensie sztucznie stworzona rzeczywistość stanowi przedmiot mojej książki. Oczywiście byli i są Żydzi biedni i bogaci, syjoniści i antysyjoniści, ateiści, konwertyci i zasymilowani, pieczołowicie pielęgnujący własne językowe, religijne i kulturalne odrębności, a także wszyscy pomiędzy. Właśnie to niezwykłe zróżnicowanie żydowskich postaw wyjątkowo prowokowało ich przeciwników.

Podobnie niezadowalające są stosowane tutaj uogólnienia, gdy mowa o europejskich nacjonalizmach: Niemcy, Polacy, Grecy, albo też francuskie ustawodawstwo żydowskie, rosyjskie pogromy. Wszystkie te pojęcia są fałszywe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że wielu pojedynczych ludzi i wiele zbiorowości myślało i postępowało inaczej. W drugą stronę – utrwaliło się wiele określeń redukujących i wygładzających: antysemicki motłoch, narodowi socjaliści, rumuńscy faszyści, skrajne siły nacjonalistyczne, reżim niemiecki, słoweński, rumuński itd. Jeśli chodzi o antysemityzm, to zarażeni nim nie byli wyłącznie „oni” – narodowi socjaliści; w pogromach i rabowaniu żydowskiej własności uczestniczyli ludzie ze wszystkich warstw społecznych, określane mianem „reżimów” rządy w Europie XX wieku nie narzucały antysemityzmu na sposób dyktatorów, uciekały się do niego, żeby rozszerzyć własną bazę wyborczą. Zasadniczo stosuję nazewnictwo w brzmieniu, w którym w danym okresie występowało na szyldach miejscowych. Wyjątek stanowią nazwy powszechnie dziś stosowane, jak Strasburg, Warszawa, Łódź, Brno, Bukareszt. Nawet jeśli można ze sporą dozą prawdopodobieństwa założyć, że w przyszłości norma językowa się zmieni, Vilnius to u mnie nadal Wilno, a Lviv to Lwów. Thessaloniki nazywam konsekwentnie Salonikami.

Te kraje europejskie, w których znaczącą rolę odgrywały Kościoły chrześcijańskie obrządku wschodniego, odchodziły od kalendarza juliańskiego w różnych momentach XX wieku i zastępowały go stosowanym zwyczajowo w Kościołach zachodnich kalendarzem gregoriańskim. Ponieważ w literaturze przedmiotu daty niekiedy są dopasowane do obecnie obowiązującego kalendarza, a kiedy indziej nie, akceptuję pewne nieścisłości. (W XX wieku kalendarz juliański spóźnia się o 13 dni, w XIX wieku – o 12). Zasady transkrypcji cyrylicy na łacinkę różniły się od siebie w różnych epokach, po angielsku zapisywano nazwiska inaczej niż po niemiecku itd. Zrezygnowałem ze sztywnego systemu. Statystyki wypędzeń, przesiedleń i masowych mordów nierzadko znacznie od siebie odbiegają. Staram się powoływać na dane, które wydają mi się wiarygodne lub częściej występują w nowszej literaturze. Niemniej jednak niektóre liczby pozostaną sporne.

Dużą część książki napisałem w Bibliotece Yad Vashem. Chciałbym w tym miejscu szczególnie podziękować zawsze pomocnym i życzliwym pracownikom tego ośrodka badawczego i miejsca pamięci. O moich tekstach dyskutowałem z przyjaciółmi z Berlina, Wiednia, Tutzing i Jerozolimy. Szczególne wyrazy wdzięczności kieruję do Yehudy Bauera, ale pragnę włączyć ich wszystkich do moich podziękowań. Izraelscy historycy od dawna wprowadzają konteksty europejskie do refleksji o Szoa.

Temat „Europa przeciwko Żydom” jest dla mnie jedną z wielu perspektyw niezbędnych do bliższego oglądu historycznego. Dlatego też nie zajmuję się tu oporem przeciwko dyskryminacji i prześladowaniom Żydów, lecz awansem nowoczesnego europejskiego antysemityzmu. W książce Warum die Deutschen? Warum die Juden? Gleichheit, Neid und Rassenhass 1800–1933 [Dlaczego Niemcy? Dlaczego Żydzi? Równość, zazdrość i nienawiść rasowa 1800–1933] z 2011 roku zająłem się przeszłością Niemiec. Uważam tę rozprawę za konieczny wstęp do pisania o temacie „Europa przeciwko Żydom”. Obie książki łączą się ze sobą, powstawały częściowo równolegle. Nie uznaję żadnej z obu tych prób analizy zbrodni hitlerowskich Niemiec w kontekście historycznym za wyczerpującą odpowiedź na wszystkie pytania o to „dlaczego” i „jak”. Jednak dzięki spojrzeniu za każdym razem z inaczej obranej perspektywy widzę w nich możliwość lepszego zrozumienia zdarzeń uznawanych nierzadko za nie do pojęcia. Być może da się z tego wyciągnąć także naukę na przyszłość.

Historycy badają wstępne stadia i uwarunkowania epoki, które prowadzą do określonych zdarzeń historycznych, poznają obszary interesów i postępowanie ich uczestników. Powinni przedstawiać procesy historyczne w taki sposób, żeby można je było sobie wyobrazić i zrozumieć działania pojedynczych ludzi oraz grup ludności. Obrana metoda powinna być zgodna ze sztuką. Nie ma innych. Próba zaklasyfikowania za pomocą tych instrumentów zbrodni na ludzkości, jaką był Holokaust, nieuchronnie natrafi na swoje granice. Pozostanie fragmentaryczna. Każda odpowiedź zrodzi nowe pytania. Ale jedno jest pewne: jeśli chcemy zrozumieć cokolwiek z tych wielu uwarunkowań, nie możemy wyłączyć największego bez wątpienia ludobójstwa XX wieku z ciągłości niemieckiej i europejskiej historii.

Berlin, w listopadzie 2016 roku

2.1945: powrót ludzi niechcianych

Dzięki pomocy grupy ludzi z greckiego ruchu oporu Frederic Kakis mógł w 1943 roku ukryć się gdzieś w Grecji. Po odejściu niemieckich oddziałów późną jesienią 1944 roku wrócił statkiem do Salonik. Ledwo dotarł do miasta, znalazł się między tysiącami prokomunistycznych demonstrantów. Powiewali czerwonymi flagami i głośno manifestowali swoje uwielbienie dla legendarnego przywódcy bułgarskich komunistów Georgi Dimitrowa. Starszy mężczyzna uspokoił przybysza: „Lada chwila wkroczą oddziały brytyjskie i będą rozdzielać żywność, ci sami ludzie będą wołać »Niech żyje król!«”. Tak się też stało.

Razem z matką Kakis odwiedził domy, które posiadali w Salonikach jego dziadkowie. „Byliśmy wstrząśnięci ich widokiem”. Zniknęły okiennice, podobnie dachówka, na dodatek mieszkało tam już parę rodzin. „Niemcy zachęcali ludzi do zajmowania pustych domów. Gdy przedstawiliśmy się jako właściciele, oznajmiono nam wrogim tonem: »Byliśmy tu pierwsi. Spadajcie i poszukajcie sobie czegoś innego!«”[1].

Brytyjski historyk Cecil Roth, który odwiedził Saloniki w 1946 roku, przygnębiony relacjonował: „Wszędzie widać ślady rabunku. Zobaczyłem dziecko na poboczu drogi. Siedziało na krześle z synagogi, na którym kunsztownie wygrawerowano hebrajskie litery. Ktoś wręczył mi kawałek zwoju Tory, przycięty na podeszwy do butów. Na cmentarzu ujrzałem furmanki, pod nadzorem dyrektora urzędu ochrony zabytków pakowano na nie żydowskie stele nagrobne, miały posłużyć do remontu starych kościołów”[2].

Przeżycia nielicznych, którzy ocaleli z Holokaustu, pokazują, jak brutalnie nie-Żydzi wyrzucali ich za drzwi, nie tylko w Salonikach, niemal wszędzie: w austriackim Wiedniu, litewskim Wilnie, czeskim Bohuminie czy węgierskim Egerze. Miliony Europejczyków życzyły sobie zniknięcia Żydów, milczały podczas wywózek i czerpały zyski z tego, co zostało po wymordowanych. Dlatego ta książka zaczyna się od końca – w roku 1944–1945. Trzeba oczywiście przyznać nie-Żydom z krajów okupowanych i terroryzowanych przez Niemców, że oni także wyszli z wojny poranieni i obciążeni traumami, często sami nie byli panami własnych czynów. Ponieważ wszędzie rozgrywały się takie same sceny odrzucenia, opowieści powracających do domów zawierają jednak wspólną prawdę: pokazują, że Żydzi stojący pod drzwiami nie tylko pojawili się niespodziewanie, ale też, że zupełnie nikt na nich nie czekał, że ich nie chciano. Ludzie, którzy zagarnęli ich majątek, sądzili, że nie żyją. Właściwie na to liczyli.

Podwaliny położyli zupełnie świadomie niemieccy włodarze kontynentu. Gdy kazali rozdać mieszkańcom ruchomy i nieruchomy dobytek deportowanych, wciągnęli tych pierwszych nieodwołalnie w wir zbrodni, zamknęli im usta, uczynili z nich czynnych wspólników przestępstwa. W węgierskich archiwach znajdują się niezliczone formularze, w których odnotowano każdą sztukę odzieży, każde dziecięce rajtuzy przekazane w 1944 roku, w okresie skrajnego niedostatku, przez wymienioną z nazwiska rodzinę żydowską wymienionej z nazwiska rodzinie nieżydowskiej. Jedynie nieliczni potrafili znaleźć wyjście z moralnego i materialnego uwikłania w mord na Żydach i przyznali się do niegodziwości popełnionych względem cudem uratowanych.

W pierwszych dniach po wyzwoleniu 1944–1945 żydowscy ocaleni nie wiedzieli jeszcze, że niemal w każdym przypadku byli jedynymi z rodziny, którzy przeżyli. Podejmowali więc trud podróży do domu. Pukali do drzwi dawnych mieszkań. Oczekiwali radosnego powitania, może nawet łez wzruszenia ze strony niektórych przynajmniej dawnych przyjaciół i sąsiadów. Oczekiwali schronienia, ubrań, wspomnień, ludzkiego ciepła, a przede wszystkim wieści o losie rodziców, rodzeństwa i dzieci.

Zamiast tego trafiali na zrozpaczonych, złamanych wojną ludzi, którzy próbowali jakoś sobie poradzić na ruinach wykrwawionej Europy, a wśród nich na wielu drobnych beneficjentów, którzy w tym naznaczonym piętnem śmierci chaosie zdołali wyrwać dla siebie to i owo. Wprowadzili się do mieszkań należących do deportowanych, przejęli ich interesy, rozdzielili między sobą ich dobytek, poczynając od łyżki, a na bieliźniarce kończąc. Ciężko poranieni psychicznie powracający spotykali się z zawziętym uporem i czczymi wymówkami, chciwością, a nierzadko nienawiścią. W ciągu paru godzin powracający do domu przemieniali się w dipisów, Displaced Persons, byli w sensie dosłownym nie na swoim miejscu – stawali się bezdomni w dawnej ojczyźnie.

Wiedeń – chłód i milczenie

12 marca 1938 roku, w dniu wkroczenia niemieckich żołnierzy do stolicy Austrii, żyło tam 190 000 Żydów. Około dwóm tysiącom udało się przetrwać do 30 kwietnia 1945 roku. Najczęściej zawdzięczali to niezłomnej postawie własnych żon, „określonych przez Hitlera mianem »aryjskich«”. Do końca 1945 roku, w ciągu paru miesięcy z obozów koncentracyjnych wróciło jeszcze niemal trzy tysiące ocalonych. Wymęczeni, praktycznie niezdolni do pracy „potrzebowali rekonwalescencji, żeby odzyskać siły”. Tak opisywali to przedstawiciele gminy żydowskiej w Wiedniu w „Sprawozdaniu z działalności w latach 1945–1948”. Stanowi ono podstawę dokumentacji tej części książki[3].

Piętrzyły się trudności. Naloty bombowe w marcu, ostrzał artyleryjski w kwietniu 1945 roku uszkodziły część budynków, w tym gminne archiwum i registraturę, a na cmentarzu żydowskim spustoszyły 2250 nagrobków i 53 grobowce. Jeszcze na dobre nie przebrzmiały działa, a chrześcijańsko-aryjscy Austriacy zawarli milczące porozumienie, że będą siedzieć cicho i podadzą się za pierwsze prawdziwe ofiary niemieckiej dyktatury nazistowskiej. W maju 1947 roku przewodniczący gminy David Brill skarżył się, że „mieszkania i nasza własność nadal znajdują się w posiadaniu rabusiów”. Zarząd gminy nie zdołał „zainteresować rządu austriackiego powrotem naszych braci z krajów, w których znaleźli azyl”, podczas gdy oni tęsknią za dawną wiedeńską ojczyzną. Mimo wszystko mężczyźni z zarządu gminy, najpierw komisarycznego, a potem wybranego w kwietniu 1946 roku, podejmowali trud zaczynania od nowa. Na ruinach starej gminy budowali nową gminę żydowską – „niestrudzenie”, jak napisano w sprawozdaniu z działalności.

Najpierw nowy zarząd musiał zwolnić tych funkcjonariuszy, którzy jako członkowie powołanej przez Eichmanna wiedeńskiej Żydowskiej Rady Starszych „nazbyt ochoczo” współpracowali z gestapo i SS. Przywódcy gminy szukali rozpaczliwie zmienników, „rezerwy, z których mogli czerpać, były bardzo niewielkie”. Do początku 1938 roku gmina była właścicielką wielu szkół i szpitali, domów starców, bibliotek, sierocińców i kuchni publicznych. Zapewniała dach nad głową ubogim Żydom, pielęgnowała kulturę i obyczaje, dysponowała „przeszkolonym i znakomicie zorganizowanym aparatem” sześciuset urzędników i pracowników. Wszystko to rozpadło się 12 marca 1938 roku.

Przygniatająca większość austriackich chrześcijan ucieszyła się wtedy z włączenia do Rzeszy Wielkoniemieckiej. Wielu uczciło dni marcowego anszlusu dzikimi antysemickimi wybrykami, podczas których Żydzi musieli czyścić ulice szczoteczkami do zębów, a potem wylewano im na głowy wiadra z brudną wodą. Wiedenki i wiedeńczycy nazywali te organizowane mieszczańskimi siłami pogromy „partyjkami polerowania”.

Tak przygotowane społeczeństwo zastali Adolf Eichmann i pomocnicy, gdy z właściwą sobie systematycznością zabrali się do pracy. Metodycznie rozbijali substancję gminy żydowskiej, na koniec zostawili samą skorupę, pustą i pozbawioną ludzi. Uzasadniając likwidację, władze powołały się w 1942 roku formalnie na ustawę o prawnej regulacji relacji zewnętrznych Żydowskiej Gminy Wyznaniowej, uchwaloną przez cesarza Franciszka Józefa[4]. W 1948 roku zarząd gminy precyzyjnie nazwał ten akt prawny: „Ustawa stanowi, że gmina może ulec likwidacji, jeśli ze względów materialnych nie jest w stanie wypełniać swoich zadań. I to rzeczywiście był przypadek Gminy Żydowskiej. Ale jak do tego doszło, to osobna opowieść”.

Podczas pogromu listopadowego 1938 roku awangarda tzw. gniewu ludu obróciła w gruzy 94 wiedeńskie synagogi i domy modlitwy. Jedynie szczęśliwy zbieg okoliczności uratował główną świątynię gminy przy Seitenstettengasse przed całkowitym zniszczeniem. Sam budynek zachował się, ale wnętrze „wyglądało jak jedno wielkie gruzowisko”. Przybici i żyjący w biedzie ocaleni zmobilizowali się do pierwszego aktu wyzwolenia: 2 kwietnia 1946 roku, w 120. rocznicę powstania świątyni, po raz drugi dokonali jej poświęcenia. Nad wejściem umieścili czwarty wers 100. Psalmu: „Wstępujcie w Jego bramy wśród dziękczynienia, wśród hymnów w Jego przedsionki; chwalcie Go i błogosławcie Jego imię!”.

Rabina już nie było, kazanie wygłosił zatem rządowy radca Isidor Öhler. Burmistrz Wiednia, dr Teodor Körner, zaszczycił zebranych obecnością; radio transmitowało uroczystość dla słuchaczy w Europie i za oceanem. Na zakończenie, podczas uroczystości ku czci nieżyjących twórców synagogi, haskarah, odsłonięto marmurową tablicę z tekstem hebrajskim: „Pamięci mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy stracili życie w tragicznych latach 1938–1945”. W pierwszy wieczór sederowy, na początek święta Paschy, gmina otworzyła koszerną kuchnię; w październiku 1946 roku pojawiła się mykwa.

Pod koniec pierwszego roku po wojnie nadszedł czas powrotu 802 wiedeńskich Żydów, którzy w latach 1938–1939 wyemigrowali do Szanghaju. Za przeciągające się przygotowania odpowiadał w gminie żydowskiej referat migracji. Pracował wspólnie z komitetem utworzonym przez rodziny i przyjaciół wiedeńskich uchodźców do Szanghaju. Razem musieli pokonywać biurokratyczne obiekcje ministerstwa spraw wewnętrznych i „trącący antysemityzmem opór” austriackiego MSZ. Na koniec Michael Kohn, kierownik referatu migracji, sarkastycznie podsumował efekty kampanii: „Udało się doprowadzić do wyrażenia przez rząd zgody na wjazd obywateli austriackich do kraju”.

Powrót z Szanghaju i Karagandy

W zamian oczekiwano podległości. Przed opuszczeniem Chin chętni do powrotu otrzymali do wypełnienia specjalnie w tym celu sporządzony formularz, żeby ostatecznie „opowiedzieć się własnoręcznym podpisem za Austrią”. Dopiero wówczas przybyły z Wiednia urzędnik konsularny wydawał wizę. Austriacy, którzy w większości radośnie poddali się hitlerowskim Niemcom, wypędzili Żydów i mieli znaczący udział w eksterminacji tych, którzy pozostali w kraju, teraz – osiemnaście miesięcy po upadku Trzeciej Rzeszy, której razem z Niemcami pragnęli – zmuszali upokorzonych, okradzionych i odrzuconych Żydów do pisemnej deklaracji lojalności.

Po złożeniu podpisów chętni do powrotu do ojczyzny wsiadali na pokład jednego z dwóch amerykańskich transportowców. Po kilku tygodniach schodzili na europejską ziemię w Marsylii bądź Neapolu. Stamtąd repatrianci jechali w środku zimy w nieogrzewanych bydlęcych wagonach, ale nie najgorzej zaopatrzeni, do przejścia granicznego w Tarvis. Podróż pociągiem trwała tydzień.

W Wiedniu oczekiwali ich niecierpliwie przyjaciele i krewni, niektórych „wysłano już wcześniej na granicę, inni tygodniami trwali dzień i noc w gotowości”. Wreszcie w połowie lutego 1947 roku nadszedł wielki dzień: gmina żydowska tryumfalnie powitała swoich członków. Burmistrz Wiednia Körner szedł od wagonu do wagonu, pozdrawiał każdego osobiście i w kółko powtarzał, że „każda para rąk przyda się do odbudowy straszliwie zniszczonego miasta”[5]. Tymczasem urzędnicy z miejskiego urzędu kwaterunkowego odmawiali przyznawania mieszkań powracającym z chińskiej emigracji i na prośby z gminy odpowiadali, że „można ich spokojnie zakwaterować w jakichś schroniskach”.

Bez wcześniejszych zapowiedzi w czerwcu 1947 roku wróciło 208 wiedeńskich Żydów. Oni także uciekli w latach 1938–1939 z Wiednia do krajów bałtyckich lub do Związku Radzieckiego. Gdy tylko Wielkie Niemcy, sprzymierzone z Rumunią i Węgrami rozpoczęły latem 1941 roku kampanię rosyjską, zostali przez radziecką bezpiekę aresztowani i jako wrodzy cudzoziemcy wywiezieni w głąb kraju. Po wielodniowej podróży pociągami towarowymi dotarli wreszcie do kazachskiego kompleksu obozów w Karagandzie. Tu czekała ich wyniszczająca praca w kopalniach węgla, w przenikliwym chłodzie zimą i bezlitosnym upale latem. Przez lata w Karagandzie znikały setki tysięcy ludzi: radzieccy kryminaliści i rzekomi wrogowie ojczyzny, komunistyczni funkcjonariusze i deportowani Polacy, Cyganie i Rumuni, przedstawiciele tzw. narodów ukaranych, niedopasowani i podejrzani wszelkiej maści, niemieccy jeńcy wojenni oraz właśnie niemieccy, polscy, nadbałtyccy, rosyjscy i austriaccy Żydzi.

Aleksandr Sołżenicyn nazwał to miasto „największą z prowincjonalnych stolic Archipelagu [Gułag]”. Pochodzący z Białorusi żydowski więzień Joseph Kuszelewicz, który zdołał uciec przed Holokaustem, a potem był żołnierzem Armii Czerwonej, został w 1946 roku nieoczekiwanie aresztowany i przetransportowany do Karagandy. Najpierw trafił na podzielony na trzy części więzienny dworzec. Odbywała się tam selekcja deportowanych – relacjonował potem Kuszelewicz – różne grupy kierowano następnie do otoczonego drutem kolczastym, ciągnącego się przez dziesiątki kilometrów, niezrozumiale rozczłonkowanego, ponurego świata obozów[6].

Żydzi z Wiednia byli w lepszej sytuacji niż inni – więźniowie – nie podlegali systemowej eksterminacji. Ale wielu z nich zmarło przez głód i mróz, tyfus, czerwonkę, malarię i gruźlicę. Mimo to ich szansa na przeżycie w obozie była wielokrotnie większa niż tam, gdzie mogliby trafić w ręce Niemców. Również przyszły premier Izraela Menachem Begin, uznany przez radziecką bezpiekę za „agenta brytyjskiego imperializmu”, został w 1940 roku wywieziony na Syberię z zajętej przez Sowietów Litwy. Po latach Begin wyznawał: „W porównaniu z rozmiarami powszechnej katastrofy moje nieszczęście jest bez znaczenia. W czasie tej katastrofy Związek Radziecki okazał Żydom nieoczekiwanie pomoc nie do przecenienia. Zawsze będę o tym pamiętać, a żaden Żyd nie ma prawa o tym zapomnieć”[7].

Gdy 9 maja 1945 roku wiedeńscy Żydzi w Karagandzie dowiedzieli się o niemieckiej klęsce, padli sobie w ramiona, płakali z radości, myśleli, że wreszcie są wolni. Mylili się. Politruk oznajmił im krótko i zwięźle, że teraz dopiero mają obowiązek wykonywać pracę przymusową – jako pokonani Niemcy: „Dla was to nie jest dzień radości. Pracą będziecie musieli wynagrodzić wszystko, co wasz naród uczynił Rosjanom”[8]. Męka trwała jeszcze dwa lata.

W Wiedniu przybyszy zakwaterowano w „kilku bardzo marnych schroniskach dla bezdomnych”, regułą były sypialnie na czterdzieści łóżek. Odpowiadał za to urząd kwaterunkowy, który do końca lutego 1948 roku zdołał umieścić jedynie 17 procent spośród 1393 żydowskich repatriantów w normalnych mieszkaniach jako głównych najemców. Liczby te zakrawają na kpinę. Zrozumiałe stają się dopiero wtedy, gdy uświadomimy sobie, że kierowany przez narodowych socjalistów ratusz przekazał w latach 1938–1942 blisko 50 000 mieszkań żydowskich najemców lub właścicieli nieżydowskim wiedeńczykom, tym samym „rozwiązując problem głodu mieszkań w Wiedniu” – jak skonstatował z zadowoleniem Hitler. Teraz ci sami urzędnicy, już pod rządami socjaldemokratów, nie mogli doszukać się niemal nikogo, kto by w takim mieszkaniu bezprawnie mieszkał. Zarząd gminy żydowskiej musiał ze smutkiem przyjąć do wiadomości, że partie demokratyczne odmawiają „usunięcia mocą przyzwoitej ustawy skutków nazistowskiej grabieży mieszkań”.

Naukowiec Walter Grab w 1956 roku po raz pierwszy wrócił do rodzinnego Wiednia, który był zmuszony opuścić jako dziewiętnastolatek. Teraz, po osiemnastu latach odwiedził dom, w którym się wychowywał. Z poprzednich sześciu najemców został jeden: ówczesny czeski dozorca, ale już nie na parterze, tylko na trzecim piętrze. Zadzwonił do drzwi. Otworzyła żona dozorcy: „Jezusie, wrócili pan Grab!”. Po kilku sekundach opanowała się i zaprosiła go do środka. Gość usiadł w salonie i zapytał, kto tu wcześniej mieszkał – architekt Teodor Gießkann. Gdy padło to nazwisko, Grab zorientował się szybko, że byli dozorcy „używają mebli Gießkannów”. Kobieta dostrzegła to i pospieszyła z wyjaśnieniem, że rodzina Gießkannów „jakoś przepadła” i „naziści przydzielili im to piękne mieszkanie wraz z meblami”. Potem „przekręcił się klucz w zamku od drzwi wejściowych i wszedł mąż, były dozorca”. I on natychmiast rozpoznał gościa i syknął przez zaciśnięte zęby do żony: „Ani słowa!”[9].

W latach 1947–1948, z początkiem zimnej wojny, rząd radziecki wypuścił na wolność większość jeńców wojennych pochodzących z Austrii. Nieliczni Żydzi, którzy przeżyli i wrócili, obserwowali teraz, z jakim zaangażowaniem wiedeńskie urzędy troszczą się o byłych żołnierzy Wehrmachtu: „Urzędy zaczęły prezentować dziwne stanowisko”, pisał przedstawiciel gminy żydowskiej, jakoby to „jeńcy wojenni byli repatriantami, dla których trzeba zrobić wszystko i należą im się wszelkie przywileje, podczas gdy nasi ludzie są tylko reemigrantami, którzy dobrowolnie wrócili, chociaż nie powinni tego robić, i z całą pewnością nie mają prawa do szczególnego traktowania. Zapomina się przy tym, że chodzi częściowo o nazistów albo o ich popleczników, a w naszym przypadku o ofiary nazistów”.

W grudniu 1947 roku gmina żydowska liczyła dwa razy więcej członków niż osiemnaście miesięcy wcześniej: niemal 9000 mężczyzn, kobiet i dzieci, odradzało się życie religijne. 1 kwietnia 1947 roku w synagodze można już było odprawić uroczyste requiem za króla Danii Chrystiana X – świadectwo głębokiej wdzięczności wobec zmarłego, który w 1943 roku przyczynił się do uratowania 5000 Żydów ze swojego kraju. Jako jedyna głowa państwa w Europie oświadczył niemieckim władzom okupacyjnym: „Jeśli wprowadzicie w Danii obowiązek noszenia gwiazdy Dawida, ja i cała rodzina królewska będziemy nosić ją z dumą i godnością”. 8 czerwca 1947 roku w wiedeńskiej synagodze odbyła się uroczystość w 43. rocznicę śmierci Teodora Herzla, ojca założyciela ruchu syjonistycznego. 10 listopada 1947 roku ocaleni zebrali się na nabożeństwie żałobnym za ofiary pogromu listopadowego z 1938 roku i ogłosili zbiórkę na „zasadzenie lasu austriackiego w Palestynie”. 6 grudnia 1947 roku „z okazji deklaracji ONZ o powstaniu niezależnego państwa w Palestynie niezwykle liczna, uradowana gmina” przybyła na nabożeństwo dziękczynne.

Wilno – zniknęli bez śladu

Od rozbioru Polski w 1795 roku Wilno (Vilnius, Wilna) należało do Imperium Rosyjskiego. Wojny i rewolucje, konflikty narodowościowe i pogromy były w latach 1914–1921 codziennością, po nich przyszły kryzysy gospodarcze i spory z mniejszościami. Tutaj, podobnie jak w innych miejscach, krwawe przełomy obróciły w perzynę tradycyjną koegzystencję – która niekiedy oznaczała życie ze sobą, a kiedy indziej obok siebie lub nawet przeciwko sobie – przedstawicieli różnych narodowości: Polaków, Litwinów i Żydów. Podczas I wojny światowej miasto zajęły wojska niemieckie. Bezpośrednio po tym doszło do wojny polsko-bolszewickiej i władzę przejęła Polska. Wraz z paktem Ribbentrop–Mołotow Wilno przypadło w 1939 roku Związkowi Radzieckiemu i stało się latem 1940 stolicą Litewskiej Republiki Radzieckiej. W czerwcu 1941 roku zdobył je Wehrmacht. Trzy lata później, znowu w lipcu, do Wilna dotarła ofensywa Armii Czerwonej. Z 240 000 litewskich Żydów latem 1941 roku 10 000 udało się uciec w głąb Związku Radzieckiego. Ponad 220 000 zamordowano, około 8000 Żydów przeżyło w ukryciu lub w partyzantce.

Należała do nich Zahava Zuckermann-Stromsoe. Izraelski dziennikarz Koby Ben Simhon zapytał jesienią 2009 roku, jak podobał jej się film Tarantino Bękarty wojny, w którym Żydzi torturują, zarzynają, biją na śmierć, palą i skalpują nazistów. Rzeczywistość staje w filmie na głowie. Pani Zuckermann-Stromsoe uznała, że ociekający krwią film, trzymający w każdej sekundzie widza w napięciu, jest „fantastycznie zrobiony”. „Dobrze mi zrobiło patrzenie, jak naziści żebrzą o życie, jak smakują tę odrobinę goryczy”. Jej własne życie przebiegło inaczej.

Jako nastolatka doświadczyła terroru w getcie wileńskim i w innych obozach. Podczas marszu śmierci daremnie błagała o życie dla ojca, ukryła się w kanałach i nasłuchiwała, jak u Tarantino, stukotu oficerek nad głową. „Byliśmy jak szczury. Nikt, kto nie przeżył Holokaustu, tego nie zrozumie, ale właśnie tak było”. Tuż po wyzwoleniu uciekła tak szybko, jak tylko mogła, opuściła Europę. Zaczęła nowe życie w Tel Awiwie i odchowała dwoje dzieci. W 2009 roku cieszyła się z czwórki wnuków. „To moja prawdziwa zemsta!”[10].

Z 60 000 Żydów mieszkających w 1939 roku w Wilnie i współtworzących oblicze miasta latem 1944 roku powróciło zaledwie kilkuset. Powracający odprawiali nabożeństwa w zniszczonej, ale nadającej się wciąż do użytku Wielkiej Synagodze. Jak nakazuje religia, pochowali rozdarty i zbezczeszczony zwój Tory. Jesienią 1944 roku otworzyli szkołę ludową, a wkrótce potem muzeum z pismami, obrazami i rzeźbami, które Żydzi, czujący oddech śmierci na plecach, zakopali lub zamurowali, żeby uratować je dla potomnych.

Inne projekty nie doszły do skutku wobec sprzeciwu miejscowych władz. I tak nie wznowił działalności Żydowski Instytut Naukowy YIVO, zakazane były gazety i audycje radiowe w jidysz, podobnie jak publiczne występy gminnego chóru. Latem 1945 roku w mieście żyło znowu 4500 Żydów. Niedługo potem dopiero co doprowadzona jako tako do porządku synagoga została na polecenie sowiecko-litewskiej administracji zburzona. Działkę wykorzystywano najpierw jako parking, potem stanęło na niej przedszkole. W 1948 roku działalność musiała zakończyć żydowska szkoła ludowa. O tym, co było dalej, opowiada świadek, Solomon Atamuk: „10 czerwca 1949 roku decyzją Rady Ministrów Litewskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej zamknięto Muzeum Żydowskie w Wilnie. Część eksponatów przekierowano do innych litewskich instytucji, wiele żydowskich książek wywieziono na makulaturę do fabryk papieru. W 1950 roku zamknięto na Litwie żydowskie placówki dla dzieci”[11]. Lokalni notable argumentowali: „Żydowski nie jest potrzebny, to żadna narodowość, nie ma czegoś takiego! Żydowskiej kultury też nie ma!”.

W tym samym czasie usunięto wszystkie nazwy ulic, świadczące o żydowskiej przeszłości. Zniszczono charakterystyczny urbanistyczny rys zabudowy dawnego żydowskiego centrum. Tak zniknęła ulica Gaona, nazwana tak na cześć największego żydowskiego uczonego tego regionu, tak samo jak ulica Straszuna, dawna oś handlowa Wilna; Mathias Straszun był intelektualistą o szerokich horyzontach i filantropem. W 1952 roku w nieodległych Ponarach ojcowie miasta nakazali usunięcie pomnika z hebrajskim napisem, wzniesionego ku pamięci 70 000 rozstrzelanych Żydów[12]. Podczas gdy przez całe lata ukrywano wszelkie wzmianki o zamordowanych litewskich Żydach, w Pirciupiu (Pirčiupiai) stanął w 1960 roku wielki pomnik upamiętniający 119 chrześcijańskich Litwinów, ofiary niemieckiej masakry przeprowadzonej w akcie zemsty w czerwcu 1944 roku.

W późnym okresie stalinowskim Żydzi byli przedstawiani jako kosmopolityczni zdrajcy. W 1952 roku, w moskiewskich procesach pokazowych żydowskich lekarzy, przed sądem stanęło także dwóch lekarzy z Litwy. Po śmierci Stalina w marcu 1953 roku szczęśliwie szybko umorzono postępowania przeciwko „mordercom w białych fartuchach”. W celu dokładnego zbadania, co opinia publiczna myśli o Żydach, agenci litewskiej służby bezpieczeństwa wertowali prywatne listy wysyłane przez nieżydowskich mieszkańców Wilna za granicę i notowali takie wypowiedzi:

„Żydowscy fryzjerzy gorzej golą nie-Żydów i próbują ich otruć kremem”. „Ci Żydzi chcą nas podusić. Zabili już wielu wspaniałych ludzi. Czas wysłać ich na szubienicę”. „Po Żydach nie można spodziewać się niczego dobrego! Nie bez powodu Niemcy ich zgładzili. W tym przypadku zachowali się rozsądnie”. E. M. Preissatschenko – także mieszkaniec Wilna, ale pochodzenia żydowskiego – pisał: „Nie chce mi się wychodzić na ulicę. Wydaje mi się, że słyszę: »Za mało ich zabili!«. Jak to się skończy? Nam, radzieckim Żydom, sumiennym i wiernym obywatelom Związku Radzieckiego, z gorzkim trudem przychodzi znoszenie wrogich spojrzeń rzucanych wyłącznie dlatego, że jesteśmy Żydami”.

W ciągu ostatnich dwudziestu lat władzy radzieckiej coraz więcej litewskich Żydów emigrowało do Izraela i innych krajów zachodnich. Niemało urzędników i nieżydowskich Litwinów patrzyło na ten exodus z satysfakcją: „Żydzi opuszczają swoje mieszkania – mogą się tam wprowadzić Litwini; Żydzi zwalniają swoje stanowiska – powstają nowe możliwości dla Litwinów!”. Jeszcze inni, otwarcie lub skrycie, byli „zwyczajnie zadowoleni, że Litwa stała się »wolna od Żydów«”[13].

Żydowskie cmentarze zrównane z ziemią w latach 1948 i 1961

Rachela Margolis, urodzona w 1920 roku, pochodziła z dobrze sytuowanej wileńskiej rodziny lekarskiej. W 1943 roku uciekła z getta w Wilnie i przyłączyła się do partyzantów. Jej ojciec, lekarz, został w czasie wojny zamordowany. Po wojnie otrzymała od pewnej polskiej rodziny dokumenty rodzinne, zakopane przez niego w ogrodzie. Znalazła tam legitymację studencką i listę z nazwiskami i adresami osób, którym ojciec przekazał część rodzinnego majątku, zanim trafił do getta w 1941 roku.

Choć spodziewała się najgorszego, zwróciła się do rzekomych powierników: „Ludzie przywykli do uznawania własności żydowskiej za swoją i często nie mają zamiaru jej oddać. Żyd, głodny i bezdomny, został z niczym. Przecież nie miał świadków”. Spotkała między innymi dawną nianię, teraz już starszą kobietę. Rachela od razu rozpoznała przedmioty pochodzące z domu rodziców, ale została odprawiona: „Nie znam pani. Żaden lekarz niczego mi nie zostawiał. Proszę odejść!”. Jako była partyzantka otrzymała pomoc policji. Tym razem stara kobieta usprawiedliwiła się złą pamięcią i Racheli Margolis udało się zabrać kilka rzeczy – na pamiątkę po zamordowanej rodzinie[14].

Ona Šimaitė, chrześcijanka pochodzenia żydowskiego, starała się po zakończeniu okupacji niemieckiej odzyskać swój majątek. Regularnie spotykały ją w Wilnie gorzkie doświadczenia: „Ludzie, u których się zjawiałam, pochodzili z różnych warstw społecznych, byli wykształceni lub nie, byli Litwinami lub Polakami, ale w jednej kwestii byli do siebie podobni: z wielkim oporem wydawali własność Żydów albo kategorycznie odmawiali zwrotu, musiałam też znosić najróżniejsze wyzwiska”[15].

Ignorancja społeczeństwa pokrywała się z ignorancją państwa. W październiku 1947 roku Światowy Kongres Żydów z Nowego Jorku usiłował zapobiec zrównaniu z ziemią starego żydowskiego cmentarza w Wilnie. Od XV wieku znajdował się on na prawym brzegu Wilii. Przedstawiciele świata żydowskiego prosili o zachowanie tego miejsca pochówku w charakterze historycznego i religijnego monumentu – jako Bet Olam, dom życia wiecznego[16]. Adresaci tych wezwań byli na nie głusi. Między 1948 a 1950 rokiem władze miasta nakazały zburzenie cmentarza i wykorzystanie płyt nagrobnych jako materiału budowlanego. Na wielkim placu powstał monument socjalistycznego postępu: pałac sportu, a obok kryta pływalnia, obiekty dobrze skomunikowane z miastem szeroką ulicą Olimpijską. Synagogi, które przetrwały wojnę, z zasady nie były uznawane za zabytki podlegające ochronie, podczas gdy liczne kościoły katolickie – owszem.

Zburzenie starego cmentarza było spełnieniem dawnych polskich i litewskich życzeń. Już w 1924 roku Alfred Döblin, podróżujący wtedy po Polsce, pisał, jak „strasznie zaniedbany był ten cmentarz”. Między nagrobkami leżały cegły, polscy żołnierze prowadzali tędy konie, wykorzystywali tę drogę jako skrót do koszar. Tu i ówdzie zdemolowali grób albo umyślnie ścięli ważne ze względów religijnych drzewo. Pewnego razu, pisze Döblin, usłyszał, że „żołnierze śpiewają, nagle coś muczy”, zatem zaciekawiony „wszedł na niewielki wzgórek, na którym leżą potrzaskane tablice”. „Kiedy już jestem na szczycie, widzę w dole pasącą się krowę. Pasie się na grobach. Naokoło wala się jej nawóz”[17]. Miejsce spoczynku zamknięto w 1830 roku. Nie zostało jednak nigdy oficjalnie opuszczone i tym samym zdesakralizowane.

Nowy cmentarz, założony wedle nowoczesnych zasad, rozciągał się na wielkim obszarze nad Wilią. Do 1960 roku pochowano tam 70 000 zmarłych. Wtedy ojcowie miasta „przy milczącej zgodzie instancji wyższych” unicestwili i to ostatnie kamienne świadectwo żydowskiej przeszłości. Co lepsze płyty nagrobne kazali wyszlifować i wykorzystać do rozmaitych reprezentacyjnych projektów budowlanych. Sprofanowany teren połączyli z sąsiednim parkiem i zbudowali amfiteatr miejski. Otwarto go w 1965 roku i po dziś dzień cieszy się wielką popularnością. Na niemieckich stronach internetowych znajdujemy reklamę z 2008 roku: „Po kolacji kulminacyjny punkt Święta Pieśni: Dzień Pieśni w parku Zakret. Na gigantycznej scenie amfiteatralnej chór złożony z ponad 15 000 śpiewaków wykona pieśni ludowe”. Niemal wszystkie ślady żydowskiego Wilna, które przetrwały wojnę, zniszczyli miejscowi. W 2014 roku Litwa oficjalnie obarczyła winą za ten stan rzeczy władzę radziecką i w zamian zaoferowała „professional guided Jewish Vilnius tours”.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.