W drodze po więcej - Aleksandra Machniak - ebook

W drodze po więcej ebook

Aleksandra Machniak

3,5

Opis

Książka W drodze po więcej - 40 wskazówek jak pielęgnować szczęście w codzienności to rodzaj autoterapi, w której autorka dokonuje podsumowania najmłodszej części swojego życia i wyciska jak z kwaśnej cytryny doświadczeń to, co dobre i wartościowe. Znajdziesz tu codzienne życie, relacje z Bogiem i psychologię. To poradnik pozytywnego myślenia dla tych, którzy chcą nieustannie inwestować w swój rozwój i poczucie szczęścia, aby wieść spełnione życie, szyte na swoją miarę. Mówi o radościach, nie bojąc się dotykać także bólu i cierpienia. Pokazuje, że niezależnie od tego, jak kręte są drogi życia - można to akceptować i czerpać z niego to, co dobre. Książka ma zadanie inspirować, dodawać sił, budzić radość i nadzieję. To inspirator, który ma kierować do wnętrza siebie, aby odkrywać niezgłębione pokłady wszelkiego dobra dla siebie i innych. Podaje na talerzu kilka recept na udaną codzienność. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 175

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
1
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Autor tekstu: Aleksandra Machniak

Copyright © Aleksandra Machniak, 2021

Możesz napisać do autorki na adres: [email protected]

Projekt okładki i szata graficzna

Dorota Woźniak

Redakcja i korekta

Anna Krupa

ISBN 978-83-962675-0-4

Lublin 2021

OD AUTORKI

Kiedyś przeczytałam, że każda dobra książka jest z życia wzięta. Ta właśnie do takich należy. To moja historia zapisana w formie doświadczeń, odkryć i myśli. Historia psychologa, który stoi na skraju wielu rozterek. Aby wybrać którąś z dróg i móc iść dalej, najpierw postanawia spojrzeć wstecz, aby rozprawić się z przeszłością. Dotykam tu własnej przeszłości i tego, czego mnie ona nauczyła. Stykam się ze swoim wnętrzem, próbując dowiedzieć się, zmierzyć, doświadczyć tego jak żyć, mając już pewien bagaż doświadczeń za sobą oraz dokonać pewnego rodzaju podsumowania najmłodszej części mojego życia. Chcę się tym podzielić także z Tobą. Skoro sięgnąłeś po tę książkę, to znak, że mamy ze sobą wiele wspólnego i posiadasz w sobie ciekawość. Może chcesz coś nowego odkryć lub zmienić, jeśli będziesz na tyle odważny. Warto otwierać się na nowe perspektywy. Chcę dać Ci tę moją małą cząstkę i mam nadzieję, że będzie ona inspiracją w świadomym budowaniu siebie i w ciągłym rozwoju. Nie znam uniwersalniej recepty na szczęście – bo każdy musi odnaleźć swoją. Moja jest trochę ukryta na kartach tej książki. Czasem w bardzo konkretnych zadaniach, a czasem wręcz w filozoficznych rozmyślaniach. I jeszcze jedno. Skoro trzymasz tę książkę w rękach, to przypuszczam, że pozwoliłeś sobie na chwilę odpoczynku. Może gdzieś w zaciszu swojego domu w wygodnym fotelu przy kubku gorącej herbatki. Dobrze jest znajdować czas na małe przyjemności. Dzisiaj to prawdziwa sztuka. Trwaj przy sobie. Życzę Ci chwil pełnych wrażeń i emocji: zaskoczenia, zdumienia, refleksji, poczucia radości i smutku. Wrażeń bogatych w znaki zapytania i spektakularne własne odkrycia.

FEEL THE HEARTBEAT

Sens życia

Jeśli nie wiadomo o co chodzi to chodzi o miłość

Pokochaj siebie

To, co kobiety lubią najbardziej – relacje

Serce -- miecz obosieczny

Na ile znasz siebie?

Kobiety

Nikt nie jest symetryczny

Wyrażaj siebie na zewnątrz

Niech moc będzie z Tobą

HARD TIMES

Im trudniej tym lepiej

Słabość jest siłą w nas

Dlaczego cierpienie?

Przekuj ból w siłę

Kiedy dopada kryzys

Przyjmuj wszystko co daje los

Wybaczaj

Panta Rhei

Granice wytrzymałości

Siła woli

OPEN YOUR SENSES

Każdy kij ma dwa końce

Nie ma przypadków

Wewnętrzna kotwica

To właśnie życie

Autostrada

Mówić to jedno a robić to drugie

Czas jest Twoim wrogiem oraz sprzymierzeńcem

Bądź wdzięczny

Z głową w chmurach

Nie ma ludzi idealnych na szczęście

DIY (DO IT YOURSELF)

Niech myślenie doda Ci skrzydeł

Dążenie do spełnienia

Jesteś bohaterem

Co jest Twoją pasją?

Siła słów

Jesteś czy nie jesteś niezastąpiony?

Liczą się małe rzeczy

Carpe

SENS ŻYCIA

 

Myślę, że w dzisiejszym zabieganym świecie, zatrzymanie się na dłuższą chwilę nad istotą i sensem własnego życia jest niesamowicie ważne i okrutnie trudne. No bo nie oszukujmy się kto ma czas na takie rzeczy?! Z drugiej strony przecież to są jednak fundamentalne pytania. Czy dla każdego człowieka sens jest tylko jeden i trzeba go odnaleźć? A może każdy ma inny i wcale nie trzeba go szukać? Może jest on w nas od zawsze wyryty? Czy uważasz, że Twoje życie ma sens? Gdy sama sobie zadaję to pytanie mam przez chwilę w głowie mętlik i gdyby obok była chmurka z tym, co Ola myśli to w środku niej byłyby same znaki zapytania oraz wykrzykniki! Tych kilka pytań trochę (nie ukrywam) rozkłada mnie na łopatki i jest zaledwie początkiem stawiania kolejnych. Bo co to jest w ogóle „sens życia” i czy można żyć ,,bez sensu”? I czy mogę mieć pewność, że każdy odkryty sens nadaje się do bycia „Sensem” przez wielkie „S”?

Nie wiem, czy wiesz, ale samo słowo „sens” ma co najmniej trzy znaczenia. W jednym z nich, słowo to oznacza pewną właściwość, wartość, użyteczność czegoś, uzasadnienie. Synonimy tego słowa to między innymi: istota, znaczenie, sedno, treść, kwintesencja. Najciekawsze jest to, że „sens” z łaciny oznacza: czucie, a dokładnie chodzi tutaj o odbiór poprzez zmysły. Nad tym warto się zatrzymać.Sens, to rodzaj zmysłu, który pozwala nam odbierać rzeczywistość. Jednak nie jest przecież tak, że wszyscy widzimy ją tak samo. No właśnie. Każdy z nas odbiera życie przez pewien filtr, kalkę.W różnych kolorach widzimy tę samą rzeczywistość. Jedni widzą świat czarno-biało, w systemie zero-jedynkowym. Oj znam takich ludzi. U nich próżno szukać kompromisów. Wchodzenie w skrajności to ich specjalność. Dzieje się tak, gdy ich umysł dokonuje tzw. zniekształceń poznawczych1, przez co przekłamują i zaklinają rzeczywistość. Inni widzą świat na szaro i wszystko sprowadzają do jednego punktu, ujednolicając swoje doświadczenia, jakby to było najlepsze rozwiązanie. Dostałem pracę – świetnie, Titanic się utopił – świetnie.Inni widzą świat kolorowo, co pozwala im być życiowymi optymistami. Osobiście ja się do takich zaliczam. Przykładów różnych innych spojrzeń na świat może być wiele i zapewne można stworzyć własne adaptacje tych podstawowych kolorów. Możesz zastanowić się przez chwilę jaki jest Twój. Ten pryzmat, przez jaki widzimy otaczający nas świat jest niezwykle ważny, bo tak jak ,,widzimy” a raczej ,,czujemy”‒ tak żyjemy.

W zależności od tego jacy jesteśmy i na jakim etapie życia się znajdujemy, możemy za każdym razem w czym innym odnajdywać sens. Czasami są to pieniądze lub przyjemności w postaci imprez lub substancji uzależniających. Inna odsłona to podróżowanie po świecie, wiara w Boga, rodzina, praca... Wiadomo, ile ludzi, tyle pomysłów. Jednak to, co obierzemy za swój główny cel i sens, ma kolosalne skutki dla naszego życia.

Przez rok ,,próbowałam” być z chłopakiem, dla którego sensem nadającym smak jego życiu były imprezy, pieniądze, znajomi, praca. Gdy teraz myślę sobie o tamtym czasie mój wewnętrzny krytyk od razu reaguje: Co? Jak mogłaś być tak głupia!? A jednak. Po pierwsze człowiek uczy się na błędach, a po drugie, nie tak od razu gra się w otwarte karty i pokazuje jakim się tak naprawdę jest. Pomijam już samą idee tzw. różowych okularów. Po niecałym roku było po wszystkim. Myślę, że oboje wyszliśmy z tego poturbowani, jednak to było bardzo cenne doświadczenie dla mnie. Co się nie zgadzało? Generalnie sens i cel życia. Bo moje cele życiowe zupełnie różniły się od jego. On był typem carpe diem, ja poniekąd też nim jestem, ale w zupełnie innym wydaniu. Odkryłam wtedy, że dla mnie podstawą i fundamentem życia był, jest i mam nadzieję, że zawsze będzie Bóg. Mój ówczesny chłopak Go nie znał, a przynajmniej nie w takim wydaniu jakim dobrze by było, żeby znał. Jego Bóg był dalekim, nieuchwytnym, srogim Ojcem, na którego nie można było liczyć. Domyślam się tego, bo znałam relacje jaka łączyła jego i jego ojca. A przeprowadzone badania psychologiczne pokazują, że nasza relacja do ojca i matki jest podstawą do przeniesienia jej potem na obraz Boga Ojca i Maryi. Jeżeli interesuje Cię ten temat to polecam portal psychologiczny www.psychologia.net.pl, tam znajdziesz więcej treści na ten temat. Nasze relacje rodzinne determinują potem relacje z Górą.

To doświadczenie, choć trudne, postawiło mnie przed niesamowitym wyborem, który zmienił moje życie. W pewnym momencie, kiedy pod wpływem ,,czarusia” zaczęłam łamać wszystkie moje zasady, którymi żyłam, musiałam zadać sobie w głębi serca pytanie: kogo ja wybieram i kogo bardziej kocham – jego, czy Tego tam na Górze? Czy kocham i szanuję samą siebie? Komu chcę pozostać wierna? Kiedy dokonałam wyboru rozpoczęła się walka o mnie i moją wiarę. Dzisiaj już wiem, że przez tę konkretną bitwę przeszłam zwycięsko. Wojna jak wiadomo nieustannie trwa, dopóki jestem i oddycham na tej ziemi. Bóg nadaje sens mojemu życiu, dzięki czemu mam wrażenie, że cokolwiek się stanie, nie zachwieje się. To oczywiście wrażenie, bo zachwieję się jeszcze nie raz ani nie dwa. Jednak jeśli w upadku zwrócę się w stronę Nieba, ono dopomoże. Mam mocne wsparcie. To taki mój stabilny fundament. Dlaczego? Bo nienaruszalny, pewny, święty, trwały i nieskończony.

Są w nas zapisane dwie natury. Boska i ludzka. Dobrze jest łączyć je obie. Gdy jednak ta cząstka ludzka pochłania cały mój świat, to muszę liczyć się z tym, że nie stoję na trwałych fundamentach. Sama doczesność nie daje mi szczęścia w pełni tego słowa znaczeniu. Czuję, że długo na czymś takim nie pociągnę. Człowiek składa się z czegoś więcej niż ciała, umysłu, uczuć. Z cząstki świętej, duchowej, która nigdy DO KOŃCA nie da się zagłuszyć. Ja potrzebuję, aby świat doczesny i duchowy przenikały się. Wtedy czuję, że moje życie ma sens.

Czasem warto się zatrzymać i na nowo ustalić swoje priorytety, które często nam się gubią w natłoku niekończących się spraw do załatwienia. Chodzi jednak o coś więcej, o te nienaruszalne podstawy, na których budujesz cały swój świat. Może właśnie czujesz, że u Ciebie to wszystko ma sens. Może uznasz, że Twoje podstawy są chwiejne, że długo na nich nie pojedziesz. Pamiętaj - zawsze możesz zmienić kurs. Pytanie tylko, czy tego chcesz? Czy masz odpowiednio dużo siły i determinacji, aby żyć według tego, jak Ty naprawdę chcesz? A nie jak dyktuje świat. Osobiście jestem zdania, że przysłowie: ,,chcieć to móc”, jest prawdziwe. Przeczytałam niegdyś u Walt’a Disney’a hasło, które stało się moim mottem i dzisiaj może Cię to tej zmiany także zmotywować. Brzmi: ,,jeśli potrafisz o czymś marzyć, to potrafisz także tego dokonać”. Wiem, to brzmi banalnie i bajkowo, w końcu to Disney, jednak nie raz tego doświadczyłam choćby w tym, że trzymasz w dłoniach moją książkę. Sama nie wierzyłam, że ona kiedyś powstanie, choć pisałam o niej w moim pamiętniku, jeszcze gdy miałam 12 lat. Wiem, że Ty też możesz dokonywać pozytywnych zmian w swoim życiu tak, aby mieć poczucie i przekonanie, że Twoje życie ma głęboki sens, nawet jeżeli nie do końca rozumiesz jaki. Myślę też, że zawsze pozostanie rąbek tajemnicy w tym. Jestem ciekawa, jaki jest Twój sens życia? Gdzie Ty zmierzasz, jakie są Twoje priorytety? Czy jest to coś, o co naprawdę warto walczyć? Co nadaje sens Twojemu życiu? Poczucie sensu – to Twój 6 ZMYSŁ, którym oddychasz. Życzę Ci, aby każdy oddech był potwierdzeniem, że żyjesz na własnych zasadach, a Twoje życie jest spójne z wyznawanymi przekonaniami.

 

 

JEŚLI NIE WIADOMO O CO CHODZI, TO CHODZI O MIŁOŚĆ

 

Każdy z nas chce kochać i być kochanym. Tak naprawdę o to nam w życiu chodzi i o to się bijemy. To podstawowa potrzeba wpisana nie tylko w nas ludzi, ale także całą naturę. W zwierzęta i rośliny. Kiedy potrzebuję chwili na wyłączenie swojego mózgu w ciągu dnia, wówczas włączam sobie filmiki, w których właściciele nagrywają swoich pupili w rożnych sytuacjach. Ostatnio oglądałam eksperyment polegający na tym, jak zareaguje pies, gdy siedzi obok Ciebie i się go pocałuje. Większość pupili zaskakiwała i pieski szybko przytulały się lub lizały po twarzy, albo też kładły głowę na szyi lub ramieniu właściciela. Można to oglądać go-dzi-na-mi! Pewnie wiecie, że ponoć do roślin też należy mówić, wtedy piękniej i szybciej rosną. Szalone, ale moja babcia stosuje. A ja dostaję dzikiego śmiechu, kiedy wyzywa swoją ,,lipkę” od pijaczek, bo ciągle musi jej lać wodę do doniczki. Love, love, love.

Wyobraź sobie, że jesteś instrumentem np. gitarą, tylko taką czarodziejską, o wielu strunach. Każda struna wydaje inny dźwięk, każda jest ważna, wyjątkowa i wszystkie razem grają piękną muzykę. Każda struna to jakaś część Twojego życia: życie osobiste, relacje, praca, rodzina, Bóg, pasje itd. Jeśli dbamy w życiu o równowagę, to wszystkie struny drgają podobnie, są napięte i brzmi muzyka. Czasem, gdy tej równowagi nie ma, muzyka nadal się rozchodzi, tylko jest inna. Struny mogą być mniej napięte, wydawać inne dźwięki. Nastroje w muzyce często się przeplatają i zmieniają. Raz gramy muzykę poważną i smutną, innym razem radosną i szybką. Każdy gra swoją własną piosenkę. Każda jest inna i niepowtarzalna.

Lecz jedna ze strun jest wyjątkowa ponad wszystko. Jest ukryta najgłębiej i gra najpiękniejszą muzykę. Ona ma zupełnie inne drgania niż wszystkie pozostałe. To muzyka, która ma największą wartość, jest najbardziej cenna, każdy jej nasłuchuje w swoim życiu. To muzyka miłości. To muzyka kochania. Tak naprawdę w głębi nas, ta struna jest najważniejsza. Ona domaga się wydobycia z niej pięknego dźwięku. Domaga się grania na niej, bo ona też w jakiś niesamowity sposób wprawia w ruch wszystkie inne struny. Jeśli struna miłości brzęczy wydając jakieś fałsze, może to oznaczać potrzebę miłości i egzystencjalną pustkę. Pewien brak, który nie może wypełnić nic innego oprócz miłości. Dlaczego? Bo to jedna, jedyna i niepowtarzalna struna, na którą reaguje tylko miłość. Bardzo wielu z nas usilnie próbuje wprawić w drganie strunę miłości czymś innym mając nadzieję, że ta pustka nie będzie w nas grać i zamilknie. Tak się nie stanie. A jeśli tak, to na bardzo krótką chwilę. Gdy nastaje cisza, serce… ono znowu zaczyna swoją melodię.

To szczególne w nas miejsce, ta struna u niektórych wygląda dość ponuro. Jest zużyta, zaśniedziała, nie wydaje dźwięków i ledwo się trzyma. Dlatego fałsze, które wydają, próbują zastąpić alkoholem lub innymi używkami. To im się nie uda. Jedni uprawiają tak zwaną „wolną miłość” zmieniając często partnerów, inni zmieniają płeć, myśląc, że tu tkwi klucz do drzwi, za którymi rozlega się piękna muzyka. Jeszcze inni są pracoholikami z nieświadomego wyboru, by zapomnieć o życiu osobistym i o tej swojej wyjątkowej strunie. Są też tacy, co nie dbają, z tego samego powodu, o swoje zdrowie. Godząc tym samym tak naprawdę w miłość do siebie samego, w miłość własną. Wszyscy egocentrycy i narcyzy tego świata też mają za mało miłości, bo nie potrafią we właściwy sposób kochać siebie, innych i ich nie tak kochali, dlatego przeginają. Powyższe przykłady zachowań są często oznaką albo braku, albo silnym zniekształceniem i wypaczeniem miłości. Tak naprawdę całe zło tego świata to nic innego jak jeden wielki brak miłości. Kiedy słyszę pytania z cyklu: dlaczego Bóg pozwala, aby działo się takie zło na ziemi? Głód, wojny, konflikty, choroby, to powiem Ci szczerze, że w moim przekonaniu to nie Bóg jest odpowiedzialny za zło na ziemi. On dał nam wolną wolę, czyli wolność. To my nią kierujemy. To, że zło coraz bardziej panoszy się po świecie jest wynikiem naszej wolnej woli, czyli tego jak z niej korzystamy oraz tego, że ludzie nie rozwijają w sobie miłości i nie potrafią jej sobie okazywać. Gdybyśmy wypełnili wszystkie ciemne kąty ulic świata miłością, nie byłoby o czym mówić w wiadomościach. My ludzie nie potrafimy żyć bez miłości, bo z niej i dla niej jesteśmy stworzeni. Dopóki tego nie zrozumiemy i nie przyjmiemy, dopóty będą wojny, spory, niesnaski, nierówności społeczne i cierpienie. Antidotum na to wszystko… to miłość.

Love, love, love... No dobra. Chce kochać, ale jak mam to robić, żeby było dobrze? To proste. Należy postępować według największego i najważniejszego przykazania, jakie nam dane było usłyszeć na ziemi. Przykazania miłości: "Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego.” Próbujmy uczyć się kochać najpierw siebie, miłością zdrową i rozsądną a potem tę miarę, jaką przykładamy do siebie, odmierzajmy innym. Temat do pracy na całe życie, co?

Szybko przekonamy się, że miłość jest jak bumerang, wraca często ze zdwojoną siłą. Ale trzeba nie bać się w nią inwestować. Nawet, jeśli jest ciężko i nie jest ona odwzajemniana. To najlepsze ryzyko, jakie można podjąć. To po prostu zawsze procentuje. Jeśli nie tu na ziemi, to z pewnością tam na górze. I jeszcze jedno. Bardzo ważne jest, aby być miłości wiernym, do bólu. Nikt nie mówi, że będzie lekko, ale jakoś bardzo mocno czuję w trzewiach, że z pewnością warto. Warto iść przez świat i grać swoją niepowtarzalną muzykę. Ktoś musi ją usłyszeć. Głęboko w to wierzę. I to pewnie nie jedna osoba. No więc chyba najlepsze czego mogę Ci dzisiaj życzyć oprócz dobrego dnia to: go and grow in love.

 

 

 

 

POKOCHAJ SIEBIE

 

Zauważam czasem taką tendencję, że trudno jest nam okazywać miłość sobie samym we właściwy sposób. Znam to wręcz świetnie z własnego doświadczenia. Często jedziemy po bandzie. Albo za dużo siebie kochamy popadając w egocentryzm, albo zbyt mało, prowadząc siebie wręcz do autodestrukcji (no przecież wiesz: za mało snu, za dużo pracy, słabe i nieregularne odżywianie itp. itd.). Lista potrafi być naprawdę długa. A to, jak bardzo ważne jest zdrowe kochanie oraz dbanie o siebie wiem, bo kiedyś sama tego nie robiłam. Byłam pracoholiczką na pełen etat. Mój czas był zaplanowany co do jednej minuty, a obowiązków, aktywności i rzeczy do zrobienia było tyle, że nie wyrabiałam się z niczym, bo za dużo sobie brałam na głowę. Kiedy o tym teraz piszę, robi mi się słabo i niedobrze. Zastanawiam się jak ja w ogóle byłam w stanie w tym systemie gonić. Nie musiałam jeść, nie musiałam spać. Młody organizm wiele wytrzyma. Nie było w ogóle wtedy czasu na myślenie o sobie, czasie wolnym, odpoczynku, dobrym śnie czy jedzeniu. Nie było czasu na nic, a szczególnie na myślenie o tym wszystkim, co dotyczyło mojego wnętrza. Robiłam wszystko byle jak i po łebkach.

Aż przyszedł moment, gdy Bóg pokręcił głową i pomyślałaś sobie: ,,onie dziecko, tak dłużej być nie może, dosyć tego dobrego” (tak to sobie wyobrażam, bo wychodzę z założenia, że On interesuje się każdym bez wyjątku) i ściągnął mnie na ziemię, osadził w szpitalu, bo moje serce wysiadało (męczyła mnie arytmia). Tam miałam sporo czasu, żeby się nad sobą zastanowić – ale oczywiściedopiero po panice i stresie, że tylko leżę na tej sali ze starszymi kobietami i nie mogę nic robić w tym piekielnym szpitalu! Więc czytałam książki, oglądałam filmy po nocach, bo nie mogłam spać (przez co starsze Panie się na mnie wściekały, bo na oddziale byłam najmłodsza). Chcąc nie chcąc, w końcu musiałam się dostosować do funkcjonowania oddziału. Kiedy w końcu przestałam się zewnętrznie i wewnętrznie „rzucać”, zaczęłam myśleć, dlaczego tu jestem i co ja tu w ogóle robię. Najlepsze jest to (a w istocie najsmutniejsze podpowiada mi dobry duszek do ucha), że mój bunt był skierowany przeciwko mnie samej, a w zasadzieprzeciwko mojemu sercu. Mój wewnętrzny krytyk totalnie trzymał wtedy stery. Dlaczego głupie serce nawala i nie daje sobie rady? Dlaczego nie nadąża za mną? Wtedy jeszcze nie potrafiłam w ogóle docenić mojego serca za to, że stara się biedne dla mnie bić: 4200 razy w ciągu godziny, 100800 razy w ciągu dnia i nawet 36792000 razy w ciągu roku! To, co sobie robiłam – to nic innego jak zwykła agresja i przemoc. Po przemyśleniu całej sprawy, uznałam, że nie zadbam o innych, nawet choćbym bardzo chciała, jeśli niedostatecznie dbam o siebie. Nie mogę innym dać tego, czego sama nie mam. Czego sama sobie nie daję. Będę jak ta świeczka, która w końcu się spali. I co dalej? Jak ją odbuduję skoro nie będę miała zasobów by to zrobić? Koniec końców energii nie starczy mi nawet na mnie samą.

Czasem jest tak (i mnie to wówczas nie ominęło), że nasza samoocena i wartość siebie kuleje. Dlatego innym dajemy za dużo, a sobie tyle co nic. Albo w dzieciństwie nauczyliśmy się jak to było w moim przypadku, że trzeba dawać z siebie 300 % normy (100% nie wystarczy). Trzeba zasłużyć sobie ciężką pracą na miłość. Albo też nie mieliśmy wystarczająco dużo opieki i zainteresowania, dlatego nauczyliśmy się pomijać siebie, skoro dla innych wydawaliśmy się nieważni. Częstokroć to nie nasza wina. Może po prostu rodzice nie nauczyli nas jak postępować ze sobą i innymi ludźmi. Fakt faktem, nie przykładamy takiej samej miary do siebie jak do innych. Z moich obserwacji wynika, że to nagminne. A powinniśmy.

Czy kiedykolwiek doceniłeś, pochwaliłeś, podziękowałeś swojemu sercu za to, że bije dla Ciebie nieustannie? Swoim rękom, że tyle robią w ciągu dnia? Swoim nogom i stopom, że cały czas Cię noszą i dźwigają? swojej głowie, że tyle musi zapamiętać rzeczy do zrobienia i ciągle o czymś myśli? Swoim oczom, uszom, językowi... że pracują jak mogą, choć czasem sam je narażasz na szwank? Że zmysły odbierają dla Ciebie świat dookoła? Czy kiedykolwiek to zrobiłeś? Bo jeśli nie… to najwyższy czas! Nasze ciało, to my cali. Możesz zacząć trenować miłość do siebie od podziękowania swoim członkom za to chociażby, że w ogóle są (jeśli są, bo może też ich nie być). Znajduj czas dla siebie, żeby odpocząć, a potem dopiero dawaj go innym. Śpij tyle ile trzeba – bez żadnych wymówek. Staraj się z niczym nie przeginać, abyś miał wszystkiego tyle, ile trzeba. Wiem, że pogoń za tzw. „złotym środkiem” jest w zasadzie przegrana, bo trudno go znaleźć, ale chodzi o taki zdrowy umiar we wszystkim. Każdy powinien go szukać indywidualnie u siebie, bo każdy ma inaczej i te granice będą gdzie indziej leżały. Jak może to wyglądać? Jeśli masz trzy pary butów na zimę, nie kupuj czwartej. Nie potrzebujesz ich. Wykorzystaj maksymalnie te, które masz. W sklepie, gdy korci Cię, żeby kupić sobie jakiś zbędny gadżet, zadaj sobie pytanie: czy ja tak naprawdę tego potrzebuję? Sam zobaczysz, że często odpowiedzią będzie: NIE. I teraz znów... ja nie mówię, żeby sobie przyjemności odmawiać czy coś podobnego. Nie. Chodzi o zdrowy rozsądek, który masz w sobie. On sam Ci podpowie, co jest dla Ciebie ważne, a co nie.

Nic tak nie rani jak to, gdy sami robimy sobie krzywdę i nie dbamy o siebie. Dlaczego? Bo nikt nie może nas wtedy obronić. Obronić przed nami samymi! Jeśli uderzamy w samych siebie, już nie ma kto nas chronić. Więc pamiętaj. Jeśli chcesz dawać, to musisz nauczyć się dużo brać też dla siebie. Natury nie oszukasz. Prędzej czy później przyjdzie po swoje.

 

 

 

TO CO KOBIETY LUBIĄ NAJBARDZIEJ - RELACJE

 

Trudne życie od samych początków, jak to było w moim przypadku, spowodowało, że myślałam w kategoriach: to niesprawiedliwe. Był czas kiedy miałam ogromny żal do Boga, bliskich, losu, przeznaczenia. Takie myśli mnie nie ominęły. Dużo czasu mi zajęło, zanim uwierzyłam słowom Boga, który mówi, że nie opuszcza nigdy; jak coś zabiera, to daje wielokrotnie więcej (jak w przypadku Hioba). Zresztą… ciężko jest wierzyć komuś na słowo, skoro cały czas mam pod górkę. Nie twierdzę też, że teraz mam z górki, bo tak absolutnie nie jest. Widzę jednak, jak przez te wszystkie lata mojego życia Pan Bóg dawał mi to, czego nie miałam od początku, a nawet o wiele więcej w kwestii bliskich mi osób. Wspaniale wypełnił moje braki. Czasem się po prostu śmieje pod nosem, że jestem tak trudnym stworzeniem, że aby mnie odchować, prowadzić i uczyć życia, potrzebuję specjalnie dobranej brygady superbohaterów. W moim przypadku tę rolę pełnią najczęściej Anioły.

Jestem kobietą i wiem oraz czuję, że jedną z najistotniejszych dla mnie spraw w życiu są ludzie i relacje. Myślę, że znaczna większość kobiet tak ma. Wiadomo, jesteśmy tak głównie zaprogramowane. U mnie tych najważniejszych relacji było zawsze brak i niedosyt. Dlatego dla mnie osobiście niesamowitym faktem (na działanie Boga także) jest to, że przez te kilka dobrych lat dostałam w darze kilka mam. Tak. Takiej to dobrze, prawda? To nie żart. Moja pierwsza własna, osobista mama zmarła jak miałam 11 lat na raka. Osierociła piątkę małych dzieci. Ja z mojego rodzeństwa jestem najstarsza. Cios. Swojego ojca nigdy nie znałam. Jak to mówią: wziął, wstał, poszedł i nie wrócił. Miałam dwa latka. Cios. Tych ciosów po drodze było wiele więcej. Jeśli chodzi o mojego biologicznego ojca, to chociaż go w zasadzie nigdy nie znałam, jestem mu ogromnie wdzięczna za dar życia, bo to najpiękniejsze, co mogłam od niego otrzymać. Mimo, że wcale mnie nie chciał. Ale to nic. Chciał mnie Bóg. Mój ojciec był narzędziem w rekach Boga i zrealizował Jego plan. Taki psikus.

Miałam niesamowite szczęście, że posiadałam kochanych dziadków, którzy właściwie wychowywali mnie od małego dziecka. To oni wzięli mnie pod swoje skrzydła, gdy moja mama nie radziła sobie po prostu z życiem (chyba tak to trzeba nazwać). Mnie i moją siostrę. Oni byli właściwie moimi rodzicami. Są moimi autorytetami. Do dziś, choć dziadziusia Stanisława już z nami nie ma. To znaczy jest, tylko w innym wymiarze życia. (jakoś się utarło, że całe życie z siostrą mówiłyśmy na niego nie ,,dziadek”, ale ,,dziadziuś” tak czulej). Podobnie jak moja mama. Obyśmy się kiedyś spotkali. Przekazali mi to, co najlepsze i zawsze będę im za to wdzięczna. To ludzie o niezłomnym duchu i charakterze, zaprawieni w walce z życiem, którzy wychowali swoje dzieci i wnuki, a babcia nawet jeszcze dożyła chwil, kiedy może poniańczyć swoje prawnuki. Przy czym mam wrażenie, że jest czasem żwawsza i młodsza ode mnie. Jak to się dzieje? Nie wiem. Niektórzy powiedzą, że to ludzie starej daty a te pokolenia tak mają. Pewnie tak. Ale ja widzę, że najważniejszą robotę zrobiło ich podejście do życia. Zwłaszcza babci. Jej poczucie humoru, hart ducha, optymizm i zapewne to, że dużo, często i głośno się śmieje. A śmiech to zdrowie.

Ale wrócę teraz samolubnie do mojej osoby. Tak właśnie odziedziczyłam drugich rodziców w postaci dziadków. Kolejna para rodziców, która zaczęła się objawiać jak byłam trochę starsza i zaczęłam uczęszczać do Ruchu Światło-Życie, czyli tzw. Oazy. To oczywiście Pan Bóg i Maryja. Nieustannie mi towarzyszą jak najczulsi rodzice, którzy nigdy nie są obojętni na los swojego najukochańszego dziecka, a ja zawsze się do nich zwracam, gdy mi źle. Dobrze ich mieć. Mama przez wielkie ,,M” jest tą, która zawsze mnie wysłuchuje, kiedy proszę ją o obecność, czy pomoc. Ona po prostu NIGDY mi nie odmawia. Zawsze utuli mnie do snu i przykryje swoim niebieskim, anielskim płaszczem, kiedy w mojej głowie kłębią się ciemne chmury lękowych myśli. Tata przez duże ,,T” to moja opoka. Z Nim też często się kłócę i mam różne fochy i pretensje a On jak dzielny Ojciec i facet znosi mnie cierpliwie i tak robi swoje, bo przecież wie, co jest dla mnie najlepsze. Strasznie ich kocham.

Kolejny rodzic, objawił się w zasadzie mocniej kiedy poszłam na studia. To jedna z moich cioć. W tym okresie mojego życia ciocia Grażyna wzięła mnie pod swoje skrzydła, dzięki czemu czułam się bezpieczna, ważna i zaopiekowana. Wiem, że zawsze mogę się do niej zwrócić, kiedy czegoś potrzebuję, wiele rozumie, zawsze wysłucha, czasem doradzi. Czasami się czuję jak takie jej dodatkowe najmłodsze dziecko, Reszta dorosłych dzieci już dawno poszła na swoje. Są starsi ode mnie. Często zresztą nazywa mnie dzieckiem, a ja traktuje ją jako kolejną zastępczą, dodatkową super mamę.

      Czasem takie niesamowite sytuacje wprost nie mieszczą mi się w głowie. Jak dziwnie to Bóg układa. Jestem niesamowitą szczęściarą, choć początkowo los mnie wcale nie rozpieszczał. Kolej na Ciebie. Może czujesz jakiś brak, może widzisz pewną pustkę, może nie możesz się bez czegoś obyć. Zastanów się chwilę, co masz innego, co dostałeś, gdzie w swoim życiu masz obfitość? Czy ją dostrzegasz? Czy to widzisz? Czy jesteś zaślepiony swoimi brakami, dziurami, rozdarciami. Dostrzegasz w całej obfitości igły, nici i łatki, które tylko czekają żeby ich użyć? One z pewnością gdzieś są. Jeśli je znajdziesz, to bierz śmiało w dłonie – ceruj, łataj i wyszywaj swój nowy uzupełniony światopogląd.

 

 

 

SERCE - MIECZ OBOSIECZNY

 

Serce. Taki twór bez którego nie można się obejść. Narząd Twojego ciała, dzięki któremu czujesz, że żyjesz. Puls, ciepło, falująca pierś odbijająca echo bicia serca. W przeciwieństwie do innych Twoich narządów, serce możesz usłyszeć, prawda? (no dobra, jelita czasem też). Możesz je wręcz poczuć. Wiesz, że kiedy bije szybko łomocząc jak chce, jesteś zdenerwowany, przestraszony czy pozytywnie zaskoczony. Podnosi Ci ciśnienie. To ono Ci zdradza, kiedy jesteś spokojny – jak bije równo i powoli. Ono też jako jedyne, kiedy wszyscy kłamią, powie Ci prawdę. Serce to wyjątkowy twór, bo ma dwie istoty. Jedna z nich to wymiar cielesny – aby żyć, musisz mieć serce. Jest jedno w Twoim ciele, jedyne, bez niego nie możesz się obejść, jak np. bez jednego płuca. Jeśli nie masz serca – nie żyjesz. Prosta sprawa.

Serce jest o tyle wyjątkowe, że posiada także swój wymiar symboliczny. Jest pewną przenośnią, mostem łączącym nas z naszymi emocjami, odczuciami i uczuciami. Wiesz, kiedy jesteś zakochany, kiedy kochasz tak, że pomimo wszystkiego chcesz trwać przy drugiej osobie do końca życia. Wiesz, kiedy jesteś zraniony i cierpisz z bólu, bo w środku coś rozrywa Cię, a w zasadzie rozrywa Twoje serce. Kiedy upadniesz kilkukrotnie, Twoje serce staje się jakby silniejsze, twardsze. Mówi się, że kto często upada, musi mieć twardą dupę. Faktycznie jednak,chodzi o serce. Dobrze wiesz, kiedy próbujesz je oszukać udając, że Ci nie zależy, próbując patrzeć w inną stronę. No właśnie. Serce jest sprytne. Jego nie da się oszukać. Ono wszystko wie, wszystko czuje. Nie słucha się nikogo. Ma swoje teorie na wszystko. Nie jest zależne, nie poddaje się wpływom nawet rozumu. Może jedynie z nim współpracować. Generalnie… bardzo trudno nim zawładnąć i kontrolować je. Często jest dość krnąbrne i nie słucha. Bo jak już coś poczuje, trzyma się swojej wersji, nawet jeśli dostanie dowody, że nie warto. Dowody są niczym, jeśli serce czuje i kocha bądź gardzi i cierpi. Nie odpuszcza łatwo. Bo po słusznym zerwaniu czemu się tak długo płacze i cierpi? Jeśli chodzi o zmiany czasem przyjmuje je szybko i chętnie, czasem dłuuugo i opornie. Męcząc nasze strudzone ciała i umysły. Nie daje spać. Nie daje funkcjonować. Nie daje żyć. Ma wpływ na całego Ciebie. Ukierunkowuje Twoje myśli. Ściąga na Ciebie całą masę i gamę przeróżnych odczuć, żebyśmógł się im poprzyglądać. Czasem się dziwisz dlaczego jest ich tyle i dlaczego są one takie skrajne i sprzeczne? Wtedy orientujesz się, że np. w jednym momencie kogoś kochasz i nienawidzisz jednocześnie (tak mają często kobiece serca). Czasem się sobie dziwisz. Czasem odczuwasz pustkę i sama nie wiesz co z nią począć. Brakuje temu sercu ogłady i porządku. Ale tak będzie. Bo to serce. Ono takie właśnie jest. I nie będzie inne. Ono nie będzie analizowało czy dokonywało syntez. Ono jedynie czuje. I tego się trzyma. Wierzy jedynie sobie. Temu co się w nim pojawia i znika. Ono nie musi niczego rozumieć. Ono czuje. Ot wszystko. A Ty czasem myślisz sobie… i co ja mam z Tobą począć? Co ja mam z Tobą zrobić? Jak ja mam z Tobą wytrzymać? Jak z Tobą żyć? Jest tak bardzo pamiętliwe. Tak wiele potrafi znieść. Czasem zdaje się, że tak dużo waży. To przez nie prowadzimy tyle walk w sobie. To przez nie wewnętrzne konflikty i rozdarcia, kiedy serce, rozum i wola, trzy siły w nas spierają się dywagując, jak żyć.

      Serce jest jak miecz obosieczny. Jest na tyle silne, żeby obronić Cię przed wszelkim złem, o ile z nim współpracujesz i go słuchasz. Pomaga czuć a przez to lepiej być. Ale jeśli z nim zadrzesz choćby odrobinę, jeśli go nie szanujesz, tociężko się odpłaca. I to podwójnie. Bo ono jest koroną na Twojej głowie. Z nim się nie zadziera. A jeśli tak się stanie, to znak, że musisz do niego wrócić. Utulić je, przygarnąć, porozmawiać z nim. Wyjaśn