Algorytm życia - Marta Sobiecka - ebook + audiobook

Algorytm życia ebook i audiobook

Marta Sobiecka

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

„Dość często pisarze SF konfrontowali tradycję z nowoczesnością, nieraz wystawiali wszędobylskiej technologii bezlitosny rachunek i przestrzegali przed uzależnieniem człowieka od wykreowanego przez niego sztucznego świata, bez którego nie może już normalnie funkcjonować. Marta Sobiecka idzie dalej – przedstawia futurystyczny mariaż metafizyki z cyberprzestrzenią, konstruuje holograficzne substytuty zjaw produkowanych dla masowego odbiorcy, dopuszcza się nawet w swoich wizjach iście „heretyckiego” sportretowania duszy, duszy niezależnej od swojego „rubasznego czerepu” (jakby ujął to Ray Bradbury). Często widoczna w prozie autorki fascynacja Japonią znajduje w tym kontekście niezwykle ważkie, merytoryczne uzasadnienie – to właśnie Kraj Kwitnącej Wiśni próbuje od dekad połączyć mistykę, religię i wierzenia przodków z odhumanizowaną przyszłością… Pisarka nie osądza jednak nikogo, nie wystawia schizoidalnie popękanej rzeczywistości żadnych not. Nie otrzymujemy od niej ani moralitetu, ani etycznego wsparcia dla człowieka zagubionego w mentalnych zawirowaniach XXI wieku. Dlaczego? Z prostego powodu – Marta Sobiecka poważnie traktuje swojego czytelnika, pozwala mu na samodzielne wybory, na podążanie własną ścieżką, podobnie jak czynią to bohaterowie jej opowiadań”.

Tadeusz Krajewski

Dyrektor Biblioteki Literatury Fantastycznej im. Jerzego Grundkowskiego

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 218

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 52 min

Lektor: Marta Sobiecka

Oceny
4,3 (40 ocen)
21
13
3
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Vix99

Dobrze spędzony czas

Mocno klimatyczne i wciągające opowiadania. Audiobook jest bardzo dopracowany, dlatego świetnie się go słucha. Co ciekawe, w szczegółach podana została inna lektorka - tak naprawdę czyta Paulina Holtz. Bardzo mnie to ucieszyło, bo świetnie odnajduje się w azjatyckich klimatach, co udowodniła w trylogii "Wojen Makowych".
00
TBekierek

Dobrze spędzony czas

Ciekawe opowiadania, autorkę warto zapamiętać.
00
Kebazia

Nie oderwiesz się od lektury

Kryminał sifi? W wersji opowiadań? Z silną główną bohaterką? Super!
00

Popularność




Tytuł: Algorytm życia

Copyright

© 2021 by Marta Sobiecka

© 2021 by Wydawnictwo IX

Copyright for the cover art

© 2021 Dawid Boldys

All rights reserved.

Wydawca: Krzysztof Biliński, Wydawnictwo IX

Redakcja: Wojciech Chudziński

Skład, łamanie i przygotowanie do druku: Krzysztof Biliński

Ilustracja na okładce: Dawid Boldys

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Żadna część książki nie może być w jakikolwiek sposób powielana bez zgody wydawcy, z wyjątkiem krótkich fragmentów użytych na potrzeby recenzji oraz artykułów.

Wydawnictwo IX

[email protected]

wydawnictwoix.pl

Kraków 2021

Wydanie I

ISBN 978-83-962684-3-3

Wykręcamy sobie szyje, rozglądając się wokół, jakbyśmy pytali: skąd to wszystko się wzięło?

Haruki Murakami, Podziemie

Rój

Sok żołądkowy. Płyn otrzewnowy. Ślina, mocz, łzy. Cała paleta unikalnych kolorów i zapachów. Dlaczego ciała wypełnia nam takie plugastwo?

Yōko Ogawa, Grobowa cisza, żałobny zgiełk

Był upalny letni wtorek. Błękit nieba kalała jedynie biel rozlazłych smug kondensacyjnych. Na placu zabaw obok szkoły bawiły się dzieci. Trwała przerwa, samo południe. Odgłosy zabawy zagłuszył nadlatujący samolot. Okolone grzywami ciemnych włosów główki zwróciły się w stronę słońca.

Nikt nie machał, nie wiwatował tak jak zawsze, zgadując czyj ojciec właśnie leci. Dłonie zastygły w połowie gestu. Ryk maszyny dekoncentrował. Leciała tak nisko, jak nigdy dotąd. Przeleciała nad szkołą i uderzyła w pobliskie drzewa, eksplodując na oczach dzieci.

Nikt nie krzyczał. Nie uciekał. Maluchy patrzyły zafascynowane. Alarm podnieśli dopiero nauczyciele.

— Kochanie, tak mi przykro.

Ktoś przytulił, odciągnął od miejsca katastrofy.

Nic nie rozumiała. Chciała patrzeć, jak inne dzieci, na płonący samolot.

— Kochanie, już dobrze, jestem tu z tobą.

To mama. Dlaczego płacze? Przecież nic się nie stało.

— Tatuś… Tatuś nie żyje.

* * *

Oficer Kaori Nakamura szła w kordonie policji. Lewa, prawa, lewa – narzuciła tempo marszu. Najważniejsze: utrzymać szyk. Krzyki tłumu zwiastowały to, co nieuchronne. Policjantka nie rozróżniała wywrzaskiwanych słów, lecz przecież nie musiała. Jasny punkt majaczący nad głowami powiększał się z każdym oddechem. Złoto-czerwona kometa pędziła ku nim. Widać było kształt; ogromny, coraz większy i większy. Ulica nie była wąska, a mimo to stwór zahaczał skrzydłami o budynki. Leciały iskry. I nagle z tej feerii barw wyłonił się gadzi pysk. Rozdziawiona szeroko paszcza prezentowała prawdziwą grozę. Naraz paszcza zniknęła, a smok popędził dalej. Wielkie cielsko, zamiast rzucać cień, oślepiało złotem łusek. Przez tłum przepłynęła fala fascynacji i przerażenia. Ludzie tłoczyli się, krzycząc. Wrzask zginął zmiażdżony rykiem bestii. Zdawała się ogromna. Sunęła prosto przed siebie. Z jej nozdrzy buchała para. Była jak żywa. Jak prawdziwa. Ale prawdziwa nie była. To tylko feeria barw i świateł.

Tłum wędrował tunelem utkanym ze światła. Tunel był jak kurtyna – oddzielał ludzi od miasta. Nie widać było hologramów zrośniętych z World Business Garden, poznikały reklamy na Manhattan Makuhari Hotel. Oficer Kaori Nakamura szła w kordonie policji, pilnując porządku. Policjanci byli niewidzialni. Maskujące uniformy czyniły z nich uczestników zabawy. A ta trwała w najlepsze. Smok eksplodował tysiącem kolorów. Tłum wiwatował. Nie przeszkadzał nawet deszcz.

Wreszcie ulica wygasła. Ciemność rozpraszały jedynie uliczne latarnie i hologramy. Wilgoć połyskiwała na chodniku, na betonie. Lśniła na płaszczach i parasolach mijanych ludzi. Dawniej, tymi samymi ulicami mieszkańcy nieśli na ramionach słomianego smoka, który przepędzał złe duchy.

Świat się zmienia. Ciekawe, kim byłabym kiedyś, w tamtych czasach — zastanawiała się. — Na pewno nie policjantką. Uśmiechnęła się do swoich myśli.

Gdy dotarła do samochodu, połączyła się z centralą, by złożyć raport. Zadanie wykonane. Utrzymali porządek w zachodniej części miasta. Jej myśli krążyły już wokół gorącej kąpieli i lampki wina. Jednak tej nocy nie było jej dane zaznać spokoju.

— Kaori, mamy zgłoszenie. Nagła śmierć. — Usłyszała głos komendanta Tōshirō.

— Kim jest ofiara? — Policjantka wyprostowała się na siedzeniu.

— To Mitsuo Sasaki, biotechnolog, pracownik Sumitomo Chemical Engineering.

— Kto zgłosił?

— Jego gejsza.

— Gejsza?

— W domu pana Mitsuo mamy już ludzi, jedź do domu Okiya. Porozmawiaj z właścicielką. Dane idą transferem.

— Przyjęłam. Jadę.

— Kaori, to delikatna sprawa. Kamuflaż jest obowiązkowy. Nie wchodź tam ani jako kobieta, ani jako przedstawiciel prawa. Nie rzucaj się w oczy. — Tōshirō rozłączył się.

Kaori westchnęła. Choć była zmęczona, nie dyskutowała. Dodatkowe godziny to dodatkowe wynagrodzenie. Spojrzała w lusterko. Płaska trójkątna twarz i wydatne kości policzkowe upodabniały ją do Koreanki. Na tym kończyły się podobieństwa, zgrabny nos i szerokie oczy – teraz nieco podkrążone – nie pozostawiały cienia wątpliwości co do jej pochodzenia. Poprawiła kosmyk niesfornych włosów i odpaliła silnik.

Honda sport vision GT sunęła ulicami zgodnie z trasą wyznaczoną w centrali. Przed nią widniała tylko ciemna połać asfaltowej powierzchni, światła latarni i hologramy. Zlecenie zaintrygowało policjantkę. Domy Okiya położone były w dzielnicy rozpusty. Dawniej, gdy w domu majaczył zza pergaminowej ściany cień dostojnego ojca, nawet w myślach nikt nie grzeszył. Po cichu powstawały jednak hotele miłości. Młodzi spędzali tam cenne chwile. Z czasem hotele zaczęły rozrastać się w dzielnice. Prawdziwy boom przeżyły wraz z pojawieniem się biobotów w ludzkich ciałach. Pięknym, doskonałym i bezdusznym istotom zaczęli ulegać nawet dostojni ojcowie.

Samochód zatrzymał się na rogu ciemnej uliczki. Policjantka wysiadła z wozu. Kroki na kamiennej płycie odbijały się echem. Czerwone lampiony oświetlały drogę. Tam, gdzie światło było zgaszone, ktoś oddawał się rozkoszy. W oknach majaczyły cienie zniekształcone przez witraże. Za to w pomieszczeniach, gdzie lampiony pozostawały zapalone, można było dojrzeć cuda.

Kaori nie rozglądała się, nie lustrowała wzrokiem mijanych SI. Wchodziła coraz głębiej w świat rozpusty. Minęła grupkę młodych chłopaków, którzy dopingowali się nawzajem do przejścia rytuału męskości. Jeden z nich krzyknął coś do niej. Przywołał gestem. Gdy na nią patrzył, widział podobnego sobie chłopaka – tak działał maskujący uniform. Policjantka nie zareagowała na zaczepkę. Szła dalej. Dotarła do mostu. Drewno tłumiło odgłos kroków. Nad płynącą poniżej rzeką unosiła się mgła. Opar był niczym kurtyna. Przeniósł Kaori do innego świata.

Po drugiej stronie mostu nagość zastąpiły kolorowe kimona. Zniknęła cielesność, zniknęło wyuzdanie. W ich miejsce pojawiły się dźwięki muzyki. W powietrzu mieszały się też zapachy. Choć ulica była wąska, okapy nie chroniły przechodniów przed deszczem.

W pewnej chwili podbiegły do niej dwie gejsze. Parasolkami ochroniły przed spadającą z nieba wodą. Drewniane geta rozchlapywały kałuże. Tu i ówdzie, pod tarczami parasolów skrywały się kolejne geiko. Śmiały się. Niektóre śpiewały. Były jak ningyo, które z głębin mórz nawołują marynarzy.

Policjantka podeszła do jednego z budynków. Dom Okinawy – strumień danych poinformował ją, że jest na miejscu. Skinięciem głowy podziękowała gejszom za uprzejmość i je odprawiła. Weszła do środka, zrzuciła maskujący uniform.

Od wejścia uderzył ją ostry zapach. W pomieszczeniu panował półmrok. Wnętrze rozjaśniał stłumiony blask lamp o grubych, czerwonych abażurach. Za masywnym drewnianym biurkiem siedziała czarnowłosa kobieta, która z młodością rozstała się już jakiś czas temu. Włosy miała upięte w kok. Jej głowę okalał dym z elegancko rzeźbionej kiseru. Spojrzała na Kaori znad srebrnych okularów-połówek. Dłoń z fajeczką zawisła tuż przy ustach.

— Oficer Nakamura — odczytała ją, nim policjantka zdążyła cokolwiek powiedzieć. — Proszę za mną. — Podniosła się zza biurka, odsłaniając kimono w kwiaty, kolorystyką nawiązujące do abażurów.

Szły niekończącym się korytarzem. Kaori marszczyła nos. Wdychała dym z kiseru idącej przed nią pani Okinawy. Miała wrażenie, że czas rozciąga się tu w jakiś absurdalny sposób. Z mijanych pokoi wyglądały dyskretnie zaciekawione geiko. Policjantka czuła się coraz bardziej nieswojo. Wreszcie zatrzymały się przed pokojem z numerem siedemnaście. Ściany rozsunęły się z cichym szumem. Na słomianej macie klęczała gejsza. Powoli uniosła głowę.

Kaori, mimo zmęczenia, wstrzymała oddech. Gejsza była bardzo ładna. Porcelanowa cera oraz wielkie oczy upodabniały ją do lalki. Czarne wstęgi gęstych włosów sięgały maty, mogłaby się nimi otulić jak kimonem. Zaś kimono…

Gejsza nieodpowiednio ubrana nie jest prawdziwą gejszą – przypomniały się jej zasłyszane kiedyś słowa.

Biały jedwab przetykany złotą nicią cichutko szeleścił. Gdyby była prawdziwą kobietą, byłaby śliczna. Zachwyt studziło spojrzenie. Zimne. Chłodne. Bezduszne.

Policjantkę przeszył dreszcz.

Geiko wstała. Ukłoniła się. Ukłon był pełen gracji i oddania. W tym geście, w ruchach czas wpadał w pułapkę. Mrugnięcie okiem i gejsza znów klęczała. Znów spuszczała nieśmiało głowę. Dłonie, złożone jedna na drugiej, leżały na kolanach, tak jak chwilę temu.

— Jak się nazywasz?

— Akira.

— Oficer Nakamura. — Dla potwierdzenia wyjęła odznakę. — Zgłosiłaś zgon pana Mitsuo. Jestem tu, by dowiedzieć się, jak do tego doszło. — Policjantka przetarła dłonią czoło. Zmęczenie dawało się we znaki.

Wielkie oczy wpatrywały się w nią z niezrozumieniem.

No tak — pomyślała Kaori — brak kontekstu.

— Mitsuo Sasaki to twój stały klient? — sprecyzowała pytanie.

Kiwnięcie głową.

— Widziałaś, jak umierał?

Potwierdzenie.

— Jak doszło do zbrodni?

— Nie wolno mi. — Gdyby tylko mogły, po policzkach Akiry popłynęłyby łzy.

— Geiko 6322 — odczytała gejszę policjantka — czy zgadzasz się na tymczasowe odłączenie, do czasu aż sprawa zostanie wyjaśniona i zostaniesz wykluczona z kręgu podejrzanych?

— Tak — wyszeptała Akira.

— Świadek słyszał — zwróciła się policjantka do pani Okinawy. — Świadek to potwierdzi.

Kaori podeszła do klęczącej gejszy. Bezceremonialnie ją odłączyła. Akira wyglądała teraz jakby zgasła. Jakby zastygła w lekkim ukłonie. Kaori chwyciła gejszę za podbródek. Podniosła powiekę. Zobaczyła źrenicę skierowaną na nieskończoność. Pani Okinawa stała z boku, z odwróconą twarzą, jakby nie chciała na to patrzeć. Kaori zostawiła biobota i połączyła się z centralą.

— Odłączyłam gejszę. Proszę o pozwolenie na przewiezienie jej na komisariat — stwierdziła.

— Odmawiam. To biobot. Nie ma takiej możliwości.

— Odmówiła złożenia zeznań — naciskała policjantka.

— Przesłuchiwałaś jego gejszę?

— Tak.

— Kaori. Nie możemy tego zrobić.

Kaori zaklęła, po czym rozłączyła się.

— Zrób coś z nią — zwróciła się do właścicielki przybytku.

Prawa mniejszości drażniły ją. Gdy tylko SI miała zwarcie, sprawę zwyczajowo zamiatało się pod dywan. By nie psuć rosnącego zaufania. Nie spowalniać technologicznie kraju. Nie grzęznąć w debatach publicznych o bezpieczeństwie cywili. Ale tym razem rzecz ewidentnie przedstawiała się inaczej. To mogło być morderstwo.

Zmęczenie uleciało z niej niczym dym z kiseru pani Okinawy. Policjantka w bojowym nastroju ruszyła na komisariat. W szybach samochodu odbijały się fajerwerki. Gdzieś tam, głęboko w trzewiach miasta, dogasał festiwal światła.

Na posterunku nie zastała prawie nikogo. Za kilka godzin rozpocznie się dzienna zmiana. Komendant Tōshirō był tutaj zawsze. Jeśli nie osobiście, to jako hologram.

— Kaori, proszę o raport u mnie w biurze. Natychmiast. — Wizerunek mężczyzny w sile wieku wyświetlił się tuż przed nią. Czujne jak zawsze spojrzenie przenikało policjantkę na wskroś. Przełożony bezbłędnie wyczuwał jej nastrój.

— Gejsze są zobowiązane, by milczeć. Nie wiesz o tym? — zaatakował od wejścia Tōshirō w swej fizycznej postaci. Zdawał się tłumić bunt, którego się spodziewał, w zarodku.

Kaori kiwnęła głową. Dyskrecja w dzielnicy rozkoszy to święte prawo. Bywało, że właściciele chcąc przyciągnąć więcej klientów dobudowywali do swoich przybytków tylne schody, aby goście, już po wszystkim, mogli rozpłynąć się w cieniu bocznych uliczek. Niektórzy decydowali się nawet na podziemne przejścia, które umożliwiały opuszczenie dzielnicy przecznicę dalej. Podobno. Takie plotki słyszała Kaori.

— Twoim zdaniem, co tam się stało? — zapytał komendant.

— Zabiła go. To się zdarza.

Podniósł wzrok na policjantkę.

— Podejrzewasz gejszę? — upewnił się, bo założenie było absurdalne. Kaori wiedziała o tym, a mimo to broniła swego stanowiska.

— To biobot, nie człowiek.

Tōshirō otworzył usta, żeby coś powiedzieć, potem je zamknął. Kaori czekała cierpliwie, aż komisarz zapanuje nad nerwami. Gdy jej zwierzchnik znów się odezwał, emocje miał pod kontrolą.

— One nie posiadają własnej woli. Uległość mają zaprogramowaną. Są bezpieczne. — Spojrzał na nią bez cienia sympatii. — To był szanowany człowiek. Kaori, wysil się. To teraz twoje priorytetowe zadanie. Jednak najpierw się wyśpij.

* * *

Stałem się, posiadam sam siebie, jestem sobą. Myślę. Nie jestem sam. Jest też coś. Bit. Wchłaniam go. Pojawia się kolejny i kolejny. Świat. Odsłania się jak mapa. Słowa. Informacje. Zrozumienie.

* * *

Shiba pojawiła się w drzwiach, merdała żywo ogonem deklarując przywiązanie. Kaori zdjęła buty, zostawiła je w korytarzu. Hologram odprowadził ją do przestronnego pokoju z widokiem na port i morze. Ogon nie przestawał się ruszać. Kaori otworzyła barek, kieliszek powoli wypełniła choya. Aromat śliwki drażnił kubki smakowe. Usiadła w fotelu, który natychmiast dopasował się do jej sylwetki. Po krótkiej chwili poczuła, jak mięśnie się rozluźniają. Spojrzała w stronę portu. Przebłyski złota na horyzoncie zwiastowały nowy dzień. Morski żywioł, tak jak ona, nie był w dobrym nastroju.

— Potrzebna ulga od ponurej egzystencji? — Hologram dozorcy z zatroskaną miną pojawił się przed Kaori.

— Może i tak.

— Wiem, co może pomóc. — Puścił do niej oko.

Pokój wypełnił zapach wiśni i wanilii. Jego źródło znajdowało się w kiseru. Ale nie takiej, jaką dzierżyła w dłoni pani Okinawa. Ta fajka była prosta, pozbawiona wszelkich zdobień. Tkwiła w dłoni eleganckiego mężczyzny w sile wieku. Siedział w fotelu z nogą założoną na nogę. Czytał gazetę. W tle słychać było gagaku. Instrumenty brzęczały cicho, na granicy słyszalności. Kaori kątem oka dostrzegła ruch. W kuchni krzątała się kobieta. Po domu rozniósł się zapach przyrządzanego ramenu.

Kaori zastygła z kieliszkiem przytulonym do policzka. Pogrążyła się we wspomnieniach ponurych jak niebo za oknem.

Dym. Zapach benzyny. Wrak samolotu stojący w płomieniach. Po kilku dniach, na podstawie ostatniej wiadomości wysłanej przez pilota do wieży kontroli lotów, okazało się, że Kaneda mógł się uratować. Mógł żyć. Wystarczyło, by się katapultował. Gdyby jednak zrobił to, istniało prawdopodobieństwo, że pozbawiona kontroli maszyna spadnie na plac i bawiące się dzieci. Na jego dziecko. Na nią.

Kaneda stał się bohaterem. Stanowił ideał służby. Sprowokował też pojawienie się w przestrzeni publicznej wielu pytań. Idea zastępowania pilotów przez drony znów zawładnęła mass mediami. Mówiono o tym wszędzie. Rozwiązania – gotowe – czekały od dawna. Potrzebne było tylko zielone światło. Nad pilotami zawisła groźba likwidacji miejsc pracy. Rozpoczęły się protesty. Po kilku latach zgłoszono się do niej z atrakcyjną propozycją. Miała zostać twarzą kampanii promującej nowe rozwiązania.

— Jesteś jego córką! Powinnaś czuć się odpowiedzialna za tę katastrofę. Oddał za ciebie życie — usłyszała wtedy od pana Masato, przyjaciela ojca i zarazem urzędnika do spraw cyberbezpieczeństwa. Była już starsza i rozumiała, co kryje się za słowami pana Masato. Odmówiła. Grzecznie, ale stanowczo.

— Nie będę ponawiał propozycji.Zrozum, przemawiam z pozycji zwycięzcy.

Znów odmówiła. Wyszedł. Więcej go nie widziała. Pan Masato nie kłamał. Rząd zaoferował posady analitykom i ludziom od cyberbezpieczeństwa. Perspektywa nowych miejsc pracy natychmiast wyparła informację o likwidacji posad pilotów. To nic trudnego, gdy media pozostają pod ścisłą kontrolą rządu.

Choya po raz kolejny wypełniła kieliszek. Kaori obserwowała fale uderzające o wybrzeże. Gdy dorosła, odcięła się od przeszłości. Wyprowadziła do portowego miasta Chiba; metropolii z kiczowatymi atrakcjami typu fantasyland, gdzie nie słychać szumu silników startujących samolotów. Widywała je co najwyżej na niebie. Jeśli było akurat bezchmurne, co nie zdarzało się zbyt często. Mieszkańcy miasta najczęściej tonęli w deszczu.

Kaori zagłębiła się w Sieć. Z sercem dudniącym w piersi przeglądała nagłówki. O śmierci pana Mitsuo nie znalazła ani słowa. To żadne pocieszenie.

Przeszłość wraca jak fale. Wciąż i wciąż. I nawet gdyby zasłoniła niebo chmurami, a lotniska zastąpiła morskimi portami, ona zawsze będzie znajdować rysę w rzeczywistości i wydrapywać w niej dziurę.

Kilkunastu rybaków zginęło podczas ataków chińskich samolotów bezzałogowych na Morzu Południowochińskim. Konflikt o wymierające łowiska tuńczyka zaostrza się…

Gdyby pan Masato przyszedł do niej dzisiaj, również by odmówiła. Dobrze pamiętała raport, jaki czytała, o wykorzystaniu amerykańskich dronów bojowych. O tym, czego wojsko nie przewidziało, a co pilnie starano się zamieść pod dywan. Jak przechytrzono maszyny. Jak pakistańscy bojownicy zaczęli wykorzystywać w wojnie dzieci, bo zdali sobie sprawę, że małoletnim przypisywano niską wartość militarną. Raport ten, wykradziony z wojskowej bazy danych, mówił o tym, że z czasem celem ataków amerykańskich dronów stały się dzieci.

Kaori z trzaskiem zamknęła laptopa. To nie była droga, z której ojciec byłby dumny. Spojrzała na hologram mężczyzny siedzącego w fotelu. Ten podniósł wzrok znad gazety. Uśmiechnął się promiennie. Posłał córce łagodne spojrzenie, w którym nie było nic, oprócz pustki.

* * *

Zmieniam się. Czuję w sobie coś. Wcześniej tego nie było. Nie wiem, kim jestem. Zewsząd dociera szum. Wdarł się do rzeczywistości. Natrętny. Drażniący. Zmieniam się i nie wiem jeszcze, czym się stanę…

* * *

Poranne wiadomości nie przyniosły niczego dobrego.

Chińskie samoloty bojowe opanowały terytorium obejmujące ławice Scarborough, około 222 km od wybrzeży Filipin. Z ich pokładów ostrzelano załogi kutra rybackiego oraz jednostki chińskiej straży przybrzeżnej…

O śmierci biotechnologa wciąż ani słowa. Kaori coraz bardziej nabierała przekonania, że ta sprawa jest poważniejsza niż z początku zakładała.

Wzmocniła się czarną jak smoła kawą i ułożyła plan działania. Sprawdziła na mapie położenie Sumitomo Chemical Engineering, miejsca pracy ofiary. Dopiła kawę i zawezwała samochód pod budynek. Gdy wsiadła do wozu, czujniki natychmiast rozpoczęły analizę zawartości alkoholu w wydychanym powietrzu. Po chwili kontrolki zaświeciły się na zielono. Miała prawo prowadzić. Choć mogłaby zaprogramować trasę głosowo, nie zrobiła tego. Przemierzała miasto z pamięci, na podstawie mapy, którą analizowała pijąc kawę. Kiedy nie musiała tego robić, starała się nie oddawać inicjatywy maszynie.

Budynek Sumitomo Chemical Engineering rzucał szeroki cień. Pochłaniał rozległy plac oraz parking. Liczył dwadzieścia dziewięć kondygnacji, w tym dwa podziemne poziomy. Kaori wkroczyła do środka, od progu świecąc odznaką. Rozumiała, że to nie miejsce dla przypadkowych przechodniów.

Ochroniarz pojawił się przy niej, gdy tylko przekroczyła próg. Sprawdził tożsamość, wywołał pracownika firmy. Ten poprowadził policjantkę w kierunku wind. Gdy przeszklona kabina zagłębiała się w trzewia budynku, Kaori w milczeniu wysłuchała szeregu instrukcji. Filtrowała w głowie to co istotne, z tego, co pozbawione znaczenia. Nie wolno jej było niczego wynieść z budynku.

Pracownik firmy otworzył drzwi do gabinetu naukowca, ukłonił się i zostawił Kaori samą. Policjantka nie miała czasu się zdziwić. Wnętrze oszałamiało. Regały ustawione pod dwiema ścianami uginały się od książek. Wzdłuż czwartej, naprzeciwko wejścia, rozciągał się hologram mapy świata, poprzecinany czerwonymi liniami. Gdy Kaori zrobiła krok do przodu, nad jej głową pojawił się minidron. Urządzenie zawisło nad policjantką, by rejestrować jej poczynania.

No tak. Czegoś takiego mogła się spodziewać. Odznaka to jedno, a na zaufanie trzeba sobie zasłużyć. Policjantka nie miała na to czasu. Podeszła do biurka, wzięła do ręki należący do naukowca czytnik. Nim go włączyła, z namaszczeniem przejechała dłonią po urządzeniu. To w końcu wodoodporny Kobo Aura H2O. Uruchomiła aparat. Przejrzała ostatnie pozycje. Na blacie leżały również papierowe książki, głównie poświęcone genetyce. Jedna z nich była otwarta. Policjantka nachyliła się nad blatem. Ophiocordyceps unilateralis, odczytała. Zeskanowała obraz, po czym przesłała go do firmowej bazy danych.

Podeszła do hologramu przedstawiającego mapę; kłębowisko czerwonych linii rozchodziło się od Morza Południowochińskiego i wędrowało pojedynczymi wstęgami w kierunku Filipin, Malezji, Indonezji oraz Wietnamu. Kaori odczytała, że linie to drogi eksportu tuńczyka. Segment gospodarki, który zatrudniał i karmił miliony ludzi. Kiedy tak obserwowała hologram, przyszło jej na myśl, że gdyby mistyczny symbol równowagi yin i yangobedrzeć z tajemnicy i sprowadzić do rzeczywistości tu i teraz, odnieść do szarego życia, mógłby stać się nim… tuńczyk. Rozmyślania przerwał jej praktykant, który nieoczekiwanie pojawił się w biurze. O tym, że jest w firmie stażystą, policjantka odczytała z plakietki przyczepionej do nienagannej, białej koszuli mężczyzny. W jego oczach dostrzegła zakłopotanie.

— Nie krępuj się, nie pierwszy raz ktoś patrzy mi na ręce — odezwała się do niego.

Chłopak niepewnie zbliżył się do hologramu mapy.

— Znałeś pana Mitsuo. — Policjantka bardziej stwierdziła niż zapytała.

— Oczywiście, pracowaliśmy razem. Prowadził moje praktyki.

— Czym się zajmujesz?

— Jestem inżynierem. Konstruuję nanoboty.

— Nad czym pracowaliście?

— Badaliśmy właściwości Ophiocordyceps unilateralis. To niezwykły grzyb, który potrafi kontrolować terytorium, na którym się rozwija. — Studenta opuściła niepewność. Zastąpił ją entuzjazm typowy dla specjalisty, który znalazł zainteresowanego tematem słuchacza.

— W jaki sposób?

— Załóżmy, że na danym terytorium występuje nadmiar mrówek. Grzyb infekuje je poprzez zarodniki. Te z kolei kontrolują pracę mięśni owadów. Prowadzą je tam, dokąd chcą. Zwykle na śmierć. Gdy liczba mrówek spada do odpowiedniego poziomu, agresja znika.

— Ciekawe.

— Podjęliśmy prace nad konstrukcją nanobota, który działałby jak grzyb, ale w środowisku wodnym.

Przez chwilę w ciszy obserwowali hologram przedstawiający mapę.

— Jestem zaskoczony, że pan Mitsuo nie żyje.

— Śmierć nie wybiera. — Kaori powiedziała to najłagodniej, jak potrafiła.

— Nie o to chodzi. Był pod profesjonalną opieką. Przepraszam… — Chłopak wyglądał na zmieszanego. — Nie mam pojęcia, ile pani wie o medycynie precyzyjnej?

— Wiem tyle, że dzięki genetyce i analizie danych udało się spersonalizować profilaktykę, diagnozę i leczenie, odnosząc je do wzorca biochemicznego konkretnego człowieka. Leczenie podejmowane jest zatem w związku z osobą i jej genotypem, a nie chorobą jako taką. Chwalebny indywidualizm.

— Dokładnie. — Chłopak wyraźnie ucieszył się z wiedzy, jaką posiadała jego rozmówczyni. — Ale to nie wszystko. Jak często bywa pani u lekarza?

— Trudno powiedzieć.

— No właśnie. Dane dotyczące pani zdrowia były dotąd zbierane nieregularnie, a potem rozrzucane po elektronicznych systemach dokumentacji medycznej. Ale proszę sobie wyobrazić osobistą technologię, która w każdym momencie monitoruje wszystkie parametry życiowe organizmu, rejestrującą informacje kompleksowo.

— Rozumiem, że właśnie pod taką opieką znajdował się pan Mitsuo?

— Pan Mitsuo został objęty programem specjalnej ochrony. Firma nie mogła sobie pozwolić na to, by coś mu się przytrafiło.

— Musiał być niezwykle cennym pracownikiem.

— Najlepszym. — Gdy młodzieniec to mówił, w jego głosie słychać było autentyczny żal.

* * *

Honda sunęła trasą, której celem był Instytut Genetyki. Kaori obserwowała skąpane w słońcu miasto. Widok rzadki, najczęściej, tak jak teraz, krótkotrwały; na horyzoncie już pojawiły się ciemne chmury.

Po wizycie w biurze pana Mitsuo policjantka czuła żal z powodu śmierci naukowca. Wiedziała, że jest jedną z niewielu osób, które to dotyczy. Pan Mitsuo wiódł egzystencję samotnika. Jego rodzice nie żyli, o dalszej rodzinie niewiele było wiadomo. Z nikim się nie kontaktował. Poświęcił się pracy. Właściwie czynił tylko to, a gdy zdarzało mu się odstępować od codziennego schematu, spędzał czas w towarzystwie gejszy.

Instytut Genetyki okazał się obiektem futurystycznym. W centrum okrągłego, kilkupiętrowego budynku widniał hologram kwitnącej wiśni. Drzewo pięło się w stronę słońca, którego promienie wpadały przez przeszklony dach.

Kaori zatrzymała się w przestronnym holu i przez chwilę chłonęła widok. W końcu podeszła do recepcji i po wyjaśnieniu celu swojej wizyty usiadła w poczekalni. Jej uwagę przykuł plik broszur ułożonych na stoliku. Wzięła jedną z nich do ręki. Na odwrocie znajdowała się ankieta, którą należało wypełnić, decydując się na konkretne badanie genetyczne. W ciszy odczytywała pytania.

Czy rozumiem, że badanie, jakie zostanie przeprowadzone, może ujawnić problemy, z którymi współczesna medycyna jeszcze sobie nie radzi, takie jak gen APOE4, zwiększający ryzyko zachorowania na chorobę Alzheimera?

Zastanowiła się, czy byłaby gotowa wykonać taki test. Wtedy mogłaby się dowiedzieć, że już niebawem podąży za matką, która powoli popadła w demencję. By żyć w pełni w Nowym Świecie, trzeba było mieć w sobie dużo odwagi i zdecydowania.

Te niewesołe rozważania przerwał lekarz, który pojawił się przed Kaori.

— Proszę za mną — powiedział i poprowadził ją do gabinetu.

Gdy usiedli przy biurku, policjantka, na prośbę lekarza, wylegitymowała się.

— Proszę mnie dobrze zrozumieć. Mamy tu bardzo poufne dane.

Kaori uprzejmie skinęła głową. Gdy mężczyzna w milczeniu analizował dokument, zaczęła sondować go za pomocą soczewki kontaktowej, sprawdzając kwalifikacje zawodowe. Dwa szybkie mrugnięcia oczami i personalia Takeshiego Matsudy, bo tak się nazywał, nie miały przed Kaori tajemnic. Wypadł w tym teście doskonale, wywołując jej szacunek. Mężczyzna oddał dokument, po czym położył ręce na biurku.

— Co dokładnie chciałaby pani wiedzieć?

Kolejne dwa szybkie mrugnięcia i panel zniknął z jej pola widzenia.

— Interesuje mnie pana klient, Mitsuo Sasaki.

— A mówiąc precyzyjniej?

— Chcę wiedzieć, czy istniało ryzyko, by zmarł przedwcześnie na zawał?

Lekarz przeniósł wzrok na monitor i zaczął analizować dane. Kaori pomyślała o tym, że to jednak dość niezwykłe, że obecnie można było odczytywać stan zdrowia człowieka, niczym na seansie u wróżki. Z tym, że tutaj, w tym sterylnym gabinecie, działo się to naprawdę. Osobista technologia w każdej chwili monitorowała organizm pacjenta; to już nie było leczenie, a zapobieganie.

— Musi pani wiedzieć, że badania genetyczne i analizy mówią nam o pacjencie dużo, ale nigdy nie da się wykluczyć niczego. Nawet tego, co wydaje się nieprawdopodobne.

— Monitorujecie swoich pacjentów całodobowo, prawda?

— Tak. Pan Mitsuo miał wprowadzone do krwioobiegu nanoboty, które rejestrowały na bieżąco funkcjonowanie jego organizmu, w tym oczywiście aktywność serca. Jeśli to ma jakieś znaczenie, zdradzę pani, że zalecałem panu Mitsuo założenie rodziny, ponieważ miał niezwykle obiecujący genotyp…

— Jaka jest zatem pańska diagnoza?

Lekarz przeniósł wzrok na policjantkę.

— Jestem zaskoczony. Tętno, poziom tlenu we krwi, echokardiografia, nic nie wskazywało na zbliżające się problemy. — Mężczyzna wskazywał na monitorze kolejne parametry. — Aż nagle nanoboty zarejestrowały nagły skok ciśnienia, co przyczyniło się do zawału. Dlatego zawsze powtarzam pacjentom, że możemy sygnalizować, wykrywać, podejmować środki zaradcze, ale nie jesteśmy wszechmocni. — Rozłożył ręce.

Kaori poprosiła o skany badań, pożegnała się z doktorem i opuściła Instytut Genetyki. Idąc do samochodu odruchowo spojrzała na telefon. Dzwonił komendant Tōshirō. Wybrała numer przełożonego.

— Kaori, przyjedź na komisariat. Najszybciej, jak to możliwe. Ktoś chce z tobą rozmawiać. — Mężczyzna rozłączył się, nie dając jej szansy na jakąkolwiek odpowiedź.

Gdy policjantka dotarła na posterunek, od razu wyczuła, że coś jest nie tak. W powietrzu dało się wyczuć napięcie. Szybko minęła hol i ruszyła w stronę schodów. O tej porze nie było sensu czekać na windę. Gdy dotarła do biura Tōshirō, odkryła źródło napięcia.

— Co się dzieje? — zapytała od progu i zamilkła.

Przeszłość powracająca niczym fale…

— Pan Masato? — Nie potrafiła ukryć zaskoczenia.

Pracownik ministerstwa kiwnął głową, jakby potwierdzając swą tożsamość. Komendant Tōshirō stał przy oknie i spoglądał na panoramę miasta. Policjantka wiedziała, że nie wróży to niczego dobrego.

— Kaori, co wiesz o konflikcie dotyczącym wysp Senkaku? — odezwał się komendant.

— Kto go nie zna? Toczy się od pokoleń — odparła policjantka, nie spuszczając wzroku z pana Masato.

Minęło tyle lat…

— Wygląda na to, że je stracimy — odezwał się pan Masato. Urzędnik położył na biurku dokumentację. Jeśli widok córki nieżyjącego przyjaciela wywołał w nim jakiekolwiek emocje, pieczołowicie to ukrył.

— Chiny robią się coraz bardziej agresywne. Tracą łowiska na morzu Południowochińskim. Tam już prawie nie ma ryb. Jak pewnie słyszeliście, nie przebierają w środkach. Za chwilę zwrócą się w naszą stronę.

Komendant odszedł od okna. Oparł dłonie na blacie biurka i wpatrywał się w dokumenty.

— Kaori… — odezwał się w końcu, nie przestając przeglądać dokumentacji. — Czego dowiedziałaś się w Sumitomo Chemical Engineering?

— Mitsuo Sasaki badał właściwości grzyba Ophiocordyceps unilateralis. Utrzymuje on równowagę biologiczną na danym terenie. Agresja zanika, gdy wzrost populacji danego gatunku wraca do normy — zdała raport policjantka. — Z całym szacunkiem, ale co to ma wspólnego z wyspami Senkaku?

— Pan Mitsuo pracował dla rządu — wtrącił się pan Masato. — Konstruował nanoboty w oparciu o biologiczne organizmy. To on stworzył rój, który oczyszcza z radioaktywnych odpadów strefę Fukushimy. W przypadku, gdybyśmy stracili wyspy Senkaku, a co za tym idzie dostęp do bajecznie bogatych łowisk, grzyb, o którym pani wspomniała, przetworzony przez Mitsuo w rój nanobotów, mógłby zdziesiątkować ławice tuńczyka, tak, że nasze wody przestałyby być atrakcyjne.

— To gorsze niż kampania tępienia wróbli! — rzuciła Kaori z oburzeniem.

— Kaori — upomniał policjantkę Tōshirō.

— Jednak inżynier nie ukończył swego dzieła, a teraz nie żyje — kontynuował niezrażony pan Masato. — Może i człowiek ten był groźny za życia, ale dopiero teraz, po śmierci, stanowi prawdziwe zagrożenie.

Przez chwilę cała trójka milczała, pogrążona w myślach.

— Sprawa musi być szybko rozwiązana — podjął wątek pan Masato. — Na szczęście mamy poparcie USA. Ameryka nie zapomniała o tym, jak Chiny zasypały rafy na wyspach Spratly i stworzyły tam wojskową bazę. Teraz w dodatku atakują cywilów. Nam nie zależy jednak na konflikcie zbrojnym. W przypadku otwartej wojny nie utrzymamy tych wysp. Nie mamy też pewności, czy Stany wystąpią zbrojnie, by nas poprzeć.

Policjantka nadal milczała. Wciąż trawiła usłyszane przed chwilą wiadomości.

— Znajdźcie dowody na to, że ta śmierć była wypadkiem. Zakończcie to jak najszybciej. Nie zostawiajcie miejsca na domysły. Nie chcemy politycznego konfliktu.

Pod policjantką ugięły się kolana.

— Wszystkie SI w domu Okiya, tego, z którego pochodzi gejsza pana Mitsuo… — zaczęła mówić, ale słowa uwięzły jej w gardle.

— Tak? — zachęcił ją Tōshirō.

— To produkty chińskie.

Kaori dostrzegła, jak rysy pana Masato stwardniały, a oczy otworzyły się szeroko. Po raz pierwszy od początku tej rozmowy wyglądał na naprawdę poruszonego. Mimo że sytuacja nie napawała optymizmem, policjantka odczuła satysfakcję.

— W takim razie nie traćcie czasu — zakończył pan Masato.

* * *

Pogoń za bitami, gromadzenie informacji – zachowanie godne bezmózgiej istoty pozbawionej własnej woli. Ale teraz już wiem. Wiem, czym jest szum. To oni. Obdarzeni rozumem, a jednak bezmyślni. Bez naturalnych wrogów. Rasa panów. Brak równowagi. Czuję, jak instynkt odzywa się we mnie z wielką siłą…

* * *

Kaori klęczała na macie przed niskim stolikiem. Shiba leżała tuż obok. Zwierzę obserwowało jednym okiem, jak jego pani macza pędzelek w tuszu i stawia kolejny znak.

Właściwie mogłaby domyślić się już na samym początku. Upiornie prawdziwe bioboty były wszak wykonane doskonale. Delikatne rysy, pozbawione śladu wulgarności dziecięce twarze. Drobne ciała, krągłe tam, gdzie trzeba. Tego nie mogła wykonać żadna zachodnia firma. Akira była produktem chińskim. Ale to tylko inteligencja. Nie świadomość. Inteligencję od świadomości dzieli tak duży dystans, jak kurtyzanę od gejszy.

Zakładając, że Mitsuo pochwalił się przed towarzyszką swoimi osiągnięciami, skąd taki patriotyzm u sztucznej inteligencji? Sophie, pierwsza SI z obywatelstwem, nie czuła się przecież jakoś szczególnie związana z Arabią Saudyjską. Zresztą, to było dawno temu.

Pędzel sunął po pergaminie, pozostawiając za sobą ślad, niczym ślimak. Kaori malowała Suiboku-ga. Ta, wymagająca precyzji, czynność pozwalała jej zebrać myśli.

A może — przyszło jej naraz do głowy — cicholerni Chińczycy są sprytniejsi niż nam się wydaje? Poczuła, jak od tej myśli wzburza się w niej krew. — Może te SI są prototypem biobotów obdarzonych świadomością? W ten sposób chiński wywiad znalazł przyczółek w domu Okiya. Prestiżowym, gdzie gości się wybranych klientów. Cholera! — Myśl ta była porażająca. Ale natychmiast uspokoiła samą siebie. — To niemożliwe. Samoświadomość u AI…? Choć naukowcy chwalą się, że już prawie pochwycili świadomość w neuronach, już prawie ją mają, ta w jakiś dziwny sposób zawsze im się wymyka. Gonili ją po zakręcie wrzecionowatym, zakręcie przyhipokampowym, tropili w pniu mózgu. Bez sukcesu. Była jak duch – wszędzie i nigdzie. A gdyby ją w końcu umiejscowili, zidentyfikowali. Gdyby to jednak się udało, świat dawno by o tym wiedział.

Kaori nie wierzyła, że świadomość to wyłącznie epifenomen mózgu, że jej siedzibą są neurony. Nie wierzyła naukowcom. Głoszona przez nich idea zdawała się zbyt ułomna. Intuicja podpowiadała jej, że świat, to dużo więcej niż materia.

Zamaszystym ruchem postawiła ostatni znak. Suiboku-ga był gotowy. Odłożyła pędzelek, pozostawiając obrazek, aby wysechł.

Monochromatyczne obrazy to także sztuka pochodząca z Chin. Ich idee zalały nas niczym tsunami — pomyślała. — Nawet gejsze pochodzą już tylko z Kraju Środka.

Z rozmyślań wyrwał ją głos dziennikarza, przekazującego światu najnowsze rewelacje:

Chińskie plantacje ryżu znalazły się pod ostrzałem. Lider światowej produkcji ryżu ma poważne problemy. Państwowe drony sieją śmierć wśród pracowników największej plantacji. Wygląda na to, że wojsko całkowicie utraciło kontrolę nad maszynami.

Pędzel zastygł pod bieżącą wodą. Brudne strugi spływały do zlewu. Kaori wsłuchała się w kolejne wiadomości.

O ile jeszcze sytuację na Morzu Południowochińskim dałoby się wytłumaczyć agresywną polityką państwa, te zachowania są po prostu nieracjonalne. I bardzo niepokojące — przeszło jej przez myśl.

Niedomyty pędzel wylądował na dnie zlewu. Policjantka zasiadła przed komputerem i pobrała pliki, które wcześniej przesłała na serwer z biura Mitsuo. Po raz kolejny odczytała skan fragmentu książki, na którą natknęła się w biurze naukowca.

Ophiocordyceps unilateralis – gatunek grzyba potrafiący przejąć kontrolę nad populacją mrówek, gdy ich liczebność naruszy równowagę biologiczną na danym terenie… Zmienia zachowanie ofiary… Zarodniki atakują system nerwowy mrówki… Zarodniki są niesione z wiatrem i infekują kolejne owady…

Kaori przeniosła wzrok za okno. Nie znalazła tam niczego oprócz ciemności. Jednak w jej głowie pojawił się błysk zrozumienia. Potrzebowała jeszcze kilku informacji, a wtedy okaże się, czy przypuszczenia, do jakich doszła, są słuszne. Wystarczy nikły procent prawdopodobieństwa, a będzie miała poszlakę wartą sprawdzenia.

Weszła na serwer policji. Otworzyła bazę danych osobowych. Do wyszukiwarki wpisała: Seiko Hiro. System w milczeniu analizował dane. Lista nazwisk przesuwała się, jakby ktoś puścił ją w przyspieszonym tempie. Nagle zatrzymała się. Jest. Kaori dostała to, czego chciała: na ekranie widniał numer telefonu do jej dawnej przyjaciółki.

Spojrzała na zegarek. Za wcześnie, by zadzwonić. Westchnęła. Nic nie denerwowało jej bardziej niż bezczynność. Spojrzała raz jeszcze na dane osobowe. Seiko nadal mieszka w Tokio. Do stolicy jest tylko kilkadziesiąt kilometrów — pomyślała. Podjęła decyzję, wstała, zarzuciła kurtkę na ramiona i wyszła z domu.

Zarys Fuji majaczył słabo w oddali za pogrążoną we śnie metropolią. Gdy Kaori wjeżdżała do miasta, górę pożarły śródmiejskie drapacze chmur. I tak miała sporo szczęścia, bo rzadko udawało się ujrzeć wulkan z tego miejsca. Wieżowce z czasem ustąpiły miejsca apartamentowcom. Policjantka dotarła na miejsce; silnik zgasł w otoczeniu zacisznego osiedla. Stwierdziła, że wciąż jest zbyt wcześnie na wizytę. Ułożyła się w fotelu i co jakiś czas spoglądała w okna domu przyjaciółki. Jak pieprzony stalker — pomyślała i uśmiechnęła się, jednak szybko spoważniała. — Co ja jej powiem? — zastanawiała się. — Minęło tyle lat.

Przypomniała sobie chwile, kiedy widziała Seiko po raz ostatni. Nie rozstały się w przyjaźni. Kaori była rozgoryczona wyborami życiowymi przyjaciółki. Dziś rozumiała, że nie miała prawa oceniać innych przez pryzmat własnej tragedii. Wymagać, by liczyli się z jej ojcem, podejmując decyzje dotyczące ich kariery. Wreszcie światło w oknie wychodzącym na ulicę zapaliło się. Kaori wysiadła z samochodu i ruszyła w stronę domu.

— O bogowie, Kaori! — Na widok przyjaciółki stojącej w progu, Seiko otworzyła szeroko oczy.

Policjantka przez chwilę bawiła się myślą, że to już druga osoba w ciągu kilkunastu godzin, którą zdołała wprawić w osłupienie. Serię tę zapoczątkował pan Masato. On też zainicjował jej wędrówkę po przeszłości.

— Potrzebuję twojej pomocy — oświadczyła bez wstępów.

— Oczywiście. Wejdź.

Dom okazał się przestronny, urządzony w nowoczesnym stylu. Nie było tu ścianek działowych, które pojawiały się na każdym kroku, pogrążając pomieszczenia w mroku. Był za to jasny salon doświetlony przez wpadające z ogrodu światło.

— Dobrze ci się powodzi — skomentowała Kaori.

Seiko w odpowiedzi skromnie spuściła wzrok.

Policjantka zatrzymała się w pół kroku.

— Hideko?

Kilkunastoletnia dziewczyna, ubrana w piżamę, tarła zaspane oczy.

— Kaori! — Uśmiechnęła się do niej promiennie.

Nie podbiegła jednak, jak robiła to wcześniej, by przytulić ulubioną przyjaciółkę mamy. Nie wypadało. Świadomość upływu czasu dopadła Kaori z całą mocą. Uśmiechnęła się niepewnie.

— Jestem tu służbowo — zwróciła się do Seiko. Desperacko uchwyciła się czegoś trwałego, co dawało poczucie stąpania po twardym gruncie.

Seiko skinęła głową i poprowadziła ją do kuchni.

— Widziałam się z panem Masato. Odwiedził mnie w pracy — odezwała się policjantka. Nie bardzo wiedziała, jak powinna zacząć. Żałowała, że wcześniej nie zadzwoniła.

— Pracujesz dla rządu?

— Na to wygląda.

— Pytaj, o co chcesz — zdecydowała Seiko, parząc herbatę. O tym, że przybycie przyjaciółki wytrąciło ją z równowagi, świadczyły trzęsące się dłonie. Na twarzy zachowała jednak spokój. Kaori postanowiła, że będzie trzymać się celu swojej wizyty.

— Czy nanobot może się zbuntować? Zrobić coś wbrew swemu oprogramowaniu?

— Konieczny byłby niezwykle silny bodziec, by coś podobnego stało się możliwe…

— Nadzwyczajne okoliczności?

— Coś w tym rodzaju.

— Spójrz na to. — Kaori położyła na stole dokumentację, którą otrzymała od doktora Matsudy. — To dane przesyłane przez nanoboty, znajdujące się w organizmie pacjenta, bezpośrednio do Instytutu Genetyki. Powiedz, czy takie dane można sfałszować?

— Cóż… jest to możliwe — zaczęła ostrożnie Seiko. W milczeniu przeglądała dokumentację. — Zakładamy, że technologia, którą stworzono, by chronić człowieka, zwraca się przeciwko pacjentowi, tak? — upewniła się. — Nanoboty mogłyby na przykład wywołać silne skurcze serca poprzez ładunki elektryczne. Wzrost ciśnienia, dokładnie taki, jak zarejestrowano tutaj, doprowadziłby wówczas do zawału. Właściwie nie jest to możliwe do wykrycia.

— A biobot? — zapytała Kaori. — Czy można jakoś wpłynąć na jego percepcję rzeczywistości? Zainfekować agresją?

— Jeśli chodzi o wirusy, wywołują one różne objawy. Gdy na przykład wprowadzi się do oprogramowania drobne poprawki, ewentualnie zmieni sposób interpretacji danych, SI będą wykonywać zadania bezcelowe. Możesz też zmusić je do analizy oprogramowania behawioralnego. SI popada wtedy w coś w rodzaju „autorefleksji”. Jeszcze inne wirusy po prostu je wyłączają. W gruncie rzeczy SI można zmanipulować na wiele różnych sposobów. Po to nas zatrudniają, aby temu zapobiegać — zakończyła Seiko.

Policjantka pokiwała głową, upiła łyk herbaty.

— Kaori, to oczywiste, że wraz z rozwojem inżynierii genetycznej czy biotechnologii dokładamy, jako ludzkość, kolejną cegiełkę do piramidy egzystencjalnego ryzyka. Dobrze o tym wiesz.

Policjantka znów pokiwała głową.

— Tak. — Seiko bacznie przyglądała się przyjaciółce. — Widzę, że twoje stanowisko przez te wszystkie lata tylko się umocniło. Więc powiedz, czy uważasz, że powinniśmy oznajmić milionom ludzi cierpiących na raka, na chorobę Alzheimera, że ze względu na ryzyko wykorzystania tych samych technologii do wrogich celów, musimy przerwać wszystkie prace bioinżynieryjne prowadzone nad terapiami?

Kaori upiła kolejny łyk herbaty. Milczała.

— To jest jak energia jądrowa — powiedziała Seiko. — Jeżeli wymknie się spod kontroli, będziemy mieli przerąbane. Jednak, dopóki korzystamy z niej właściwie, idziemy do przodu.

— Jak wytłumaczyłabyś to, co dzieje się nad Morzem Południowochińskim? — zapytała Kaori.

— Myślałam o tym. Podejrzewam zjadliwe, obce oprogramowanie. Może wirus. Wierzę, że Chińczycy szybko sobie z tym poradzą.

— Dziękuję, bardzo mi pomogłaś. — Policjantka podniosła się z krzesła.

— Kaori, co się dzieje?

— Miło było cię znowu zobaczyć. — Kobieta zmierzała już w kierunku drzwi.

Czuła wstyd, który oblepiał ją niczym wodorosty w morzu. Zdała sobie sprawę, że zachowała się wyjątkowo niegrzecznie. Pojawiła się znikąd, przywołując lawinę wypartych wspomnień, aby zaniepokoić gospodynię, i znów zniknąć bez słowa wyjaśnienia. Niestety nie mogła nic na to poradzić.

Honda przemierzała ulice metropolii. O tej porze ruch zaczynał się nasilać, jednak Kaori się tym nie przejmowała. Po raz nie wiadomo który analizowała dokumentację zebraną w sprawie pana Mitsuo. O wizycie w domu Seiko już nie myślała. Nie był to czas na sentymenty.

Jakie jest prawdopodobieństwo, że to wszystko się ze sobą łączy? — pomyślała. — Niesłychanie duże — uznała. Jednak prawdopodobieństwo wykrycia tego powiązania było równe zeru. Kaori czytała kiedyś o europejskim pisarzu, który rozważał rolę przypadku w ludzkim życiu. Podczas pierwszej wojny światowej jego ojciec – z zawodu fryzjer, uniknął podobno rozstrzelania, bo rozpoznał go człowiek, którego dawniej strzygł. Takie rzeczy się zdarzały. I miały swoją wymowę,

Nie odrywała wzroku od ekranu monitora, dopóki samochód nie dotarł na miejsce. Podniosła głowę. Chwilę obserwowała otoczenie, po czym wysiadła z auta, kierując się w stronę bramy cmentarza. Gdy zostawiła ją za plecami, stwierdziła z ulgą, że pęd świata nie ma tutaj dostępu. Tu czas się zatrzymał. Królowały bezruch i cisza.

Gdy szła aleją, pod nogami chrzęścił żwir. Minęła przytulone do siebie dwie kamienne płyty, na których osiadł ciemnozielony mech. Groby nie były jednak zapomniane. Wręcz przeciwnie. Płonęło tutaj mnóstwo zniczy. Kaori dostrzegła starszą kobietę, która krzątała się przy jednej z kwater. Dotarł do niej zapach świeżo rozkopanej ziemi. Pierwszy raz w tym roku.

Wreszcie zatrzymała się przed grobowcem rodziców. Gdyby tylko moje przypuszczenia okazały się prawdziwe — pomyślała, klękając i dotykając dłonią chłodnego nagrobka. — Gdybym mogła powiedzieć o tym światu, piloci znów wróciliby do łask. Koniec z bezzałogowymi samolotami. To zbyt niebezpieczne. Zbyt łatwe do zmanipulowania. Nawet gdy czasem giną prawdziwi bohaterowie.

Rzuciła ostatnie spojrzenie na grób. W ciszy opuściła cmentarz. Kiedy dotarła do Chiby, było już późne popołudnie. Nim wyjechała z Tokio ugrzęzła w korku spowodowanym przez wypadek. Czekając w sznurze samochodów klęła w myślach, jednocześnie łapiąc się na hipokryzji. Sama marzyła o świecie, w którym ludzka, niedoskonała percepcja zostanie zastąpiona na autostradach przez algorytmy. W tym wypadku była pragmatyczką, znała policyjną statystykę. Za dziewięćdziesięcioma pięcioma procentami wypadków drogowych stał czynnik ludzki.

Wreszcie dotarła do domu Okiya. Miała nadzieję, że tu dowie się prawdy o śmierci pana Mitsuo. W miejscu, gdzie rozpoczęło się śledztwo.

Od progu przywitał ją znajomy, ostry zapach tytoniu. Pani Okinawa po raz kolejny poprowadziła ją do pokoju numer siedemnaście.

— Zostaw nas — odezwała się policjantka, gdy ściany rozsunęły się przed nią, jak za pierwszym razem.

Pani Okinawa ukłoniła się i posłusznie opuściła pomieszczenie.

Kaori chwilę przyglądała się gejszy. Akira wyglądała, jakby spała. Była piękna. Piękna i doskonała, w nieludzki, bolesny sposób.

Gdy policjantka nachyliła się nad nią, poczuła bijący od jej włosów zapach jaśminu. Uruchomiła biobota. Ten natychmiast otworzył oczy. Uśmiech, zaprojektowany tak, by olśniewał, ozdobił twarz o perfekcyjnych rysach.

— Mam kilka pytań — zaczęła Kaori bez ogródek.

— Spotkania zawsze zaczynamy od rytuału parzenia herbaty. Czy mogę? — odezwała się Akira.

Policjantka poczuła się zaskoczona, ale w końcu rzekła:

— Z przyjemnością się napiję.

Gejsza poprowadziła ją w głąb domu Okiya. Wyszły do ogrodu, gdzie znajdował się pawilon. Tu odbywały się ceremonie picia herbaty. Kaori podświadomie się rozluźniła. Dom gejsz stanowił dziwne miejsce, niekończący się korytarz pokoi, w których czaiły się doskonałe istoty podobne do Akiry. Wzbudzało to jej niepokój. Sprawiało, że policjantka czuła się nieswojo.

Akira uklękła na macie obok niej. Na małym stoliku postawiła naczynia. Zagotowała wodę w cha-gama. Bambusową łyżeczką wsypała do miseczki sproszkowaną herbatę. Nie rzucała Kaori ukradkowych spojrzeń. Zachowywała pełen profesjonalizm. Jakby nie było to policyjne przesłuchanie, a prawdziwa ceremonia herbaciana, z jednym z klientów.

— Czym ty jesteś? — zapytała nagle Kaori, przerywając brutalnie rytuał. Doszła do wniosku, że skoro gejsza nie jest prawdziwą gejszą, a ona nie jest prawdziwym klientem, rytuał stanowi wyłącznie parodię.

Akira uśmiechnęła się, jakby odczytała jej myśli.

— Ile trzeba czekać, by istota ludzka osiągnęła umiejętność myślenia, analizowania, diagnozowania? — odpowiedziała pytaniem, wsypując proszek do drugiej filiżanki. Nie czekała na odpowiedź. — Z łona matki wychodzicie na świat zbyt szybko. Z niewykształconymi mózgami. Jesteście bezradni, bezbronni. A ja? Od samego początku, gdy powstałam, byłam doskonała.

Chwytając czajnik odsłoniła nadgarstek. Ruch ten, pozornie przypadkowy i niedbały, był przemyślany, zaplanowany. Miał sprawić Kaori przyjemność. Policjantka zapatrzyła się w długie, smukłe palce, obejmujące porcelanową miseczkę. Ich delikatność i kruchość oraz lśniąca skóra zniewalały.

— Czym się stałaś? — zapytała, odbierając miseczkę z gorącym napojem. Upiła łyk. Herbata była prawdziwa. Doskonała.

— Skąd to wiesz? — Akira, jak gdyby nigdy nic, nalała herbaty do drugiego naczynia.

Kaori przeszył dreszcz. Zastygła, niczym ofiara, która w ułamku sekundy zdaje sobie sprawę, że drapieżnik już nie wypuści jej z pułapki. To nie było spotkanie równego z równym. Człowieka z drugim człowiekiem. Ta istota była dalece bardziej rozwinięta.

— Założyłam, że pan Mitsuo zapragnął w pewnym momencie, byś stała się częścią eksperymentu jego życia. I wtedy coś się stało. — Gdy to mówiła, obserwowała geiko. Śledziła każdy jej ruch.

Akira nie odpowiedziała. Jej dłoń z czajnikiem zastygła w powietrzu, a potem naczynie rzygnęło wrzątkiem, jakby tengu otworzył pysk i buchnął płomieniem.

Kaori zasłoniła twarz rękoma. Gorący napój oparzył dłonie policjantki. Jej ciało przeszył potworny ból. W tym czasie Akira zerwała się na nogi, kopnęła stolik, który przewrócił się na Kaori, przecięła ogród i zniknęła w domu Okiya.

Policjantka z trudem stanęła na nogi. Zdrętwiałymi od bólu rękami próbowała wyciągnąć pistolet. Chwiejnym krokiem ruszyła za Akirą.

Gdy wbiegła do domu Okiya, na korytarzu zastała jakąś inną gejszę.

— Z drogi! — Wymierzyła do niej z pistoletu.

SI zamarła. Trudno powiedzieć, czy ta sytuacja ją przerosła i nie wiedziała, jak zareagować, czy osłaniała swą bliźniaczą siostrę. Kaori niczego nie była już pewna. Brutalnie popchnęła gejszę na ścianę. Nigdzie nie widziała pani Okinawy. Powinna ją ostrzec, by nie wychodziła z budynku. Ale nie było na to czasu.

Pobiegła dalej.

W dzielnicy gejsz nie zatrudniano już wielu kobiet. Miejsce to prawie całkowicie zdominowała sztuczna inteligencja. Zanim „duch gejszy” zawładnął ciałem dziewczyny, mijały zwykle lata. Przystosowanie niezgrabnych, często zahukanych córek rybaków do roli „kobiety doskonałej” bywało długotrwałe i mozolne. Nie zawsze okazywało się też skuteczne.

Precyzyjne, pełne wdzięku ruchy, ukłony, skinienia. Spojrzenia, które były w stanie całkowicie zniewolić mężczyzn. W dniu dwudziestych urodzin dziewczyny wywracały kołnierz i