Droga między falami - Niegrebecki Bartosz - ebook + audiobook + książka

Droga między falami ebook i audiobook

Niegrebecki Bartosz

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

 NASTAŁ CZAS POGUBIONYCH!

 Kontynuacja bardzo dobrze przyjętej "Pełni zapomnienia" wydanej w 2020 roku!

Pandemia ustąpiła, a nowy, brutalny świat staje się rzeczywistością. Życia doświadcza się we wszystkich, również mrocznych, odcieniach, często bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Wchodzący w dorosłość Benon nie ustaje w poszukiwaniach swoich korzeni, uczy się korzystać z odkrytych zdolności, krocząc przez zamglony świat, w którym każdy prowadzi własną, często nieczystą, grę.

Czy brutalność i zobojętnienie to jedyna recepta na przetrwanie w nowej rzeczywistości? Jak nie zagubić swojego człowieczeństwa w świecie,  który budzi się z koszmarnego snu?

Czy świat po pandemii stanie się lepszym miejscem do życia?

Bartosz Niegrebecki - człowiek wielu talentów. Przez ponad dwadzieścia lat zarządzał finansami różnych firm w Polsce i na Ukrainie. Ma tytuł MBA i międzynarodowy certyfikat księgowy. Oprócz tego uczy rachunkowości i finansów młodsze pokolenie księgowych. Jednak najbardziej ceni sobie umiejętność żonglowania. Prywatnie ojciec dwóch synów i jednej córki. Ma na koncie kilkadziesiąt ukończonych maratonów i jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Podobno to najlepszy pisarz wśród księgowych i najlepszy księgowy wśród pisarzy. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 663

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 19 godz. 10 min

Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
EwelinaZim

Nie oderwiesz się od lektury

Po lekturze pierwszej części długo odwlekałam w czasie kolejną... Jedna jestem bardzo mile zaskoczona. Książkę czyta się szybko i jest wciągająca - wyraźny progres w pisaniu. Teraz czekam na kolejną część i mam nadzieję, że autor nie zawiedzie :)
00

Popularność




Mojej Sylwii.

Znaleźliśmy się w końcu…

  

Rozdział I

Benon wracał do domu po raz kolejny. Na pamięć znał drogę pokonywaną przez pociąg. Wiedział, kiedy skład zwolni. Wiedział, kiedy przejedzie przez las, a kiedy wyda z siebie dźwięk, który ostrzegał zbliżające się do przejazdu samochody. Myślał, że zdrzemnie się, ale siedzenia w nowych wagonach okazały się za twarde. Do tej pory oparcia były miękkie, ale niedawno wprowadzone plastikowe i wyprofilowane siedziska uniemożliwiały długie siedzenie w jednej pozycji. Co chwilę zamykał oczy. Zmęczenie sprawiało, że chciał chociaż na moment zapaść w płytki, czujny sen. Konieczność częstej zmiany pozycji powodowała, że się rozbudzał.

Od kilku dni był pełnoletni. Mały plastikowy prostokącik z hologramowym nadrukiem w jego portfelu i odpowiednia aplikacja w telefonie dawały mu szereg praw, których nie miał wcześniej. Od kilku dni mógł kupować alkohol w każdej ilości. Nie musiał prosić o zgodę na paszport. Mógł kierować autem bez obecności dorosłego. Mógł kupić i sprzedać wszystko, co chciał, a po wizycie u notariusza został jedynym właścicielem mieszkania Anety i domu po jej babci.

Nie czuł się dorosły. Nie wiedział co to znaczy. Mimo tak mocnej cezury prawnej, jego świat pozostawał taki sam. Był świadomy, że to tylko umowna granica. Tak naprawdę nic się dla niego nie zmieniło. Mieszkanie po Anecie było wynajęte, a pieniądze wpływały na jego konto co miesiąc. Zgodnie z wolą Anety połowę przekazywał Cyrylowi, jej odnalezionemu po latach synowi. Domu po babci Anety jeszcze nie odwiedził. Ostatni raz był w jej rodzinnej miejscowości na pogrzebie. Nie chciał myśleć o tym miejscu. Prawnik poinformował go o jego obowiązkach jako właściciela, ale nie chciał się nad tym teraz zastanawiać. Tak naprawdę adres w akcie notarialnym był czystą abstrakcją. Teraz miał przerwę między semestrami i zajmowanie się majątkiem było ostatnią rzeczą, o jakiej chciał myśleć.

Źle ustawiona klimatyzacja w połączeniu z dużą ilością pasażerów powodowała, że w pociągu było duszno. Benon chłodził się butelkowaną wodą i czytał wiadomości w telefonie. Przeglądał strony i zastanawiał się, jaka lektura najlepiej skróci czas podróży. Nagłówki każdego portalu informacyjnego krzyczały o zmianach wprowadzanych w ostatnich dniach. Jedne chwaliły pomysł jako zaprowadzający porządek i ograniczający ryzyko ludzkie. Inne zaciekle go atakowały i porównały do systemu kastowego. Ludzie mieli być podzieleni na grupy i zhierarchizowani.

Na samej górze byli Wybrańcy, czyli ci, którzy przeszli przez czas zarazy nietknięci. Nie poddali się apatii, ominął ich amok. Ich pamięć pozostała nienaruszona. Niżej umieszczono Ocalonych. Apatia i amok doświadczyły ich, ale zdołali wrócić do zdrowych zmysłów. Ciągle mieli luki w pamięci. Wiele wspomnień im pouciekało. Niekiedy cale lata życia wytarły się w ich głowach i, według rządzących, ich wiedza i wykształcenie straciły na wartości. Ostatnią grupą byli Zapomniani. Tkwiąc w amnezji, nie byli w stanie samodzielnie funkcjonować. Stali się niepełnosprawni. Żyli w swoich światach, mniej lub bardziej zależni od opiekunów.

Benon czytał komentarze pod artykułem. Uczestnicy forów używali początkowo racjonalnych argumentów, lecz nie mogąc zmusić adwersarzy do zmiany opinii, zaczynali obrzucać się wyzwiskami. Sens dyskusji ginął w ogólnej awanturze i wyśmiewaniu drugiej strony. Benon zastanawiał się, czemu ktoś traci energię na takie rzeczy. Jemu by się nie chciało. Po krótkiej chwili zmienił stronę z wiadomościami.

Wszedł w zakładkę aktualności. Od kilku miesięcy wypełniały ją informacje o różnego rodzaju aktach przemocy. Ktoś został pobity do nieprzytomności w biały dzień w parku, a sprawcy pozostawali nieznani. Pewnego młodego mężczyznę przywiązano do haka holowniczego samochodu i ciągnięto przez miejskie ulice. W jakimś geście litości przywiązano go za ręce i pewno dzięki temu przeżył. Gdyby ciągnięto go za nogi, jego głowa pewno pękłaby po kilku uderzeniach o asfalt. Ktoś przez otwarte okno wrzucił do mieszkania butelkę z benzyną. Lokal spłonął doszczętnie, ogień uszkodził kilka sąsiednich mieszkań, a mieszkańcy, którzy nie zdołali szybko wydostać się na zewnątrz, ulegli poparzeniom. Za każdym razem sprawcy pozostawali nieznani. I to pomimo powszechnego monitoringu, wszechobecnych kamer i mnóstwa policyjnych dronów, latających nad miastami. Internet pełen był zdjęć ofiar i obrazów materialnych zniszczeń, których sprawcy jak dotąd pozostawali bezkarni. Benona zirytował natłok przytłaczających informacji. Wyłączył telefon i zamknął oczy. Tak postanowił dotrwać do końca męczącej podróży.

Pociąg wjechał na stację prawie o czasie i na peron z wagonów zaczęli wysypywać się ludzie. Postacie w barwnych ubraniach mieszały się, prąc w kierunku wyjścia. Stojące pod dworcem autobusy napełniały się pasażerami. Na przystankach szybko wzbierał tłum czekających na pojazd z właściwym numerem.

Benon był zmęczony tłokiem, hałasem i temperaturą. Postanowił te parę kilometrów do domu babci pokonać na własnych nogach. Szedł przez miasto, unikając hałaśliwych i tłocznych o tej porze dnia ulic. Drażnił go hałas aut i dźwięk klaksonów. Nawet słuchawki w uszach z głośną muzyką nie były w stanie powstrzymać odgłosów gwałtownego hamowania, pisku opon, krzyków nawołujących się ludzi. Nie mogąc tego znieść wybrał dłuższą drogę przez park. Dopiero idąc między drzewami zwolnił kroku, ciesząc się cieniem rzucanym przez rozłożyste konary i zapachem wilgotnej ziemi.

Większość jego rzeczy została w internacie, ale mimo tego plecak zaczynał mu ciążyć. Cieszył się na myśl, że kiedy dotrze do babci, wreszcie będzie mógł odpocząć. Zatrzymał się na moment, by poprawić wpijające mu się w plecy paski. Chciał iść dalej, ale jakaś postać stanęła mu na drodze.

– Nie masz może papierosa? Daj zapalić! – młody mężczyzna, który zastawił mu przejście, zrobił krok do przodu i wyciągnął rękę jakby chciał chwycić Benona za ubranie.

– Nie palę! – Benon zrobił unik, nie pozwalając mężczyźnie złapać się za odzież. Zobaczył, że napastnik nie jest sam, a kilkoro innych, którzy wyłonili się zza lidera, zaczyna zachodzić z obu stron, próbując go otoczyć. Widział, że kolory, którymi emanowali, wskazują na rychły atak. Ruszył energicznie, chcąc wykorzystać lukę między postaciami, by w ten sposób wydostać się na wolną przestrzeń. Kątem oka zobaczył jak jeden z napastników zamachnął się, chcąc wymierzyć mu uderzenie pięścią. Odruchowo podniósł ramiona, żeby zasłonić się przed atakiem. Udało mu się zblokować uderzenie, dzięki temu cios nie dotarł do twarzy, ale impet spowodował, że stracił równowagę i upadł.

Napastnicy otoczyli go, uniemożliwiając ucieczkę. Benon wiedział, że nie ma szans pokonać ich wszystkich. W tej chwili nie było istotne, czego od niego chcą. Może chcieli go pobić, a może tylko okraść? A może nudzili się i szukali rozrywki jego kosztem? Benon musiał spróbować uciec i to zanim spadną na niego pierwsze razy i kopniaki. Nie miał czasu na myślenie, musiał podjąć decyzję w ułamku sekundy.

Kiedy poczuł, że jego stopy znowu opierają się pewnie o twardy grunt, napiął tułów i ramiona i wyskoczył jak z procy w kierunku najbliższego napastnika. Cały impet skierował na tułów mężczyzny, który, zaskoczony, nie miał szans na uniknięcie ciosu. Trafiony głową Benona w pierś zdołał tylko jęknąć i przewrócił się, odsłaniając przejście. Benon nie czekał, aż inni otrząsną się z zaskoczenia i uniemożliwią mu ucieczkę. Ruszył w wolną przestrzeń, postanawiając biec w kierunku graniczącej z parkiem ulicy. Liczył na to, że napastnicy odpuszczą mu w pełnej ludzi przestrzeni.

Już prawie zaczął biec, kiedy poczuł, jak jakaś ręka złapała go za plecak. Szarpnął mocno, próbując wyrwać się, ale napastnik nie odpuszczał. Benon wierzgnął nogą, nie patrząc, gdzie uderza. Musiał trafić w żołądek atakującego, bo poczuł tylko, jak jego stopa zanurza się w miękkie tkanki. Uderzony mężczyzna wydał z siebie nieartykułowany dźwięk i puścił plecak. Benon nie tracąc czasu rzucił się do biegu w stronę ulicy.

Biegł prawie na bezdechu. Słyszał za sobą przekleństwa ścigających go napastników, ale nie odwracał się. Całą uwagę skupił na tym, aby nie stracić równowagi na parkowej ścieżce. Wiedział, że jeżeli przewróci się, napastnicy go dopadną. Wypadł na ulicę i przebiegł na drugą stronę drogi. Pustym chodnikiem biegł w stronę skrzyżowania, za którym widać było wzmożony ruch aut. Zatrzymał się dopiero, gdy dotarł do świateł. Od dłuższej chwili nie słyszał odgłosów pogoni, ale bał się odwrócić, żeby nie stracić szybkości. Dopiero teraz, łapiąc oddech, patrzył w stronę parku. Mimo tego, że po napastnikach nie było śladu, szybkim marszem ruszył w stronę domu babci. Co jakiś czas obracał się, sprawdzając, czy na pewno nie jest ścigany. Przyglądał się też ludziom idącym z naprzeciwka. Bał się, że może jego prześladowcy, widząc, w którą stronę ucieka, zechcą wykorzystać jakiś tylko im znany skrót i dopaść go w innym miejscu. Zastanawiał się, co wtedy zrobi, a wyobraźnia podpowiadała mu różne wersje zdarzeń i popędzała do szybkiego marszu. Cały czas był gotowy do dalszej ucieczki. Albo walki. Chciał jak najszybciej dotrzeć do miejsca, które uważał za bezpieczne.

Wreszcie dotarł do domu babci. Wszedł na klatkę i chwilę stał przed drzwiami do mieszkania. Przyjemny chłód sprawiał, że jego ciało odpoczywało po intensywnym biegu, a potem marszu. Chciał się uspokoić zanim wejdzie do środka. Wyjął z plecaka butelkę z wodą i duszkiem wypił zawartość. Poczekał, aż płyn przyjemnie rozleje mu się po wnętrznościach. Ręce ciągle mu drżały, ale w końcu otworzył drzwi swoim kluczem i wszedł do środka. Było cicho i przez chwilę myślał, że babci nie ma. Jednak bulgocąca na gazie zupa wskazywała, że nie mogła być daleko.

– Wreszcie jesteś, Beniu! – stara kobieta wyszła z drugiego pokoju i uścisnęła go mocno. – Nie mogłam się ciebie doczekać! Bałam się o ciebie, tyle niedobrych rzeczy dzieje się ostatnio wokoło. Siadaj, pewno zmęczony jesteś. A co ty taki zziajany? Zjesz zupy?

Postawiła na stole talerz z parującą zawartością. Benon usiadł i wziął do ręki łyżkę. Wydawało mu się, że nie jest głodny. Jego żołądek po niedawnych przeżyciach był ciągle ściśnięty, jednak smakowity zapach zrobił swoje. Wolno jadł i patrzył na pokój, próbował odgadnąć, co się zmieniło od jego poprzedniej wizyty.

– Gdzieś wyjeżdżasz? – zapytał zobaczywszy dużą wypchaną torbę leżącą na ziemi. – Dużo rzeczy spakowałaś!

Babcia na moment zatrzymała się. Benon zauważył, że się zdenerwowała, jednak nie dał jej odczuć, że o tym wie. Miał wrażenie, że coś jest nie tak, ale chciał, żeby mu sama o tym powiedziała. Od momentu, kiedy wszedł, czuł, że coś wisiało w powietrzu. Benon widział kolory zdenerwowania i lęku, ale nie wiedział, od kogo pochodzą. Część emocji należała do babci, ale innych nie rozpoznawał.

– Cześć, Beniu! – usłyszał za sobą głos. – Dawno cię nie widziałam…

Odwrócił się i zobaczył Marię, która wyszła z drugiego pokoju. Stała teraz przy nim i uśmiechała się. Po chwili wahania wyciągnęła do niego dłoń na przywitanie. Benon niechętnie podał jej rękę, a kiedy próbowała go objąć, zasłonił się drugim ramieniem w obronnym geście. Zaskoczona Maria odsunęła się i teraz mogła tylko patrzeć z zakłopotaniem.

– Wypuścili cię? – zapytał chłodnym tonem. – Wyleczyli i wypuścili, czy uciekłaś?

– Wypisali mnie wreszcie! – odpowiedziała. – Już dwa lata minęły. Jestem zdrowa.

Benon nie miał ochoty rozmawiać. Patrzył w okno, unikał jej spojrzenia. Kiedy usiadła przy stole, odwrócił się do niej bokiem.

– Co u ciebie? – zapytała. – Jak w szkole? Wyrosłeś bardzo! Chyba już studiujesz?

– Co cię to obchodzi? – odburknął po chwili milczenia. – To moje sprawy, co robię. Nic ci do tego!

– Beniu, przestań! – wtrąciła się babcia. – Nie zachowuj się tak!

– Jak mam się nie zachowywać?! – prawie wrzasnął. – Przyjeżdża sobie, jak gdyby nigdy nic i pyta się co u mnie! A co to ją obchodzi?! Niech pilnuje swoich terminów przyjmowania leków, a ode mnie się odczepi!

– Przecież to twoja matka! – babcia próbował powtrzymać jego wybuch. – Ledwo co wyszła ze szpitala. Po prostu grzecznie z nią porozmawiaj…

– Żadna moja matka! – rozsierdził się. – Sama powiedziała, że nie jest moja matką, a ja w to uwierzyłem. I cieszę się, że tak jest!

– Beni, proszę… – babcia zaczęła szeptać, zauważyła jak dotychczas spokojnej na pozór Marii zaczynają drżeć usta. – Proszę, nie zachowuj się tak…

– A jak mam się zachowywać?! – krzyczał. – Mogłaś mi powiedzieć, że będzie! Nie przyjeżdżałbym!

Widział jak kolory kobiet zmieniają się. Smutek i żal mieszały się z rozczarowaniem i poczuciem odrzucenia. Gwałtownie wstał od stołu. Chwycił plecak i ruszył do wyjścia. Pole widzenia zawężało mu się. Widział tylko kilka centymetrów przed sobą. Dopiero kiedy znalazł się na ulicy, zauważył, że cały drży ze strachu. Miał ochotę zacząć biec. Całą siłą woli powstrzymywał się przed oglądaniem za siebie. Wydawało mu się, że Maria jest tuż za nim i zaraz chwyci go za ramię.

Zapomniał nawet o niedawnej napaści. Kilkanaście minut kluczył po małych uliczkach. Dopiero wtedy miał odwagę się obejrzeć. Nikt za nim nie szedł, ale jeszcze kilka razy upewniał się, czy na pewno. Emocje zaczęły go opuszczać i do głosu doszedł rozum. Miał zamiar spędzić u babci przynajmniej kilka dni zanim zadecyduje, jak spożytkuje przerwę między semestrami. Teraz nie chciał tam wracać. Nie chciał spotykać się z Marią. Był zły na babcię, że go nie uprzedziła o jej przyjeździe.

Poczuł jak w kieszeni drży mu telefon. Na ekranie wyświetlił się nieznany numer, ale zdecydował się przyjąć połączenie.

– Cześć, Beniu! – usłyszał znajomy głos. – Pamiętasz mnie?

– Nadia! – jej głos poznał od razu. – Skąd masz mój numer?

– Zapytałam i dostałam! – roześmiała się dziewczyna. – Jedziesz do domu?

– Jadę. To znaczy już dojechałem. A w sumie to nie wiem sam… – Benon nie wiedział, co odpowiedzieć. – Planowałem pojechać w jedno miejsce. Idę właśnie na pociąg.

– A może przyjechałbyś do mnie? – zaproponowała. – Dom stoi prawie pusty. Mój brat pokazuje się tylko od czasu do czasu, a ojciec praktycznie nie wychodzi z pracy. Wsiadaj w pociąg i przyjeżdżaj! Nudzę się!

Benona zaskoczyła ta propozycja. Nadię znał od kilku miesięcy. Poznali się na zajęciach i od razu wpadła mu w oko. Zgrabna blondynka, wysoka, szczupła, emanowała kobiecością zaokrąglonych kształtów. Podobała się wielu. Uparcie jednak odrzucała zaloty, czasami nawet w dość obcesowy sposób. Wydawała się nie przejmować nikim i niczym. Mówiła, co miała na sercu. Spodobała mu się jej bezpośredniość. Wyczuwał życiową energię, która aż kipiała pod jej ubraniem. Chociaż była od niego trochę starsza, nie robiła z tego problemu.

Nie mieszkała w internacie. Razem z koleżanką dzieliły dwupokojowe mieszkanie. Benon był kiedyś u niej. Prosiła go o pomoc z zadaniem, a on chętnie jej pomógł. Skończyło się na wspólnym oglądaniu filmu i wypiciu paru piw. Zasnęła na jego ramieniu, a on jeszcze długo siedział nieruchomo, nie chciał przerywać jej snu. Kiedy się obudziła, po prostu wrócił do internatu, a ona od tego zdarzenia uśmiechała się na jego widok w specyficzny sposób.

Potem poprosiła go o pomoc jeszcze raz. Tym razem nie chciała oglądać filmu. Pozwoliła mu zostać u siebie. Wiedziała, że jest niedoświadczony i łagodnie przeprowadziła go przez pierwszy raz. Nie mógł potem zasnąć. Gładził jej włosy, gdy spała wtulona w niego. Sam patrzył w sufit, który tańczył kolorami. Wyszedł przed świtem. Zanim zamknął drzwi do jej pokoju, popatrzył jeszcze na blade odcienie jej sennych emocji. Chciał je zapamiętać, zostawić sobie na później.

Dziewczyna pociągała go, a jednocześnie coś ostrzegało go przed nią. W jej zachowaniu było dużo lekkomyślności i niepotrzebnego ryzyka. Benon widział, że kotłują się w niej emocje. Patrzył jak lekko przechodzą ze skrajności w skrajność. Wystarczyła iskra, by zapaliła się do czegoś. Wystarczyło słowo wątpliwości, by nagle ogarnęło ją zniechęcenie. Pociągała go jako kobieta i jako tajemnica do odkrycia. Samo jej pojawienie się powodowało u niego szybsze bicie serca.

W pewnej chwili zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie wie o niej nic. Jednak nie przeszkadzało mu to. Nie chciał badać mozaiki jej doświadczeń i dopasowywać do swojej układanki. Chciał tylko trwać przy niej w naiwnym młodzieńczym zauroczeniu. Nieświadomie i czule.

– No dobra, przyjadę – odpowiedział. – Tylko dokładny adres mi wyślij. I napisz jak do ciebie dojechać!

– Nic się nie martw, odbiorę cię ze stacji! – ucieszyła się. – Na moją wioskę i tak byś sam nie trafił! Za godzinę masz pociąg od siebie. Zdążysz?

– Zdążę! – spojrzał na zegarek. – Idę na dworzec!

– To widzimy się!

Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale się rozłączyła. Poprawił plecak i ruszył w stronę stacji. Miał dużo czasu, ale szedł szybko bojąc się, że znowu na jego drodze może pojawić się coś lub ktoś, kto przeszkodzi mu w dotarciu na miejsce przed odjazdem pociągu. Tym razem szedł głównymi ulicami pełnymi ludzi. Bilet kupił stojąc na przejściu dla pieszych, gdy czekał na zielone światło.

Na peronie co chwilę spoglądał na telefon i porównywał wyświetlaną godzinę ze wskazaniami dworcowego zegara. Wskazówki poruszały się powoli, aż w końcu nadjechał oczekiwany pojazd. Wsiadł do wagonu i usiadł blisko wyjścia. Znał tylko nazwę stacji, na której miał wysiąść. Bał się ją przegapić i z każdym kilometrem pokonywanym przez skład sprawdzał, ile jeszcze pozostało do jego przystanku.

Pociąg dojechał na miejsce prawie punktualnie. Benon wyskoczył na wąski peron. Był jedyną osobą, która wysiadła w tym miejscu. Gdyby nie zarysy odległych zabudowań, mogłoby się wydawać, że tory kolejowe prowadzą przez bezludne okolice. Do przystanku prowadziła asfaltowa droga, która znikała w pobliskim lesie.

Pociąg ruszył w dalszą drogę, a Benon został sam na peronie. Po chwili z lasu wyłoniło się niewielkie auto. W tumanach kurzu zatrzymało przy przystanku.

– Cześć, Beni! – zawołała Nadia, gdy wyskoczyła z samochodu. – Fajnie, że już jesteś!

Objęła go mocno i obdarzyła pocałunkiem w policzek. Chwyciła za rękę i pociągnęła do auta.

– Wrzuć plecak na tył! – krzyknęła. – Bagażnik mi się nie otwiera.

Ruszyła energicznie. Jechali asfaltową drogą przez las. Korony drzew, które rosły po obu stronach szosy, łączyły się nad drogą i tworzyły zielony tunel. Przez gałęzie przedzierały się promienie słońca i znaczyły jasnymi plamami asfaltową powierzchnię drogi. Nadia włączyła radio i kiedy usłyszała ulubioną piosenkę, podkręciła głośność na maksymalny poziom. Benon otworzył okno po swojej stronie i teraz wiatr obojgu rozwiewał włosy. Dziewczyna śpiewała, uderzając w rytm muzyki dłońmi o kierownicę.

– Lubię ten kawałek! – krzyknęła, gdy piosenka się skończyła. – Mogę tego słuchać na okrągło!

– Daleko jeszcze? – zapytał, gdy dojechała do skrzyżowania asfaltowych dróg.

– Niedaleko do wsi, daleko od wszystkiego innego! – roześmiała się. – Już widać zabudowania!

Dojechali do domu na krańcu wsi i wjechali na podwórko. Kiedy wysiedli z auta, podbiegł do nich niewielki pies. Merdał ogonem i łasił się do dziewczyny.

– Mój słodziak! – mówiła i głaskała go po grzbiecie. – Nie ma lepszego stróża. Mały, ale wariat!

Pies zbliżył się i zamerdał przyjaźnie. Benon pogłaskał go, a pies polizał mu dłoń.

– Polubił cię – stwierdziła Nadia. – Ma wyczucie do ludzi. Złego poznaje na kilometr!

Benon kucnął, by pogłaskać psa obiema rękoma. Zwierzę łasiło się do niego, z radością przyjmowało pieszczoty.

– No chodź już do domu! – powiedziała dziewczyna. – Musisz być głodny. Zrobię ci coś do jedzenia.

Weszli do środka. Benon przypomniał sobie, że do tej pory udało mu się zjeść tylko kilka łyżek zupy, zanim wybiegł od babci. Głód przypomniał o sobie. Patrzył, jak Nadia zapala kuchenkę i stawia na gazie garnek z zupą.

– Lubisz grzybową? – zapytała, gdy zupa zaczęła bulgotać. – Szybko zrobiło się ciepło, trochę popadało i obrodziło w okolicach. Bardzo nietypowo jak na tę porę roku, ale grzyby smaczne.

Nie czekając na odpowiedź nalała dwa talerze. Podała mu łyżkę i wyciągnęła z szafki pokrojony chleb. Jedli w ciszy.

– Chcę ci wszystko pokazać – powiedziała, gdy skończyli. – Będziesz miał pokój koło mojego.

Zaprowadziła go do pokoju na piętrze. Przez zasłony do środka dostawało się niewiele światła. Widać było, że dawno nikt tu nie wchodził.

– To pokój mojej starszej siostry. Dawno już mieszka w mieście – mówiła szybko, jakby chciała uprzedzić pytanie. – Zostaw tu swoje rzeczy. Obok masz łazienkę, a ręcznik zaraz ci przyniosę.

Benon nie odzywał się. Czekał, aż Nadia pokaże mu wszystko.

– Ojciec pewno dopiero wieczorem wróci z pracy, a mój brat zaczął wakacje i gdzieś się włóczy – mówiła, oprowadzając go po domu. – Ojciec może pojedzie do swojej Ewy i tam będzie spał, więc jest szansa, że będziemy tu sami jeszcze długo.

– Co robi twój tata? – zapytał. – Pracuje daleko?

– Jest weterynarzem. Oj, przepraszam, lekarzem weterynarii! – roześmiała się. – Nie lubi jak się go nazywa weterynarzem. Podobno to sugeruje, że mniej umie niż lekarz od ludzi. A on twierdzi, że ma trudniejszą pracę, bo jego pacjenci nie powiedzą, gdzie ich boli i sam się musi domyślać. Gabinet ma w domu, ale głównie jeździ do zwierząt.

– Ewa to jego znajoma? – zapytał.

– To jego sympatia – odpowiedziała. – Nocuje u niej dość często.

Przestała mówić, a Benon zobaczył, jak zmienia się jej nastrój. Ogarnęły ją kolory smutku.

– Twoja mama z wami nie mieszka? – zapytał, choć znał odpowiedź.

– Nie żyje – odpowiedziała. – Umarła dawno temu. Byłam jeszcze mała, niewiele pamiętam. Szkoda czasu na takie tematy, chodźmy do lasu! Może znajdziemy jakieś grzyby na kolację?

Poszli do zagajnika nieopodal domu. Chwilę szli po wydeptanej ścieżce. Potem skręcili między drzewa i zaczęli stąpać po miękkim podłożu. Dziewczyna szła powoli, wypatrywała grzybów. Co rusz pochylała się i odcinała dorodne sztuki, które wrzucała do wiaderka.

Benon nie mógł oderwać wzroku od ostrożnie stawiającej kroki Nadii. Kiedy odwracała się do niego i pokazywała co ciekawsze okazy, kiwał z uznaniem głową, ale prawie nie widział grzybów. Wpatrywał się w jej oczy i uśmiechał. Odpowiadała uśmiechem, a kiedy ich spojrzenia spotykały się, czuł, jak serce zaczyna mu mocniej bić.

– Popatrz jaki piękny prawdziwek! – Nadia zatrzymała się, wskazywała miejsce koło ściętego pnia – Aż szkoda zrywać!

Benon stanął obok. Niby patrzył na dorodnego grzyba, ale tak naprawdę czekał na właściwy moment. W pewnej chwili bez słowa objął ją w pół i przycisnął wargi do jej ust.

– Co robisz?! – odepchnęła go. – Zostaw mnie!

Stanął zaskoczony. Wydawało mu się, że widzi w jej kolorach otwarcie na bliskość, a przynajmniej gotowość na pocałunek. Teraz zobaczył jedynie zniecierpliwienie i trochę złości. Odrzucenie sprawiło, że miał ochotę uciec jak najdalej.

– Myślałem, że… – zaczął się nieporadnie tłumaczyć.

– Teraz zbieramy grzyby. Nie pora na to! – powiedziała, gdy zobaczyła jego zmieszanie. – Coś musimy mieć na kolację. Zresztą, chyba już mamy dosyć. Wracamy!

Wzięła go za rękę i pociągnęła za sobą. W pewnej chwili zatrzymała się i przytuliła.

– Cieszę się, że przyjechałeś… – wyszeptała mu do ucha. – Dziękuję…

Pocałowała go w usta. Benon chciał kontynuować pocałunek, ale znowu się odsunęła.

– Zrobimy grzyby ze śmietaną na kolację! – powiedziała. – Pomożesz mi?

– Pomogę – odpowiedział, choć znowu miał ochotę uciec. – Tylko nie wiem jak. Musisz mi pokazać!

– Pokażę! – uśmiechnęła się. – Wszystko ci pokażę, co i jak!

Wrócili do domu i zaczęli przygotowywać potrawę. Nadia głośno dawała wskazówki, a Benon po kolei stosował się do jej instrukcji. Nałożyła potrawę na talerze, a kiedy zjedli, na zewnątrz robiło się już szaro. Dziewczyna zapaliła lampkę i zamknęła okno.

– Trzeba uważać na komary – powiedziała. – Z nimi mogą przylecieć złe myśli.

– To jakiś lokalny przesąd? – zapytał.

– Żartuję, głuptasie! – roześmiała się i wyjęła z lodówki butelkę wina. – Napijemy się trochę.

Nalała wino do kubków i postawiła jeden przed Benonem. Przechylił zawartość jednym haustem. Poczuł, jak ciepło wywołane działaniem alkoholu rozlewa mu się po żołądku.

– Chce mi się spać – powiedział. – Pójdę się umyć i położę. To był długi dzień…

– Jasne, idź spać, jak chcesz – Nadia była zaskoczona tym wyznaniem. – Możesz wziąć prysznic. W pokoju masz już pościelone i ręcznik leży na krześle. Tylko okno sobie zamknij, bo komary nalecą.

– I złe myśli z nimi – Benon uśmiechnął się. – Zamknę okno.

Poszedł na górę odprowadzany spojrzeniem Nadii. Widział jej zaskoczenie, ale męczyła go jej zmienność. Wysyłała sygnały, których nie rozumiał. Jej kolory mówiły jedno, ale jej reakcje sprawiały, że zaczynał wątpić w to, co widzi. Nie chciało mu się spać, ale chciał pobyć trochę w samotności. W tej chwili czuł irytację i odrzucenie. To wszystko, wymieszane ze wspomnieniami dzisiejszego ataku a potem spotkania z Marią, sprawiło, że poczuł się bardzo samotny. Chciał po prostu posiedzieć trochę w ciemności.

Z plecaka wyjął przybory do mycia. Wziął ręcznik wiszący na oparciu krzesła i poszedł do łazienki. Umył zęby i wszedł pod prysznic. Szybko namydlił się i spłukał pianę. Ciepła woda zmywała z niego kurz. Czuł jakby razem z pianą spływały z niego części wspomnień dzisiejszego dnia. Zrobiło mu się lżej.

Owinięty ręcznikiem wszedł do ciemnego pokoju. Po omacku znalazł plecak i schował do niego brudne ubranie. Kiedy zamykał okno, zobaczył, że na zewnątrz jeszcze nie jest tak ciemno. To grube zasłony izolowały pomieszczenie. Poczuł się dobrze w ciemności. Namacał łóżko, odsunął koc i wszedł pod kołdrę. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że leży nago. Chciał poszukać czegoś do ubrania, ale zrobiło mu się przyjemnie ciepło. Postanowił chwilę poczekać.

Nadia wchodziła po schodach i nuciła jakąś piosenkę. Słyszał, jak wchodzi do łazienki i odkręca wodę. Próbował odgadnąć, o czym śpiewa, ale przez szum wody i ściany skutecznie tłumiące dźwięk, ledwo słyszał melodię. Kiedy woda przestała lecieć, słyszał jeszcze, jak płucze gardło. Potem zrobiło się cicho.

Wyszła z łazienki. Deski podłogi cicho trzeszczały pod naporem jej bosych stóp. Benon spodziewał się, że dźwięki oddalą się, ale one nagle umilkły. Drzwi do jego pokoju skrzypnęły i w mroku pojawił się zarys dziewczyny.

– Śpisz, Beni? – Nadia stała w otwartych drzwiach. – Śpisz już?

– Nie śpię – odpowiedział. – Dopiero się położyłem.

– Poradziłeś sobie z oknem? – pytała.

– Poradziłem sobie…

– Mogę położyć się na chwilę obok ciebie? – zapytała i zanim zdążył odpowiedzieć, zamknęła drzwi i wślizgnęła się pod kołdrę. – Tylko na chwilę…

– Możesz – odpowiedział, choć dziewczyna leżała już obok niego. – Przykryj się dobrze. Robi się chłodno.

– Mogę się przytulić? – zbliżyła się do niego. – W całym domu jesteśmy tylko my. Nie chcę spać sama. Nie lubię tego…

Poczuł jej zapach. Chciała oprzeć głowę o jego ramię, ale obrócił się i teraz leżeli twarzą w twarz. Czuł jak powietrze, które wydycha, muska mu szyję. Położył jej dłoń na plecach i zorientował się, że jest naga. Przyciągnął ją do siebie i pocałował w usta. Tym razem odwzajemniła pocałunek. Pocałował ją mocniej, a teraz ona przyciągnęła jego. Całowali się namiętnie, ale bez pośpiechu. W pewnej chwili Nadia odwróciła się na plecy i wciągnęła go na siebie.

– Nadia, ja cię ko…– zaczął mówić, ale położyła mu dłoń na ustach.

– Ani słowa… – szepnęła i objęła go mocno nogami. – Nic nie mów! Tylko kochaj się ze mną…

Benonowi kolory latały przed oczami. Widział, jak przechodzą przez Nadię i mieszają się z jej barwami. Odcienie przenikały się. Na moment tworzyły nowe kombinacje, by za chwilę wrócić do pierwotnych barw. Kiedy skończyli, eksplozja kolorów trwała jeszcze chwilę, zanim ucichła. Nadia tuliła się do niego i całowała w szyję.

– Dziękuję ci – powiedziała cicho. – Dziękuję, że przyjechałeś i byłeś ze mną…

Nie odpowiedział, ale widział, że Nadia robi się smutna.

– Co się stało? – zapytał. – Zrobiłem coś nie tak?

– Wszystko z tobą w porządku – odpowiedziała. – To ze mną jest coś nie tak.

– Ale co się stało? – nie odpuszczał. – Przecież widzę, że ci smutno…

– Dziękuję, że przyjechałeś – powtórzyła. – Uratowałeś mnie dzisiaj.

– Ja? – zdziwił się. – Przecież nic nie zrobiłem!

– Jakbyś nie przyjechał… – zawahała się na moment. – Jakbyś nie przyjechał, mogłoby mnie już nie być…

– Ale jak to? – nie rozumiał. – Jak by cię miało nie być?

– Chciałam się zabić, głuptasie! – powiedziała. – I nie byłoby mnie już.

– Dlaczego? – dziwił się. – Żartujesz sobie ze mnie?

– Założyłam się z sobą. Jeżeli nie przyjechałbyś, strzeliłabym sobie w głowę z dubeltówki ojca. Przyjechałeś, więc poszliśmy na grzyby. A teraz jesteśmy tutaj…

– Przestań! – beznamiętny ton Nadii zaczął go irytować. – Nie lubię takich żartów!

– Nie bierz tego do siebie – mówiła ciszej. – Z samotności to wszystko…

– Masz przecież rodzinę. Jesteś samotna?

– Moja mama umarła jeszcze przed zarazą – gładziła go po włosach. – Długo chorowała. Lena, moja siostra, przeprowadziła się do miasta niedługo przed jej śmiercią. Chyba nie mogła na to patrzeć. Ja z moim bratem nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Mama tylko leżała. Była podłączona do kroplówek i miała taką szarą twarz. Do pewnego momentu odzywała się, a potem już przestawała nas poznawać. Robiliśmy jej rysunki. Kładliśmy je na pościeli, ale nie patrzyła. Niedługo potem ojciec obudził nas rano i powiedział, że mama odeszła. Był pogrzeb, przyjechała Lena. To wszystko było takie nierealne, nierzeczywiste. Nie mogłam nawet płakać. Coś mnie ścisnęło i nie chciało puścić.

– Tęskniłaś za nią?

– Wtedy jeszcze nie. Dopiero, gdy weszłam do jej pokoju i zobaczyłam puste łóżko. Takie kompletnie puste. Bez pościeli, poduszek. Nawet materaca nie było, sam stelaż. Usiadłam na brzegu łóżka i zaczęłam płakać. Dopiero wtedy do mnie dotarło, że jej już nie ma.

– Zazdroszczę ci wspomnień – powiedział. – Ja nie pamiętam nic z czasów sprzed zarazy. A chciałbym…

– Ja bym chyba wolała zapomnieć – wtuliła się w niego bardziej. – Zwłaszcza tego, co działo się później. Pamiętasz, jak zaczęła się epidemia?

– Nic nie pamiętam. Pierwsze wspomnienia mam już po.

– To było strasznie dziwne – głos jej się zmienił, a Benon zobaczył w niej lęk. – Tu na skraju wsi zawsze niewiele się działo, ale wtedy jakby wszystko zamarło. Moja siostra przyjechała z miasta, bo ktoś próbował podpalić jej dom. Nie miała wody ani prądu w mieszkaniu. Tutaj też nie mieliśmy prądu, ale przynajmniej wody było dość ze studni. Chociaż bez prądu trzeba było pompować ręcznie. Sąsiedzi poznikali, a jacyś dziwni ludzie zaczęli nocami włóczyć się po okolicy. Kiedyś przyszli tutaj. Próbowali dostać się do domu. Moja siostra uciekła do zagajnika przez okno w piwnicy. Mój brat pobiegł za nią, a ja zostałam tylko z ojcem. Wejścia były zabarykadowane. Ojciec krzyczał, że ma broń. Kazał mi siedzieć cicho w piwnicy, a sam został u góry. Weszłam pod jakieś pudła. Chciałam, żeby mama wtedy była ze mną. Pewno nie bałabym się tak bardzo. W pewnej chwili słychać było dźwięk tłuczonego szkła. Chyba chcieli wejść przez okno. Ojciec zaczął krzyczeć i padł strzał. Potem jeszcze jeden. Nie wiedziałam, co się dzieje. Nagle zapadła cisza. Była taka dziwna. Aż dzwoniło w uszach.

– Weszli do domu?

– Do piwnicy zszedł ojciec i powiedział, że uciekli. Kazał mi tu czekać do rana. Sam pilnował na górze. Dopiero jak zrobiło się jasno, pozwolił mi wyjść. Moja siostra z bratem wrócili z lasu. Nikt nic nie mówił. Cały dzień nikt nie powiedział słowa. Sprzątaliśmy szkło i zabijaliśmy deskami okna na wypadek, gdyby wrócili.

– Pojawili się jeszcze?

– Nie wrócili więcej. Ale każdą noc musieliśmy spędzać w piwnicy. Ojciec pilnował wejść u góry, a my spaliśmy na dole. Potem przyjechało wojsko. Po jakimś czasie znowu mieliśmy prąd. O amoku usłyszeliśmy później. Tędy nikt nie biegł przed siebie. Może za daleko od miasta byliśmy?

– Wszystko się uspokoiło?

– Niby tak – Nadia westchnęła. – Ale ja ciągle się bałam. Wiesz, że nie mogłam zasnąć w swoim łóżku? Mogłam spać tylko w piwnicy. Ojciec nie pozwalał mi, ale w ciągu dnia chowałam się tam i odsypiałam całe noce. Do tej pory nie lubię sama spać…

– Mówiłaś mu o tym?

– Tak, ale nie chciał słuchać! – powiedziała z żalem. – Dla niego to były fanaberie. A ja ciągle się bałam. Tobie pierwszemu to mówię. Ciągle się boję, gdy jestem tu sama. Ten strach mnie paraliżuje i zabija po kawałku. Chcę od tego uciec. Wolałabym nie czuć nic…

Przestała mówić. Benon poczuł, jak z jej twarzy spływają łzy.

– Dobrze, że jesteś ze mną teraz – powiedziała, gdy wycierał jej policzki. – Coś w tobie jest takiego... Nie wiem co, ale czuję, że mogę ci zaufać. Nie pamiętam, kiedy płakałam ostatnio, a przy tobie to takie łatwe…

Pocałował ją w mokry policzek. Słono-gorzki smak nie był przyjemny, ale zrobił to jeszcze raz. Zobaczył, jak jej kolory lęku rozpraszają się. Odwzajemniła się i dotknęła wargami jego ust. Po chwili złączyli się w namiętnym pocałunku. W milczeniu obdarzali się nawzajem pieszczotami.

Kochali się znowu, lecz tym razem Benon widział, że coś się zmieniło. Nadia była spokojniejsza, a jej ciało nie było tak napięte jak poprzednio. Benon czuł, że tym razem połączyli się inaczej. Była z nim, ale tym razem nie zawłaszczała jego obecności. Nie próbowała już kontrolować każdego momentu. Jej kolory były inne. Mieszały się swobodnie z barwami Benona i skutkowały nowymi odcieniami.

Kiedy skończyli, leżeli obok siebie w milczeniu i trzymali się za ręce. Oddychali spokojnie. Benon patrzył, jak Nadia zapada w sen. Jej kolory blakły i przybierały senną formę. Kiedy usnęła, obrócił się na plecy i wpatrywał w ciemny sufit. Obserwował, jak jego barwy rozpływają się i blakną. Zamknął oczy i zapadł w sen.

Zobaczył jasną postać kobiety o szarych włosach, która przysiadła na brzegu łóżka. Wiedział, że śni, ale nie mógł się poru­szyć. Postać zbliżyła się do niego i pogłaskała go po twarzy. Spodziewał się chłodu, ale zamiast tego poczuł przyjemne ciepło. Kobieta uśmiechała się. Z dotykiem przeszedł na niego jej spokój. Wiedział, że nie stanowi zagrożenia, ale mimowolnie za­drżał, gdy zbliżyła się do Nadii. Głaskała ją po włosach i odgar­niała kosmyki spadające na twarz. Dziewczyna reagowała na jej dotyk, uśmiechała się przez sen. Kobieta pocałowała ją w policzek, potem w czoło i w usta. Popatrzyła jeszcze raz na leżącą parę i jej postać zaczęła się rozmywać.

Benon przebudził się. Na zewnątrz było już szaro. Nadia spała odwrócona do niego plecami. Nie chciał jej budzić i wstał najciszej jak potrafił. Kiedy szedł do łazienki, skrzypnięcie deski w podłodze przebudziło dziewczynę.

– Już nie śpisz? – zapytała półprzytomnie, gdy podniosła się z łóżka. – Czekaj, jakieś śniadanie przygotuję!

Minęła go i poszła do łazienki. Zamknęła za sobą drzwi, a Benon słyszał wodę lecącą z prysznica. Kiedy wyszła, przywitała go pocałunkiem.

– Idź pod prysznic, a ja zrobię coś do jedzenia – powiedziała z uśmiechem. – Jajecznicę z grzybami na pewno lubisz!

Zeszła na dół, podśpiewując. Benon nie musiał obserwować jej kolorów, by wiedzieć, że była w dobrym humorze. Szybko się umył i zszedł do kuchni. Nadia kończyła smażyć jajka.

– Miałam dziwny sen – mówiła, gdy nakładała jajecznicę na talerze. – Śniła mi się mama. Była taka, jak ją zapamiętałam. Pogłaskała mnie po głowie i pocałowała. Potem zniknęła gdzieś, ale mi nie zrobiło się smutno. To jakieś takie normalne było. Wiedziałam, że nie poszła daleko. A tobie co się śniło?

– Nie pamiętam – skłamał. – Chyba nic.

Nie chciał opowiadać jej swojego snu. Cieszył się, że widziała to samo, co on i nie musiał już nic przekazywać. Trochę bał się, że dziewczyna go wyśmieje albo zacznie kpić z jego słów. Nigdy nie opowiadał jej o swoich zdolnościach.

Było mu trochę smutno. Zazdrościł jej tego snu. Chciał, aby do niego też przyszedł ktoś bliski i pogłaskał go po głowie. Ta myśl przysłoniła mu wszystko inne.

– Odwieziesz mnie na dworzec? – poprosił. – Muszę pojechać w jedno miejsce. Chcę pobyć trochę sam i pomyśleć. Nie wiem, czy to cokolwiek da, ale muszę spróbować. Potrzebuję odnaleźć swoje korzenie. Nawet nie wiem, skąd pochodzę…

– Tak bardzo ci na tym zależy? – zapytała. – Może lepiej nie wiedzieć?

– Zależy mi! – potwierdził. – A ty nie chciałabyś wiedzieć skąd pochodzisz?

– Pewno też chciałabym to wiedzieć – westchnęła. – Odwiozę cię, jeżeli tak bardzo ci na tym zależy.

Szybko spakował swoje rzeczy, siedział na ganku i czekał na Na­­dię. Patrzył na zabudowania i ścianę drzew pobliskiego zagajnika. Zaczął mieć wątpliwości, czy nie za bardzo się pośpieszył. Może powinien spędzić tu kilka dni? Dotarło do niego, że będzie tęsknił za dziewczyną.

– No to jedziemy! – zawołała, wychodząc z domu. – Wskakuj do auta!

– Czekaj chwilę – Benon wstał i wrzucił plecak na tylne siedzenie. – Chciałbym ci coś powiedzieć.

– Coś się stało? – dziewczyna podeszła do niego i popatrzyła mu prosto w oczy. – Coś nie tak?

– Nadia – zaczął mówić, choć stres zatykał mu gardło. – Chciałem ci powiedzieć, że cię koch…

– Nie zaczynaj znowu! – przerwała mu zanim dokończył zdanie. – Co cię tak wzięło na miłość?! Kochaliśmy się parę razy i to wszystko! Spędziliśmy z sobą noc czy dwie. Nic więcej! Wydaje ci się! To wszystko! Miłości nie ma, to jakieś wymysły! I to w dodatku takie, przez które się cierpi!

Chciał jej przerwać i zaprzeczyć, ale nie dawała sobie wejść w słowo.

– Jestem pierwszą dziewczyną, z którą byłeś – mówiła dalej. – To pewno dlatego coś ci się ubzdurało. Tak samo jak ja jesteś zwierzęciem i chcesz się rozmnożyć. Wydaje ci się, że kochasz, a tak naprawdę chcesz tylko seksu! Miłości nie ma, to złudzenie…

Nadia zamilkła i przez chwilę stali przed sobą w milczeniu. Benon chciał coś powiedzieć, ale widział, że kolory dziewczyny wskazują na tęsknotę i strach. Wiedział, że jego słowa nic tu nie zmienią.

– Jedźmy już – powiedział. – Jeszcze pociąg mi ucieknie.

Wsiedli do auta. Nadia bez słowa zapaliła silnik i ruszyła. Przez całą drogę na stację nie odezwali się do siebie ani słowem. Dojechali kilka minut przed przyjazdem pociągu. W dali widać było zbliżający się skład. Oboje wyszli z auta.

– Beni, poczekaj! – chwyciła go nagle za ramiona. – To nie tak, że mi na tobie nie zależy. Z nikim mi nie było tak dobrze, jak z tobą. Znam cię tak krótko, a czuję jakbym znała cię od wieków! Coś jest takiego w tobie, nie potrafię tego nazwać. Chciałabym tego więcej, ale boję się. Nie w tej chwili. Jeszcze nie teraz…

Przytulił ją do siebie. Dziewczyna przylgnęła do niego całym ciałem.

– Muszę jechać – powiedział i pocałował ją w policzek. – Naprawdę muszę jechać…

– Wiem, że musisz – odsunęła się. – Będę tęsknić, ale ty nie czuj się zobowiązany…

Gdy pociąg zatrzymał się, pocałowali się jeszcze raz na pożegnanie. Benon wskoczył do środka i pomachał dziewczynie. Odmachała mu, spoglądała, jak znika za automatycznymi drzwiami. Patrzyli na siebie, dopóki mogli. Kiedy zniknęła mu z oczu, chciał jej coś napisać, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Zamknął oczy i bezskutecznie próbował odsunąć od siebie jej obraz.

Pociąg wiózł go w strony, w których nie był od dawna. Postanowił spędzić parę dni w domu zapisanym mu przez Anetę. Nigdy tam nie był i nawet nie wiedział, czy dom ciągle stoi. Liczył na to, że znajdzie tam spokój, dzięki któremu odnajdzie jakiś ślad swojego pochodzenia. Liczył na sen, w którym ktoś go odwiedzi.

 

Rozdział II

Maciej stał w korku i palił papierosa za papierosem. Wracał do pracy po prawie trzymiesięcznej przerwie. Bronił się, jak mógł, ale w końcu dostał od przełożonych polecenie wykorzystania zaległego urlopu. Wyjechał z miasta prawie obrażony. Pojechał w góry, by spędzić ten czas w wynajętym tylko dla niego domku.

Przez pierwsze tygodnie budził się z myślą, że powinien być w pracy. Nikt go nie niepokoił. Jego telefon milczał jak zaklęty, a dostęp do służbowego maila miał zablokowany. Pogrążył się w domysłach. Wyobrażał sobie, jak ktoś wchodzi do jego pokoju i zagląda do szuflad. Czyta notatki, szuka czegoś kompromitującego. Takie myśli trzymały się go od rana do nocy.

Po miesiącu mu przeszło. Robił sobie długie wycieczki w góry i upijał się regularnie. Kiedy pogoda nie sprzyjała albo przechodziła mu ochota na alkohol, wypożyczonym autem jechał kilkadziesiąt kilometrów, by w sąsiednim mieście skorzystać z usług prostytutek. Nie żałował sobie drogiego jedzenia ani towarzystwa. Zaczął myśleć, że tak by już mogło zostać. Chętnie nie wracałby do ośrodka. Przed rezygnacją z pracy powstrzymywał go tylko brak pieniędzy na kontynuowanie takiego stylu życia oraz perspektywa nudy.

Im bliżej do dnia powrotu, tym gorzej się czuł. Obsesyjne myśli wróciły. Zastanawiał się, czy ma do czego wracać. Chciał dzwonić do znajomych z pracy i tak bez powodu zapytać: „co tam słychać”. Zrezygnował z pomysłu, gdy zdał sobie sprawę, że z nikim nie nawiązał relacji o wystarczającym poziomie zażyłości. Krępował się zapytać wprost, czy ktoś przyszedł na jego miejsce i już może zaczął panoszyć się w jego gabinecie. Od lęku wynikającego z niepewności silniejszy był wstyd.

Teraz stał w korku i im bliżej był ośrodka, tym mocniejszy strach go ogarniał. Papierosy gryzły go już w gardło. Nie miał co zrobić z rękoma. Wyłączył radio. Jakakolwiek muzyka tylko go rozdrażniała. Uderzał rytmicznie o kierownicę i przeklinał kierowców, którzy nie potrafili jeździć w tłoku. Jakby mógł, pospychałby do rowu samochody stojące na jego drodze. Był o krok od paniki.

Wreszcie dotarł do skrzyżowania i zjechał z głównej drogi. Zostało mu tylko kilka kilometrów do ośrodka. Korzystał z pustej szosy i rozpędził się. Minął kilka wojskowych patroli i ten widok zaniepokoił go. Co mogli robić w tej okolicy? Czy byli w jego ośrodku? A może tylko próbowali ominąć korek?

Wreszcie dojechał na miejsce. Na parkingu rozglądał się za nieznanymi mu autami. Widział parę nowych pojazdów, ale stały daleko od wejścia. Domyślił się, że musiały należeć do osób z niższego personelu. Mimo tego, podejrzliwie przypatrywał się samochodom, analizował numery rejestracyjne i nalepki na zderzakach.

Jego miejsce było wolne i uznał to za dobry znak. Wysiadł z auta, wyjął z bagażnika torbę i ruszył w stronę wejścia. Kiedy stanął przed automatycznymi drzwiami, te ani drgnęły. Przez chwilę myślał, że może nie stoi w zasięgu fotokomórki. Poruszał się w tył i przód, ale drzwi nie zareagowały. W panice przyszło mu do głowy, że jego karta została zdezaktywowana. Chciał już wcisnąć dzwonek, gdy nagle olśniło go. Przypomniał sobie, że magnetyczny klucz zostawił w schowku służbowego auta. Miał tam na niego czekać, dopóki nie będzie potrzebny.

Wrócił po kartę znacznie spokojniejszy, ale ręce mu drżały. Zbliżał się do drzwi i zastanawiał, czy tym razem zareagują. Miał jeszcze kilka kroków do wejścia, gdy skrzydła poruszyły się i dały mu wolną drogę. To był kolejny dobry znak, ale Maciej wciąż był nieufny. Przechodził przez kolejne zapory umieszczone na różnych poziomach dostępu, a jego karta ciągle działała. Drzwi do jego gabinetu również otworzyły się bez problemu i dopiero wtedy uspokoił się. Wiedział, że tylko jego karta otwiera te drzwi.

Kiedy wszedł do środka, wpierw rozejrzał się dokładnie. Przez chwilę pomyślał, że mógł zostawić niewidoczne ślady, które zdradziłyby czyjąś obecność w tym miejscu. Mógł włożyć nitkę między kartki książki albo zaczepić włos na oparciu kanapy. Pokój wyglądał na nienaruszony, ale pewności ciągle nie miał. Podejrzliwie szukał śladów czyjejś aktywności.

Włączył komputer i zalogował się do systemu. Wszystkie jego hasła działały i dopiero teraz udało mu się otworzyć skrzynkę pocztową. Ekran poczerniał od nieodczytanych wiadomości. Skupił uwagę na ostatniej zatytułowanej „Witamy po urlopie”. Domyślił się, że wiedzą już o jego powrocie.

Na komunikatorze zobaczył żądanie spotkania. Ustawiono mu w kalendarzu rozmowę z dowództwem na dzisiejsze przedpołudnie. Miał jeszcze dużo czasu, ale zastanawiał się, o czym będą chcieli z nim rozmawiać. Znowu wróciła myśl, że może poinformują go o zmianach, które zaszły w trakcie jego nieobecności oraz o decyzjach, które zostały w tym czasie podjęte. Jedna z nich być może dotyczyła jego dalszej pracy dla Zespołu Zapomnianych? Bał się, że z uwagi na brak widocznych efektów zdecydowano się zreorganizować pracę zespołu i skutkiem tego jego usługi w tym miejscu nie będą już potrzebne.

Zaczynał godzić się z taką perspektywą. Może powinien wrócić do normalnej pracy lekarza, a nie zajmować się beznadziejnymi przypadkami, jak przez ostatnie lata? Efektów wielkich nie osiągnął. Za to zawsze był lojalny, więc może pomogą mu znaleźć dobrą posadę w innym miejscu? Przygotował sobie nawet listę kilku instytucji, z którymi chętnie nawiązałby współpracę. Ostatecznie może wrócić do pracy w szpitalu albo w przychodni. Z głodu nie umrze.

O żądanej godzinie połączył się z dowództwem. Po chwili na ekranie pojawiła się znajoma twarz.

– Jak po urlopie, panie doktorze? – zapytał Henryk, będąc wyraźnie w dobrym humorze. – Wypoczęty?

– Całkiem wypoczęty, dziękuję! – odpowiedział zaskoczony tonem rozmówcy. – Ledwo co wróciłem. Powoli wracam do zadań.

– To dobrze! Jest pan nam potrzebny na już! – ciągnął wojskowy. – Mamy pewne zmiany i musimy je wdrożyć w pańskim ośrodku. Zespół Zapomnianych otrzyma nowe kompetencje.

– Jakie kompetencje? – zaniepokoił się. – Nie będziemy już zajmować się chorymi z amnezją?

– To zostaje po staremu – mówił Henryk. – Kompetencje, które mam na myśli, związane są z nowym prawem. Wiadomości pan ogląda czasem?

– Coś tam oglądam – Maciej domyślał się, co wojskowy ma na myśli. – Pewno chodzi o nowy podział ludzi. Ale ja mam kontakt jedynie z Zapomnianymi!

– To prawda, pracuje pan z Zapomnianymi – ciągnął Henryk. – I ma pan na tym polu sukcesy…

– Sukcesy? – zdziwił się lekarz. – Bardzo nieliczni wyszli z amnezji!

– Ale już nie umierają tak jak na początku! – wojskowy poruszył się. – Nawet ci najgorzej rokujący żyją. Dzięki temu ciągle jest nadzieja, że do nas wrócą.

– Ciągle pan wierzy, że z tego wyjdą? – Maciej uśmiechnął się kpiąco. – Lata już tkwią w tym stanie!

– Jakbym nie wierzył, nie byłoby mnie tu! – wojskowy skrzywił się. – Pana pewno też. Dopóki oddycham, mam nadzieję…

– Znam tę sentencję – Maciej był ciągle sceptyczny. – Część z nich oddycha tylko dzięki respiratorom. A poza tym…

– Nie o tym chciałem z panem rozmawiać! – wojskowy wszedł mu w słowo. – Mamy sprawę do załatwienia. Otóż, zgodnie z prawem mamy za zadanie przydzielić każdego pełnoletniego obywatela do jednej z trzech grup. Z pana podopiecznymi problemu nie ma, znajdą się w trzeciej najniższej grupie. Gorzej będzie z podziałem na Wybrańców i Ocalonych. Z uwagi na to, że zaliczenie do Wybrańców gwarantuje największe przywileje i jest przepustką do lepszego życia, spodziewamy się prób fałszowania statusu.

– Na pewno tak będzie! – potwierdził Maciej. – Pokusa jest zbyt duża.

– No właśnie – Henryk ucieszył się, że są jednego zdania. – Dużą część danych mamy już w bazach tworzonych przez Zespół Żywych. Pamięta pan, że zbierali informacje o ludziach, którzy przeżyli apatię i amok. Aczkolwiek, mimo tego przewidujemy dwa typy problemów. Jeden to właściwa klasyfikacja. Zakładamy, że spora część osób nie przyzna się do częściowej utraty pamięci. Będą zaprzeczać, że popadli w apatię, a polem ulegli amokowi, ale założyliśmy tutaj margines błędu. Akceptowalny poziom to około dziesięciu procent. W jedną lub drugą stronę.

– To znaczy, że niektórzy Wybrańcy mogą zostać pominięci i znaleźć się w grupie niższej? – upewniał się Maciej. – Nie będą się czuli pokrzywdzeni przez nowy podział?

– Z tym powinniśmy sobie poradzić w miarę szybko – mruknął Henryk. – Na pewno będzie pewna grupa osób niezadowolona z tego, że została przydzielona do mniej pożądanej grupy. Będą pewno protestować. Może nawet urządzać publiczne burdy i zarzucać nam wprowadzanie segregacji. Będą się grupować, urządzać demonstracje, wzywać do obalenia rządu i tak dalej. Ale, jak już mówiłem, z tym sobie poradzimy, nawet siłowo, jeżeli będzie trzeba, bo to w końcu dla naszego wspólnego dobra. Także dla tych, którzy trafią do niższej grupy niż by chcieli. Osobiście uważam, że większym niebezpieczeństwem będzie zaliczenie do Wybrańców osób, które powinny się znaleźć w Ocalonych. Niech pan sobie wyobrazi osobę pracującą w kluczowym dla naszego bezpieczeństwa obszarze, która ma luki w pamięci! W razie problemów istnieje ryzyko, że nie będzie wiedziała, co zrobić. Wysadzi nas w powietrze albo zostaniemy bez wody, prądu czy żywności! Albo…

– Zrozumiałem! – lekarz przerwał rozmówcy. – A drugi typ problemów?

– Drugi, znacznie istotniejszy problem to właściwa identyfikacja – Henryk był zaskoczony gwałtowną reakcją Macieja, ale nie dał tego po sobie poznać. – Obawiamy się, że ludzie zaczną podszywać się pod inne osoby. Potrzebujemy systemu informacyjnego, który pozwoli bez wątpliwości zidentyfikować każdego osobnika. Tu nie możemy sobie pozwolić na żaden błąd.

– Można ludziom tatuować na przedramionach numery – zakpił Maciej. – Swego czasu było to stosowane powszechnie.

– Myśli pan, że tego nie rozważaliśmy? – Henryk prychnął. – Nie wszyscy chcą mieć tatuaże, ale pojawił się pomysł nanoszenia trwałych znaków na skórze, które byłyby widoczne dopiero przy użyciu odpowiednego światła. Każdy miałby taki niewidoczny numer, a służby byłyby wyposażone w skanery, będące w stanie odczytać ciąg znaków na skórze. Myśleliśmy, że numer to nie problem. W końcu każdy dostaje swój zaraz po urodzeniu, potem jak dorośnie otrzymuje jeszcze kilka. Problemem jest uzyskanie zgody każdej osoby na naniesienie takiego oznakowania na ciało. Nie tak łatwo byłoby namówić do tego miliony osób. A robić to na siłę? Raczej by nie przeszło. Mimo wszystkiego, co stało się w ostatnich latach, prawa obywatelskie ciągle coś znaczą…

– Rozumiem ideę – powiedział lekarz – ale jestem trochę zaskoczony takim pomysłem. Czy zwykłe dokumenty już nie wystarczą? Mamy w końcu elektroniczne i tradycyjne. Z tego, co wiem, systemy rozpoznawania twarzy korzystają również z baz dokumentowych. Tak naprawdę można znaleźć każdego. Wystarczy, żeby wszedł w zasięg kamery, a te są praktycznie wszędzie.

– Ludzie nauczyli się unikać rozpoznania – Henryk westchnął. – Pojawiły się specjalne maski oraz małe projektory, które emitują na twarz promieniowanie zakłócające pracę urządzeń. Kamera widzi osobnika, ale jego twarz jest zniekształcona w sposób, który uniemożliwia identyfikację. Ponadto, znamy przypadki, gdy poszukiwani zmieniali swój wygląd operacyjnie. Potrzebujemy czegoś lepszego. Potrzebujemy czegoś, co pozwoli nam jednoznacznie potwierdzić tożsamość.

– A gdyby wykorzystać chipy? – zapytał Maciej. – Pod skórę można wszczepić mały układ elektroniczny, który zawierałby wszystkie niezbędne informacje. Właściciele zwierząt korzystają z tego od wielu lat i system działa.

– To jest jakiś pomysł – zgodził się Henryk. – Wadą tego rozwiązania jest właśnie elektronika. Po pierwsze w końcu ktoś złamie zabezpieczenia i nauczy się dowolnie zmieniać przenoszone informacje. Może to być bardzo trudne, ale to nie znaczy, że niewykonalne. Po drugie, obawiamy się, że chipy mogłyby być celowo niszczone przez nosicieli, na przykład przy pomocy impulsów elektromagnetycznych. Poza tym takiego chipa można byłoby po prostu z ciała wyciąć…

– A tak w ogóle to chipy można przenosić między osobami – lekarz znowu wszedł wojskowemu w słowo. – Albo nawet pobierać od zmarłych osób i korzystać z ich tożsamości.

– Widzę, że rozumie pan problem – Henryk uśmiechnął się. – Potrzebujemy czegoś, co będzie w miarę proste w użyciu, ale skutecznie pozwoli nam identyfikować jednostki. A najlepiej, żeby nikt nie miał świadomości tego, że jego dane są w bazie i można takiego osobnika bezbłędnie zidentyfikować.

– Nie boi się pan, że kiedy wyjdzie to na jaw, zrobi się afera? – lekarz ciągle miał wątpliwości. – Informacja o tym, że rząd chce znakować obywateli jak bydło, zaleje Internet w kilka chwil. Nie dadzą wam żyć.

– O tym też pomyśleliśmy – Henryk uśmiechnął się. – Jeden z zespołów zajmuje się kontrolowaniem przepływu informacji w mediach społecznościowych. Tworzymy posty, wstawiamy komentarze. Działamy od dłuższego czasu i jesteśmy w stanie zagłuszyć każdą informację. Powiem panu, że najprościej wyśmiać takie wypowiedzi. Korzystamy z podstawowych ludzkich instynktów. Kiedy widzi pan kilkanaście podobnie brzmiących komentarzy i jeden czy dwa, gdzie ktoś ma inne zdanie, to zapewne przyłączy się pan do większości. To bardzo prosty i skuteczny mechanizm, a zapewniam, że korzystamy z jeszcze kilku socjotechnicznych zasad, które sterują ludzkimi popędami. Może to nieetyczne tak manipulować emocjami i tak obcesowo wpływać na decyzje tłumu, ale trzeba pamiętać, że to dla naszego wspólnego dobra. I do takiej pracy, dla naszego wspólnego bezpieczeństwa, chciałbym pana zachęcić.

– Od kiedy mam zacząć? – Maciejowi zaczęło podobać się nowe zadanie. – I chyba nie będę tego robił sam? O technologiach identyfikacji wiem akurat mało…

– Dostanie pan zespół – wyjaśniał wojskowy. – W razie potrzeby otrzyma pan również dodatkowe wsparcie. A zacząć może pan od zaraz! Prześlę panu skład zespołu i do pracy!

– W takim razie czekam i… – zanim zdążył dokończyć zadanie, rozmówca zniknął z ekranu. – Dobrze, że pewne rzeczy się nie zmieniają – prychnął. – Więcej subtelności bym nie zniósł…

Maciej znowu poczuł się potraktowany jak chłopiec na posyłki. Otrzymał zadanie i rozmówca rozpłynął się we mgle. Chociaż stało się to już wiele razy, ciągle reagował frustracją. Raz chciałby usłyszeć coś pozytywnego na koniec! Takie słowne poklepanie po ramieniu dałoby mu dużo! Chociaż dzisiaj po raz pierwszy usłyszał coś dobrego. Usłyszał, że odnosi sukcesy! Było to dla niego tak dziwne, że zapomniał o tych słowach. Zapamiętał wszystko poza wyrazami uznania. Nawet, jeżeli miałyby być nieszczere, nie miało to znaczenia.

O nowym podziale dowiedział się z wiadomości. Pomyślał, że może ktoś małpuje jego pomysły. W końcu to on był inicjatorem podziału pacjentów na Łazików, Zombiaków i Rośliny. Zrobił to w celu lepszego doboru form terapii, ale widocznie inicjujący zmiany w prawie mieli w tym inny cel. Zastanawiał się, czy zmiany wpłynęłyby też na jego pracę. Chciałby mieć większe możliwości testowania na Roślinach jakichś bardziej ryzykownych form leczenia, ale póki co dowództwo nie chciało o tym słyszeć. Po cichu liczył na to, że nowe prawo wprowadziłoby jednak jakieś zmiany także tutaj.

Komputer zaćwierkał charakterystycznie, informując go o nowej wiadomości. Otrzymał listę osób, które dołączą do jego zespołu w celu realizacji nowego zadania. Otworzył plik i szukał tam znajomych nazwisk. Kilka osób z listy znał od dawna. Z niektórymi nawet się lubił, ale z jedną osobą miał dawno ochotę porozmawiać.

– Ciekawe co u ciebie, stary druhu! – powiedział do siebie, gdy znalazł właściwy numer telefonu. – Ciekawe, czy ciągle masz ten sam numer!

– Halo! – zabrzmiał męski głos po drugiej stronie.

– Bruno, tyle lat minęło, a ty ciągle masz ten sam staroświecki numer? – zaczął. – Maciej z tej strony. Pamiętasz mnie?

– Pamiętam – odpowiedział – i właśnie do ciebie jadę!

– Jedziesz do mnie? Ale po co? – zdziwił się lekarz. – To znaczy, wpadaj, jak najbardziej! Ale po co jedziesz? Myślałem, że zespół jeszcze nie działa!

– Niedługo będę, porozmawiamy na miejscu! – Bruno rozłączył się.

Maciej odłożył telefon. Siedział chwilę bez ruchu i zastanawiał się, co jeszcze może go zaskoczyć w pierwszym dniu po urlopie. Postanowił przejść się po ośrodku i poszukać kolejnych niespodzianek. Liczył na to, że limit na dzisiaj się wyczerpał, ale wolał się upewnić.

Kiedy po krótkim obchodzie wychodził przed budynek, by siąść na ławce, zobaczył wojskowe auto, które parkowało na miejscu dla gości. Domyślił się kto to, więc bez pośpiechu odpalił papierosa. Zamachał tylko do postaci wysiadającej z samochodu i czekał teraz, aż jego gość dołączy ze swoim papierosem.

Bruno podszedł do Macieja i przywitał się z nim bez słowa. Lekarz uścisnął wyciągniętą dłoń i w geście gościnności wysunął paczkę z papierosami. Wojskowy pokręcił głową i wyciągnął swoją papierośnicę. Usiadł na ławce i przypalił.

– Ciągle palisz te mocne? – zapytał lekarz. – W końcu cię zabiją.

– A ty ciągle palisz, choć jesteś lekarzem? – odgryzł się Bruno. – Zabić mogą każde.

– Co cię do mnie sprowadza? – Maciej zobaczył, że rozmówca jest wyraźnie poddenerwowany i postanowił zmienić temat. – Wiem, że skierowali cię do mojego zespołu, ale myślałem, że zaczniemy najszybciej za kilka dni!

– Mam zapewnić ochronę twoim ludziom – odpowiedział wojskowy. – Ten rozkaz mnie trochę zdziwił, bo lata całe nie był potrzebny tutaj nikt taki, aż nagle zrobili ze mnie ochroniarza.

– Myślisz, że coś nam grozi? – zdziwił się lekarz. – Nikt na nas nie napadał. Wprawdzie komuś ukradziono kiedyś samochód z parkingu, ale to był jeden przypadek przez lata! Coś się zmieniło?

– Jeszcze nic się nie zmieniło, ale niewykluczone, że poziom waszego ryzyka osobistego wzrośnie – Bruno gadał jak automat. – Wasz zespół będzie miał szczególną rolę we wprowadzaniu nowego podziału społeczeństwa. To tylko kwestia czasu, jak ośrodek zostanie zlokalizowany.

– Myślisz, że ktoś naprawdę na nas napadnie? – zapytał Maciej kpiącym tonem. – Powybijają nam szyby czy pomażą sprejem ściany?

– Tego nie wiem – Bruno zignorował ton Macieja. – Wiem jedynie, że pojawi się opór przeciwko zmianom i ktoś może was zaatakować. I ja mam temu zapobiec. Mam obserwować otoczenie i zapewnić bezpieczeństwo w ośrodku.

– Bruno, ja myślałem, że my tu sobie powspominamy stare lata, a ty od razu wyjeżdżasz z grubej rury! – lekarz roześmiał się. – Daj spokój, chłopie! Nikt nam nie przeszkadzał do tej pory i pewno tak zostanie!

Wojskowy spojrzał przeciągle na Macieja. Czuł, jak rośnie w nim irytacja. Wkurzało go, że musi rozmawiać z tym człowiekiem, ale pamiętał o rozkazach. Przekazywał, co kazano mu przekazać, a resztę ignorował. Nagle poczuł, jak ból przeszywa mu czaszkę. Zastygł w miejscu i zmrużył oczy. Całą siłę woli skupił na równym oddychaniu. Napiął całe ciało, usiłował ukryć reakcję na ból.

– Coś ci jest? – lekarz jednak zauważył zmianę w jego zachowaniu. – Wyglądasz jakby coś ci dolegało?

– Nic mi nie jest – wycedził Bruno przez zaciśnięte zęby. – Czasem trochę boli mnie głowa.

– Chcesz, to cię przebadamy! – zaproponował Maciej. – Mamy fajną aparaturę. Możesz skorzystać!

– Dzięki, ale to niepotrzebne – odpowiedział wojskowy. – Stare rany się odzywają. Jak idzie na zmianę pogody, dzwoni mi w głowie. Najbardziej czuję w uszach.

– Chodź do środka! – zaproponował lekarz. – Pokażę ci ośrodek, a potem napijemy się kawy! Skoro masz nas chronić, powinieneś wiedzieć, na co się porywasz!

Bruno nie zareagował na żart, ale chętnie przyjął propozycję. Nagły ból głowy powoli przechodził, ale papieros już mu nie smakował. Zaciągnął się ostatni raz i wdeptał niedopałek w piasek. Chętnie napiłby się kawy i usiadł na czymś wygodniejszym niż drewniana ławka. Ruszył do wejścia, chciał być pierwszy na miejscu, ale dopiero przed automatycznymi drzwiami przypomniał sobie, że bez karty nie wejdzie. Musiał poczekać na Macieja, który zbliżał się wolnym krokiem. Dopiero w jego obecności drzwi otworzyły się.

– Muszę sobie sprawić taką kartę – mruknął do lekarza. – Widzę, że bez tego tutaj ani rusz…

– Na razie dam ci swoją zapasową! – roześmiał się Maciej i otworzył drzwi do swojego gabinetu. – A potem zrobisz sobie nową.

– Masz jakąś kontrolę nad tymi kartami? – zapytał Bruno, oglądając otrzymany kawałek plastiku – Wygląda na to, że łatwo je podrobić. Wystarczy skopiować informacje i nanieść je na nowy nośnik. Jeżeli mamy kontrolować dostęp, potrzebujemy nowego systemu. Masz wgląd do historii wejść?

– Czego? – lekarz myślał, że się przesłyszał. – Historii wejść? A po co? Starczało, że karta ograniczała dostęp do określonych obszarów. Nigdy nie interesowało mnie, gdzie kto chodzi po dozwolonym obszarze i co tam robi.

– Dzięki temu możesz kontrolować pracowników – wyjaśniał Bruno. – Wiesz, gdzie przebywają, o której przychodzą do pracy, ile czasu spędzają w kantynie czy w toalecie. Kiedy zbierzesz informacje z kilku kart, możesz nawet widzieć kto z kim spędza czas i w jakim miejscu! Przy odpowiednim ustawieniu systemu robi się z tego naprawdę przydatne narzędzie!

– Nigdy nie było mi to potrzebne – żachnął się Maciej. – Po co mi wiedzieć kto z kim się spotyka w pracy i ile czasu ludzie spędzają w innych miejscach? Interesuje mnie, aby praca była wykonana. Pacjenci mają być zaopiekowani, a wszelkie zaplanowane czynności przeprowadzone. Reszta mnie nie obchodzi. Jeżeli nawet ktoś się obija, ma to wpływ na innych członków jego grupy. Przez jednego lenia reszta ma więcej pracy, więc sami załatwiają te sprawy między sobą. Nie o wszystkim muszę wiedzieć!

– Wiedzieć nie musisz, ale powinieneś w razie potrzeby móc kontrolować ich aktywność! – naciskał wojskowy. – Jeżeli mam was chronić, muszę wiedzieć, co kto robi i gdzie przebywa. W razie potrzeby takie dane pomogą nam zlikwidować zagrożenie. Zaczniemy od modyfikacji systemu kontroli wejść. Mój człowiek się tym zajmie. Wprowadzimy kilka nowych elementów. Nikt nie zauważy różnicy!

– A rób co chcesz… – westchnął Maciej. – Mam nadzieję, że ludzie nie zaczną mi się buntować z tego powodu!

Tak naprawdę słysząc o nowych funkcjach systemu, poczuł niepokój. Pamiętał taki czas, kiedy spędzał w swoim gabinecie całe dnie. Spał na kanapie albo raczył się alkoholem. Nie wychodził nawet do kantyny. Co najwyżej szedł do toalety albo na zewnątrz zapalić. Gdyby ktoś porównał aktywność jego komputera z rejestrem wyjść, mogłoby się okazać, że całe tygodnie spędził bezproduktywnie. Nic w tym czasie się nie stało. Wiedział, że wszystko działało bez zarzutu. Mimo to, na myśl o tym, że ktoś mógłby odkryć jego zachowanie, poczuł ucisk w gardle.

– O ludzi się nie martw! – uspokajał Bruno. – Nie ma potrzeby im mówić. Kiedy podpisywali kontrakty, udzielili zgody na nagrywanie przez kamery umieszczone wewnątrz i na zewnątrz obiektu! Nikt nie zacznie się buntować! A jeżeli nawet, będzie to jakiś sygnał, żeby przyjrzeć się lepiej takiej osobie. Może robi coś po cichu i boi się, że niewygodna prawda wyjdzie na jaw?

– Lepiej będzie nic nie mówić – zgodził się Maciej. – Im mniej wiedzą, tym lepiej. Spodziewam się dodatkowej pracy w związku z nowym podziałem i nie chcę ich dodatkowo stresować.

– Pamiętasz statystyki po zarazie? – zapytał wojskowy. – Tylko około dwudziestu procent populacji jej nie uległo! A reszta będzie miała niedługo zamknięte drzwi do niektórych zawodów. Będą pozbawieni części praw. Wystarczy, że w okresie zarazy ulegli apatii i amokowi.

– Pracował u mnie kiedyś lekarz – opowiadał Maciej. – Całkiem zdolny młody człowiek. Wiedziałem, że uległ apatii, nie ukrywał tego. Któregoś dnia pomylił się i prawie zabił pacjenta. Cudem nie doszło do tragedii. Ten lekarz przyznał mi się potem, że pomyliły mu się nazwy leków. Po prostu nie pamiętał, co jest do czego. Postanowiłem wtedy odsunąć takie osoby od kluczowych funkcji. Za duże ryzyko. Chciałbyś lecieć samolotem, którego pilot zapomni jak bezpiecznie wylądować?

– A ty pamiętasz wszystko, czego się nauczyłeś? – zapytał Bruno. – Wiesz równie dobrze jak ja, że ludzki mózg działa wybiórczo. Ukrywa rzadko nieużywane informacje. Taka sytuacja mogła się przydarzyć każdemu!

– Teoretycznie mogła – odpowiedział lekarz. – W praktyce muszę eliminować ryzyko…

– Jak dla mnie ktoś próbuje układać nas na nowo według swoich reguł – mówił wojskowy. – To idealne narzędzie do pozbywania się niewygodnych ludzi pod pozorem ich niepełnosprawności! Albo sposób na wprowadzanie podziałów społecznych, które można stosunkowo łatwo kontrolować. Nazwij mnie wariatem, ale sądzę, że to może doprowadzić do wojny.

– Do wojny? – zdziwił się Maciej. – Przecież to zwykłe ograniczenie administracyjne!

– Dzięki temu prawu tworzy się elita! – wyjaśniał Bruno – Od tej chwili niewielka część społeczeństwa dostaje władzę nad pozostałymi. Wiesz, jak najprościej można to zmienić? Wiesz, jak można znieść podział na Wybrańców i Ocalonych? Wystarczy nas pozabijać. Wystarczy pozbyć się wszystkich Wybrańców, a podział straci znaczenie. Zapomniani zostaną, jak byli. Ich to nie dotyka. Ale bez Wybrańców podział na lepszych i gorszych zniknie.

– Przesadzasz trochę – Maciej uśmiechnął się drwiąco. – Nie tak łatwo zabić dwadzieścia procent populacji! Przecież ten podział ma charakter globalny!

– Dlatego mówię o wojnie – wojskowy kontynuował. – Gdyby było nas kilka procent, wystarczyłoby parę ataków. Zginąłby jeden procent, a reszta Wybrańców pochowałaby się. Dostęp do broni jest ograniczony, ale to nie problem, ludzie wyprodukują ją albo ukradną. Kolejną zdobędą w walce. Dlatego mówię o wojnie. Wszystkim generalnie odbija. Niedawno czytałem meldunek. Młodzi ludzie umawiają się na samobójstwo. Inni to nagrywają i wrzucają do sieci. Są cale fora, na których wymieniają się pomysłami. Planują odejść w jakiś oryginalny sposób. Ostatnio jeden wszedł na maszt energetyczny i spowodował zwarcie kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Kiedy spadł, nie było co zbierać. Inni to nagrali i wrzucili do sieci. Wyobraź sobie, że ktoś ich przekona do śmierci w słusznej sprawie. Ani się obejrzysz, będziemy mieli samobójcze ataki. Wystarczy z kanistrem benzyny wejść do zatłoczonego autobusu…

– Przesadzasz! – Maciej wymusił uśmiech. – Na pewno widziałeś straszne rzeczy w odległych krajach, ale my jesteśmy cywilizowani! Maczetami nie będziemy się atakować!

– Na wszelki wypadek monitorujemy ruch w sieci i identyfikujemy użytkowników – odparł wojskowy. – Może i myślę zbyt czarno, ale sam widziałem, z jak błahych powodów wybuchały konflikty i jak łatwo przychodziło zabijać. Ludzie mówili tym samym językiem, mieli wspólną historię. Nagle jakaś pozornie nieistotna różnica powodowała, że zaczynali do siebie strzelać. Wyżynali się bez litości. Sąsiad sąsiada, brat brata. Nie uwierzyłbym, gdybym tego nie widział na własne oczy…

– Może dlatego węszysz hekatombę?

– Nic nie węszę, korzystam z doświadczenia – mówił Bruno. – Wiele lat temu byłem na misji. Mieliśmy rozdzielać dwie zwaśnione grupy, mordowali się bez litości. Obie strony przyjęły strategię czystki etnicznej bez względu na konsekwencje. Przeciwnika należało wyciąć w pień, wymordować mężczyzn, aby nie mogli walczyć, pozabijać kobiety, aby nie mogły rodzić dzieci, pozabijać dzieci, aby nie wyrośli z nich zdolni do walki mężczyźni albo kobiety zdolne rodzić dzieci. Domy, zasiewy, zwierzęta, całe gospodarstwa należało spalić i zniszczyć ślad po nich. Najlepiej z ludźmi w środku. Wtedy problem znikał. Po obu stronach były zbrojne bandy, które najeżdżały wioski przeciwnika, dokonywały rzezi i wracały do siebie. Mieliśmy zwalczać takie grupy i chronić ludność cywilną. Chociaż sam miałem wątpliwości, kto tam jest kim. W dzień tubylec mógł uprawiać pole, a wieczorem ruszał z maczetą w ręku pacyfikować sąsiednią wioskę. Broni palnej mieli mało, a nawet jeżeli, to słabo się nią posługiwali. Za to maczetami i ogniem władali świetnie…