Czekoladowe Rendez-Vous - Ewa Anna Sosnowska - ebook

Czekoladowe Rendez-Vous ebook

Ewa Anna Sosnowska

5,0

Opis

Każda, choćby pozornie błaha decyzja czy znajomość ma wpływ na to, jacy jesteśmy.

Maja przekonuje się o tym na własnej skórze, gdy pewnego lutowego dnia, wracając ze służbowego spotkania, wchodzi do pierwszej z brzegu kafejki.

Jak ta decyzja zmieni jej życie?

"Czekoladowe Rendez-Vous" otula miłością, przyjaźnią i emocjami, które pobudzą apetyt na jeszcze więcej... nie tylko czekolady!

Ewelina Górowska ewelina-czyta.blogspot.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 326

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ewa Anna Sosnowska

Maja

tom I

Czekoladowe

Rendez-Vous

© Ewa Anna Sosnowska

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody autorki.

Wiersze wykorzystane w książce pochodzą z tomiku

„Wiersze pisane na kolanie” Ewy Anny Sosnowskiej.

ISBN 978-83-964806-2-0

Korekta i redakcja: Dominika Kamyszek

www.opiekunkaslowa.pl

Zdjęcie z okładki: www.canva.com

Strona autorki

facebook.com/EwaSosnowska.StronaAutorska

https://www.instagram.com/ewasosnowska_autorka/

kontakt: [email protected]

Wydanie drugie, poprawione i rozszerzone

Prawie wszystkie miejsca, postaci i sytuacje są w stu procentach fikcyjne. Jakakolwiek zbieżność z rzeczywistością jest zupełnie przypadkowa i (nie)zamierzona…

W „prawie” mieszczą się indywidualne prośby pierwowzorów postaci.

Od Autorki

Pisząc pierwszą wersję „Czekoladowego Rendez-Vous”, myślałam, że będzie to pojedyncza książka i całość uda mi się utrzymać w „ryzach” bez określania dokładnych miejsc i czasu.

Z miejscami w historii Mai i Roberta jakoś dałam radę, ale z czasem (zwłaszcza w równoległych „Kronikach Lenny’ego”) już nie. Wspięłam się na szczyty inteligencji i ustaliłam daty, ale opisując wszystko w książkach, w pełni świadomie zignorowałam wszystkie święta, z tymi „ruchomymi” na czele. Ważne są miesiące i dni tygodnia, a reszta to totalna improwizacja…

Jak by nie patrzeć, wszystko zaczyna się w lutym dwa tysiące ósmego roku, w przebudowanym w mojej głowie Gdańsku. Dzielnice i poszczególne obiekty żyją własnym życiem i niemal żadne z tych miejsc nie jest tam, gdzie znajduje się w rzeczywistości. Dlatego na wszelki wypadek zastrzegam, że miejsce akcji (choć bazowałam na realiach) stanowi fikcję literacką i z tego powodu nie wymieniam żadnych konkretnych lokalizacji.

Prolog

Wybrałam się na targi czekolady, by zapomnieć o kolejnym nieudanym związku, a przy okazji poszukać nowych inspiracji.

Przy jednym ze stoisk stał błękitnooki mężczyzna i wyczyniał cuda z tym prozaicznym, jak mogłoby się zdawać laikowi, tworzywem. Potrafił wyczarować z czekolady dosłownie wszystko – od zwykłego serca, przez bolid F1, po dowolną budowlę na świecie.

Wmurowało mnie w ziemię przy tym stoisku… To znaczy prawie mnie wmurowało, gdyż, zapewne przypadkowo, zostałam popchnięta przez jakiegoś zagadanego faceta. Jakby tego było mało, wypadł mi telefon i tylko cudem nikt na niego nie nadepnął, ale i tak, ze względu na zbity ekran, będzie musiał iść do naprawy.

Niestety, przez konieczność uratowania komórki (i siebie), jedyne, co zapamiętałam, to te hipnotyzująco błękitne oczy. Później, nie zważając na coraz bardziej bolące siniaki po upadku, przez godzinę krążyłam po hali, usiłując odnaleźć właściwe stoisko, a może raczej mężczyznę, który przykuł moją uwagę, ale już go nie znalazłam.

I nawet nie jestem pewna, czy to spotkanie miało miejsce w rzeczywistości…

Rozdział 1 Pierwsze spotkanie

Minęły niecałe dwa miesiące od targów czekolady. Tamtego popołudnia wstąpiłam do pierwszej z brzegu kafejki w nader prozaicznym celu skorzystania z toalety i pierwsze, co zobaczyłam za barem, to te błękitne oczy… Zamarłam z wrażenia i prawie zapomniałam, po co tam weszłam, ale natura szybko upomniała się o swoje prawa. Gdy tylko byłam w stanie się odezwać, poprosiłam o kawę i ciacho, a w oczekiwaniu na realizację zamówienia udałam się do toalety.

Ku mojemu zdziwieniu tacę z zamówieniem przyniósł „mój” nieznajomy. Grzecznie zapytał, czy może się przysiąść, na co wyraziłam zgodę.

– Czy my się już gdzieś kiedyś spotkaliśmy? – zaczął rozmowę.

– Owszem. Jakiś czas temu na targach czekolady. O ile nie ma pan sobowtóra…

– Nie jestem pan, tylko Robert – powiedział.

– Miło mi, Maja.

– Mnie również jest miło. Możesz mi powiedzieć, dlaczego na targach nie podeszłaś do mojego stoiska?

– Chciałam, ale zanim się zdecydowałam, ktoś mnie popchnął, wywróciłam się i poszłam do łazienki trochę się ogarnąć, a później, przez to, że większość stoisk wyglądała niemal identycznie, nie mogłam cię znaleźć. Jedyne, co zapamiętałam, to twoje oczy. Gdzie się schowałeś?

– Poszedłem na halę cię szukać.

– Szkoda, że los nam spłatał figla i nie dopuścił już wtedy do naszego spotkania.

– Wielka szkoda! Długo szukałaś właściwej alejki?

– Zrezygnowałam po godzinnym spacerze. Nogi mnie rozbolały – wyjaśniłam.

– Żałuję, że tak szybko uciekłaś. Po dwóch rundkach między stoiskami wróciłem do siebie i szykowałem dla ciebie niespodziankę.

– W takim razie też żałuję, że poddałam się tak szybko. Ale skoro i tak się spotkaliśmy, mam nadzieję, że z tą niespodzianką to nic straconego.

– Jeżeli się ze mną umówisz, to oczywiście nie. A co do stoiska, to pod tym względem organizatorzy się nie spisali. – Pokręcił głową z niezadowoleniem. – Kto sam nie pomyślał o przystrojeniu stoiska, względnie o jakichś banerach i kierunkowskazach, to miał przegwizdane. Jak widać, ja też. Nie masz pojęcia, ile razy plułem sobie w brodę za to zaniedbanie – dodał z rozbrajającą szczerością.

– Hmm… Masz oryginalny sposób na podryw. Ale dobrze. Umówię się z tobą. Gdzie i kiedy?

– A może być tu i teraz?

– Szybki jesteś! Jestem za, akurat nigdzie się nie spieszę.

– To poczekaj chwilkę, zaraz wracam – powiedział i zostawił mnie samą przy stoliku.

Tę chwilę wykorzystałam na wysyłanie SMS-a do przyjaciółki, że „coś mi w(y)padło”. Taki nasz prywatny szyfr. Wiedziałam, że zrozumie, choć… później nie wymigam się od dokładnej relacji. Po kilku minutach Robert był już z powrotem. W ręce miał figurkę z czekolady. Słonik trzymał w trąbie różę.

– Dziękuję. Czy mam rozumieć, że różę dostałabym również na targach?

– Proszę bardzo. Na targach jej nie miałem, ale tutaj od tamtego czasu zawsze trzymałem pod ręką jakiś kwiat. Miałem nadzieję, jak widać słusznie, że jeszcze się spotkamy.

– Cóż… Zadziałał czysty przypadek, ale mniejsza z tym. Słonik jest cudowny, aż żal go zjeść.

– Cieszę się, że ci się podoba. Czy podać coś jeszcze? Kawę, ciasto czy cokolwiek? Na koszt firmy – zaznaczył.

– Chętnie. Ale co powie na to twój szef?

– Jakoś się z nim dogadam. Ja jestem szefem.

– W takim razie poproszę cappuccino i jabłecznik z lodami.

– Już się robi!

– Ale czy ja nie przeszkadzam ci teraz w pracy?

– Nie. Sama widzisz, że chwilowo nie ma dużego ruchu.

– Jakby co, nie zawracaj sobie mną głowy.

– Skoro nalegasz... Nie zignoruję klientów, jeśli obiecasz, że nie znikniesz, gdy ja będę się ich obsługiwał.

– Umowa stoi. – Nie zdążyłam wypowiedzieć tych słów do końca, a do kawiarni weszła jakaś para. – Oho! O wilku mowa. Idź do klientów, a ja się zajmę ciastem.

– Dobrze. Tylko pamiętaj, co obiecałaś…

– Pamiętam, pamiętam!

W końcu udało mi się zagonić Roberta do pracy, ale nie przewidziałam wprawy zawodowca, bo dość szybko wróciliśmy do naszej rozmowy. Do rozmowy, którą od czasu do czasu przerywało wejście kolejnego klienta. Mimo to nie traciliśmy wątku.

– Słuchaj, Maju, niedługo zamykam, może poszłabyś ze mną na spacer lub gdziekolwiek… – wypalił z grubej rury chwilę po dwudziestej.

– Cóż, kawa i ciacho raczej odpadają, ale spacer brzmi nieźle. Tylko wybierz kierunek.

– Tu niedaleko jest ładne miejsce. Lubię tam czasami pójść, posiedzieć i pomyśleć o różnych sprawach. Z przyjemnością cię tam zabiorę.

– Świetnie. Za ile zamykasz?

– Za pół godziny. Chyba że nie będzie klientów, to wcześniej.

– OK. Pozwolisz, że zajmę się przez chwilę sobą… Toaleta wolna?

– Zdaje się, że nie, ale zapraszam na zaplecze.

– Dziękuję, z chęcią skorzystam.

Tak mniej więcej przebiegło nasze pierwsze spotkanie. Poszliśmy na spacer i przegadaliśmy pół nocy, ale to, o czym rozmawialiśmy, pozostanie naszą słodką tajemnicą…

Rozdział 2 Coś mi w(y)padło…

Wiedziałam, że po wysłanym z kawiarni SMS-ie przyjaciółki nie odpuszczą i gdy tylko znajdą wolną chwilę, urządzą mi istne przesłuchanie. Magiel nastąpił zaledwie dwa tygodnie po moim pierwszym spotkaniu z Robertem.

– Uspokójcie się – broniłam się przed zaciekawionymi dziewczynami, stawiając przed nimi paterę z łakociami, które Robert zrobił specjalnie dla mnie. – Naprawdę niewiele jest w tej chwili do opowiedzenia.

– Jednak skoro wtedy użyłaś naszego hasła, to coś jest na rzeczy – wytknęła Aśka.

– Cholera, marnujesz się tutaj z tym swoim dziennikarskim nosem – mruknęłam, zgrzytając zębami.

– Nie zmieniaj tematu – pogroziła mi Zuza.

– Nie zmieniam, tylko się zastanawiam, od czego zacząć, skoro ta znajomość dopiero raczkuje.

– To zacznij od tego, jak się poznaliście – zasugerowała Gośka.

– Pierwszy kontakt wzrokowy czy pierwsza rozmowa? – dopytywałam, chcąc odwlec nieuniknione.

– Skoro rozgraniczasz, to zacznij od tego, co było wcześniej – zdecydowała Kama.

– No dobrze… – westchnęłam zrezygnowana. – Wiecie, że w lutym byłam na targach czekolady…

– I ty, cholero, milczałaś o tym do tej pory – wytknęła mi Olka.

– O targach mówiłam – przypomniałam jej. – Pominęłam tylko ten jeden szczegół.

– Ładny mi szczegół, skoro wymagał hasła…

– Kamo, skąd mogłam wiedzieć, że uda mi się ponownie spotkać Roberta?

– Aaa… Więc to „coś”, a właściwie „ktoś”, ma imię – powiedziały wszystkie niemal idealnie zgodnym chórem.

– Ma nawet nazwisko, ale chwilowo wam go nie zdradzę – zastrzegłam, bo mój nowy znajomy nie był tak zupełnie anonimowy.

– Imię wystarczy, ale mów wreszcie – pogoniła mnie Kaśka.

– Jakbyście mi nie przerywały, to nie musiałybyście mnie poganiać. No dobra… już mówię… – poddałam się i, po przyniesieniu nowej porcji duchowego wsparcia, zaczęłam opowiadać. – Zgadłyście, że pierwsze spotkanie z Robertem miało miejsce właśnie na targach. Trwało zaledwie kilka sekund.

– Dlaczego? – wtrąciła Zuza.

– Miałyście mi nie przerywać – wypomniałam. – Tak właściwie spotkanie to za dużo powiedziane, to był tylko przelotny kontakt wzrokowy. Pechowym przypadkiem wpadł na mnie jakiś zagadany facet i nic nie zdążyłam zrobić, zwłaszcza że chwilę później w tej konkretnej alejce zrobiło się tłoczno, no i musiałam ochronić telefon przed rozdeptaniem. Wylądowałam na ziemi i pierwsze, o czym pomyślałam, to żeby nie dać się stratować, a później to oczywiście żeby jakoś się ogarnąć. Z tego wszystkiego nie zapamiętałam nic charakterystycznego.

– Nie wróciłaś szukać? – zdziwiła się Kama.

– Wróciłam, ale byłam nieco poobijana po tej wywrotce i po godzinnym łażeniu zrezygnowałam.

– Dlaczego?

– Olu, wszystko mnie bolało – powtórzyłam.

– Nooo… dooobrze… Masz jeszcze coś do dodania, jeżeli chodzi o targi? – zaciekawiła się Aśka, oblizując palce po kremie z eklerka.

– Stamtąd już nic, ale tu właśnie dochodzimy do pierwszego spotkania, w kafejce. To było dwa tygodnie temu – zaczęłam. – Przepraszam, skoczę na moment do łazienki…

Skryłam się w bezpiecznym miejscu, tak właściwie jedynym, do którego moje wścibskie przyjaciółki nie poszłyby za mną bez ważnego powodu, i wzięłam głęboki oddech.

Nie cieszyłam się jeszcze, ale udało mi się ukryć kilka szczegółów przed świętą inkwizycją, choćby to, iż nie tylko siniaki były powodem mojej przyspieszonej ewakuacji z targów.

– Umarłaś tam? – krzyknęła Zuza.

– Nie. Już idę – odkrzyknęłam, po czym wróciłam do dziewczyn. – No dobrze, to na czym skończyłam?

– Miałaś przejść do pierwszego spotkania – przypomniała Aśka.

– Fakt. Jak już wspomniałam, było to dwa tygodnie temu, po spotkaniu z Gulą na mieście, już w drodze na przystanek tramwajowy. Z konieczności wlazłam do pierwszej z brzegu kafejki. Innymi słowy: szukałam toalety.

– No popatrz… Nawet potrzeba fizjologiczna czasami się do czegoś przydaje – roześmiała się Gośka.

– Czasami tak, wszystko zależy od punktu widzenia – przytaknęłam.

– Nie mąć nam punktem widzenia, tylko mów – ponagliła Aśka.

– Jak mam mówić, skoro mi ciągle przerywacie? – zdziwiłam się. – Nie patrzcie tak na mnie… przecież cały czas mówię… po wyjściu z łazienki omówiłam z Robertem wydarzenie na targach. I wiecie co…? – spytałam retorycznie, wzięłam głęboki wdech i kontynuowałam: – On poszedł mnie szukać na hali.

– Czyli też mu wpadłaś w oko.

– Na to wygląda, Olu.

– Nie zauważył, że się wywróciłaś?

– Zauważył, ale jakąkolwiek interwencję uniemożliwił mu właśnie nagły tłok w tej alejce. Gdy tylko się rozluźniło, zostawił stoisko pod opieką towarzyszącego mu na targach jednego z pracowników kawiarni i poszedł mnie szukać, ale, jak same wiecie, z negatywnym skutkiem. – Westchnęłam i zadałam kolejne retoryczne pytanie: – Chcecie zobaczyć, co od niego dostałam na pierwszym spotkaniu?

– Głupie pytanie – prychnęły.

– To moment – oznajmiłam i sięgnęłam po stojącego na honorowym miejscu słonika.

Reakcję moich przyjaciółek mogłam przewidzieć w ciemno… Rozpływały się w zachwytach.

– Koniec magla. Teraz wasza kolej – zarządziłam.

Po jakiejś godzinie odezwał się mój telefon. Delikatny rumieniec zdradził, z kim rozmawiam.

– W tej chwili mam gości, ale przyjdę tak szybko, jak dam radę – poinformowałam Roberta.

– Dobrze, będę czekał. Miłej zabawy – rzucił i rozłączył się.

– Czy my ci może nie przeszkadzamy? – zaciekawiły się jedna przez drugą.

– Nie, absolutnie – zaprotestowałam. – Poza tym nie myślcie, że skończy się tylko na moich zwierzeniach.

– Jak to tylko na twoich? – oburzyły się Gośka i Olka. – Nas też wypytałyście.

– Nas tu jest więcej – wytknęłam. – To kto następny?

Dwie godziny później byłyśmy już na bieżąco i mogłyśmy zakończyć nasze ploteczki, aż do następnego razu, gdy będzie o czym rozmawiać.

Pożegnałam się z przyjaciółkami i mogłam iść do Roberta do pracy.

Rozdział 3 Wyprawa na snookera

Od tamtego przypadkowego spotkania widywaliśmy się dość często. Przeważnie to ja wpadałam do kafejki, gdzie dorobiłam się własnego miejsca przy stoliku z widokiem na bar i, co ważniejsze, na Roberta. A jak tylko czas pozwalał, gdzieś wychodziliśmy.

Tak było i tego dnia. Jak zwykle w piątek po południu przyszłam do kawiarni nastawiona na tradycyjny już spacer. Zostałam jednak zaskoczona pytaniem, czy lubię snookera.

– Oczywiście! – odpowiedziałam. – Od paru lat oglądam wszystkie transmisje w telewizji i od dawna marzę, by jakiś turniej lub chociaż pojedynczy mecz obejrzeć na żywo. Niestety do tej pory nie miałam okazji.

– To teraz twoje marzenia mogą się spełnić. Nie myśl, że to próba przekupstwa czy coś w tym stylu, ale z kolei ja marzę, byś została moją dziewczyną. Wiem, że to trochę za szybko, ale myślę o tym od targów.

– Rozumiem. Nie potraktuję tego jak łapówki, skoro sobie tego życzysz, ale samym pytaniem nieco mnie zaskoczyłeś.

– Dlaczego?

– Skłamałabym, mówiąc, że i ja o tym nie myślałam, ale nie spodziewałam się, że rzeczywistość będzie piękniejsza od marzeń.

– A odpowiesz mi na pytanie?

– Odpowiem, tylko przynieś mi herbatę.

– Mówisz i masz. Czy podać coś jeszcze? – dopytywał się z jakimś dziwnym błyskiem w oku.

– Nie, dziękuję. Wystarczy herbata. Szybciej pójdziesz, szybciej uzyskasz odpowiedź.

Robert, realizując moje zamówienie, pobił chyba wszystkie rekordy w tempie obsługi klienta, bo herbatę dostałam błyskawicznie. Lecz mimo że nie prosiłam o nic więcej, na tacy obok filiżanki leżał jakiś deser oraz mała, srebrna obrączka. Domyślałam się, jakie jest jej znaczenie.

– A to? Co to jest? – zapytałam, wskazując na talerzyk.

– Najdroższa pozycja w menu. Tu w wersji miniaturowej – wyjaśnił. – Nazywa się „Czekoladowa Nirvana”. Pisane przez „v”.

– Czekoladowa to rozumiem, ale czemu „nirvana”? – zdziwiłam się. – Przecież to oznacza zdmuchnięcie, zgaśnięcie…

– Nie tylko – wszedł mi w słowo Robert. – Oznacza również stan spełnienia i szczęścia. I tym kierowałem się przy wyborze nazwy dla deseru.

– Rozumiem – powiedziałam, przeciągając samogłoski. – Czy poza tym to słowo ma dla ciebie jeszcze jakieś inne znaczenie?

– Hmm… Słowo jako takie to może nie do końca, ale kilka literek już tak. Wplotłem w nazwę deseru pierwsze litery tytułu jednej z moich ulubionych nutek – wyjaśnił, nie czekając na moje kolejne pytanie i zamilkł.

– Jakaś podpowiedź? – Po kilku minutach ciszy domyśliłam się, że mam zgadnąć, co to za nutka.

– Jedna spółgłoska z nazwy deseru nie występuje jako pierwsza w słowach stanowiących tytuł tej piosenki.

– Skoro tak, to mam o czym myśleć – stwierdziłam z uśmiechem. – Zaś wracając do tego, co leży na tacy, to…

– Przyniosłem na wszelki wypadek. Źle zrobiłem?

– Hmm… Nie – uspokoiłam Roberta, równocześnie sięgając po herbatę i deser. – Tylko nie wiem, czy będzie pasować.

– Nie miej mi tego za złe, ale trzy tygodnie temu, gdy robiłaś ciasto i zdjęłaś pierścionki, pozwoliłem sobie jeden na chwilę zabrać i wyskoczyłem do jubilera.

– Skoro nie muszę się bać ani o to, że zgubię, ani o to, że jak go włożę, to nie będę mogła zdjąć, to… zgadzam się.

– Maju, nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę. Właśnie mi udowodniłaś, że nie zawsze piątek trzynastego oznacza pecha – dodał wskazując na kalendarz. – Podaj mi, proszę, swą dłoń.

– Którą? – zapytałam przekornie.

– Którą chcesz.

– Który wziąłeś na wzór?

– O ten – Robert wskazał na pierścionek, który nosiłam na środkowym palcu prawej ręki.

– Dokonajmy więc zamiany. Tylko co ja zrobię ze starym?

– A nie mogą być dwa obok siebie?

– Nie bardzo… Przełożę go na drugą rękę.

Szybko poszła mi ta przeprowadzka biżuterii i po chwili srebrna obrączka wylądowała na moim palcu.

– Co dalej? Dla siebie też masz taką obrączkę?

– Oczywiście! – Podał mi drugą do pary. – Proszę, możesz mi ją założyć.

– Hmm… I jak ja mam teraz do ciebie mówić? Te obrączki wyglądają dość oficjalnie…

– Obojętnie… Chłopak, facet, mężczyzna, partner, co ci tylko do głowy przyjdzie. Byle ze słówkiem „mój”. Aha, i masz moje błogosławieństwo, by to słówko powtarzać tak często, jak tylko chcesz. W sumie im częściej, tym lepiej.

– Mój wariat. Może być? – wypróbowałam pierwszą z brzegu kombinację.

– Może być – przytaknął z uśmiechem.

– OK. To jaki jest następny punkt dnia? – zaciekawiłam się, kończąc deser, który, choć w miniaturce, nie był wcale taki mały. – Pyszna ta nirvana.

– Cieszę się, że ci smakowała. Zaś co do twojego pytania, to mam kilka pomysłów. Co powiesz na małą lampkę wina?

– Jestem za. A później co?

– A później pójdziemy w końcu na snookera.

Wypiliśmy mały toast i spacerkiem, gdyż turniej odbywał się w hali kilka przecznic dalej, poszliśmy na mecz.

Jeszcze przed wejściem na trybuny zostaliśmy skierowani w stronę baru i szwedzkiego stołu. Chwyciliśmy bezalkoholowe koktajle owocowe.

Gdy zajęliśmy swoje miejsca, okazało się, że trafiliśmy nie na normalny, czyli rankingowy turniej, tylko na serię krótkich meczy pokazowych. Dochód z całej imprezy był przeznaczony na cele charytatywne, konkretnie na sprzęt do wczesnego wykrywania raka. Było cudownie! Światowa czołówka dała popis swych umiejętności, a podczas jednej z przerw ogłoszono konkurs dla publiczności. Polegał on na tym, że widz siedzący na wylosowanym przez organizatorów miejscu na trybunach będzie miał możliwość rozegrania partii snookera z wybranym przez siebie zawodnikiem. Oczywiście szanse osoby, która nigdy nie trzymała kija w ręce, były minimalne, dlatego by je wyrównać, profesjonalista miał mieć na oczach alkogogle. Zapowiadało się ciekawie.

Nie mogłam uwierzyć, kiedy odczytano numer mojego fotela i zaproszono mnie w okolice stołu. Tak mi się nogi zaczęły trząść, że chwilę potrwało, zanim dałam radę wstać. Ale z odpowiedzią na pytanie, z którym zawodnikiem chciałabym rozegrać swój mecz, nie miałam problemu. Odkąd pojawiło się u mnie, nie mam zielonego pojęcia skąd, zainteresowanie snookerem, kibicowałam głównie dwóm zawodnikom. Na pierwszym miejscu stawiałam Davida Joke’a i to jego wybrałam na swojego kata. Nasz mecz miał się rozegrać już po zakończeniu części oficjalnej. Dwudziestominutowa przerwa techniczna byłaby zbyt krótka. Do tego czasu z nerwów nie dość, że trzęsły mi się ręce i wylałam na siebie koktajl, którego z nadmiaru wrażeń zaledwie spróbowałam, to jeszcze, jak by powiedziała moja babcia, spociłam się jak mysz pod miotłą. Na szczęście udostępniono mi łazienkę na zapleczu. Przez te dwie sytuacje miałam problem z ubraniem na zmianę. Na moje nieszczęście plama była dość widoczna, ale tu niezawodny okazał się Robert. Szybko wyskoczył do kawiarni i przyniósł kostium, który od jakiegoś czasu wisiał w szafie w jego biurze. Czyżby szykował się do przyjęcia kogoś do pomocy? Zdziwiłam się, że spodnium doskonale na mnie pasował, do tego niemal idealnie zgrał się z obowiązującym na turniejach dress code’em. Postanowiłam wyjaśnić to później.

Korzystając z tego, że miałam odpowiednio dużo czasu, by się odświeżyć, spróbowałam też uratować bluzkę, zapierając ją tylko w zimnej wodzie. Może się uda, a jak nie, to trudno… Zawinęłam ją w ręcznik, by wycisnąć z niej tyle wody, ile się dało, i mogłam dołączyć do czekających na mnie mężczyzn z Robertem i Davidem na czele.

Podczas naszego meczu nie obyło się bez wielu zabawnych sytuacji, zwłaszcza że David w zniekształcających obraz okularach i swojej słynnej, pstrokatej bandance na głowie wyglądał komicznie. Swoimi żartami udowadniał, że jego nazwisko doskonale do niego pasuje. Największą niespodzianką wieczoru było jednak to, że udało mi się wygrać mecz. Nie mam pojęcia, na ile miałam szczęście, na ile zadziałał przypadek, a na ile dostałam fory. Na koniec rozgrywki zostałam zapytana, na której piłeczce chciałabym dostać autograf Davida. Wybrałam białą.

– Ta bila ma w czasie meczu najwięcej do roboty i musi być najmocniejsza ze wszystkich. Właśnie dlatego chciałabym dostać białą. Będzie mi przypominać, że z każdej sytuacji jest wyjście – wyjaśniłam.

Zaskoczyłam tym wszystkich, bo spodziewali się, że wybiorę bilę czarną, jako że za nią otrzymuje się najwięcej punktów. Za tę argumentację dostałam komplet kul wraz z dwoma kijami i całym oprzyrządowaniem, a na dużej, reklamowej, czerwonej bili autografy wszystkich zawodników turnieju i, na moją prośbę, również sędziów. Dodatkowy powód do uśmiechu od ucha do ucha podarował mi David, zdejmując z głowy bandankę i dając mi ją w prezencie. Szepnął też, że jakbym chciała obejrzeć jeszcze jakiś turniej, to mam się z nim skontaktować.

To był niezapomniany wieczór, który nie skończył się na snookerze.

Odwieźliśmy upominki do mnie, a po chwili zostałam porwana do kina pod gwiazdami. Z racji tego, że wypita kilka godzin wcześniej lampka wina była naprawdę mała, pojechaliśmy autem, w którym to na koniec wieczoru usnęłam zmęczona wrażeniami dnia.

Obudziłam się dopiero rano, we własnej sypialni, w ubraniu, okryta kocem. Obok łóżka stała taca ze śniadaniem, a na stole w salonie leżały pamiątki z wyprawy na snookera. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że wczorajszy wieczór zdarzył się naprawdę, a Robert… został u mnie na noc. Zapewne spał na nienadającej się do dłuższego leżenia kanapie w salonie, bowiem nie zarejestrowałam jego obecności tuż obok. Nie jestem przyzwyczajona do towarzystwa w nocy, może dlatego tak trudno było mi wytrzymać z niektórymi facetami. Choć z drugiej strony… możliwe, że był bardzo grzeczny, dlatego nie zareagowałam na jego obecność tuż obok.

Po chwili wpadłam na pewien pomysł. Wariacki, ale kto mi zabroni? Zaczęłam wąchać pościel. Nic nie wyczułam, a zapach jego wody po goleniu wprost uwielbiam, więc zagadkę miałam rozwiązaną. Spał gdzie indziej.

Pomijając to, co już zauważyłam w mieszkaniu, miałam do sprawdzenia jeszcze jedną rzecz… W tym celu popatrzyłam nieco przytomniej i na moim palcu zobaczyłam małą, srebrną obrączkę. Mimo to musiałam uszczypnąć się dość mocno, bym uwierzyła, że wczorajszy dzień mi się nie przyśnił. Westchnęłam ze szczęścia i… zdjęłam niemal całą pozostałą biżuterię. Poza srebrną obrączką zostawiłam tylko łańcuszek i pierścionek po babci. Oba z białego złota.

Przez cały dzień nie mogłam się na niczym skupić. Co prawda nie wyczułam zapachu Roberta w pościeli, ale za to znalazłam w łazience jego koszulkę oraz tester perfum, który nie tak dawno temu dostał na jakiejś promocji i, wiedząc, że uwielbiam ten zapach, zostawił u mnie. Psiknęłam nim po koszulce i łaziłam tylko w niej do czasu, gdy nadeszła pora, by dołączyć do niego w kawiarni. Chyba zwariowałam na jego punkcie, ale nic na to nie poradzę…

Po tym, jak minął mi atak głupawki, zaczęłam się zastanawiać, czym się „oskrobał”. Krótka inspekcja wykazała, że skorzystał z jednej z moich, trzymanych w rezerwie „w razie W”, jednorazowych maszynek do golenia. Pewnie też chichocząc…

Podjęta przeze mnie próba ratowania bluzki spełzła na niczym. Mimo to nie traciłam nadziei. Postanowiłam poszperać w necie i podpytać kilku osób, może coś poradzą, a tymczasem zostawiłam ją namoczoną w wodzie z kwaskiem cytrynowym. Jak się nie uda, to trudno…

Aha. Jeszcze jedno. Po przyjściu do kawiarni dowiedziałam się, że tamten spodnium był przygotowany dla mnie, na wypadek gdybym miała czas i ochotę pomóc Robertowi w kawiarni.

„Dobrze, że mam książeczkę sanepidowską”, pomyślałam. Czasami dobre serce się na coś przydaje i sporadyczna pomoc sąsiadce w sklepie zdjęła mi jeden problem z głowy.

Ta „pomoc”, a raczej przygotowania do jej udzielania zaczęły się już dwa dni później. Początkowo była to tylko teoria oraz chodzenie z tacą na „sucho” po mieszkaniu i po pustej kawiarni, czyli z czymś nietłukącym się wypełnionym wodą, bym oswoiła się z ciężarem i nauczyła zachowywać równowagę, niosąc płyny.

Z każdym dniem szło mi coraz lepiej i coraz częściej łaziłam po zamkniętej kawiarni, próbując opanować manewrowanie między stolikami.

– Jak chcesz coś do picia, to sama sobie zanieś do stolika – usłyszałam żartobliwe polecenie Roberta po jakichś dwóch tygodniach ćwiczeń. Po tych słowach postawił na tacę moją ulubioną czekoladę na gorąco.

Tuż przy wyjściu z zaplecza zaplątały mi się nogi i zatrzymałam się na stole, na którym stało tężejące już nadzienie do pralinek. Tyle dobrego, że byłam w kawiarni sama z Robertem, który z nieco wymuszonym uśmiechem na twarzy skomentował mój… hmm… wyczyn.

– Kochanie, nie musisz się dosładzać. I bez tego jesteś…

Nie dałam mu dokończyć.

– Tego jeszcze nie wiesz – rzuciłam żartobliwie i lekko zarumieniona uciekłam do biura, by się przebrać. Po chwili byłam z powrotem, już w czystych ciuchach.

– Co z tym? – spytałam, pokazując to, co z siebie zdjęłam.

– Damy do prania. Nasza zaprzyjaźniona pralnia pracuje całą dobę, więc wracając do domu, podrzucimy im siatkę z twoimi rzeczami.

– A właśnie, tak przy okazji… – urwałam, ale ponaglona wzrokiem przez Roberta pociągnęłam myśl: – Zawsze mnie zastanawiało, jak wygląda ta część prowadzenia kawiarni. Kto dba o to, by wszystko było czyste? – uściśliłam.

– Nie wiem jak inni, ale ja współpracuję z jedną pralnią. Właśnie tą całodobową i codziennie po pracy ostatnia osoba wychodząca z kawiarni zanosi im to, co trzeba na cito zaprać. Całą resztę odbierają już sami. Udało mi się ci to wyjaśnić?

– Na chwilę obecną tak. W razie czego będę pytać dalej – oznajmiłam i po krótkim namyśle dodałam: – O ile mogę.

– Możesz, Majeczko, możesz – podsumował Robert i zaczął się śmiać.

Również się uśmiechnęłam, ale w duchu westchnęłam z żalu… Szkoda, że nie wiedziałam tego wcześniej i bluzka, którą próbowałam ratować na własną rękę, obecnie jest w stanie agonalnym. Nie nadaje się nawet na ścierki…

Rozdział 4 Wyprawa na plażę

Jakoś w połowie lipca, tuż po śniadaniu w postaci bułeczek przyniesionych przez Roberta, który ostatnio lubił wpadać do mnie bladym świtem ze świeżym pieczywem, zadzwoniła Kama i zaproponowała babski wypad na plażę. Było ciepło, wręcz upalnie, więc przyklasnęłam temu pomysłowi.

Zaczęłam się zastanawiać, który z posiadanych strojów kąpielowych wybrać, gdy wtrącił się mój facet:

– W tym nie pójdziesz – stwierdził. – On odsłania więcej, niż to przyzwoite.

– Niby dlaczego? – spytałam.

– Popatrz sama… Kilka sznurków i nic więcej. Taki możesz nosić tylko przy mnie – oznajmił stanowczym głosem.

Westchnęłam w duchu i odłożyłam te „sznurki” na bok.

– A co powiesz o tym?

– Trochę lepszy, ale do ideału mu daleko.

– To co według ciebie jest tym ideałem? – spytałam. – Na jednoczęściowy się nie dam namówić. Nie mówiąc już o takim przedwojennym – dodałam z lekką ironią w głosie.

– Co tam jeszcze masz? – Robert zignorował moje pytanie. – Nie kombinuj, bo sam sprawdzę.

– Ooo nie… Absolutnie, w żadnym wypadku. W bieliźnie nie będziesz mi grzebał – zaprotestowałam.

– W takim wypadku masz dwie możliwości. Albo sama wyciągasz wszystko, co tam masz, albo nie idziesz na plażę.

– Nie jesteś moim ojcem, by mi mówić, co mogę robić, a czego nie – warknęłam. – A zresztą jak chcesz, to sobie grzeb. Ja idę do łazienki.

– Ten lub ten – usłyszałam po powrocie.

– Absolutnie, w żadnym wypadku. To są stroje na basen z biczami wodnymi – zgrzytnęłam zębami.

– Co zatem proponujesz? Bo tamte definitywnie odpadają. – W Robercie też zaczęło się gotować.

– Ten – powiedziałam stanowczym głosem. – I wypad z pokoju, bo chcę się przebrać.

– Nie, Majeczko, nie zgadzam się, byś w tym czymś paradowała po plaży.

– Nie pytałam o pozwolenie, poza tym to nie wszystko. Do kompletu jest jeszcze spódniczka – dodałam, by nieco załagodzić sytuację.

– Jak włożysz spódniczkę, to może być – zgodził się łaskawie. – Tak z ciekawości, to skąd masz tyle tego wszystkiego?

– Od Olki. Od kilku lat ma blog o modzie. Zajmuje się też fotografowaniem i opiniowaniem odzieży i egzemplarze, powiedzmy, że recenzenckie zatrzymuje. A że ma tego bardzo dużo, to jak tylko wyda opinię i zostanie ona zatwierdzona, rozdaje – wytłumaczyłam i zanim wymusił na mnie obietnicę, której i tak bym nie dotrzymała, wygoniłam go do kawiarni.

– Możesz później po mnie podjechać – przyzwoliłam żartobliwie, dając mu buziaka na pożegnanie.

Ledwie Robert odjechał, gdy usłyszałam klakson samochodu Gośki, więc już wiedziałam, że na plażę pojadę luksusowo. I jak znam mojego zazdrośnika, prawdopodobnie będę wracać w jeszcze lepszych warunkach.

– Gdzie reszta dziewczyn? – spytałam, widząc w wozie tylko Olkę i Kaśkę.

– Nie zmieściłyby się, więc jadą z Kamą, która później ma coś do załatwienia i mówi, że tak jej wygodniej. Mnie w sumie też, nie musiałam tam wykręcać. Wiesz, jak lubię te jednokierunkowe ulice – mruknęła Gośka.

– Wiem. Jeszcze masz uraz po tamtej stłuczce?

– Chyba się tego nie pozbędę. Choć i tak to nie było z mojej winy.

– Czy ja coś takiego powiedziałam? – żachnęłam się. – Z tego, co pamiętam, tamten facet wykorzystał twój brak doświadczenia.

– Nie tyle brak doświadczenia, co młody wiek, bo udało mi się skorzystać z faktu, że nie na wszystkie samochody wymagali prawka kategorii B, zauważył też zielony listek. Dekoracyjny i przyklejony w innym niż tamten miejscu, ale dla niektórych oznaczający właśnie to, o czym mówisz.

– Jak by nie patrzeć, trochę zamieszania przez to było – wtrąciła Olka.

– Nawet nie trochę – westchnęła ciężko Gośka. – Ale nie będziemy roztrząsać przeszłości. Jedziemy, bo nam nasze ulubione miejsce zajmą.

– Pamiętam, że potem na cito odklejałaś ozdobę. Ciekawy sposób na świętowanie zdanej matury i dostania się na wymarzone studia pedagogiczne – dodałam, kończąc temat. Dziewczyny tego nie skomentowały.

– Już myślałam, że tam umarłyście – powitała nas czekająca na parkingu przy molo Kama.

– Sorki, miałam mały poślizg. Pokłóciłam się z Robertem o strój kąpielowy – tłumaczyłam przyjaciółkom. – Niewiele brakowało, a pojechałby kupić taki jednoczęściowy albo przedwojenny.

– Odbiło mu? – zaciekawiła się Zuza.

– Cholera wie… – Wzruszyłam ramionami. – Co prawda nie założyłam, jak to określił, sznureczków, ale i tak coś nieprzyzwoitego.

– Niby co takiego?

– Ten mój niebieski, trzyczęściowy – wyjaśniłam. – Wygoniłam go, zanim wpadł na pomysł wymuszenia obietnicy, bym nie zdejmowała spódniczki.

– Cwana jesteś.

– Trzeba sobie jakoś radzić.

– Zwłaszcza z nowym facetem – dopowiedziała Gośka.

– Oj tak. Nie można pozwolić sobie wejść na głowę – przytaknęła Aśka. – Też mam taki, zielony.

– Ja też, mój jest żółty, ale koniec dyskusji – pogoniła nas Zuza. – Nie przyjechałyśmy tu, by spędzić cały dzień na parkingu. Bierzcie, co wasze, i idziemy.

– Dobrze, mamusiu, już idziemy – odpowiedziała Kama, szczerząc zęby. Czyżby przypomniała sobie nasze zabawy z piaskownicy?

– Patrzcie, mamy szczęście. Nasza miejscówka jeszcze wolna – ucieszyła się Olka.

– To nie ma na co czekać. Rozkładamy się i idziemy do wody – zaproponowała Zuza.

– Nie tak od razu – przypomniałam z naciskiem.

– Dobrze, mamusiu. Pamiętamy… – odezwała się Kama. Po chwili wszystkie chórem wyrecytowały:

– Bezpieczeństwo i rozwaga nad wodą gwarancją dobrej zabawy!

– Jakieś pomysły? – spytała Gośka, gdy wszystkie wyszłyśmy z wody. Kąpałyśmy się na raty, by nie zostawiać rzeczy bez opieki.

– Może zagramy kilka setów? – zaproponowała Aśka. – Co prawda jesteśmy w siódemkę, ale…

– Ja spasuję – weszła jej w słowo Gośka. – Naciągnęłam sobie jakiś mięsień i nie dam rady skakać do bloku.

– Czyli sprawa się rozwiązała. Losujemy pary i będą trzy sety. Każdy z każdym. Co wy na to? – podsunęła Kaśka. – Wolna para pilnuje rzeczy, a Gosia będzie sędziować i liczyć punkty.

– Dobry pomysł – przyklasnęłyśmy.

Tak skupiłyśmy się na grze i kibicowaniu, że nie zauważyłyśmy zbierającej się publiczności.

– Dobre jesteście – usłyszałyśmy od jakichś chłopaków po zakończonym trzecim secie. Mieli na sobie jednakowe spodenki. Może to kumple?

– Dzięki za komplement. Boisko jest wasze – odpowiedziała im Zuza.

– A może jeszcze jeden set? Panie przeciw panom – zaproponował najbardziej opalony.

– Czemu nie? – wyrwało mi się. – Jesteśmy w szóstkę. Dobierzecie kogoś czy któraś z nas ma przerwę?

– Możecie grać w przewadze jednej osoby – przyzwolił ogolony na zero chłopak.

– Dzięki, nie skorzystamy z takiej łaski – odparła Olka z ironią w głosie.

– Możemy się zgodzić na lotne zmiany – wtrąciła słodkim głosem Kama.

– To jak już tam chcecie. Do ilu punktów gramy?

– Do dwudziestu – zaproponowałam – i bez zmiany stron.

– Może być. O co gramy?

– O nic. Musimy wrócić do domów – upomniała chłopaków Gośka i wycofała się na nasze ręczniki.

– Wasza wola. Może później zmienicie zdanie. Którą stronę wybieracie?

Cholera… Dżentelmen się znalazł… Chce, niech ma. Zgodnie, acz bezczelnie wskazałyśmy tę, na której nie świeciło nam słońce w oczy. Oni mieli bejsbolówki, a my albo czapeczki z niewielkim daszkiem, albo chusty.

– Wy zaczynacie – rzuciła Aśka.

– Seba, nie kryguj się – krzyknął chłopak w bejsbolówce na bakier do łysego po jakiś dziesięciu minutach od rozpoczęcia gry. – One nie chciały taryfy ulgowej.

Ten okrzyk zupełnie przypadkowo wybił mnie z rytmu i posłałam piłkę w siatkę. Panowie zdobyli punkt po moim błędzie.

– Laska, co jest? – zaniepokoiły się dziewczyny.

– Nic. Muszę odpocząć – wykręciłam się. – Sorki, ale idę odpocząć.

– Coś się tak zmyła? – spytała Gośka, gdy tylko siadłam na ręcznikach.

– Proszę, nie pytaj.

– OK. Potrzebujesz czegoś?

– Tylko chwili spokoju. Jak chcesz, to idź do wody.

– Dobry pomysł. Niedługo wracam.

Skinęłam głową i zezując zza „czytanej” książki, zaczęłam obserwować mecz. Patrzyłam konkretnie na chłopaka, którego nazywali Sebą.

Nie wytrzymałam długo, odwróciłam się w stronę wody i zaczęłam wspominać…

To było na studniówce, tylko za cholerę nie pamiętam, w którym momencie i skąd się wziął tamten Sebastian. Wracałam z toalety, dokąd zapobiegawczo odprowadził mnie mój partner, i wtedy byłam świadkiem zamieszania.

Wszystko zaczęło się koło wejścia do hotelowego baru. Stamtąd wyleciała panienka do towarzystwa, a bezpośrednio za nią facet w poluzowanym krawacie. Jako trzeci wybiegł właśnie Seba, a przynajmniej takie imię wtedy padło, a on się zatrzymał.

– Seba, nie wtrącaj się. Niech to załatwią między sobą…

Nie wiem, co było dalej, bo wróciłam już na salę. Do tego, co widziałam, nikomu się nie przyznałam. A z całej sceny poza imieniem zapamiętałam tylko lekko zdeformowane ucho u tego hipotetycznego Sebastiana. Takie ucho zobaczyłam dzisiaj na plaży.

– Koniec meczu! – Aśka ciężko siadła na swoim ręczniku.

– Kto wygrał? – zaciekawiłam się, z trudem odrywając się od wspomnień.

– Gdybyś patrzyła na boisko, tobyś widziała – wytknęła mi Zuza. – Przegrałyśmy. I to mimo kilku głupich błędów po męskiej stronie.

– Przepraszam, to moja wina. Gdybym wtedy nie straciła koncentracji… – urwałam.

– Było, minęło. Odsapniemy chwilę i idziemy się ochłodzić.

– Żadne ochłodzić – zaprotestowali panowie. – Zapraszamy was na spacer po łasze.

– Ja nie skorzystam – oświadczyły Kaśka i Gośka.

– Mogę iść, ale niedaleko – zastrzegłam.

– My ustalimy, jak daleko idziemy – rzucił łysy i przedstawił zarówno siebie, jak i swoich kolegów. Dobrze mi się wydawało. To jego spotkałam wtedy w hotelu.

– Hej, obudź się! – Z kilkunastosekundowego znieruchomienia wyrwała mnie Zuza.

– Co się stało? – spytałam ni z gruszki, ni z pietruszki.

– Nic, hrabianko. Czekamy na ciebie, by iść na spacer.

– Już, chwila, tylko się napiję – powiedziałam.

– Opowiedzcie coś o sobie – poprosiła Aśka chłopaków, gdy weszliśmy już na łachę.

Tak skupiłyśmy się na poszczególnych historiach, że najpierw ja, a chwilę później idąca tuż za mną Olka stanęłyśmy na czymś ostrym.

W panów jakby piorun strzelił. Zareagowali błyskawicznie i po chwili Olka była na rękach u Heńka, mnie zaś chwycił właśnie Seba.

– Czy myśmy się już kiedyś nie spotkali? – szepnął mi wprost do ucha.

Cholera, déjà vu?

Milczałam, niepewna, czy przyznać się do tego, co pamiętam. Zanim podjęłam decyzję o przytaknięciu, inicjatywę przejęła Kama.

– Skaleczenie – oznajmiła. – Zapraszam na ręczniki, opatrzę te ranki, a wy pozbierajcie to szkło z dna, bo jeszcze ktoś sobie krzywdę zrobi – zadysponowała.

Prośbę spełnił Irek.

– Tu jest więcej szkła – powiedział, gdy wynurzył się, by zaczerpnąć oddech. – Macie jakiś woreczek czy coś takiego?

– Jak widać, nie, ale mogę użyczyć to – powiedziała Zuza, zdejmując spódniczkę. – Jedna wystarczy?

– Sporo tego jest, więc jakbym mógł prosić… – urwał.

Obie z Aśką bez wahania wręczyłyśmy mu swoje spódniczki. „Dobrze, że dolna część stroju jest wystarczająco przyzwoita…”, przemknęło mi przez głowę. Inaczej nieco dziwnie by to wyglądało.

– No, jest wszystko – oznajmił Zbyszek po kilku minutach. – Na wszelki wypadek nie wracajcie na własnych nogach.

– To niby jak mamy wracać? Przefrunąć? Ja nie umiem pływać – rzuciła ze śmiechem Kama.

– Mądrale. Wszyscy macie klapki, a my na bosaka – wytknęłam.

– Mam inny pomysł – odezwał się Irek i… wziął Kamę na ręce. Po chwili również Zuza i Aśka znalazły się w męskich ramionach.

– Cholera, dziwnie to wygląda – stwierdziłam, tłumiąc głupawkę. – Jeszcze Olka i ja to rozumiem, ale pozostałe to przesada.

– Ze zdrowiem nie ma żartów – upomniała mnie Kama.

Przyznałam jej rację i zamilkłam. Zależało mi na jak najszybszym dotarciu do ręcznika i stanięciu na własnych nogach. Robert mógł pojawić się dosłownie w każdej chwili. Co prawda, po naszej porannej sprzeczce nie mogłam być tego na sto procent pewna, ale przezorny zawsze ubezpieczony. A Seba, jak na złość, z jakiegoś powodu ociągał się z wyjściem z wody…

– Utknęliście tam? – dopytywała się zaciekawiona Aśka.

– Nie, bynajmniej – odparłam, dyskretnie rozglądając się po plaży. – Sama też masz spóźniony start do ręczników.

– To nie ja – odgryzła się przyjaciółka. – Poza tym my już jesteśmy na brzegu, a wy...

Nasze dogryzanie przerwała Kama.

– Hrabianki, pospieszcie się – krzyknęła, a w Sebę i Leszka jakby coś trafiło. Błyskawicznie zagęścili ruchy i po kilku sekundach obie siedziałyśmy już na swoich ręcznikach. Olka i ja w dość nietypowych pozycjach, ale skaleczone stopy właśnie takich wymagały.

– Wiecie co? Mam dość plaży – powiedziałam, gdy tylko Kama skończyła nas opatrywać.

– Tak właściwie to ja też. Może nie tyle dość, co mam coś do załatwienia i muszę się zwijać.

– Jesteś umówiona na konkretną godzinę?

– Tak sztywno to nie. Mam pewne widełki czasowe. A co?

– Nic, tylko się zastanawiałam, czemu tak zegarka nie pilnujesz – zbyłam przyjaciółkę.

Kama zmierzyła mnie wzrokiem i skupiła się na pakowaniu. Poszłam w jej ślady. Z jedną stopą w powietrzu, by nie zapiaszczyć opatrunku, zbierałam porozrzucane drobiazgi. Na końcu zawiązałam na sobie pareo.

– Wszystko zgarnięte? – spytał Heniek.

– Chyba tak – powiedziała niepewnie Kaśka.

– To wstańcie, jeszcze sprawdzimy, czy coś się nie schowało w piachu.

To „wstańcie” w przypadku Olki i moim było czysto symboliczne, bo panowie znowu wzięli nas na ręce.

Cholera… Teraz miałabym przechlapane na maksa… A może nie? W końcu widać opatrunek…

– My już idziemy – stwierdzili Heniek z Sebą.

– Ja też. Dziewczyny przyjechały ze mną, więc je odwiozę – dopowiedziała Gośka.

Z obu męskich gardeł wydostało się coś w stylu chrząknięcia.

– Ja zostaję. Wrócę z Kamą, spacerem albo autobusem – wtrąciła Kaśka.

– Idźcie. – Aśka machnęła na nas ręką. – Spotkamy się później.

Po chwili byłyśmy już na deptaku. Tam postanowiłam założyć coś konkretniejszego. Jednak pareo to nie to. Zajęłyśmy miejsca na ławce, ja do przebrania, Olka z Gośką tak po prostu, do towarzystwa. Otrzepałam swoją sukienkę z piachu i zaczęłam ją zakładać. Nagle zauważyłam zbliżającego się Roberta. Był dość daleko, ale mimo to go rozpoznałam.

– Znikaj, bo będzie dym – syknęłam do asystującego mi ciągle Sebastiana.

Ten, nie oglądając się na nic, czmychnął na wydmy. Przy okazji zmył się też Heniek.

– Witajcie. Kochanie, co się stało? – spytał Robert nieco dziwnym tonem. Wychwyciłam ledwie dostrzegalną różnicę w jego głosie. Mogła to być wina porannej sprzeczki albo… Nie odważyłam się dokończyć myśli.

– Stanęłyśmy na szkle – wyjaśniłam. – Kama opatrzyła skaleczenia i jakoś dokuśtykałyśmy do ławki.

– Dalej już nie będziecie kuśtykać. Zaraz wracam – rzucił.

Zauważyłam, że wypożyczył rikszę i… sam wsiadł na siodełko. W pojeździe o napędzie jednego zazdrosnego mężczyzny przejechałyśmy do samochodu Gośki. Za jej zgodą przesiadłam się do wozu Roberta.

– Wszystko w porządku? – upewnił się po odstawieniu roweru na tym końcu deptaka. Gdy zostaliśmy sami, przestał udawać, że nie jest zmęczony.

– Tak. Dziękuję, ale wracajmy do domu. Chciałabym to przemyć już na porządnie.

Po niespełna dwudziestu minutach znalazłam się we własnej łazience. Tam nastąpiła zmiana opatrunku.

– Możesz mi powiedzieć, co tam się naprawdę działo? – poprosił, gdy usiadłam na kanapie.

– Nic takiego – próbowałam wykręcić się od bezpośredniej odpowiedzi. Robert nie dał się zbyć i w końcu ugięłam się i przedstawiłam mocno okrojoną wersję wydarzeń. – Grałyśmy w siatkówkę, najpierw w parach, a później pojedynek damsko-męski. Potem panowie zaprosili nas na spacer po łasze i we dwie z Olką miałyśmy pecha. To chyba nic dziwnego, że nie wróciłyśmy na ręczniki na własnych nogach?

– Teoretycznie nie, ale…

– Och, nie bądź taki czepialski – prychnęłam. – Pomogli nam z grzeczności, bo tak właściwie to przez nich był ten podwójny wypadek.

– A przy ławce? Nie mów, że nic, bo wiem, co widziałem. To już wykraczało poza grzeczność.

– Jak zatem, według ciebie, miałyśmy wrócić do samochodu bez męskiego wsparcia?

– Choćby tak jak ze mną. Gosia też mogła wziąć rower lub rikszę już z rikszarzem.

– Może i mogła, ale nie musiała kombinować. Seba i Heniek sami zaproponowali pomoc. Inaczej pewnie wróciłybyśmy wszystkie i dziewczyny najpierw odniosłyby rzeczy, a potem wróciły po Olkę i po mnie. Albo byłoby jeszcze inaczej. Tego nie wiesz.

– Ano, nie wiem – przytaknął niechętnie. – Mimo to nie protestowałaś, jak obmacywał cię przy plaży. No i gdzie jest spódniczka? Myślałem, że jej nie zdejmiesz.

– Jest w siatce. Nie zdejmowałam jej aż do tego wypadku. Trzeba było sprzątnąć szkło. Chciałbyś, aby ktoś jeszcze się skaleczył? – Popatrzyłam na Roberta.

– Nooo… nie. Ale czemu zdjęłaś swoją?

– Aśka i Zuza też zdjęły. Tego szkła było naprawdę sporo – dodałam.

– Nie podoba mi się to. Jakoś ta historia jest szyta zbyt grubymi nićmi – burknął, totalnie mnie zaskakując.

– Nie musi ci się podobać – prychnęłam kolejny już raz. – Nie stało się nic nieprzyzwoitego, a jak ci się coś nie podoba, to zabieraj obrączkę i swoje rzeczy. Tam są drzwi.

– Jak to? – wykrztusił.

– Tak to – oznajmiłam. – Nie zrobiłam nic, o co mógłbyś mieć do mnie pretensje. Zrozumiałeś to?

– Tak, chyba tak – odparł po dłuższej chwili. – Mogę zostać?

– Możesz – przyzwoliłam. – Ale pamiętaj, że nie jestem niczyją własnością. Ani twoją, ani nikogo innego. A teraz przepraszam. Zmęczona jestem. Mogę się zdrzemnąć?

– Jesteś u siebie. Możesz niemal wszystko.

Przytaknęłam i ignorując to „niemal”, zamknęłam oczy. Ostatnie, co pamiętam, to delikatny dotyk koca.

Po godzinie obudziłam się wypoczęta. Robert ciągle u mnie był. Sądząc po tym, co zobaczyłam na stole, nie siedział bezczynnie, tylko działał w kuchni.

– Przepraszam, kochanie. Zbyt mocno mi na tobie zależy, by przejść nad dzisiejszymi wydarzeniami do porządku dziennego – tłumaczył się.

– Wariat jesteś – powiedziałam z uśmiechem. – Przecież ja cały czas noszę tę srebrną obrączkę. Spławiłabym natręta, gdyby posunął się za daleko, a na pewno próbowałabym to zrobić. Sama lub z czyjąkolwiek pomocą.

– Postaram się to zapamiętać – obiecał. – Chwilowo masz ode mnie carte blanche… a może to wotum zaufania? Nie wiem, czy ci go kiedyś nie odbiorę.

– Postaram się nie dać ci do tego powodu – zobowiązałam się. – Już wszystko w porządku między nami?

– Tak – potwierdził i obdarował namiętnym pocałunkiem.

Gdy zostałam sama w mieszkaniu, zaczęłam się zastanawiać, czy mój szaleniec kiedyś zawiódł się na swojej partnerce. Nie spytam go o to wprost, ale może kiedyś sam się wygada. Jak by nie patrzeć, sądząc po jego zachowaniu, to chyba ma jakieś podstawy, by reagować tak, a nie inaczej. A przynajmniej powinien mieć…

Rozdział 5 Wieczór panieński w klubie swingersów

Na urodzinach Asi moje szalone przyjaciółki zaproponowały, by wieczór panieński Gośki urządzić w klubie swingersów. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że żadna z nas w takim miejscu nigdy nie była i nie wiedziałyśmy nawet, gdzie takowego szukać. Raczej nie reklamują się w gazecie…

Po dwóch tygodniach intensywnych poszukiwań już chciałyśmy zrezygnować z pomysłu, gdy zupełnym przypadkiem wyrwało mi się o tym przy Robercie, a on, nie mam pojęcia skąd, wiedział, gdzie szukać informacji. Po kilku dniach od mojej luźnej wzmianki na ten temat dostarczył mi kilka adresów wraz z folderami. Dodał, że do niektórych lokali potrzebne jest zaproszenie i jeżeli będzie trzeba, spróbuje je dla nas załatwić. Z jednej strony się ucieszyłam, a z drugiej trochę zaniepokoiłam. Postanowiłam wyjaśnić tę sprawę jak najszybciej.

– Powiedz mi, proszę, skąd wiesz tyle na ten temat? Byłeś tam kiedyś? – zapytałam przy kolacji.

– Jasne. To żadna tajemnica. Parę lat temu, już po maturze, ale jeszcze przed rozpoczęciem studiów, kilku chłopaków z mojej paczki założyło się o to, jakie najdziwniejsze miejsce odwiedzą. Nie będę ci mówił, jakie pomysły padały. W każdym razie jednym z nich był właśnie klub swingersów.

Nieco zaskoczona słuchałam opowiadania Roberta. Nie znałam go jeszcze od tej strony. Skoro chciał mówić, nie przerywałam.

– Kiedy zapadła już decyzja co do typu lokalu, powstał problem, który znasz, czyli skąd wziąć namiary na takie miejsce. Na szczęście mieliśmy sporo znajomych z różnych środowisk. – Spojrzał na mnie z uśmiechem. – Nie miej, Majeczko, takiej przerażonej miny. Nie ja dostarczyłem adresy. Ja miałem wtedy tylko robić za szofera – dodał w wyczuwalną goryczą w głosie.

Gdy tylko zobaczył moje pytające i zaciekawione spojrzenie, westchnął i zrezygnowany zapytał:

– Opowiedzieć ci?

– Jeżeli chcesz – odpowiedziałam, uśmiechając się czule. – Wiesz, że dla mnie ważny jest każdy fragment twojego życia. Dzięki temu, co było, jesteśmy tacy, jacy jesteśmy.

– Dobrze… Ale to nie będzie zbyt ciekawa historia.

– Pozwól, że sama to ocenię.

– OK. Tylko postaraj się mi nie przerywać.

Milcząc, skinęłam głową. Robert wstał, nalał nam wina i zaczął opowieść.

– Jak już wspomniałem, ja miałem być tylko szoferem. Jednak czasami rzeczywistość zmusza nas do zmiany planów. Z listy dostarczonej nam przez jednego z kolegów wybraliśmy klub, który znajdował się w bezpiecznej odległości od wszystkich znajomych. Zależało nam, by nikogo nie spotkać. Ta część planu na szczęście się udała. Z resztą poszło już gorzej. Dyskretnie wypytaliśmy znajomych, co będzie nam potrzebne. Lwią część roboty wykonał Kamil. Zbyt wiele nie wymagano. Maska, odpowiednia bielizna i komplet badań, włączając również te na choroby weneryczne. Bez nich nie wpuszczają. Nie ma przymusu, by w środku uprawiać seks, ale sama rozumiesz, właściciele woleli dmuchać na zimne. Wydawało nam się, że te badania to tylko formalność. Nie wzbudziliśmy podejrzeń w przychodni, prosząc o skierowania. Ja użyłem argumentu, że to do książeczki sanepidowskiej, nie wiem jak oni, ale podobno był też tekst, że ktoś się władował w jakieś przypadkowe kontakty na domówce. Wyniki sprawiły jednak, że grupa nam się zmniejszyła. U kolegi z naszej paczki wykryto początki białaczki, ale to już inna historia. Powiem ci tylko, że dzięki wczesnemu wykryciu udało się go wyleczyć bez większych problemów. W każdym razie po otrzymaniu wyników i usłyszeniu nowiny myśleliśmy o zrezygnowaniu z wyprawy. Po namyśle zmieniliśmy tylko jej termin. Chcieliśmy zrobić to jak najszybciej. I tak nie potrafilibyśmy się dobrze bawić, myśląc jednocześnie o chorym koledze.

Kiwnęłam głową, przytakując Robertowi. Ja też nie mogłabym się skupić na niczym innym.

– Tak czy inaczej, mimo wielu przeszkód wyprawa w końcu doszła do skutku. Pojechaliśmy w pięć osób. Kiedyś ci o nich opowiem. Teraz skupię się na celu naszej wycieczki. Ten konkretny lokal był dostępny tylko z polecenia. Właśnie z tym doskonale poradził sobie Kamil. Weszliśmy do środka, zaczęliśmy się rozglądać, nie bardzo wiedząc, od czego zacząć wizytę. Obecni tam ludzie zadecydowali za nas. W głównej sali trwała awantura, która, jak się później okazało, rozpoczęła się sporo wcześniej, a nasze wejście, nie wiadomo dlaczego, dolało oliwy do ognia, co w ostateczności doprowadziło do bijatyki. Podeszła do nas szefowa i powiedziała, że dzisiaj miała być impreza zamknięta, tylko dla długoletnich członków. Tyle że w takim wypadku bramkarz nie powinien był nas wpuścić. Mimo wszystko kobieta pozwoliła nam zostać, pomogła tu chyba platynowa karta członkowska osoby, która załatwiła nam wlot do klubu. Rozglądaliśmy się przez chwilę, aż sytuacja została opanowana. Gdy współwłaścicielka klubu mogła poświęcić nam sto procent swojej uwagi, mogliśmy jej wszystko wyjaśnić. Nie byliśmy zainteresowani aktywnym uczestnictwem w tym, co się dzieje w klubie. Kierowała nami zwykła ciekawość. Zostaliśmy oddani pod opiekę jednej z pracownic, która oprowadziła nas po salach. W jednej z nich postanowiliśmy zostać i porozmawiać, więc podziękowaliśmy jej. Salka miała ładny wystrój… Tobie na pewno by się spodobał. Ciemnoniebieskie ściany, polakierowany parkiet oraz błękitne kanapy i stolik. Do tego świece, lampy i tak dalej. Przesiedzieliśmy tam kilka godzin, gadając o różnych sprawach, jednak głównym tematem pozostała wykryta białaczka. W końcu postanowiliśmy wracać do domu. Wrażenia z tej nietypowej wycieczki woleliśmy omówić, jak ochłoniemy. Umówiliśmy się na następny weekend na grilla. I to cała historia.

Chwilę potrwało, zanim przetrawiłam to opowiadanie. Podziękowałam za nie, cmoknęłam Roberta w policzek i zapytałam:

– Mieliście ochotę sprawdzić, jak to wszystko wygląda w praktyce?

– Nie, Majeczko, cel naszej wizyty był jasno określony, a poza tym nie byliśmy wtedy w nastroju na tego typu eksperymenty…

– Fakt, nie pomyślałam o tym, ale gdyby nie to, bralibyście pod uwagę czynny udział?

– Później, przy grillu, po kilku piwach i pijanym arbuzie zaczęliśmy żartować, co by było, gdyby… Ale wszystko pozostało w sferze żartów. Nie traktowaliśmy tego poważnie, więc naprawdę nie masz się o co martwić.

– Wiem. Nie to miałam na myśli. To po prostu zwykła babska ciekawość. Zakończmy na tym i zajmijmy się planowaniem dziewczyńskiej wyprawy.

– Dobrze, skarbie. Co chcesz wiedzieć?

– Przede wszystkim który wybrać?

– Mimo tego, co wydarzyło się wtedy, gdy ja tam byłem, chyba najlepszy byłby właśnie tamten klub. Podobno jeszcze istnieje. Mogę spróbować zdobyć dla was zaproszenia.

– Dobrze, kochanie, spróbuj. Zapytaj też, proszę, co zrobić, by ta wizyta miała charakter prywatny. Wiesz przecież, że chodzi o wieczór panieński. Potrzebny jest pokój, w którym nikt nam nie będzie przeszkadzał. Marzy nam się występ chippendalesów oraz kilka innych… usług, które omówimy już bezpośrednio z właścicielami klubu.

– Daj mi kilka dni. Jaki termin by wam pasował?

– Uda się za miesiąc? Plus minus tydzień…

– Jasne. Dla ciebie wszystko.

Po wspomnianych kilku dniach Robert wręczył mi plik papierów, łącznie z zaproszeniem typu open, gdyż nie był pewien, ile nas będzie. Uściskałam go za to i nie tylko za to…

Gdy dostałam zaproszenie, wiedziałam, ile dziewcząt weźmie udział w wieczorku. Pojawił się jednak nowy problem – skąd wziąć siedmioosobowy pojazd? I znowu Robert mnie zaskoczył. Po prostu powiedział, że będziemy miały do dyspozycji mikrobus z kierowcą.

– A skąd weźmiesz szofera? – zapytałam.

– O to się nie martw. Ja poprowadzę. Inaczej cię tam nie puszczę. A co do mikrobusu, mój kolega ma firmę przewozową, ale nie wszystkie pojazdy są na co dzień wykorzystywane, więc nie będzie problemu z wypożyczeniem pojazdu.

Zaakceptowałam wszystko bez mrugnięcia okiem. Zresztą czułam się bezpieczniej, mając Roberta przy sobie. Moje przyjaciółki również nie zgłosiły sprzeciwu.

Wreszcie wyprawa doszła do skutku.

Sierpniowy wieczór był ciepły, więc nie wzięłyśmy zbyt dużo rzeczy. Tyle tylko, by móc się przebrać w razie nieprzewidzianych wypadków. Korzystając z okazji, postanowiłyśmy zatrzymać się w kilku miejscach, by je zwiedzić. Nasz szofer przyjmował wszystko ze stoickim spokojem. Zresztą uprzedziłam go, że nie jedziemy bezpośrednio do celu.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, mój mężczyzna uparł się, że wejdzie z nami, ale zaczeka w głównej sali. Zgodziłam się. Po wejściu do środka, cały czas z „obstawą”, postanowiłyśmy zwiedzić klub. Może chciał sprawdzić, co się zmieniło, a może po prostu zapewnić nam dodatkowe poczucie bezpieczeństwa. Niestety na zamiarze się skończyło, gdyż zupełnie nieoczekiwanie przy barze zobaczyłam swojego byłego. Chciałam go zignorować, szepnąwszy tylko Robertowi, co się dzieje, niestety Wojtek mnie zauważył. Mimo wszystko udało mi się uprzedzić ukochanego, kto idzie w naszą stronę.

– Witaj, Maju, nie spodziewałem się ciebie tutaj – wypalił, zupełnie ignorując moich znajomych.

– Cześć, równie dobrze mogłabym powiedzieć to samo o tobie – odpowiedziałam, udając, że nie widzę lima pod jego okiem. Ciekawe, kiedy, od kogo i za co oberwał…

– Co cię tu przywiało? – zapytał wprost.

– Nie powinno się to interesować! – Wkurzona chciałam uciąć dyskusję.

– A może jednak…

– Skoro się tak upierasz… – westchnęłam ciężko. – Mamy tu zaklepaną salę na prywatną imprezę. Nie wiem, czy pamiętasz moje przyjaciółki: Olka, Aśka, Kaśka, Kama, Zuza i Gośka oraz mój chłopak, Robert – przedstawiłam ich i zwróciłam się właśnie do ukochanego: – A to mój były facet, Wojtek.

– Miło nam cię spotkać – odezwało się moje towarzystwo zgodnym chórem.

– Mnie również miło – powiedział Wojtek.

W pewnym momencie Robert przeprosił wszystkich i zabrał mnie na stronę.

– Majeczko, co on tu robi?

– Sama jestem zaskoczona. Nigdy nie wspominał, że lubi tego typu kluby…

– OK, kochanie, wierzę ci, ale niech się trzyma od ciebie z daleka, bo nie ręczę za siebie.

– Dobrze, dobrze. Wiesz przecież, że poza tobą świata nie widzę! – zapewniłam, pomijając milczeniem zarówno niedawno uzyskane carte blanche, jak i to, że mój były już dzisiaj od kogoś oberwał.

– Zanim wrócimy do dziewczyn, powiedz mi, proszę, dlaczego z nim zerwałaś? – Chociaż Robert mówił spokojnym głosem, wyczuwałam w nim gotującą się wściekłość. Oby nie narobił kłopotów ani sobie, ani nam.

– Między innymi dlatego, że on chciał zaczynać znajomość od łóżka, a sam wiesz, że nie to w związku jest najważniejsze. No i wtedy nie byłam na to gotowa – dodałam po krótkim namyśle.

– Czy to oznacza, że teraz jesteś?

– O tym porozmawiamy w spokojniejszej chwili.

– Trzymam cię za słowo. Ale mówiłaś, że to tylko między innymi…

– Tak, naprawdę chcesz to wiedzieć już teraz czy wytrzymasz do powrotu do domu?

– Wytrzymam, ale podaj mi jeszcze choć jedną przyczynę.

– Mój ty zazdrośniku… Wojtek w jeszcze jednej sprawie miał dziwne mniemanie o związkach. Nie mogłam wydać żadnej złotówki ze swoich pieniędzy na siebie. Nie to, że mi narzucał, co mam kupić, ale on za wszystko płacił. A jak szłam z nim na zakupy, to tylko do markowych sklepów. Mimo że jesteśmy razem dość krótko, to chyba znasz mnie już na tyle, by wiedzieć, że źle się z tym czułam. Nie mam nic przeciwko prezentom, ale bez przesady co do ich ceny i ilości.

– Pewnie, że cię znam, zwłaszcza pod tym względem. Rozumiem, jak musiałaś się czuć.

– Już zaspokoiłeś swoją ciekawość?

– Nie do końca, ale reszta spraw może poczekać. Nie chciałbym dziewczyn narażać na dłuższe towarzystwo Wojtka.

– Masz rację.

Mówiąc to, przysunęłam się bliżej Roberta, by delikatnie cmoknąć go w usta. Taki przynajmniej miałam zamiar, ale on miał swoje plany. Przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie i podarował przedłużający się niemal w nieskończoność pocałunek.

Dołączyliśmy wreszcie do moich przyjaciółek. One znały mnie jeszcze lepiej i wiedziały, że w swoim czasie opowiem im, o czym rozmawialiśmy. Oczywiście nie ze wszystkimi szczegółami…

Nadeszła pora, by zacząć wieczór panieński, a może raczej rozpocząć zwiedzanie. Chciałyśmy odejść. Wojtek, niby przypadkiem, mnie potrącił. Robertowi nie było potrzebne nic więcej. Wściekłość, którą wyczułam podczas naszej rozmowy na boku, znalazła swoje ujście. Kłębiące się w nim uczucia eksplodowały w wyprowadzonym klasycznym prawym sierpowym. Starannie wymierzonym ruchem jego pięść zatrzymała się tuż przed nosem Wojtka. Zdążyłam zapobiec kolejnemu markowanemu ciosowi. Po prostu pociągnęłam mojego zazdrośnika za odchodzącymi już dziewczynami. Niestety ten incydent spowodował, że większość ludzi skryła się w różnych pokojach, więc szybko doszłyśmy do zarezerwowanej sali. Tam już wszystko było przygotowane. Robert upewnił się, że będziemy bezpieczne, i zostawił nas same.

Tancerze dali nam chwilę na rozgoszczenie się w sali i po wręczeniu każdej z nas bukieciku z polnych kwiatów powoli zaczęli rozgrzewać atmosferę. Nie zaniedbywali żadnej z nas, choć, z wiadomych względów, koncentrowali się na gwieździe wieczoru, czyli Gośce, dodatkowo uhonorowanej koroną, a właściwie wiankiem, również z polnych kwiatów. Po jakimś czasie zaczęłyśmy kwitować śmiechem każdy krok chippendalesów. W czasie pierwszej przerwy omówiłyśmy ich wady i zalety. Na szczęście każdej z nas wpadł w oko inny, inaczej mógłby być kłopot. Nawet ja, tak zafascynowana Robertem, nie mogłam się nadziwić, jak czymś tak prozaicznym jak taniec można doprowadzić widownię do euforii. Czas szybko płynął, przeplatany występami panów i damskimi plotkami. Gdy jednak miałyśmy zamiar rozpocząć rozmowę na te pikantniejsze tematy, usłyszałyśmy hałas dobiegający z głównej sali. Wszyscy wybiegliśmy z pokoju, by zobaczyć, co się dzieje.

Mogłam się tego spodziewać – na środku sali Robert bił się z Wojtkiem. Tym razem nie było mnie obok i nie powstrzymałam ich temperamentów. Wojtka nie powstrzymał nawet fakt, że już od kogoś, prawdopodobnie dzisiaj, oberwał. Jakimś cudem udało mi się ich rozdzielić. Wściekła zaczęłam wszystkich przepraszać, a sprawców zamieszania wygoniłam do łazienek, by się ogarnęli. Rozmowa musiała poczekać, aż się uspokoimy. Sprawdziłam, co u Roberta, i zagoniłam dziewczyny do naszej sali. Naszych tancerzy poprosiłam, by zrobili sobie troszkę dłuższą przerwę. Zgodzili się. Miałam im dać znać, gdy będziemy gotowe.

Omówiłyśmy wszystko ze szczegółami i mogłam zaprosić ich z powrotem. Szybko doprowadzili nas do śmiechu, więc na dłuższą chwilę zapomniałyśmy o zamieszaniu. Zwłaszcza że zaproponowano nam wspólną zabawę. Po kilku drinkach nie trzeba było nas długo namawiać. Trzeba przyznać, że panowie profesjonalnie podeszli do swoich obowiązków. Nasza garderoba została uzupełniona o krawaty i parę innych drobiazgów, a tancerze nie robili niczego, na co nie wyrażałyśmy zgody. Jednak pech nas nie opuszczał. Zuza, chcąc efektownie zeskoczyć ze sceny, raczej się z niej zsunęła i dość niefortunnie upadła. Usłyszeliśmy wyraźny trzask. Pierwsze skojarzenie – złamana noga.

Krzyknęłam. Robert momentalnie pojawił się obok mnie. Czyżby siedział niedaleko naszej salki? Zuzą zajął się jeden z tancerzy. Zbiegiem okoliczności był to akurat ten, który najbardziej się jej podobał. Szybko, ale delikatnie sprawdził, co jej się stało, wzbudzając w nas jeszcze większą ciekawość, teraz pomieszaną z niepokojem. Trzask przecież był dość głośny. Na szczęście skończyło się nerwach. Okazało się, że pękł tylko obcas, ale noga wyglądała na skręconą. Postanowiłyśmy zakończyć naszą imprezę… wizytą na pogotowiu. Niby skręcenie to nic poważnego, a noga jako taka była profesjonalnie opatrzona, ale przezorny zawsze ubezpieczony.

Robert na boku coś załatwiał z panami, a my zbierałyśmy swoje rzeczy i wypytywałyśmy naszego ratownika przede wszystkim o imię, a potem o to, skąd się zna na pierwszej pomocy.

– No fakt, powinienem się przedstawić. Jestem Michał. A kurs pierwszej pomocy zaliczyłem już dawno temu, jeszcze w szkole średniej, ale to nie czas ani miejsce na szczegóły.

– Miło nam cię poznać. Moje przyjaciółki już znasz, a to Robert, mój chłopak – odpowiedziałam.

– Ma facet szczęście…

– Masz rację, Michale. Mam szczęście – przytaknął mu Robert i delikatnie mnie przytulił. Na szczęście nie skomentował naszych dodatków do strojów.

Pojechaliśmy na pogotowie. Tancerz uparł się, że będzie nam towarzyszył. Po uzyskaniu naszej zgody poinformował szefostwo, że wychodzi.

W szpitalu potwierdziła się wstępna diagnoza. Zuzie na nowo obandażowano nogę i pozwolono wrócić do domu. Gdyby coś się działo, miała się zgłosić do lekarza już na miejscu. Zostawiliśmy ją sam na sam z Michałem. Chyba między nimi zaiskrzyło, ale zobaczymy, czy coś z tego wyniknie.

Poczekaliśmy, aż Zuza, asekurowana przez naszego nowego kolegę, zabierze wszystko ze szpitala, i mogliśmy ruszyć w podróż powrotną. Odwieźliśmy wszystkie dziewczyny, a na koniec wróciliśmy do mnie. Na ostatnim odcinku udało mi się zasnąć, więc… zostałam wniesiona do mieszkania. Obudził mnie dopiero trzask zamykających się za nami drzwi wejściowych.

Nie otwierając oczu, mocniej wtuliłam się w mojego mężczyznę. Jakimś cudem pozbawiony swobody ruchów Robert zdjął mi buty, a później delikatnie ułożył na łóżku, po czym, nie mając innego wyjścia, zajął miejsce tuż obok. Delikatnie się uśmiechnęłam i… odpłynęłam.

Gdy się obudziłam, Roberta już nie było, a na szafce obok łóżka zobaczyłam świeże bułki, kakao, bukiet frezji i liścik:

Dziękuję Ci, kochanie, za dzisiejszą noc. Jest to najpiękniejszy prezent, jaki mogłem od Ciebie otrzymać. Mam tylko nadzieję, że kiedyś ofiarujesz mi nie tylko tę noc spędzoną razem, ale i coś więcej. Nie będę na Ciebie naciskał. Sama zadecydujesz kiedy.

Kocham Cię!

Twój Robert

Gdy już dogadałam się ze sobą i się umyłam, wróciłam do sypialni i zjadłam zostawione obok łóżka śniadanie. Potem założyłam świeże ubranie i, nie mogąc się powstrzymać, również pachnącą Robertem koszulkę. Poszłam spacerkiem do niego do pracy. Po drodze kupiłam pluszowego misia i wsadziłam mu w łapki małą karteczkę, na której napisałam: I will be right here waiting for you.