Pogranicza. Krótki kurs budowania granic - Mateusz Styrczula - ebook

Pogranicza. Krótki kurs budowania granic ebook

Mateusz Styrczula

4,8

Opis

Nie jest to opowieść o geopolityce, ani o mechanizmach rządzących polityką stawiania murów i zasieków, lecz jest to opowieść o życiu zwykłych ludzi w cieniu tych zasieków… Mateusza Styrczuli w tej książce nie ma, są za to oczy Innych, wypełnione strachem, przerażeniem albo nienawiścią, oczy Innych, w których możemy przejrzeć się jak w lustrze… Kapitalne reportaże…

PIOTR BRYSACZ, dziennikarz, wydawca, dyrektor artystyczny festiwalu literackiego Patrząc na Wschód

Książka, którą, drogi Czytelniku, trzymasz w rękach, składa się z opisu moich wizyt w pozornie niemających ze sobą wiele wspólnego zakątkach Bałkanów, Kaukazu, Europy Wschodniej, Ziemi Świętej, polskich pograniczy, a nawet Etiopii. Kluczem do zrozumienia tego, czego szukałem w rozmowach z poznanymi tam ludźmi, jest właśnie granica. Ten twór, który w pewnych miejscach istnieje wyłącznie w głowach ludzi, w innych przyjmuje postać granicy wojennej – tam każdy niewłaściwy ruch może się skończyć śmiercią. Moim celem nie jest jednak wyłącznie opisanie procesu jej przekraczania, lecz przede wszystkim obserwowanie ludzkich uczuć, które wiążą się z jej istnieniem. Moim bohaterom towarzyszy cały wachlarz emocji: strach, niepewność, nienawiść, bezsilność, poczucie przegranej albo będące na drugim biegunie pogodzenie się z faktami i celowe zapominanie o jej istnieniu.
Granice, po których się poruszałem, nie zawsze były związane z kontrolą paszportową. Część z opisanych murów przestała istnieć fizycznie kilkadziesiąt lat temu, część kilkadziesiąt czy kilka lat temu dopiero się pojawiła. Powstanie niektórych wisi w powietrzu. Niektóre przyniosły rany świeże, inne są już zabliźnione – ale zawsze z tego obrazu wyłania się bezsilność jednostki wobec czegoś większego. Czasem jest to religijna, ekonomiczna albo etniczna dominacja jednych nad drugimi, najczęściej po prostu aparat państwa, który nigdy nie pyta o zdanie maluczkich, zanim zbuduje zasieki nad ich głowami.
W tym tomie reportaży opisuję wyprawy z kilku ostatnich lat, ale są one dziś niezmiennie aktualne. W obliczu kryzysu migracyjnego stary kontynent przypomniał sobie o granicach w bolesny sposób – i w równie bolesny sposób odczuwają je ci, którzy próbują przybyć do „twierdzy Europa”. Jeszcze większym szokiem był wybuch pełnoskalowej wojny na Ukrainie. W rozdziale poświęconym Donbasowi zastałem konflikt zamrożony. Dziś linia frontu jest tam niebotycznie dłuższa. W najgorszy z możliwych sposobów przypomniała wielu z nas, że pokój nie jest dany raz na zawsze.
Chciałbym dedykować tę książkę wszystkim podzielonym. Podzielonym swym własnym strachem przed Innym oraz podzielonym bezdusznością ludzi z długą bronią.
Mateusz Styrczula

O AUTORZE:

Mateusz Styrczula (ur. w 1985 roku w Warszawie), magister politologii UKSW w Warszawie; autor artykułów naukowych i publicystycznych o tematyce bałkańskiej i wschodniej; stały współpracownik miesięcznika „Czasopis”; słowianofil i pasjonat lingwistyki języków słowiańskich; zna serbski, chorwacki, białoruski, ukraiński i rosyjski, jak i gwary podlaskie; z zamiłowania podróżnik po euroazjatyckich bezdrożach; varsavianista i numizmatyk.

 

FRAGMENT KSIĄŻKI:

 

„– Czy pana zdaniem za te dwadzieścia, trzydzieści lat Dolina Preševa będzie nadal w Serbii?
Starszy Serb w mocno wysłużonym kapeluszu o nieokreślonym kształcie przerwał zamiatanie posesji. Oparł się o miotłę i spojrzał na mnie.
– W 1980 roku nikt nie spodziewał się, że umrze towarzysz Josip Broz Tito. Bo miał być wieczny, jak to się pół żartem za mej młodości mówiło. W 1989 roku nikt się nie spodziewał, że w przeciągu kilku lat wybuchnie wojna i rozleci się nasza Jugosławia. Nikt się nie spodziewał, że opuścimy Kosowo i że będą nas bombardować ci zbrodniarze z NATO. Jeszcze te parę lat temu nikt nie wyobrażał sobie, że Czarnogóra wyjdzie z federacji i odwróci się do Belgradu plecami. A pan mnie pyta, co będzie za dwadzieścia lat? – powiedział, akcentując koniec każdego wypowiadanego zdania machnięciem palca wskazującego.
Poprawił kapelusz i wskazał na albańską flagę na jednym ze słupów przy ulicy.
– Widzi pan to?
– No widzę.
– Wygląda to panu na Serbię?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Staruszek rozłożył ręce i wrócił do zamiatania”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 196

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (5 ocen)
4
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Valril

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajne historie z tym wspólnym mianownikiem. Polecam!
00

Popularność




Wstęp

Na początku filmu Ody­seja kosmiczna 2001 Arthura C. Clarke’a i Stan­leya Kubricka z 1968 roku widz styka się z cie­kawą próbą rekon­struk­cji codzien­nych pro­ble­mów naszych pra­przod­ków. Świat pierw­szych afry­kań­skich homi­ni­dów sprzed około pół­tora miliona lat jest pełen nie­bez­pie­czeństw. Życie polega na bro­nie­niu się przed innymi dra­pież­ni­kami i żmud­nych pró­bach zdo­by­cia jakie­go­kol­wiek poży­wie­nia. Wystę­puje też jedno zja­wi­sko, które w nie­mal nie­zmie­nio­nym kształ­cie prze­trwało do cza­sów współ­cze­snych, a które auto­rzy filmu wprost genial­nie zilu­stro­wali: zetknię­cie z innym ple­mie­niem, inną grupą homi­ni­dów. Być może tego samego gatunku – tym nie­mniej obcą. Z innym przy­wódcą stada oraz grupą zaj­mu­jącą inne tery­to­rium. W fil­mie obser­wu­jemy groźne pod­skoki i gesty mające wywo­łać strach prze­ciw­ni­ków, które towa­rzy­szyły tym pierw­szym spo­tka­niom. Natu­ralną gra­nicą tery­to­rium jed­nych i dru­gich jest rzeka, a może raczej nale­ża­łoby powie­dzieć: potok. Ten arche­typ gra­nicy pod koniec pierw­szej czę­ści filmu zmie­nia swoje obli­cze. Grupa pod wodzą Straż­nika Księ­życa prze­kra­cza ów potok ośmie­lona pomocą magicz­nego kamie­nia. Przy­wódca wro­giego stada ginie, a kon­ku­renci zostają prze­pę­dzeni. W ten ale­go­ryczny spo­sób auto­rzy filmu sta­rają się zazna­czyć nie­zmien­ność ludz­kich skłon­no­ści do two­rze­nia, obrony i prze­kra­czania gra­nic w pro­ce­sie pod­boju.

***

Książka, którą, drogi Czy­tel­niku, trzy­masz w rękach, składa się z opisu moich wizyt w pozor­nie nie­ma­ją­cych ze sobą wiele wspól­nego zakąt­kach Bał­ka­nów, Kau­kazu, Europy Wschod­niej, Ziemi Świę­tej, pol­skich pogra­ni­czy, a nawet Etio­pii. Klu­czem do zro­zu­mie­nia tego, czego szu­ka­łem w roz­mo­wach z pozna­nymi tam ludźmi, jest wła­śnie gra­nica. Ten twór, który w pew­nych miej­scach ist­nieje wyłącz­nie w gło­wach ludzi, w innych przyj­muje postać gra­nicy wojen­nej – tam każdy nie­wła­ściwy ruch może się skoń­czyć śmier­cią. Moim celem nie jest jed­nak wyłącz­nie opi­sa­nie pro­cesu jej prze­kra­cza­nia, lecz przede wszyst­kim obser­wo­wa­nie ludz­kich uczuć, które wiążą się z jej byłym, współ­cze­snym oraz dopiero anty­cy­po­wa­nym ist­nie­niem. Moim boha­te­rom towa­rzy­szy cały wachlarz emo­cji: strach, nie­pew­ność, nie­na­wiść, bez­sil­ność, poczu­cie prze­gra­nej albo będące na dru­gim bie­gu­nie pogo­dze­nie się z fak­tami i celowe zapo­mi­na­nie o jej ist­nie­niu. Obraz raz jest pełen buń­czucz­nych tyrad mło­dzieży, raz wyszep­ta­nych wspo­mnień star­ców.

Co istotne, gra­nice, po któ­rych się poru­sza­łem, nie zawsze były zwią­zane z kon­trolą pasz­por­tową. Część z opi­sa­nych murów prze­stała ist­nieć fizycz­nie kil­ka­dzie­siąt lat temu, część kil­ka­dzie­siąt czy kilka lat temu dopiero się poja­wiła. Powsta­nie niektó­rych wisi w powie­trzu. Nie­które przy­nio­sły rany świeże, inne są już zabliź­nione – ale zawsze z tego obrazu wyła­nia się bez­sil­ność jed­nostki wobec cze­goś więk­szego. Cza­sem jest to reli­gijna, eko­no­miczna albo etniczna domi­na­cja jed­nych nad dru­gimi, naj­czę­ściej po pro­stu apa­rat pań­stwa, który ni­gdy nie pyta o zda­nie malucz­kich, zanim zbu­duje zasieki nad ich gło­wami. Tylko w jed­nym miej­scu zetkną­łem się naj­zu­peł­niej dobro­wol­nym odgra­dza­niem się od innych.

Czło­wiek nie staje tutaj przed wszech­mo­gą­cym Bogiem – choć nie­któ­rzy z boha­te­rów książki lubią się na niego powo­ły­wać – ale przed wszech­mocą pań­stwa, impe­ria­li­zmu oraz bez­dusz­nym nisz­cze­niem tego, co pozor­nie nie­po­dzielne. W książce opi­suję wyprawy z kilku ostat­nich lat, ale są one dziś nie­zmien­nie aktu­alne. W obli­czu kry­zysu migra­cyj­nego stary kon­ty­nent przy­po­mniał sobie o gra­ni­cach w bole­sny spo­sób – i w rów­nie bole­sny spo­sób odczu­wają je ci, któ­rzy pró­bują przy­być do „twier­dzy Europa”. Jesz­cze więk­szym szo­kiem był wybuch peł­no­ska­lo­wej wojny na Ukra­inie. W roz­dziale poświę­co­nym Don­ba­sowi zasta­łem kon­flikt zamro­żony. Dziś linia frontu jest tam nie­bo­tycz­nie dłuż­sza. W naj­gor­szy z moż­li­wych spo­so­bów przy­po­mniała wielu z nas, że pokój nie jest dany raz na zawsze.

Chciał­bym dedy­ko­wać tę książkę wszyst­kim podzie­lo­nym. Podzie­lo­nym swym wła­snym stra­chem przed Innym oraz podzie­lo­nym bez­dusz­no­ścią ludzi z długą bro­nią.

War­szawa, marzec 2022 r.

Znisz­czone serb­skie groby koło Buja­no­vca.

Długa ręka Prisztiny

Sie­dzę z byłym prze­wod­ni­czą­cym gminy Buja­no­vac w bał­kań­skiej kafa­nie (kawiarni, pubie). Zamó­wi­li­śmy mocną turecką kawę ser­wo­waną z obo­wiąz­ko­wym rahat lokum – pie­kiel­nie słodką gala­retką. Jeste­śmy w cen­trum mia­steczka, na sąsied­nich ulicz­kach kłę­bią się prze­chod­nie i kupu­jący. Choć znaj­du­jemy się w połu­dnio­wej Ser­bii, ci głów­nie mło­dzi ludzie to nie­mal wyłącz­nie Albań­czycy. Widać stąd główny meczet. Jest ich w Buja­no­vacu wiele. Roz­mowa z Ser­bem, spo­koj­nie odpa­la­ją­cym papie­ros od papie­rosa, od początku nie jest łatwa, bo i temat draż­liwy. Roz­ma­wiamy nie za gło­śno. Z ostroż­no­ści.

– A więc pyta mnie pan, kto zaczął? Dla­czego nie­gdyś posłuszni wła­dzy w Bel­gra­dzie Albań­czycy wywie­szają nawet u nas swoje flagi naro­dowe? – zacią­gnął się potęż­nie, po czym wypu­ścił chmurę dymu, pod­no­sząc głowę. – To jest przede wszyst­kim kwe­stia, kto dyry­guje tymi ludźmi, któ­rzy pomału zaczy­nają trak­to­wać Ser­bię jako oku­panta. Ja swój urząd szefa gminy peł­ni­łem w klu­czo­wym okre­sie, więc widzia­łem, jak na bazie wyda­rzeń z Kosowa nagle ci nasi Albań­czycy zmie­niają podej­ście do naszego kraju. Tutaj w wio­skach ludzie są bar­dzo słabo wyedu­ko­wani i słabo poin­for­mo­wani. Takimi ludźmi bar­dzo łatwo mani­pu­lo­wać. Jak ktoś przy­je­dzie z Kosowa i powie im, że Ser­bo­wie robią to czy tamto, oni to bez­re­flek­syj­nie przyj­mują. W domy­śle coś złego oczy­wi­ście. Ci u nas są w innym poło­że­niu niż Albań­czycy z Kosowa, bo muszą po pro­stu wyko­ny­wać to, co im każą z zagra­nicy. Nie podej­mują sami decy­zji, tylko to, co dru­dzy ustalą, ty musisz robić. To jest wielki pro­blem. Docho­dzi do prze­no­sze­nia tego, co dzieje się w Koso­wie, do naszej doliny. Ja w 1997 roku, 26 lutego, byłem wybrany prze­wod­ni­czą­cym gminy Buja­no­vac. I to z dużym popar­ciem albań­skich wybor­ców. Oni do okre­ślo­nego momentu tu byli i potem znik­nęli. To zna­czy po sze­ściu, sied­miu mie­sią­cach. A ja się zdez­o­rien­to­wany pyta­łem: dla­czego?

U wrót Doliny Preševa.
Domy bogat­szych Albań­czy­ków w Preševie.

– No i skąd ta nagła zmiana?

– „Musie­li­śmy”. Roz­kła­da­nie rąk. Wzno­sze­nie oczu do nieba. „Wszystko już ci mówi­li­śmy, nie musisz nas pytać”. A ja ich wielu zna­łem, jak jesz­cze byli szcze­nia­kami. Dla mnie to zna­czy, że otrzy­mali instruk­cje, by mnie opu­ścić, i że współ­praca z Ser­bami to w ich mnie­ma­niu już zdrada. A pamię­tajmy, że prze­cież musimy tu jakoś współ­ist­nieć. Także tutaj wpływ Prisz­tiny jest wielki. I to się wciąż zmie­nia na naszą nie­ko­rzyść. To jest jak utra­cona bitwa. Już nie wiesz, czy to ich szczere zamiary, czy nie do końca, ale kie­ru­nek jest jasny. To ma być kie­dyś Wielka Alba­nia. Dokład­nie jej wschod­nia gra­nica.

Naszą roz­mowę paro­krot­nie prze­ry­wają pozdro­wie­nia. Mój roz­mówca ściąga oku­lary i roz­po­zna­jąc kolejne osoby, rzuca do kogoś mirem­brema, czyli dobry wie­czór po albań­sku, albo tylko uni­wer­salne na Bał­ka­nach ciao. Prze­waż­nie do osób w jego – mocno już śred­nim – wieku.

– Panuje nie­od­po­wia­da­jący struk­tu­rze etnicz­nej udział Ser­bów w eli­tach spra­wu­ją­cych wła­dzę w regio­nie. Mam na myśli: za mały. Od pew­nego momentu po pro­stu prze­stali być zain­te­re­so­wani two­rze­niem wie­lo­et­nicz­nych władz samo­rzą­do­wych. My nie raz pro­po­no­wa­li­śmy podział pięć­dzie­siąt na czter­dzie­ści na dzie­sięć, czyli pięć­dzie­siąt pro­cent Albań­czy­ków, czter­dzie­ści pro­cent Ser­bów, dzie­sięć pro­cent Romów. Uczci­wie. To jest w gra­ni­cach pro­por­cji lud­no­ści. No bo w Buja­no­vacu demo­kra­tyczna zasada, że jak masz 51% w wybo­rach, to for­mu­jesz wła­dzę i rzą­dzisz, nie ma zasto­so­wa­nia. Jeste­śmy spe­cy­ficz­nym ośrod­kiem. Za mie­siąc [w paź­dzier­niku 2011 roku – przyp. aut.] będzie spis powszechny i oni mówią, że będą go po pro­stu boj­ko­to­wać. Jesz­cze rozu­miem, gdyby rzą­dzili tak jak w latach dzie­więć­dzie­sią­tych nacjo­na­li­ści Miloševicia. Ale moja Par­tia Demo­kra­tyczna im prze­szka­dza? Libe­ra­ło­wie?

Fak­tycz­nie. Do spisu w 2011 roku w gmi­nie Buja­no­vac przy­stą­piło jedy­nie 244 Albań­czy­ków.

Dolina Preševa to dosko­nały przy­kład gra­nicy peł­za­ją­cej i moż­liwe zarze­wie przy­szłego kon­fliktu. Ze swo­imi około 75 tysią­cami miesz­kań­ców sta­nowi inte­gralną część Repu­bliki Ser­bii, ale jest zamiesz­kana głów­nie przez Albań­czy­ków. Wystar­czy rzut oka na mapę, by zro­zu­mieć, na czym polega ryzyko. Dolina wci­ska się mię­dzy Kosowo – zamiesz­kane w dzie­więć­dzie­się­ciu pię­ciu pro­cen­tach przez Albań­czy­ków – które z popar­ciem około połowy człon­ków ONZ uzy­skało nie­za­leż­ność w 2008 roku, oraz Mace­do­nię, którą także zamiesz­kuje bar­dzo liczna mniej­szość albań­ska. Choć sta­tus Kosowa jest wciąż nie­roz­strzy­gnięty – jako pro­win­cję Ser­bii trak­tują je świa­towe potęgi takie jak Rosja, Indie czy Chiny, a nawet poje­dyn­cze pań­stwa Unii Euro­pej­skiej – to jed­nak repu­blika ma swój rząd, admi­ni­stra­cję, kon­trolę nad wła­snym tery­to­rium, a od nie­dawna nawet nie­wiel­kie siły zbrojne. Mając za ple­cami wspar­cie Alba­nii oraz USA, sta­nowi zatem udany przy­kład wyrwa­nia się spod kon­troli Bel­gradu. Dolina Preševa jest do tegoż Kosowa przy­le­piona i siłą rze­czy ogląda się z zazdro­ścią na suk­ces swo­ich pobra­tym­ców zza mie­dzy.

Bada­nia tere­nowe, które pro­wa­dzi­li­śmy pod kie­run­kiem pro­fe­sora Rado­sława Zen­de­row­skiego w Preševie, Medveđie i Buja­no­vacu w 2011 roku, były dosko­nałą oka­zją, by na wła­sne oczy prze­ko­nać się, jak można być mniej­szo­ścią we wła­snym pań­stwie. Co waż­niej­sze, te obser­wa­cje nawet dzie­sięć lat póź­niej nie tracą na aktu­al­no­ści, bo ocze­ki­wa­nia Albań­czy­ków nie maleją. Wiele albań­skich par­tii poli­tycz­nych boj­ko­tuje wybory do serb­skiej Skupsz­tiny, orga­ni­zuje się wiece z żąda­niami auto­no­mii, docho­dzi nawet do zry­wa­nia serb­skich flag – ostat­nio w maju 2021 roku – i to z udzia­łem zastępcy naczel­nika gminy Buja­no­vac. Trudno o bar­dziej wymowny obra­zek rosną­cej nie­chęci.

Przebaczyć nie znaczy zapomnieć

Cer­kiew Świę­tych Apo­sto­łów Pio­tra i Pawła na obrze­żach Buja­no­vaca sta­nowi jedną z ostoi Ser­bów w doli­nie i sym­bol ich obec­no­ści. Jej białe mury i pusta prze­strzeń wokół dają złu­dze­nie spo­koju. Świą­ty­nia znaj­duje się na obrze­żach mia­sta, łatwiej tu o szczere opi­nie. Dwóch popów sie­dzą­cych na drew­nia­nych ławach wdało się w dys­ku­sję. Zda­wali się cie­szyć, że mogą poroz­ma­wiać z kim­kol­wiek spoza regionu o tym, co ich męczy.

– Co naj­bar­dziej dzieli tutaj Ser­bów od Albań­czy­ków? Na pół­nocy Alba­nii mieszka dużo chrze­ści­jan. Są i Albań­czycy kato­licy. A pośród was nie da się być chyba innego wyzna­nia niż pra­wo­sław­nym?

– Po pierw­sze w naszym przy­padku to jest nie do oddzie­le­nia. Być Ser­bem zna­czy: być pra­wo­sław­nym. Być pra­wo­sław­nym nie zawsze zna­czy być Ser­bem, ale Serb i pra­wo­sła­wie to coś nie­po­dziel­nego. To jest jedno i to samo. My rodzimy się już z pew­nym dookre­śle­niem. Ja nie jestem winny, że się tu uro­dzi­łem i że tak jestem wycho­wany, i nikt nie jest winny, ale można dostrzec w tym sens i logikę. To jest wła­śnie ta istota serb­sko­ści. W poje­dyn­czych rodzi­nach, jak i w całym naro­dzie. Poza pra­wo­sła­wiem nas nie ma. Ci, któ­rzy się prze­chrzcili, prze­stają być Ser­bami, bo okre­ślają się jako Chor­waci, Bosz­niacy i tak dalej.

Ojciec Jovan z obo­wiąz­kową długą brodą i wydat­nymi brwiami men­tor­skim tonem sta­rał się usta­lić pewne nie­pod­wa­żalne dla niego prawdy. Młod­szy o imie­niu Pavle doda­wał swoje uwagi w chwi­lach ciszy, nie chcąc prze­ry­wać zwierzch­ni­kowi.

W jed­nym z serb­skich domów.

– Tu cho­dzi przede wszyst­kim o zacho­wa­nie toż­sa­mo­ści. Serb­ska Cer­kiew Pra­wo­sławna i serb­ski naród szli razem przez histo­rię. Byli­śmy pół tysiąc­le­cia pod wła­dzą turecką. To dzięki Cer­kwi nie stra­ci­li­śmy kul­tury i języka. Nie można patrzeć na to oddziel­nie. Powiedzmy, że wśród rzym­skich kato­li­ków i Polacy, i Chor­waci są kato­li­kami. I Polacy są Pola­kami, a Chor­waci Chor­wa­tami. A powiedzmy: Grecki Kościół Pra­wo­sławny – Grecy. Serb­ska Cer­kiew Pra­wo­sławna – Ser­bo­wie. My współ­ży­jemy na nor­mal­nych, jak mi się wydaje, zasa­dach. Cer­kiew wspiera Ser­bię, a Ser­bia i Ser­bo­wie swój Kościół.

– Powrócę do pyta­nia: na ile głę­bo­kie są podziały mię­dzy wami a Albań­czy­kami?

– Jeśli cho­dzi o kon­flikt, to mnie jako duchow­nego szcze­gól­nie bolą czę­ste przy­padki nisz­cze­nia świą­tyń i cmen­ta­rzy pra­wo­sław­nych. To postę­po­wa­nie szip­ta­rów [pogar­dliwe okre­śle­nia Albań­czy­ków – przyp. aut.] ma pro­wo­ko­wać ludzi, gdyż cer­kiew to Dom Boży, ale też dom, w któ­rym żyje naród. Gdy czło­wiek się wspina i nisz­czy krzyż na twoim domu, a ty masz go jutro kochać, to jest bar­dzo cięż­kie. Nawet dla mnie.

– Cho­dzi ojcu o zamieszki w Koso­wie w 2004 roku, kiedy jeden z Albań­czy­ków wspiął się na cer­kiew i wykrę­cił, po czym zła­mał krzyż?

– Mię­dzy innymi. Nie mogę powie­dzieć, że ich nie­na­wi­dzę, ale z powodu tego, co zro­bili, nie mogę też powie­dzieć, że ich kocham. Szcze­rze mówiąc, to gdyby nie zro­bili tego, co w 2004 roku wła­śnie, to nie byłoby pro­ble­mów. Jed­nakże jak ktoś się wspina na Visoki Dečani albo mona­ster Świę­tych Archa­nio­łów w Pri­zre­nie i nisz­czy, pali coś, wie­dząc, jakie to ma zna­cze­nie histo­ryczne dla narodu, który żył tu od zawsze, to już prze­cho­dzi wszel­kie gra­nice. Każdy ma prawo do walki i pro­te­stu, ale nie nisz­cząc tego, co jest dla kogoś święte. My możemy odno­wić te świą­ty­nie, ale ni­gdy nie będą już takie, jakie były. Fre­sków z XIV, XIII, XII wieku, z cza­sów cara Milu­tina nie da się już zro­bić takimi, jakie były, i my możemy wyba­czyć, ale nie zapo­mnieć. A co gor­sza, mogli­śmy to tylko obser­wo­wać w tele­wi­zji, a prze­cież te wyda­rze­nia miały miej­sce bar­dzo bli­sko. Za górami jest już Kosowo.

Znowu oży­wił się ojciec Pavle:

– Ale to nie tylko prze­szłość. Cza­sami zda­rzało się, że obrzu­cali naszą cer­kiew kamie­niami. A na przy­kład w cer­kwi w Trna­vie powy­bi­jali okna. To się dzieje cały czas, tylko raz wię­cej, a raz mniej się o tym mówi. Oni wybiją okno, my wsta­wimy, to oni znowu wybiją za tydzień czy dwa. Naj­śwież­sze, co pamię­tam, to może sprzed czte­rech, pię­ciu mie­sięcy. Jest taki jeden pra­wo­sławny cmen­tarz koło albań­skich osad. I ktoś wziął, i poła­mał płyty nagrobne. A zoba­czy­li­by­ście, jak wygląda cer­kiew w Ora­ovicy. Jest zma­sa­kro­wana. Groby są OK, ale świę­tym z fre­sków wewnątrz cer­kwi wydłu­bano oczy. Co im to prze­szka­dzało?

Istot­nie – pod­czas trwa­ją­cych dwa tygo­dnie badań odwie­dzi­li­śmy nie­jedno miej­sce i za każ­dym razem szo­ko­wał nas widok poła­ma­nych serb­skich płyt nagrob­nych. Sta­no­wił wię­cej niż żywy dowód, że przy utrzy­mu­ją­cych się ten­den­cjach demo­gra­ficz­nych i wypro­wadzce wielu Ser­bów na pół­noc ten skra­wek ziemi koło Kosowa stał się już nie­mal wewnętrzną zagra­nicą – jak­kol­wiek absur­dal­nie by to nie zabrzmiało.

Przegrana bitwa

Zbrojna próba wywo­ła­nia irre­denty odbyła się w Doli­nie Preševa w latach 1999–2001. W 1999 roku skoń­czyła się walka par­ty­zancka pro­wa­dzona przez Armię Wyzwo­le­nia Kosowa (UÇK) na tere­nie serb­skiej pro­win­cji, wspie­rana inten­syw­nymi bom­bar­do­wa­niami wybra­nych celów pro­wa­dzo­nymi przez lot­nic­two NATO na tere­nie Fede­ral­nej Repu­bliki Jugo­sła­wii. Zbrod­nie popeł­niane po obu stro­nach oraz zagra­niczna inter­wen­cja znacz­nie pogor­szyły i tak już złe – co naj­mniej od 1989 roku (czyli od czasu zli­kwi­do­wa­nia auto­no­mii Kosowa przez Ser­bię) – sto­sunki mię­dzy naro­dami albań­skim i serb­skim. Wojnę zakoń­czono patem dyplo­ma­tycz­nym, a w sen­sie czy­sto woj­sko­wym – osta­tecz­nym opusz­cze­niem tej pro­win­cji przez wszel­kie służby mun­du­rowe Jugo­sła­wii i zastą­pie­niem ich siłami poko­jo­wymi Kosovo Force (KFOR). Była to ogromna klę­ska Bel­gradu. Kosowo ze sto­licą w Prisz­ti­nie stało się quasi-pań­stwem i mię­dzynarodowym pro­tek­to­ra­tem.

Co decy­du­jące dla roz­woju wypad­ków w Preševie, NATO wyzna­czyło strefę bufo­rową o sze­ro­ko­ści pię­ciu kilo­me­trów od gra­nic Kosowa w głąb Ser­bii, gdzie wstęp miała tylko słabo uzbro­jona serb­ska poli­cja, ale już nie woj­sko. W tym samym 1999 roku wete­rani UÇK bły­ska­wicz­nie powo­łali Armię Wyzwo­le­nia Preševa, Medveđi i Buja­no­vaca (UÇPMB), któ­rej zada­niem było po pro­stu pój­ście za cio­sem. Tysiące sztuk broni pozo­sta­łych w rękach UÇK i samych bojow­ni­ków szmu­glo­wano przez góry. Poten­cjalni rebe­lianci otrzy­my­wali też wspar­cie z Alba­nii (przez Mace­do­nię). Nie bez zna­cze­nia była rola wpły­wo­wej albań­skiej mafii, która od lat korzy­stała z tych samych dróg trans­portu.

2000 rok to walki roz­le­wa­jące się na całą pię­cio­ki­lo­me­trową strefę bufo­rową mię­dzy Koso­wem a Doliną Preševa. Ście­rały się ze sobą jed­nostki UÇPMB – choć do listo­pada miały one dość ogra­ni­czony zasięg – oraz poli­cja Jugo­sła­wii. Par­ty­zanci albań­scy sta­rali się wypchnąć Ser­bów poza strefę. Przed dłu­gie mie­siące typo­wymi obra­zami z doliny były ataki snaj­pe­rów i ostrzały jed­no­stek serb­skich z kałasz­ni­ko­wów. Czę­ste były też przy­padki pod­kła­da­nia min oraz porwa­nia, i to zarówno serb­skich, jak i albań­skich cywi­lów, w tym Albań­czy­ków uwa­ża­nych przez UÇPMB za nie dość antyserb­skich. Pory­wani wra­cali zazwy­czaj poważ­nie ranni lub nie poja­wiali się wcale.

Główne rejony walk pro­wa­dzo­nych w 2000 roku to oko­lice wsi Veliki Trno­vac, Lučane, Končulj i Dobro­sin, gdzie sta­cjo­no­wały serb­skie jed­nostki. Mimo ścią­gnię­cia dodat­ko­wych jed­no­stek poli­cyj­nych z Ser­bii do strefy, w któ­rej obo­wią­zy­wał zakaz wstępu dla woj­ska, poli­cja fede­ralna sta­rała się ogra­ni­czać do odpie­ra­nia ata­ków aż do listo­pada 2000 roku (już po zmia­nie wła­dzy w Bel­gra­dzie). Potem na sku­tek coraz więk­szej liczby ran­nych i zabi­tych zade­cy­do­wano o wyco­fa­niu się poza strefę. Tym samym oddano ją coraz śmie­lej postę­pu­ją­cej UÇPMB. Było to kon­se­kwen­cją ataku z 22 listo­pada, gdy na roz­kaz głów­nego przy­wódcy rebe­lian­tów Shef­keta Musliu roz­po­częto zimową ofen­sywę. W jej kon­se­kwen­cji śmierć ponio­sło czte­rech serb­skich poli­cjantów. Od listo­pada aż do zakoń­cze­nia swo­bod­nego dzia­ła­nia albań­skiej par­ty­zantki w poło­wie następ­nego roku kil­ku­set albań­skich bojow­ni­ków pro­wa­dziło nie­re­gu­larny ostrzał pozy­cji serb­skich z zaję­tej strefy bufo­ro­wej.

Po oba­le­niu Slo­bo­dana Miloševicia w paź­dzier­niku 2000 roku nowy pre­zy­dent Jugo­sła­wii Voji­slav Koštunica sta­rał się o uzy­ska­nie zgody NATO na ponowne wej­ście jugo­sło­wiań­skich wojsk na teren przy­gra­niczny. Choć ludzie UÇPMB zaczęli się wkrótce poja­wiać w kolej­nych wsiach (Veliki Trno­vac, Leopar­dice, a także Ora­ovica), to naci­ski zanie­po­ko­jo­nych władz państw zachod­nio­eu­ro­pej­skich dopro­wa­dziły do przed­się­wzię­cia kro­ków mają­cych na celu wyga­sze­nie zbroj­nej walki dopiero po dra­ma­tycz­nym zda­rze­niu z lutego 2001 roku. Wów­czas to ope­ru­jący z tere­nów strefy bufo­ro­wej Albań­czycy pod­ło­żyli bombę pod kon­wój auto­bu­sów wio­zą­cych Ser­bów koło Podu­jeva (w Koso­wie). Zgi­nęło aż dwa­na­ście osób. W związku z tym 8 marca 2001 roku wła­dze NATO przy­stały na prośby Bel­gradu, by ogra­ni­czyć tery­to­rial­nie strefę bufo­rową na odcinku gra­nicz­nym z Mace­do­nią. Poskut­ko­wało to rychłym obsa­dze­niem tego terenu przez woj­ska Jugo­sła­wii, a tym samym prze­rwa­niem łań­cu­cha dostaw broni z połu­dnia.

Decy­du­jące zna­cze­nie dla zakoń­cze­nia kon­fliktu miała jed­nak decy­zja o peł­nym powro­cie woj­ska jugo­sło­wiań­skiego do całej strefy bufo­ro­wej. Pełne prawo poru­sza­nia się po niej jugo­sło­wiań­scy (serb­scy) żoł­nie­rze uzy­skali 31 maja 2001 roku. Poro­zu­mie­nia z Končulj – od nazwy wio­ski, w któ­rej pod­pi­sali je przed­sta­wi­ciel NATO i przy­wódca UÇPMB Shef­ket Musliu – zwia­sto­wały pokój. Na ich mocy miały powstać mie­szane siły poli­cyjne, posta­no­wiono powięk­szyć albań­ską repre­zen­ta­cję w insty­tu­cjach lokal­nych, wes­przeć roz­wój mediów i edu­ka­cji w języku albań­skim, zobo­wią­zano się też zwięk­szyć liczbę inwe­sty­cji gospo­dar­czych.

Zgod­nie z osią­gnię­tym przy współ­pracy Ser­bii z NATO poro­zu­mie­niem od czerwca 2001 roku fede­ralne woj­ska Jugo­sła­wii wkro­czyły do strefy bufo­ro­wej, co spo­wo­do­wało ucieczkę około pię­ciu tysięcy albań­skich cywi­lów do Kosowa. Było to poprze­dzone szyb­kim wyco­fa­niem się dokład­nie nie­spre­cy­zo­wa­nej liczby rebe­lian­tów UÇPMB, któ­rzy na mocy wcze­śniej­szych usta­leń mieli zło­żyć posia­daną broń w punk­tach KFOR-u w Koso­wie. Spo­dzie­wali się przy tym amne­stii, którą fak­tycz­nie prze­pro­wa­dzono i więk­szość bojow­ni­ków (około pię­ciuset) zakoń­czyła walkę.

Uważa się, że osta­teczna liczba ofiar, łącz­nie ze zmar­łymi bojow­ni­kami, nie prze­kro­czyła stu osób. Pierw­sze mie­szane patrole poli­cyjne poja­wiły się w Doli­nie Preševa w czerwcu 2001 roku, lecz zarówno wtedy, jak i w 2002 roku – mimo ofi­cjal­nego roz­wią­za­nia UÇPMB – co naj­mniej kilka razy doszło do ata­ków na Albań­czy­ków i Ser­bów, któ­rzy w takich patro­lach uczest­ni­czyli. Kilku zabi­tych i ran­nych to kon­se­kwen­cje ata­ków bom­bo­wych oraz pobić, któ­rych dopu­ścili się albań­scy eks­tre­mi­ści nie­zga­dza­jący się na jaką­kol­wiek współ­pracę z pań­stwem serb­skim. Z cza­sem sytu­acja się usta­bi­li­zo­wała. Dla­czego? Na Bał­ka­nach zro­zu­miano, że czas wojo­wa­nia się skoń­czył. Minęła cała dekada od roz­padu Jugo­sła­wii, a uwaga ONZ, UE, a przede wszyst­kim NATO nie pozwa­lała zwa­śnio­nym stro­nom – ani w Bośni, ani w Ser­bii – na nie­koń­czące się star­cia zbrojne. Nie bez zna­cze­nia były też naci­ski samej Alba­nii, któ­rej zale­żało na dobrych rela­cjach z USA, a nie na łatce awan­tur­nika.

Odrzucić czarny i biały

Cze­kam na nauczy­ciela z Preševa. Albań­czyka. Miej­sce spo­tka­nia to oczy­wi­ście kawiar­nia. Czuję, jak pod­nosi mi się ciśnie­nie. Nie tyle od emo­cji, ile od nad­miaru wypi­ja­nych na Bał­ka­nach moc­nych kaw. Spóź­nia się. W mię­dzy­cza­sie z róż­nych stron, jedno po dru­gim, roz­le­gają się muzuł­mań­skie wezwa­nia do modli­twy – adhan. Stąd wra­że­nie, że odbi­jają się one jak echo od gór. W końcu nad­cho­dzi nieco zdy­szany młody czło­wiek. Wygląda na świeżo upie­czo­nego magi­stra. Jesz­cze przed trzy­dziestką. Uczy albań­skiego. Ali od razu wyciąga rękę i pro­po­nuje przej­ście na ty. Zama­wia kawę i coś do jedze­nia, tłu­ma­cząc, że nie jadł dziś nawet śnia­da­nia. Za dużo pracy.

– Czy uwa­żasz, że Albań­czycy są lojal­nymi oby­wa­te­lami Ser­bii? Prze­cież w 2000 roku chcie­li­ście zbroj­nie ode­brać ten teren, a kry­ty­ku­je­cie Ser­bów za ich impe­ria­lizm i wojny w Bośni i Chor­wa­cji. Ser­bo­wie twier­dzą, że współ­ży­cie z wami na tym bądź co bądź nie­spo­koj­nym pogra­ni­czu jest coraz trud­niej­sze.

– Wybacz, ale jak widzę, znasz tylko jedną wer­sję wyda­rzeń. Tu były pod­stawy, żeby się bun­to­wać. Nie­któ­rzy z pew­no­ścią mieli do tego moralne prawo. To wła­śnie w 1989 roku z zespołu szkół w Preševie zwol­niono aż jede­na­stu albań­skich pro­fe­so­rów, uza­sad­nia­jąc tę decy­zję rze­ko­mym prze­kształ­ce­niem się owego miej­sca w „sie­dli­sko albań­skiego nacjo­na­li­zmu i irre­den­ty­zmu”. Postę­pu­jąca cen­tra­li­za­cja admi­ni­stra­cji dopro­wa­dziła do tego, że albań­skie par­tie w regio­nie nie mogą współ­de­cy­do­wać o jego losie. To pogłę­biało naszą fru­stra­cję i nasze znie­chę­ce­nie. A wspo­mniane przez cie­bie star­cia z 2000 roku były poprze­dzone znik­nię­ciami i zabój­stwami miesz­kań­ców naro­do­wo­ści albań­skiej. Sły­sza­łeś o tym?

Szu­kam jego wzroku, ale ma mocno roz­bie­gane oczy. To ner­wowo zaci­ska, to roz­pro­sto­wuje palce na stole.

– Opo­wiedz.

– Znany jest przy­pa­dek Nexha­tiego Ari­fiego. W kwiet­niu 1999 roku, już pod­czas trwa­nia inten­syw­nych nalo­tów NATO, został upro­wa­dzony przed oddział wojsk jugo­sło­wiań­skich i poru­sza­ją­cych się wraz z nimi uzbro­jo­nych cywili, któ­rzy nawie­dzili wio­skę Bujić. Rzut kamie­niem stąd. W oko­licy Preševa. Możesz się domy­ślić, jak skoń­czył. Wedle infor­ma­cji sądu okrę­go­wego w Preševie, a mam z nimi dobry kon­takt, pod­czas kilku mie­sięcy wojny w Koso­wie w naszej doli­nie zabito jede­na­stu Albań­czy­ków. Wielu Ser­bo­wie dotkli­wie pobili.

– Ale UÇPMB też strze­lało, też pory­wało. Poza tym już po zawar­ciu pokoju wielu z was odrzuca współ­pracę. Dla­czego?

– To jest po tro­sze sprawa poko­le­niowa, po tro­sze eufo­ria po odzy­ska­niu Kosowa, a po tro­sze stare anta­go­ni­zmy. Ja oso­bi­ście nie chcę zmiany gra­nic, a orga­ni­za­cja, o któ­rej mówisz, wcale nie miała maso­wego popar­cia. Wiem dobrze od mojego dziadka, który mieszka w daw­nej pię­cio­ki­lo­me­tro­wej stre­fie, że więk­szo­ści z tych bojow­ni­ków nie znał, a to tak mała spo­łecz­ność, że wszy­scy koja­rzą się choćby z widze­nia. Zresztą wia­domo było, że gdy znik­nął ze sceny poli­tycz­nej sprawca całego tego zła i główny cie­mię­ży­ciel nas, Albań­czy­ków, czyli Slo­bo­dan Milošević, to skoń­czyło się popar­cie wspól­noty mię­dzy­na­ro­do­wej dla zadym. A to jest coś, co nas różni od Ser­bów. Oni pra­gną na siłę wal­czyć z całym świa­tem, a my widzimy sie­bie jako część wspól­noty demo­kra­tycz­nej. Przy tym jeste­śmy prag­ma­ty­kami. Dla­tego dolina jest dziś spo­kojna.

– Tro­chę klu­czysz. Czy to prawda, że przy­mu­szano waszych, żeby szli wal­czyć?

Pro­serb­ski sym­bol i napis na murze szkoły pod­sta­wo­wej w Buja­no­vcu.

– Wiem, że nie­któ­rzy albo pła­kali, albo odsy­łali dzieci, albo wyco­fy­wali się, by nie iść do UÇPMB. Dzia­dek opo­wia­dał mi, że potra­fiło ich do Dobro­sina wkro­czyć pięć­dzie­się­ciu. Wtedy przy­cho­dzili i mówili: „Ty musisz dać jed­nego do woj­ska”, i zosta­wiali kara­bin przy bra­mie. Albo rodzina wyśle syna czy nawet ojca z kara­binem, albo musi dać tyle pie­nię­dzy, by opła­cić najem­nika, który będzie wal­czył za niego. Zda­rzały się jesz­cze gor­sze sytu­acje. Rów­nież w wio­sce mego dziadka ci z Kosowa zabili dyrek­tora szkoły i jego brata, który pra­co­wał jako kasjer.

– Dla­czego?

– No bo to już wystar­czyło, by uznać go za zdrajcę. Bo nie odciął się od serb­skich insty­tu­cji, czyli według nich kola­bo­ro­wał z oku­pan­tami.

– Czy mówi się o tym w waszej spo­łecz­no­ści? Jadąc wzdłuż gra­nicy, widzia­łem pomnik jakie­goś bojow­nika UÇPMB. Czyli ktoś ich jed­nak popiera.

– Mówię ci, to są albo mło­kosy, albo garstka ludzi, która ide­ali­zuje wszystko, co albań­skie i naro­do­wo­wy­zwo­leń­cze. Ja koło 2000 i 2001 roku wcho­dzi­łem w doro­słość i nie­zbyt dobrze to pamię­tam. W żad­nym razie nie popie­ra­łem tych waria­tów i mor­der­ców.

– No ale na wstę­pie sam wspo­mnia­łeś, że rozu­miesz bunt i nie­jako go uspra­wie­dli­wiasz.

– Ale prze­cież to nie zna­czy, że od razu popie­ram UÇPMB! Pro­szę cię, odrzuć czarno-biały podział świata, a zro­zu­miesz, o co mi cho­dzi. Bun­to­wać się i pro­te­sto­wać można w spo­sób demo­kra­tyczny. Gdy zaczęto tłam­sić naszych, pro­te­sto­wa­li­śmy przede wszyst­kim poko­jowo. Przez strajki, pikiety, zwra­ca­nie się do odpo­wied­nich orga­nów z pyta­niem: „Gdzie są porwani?”. Ja popie­ram euro­pej­ski spo­sób roz­wią­zy­wa­nia pro­ble­mów. Dla mnie wzo­rem są Fran­cja czy Niemcy. Tam nacisk spo­łeczny zna­czy bar­dzo dużo i wła­dza musi iść na ustęp­stwa. No ale jak mie­li­śmy dys­ku­to­wać ze Slo­bo­da­nem Miloševiciem? Na końcu sami Ser­bo­wie się go pozbyli, bo nawet oni widzieli, że jego poli­tyka znisz­czyła Jugo­sła­wię. Dla­tego uwa­żam, że dopiero teraz idziemy ku spra­wie­dli­wo­ści, acz­kol­wiek Ser­bia musi jesz­cze wiele popra­wić.

– Czy twoim zda­niem ta gra­nica Ser­bii z Koso­wem jest stała? A może wasza dolina sta­nie się kie­dyś czę­ścią Kosowa? Albo nawet Alba­nii?

– Pro­szę, nie wcią­gaj mnie w te nacjo­na­li­styczne mrzonki. Tak, bar­dzo się cie­szę, że mogę odwie­dzić Kosowo, któ­remu nie­pod­le­głość się po ludzku nale­żała. Ale respek­tuję to, że miesz­kam w Ser­bii. Wydaje mi się, że roz­sąd­nym roz­wią­za­niem byłaby jakaś forma auto­no­mii. Tak jak na przy­kład Woj­wo­dina na pół­nocy Ser­bii. Czemu nie? Poza tym sam widzisz, że wedle optyki UÇPMB ja sam nadaję się do odstrzału. Prze­cież pra­cuję w szkole! Jakoś nie latam z kara­bi­nem i nie pory­wam ludzi.

Przed domem kul­tury w Buja­no­vcu.

Tu Ali zaśmiał się i na sam koniec tro­chę roz­luź­nił.

– A może powtó­rzy się sce­na­riusz kosow­ski? I sprawę roz­wiąże demo­gra­fia?

– Wybacz, ale to nie ja jestem winien temu, że Ser­bo­wie sprze­dają nam swoje domy i wypro­wa­dzają się do Niszu czy wręcz jadą do Bel­gradu. To nie ja jestem winien temu, że albań­skie czy rom­skie rodziny są licz­niej­sze i że tym samym Ser­bów jest pro­cen­towo coraz mniej. Oczy­wi­ście niczego nie można wyklu­czyć, ale obecny pre­zy­dent Tadić wydaje mi się roz­sądny. Sęk w tym, że wielu miej­sco­wych Ser­bów uważa, że przez ostat­nie dwa­dzie­ścia lat nic się nie zmie­niło. Myślą po jugo­sło­wiań­sku. A tu już ani Tita, ani Miloševicia nie ma i nie będzie. I kropka.

Nie dać się zantagonizować

W Preševie moim roz­mówcą był ubrany w szary gar­ni­tur poli­tyk rzą­dzą­cej wów­czas Par­tii Demo­kra­tycz­nej Borisa Tadi­cia. Lekko siwie­jący. W oczy rzu­cał się jego złoty zega­rek. Poło­żył rękę na opar­ciu krze­sła i uśmie­chał się nie wia­domo dla­czego. Może był to po pro­stu stały wyraz jego twa­rzy.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki