Kiedyś nadejdzie ten dzień cz.1 seria Maria - Monika Koszewska - ebook

Kiedyś nadejdzie ten dzień cz.1 seria Maria ebook

Monika Koszewska

4,5

Opis

Pierwsza część Marii, tak Monika Koszewska mówi o tej książce. Akcja powieści rozpoczyna się w poniedziałkowy poranek. Dźwięk budzika przerywa Marii sen o księciu z bajki. Szkoda, że to tylko sen, latka lecą, a na jawie ani książę, ani nawet jego giermek się nie kwapią. Widać jeszcze nie nadszedł ten dzień. Trzeba podnieść tyłek z łóżka i zrobić dwieście przysiadów, a potem pojechać do Eliksiru, bo kredyty same się nie spłacą.

29-letnia Maria jest szefową działu marketingu w dużej firmie kosmetycznej. Jej optymizm i kreatywność sprawiają, że świetnie sobie radzi z nowymi wyzwaniami, których w tej branży nie brakuje. Kiedy podejmuje się ambitnego planu zwiększenia sprzedaży i wprowadzenia na rynek innowacyjnej linii kosmetyków, osiągnięcie celu stanie się dla niej najważniejsze. Wymaga ono jednak ogromnego zaangażowania, wielu nieprzespanych nocy i wielu poświęceń. A w firmie komuś najwyraźniej bardzo zależy na tym, by cały projekt okazał się porażką…

W końcu nadszedł ten długo wyczekiwany dzień. Dzień, w którym sprzedaż może wzrosnąć kilkakrotnie. Dzisiaj eventy odbędą się w trzech centrach handlowych. Ja obstawiam warszawską Arkadię, Aśka Galerię Bałtycką, a Gośka poznańska Plazę. Przez ostatnie cztery dni spałam w sumie siedemnaście godzin. Tak wygląda przygotowanie eventów. Dobrze, że imprezy organizowałyśmy z Sephorą, przynajmniej do nich należało rozstawienie stoisk i przygotowanie asortymentu.

Motto tego tomu brzmi: Szczęście sprzyja tym, którzy naprawdę w nie wierzą. Czasem szczęściu trzeba trochę pomóc. Warto zobaczyć, jak swojemu szczęściu pomaga Maria. Wiele można się od niej nauczyć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 350

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (15 ocen)
10
4
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaW1953

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna książka na odreagowsnie po stresujących sytuacjach. Świetne dialogi, humor - POLECAM
00
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Kazia1234

Dobrze spędzony czas

polecam
00
B_612

Nie polecam

Błędy językowe (ubierać obcisłe bluzki) i fat shaming, nie da się czytać bez zgrzytania zębami.
00
Dziubcius

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna, czyta się szybko i przyjemnie
00

Popularność




Książkę dedykuję mojej córce Paulinie. Każda dwudziestotrzylatka powinna brać z niej przykład. Jest pracowita i dąży do celu. A dzięki temu świat stoi przed nią otworem.

Rozdział 1

Maria i jej świat…

Szósta trzydzieści, znów dzwoni budzik. Dlaczego on dzwoni zawsze wtedy, kiedy ja chcę spać? Wtedy, kiedy śni mi się on. Jaki on? Facet, który nie istnieje, nigdy się nie urodził i nie urodzi. Oni wszyscy muszą mieć jakieś wady. Szkoda, że nie obowiązują prawa konsumenta i nie można oddać ich do reklamacji, a po czternastu dniach odebrać naprawionych. A jak sposób naprawy się nie spodoba, to się odwołać lub poprosić o zwrot pieniędzy za zmarnowany czas i zdrowie. Jak oni mnie wkurzają! Na początku mili, uprzejmi, dwoją się i troją. Otwierają drzwi, zapraszają do kina, są dowcipni, a później wychodzi z nich całe buractwo. A kiedy wychodzi? Wtedy, kiedy osiągną zamierzony cel. Każda z nas wie, o co im chodzi – tylko o jedno, ale każda się daje nabrać z nadzieją, że to właśnie on, książę z bajki. Tylko z jakiej bajki? Takiej, której nikt nie napisał. Może czas na nowy rozdział w literaturze?

No, dość już tych rozważań. Czas podnieść tyłek z łóżka i zrobić dwieście przysiadów. Tylko po co? Niby po to, żeby mieć jędrne pośladki, umięśnione nogi i płaski brzuch. Zawsze się tym przejmowałam, przez ostatnie dziewiętnaście lat mojego życia, odkąd skończyłam dziesięć lat. Obiecałam sobie, że nigdy nie będę wyglądała jak moje sąsiadki, które chyba zakryły lustra, a jedynym zwierciadłem jest ich wyobraźnia. Wydaje im się, że są zgrabne i mają ładne ciało, a tymczasem wałki wylewają się na plecach spod obcisłej bluzki, ale ciasteczko do kawy obowiązkowo musi być. Dobrze, Mario, dosyć tych dywagacji, czas przygotować się i wyjść do swojej wymarzonej pracy.

Wymarzonej, ha, ha, ha… Studiujesz pięć lat, oglądasz filmy, czytasz książki i wydaje ci się, że będziesz chodziła do pracy w wysokich szpilkach, w świetnie skrojonym garniturze lub garsonce, z zawsze pomalowanymi przez kosmetyczkę paznokciami i nienaganną fryzurą – a ta jest nienaganna tylko po wyjściu od fryzjera. Niestety, tak wystylizowane kobiety to tylko bohaterki twoich seriali, a ty zarabiasz dwa tysiące złotych… Jak za te pieniądze się ubrać i zadbać o urodę? W Stanach Zjednoczonych banki udzielają studentom nisko oprocentowanego kredytu na edukację. W Polsce powinni organizować dla absolwentów szkolenia na dobry początek rozwoju zawodowego, bo po ukończeniu studiów wciąż posiadają tylko wiedzę teoretyczną, którą im przekazali profesorowie starej daty, teoretycy. Powinni udzielać kredytu na odpowiednie ciuchy, kosmetyczkę i fryzjera, a większości dziewczyn na lekcje ubierania się i chodzenia w szpilkach, przede wszystkim lekcje stylu.

Muszę szybko wziąć prysznic, ubrać się i jechać moim służbowym samochodem do pracy. Powinnam jeszcze zrobić trening. Niestety, dzisiaj za długo spałam, w sumie celowo, wczoraj, a dzisiaj, wróciłam z pracy o pierwszej w nocy. Przyjemności trzeba przełożyć na wieczór.

Kasia – nasza sekretarka, to gwiazda przez wielkie G, przynajmniej tak jej się wydaje, i chyba tylko jej i kilku innym dziewuszkom, które tak jak ona nie mają gustu. Najgorsze jest to, że brak gustu wysysa się z mlekiem matki. Jak idą ulicą dwie kobiety, jedna dwadzieścia lat, a druga czterdzieści pięć lat, to od razu widać, że to matka i córka. Ta córka w obcisłych ciuchach z sieciówki (nie żebym miała coś przeciwko takim sklepom jak H&M, Zara czy Mohito), ale to, co wisi na wieszaku, nie zawsze będzie dobrze leżało na niej. Tłuszczyk wylewa się spod obcisłej bluzki o dwa rozmiary za małej. Myśli, że jak ubierze obcisłą, to będzie szczuplejsza, a to guzik prawda, i jej mama, która w wieku czterdziestu pięciu lat wygląda jak sześćdziesięciopięciolatka, twarz zniszczona przez solarium, zmarszczki nad ustami od palenia papierosów i ten zapach popielniczki, który przykrywa słodkimi perfumami. Przez dwadzieścia pięć lat swojego życia nigdy nie wpadła na pomysł, że jakby nie paliła, to byłoby ją stać na lepsze perfumy, jakby nie chodziła na solarium, mogłaby od czasu do czasu pójść do kosmetyczki lub kupić sobie jakiś lepszy krem.

Wracając do naszej gwiazdy przez wielkie G, dzisiaj przeszła samą siebie. Biała koronkowa bluzka, czarny, źle dobrany stanik i szerokie, przykrótkie spodnie. Przepraszam, u którego projektanta to zobaczyła? Chyba na pokazie strojów na karnawał, gdzie motywem przewodnim było sto rzeczy z koronki, bo na blond włosach, które sama koloryzuje farbą z Rossmana, króluje koronkowa opaska. A na stopach zabójcze koronkowe skarpetki. I jak tu na wejściu nie stracić apetytu? I jeszcze ten uśmiech, suszenie krzywych zębów, na których odbija się czerwona pomadka. Dziewczyny, kto wam powiedział, że czerwone usta są sexy? Chyba ten sam stylista, który każe ubierać obcisłe bluzki, bo wyszczuplają, tylko zapomniał, że nieapetyczny tłuszcz podkreślają.

– Dzień dobry, Marysiu, jak zwykle świetnie wyglądasz.

– Cześć.

I co, mam być fałszywa i powiedzieć, że ona również? Pewnie tego oczekuje, ale ja nie potrafię kłamać. Jak każdy handlowiec i marketingowiec umiem zniekształcać rzeczywistość na potrzeby pracy z klientami, ale przez usta mi nie przejdzie, żeby jej powiedzieć, że ona również dobrze wygląda.

– Dziękuję. Ładną mamy dzisiaj pogodę, słońce świeci, trudno będzie zabrać się za pracę.

Niestety, tylko na tyle uprzejmości mnie stać, i to jeszcze w stosunku do kogoś, kto zwraca się do mnie „Marysiu”. Ja nie jestem żadną Marysią, mam na imię Maria. Takie imię dali mi rodzice na chrzcie. Dlaczego właśnie takie? Nie wiem. Może mama miała nadzieję, że będę święta. Byłam grzecznym dzieckiem, zawsze wszystkim pomagałam, ale żeby od razu święta? To już chyba lekka przesada. A najgorsze w tym jest to, że wszyscy przekręcają moje imię i nie zwracają się do mnie Maria, tylko Marysia. W podstawówce dość, że chłopcy ciągnęli mnie za warkocze, to jeszcze wołali: „Marysiu, posprzątaj” albo „Gdzie masz, sierotko, swoje krasnoludki?”. Zabawne, tylko dlaczego mnie to nigdy nie śmieszyło?

Poniedziałkowy dzień pracy, tylko czekać jak wejdzie do pokoju ona – szefowa wszystkich szefów. Tak w rzeczywistości nią nie jest, ale ma o sobie takie mniemanie, a na imię ma Justyna. Kolejne bezguście. Obcisła sukienka we wzory podkreślająca wszystkie zwały tłuszczu. Fuj, ta to dopiero ma krzywe zwierciadło i ślepego męża.

– Dzień dobry, Marysiu, ślicznie wyglądasz.

Czego nie można powiedzieć o tobie.

– Dziękuję, ładny mamy dzisiaj dzień, co cię sprowadza do mnie, Justyno?

– Przygotuj na dzisiaj, do godziny czternastej, dwie oferty dotyczące nowych kremów przeciw zmarszczkom mimicznym.

– Do czternastej?

– Tak, musimy jeszcze dzisiaj przedstawić je Zarządowi.

Zarząd naszej firmy to odrębna historia. Od początku dla mnie było to dwóch mężczyzn znikąd, na pewno nie z branży kosmetycznej. Jeden pracował w firmie IT, drugi to jakaś rodzina właściciela firmy, najważniejszy prezes – Książę Ciemności, chodzi naburmuszony i patrzy, komu wręczyć wypowiedzenie. Droga do sukcesu to nie zwiększenie sprzedaży, tylko cięcie kosztów. Ulubione zajęcie prezesa i jego kolegów? Palenie papierosów, jednego za drugim, i popijanie kawy. Śmierdzi już na pięćdziesiąt metrów przed gabinetem. Biedna ta ich sekretarka, a najwięcej przykrości spotyka ją ze strony Justy.

Wracając do oferty, jak zwykle histeria, pewnie ma być na jutro, atmosferę trzeba zagęścić, przecież nikt z wyrobników nie może pracować na pół gwizdka.

No tak, dla niektórych dzisiaj zaczyna się o dziewiątej, dziesiątej, a kończy o szesnastej, dla innych zaczyna się o ósmej i kończy o dwudziestej, ale szef każe, chociaż nie mój, a podwładny robi.

– Dobrze by było, gdybyś przygotowała jeszcze dzisiaj z handlowcami analizę sprzedaży kremu z witaminą C, na którą mieli kłaść nacisk w ostatnim miesiącu. I dwie propozycje nowych kanałów dystrybucji, a na jutro zarys kampanii reklamowej. Powodzenia. Dasz radę, przecież uważasz się za najlepszą.

Złośliwość za złośliwością – w tym specjalizuje się Justyna. To chyba prawda, że żeby pokochać innych, na początek trzeba pokochać samego siebie. Jak ma darzyć sympatią swoich współpracowników zgorzkniała, niezadowolona z życia osoba? Wyobraź sobie, wstajesz rano, podchodzisz do zwierciadełka i co widzisz? Tu za dużo, tu za dużo, a tu za mało. Włosy jak siano, szara cera, jakieś wypryski, brwi, których nigdy nie regulowała kosmetyczka, a przydałoby się, a zamiast bicepsów firanki haftowane w rozstępy.

Może jeszcze kawkę zaparzyć i skoczyć po ciasteczko, żeby fałdki nie opadły? Kiedyś nabiorę odwagi i powiem jej, co o niej myślę. Nie szanuję ludzi, którzy po pierwsze nie posiadają odpowiedniej wiedzy, a po drugie nie pracują, tylko wyręczają się innymi. Ty to, ty tamto, tak najłatwiej, ale oni robią sobie krzywdę, a nie innym, kiedyś będą musieli zmierzyć się z inną rzeczywistością i będzie wielki dramat. Na szczęście nie dotyczy to mnie i mam nadzieję, że nigdy nie będzie dotyczyło. Ja uwielbiam pracować i pokazywać innym, jak należy wykonywać swoje obowiązki.

Czy jestem pracoholiczką? Niestety tak. Jestem pracoholiczką i to cholernie ambitną, uwielbiającą stawiać sobie nowe wyzwania i realizować je na sto dziesięć procent. Nie jestem na tym polu samotna. Mam bądź co bądź skromny, bo siedmioosobowy zespół, ale za to jak zróżnicowany charakterologicznie. Książkę można by było o nim napisać.

Ósma trzydzieści pięć, czas wziąć się do pracy. Robię sobie kawę i wołam Gośkę i Kaśkę. Oby tylko Kaśka nie wpadła w histerię, jak się dowie, jaki mamy termin na przygotowanie analizy i propozycji nowych kanałów dystrybucji.

Kaśka – z pozoru bardzo miła dziewczyna, zatrudniłam ją, bo wcześniej w moim zespole pracowała jej siostra i mnie o to poprosiła. Wydawała się kompetentna: analityczny umysł, szybko pracuje, solidna, tylko ma jedną wielką wadę – szybko się denerwuje i wpada w histerię. W swoim boksie rzuca czym popadnie. Mam nadzieję, że te jej gwałtowne wybuchy nie przerodzą się kiedyś w depresję, bo szkoda dziewczyny.

– O, Kasiu i Gosiu, właśnie o was myślałam, dobrze, że was widzę.

– Cześć, a co ty tutaj robisz?

– To co wy, ósma czterdzieści, czas na kawę. Jak uda się wam okiełznać czarnego smoka produkującego najlepszy napój na świecie, to wpadnijcie do mnie do biura. Mamy małe zadanie do realizacji.

– Na kiedy?

– Na dzisiaj, ale mamy dużo czasu, aż do czternastej. Oj, nie wygląda to dobrze. Kaśka nabrała rumieńców, zaraz z jej ust wypłynie potok przekleństw. Dobrze, że noże są pochowane.

– Ale nie przejmujcie się, cała sprawa do zrealizowania w dwie godziny.

Sama nie wierzę w to, co mówię, ale może jak ktoś inny uwierzy, będzie to możliwe. Zaczynamy od burzy mózgów, rozpisania punkt po punkcie, co jest do realizacji.

Trzy godziny pracy za nami, kartki latają po całym pokoju. Jak przyjdzie czas na awans, nie poproszę o nowy samochód, tylko o większy pokój, najlepiej z dużym oknem albo z wyjściem na zewnątrz.

Efekty słabe, mamy dwa duże kanały dystrybucji i czterysta małych. W celu przeprowadzenia rzetelnej analizy potrzebujemy zestawienia sprzedaży co najmniej z ostatnich sześciu miesięcy. Dobrze, że analitycy na bieżąco kontrolują realizację kampanii. Mam ułatwione zadanie, ale i tak noc spędzę tradycyjnie w moim biurze. Wrócę do domu o czwartej nad ranem, poćwiczę, wezmę prysznic, zmienię ubranie, wypiję litr aminokwasów i z powrotem do roboty. Dobrze, że nie mam partnera, zresztą który by wytrzymał z kobietą, która nie widzi nic poza pracą i treningami. Tak funkcjonując, nie da się stworzyć szczęśliwego związku.

Większość facetów chciałoby mieć kobietę podporządkowaną. Idealna partnerka pierze, sprząta, robi zakupy, prasuje, gotuje, zajmuje się dziećmi, jest dobra w łóżku i zawsze chętna. Przy tym jest wysportowana, zadbana i oczywiście odnosi sukcesy zawodowe, żeby mogli pochwalić się kolegom. Czy kobieta może być alfą i omegą? Czy takie istnieją? Czy mężczyzna, który ma takie wymagania, powinien być w miarę idealny? Mówię w miarę, bo jakieś wady może posiadać. Każdy może mieć jakieś wady, jesteśmy tylko ludźmi, istotami omylnymi i niedoskonałymi, marzącymi o wielkim szczęściu.

Szczęście to odrębny temat. Co to jest? Dla kogoś może luksusowy dom, samochód, jacht, dostatnie życie. Pytanie, czy na pewno taka osoba jest szczęśliwa? Wydaje mi się, że nie. Cóż po bogactwie, jak nie ma się przy sobie tej drugiej połowy. Tej, na której widok uśmiechają się oczy, a serce pęka z radości. Osoby, dla której każdego dnia chciałoby się robić małe przyjemności. To nieprawda, że wystarczy tylko dawać. Każdy z nas lubi też otrzymywać. Byłoby dobrze, gdyby ta druga połowa też była zainteresowana zaskakiwaniem cię i żeby ci imponowała. Tak naprawdę, żeby związek był idealny, powinny spotkać się nie całkowite przeciwności, tylko ludzie o podobnych zainteresowaniach, pasjach.

Dla innej osoby szczęście stanowi głośny dom, biegające, krzyczące dzieciaki, tłumy znajomych przewalających się przez mieszkanie, zapach ciasta, przypieczonego kurczaka i świeżo ukiszonej kapusty.

Czy są ludzie, którzy nigdy nie będą szczęśliwi? Chyba tak. Są nieszczęśliwi na własne życzenie, czy po prostu życie napisało im taki scenariusz?

Od dzisiaj próbuję się cieszyć i doceniać małe rzeczy, szukać szczęścia i sprawiać sobie jak najwięcej przyjemności.

– Mam, mam!

– Asiu, może byś zapukała?

– Przepraszam, że przerwałam ci rozmyślania.

– W porządku, teraz spokojnie powiedz, co masz.

– Jak to co? Piękną analizę sprzedaży.

– Poczekaj, usiądź, ochłoń. Aśka, mów powoli, co i skąd. Czyżby stał się cud?

– Nie cud, ale pojawił się w biurze pedancik próbujący być perfekcjonistą pod każdym względem. Nie wszystko mu wychodzi, ale…

– Ty mi tutaj nie puszczaj oczka, tylko przechodź do konkretów. Co masz, jakim cudem to zdobyłaś i dlaczego on to przygotował? Przepraszam, ostatniego pytania nie było, jest zainteresowany pokojem na ostatnim piętrze. Tylko dlaczego Justa nie przekazała nam tej analizy? Czyżby wojna? Z tego, co się zdążyłam zorientować, Grzegorz jeńców nie bierze.

Grzegorz – ambitny trzydziestojednolatek, szef zespołu analiz. Facet niezbyt urodziwy, ale szczupły, a w tej firmie i wielu innych korporacjach to rzadkość. Chyba trzyma formę, bo ma takie geny. Nie wygląda mi na faceta, który lubi wyciskać hantle i sztangę, dla którego ulubionym zajęciem jest bieganie po bieżni o szóstej rano. Bardzo ambitny i bardzo pracowity. Nieraz mnie przeraża, bo wydaje mi się, że ambicjami przerósł mnie. Czy to możliwe? Najwyraźniej tak. Perfekcjonista i pedant. Robi to, co należy do jego obowiązków, plus pięćdziesiąt procent. Po co? Ma nadzieję, że pewnego dnia zaproszą go na szóste piętro, przeprowadzą długą, żmudną rozmowę, po czym uściskają mu dłoń i pani Grażynka wskaże mu jego przestronny, trzydziestometrowy gabinet z wielkim oknem i widokiem na Zatokę Gdańską. A na dole będzie czekało na niego nowiutkie audi Q5 albo range rover. Marzenie każdego, moje też, nie ukrywam, ale daleka droga. Na pewno nie jest usłana różami, a jak różami, to z kolcami wielkości ich główek.

Grzegorz ma dziewczynę, chyba nawet narzeczoną, też taką szczuplutką z natury, bardzo mu podporządkowaną. Sprząta, gotuje i pracuje w jakiejś małej firmie jako księgowa. Jest bardzo cicha, z tego, co słyszałam, tylko od czasu do czasu robi mu awantury o to, że za dużo pracuje i wyjeżdża zbyt często do oddziału naszej firmy do Berlina. Jako jeden z nielicznych dobrze włada niemieckim i to też może mu pomóc w szybszym dotarciu na szóste piętro.

– Konkrety. Pojechałam na dół do baru po ciasta. Szefowo, nie przewracaj oczami, to nie miały być dla ciebie, ty gryź tę swoją marchewkę, tylko żeby czkawka cię nie dopadła. To miały być dla nas, czyli sześciu spragnionych słodyczy głodomorków. Nie pozwalasz palić, to chociaż dostarczymy trochę magnezu naszym mózgom.

– No proszę, jaka wygadana, a jak cię zatrudniałam, byłaś taka potulna.

– Jaki pan, taki kram. Od dwóch lat uczę się od najlepszej, najbardziej zwinnej żmijki wśród gadów.

– Oj, to wcale nie było śmieszne. No dobrze, ciacha kupione, chociaż byś szefowej przyniosła dobrą kawę. A co tymi ciastkami ma wspólnego Grzegorz?

– Nic, tylko tyle, że wprosił się na kawę, podarował nam te ciastka i przyjdzie ze świeżutką analizą. Postawił jeden warunek.

– To już wiemy. Mamy go poczęstować latte z trzema łyżeczkami cukru, czyli zlepkiem cukru i mleka z odrobiną kawy.

– Nie, tak łatwo nie poszło. Mamy umieścić go wśród autorów analizy sprzedaży. Dodatkowo chce wziąć udział w tworzeniu nowych kanałów dystrybucji.

– I co jeszcze…

– OK, co do wpisania nazwiska pod analizą nie mam wątpliwości, ale nie wiem, czy chcę dopuszczać zarozumialca do tworzenia propozycji nowych kanałów dystrybucji, tym bardziej że mam już je przygotowane.

– Dlaczego nie powiedziałaś?

– Gosiu, spokojnie, nie mogę wyciągać od razu wszystkich asów z rękawa, tym bardziej że rozwojem jednego z nich ty się zajmiesz, co oznacza, że musisz urobić swojego Misiaka, bo co najmniej miesiąc spędzisz w podróży.

Rozdział 2

6 piętro, przedbiegi

No i mamy, bingo, trzysta czterdzieści pięć stron, drukuję i lecę na szóste piętro. Z analizy wynika, że w dotychczasowych kanałach dystrybucji sprzedaż spadła w ciągu ostatnich sześciu miesięcy o jedenaście i cztery dziesiąte procent. To sporo. Zaproponowałam zmniejszenie liczby małych odbiorców z czterystu do trzystu i wykorzystanie dwów nowych dużych kanałów dystrybucji: Sephory i Empiku. Dwa różne kanały, jeden, który generuje dziewięćdziesiąt procent sprzedaży ze sklepów stacjonarnych i drugi, który generuje sto procent sprzedaży przez internet. A jak najnowsze badania donoszą, rynek e-commerce odnotował trzydziestoprocentowy wzrost w Polsce w ostatnim roku. I to będzie hit – sprzedaż naszych kremów przez internet. W końcu dziewięć milionów Polaków korzysta z Facebooka.

Nie wszystko naraz, dzisiaj przedstawię analizę i propozycje nowych rynków, a jutro zaskoczę ich pomysłem na kampanię reklamową, inną niż te, które realizowaliśmy dotychczas. Zawsze jak wjeżdżam na szóste piętro, to strasznie się stresuję. Nic złego nie zrobiłam, raczej mnie nie zwolnią (na pewno nie zwolnią), ale podświadomie serce wali jak ogłupiałe.

Byłoby fajnie, gdyby tak waliło na myśl o spotykaniu z jakimś przystojniakiem z radości i podniecenia, a nie ze stresu w drodze na spotkanie z Zarządem. Panów się nie boję, ale Justa i jej złośliwości… Nie wiem, czy jest ktoś, kto może je zaakceptować. Biedna pani Grażyna, ciągle ma łzy w oczach, bo jak Justa nie ma się na kim wyżyć, to ona obrywa. Mam nadzieję, że nigdy nie zasiądzie w Zarządzie, bo jak nastąpi ten dzień, to będzie to oznaczało ogólną personalną katastrofę dla całej firmy. Wariatka potrafi wejść na taśmę produkcyjną i ochrzanić człowieka za to, że kapka kremu wyleciała poza pudełko. A co on winny, maszyna się rozkalibrowała, informatycy nie zauważyli i nie zrobili resetu systemu.

A tak naprawdę jest odpowiedzialna za kontakt Zarządu z kierownikami poszczególnych zespołów, kontakt, przekazywanie informacji, a nie wydawanie poleceń. Zaraz zwymiotuję na biały dywan. Już dawno się tak nie denerwowałam. Czy na pewno spięłyśmy wszystkie kartki po kolei? Czy nic nie wypadło?

Oj, zabrałam tylko dwie kopie, nie, trzecia jest w torbie. Nie panikuj. Łatwo się mówi, trudniej realizuje.

– Dzień dobry, cześć.

– Cześć, cześć, wchodź śmiało.

– O, widzę, że nie jesteśmy w komplecie, chyba że dyrektor Justyna gdzieś się schowała.

– Nie, zakładała, że dzisiaj nie przyjdziesz do nas z gotowym materiałem, tylko poprosisz o wydłużenie terminu o jakieś dwa dni.

– A tu niespodzianka, raport gotowy. Rozumiem, że miał być na pojutrze, a Justa testuje mój zespół, jego sprawność i gotowość do działania. Mam prezentować – czy zostawić raport i zjeżdżać na drugie piętro?

– A co, nie podoba ci się na szóstym?

– Owszem, podoba, ale nie chcę panom prezesom przeszkadzać.

A tak naprawdę nie mam ochoty tonąć w papierosowym dymie i patrzeć na dwóch mało estetycznych wizualnie facetów.

Naczelny – Błażej, na oko trzydzieści kilogramów nadwagi, źle skrojony garnitur i za krótki krawat. Wprowadza nową modę. Krawat kończy się na brzuchu, a nie tuż przed paskiem – i te buty. W sumie to nic dziwnego, jego żona to też chodzące bezguście. Niektórzy tłumaczą swój wygląd tym, że nie są rozrzutni lub nie posiadają odpowiednich funduszy, a to, co noszą, dostali za darmo. Nie trzeba kupować ubrań w butiku Hugo Bossa, żeby wyglądać schludnie. Jak ktoś się boi kombinowania, łączenia, to powinien pomyśleć o klasycznej elegancji, spódniczka i koszula, garnitur i koszula albo połączenie z topem. Po pracy jeansy z koszulą w stylu sportowym, T-shirt i luźny sweter. Nigdy nie wolno ubierać do sportowego stroju eleganckich butów, chyba że są to jeansy i klasyczne szpilki, a u góry koszula, luźna marynarka lub top. W sumie proste. Dlaczego więc ludzie popełniają tyle błędów? Nie mam pojęcia. Najważniejsza zasada: ubrać się, a nie przebrać.

Wracając do prezesa, jego ulubionym zajęciem jest cięcie kosztów. Jak napisałam podanie o zgodę na zatrudnienie dwóch dodatkowych handlowców, to w konsekwencji musiałam przygotować raport sprzedaży z ostatnich sześciu miesięcy i zwolnić dwóch najsłabszych. W nagrodę otrzymałam zgodę na zatrudnienie jednego dobrego. Oni nie rozumieją, że zatrudnienie handlowca to jak gra w totolotka. Latami skreślasz sześć liczb i maksymalnie trafisz trójkę lub przy wielkim szczęściu czwórkę. W ciągu czterech lat swojej kariery współpracowałam z trzydziestoma handlowcami, z których predyspozycje do pracy i dobre wyniki miało pięciu, w porywach sześciu, a pozostali to przeciętniacy, którzy albo sami się zwolnili, bo nie wytrzymali presji, albo ja musiałam im podziękować, bo nie generowali sprzedaży na odpowiednim poziomie. Dwie dziewczyny zaszły w ciążę i już w drugim miesiącu uznały, że są obłożnie chore i niezdolne do pracy lub góra kazała wyciąć najsłabsze ogniwa.

Czy Błażej jest odpowiednią osobą na stanowisku prezesa? Moim zdaniem nie. Pilnuje interesów właścicieli pod kątem kosztów, ale wysłać go do kontrahenta na spotkanie to wstyd. Źle ubrany, nieestetyczny wizualnie, pali papierosa za papierosem i ten potok przekleństw, który wylewa się z jego ust. Słabo mówi po angielsku, nie zna niemieckiego i rosyjskiego. A Niemcy, Ukraina i Rosja to trzy duże rynki zbytu dla naszych kremów.

Najlepszy kumpel prezesa – wiceprezes Dawid, to z wykształcenia chyba informatyk, a na pewno pracował w firmie informatycznej. Jest odpowiedzialny za część produkcyjną. W jego rękach są wszyscy informatycy i maszyny, które obsługują system do zarządzania dystrybucją i flotą samochodową. Produkty do dużych sieci są dowożone przez naszych kierowców, przez Polskę przejeżdżają samochody z charakterystyczną różową plandeką, na której są nadrukowane twarze kobiet z trzech pokoleń i firmowy napis: „Eliksir, będziesz zawsze piękna”. A pod spodem dopisek: „To nieprawda, że wnętrze stanowi o pięknie kobiety”.

Jestem bardzo dumna z tego projektu, bo stworzyłam go wraz z moim zespołem. Poprzednie plandeki były szare, tylko z nazwą firmy i pisane drukowanymi literami.

– To zapraszamy jutro, na godzinę czternastą, proszę, przygotuj też prezentację.

– A na kiedy mam mieć gotowy projekt nowej kampanii?

– Tak jak przekazywaliśmy Justynie, na wtorek. A co, złośnica kazała na jutro? Przykro mi, nie mamy wpływu na wasze wewnętrzne przepychanki. Nie rozumiem, dlaczego nie pałacie do siebie sympatią.

Nie pałamy do siebie sympatią. Chyba ona po prostu mnie nie lubi. Od początku szuka na mnie jakiegoś haka i podstawia nogę. Dziwię się. Dojrzała kobieta, trzydziestosiedmioletnia, mąż, dziecko, a zachowuje się jak zawistna, zazdrosna nastolatka. Ja rozumiem, że liczba gabinetów z tabliczką „Wiceprezes” na drzwiach jest ograniczona, ale skuteczniejszą drogą jest pokazanie, co się potrafi i jaki wpływ ma nasza praca na wynik firmy. Ale co w sytuacji, jak nie posiada się konkretnych umiejętności? Wtedy jest się panią od wszystkiego i od niczego, trzeba eliminować konkurencję – i taki kierunek ona sobie wyznaczyła. Jedynym jej plusem jest płynny angielski. Włada nim równie dobrze jak ja językiem polskim. Ale to chyba w dzisiejszych czasach nie wystarczy. Zero aparycji, zero klasy, do tego złośliwa i chyba nielubiąca ludzi, a przynajmniej ładnych kobiet i przystojnych mężczyzn. Chociaż na pani Grażynce wyżywa się jak tylko może, a jest to miła kobieta w średnim wieku. W średnim wieku, co to oznacza dla trzydziestolatki? Jak miałam dwadzieścia lat, to mówiłam o czterdziestolatkach, że są w średnim wieku, a teraz ta granica zaczęła się przesuwać do sześćdziesięciolatków. Justa jest po prostu zakompleksiona, niespełniona, zgorzkniała i do tego zachowuje się jak histeryczka.

A propos histeryczek. Ostatnio obserwowałam w restauracji parę, dziewczyna – mniej więcej w moim wieku, ładna, chociaż ćwiczyć chyba za bardzo nie lubi, facet – bardzo przystojny, wysportowany. Nadskakiwał jej z każdej strony, odsuwał krzesło, podawał serwetkę, nalewał wino, wodę, dwoił się i troił, a jej ciągle coś nie odpowiadało. Była bardzo niemiła dla kelnerki, arogancka, a na koniec zrobiła awanturę: najpierw kucharzowi, bo w jej mniemaniu dostała za mało krewetek i sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy miał za mało pomarańczowy kolor, a później swojemu facetowi za to, że próbuje załagodzić sytuację. Wychodząc, trzasnęła go torebką, a on przeprosił obsługę i potulnie za nią pobiegł. Już chciałam krzyczeć: „Nie uciekaj, poczekaj, ja jestem w miarę normalna”.

Wracając do Justyny. Za każdym razem jak próbuje mnie wyeliminować, powoduje, że nakręca mnie jeszcze bardziej do działania. Robię wszystko, żeby być coraz lepszą i lepszą. Przed planowaniem każdej kampanii lub tworzeniem nowych materiałów sprzedażowych powinnam prowokować Justę, żeby zrobiła coś przeciwko mnie lub mojemu zespołowi, bo wtedy pozytywnie się nakręcam do działania. Oczywiście żartuję, nie potrzebuję takich bodźców.

A czego potrzebuję? Sportu. Dla mnie sport jest jak dla niektórych góra słodyczy. Jestem w stu procentach uzależniona i nie mogę bez niego żyć. Taniec, bieganie, gra w tenisa, jazda na nartach, jazda na rolkach, rowerze, pływanie (chociaż to najmniej), treningi siłowe i jak jestem wściekła, to boks.

Nie rozumiem ludzi, którzy nie lubią ćwiczyć, dla których pójście na trening to jakaś masakra, męczarnia. Nie mają pojęcia, że podczas aktywności fizycznej wydzielają się endorfiny, czyli hormony szczęścia. Ja po porządnym wysiłku fizycznym wychodzę spod prysznica uśmiechnięta, z poczuciem spełnienia.

Ostatnio czytałam, że jest dwadzieścia rodzajów endorfin. Najważniejsze z nich to alfa, beta i gamma. Mają działanie podobne do morfiny. Wywołują stany euforyczne, znoszą ból, dają uczucie przyjemności i poprawiają nastrój. Powodują też silne uzależnienie psychiczne i fizyczne. Nie tylko sport ma takie działanie, ale również śmiech, opalanie, czekolada, niektóre substancje psychoaktywne, orgazm. Czekolady nie jem, chemii nie łykam, śmiać się uwielbiam, a co do ostatniego to nie pamiętam, jak smakuje. Wyznaję zasadę, że lepiej wcale niż z byle kim i byle jak.

Na jutro muszę przygotować prezentację. Powinnam skończyć o dwudziestej drugiej, później trening, książka i do łóżka spać. Jak chcę siedzieć do dziesiątej wieczorem, to muszę poprosić którąś o kupno sałatki, cytryny i imbiru do herbaty, bo się już skończył. Moja ulubiona herbata to ta z cytryną, miodem i imbirem. Wiem, wrzątek zabija wszystkie składniki odżywcze, ale ja taką lubię. Cola niszczy szkliwo, a ludzie piją ją litrami. To jest zdumiewające, jak dobra kampania reklamowa, konsekwentnie realizowana od wielu lat, może zrobić ludziom budyń w mózgach. Coca-cola jest na polskim rynku od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego drugiego roku.

Rozdział 3

Zawsze musi coś wypaść

O dwudziestej drugiej miałam skończyć pracę. To jednak tylko marzenia, zawsze musi coś wypaść. Bilans: osiem wypitych kaw, zjedzony popcorn, bałagan w biurze, zero treningu, zero przebiegniętych kilometrów, skończona prezentacja. Pięć po dwudziestej wpadła pani sprzątająca, oczywiście bez pukania, bo kto pracuje o tej porze.

– O, pani jeszcze tu siedzi? Co pani robi o tej godzinie?

– Pracuję, niestety, na oglądanie seriali zabrakło czasu.

Oczywiście śmiech. Pani Magda jest przemiłą osobą, jak dłużej pracuję, lubi do mnie wpaść, pożartować. Nie minęło pięć minut od jej wtargnięcia, a tu proszę.

– Zaparzyłam herbatę owocową, bo pani pije tylko te kawy. W zmywarce jest pięć kubków i domyślam się, kto z nich korzystał.

– Niestety tak, to ja, dziewczyny posprzątały już po sobie.

– Dobrze, że nie ma pani ekspresu w swoim pokoju, bo pewnie byłoby ich więcej.

Miło porozmawiać z panią Magdą, chociaż czas nagli. To bardzo miła osoba, trochę starsza ode mnie, matka dwóch dziewczynek. Wychowuje je sama, bo się rozstała z mężem, chociaż nadal ma z nim dobry kontakt. Jest tylko mały problem – nie płaci alimentów. Trochę taki nieudacznik życiowy, co podejmując jakąś nową pracę, to sam się zwalnia albo jego zwalniają, nie może nigdzie dłużej zagrzać miejsca. Za to ona – bardzo zaradna, rano sprząta mieszkania, wieczorem biura, a po południu zajmuje się dziećmi. Robi zakupy, gotuje obiad, pilnuje, żeby dzieci odrobiły lekcje.

– Długo jeszcze będzie pani siedziała z głową w tym monitorze?

– Niestety jeszcze jakieś trzy, cztery godziny. Planowałam do dwudziestej drugiej, ale chyba troszeczkę mi się przedłuży.

– Może coś słodkiego pani zorganizować? Tam na szóstym piętrze mają przepełnioną szafkę.

– Nie, dziękuję, w ostateczności, jak nie będę miała siły i najdzie mnie ochota na małe co nieco, zrobię sobie popcorn. Dziewczyny mają gdzieś schowany.

– O, przyniosę jabłko, dzisiaj kupiłam bardzo ładne.

– Nie, nie trzeba.

– Jak to nie trzeba, proszę nie dyskutować, tylko brać, jak dają. Pani zawsze tak długo pracuje. Co, dyrektor Justyna skróciła termin? Ta to lubi uprzykrzyć ludziom życie. Ostatnio spotkałam panią Zosię, która sprząta na produkcji. Opowiadała mi, że Justa zrobiła niezłą awanturę.

– Niestety, zdarza się jej, jest trochę wybuchowa.

– Trochę, może nie powinnam tak mówić, ale zawsze chodzę sprzątać szóste, jak jej nie ma, bo jak coś się jej nie spodoba, to zrobi awanturę. Na początku taka była milutka, do rany przyłóż. Opowiadała o swoim dziecku, wypytywała o moje córki. Ale przyszedł taki dzień, zrobiła mi awanturę, że za mocno szoruję wykładzinę odkurzaczem w gabinecie prezesa i pozaciągałam włosy od dywanu, więc zaczęłam jej unikać.

– Może chciała dobrze.

– Proszę jej nie usprawiedliwiać, wszyscy wiedzą, że ona pani nie lubi, od początku się z tym nie kryła. Zawsze mówiła: „Ta to się wywyższa, nosi głowę wysoko i chodzi wyprostowana jak struna. Zna swoją wartość” i takie tam.

– To, że znam swoją wartość to chyba komplement.

– Nie w ustach pani dyrektor złośnicy. Ona za panią nie przepada i wcale tego nie ukrywa. Kiedyś podsłuchałam, jak krytykowała panią u prezesa. Mówiła: „Ta Marysia jest za młoda, żeby kierować takim zespołem. Może mnie dasz szansę?”. Prezes na to: „Przecież się na tym nie znasz”. A ona: „Jak się nie znam, skończyłam MBA”.

– Niestety, studia podyplomowe to nie wszystko. Mój profesor zawsze powtarzał, że handlowcem i marketingowcem trzeba się urodzić, tego nie można się nauczyć. Ale dość już tego obgadywania, pani Magdo, wracajmy do pracy. U mnie proszę nie sprzątać, jutro się ogarnie. Obiecuję, że wyjdę wcześniej.

– Pani tak zawsze mówi i na drugi dzień siedzi też do późna. I tak dobrze, że pani nie pali, bo tam na szóstym to wywietrzyć nie można, dym papierosowy unosi się od samego wejścia. A później do mnie pretensje, że na konferencyjnej czuć papierosami. Przecież to wentylacją się przedostaje. Nikt nie wymyślił zakazu palenia w biurze, żeby uprzykrzyć komuś życie, tylko dlatego, że smród jest niemiłosierny. Palacze może tak lubią, ale pozostali cierpią. A pani kiedykolwiek paliła?

– Nie, nigdy i nie zamierzam. Spróbowałam, ale na szczęście był to pierwszy i ostatni raz. Po prostu papierosy mi nie smakowały.

– Tak myślałam, że taka kobieta fit nie sięga po używki.

– Po jakieś sięgam, na przykład winko w dobrym towarzystwie, a nieraz sama przy książce lubię sobie wypić.

– To dobrze, to oznacza, że jest pani normalna.

Dla pani Magdy normalna, dla innych dziwak, pracoholiczka, zarzynająca się na siłowni, biegająca za piłeczką po kortach i bez faceta. Ja uważam, że lepiej nie mieć nikogo, niż mieć byle kogo. Wciąż to powtarzam.

Kończę pięć po drugiej, w oczach mi się dwoi i troi, jutro dam jeszcze dziewczynom do przeczytania ofertę. Ja już nic mądrego nie napiszę, a na pewno nie narysuję. Już nie wiem, czy wkleiłam poprawne tabele, a do nich odpowiednie wykresy. Wychodzę.

– Ty to już nie wiesz, o której kończyć pracę. Nawet nie dadzą człowiekowi pospać.

– Panie Jasiu, z tego, co wiem, pan ma pilnować, a nie spać. Proszę się nie denerwować, święta tuż-tuż. Od listopada produkcja będzie pracowała na trzy zmiany, nie będę jedyną osobą późno wychodzącą z pracy.

– Tak, wiem, przed świętami większość zespołów siedzi do późna. Ty również.

– Cóż zrobić, taka branża, ale latem biura i produkcja świecą pustkami. Jeszcze dwa tygodnie temu mówił pan, że jakoś cicho i ponuro, to powoli firma wraca do życia. Dobrej, spokojnej nocy. Do zobaczenia za dwa dni.

Pan Jasio – przemiły, emerytowany sędzia siatkarski. Niestety, ja nie potrafię grać w siatkówkę, w szkole podstawowej i w liceum miałam problem z serwowaniem. Zdecydowanie lepiej wychodził mi dwutakt i rzut za trzy punkty. Nie mogę z nim podyskutować o siatkówce, ale jest oczytanym człowiekiem i rozmawiamy o książkach, które ostatnio przeczytał, o dzieciach. Śmieszne, jest fanem moich nóg. Zawsze jak przychodzę w spódnicy, to mówi mi komplement. To miłe. Fajne jest to, że zwraca się do mnie po imieniu, jak siedzę po nocach w pracy, to raz na parę godzin zagląda do biura, żeby sprawdzić, czy żyję.

Teraz czas wsiąść do samochodu, włączyć podgrzewanie siedzenia i włożyć zapałki w oczy. Zawsze jak wracam w nocy, boję się, że mogę zasnąć za kierownicą. Raz się złapałam na tym, że na światłach zamknęły mi się oczy. Kto włącza światła o trzeciej nad ranem? A może te światła uchroniły mnie od wypadku? Nie, chyba jednak nie poproszę o większy gabinet, tylko o większy, bezpieczniejszy samochód.

Rozdział 4

Pierwsze starcie

Spałam dzisiaj dwie i pół godziny. Trochę mało, zazwyczaj śpię cztery, sześć godzin, ale musiałam podnieść swoją pełną myśli głowę i wstać na trening. Wczoraj rano nie poszłam i po pracy się nie udało. Ciekawe dlaczego? Czyżby dlatego, że wróciłam do domu dwadzieścia po drugiej w nocy?

Dzisiaj niby nic się w firmie nie powinno wydarzyć, ale kto to wie. Może prezesi będą mieli jakieś uwagi do prezentacji i ugrzęznę przy robieniu poprawek? Może kolega Grzegorz wprowadził mnie na minę i podrzucił nieprawdziwe analizy? Głupi pomysł. Chyba czegoś takiego by nie zrobił, jeżeli prosił o wpisanie jego nazwiska na listę osób, które sporządziły raport.

Siłownia – miejsce, do którego, szczególnie o szóstej rano, przychodzą osoby, które chcą wypocić swoje troski dnia codziennego. Jedni prowadzą swoje firmy i pracują w trybie stand-by, inni wykonują pracę, której nie lubią, są też tacy, którzy żyją w nieudanych związkach i przychodzą, żeby wyładować swoją frustrację na sprzęcie, a nie na partnerze. W sumie co on winny, jak druga połowa jest nieszczęśliwa i nie ma odwagi zakończyć wspólnej męczarni?

Dobrze, że wszyscy mamy jakieś zainteresowania i nie siedzimy w domach z nosem spuszczonym na kwintę, tylko przychodzimy po endorfiny. Przy recepcji powinien być napis: „Endorfiny do treningu dodajemy gratis!”.

Dlaczego ja tutaj przychodzę? Chyba dlatego, że dbam o zdrowie, mam fioła na punkcie swojego wyglądu, wykańcza mnie psychicznie Justa i pewnie każdego dnia znalazłoby się jeszcze kilka powodów.

– Cześć, jestem dzisiaj pierwsza, czy ktoś mnie uprzedził?

– Jesteś druga, w szatni już szykuje się do porannego starcia pan Wiesław.

Pan Wiesław – osiemdziesięciosześciolatek, wysportowany starszy pan, ćwiczy codziennie w siłowni, później chodzi z kijkami i kąpie się w morzu. Zawsze powtarza, że jak on trzydzieści lat temu biegał, to wszyscy stukali się w głowę i mówili, że jest wariatem, a teraz w maratonach bierze udział kilka tysięcy osób. Podziwiam go. Chciałabym w jego wieku mieć tyle samozaparcia, ćwiczyć i realizować swoje marzenia.

– A co to były wczoraj za wagary?

– Żadne wagary, skończyłam pracę o drugiej.

– No tak, siłownia jest czynna do dwudziestej czwartej, na szczęście, bo jak cię znam, to byś po drugiej tutaj wjechała.

– Nie miałabym sumienia zakłócać spokoju przysypiającemu recepcjoniście.

– To nie pospałaś.

– Wystarczająco, chciałam przyjść po południu, ale obawiałam się, że coś wymyślą i znów nie będę mogła wyjść z biura o ludzkiej porze.

Niestety nie można poćwiczyć na zapas i nadrobić zaległości, półtorej godziny treningu, prysznic i lecę do pracy. Mam nadzieję, że nikt nie przyjdzie i nie będzie mnie rozpraszał. Lubię poćwiczyć ostro, bez przerwy, góra z krótkimi, jednominutowymi chwilami na odpoczynek.

To nie jest tak, że nie lubię swoich współtowarzyszy porannych treningów, ale dzisiaj nie jestem dobrym kompanem do rozmowy. Zżera mnie stres przed pierwszym starciem i muszę się rozruszać po wczorajszym dniu pełnym wrażeń.

Prysznic, makijaż i lecę. Wracam do szatni. Zawsze jak wchodzę, mówię: „dzień dobry” i najdziwniejsze jest to, że przeważnie nikt nie opowiada. Na „cześć” też mało kto reaguje.

– Dzień dobry.

Cisza. Czyżby pochowały się w szafkach?

– O, cześć, nie wiedziałam, że to ty.

– A jakby ktoś inny powiedział dzień dobry, to byś nie odpowiedziała?

– Odpowiedziałabym. Nie rozumiem twojego zdziwienia.

– Co ty dzisiaj, Mario, jesteś taka kąśliwa?

– Ja? Może trochę niewyspana i bardzo poddenerwowana. Idę na starcie z Zarządem.

– A co, chcą cię zwolnić?

– Mnie raczej nie, pracoholików nie zwalniają, szczególnie tych, którzy osiągają wyniki. Przepraszam, ale muszę się szybko wykąpać i jechać do pracy.

Dla mnie prysznic po treningu to rzecz święta. Nie rozumiem kobiet, które opłukują się przy zlewie, suszą spocone włosy, po czym zakładają czyste ubrania. Chociaż do czystości ich ubrań, w sytuacji kiedy się nie myją, mam pewne wątpliwości.

Ósma trzydzieści pięć. Wpadam do firmy. W recepcji tradycyjnie siedzi Kaśka. Oj, dzisiaj mniej interaktywna niż zawsze. Czyżby problemy z facetem? Ale koronkowa opaska obowiązkowo zdobi jej tlenione na blond włosy. I proszę, nowość, buty w panterkę i torebka w zwierzęce wzory.

– Cześć, Marysiu.

– Cześć, Kaśku.

– Że co, Kaśku? Co to za zdrobnienie mojego imienia?

– Takie samo jak mojego Marysiu. Ile razy mam ci powtarzać, że mam na imię Maria?

– A co ty dzisiaj taka nerwowa?

– Zgadnij…

– Słyszałam od Jasia, że miałaś zamiar spać w biurze, ale cię wyrzucił, bo w umowie wynajmu biurowca nie ma funkcji noclegowej.

O proszę, jakie to bystre, wyczuwam złośliwość Justy. Tym bardziej że Kaśka jest w nią zapatrzona. Słodzi jej codziennie i lata na szóste z ciasteczkami. Nie mam pojęcia dlaczego, ale prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw.

– Bardzo śmieszne, przepraszam cię, ale się spieszę, mam dzisiaj spotkanie na szóstym.

– Wiem, Justyna wczoraj wspominała, że dzisiaj cię przemagluje. Będzie się działo.

O, kawa, jabłko na biurku, cóż za niespodzianka.

– Cześć, dziewczyny. Coś przeskrobałyście?

– Daj spokój, szefowo. Wiemy, że siedziałaś wczoraj do drugiej i Kaśka wszystkich informuje od wejścia, że Justyna cię zdepcze jak robaka. Chciałyśmy chociaż trochę umilić ci poranek.

– To wam się udało. Dziękuję, doceniam.

– Pamiętaj o tym, jak zabiorą cię na szóste.

– Mam powiedzieć prezesom, że zrobiłyście mi napój bogów i podkarmiłyście trochę?

– Nie o to chodzi, przecież wiesz, co mamy na myśli. Pamiętaj, jak zabiorą cię na stałe.

– Czy mogłabym cię prosić, Gosiu, żebyś z Aśką przejrzała prezentację i sprawdziła, czy nie wkradł się jakiś błąd?

– Tak, oczywiście. Nie ma problemu.

– To zapraszam do mnie.

Dwie godziny wertowania i sprawdzania. Dobrze, że do tego usiadłyśmy. Dwie strony były ułożone w złej kolejności, jeden wykres był podpięty pod złą tabelę. Nazwiska autorów i współautorów wpisane.

Telefon, baczność, pani Grażynka dzwoni.

– Mario, pani dyrektor Justyna zaprasza na spotkanie z Zarządem na godzinę czternastą. Zjedz wcześniej obiad, bo oni zamówili sobie na trzynastą trzydzieści. Pewnie zamierzają dłużej posiedzieć.

– Dziękuję za informacje i za troskę.

– Obawiam się, że będzie ostro. Justyna od rana urządza awantury, chyba Dawid i Błażej mają w stosunku do ciebie plany, z którymi ona się nie zgadza. Nawet mnie się dostało.

– Przykro mi.

– Nie martw się, taki jest los asystentki Zarządu, coś za coś.

Nie rozumiem, dlaczego ludzie nie szanują się nawzajem. Co ma za znaczenie, czy ktoś jest ochroniarzem, sprzątaczką, sekretarką, profesorem, prezesem. Wszyscy jesteśmy ludźmi i nie ma powodu, żeby poniewierać kimś, bo należy do niższej grupy zawodowej.

Teraz to dopiero mnie dopadł stres. Nie ma mowy, żebym coś przełknęła. Obawiałabym się, że nastąpi reakcja zwrotna.

– Dzień dobry, pani Grażynko.

– O, Mario, jak ty dzisiaj jesteś oficjalnie ubrana. Garsonka, ciemne pończochy, szpilki, no proszę.

– A skąd pani wie, że mam pończochy, a nie rajstopy?

– Jak to skąd? Ty jesteś damą. Paznokcie zrobione, włosy ułożone, koszula odprasowana, buty zawsze czyste, ubiór dobrany adekwatnie do okazji.

Jak długo mam czekać? Jeszcze dziesięć minut i ucieknę. Drzwi się otwierają, Justa wypada zapłakana. Nie potrafią zjeść posiłku jak ludzie, tylko się kłócą.

Pani Grażynka wkracza do akcji, idzie zapytać prezesa, czy mam czekać, czy odkładamy spotkanie na inny termin.

– Mario, szef zaprasza do sali konferencyjnej. Proszę, podłącz się do rzutnika. W spotkaniu wezmą udział prawdopodobnie dwie osoby. Powodzenia. Na wszelki wypadek połóż też wersję papierową dla Justyny.

– Dziękuję. Jakbym zbyt długo nie wychodziła i nie będzie pani słyszała głosów, to proszę zajrzeć do środka.

– Nie denerwuj się. Na pewno jesteś dobrze przygotowana.

Trzęsą mi się ręce, nie mogę wpiąć notebooka. Zaraz zacznę się jąkać. Muszę pomyśleć o czymś miłym. Tylko o czym? Może o tym, jak wygrywam drugiego seta i moja przeciwniczka oddaje mi prawie walkowerem ostatniego gema. O, to miła wizja. Wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Tak, przy prezentacji chodzi o uśmiech. Uśmiechem zawsze możemy zmylić przeciwnika.

Klamka poszła w dół, czas zacząć przedstawienie.

– Cześć.

– Dzień dobry.

Jesteśmy z prezesem na ty, ale oficjalne przywitanie to zawsze takie podkreślenie, że się uznaje czyjąś wyższość nad sobą.

– Jak zawsze ładnie wyglądasz i jesteś profesjonalnie przygotowana do prezentacji. Dobrze, ćwicz wystąpienia, bo jak dobrze pójdzie to…

– Tak?

– A nic, dowiesz się w swoim czasie.

– Zacząłeś mówić, to proszę, dokończ.

– Nie, przyjdzie na to pora, Justyna trochę wytrąciła mnie z równowagi. W takich sytuacjach najpierw mówię, a później myślę. Czy wy musicie tak ze sobą walczyć?

– Walczyć? Ja z nikim nie walczę, nie mam nawet takiego zamiaru. A na to, czy ktoś darzy mnie sympatią, czy nie, nie mam wpływu.

– Dobrze, poczekamy jeszcze pięć minut na Dawida i możemy zaczynać.

– Może powinniśmy zaprosić jeszcze Grzegorza? Jest autorem analizy. Bardzo nam pomógł w przygotowaniu materiału.

Sama nie wierzę w to, co powiedziałam. Zaczęłam szukać sprzymierzeńca w Grzegorzu? Może to dobry pomysł. W sumie nie jest powiedziane, ile osób chcą przyjąć na szóste, a bez jego analiz nie jestem w stanie zaplanować sprzedaży. Dzięki niemu oszczędzam bardzo dużo czasu. Mogę go przeznaczyć na planowanie nowych kanałów dystrybucji i tworzenie dobrych kampanii reklamowych.

Dobra kampania reklamowa, czyli jaka? Taka, która powoduje, że odbiorca ma wrażenie, że produkt, który reklamujesz, widzi wszędzie. Otwiera lodówkę i wychodzi z niej Eliksir, chociaż go tam nie ma, wsiada do samochodu i na ulicy widzi kobietę niosącą twój produkt, chociaż w ręku niesie krem konkurencyjnej marki. Kończy ci się krem i pierwsze, co przychodzi ci do głowy, to gdzie jest najbliższy sklep, w którym kupisz Eliksir. Wchodzisz do apteki, widzisz kremy piętnastu marek, ale sięgasz tylko po różowe pudełko.

Upierałam się przy różowym pudełku i chyba miałam rację. Jak wchodzę do Super-Pharmu to pierwsza rzuca mi się w oczy półka z naszymi produktami. Pastelowy róż, duży napis „Eliksir”.

– Jesteśmy w komplecie, możemy zaczynać. Justyna dołączy za parę minut.

– Biega po taśmie produkcyjnej.

– Dawidzie, proszę bez takich żartów.

– Błażeju, luz, sami swoi. Dobrze, że ze złości nie tnie jeszcze plandek na samochodach.

– Mario, a czy ty też nie masz takiej wybuchowej u siebie w zespole? Jak ona ma na imię?

– Tak, mam, może nie aż tak. Ma na imię Katarzyna i nie obraża się, jak się mówi do niej Kaśka. I z tego, co wiem, ma stuprocentową świadomość braku kontroli albo ograniczonej kontroli nad swoimi emocjami.

– To zaczynamy, proponuję w cyklach półgodzinnych z przerwami na papierosa. Zamówcie sobie coś do picia, zaraz pani Grażynka przyniesie ciastka, a dla ciebie morele i suszone daktyle.

– Dziękuję, czym sobie zasłużyłam?

– To się okaże, na razie to inwestycja Zarządu w pracownika.

No dobrze, to zaczynamy zabawę.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Kiedyś nadejdzie ten dzień Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-965672-6-0 © by Monika Koszewska, Sopot 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakichkolwiek fragmentów tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Moniki Koszewskiej.

Redakcja: Renata Nowak Korekta: Kinga Dolczewska Okładka: Zofia Koryto, Wojciech Maciejczyk, WMSTUDIO

Wydawnictwo: 1 PUNKT Sp. z o.o. ul. Emilii Plater 19; 81-777 Sopot

Zapraszamy na strony:www.monikakoszewska.plwww.facebook.com/monikakoszewskaautorkawww.instagram.com/monikakoszewska_pisarka

Kup książkę: www.monikakoszewska.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk