Gronhold - Michalski J.M.R. - ebook

Gronhold ebook

Michalski J.M.R.

4,0

Opis

Złodziej tak zuchwały, że okradnie nawet śmierć. Król, który nie chce, aby jego imperium miało granice. Namiestnik, który dla honoru poświęci życie tysięcy. Książę, którego ambicje mogą nakreślić nowe granice. Elf pragnący dawnej chwały dla swego ludu. Zło, które pragnie powrócić...

Wkrocz do świata Gronholdu, ale stąpaj po nim ostrożnie. Nie daj się zwieść fałszywym pochlebcom. Bacz w jakiej gospodzie zatrzymasz się na noc. Niechaj w twym sercu płonie odwaga, gdy zgaśnie wszelka nadzieja. Unikaj wschodniego szlaku...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 245

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (11 ocen)
5
2
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Arienya

Nie oderwiesz się od lektury

Dawno nie czytałam tak ładnie wydanego ebooka. Już po pierwszym rozdziale byłam mocno zaskoczona, a dalej było tylko lepiej. Fabuła interesująca i wciągająca.
20
TerraEpsilon

Całkiem niezła

Mam bardzo mieszane odczucia. W ogólnym rozrachunku bez cienia wątpliwości mogę powiedzieć, że całkiem mi się podobało, jednak gdy zaczynam się zastanawiać, czy coś nie zagrało, to wychodzi tego niestety całkiem sporo. Książka jest naprawdę fajnie pisana, czyta się miło, a i historia potrafi wciągnąć, lecz trochę tych ,,ale" jest. Przede wszystkim mam wrażenie, że jak na te około dwieście stron próbowano tu wcisnąć za dużo. Wątków jest sporo i nawet jak idą we wspólnym kierunku, tak czasu i miejsca na nie było za mało, przez co większość tak naprawdę została tylko liźnięta. Podobny problem ma świat przedstawiony. Klasyczne przedstawienie z klasycznego fantasy, choć tu było to na plus, bo przez ,,ja to już gdzieś widziałam" łatwiej było się połapać o co chodzi i do czego to zmierza. Oczywiście w samym tekście jest sporo odniesień i tłumaczeń, ale nie za bardzo ożywiają ten świat - no brak na to miejsca i czasu. Potencjał na fajne uniwersum jest, ale jak na razie tylko jako tło. Niestet...
00
Arlenap89

Dobrze spędzony czas

Z początku nie spodziewałam się niczego po tej książce, ba, nawet wydawała mi się zbyt chaotyczna, ale jak już się w nią wkręciłam to się skończyła 😁 Ciekawa fabuła, ale za dużo porozrzucanych wątków i bohaterów, przez co ma się trochę mętlik w czytaniu. Jednak czuje, że kontynuacja może być bardzo ciekawa. Czekam.
00
natiszon

Nie oderwiesz się od lektury

"Czasem zgaduję w myślach, czego tak bardzo może pragnąć twoja dusza. Złoto czy inne kosztowności odrzuciłem już na samym początku. Monety i brylanty zawsze można przecież komuś ukraść. Tutaj chodzi o coś innego. Gdy mowa o skarbie, twoje oczy błyszczą w wyjątkowy sposób...". Trzymając w dłoniach legendarną księgę określającą lokalizację licznych ukrytych skarbów Dante Astick czuje jak jego ręce lekko drżą, a serce gwałtownie przyspiesza. W skupieniu śledzi nawet najmniejszy fragment mapy, w myślach, kreśląc kolejne etapy podróży. W całej, swojej złodziejskiej karierze nie odczuwał takiego podekscytowania, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę, że droga do celu będzie pełna ryzyka i niebezpieczeństw. Wreszcie, nadszedł czas, by spełnić marzenia. Autor zaprasza do barwnego, tętniącego życiem świata, w którym staniemy w obliczu wielu wyzwań i dramatycznych wydarzeń, a także podążymy tropem legendarnego skarbu. Przemierzymy wiele szlaków, spotkamy sprytne elfy, odpychające orki czy skryte ...
00
kucharr87

Całkiem niezła

Historia wciąga, ale nie jest to jakaś przesadnie ambitna powieść fantasy. Świat budowany jest poprzez akcję, w której biorą udział bohaterowie, a książka ma być pierwszym tomem serii. Jest krótka, czyta się szybko, akcji jest sporo i nie ma nudy, ale też nie pozostawia po sobie jakiś spektakularnych wspomnień.
00

Popularność




Copyright © J.M.R. Michalski 2023

[email protected]

www.gronhold.pl

Ilustracje: Mariusz Grochalak

Wydawnictwo: Fantaston

Korekta i skład:Korekto.pl

Wersje epub i mobi: Barbara Wrzos, Graphito, www.graphito.pl

ISBN: 978-83-966252-1-2

Ukochanej żonieMai

ROZDZIAŁ I

Czarna moneta

Dante Astick spoglądał z pewną nostalgią na otaczający go krajobraz. Szum spokojnego morza i wiatr, który leniwie smagał najwyższe gałęzie potężnego lasu, wydawały mu się teraz bliższe niż kiedykolwiek. Zaczerpnął powietrza i spojrzał z uśmiechem na błękitne niebo, które tego dnia nie było skalane nawet jedną chmurą. To był bardzo ważny moment. Dante wiedział, że właśnie tego dnia musi zginąć.

– Tak tu pięknie. Żal odchodzić. Naprawdę żal.

Astick chciał jeszcze coś powiedzieć. Pożegnać się w godny

sposób z tym wyjątkowym miejscem. Na końcu pragnął pozostawić błyskotliwą, głęboką sentencję, którą wiatr będzie powtarzał mieszkańcom wyspy każdego dnia o wschodzie słońca. Niestety nawet to nie było mu dane. Kontemplację przerwał mu silny męski głos.

– Już czas, stwórco – przemówił w miejscowym dialekcie.

Dante odwrócił się z niechęcią i spojrzał swoimi przenikliwymi niebieskimi oczami na potężną sylwetkę czarnoskórego mężczyzny. Nieznajomy miał nie więcej niż trzydzieści lat. Ubrany był jedynie w białą przepaskę biodrową, a w lewej ręce dzierżył drewnianą włócznię zakończoną ostrym grotem z żelaza. Jego okazały tors pokrywało kilka długich blizn. Twarde rysy twarzy sugerowały stanowczość, jednak oczy pełne były lęku. Astick ruszył w jego stronę pewnym krokiem, a mężczyzna natychmiast zszedł mu z drogi.

Szli w dół po stromym zboczu przez kilka minut w całko­witym milczeniu. Dante radował się w duszy ciepłem promieni słonecznych, które oświetlały mu ostatnią drogę, jaką miał przebyć. Szedł powoli, uważnie omijając bosymi stopami ostrzej zakończone kamienie. Czarnoskóry mężczyzna wyraźnie się niecierpliwił. Nie odezwał się jednak ani słowem.

W końcu ich oczom ukazała się wioska, którą tworzyły zbudowane w ogromnym nieładzie szałasy. Za główny budulec służyła im trzcina, której na wyspie nie brakowało. W centrum wioski zebrała się cała okoliczna ludność. Niewielka grupa kobiet tańczyła wokół ociosanego kamienia, który wydawał się kopią kształtów samego Asticka. Każdy ich krok był dokładnie zaplanowany przez lata ćwiczeń. Dante podziwiał przez chwilę ich sylwetki, całkowicie pogrążone w rytualnym tańcu. Ciała kobiet okrywały jedynie krótkie spódniczki wykonane z trzciny. Kreacje zdobione były niezwykle żywymi kolorami w postaci lokalnych kwiatów. Dominowały wśród nich czerwone kaksony i żółte malawy. Całość tworzyła zachwycające widowisko, które Dante bardzo chciał zachować w swojej pamięci.

– Stwórca! – krzyknęło nagle dziecko.

Rozmowy natychmiast ucichły. Kobiety przestały tańczyć i cała wioska padła na kolana. Niektórzy spoglądali nerwowo na najbliższych sąsiadów, jakby w obawie, że za chwilę może stać się coś straszliwego, szukając u pobratymców potwierdzenia własnych obaw. W powietrzu czuć było otaczający wszystkich strach. Dante poczuł nieprzyjemny skurcz w żołądku, ale natychmiast go zignorował.

– Dziś jest dzień, w którym pojednacie się z przodkami. Duchy odnajdą wreszcie spokój. Dawne waśnie zostaną zakończone. Nastanie czas wiecznej obfitości. Łowiska pełne będą ryb. Drzewa każdego dnia dawać będą nowe owoce. Dzika zwierzyna stanie się wam podległa. Żadne choroby was nie dotkną, a kobiety rodzić będą tylko zdrowe dzieci. Bóg Jahoglomosno wróci do swego domu. Tam też wydam wielką ucztę i przez trzy dni nie nadejdzie noc. Pozwólcie mi wyruszyć w podróż – przemówił Astick władczym głosem w miejscowym dialekcie.

Gdy tym razem tłum powstał, nie było już radosnych pieśni ani okrzyków. Całe szczęście, które było namacalnie wyczuwalne w każdym z mieszkańców wyspy, w jednym momencie wyparowało. Twarze ich stały się smutne, czasem złowrogie. Kilku kobietom po policzkach popłynęły łzy, a nie w pełni świadome sytuacji dzieci z przestrachem patrzyły na swych ojców i matki. Najmłodsi mieszkańcy wyspy przeczuwali, że za chwilę stanie się coś strasznego, że ich ukochany Jahoglomosno odchodzi.

Dante uniósł głowę, głęboko zaczerpnął powietrza i wolnym krokiem ruszył ku swemu kamiennemu ołtarzowi, gdzie miał oddać ostatnie tchnienie. Gdy położył się na ołtarzu, natychmiast pojawiło się obok kilka młodych kobiet, które zaczęły wcierać w niego olej pachnący jaśminem. Po dokonaniu tej części obrzędu ze smutkiem pokłoniły się mu, po czym odeszły w głąb tłumu.

Teraz Astick zobaczył nad sobą niezwykle pomarszczonego starca. Skórę tubylca pokrywało wiele tajemnych symboli, które były historią wyspy zapisaną na jego własnym ciele. Równo przycięte białe włosy kończyły się w połowie pleców. Jego jasne niebieskie oczy zdawały się w tym momencie cierpieć niezwykłe katusze. Mięsista warga opadała mu nienaturalnie, odsłaniając czarne dziąsła i zniszczone zęby.

– Jahoglomosno! Jahoglomosno! – krzyczał ochrypłym i słabym już głosem.

Nagle z tłumu wystąpił potężnie zbudowany wojownik, który odprowadzał Dantego do wioski. W dłoni dzierżył teraz ceremonialny nóż, którego głownia zbudowana była z białej kości słoniowej. Kilka różnobarwnych kamieni szlachetnych wewnątrz niej odbijało blask słońca. Wojownik przyłożył ostrze do własnego języka i przejechał nim w dół. Krew zaczęła płynąć po jego brodzie, a kilka kropli spadło na pokryty bliznami tors. Mężczyzna zaczął wcierać krew we własne ciało. Niektórzy mieszkańcy wyspy rozpoczęli wówczas dziki taniec, który jeszcze bardziej potęgował poczucie grozy. Wojownik przyłożył ostrze do własnej klatki piersiowej i przeciągnął nim po prostej linii. Na jego twarzy pojawił się grymas bólu. Włożył dwa palce w rozcięte miejsce i po chwili zgromadzonym ukazała się pokryta krwią śmiałka czarna moneta.

Wszyscy momentalnie padli na kolana. Starzec niepewnym krokiem ruszył naprzód i z prawdziwą czcią przyjął monetę oraz ceremonialne ostrze. Wyjątkowy dar obmył w misie wody, po czym wytarł białym suknem, które leżało nieopodal. Czarne złoto błysnęło w promieniach słońca, a następnie spoczęło na pępku Asticka. Starzec uniósł ostrze drżącymi dłońmi, mamrocząc pod nosem niezrozumiałe słowa, i przygotowywał się do zadania śmiertelnego ciosu.

– Jahoglomosno jest gotów! – krzyknął Dante, najgłośniej jak tylko mógł.

Strzała pojawiła się znikąd. Przebiła oko starca, który zawył z bólu. Druga trafiła go w serce, powalając jednocześnie na ziemię. Niebo wypełniło się przez moment gradem strzał, które padały wszędzie, mijając jedynie Dantego Asticka. Kolejne serie dziesiątkowały całkowicie zaskoczonych zdradzieckim atakiem tubylców. Ludzie wpadali na siebie, a widok kolejnych poległych tylko potęgował ich przerażenie. Kobiety zasłaniały swe dzieci, tworząc z własnych ciał żywe tarcze. Strach ich nie dotykał. Dante raz jeszcze przekonał się o tym, jak potężna może być matczyna miłość. Kilku bardziej doświadczonych wojowników starało się zapanować nad przerażonym tłumem. Krzykiem i groźbą uformowali wreszcie mały oddział. Mężczyźni z włóczniami pobiegli w stronę drzew, próbując znaleźć ukrytego wroga. Łucznicy tego dnia byli jednak niezawodni i oddawali zabójcze salwy z różnych stron. Z każdą chwilą gasili coraz większy płomień życia mieszkańców wyspy.

Nagle z północy natarła liczna grupa napastników uzbrojonych w szable, topory, długie noże oraz zabójcze morgenszterny. Napastnicy ruszyli z dziką żądzą mordu na tubylców. Część atakowanych próbowała walczyć, jednak element zaskoczenia oraz wsparcie ukrytych w lasach łuczników szybko przeważyły szalę zwycięstwa. Po kilku minutach makabrycznej rzezi całe plemię było martwe. W tym również kobiety i dzieci. Piraci nie znali litości.

Dante odetchnął z ulgą, po czym zacisnął czarną monetę i ruszył na powitanie czarnobrodego, wokół którego utworzyła się grupka napastników. Mężczyzna był ubrany w białą koszulę i nieco wyświechtaną czerwoną marynarkę. Bufiaste czarne spodnie podtrzymywał pas w tym samym kolorze, do którego przymocowany był kordelas. Na chwilę uwagę Asticka przykuła głownia wysadzana diamentami. Ze szczególną atencją zanotował również kilka pięknie wysadzanych pierścieni zdobiących wytatuowane dłonie. Oblicze pirata było groźne, a wzrok – wyzywający. Wydawał się człowiekiem stale szukającym zaczepki. Jego twarz pokryta była długą czarną brodą o końcówkach zaplecionych w warkoczyki. Wplątane w nie miniaturowe klejnoty mieniły się żywymi kolorami – głównie diamenty. Dante dojrzał również delikatne pasma siwizny. Głowę herszta zdobił ponadto czarny kapelusz z fioletowym piórem.

– Kapitanie Montorico, jak miło pana wreszcie widzieć! – Dante uścisnął energicznie dłoń pirata, siląc się na uśmiech.

– Ha! Dante, do stu mokrych ladacznic, udało ci się! Kilka sekund dłużej i byłbyś martwy, jak te dzikusy obok – mówił kapitan, patrząc z pewną pogardą na ciała zmarłych.

Astick uśmiechnął się szeroko, nieco mocniej ściskając przy tym w dłoni czarną monetę. Chciał się upewnić, że teraz to on jest w jej posiadaniu.

– Najważniejsze, kapitanie, że mamy monetę. Pozostaje nam tylko zdobyć drugą część mapy i przez resztę życia będziemy pławić się w bogactwach i luksusach. Będziemy żyć niczym królowie w potężnych zamkach.

Montorico poklepał swego towarzysza po ramieniu, jednak jego piwne oczy z chciwością wpatrywały się w zaciśniętą dłoń Dantego. To w niej tkwiła przepustka do raju, o którym marzył od tak wielu lat.

Cała wyspa została doszczętnie złupiona. Zabrano wszystkie kosztowności, a każdy szałas i skrytkę dokładnie przeszukano. Precjozów w złocie czy klejnotach nie było wiele, ale chciwy Montorico chciał mieć każdy możliwy zysk z tej kosztownej operacji. Zdecydowanie więcej było zapasów jedzenia, które składowano przed wielką uroczystością. Poległych zostawiono bez żadnego pochówku.

Gdy ostatni worek żywności wnoszono na pokład, czarna szata nocy pokrywała już ziemię. Dante, stojąc przy burcie, zobaczył w oddali płomienie. Po chwili podobne zaczęły pojawiać się wzdłuż całej wyspy. Kolejne szałasy zajmował ogień, potęgując tym samym wzniecany pożar. Astick niczym zahipnotyzowany wpatrywał się w ten płomienny pokaz czerwonych jęzorów szalejących w dzikim tańcu. Zdarzały się momenty, że wybuchały niczym wulkany, nadając jeszcze większą grozę temu i tak makabrycznemu obrazowi. Tymczasem niebo pokrywały tysiące gwiazd, które zawisły nad wyspą niczym srebrne sztylety.

– Przynajmniej ich ciała nie staną się pokarmem dla sępów – szepnął Astick z pewną ulgą w głosie.

– Ładny widok, co? – zapytał znienacka szorstki męski głos.

Zniechęcony, że ktoś zakłóca mu ten wyjątkowy widok, Astick powoli odwrócił głowę w kierunku nowego rozmówcy. Nagle poczuł silne uderzenie. Prawą rękę zacisnął kurczowo na burcie, aby utrzymać się na nogach. Po chwili przyszedł jednak kolejny cios, który całkiem pozbawił go przytomności.

Gdy się ocknął, szybko zdał sobie sprawę, jak fatalne jest jego położenie. Był przywiązany liną do grotmasztu bocianiego gniazda. Gruby sznur okalał go od stóp do wysokości ramion. Ręce miał wygięte do tyłu i czuł, że oba nadgarstki są dodatkowo skrępowane.

Wokół Dantego panowała pijacka uczta. Zataczający się piraci stukali się kielichami, po czym najczęściej rozbijali je na głowach – własnych lub towarzyszy. Kilku z nich postanowiło nawet pić bezpośrednio z beczek. Do uszu Asticka dobiegały sprośne żarty, przechwałki o przebytych przygodach czy odnalezionych skarbach. Gdzieniegdzie dochodziło do pierwszych obelg, pijackiego płaczu i śpiewania popularnych przyśpiewek. Kilku piratów zdążyło się już pobić, a jeden godzony nożem w plecy opuścił okręt, stając się pokarmem dla ryb.

– Słynny Dante Astick raczył nas zaszczycić swą obecnością! To dla nas wielki honor! Zapraszamy w nasze skromne progi! – wykrzykiwał z radością podpity kapitan, który nagle znalazł się obok bocianiego gniazda.

– Ty gnido! – rzucił Dante, plując w brodatą twarz pirata. – Gdzie ona jest!? Gdzie czarna moneta?

Montorico głośno się roześmiał, po czym poklepał się po kieszeniach czerwonej marynarki.

– Jest tam, gdzie być powinna – odpowiedział ze spokojem. – Może zaśpiewamy coś razem? Znasz „Czarny żagiel”?

Kapitan przechylił puchar do dna, a następnie rzucił go za siebie. Złapał się za boki i zaczął śpiewać na całe gardło.

On płynie, lecz mgła go spowija.

Ryk bębnów ogłusza świat.

Zegar północ już wybija,

a na niebie świeci kat.

Czarny żagiel i czarna załoga

dziś spalą okręt twój.

Poczuj, jak ogarnia cię trwoga,

bo łup będzie tylko mój.

Jam jest sterem okrętu.

Jam jest sztormów panem.

Jam jest władcą odmętu.

Jam jest morza darem.

Czarny żagiel i czarna załoga

dziś spalą okręt twój.

Poczuj, jak ogarnia cię trwoga,

bo łup będzie tylko mój.

Śpiewając wers „łup będzie tylko mój”, Montorico za każdym razem rytmicznie uderzał nogą o pokład i przeciągał strofy pieśni.

– Głos masz niczym pijany pastuch, który właśnie wychędożył kozę – powiedział Dante, czując wzmagający ból głowy.

– Milcz, psie! Wiesz, gdzie najpierw płyniemy? No, wiesz? Domyślasz się, ty przebiegły lisie? Parszywy złodzieju? Myślałeś, że oszukasz nas wszystkich? Chciałeś przechytrzyć samego Montorico?

Kapitan zaczął energicznie zaprzeczać głową, a jego oczy wpatrywały się dziko w Dantego, jakby chciały go natychmiast zabić.

– Spędziłeś na tej zapchlonej wyspie równe trzy lata. Udawałeś sobie bóstwo, obżerając się owocami i pokrywając te dzikie dziewuchy niczym ogier rozpłodowy. Byłeś poza spojrzeniami ludzi. Poza własnymi grzechami. Poza prawem. Świat jednak o tobie nie zapomniał.

Po chwili Montorico w pełni się opanował. Podszedł krok bliżej do Asticka i poprawił pukiel jego włosów.

– Taki młody, a już taki sławny. Taki młody, a już całkowicie pozbawiony uczuć. Brak ci serca, odwagi, honoru. Nie masz niczego, co szlachetne u człowieka. Nie wiadomo nawet, skąd pochodzisz, kundlu. To musi być jakaś zapchlona dziura. Pewnie twoja mamuśka sprzedała cię za flaszkę taniego wina. Twoja sława już niedługo przeminie. – Przez chwilę kapitan jakby się wahał. Po krótkiej wewnętrznej walce zdecydował się jednak mówić dalej. – Kilka tygodni przed wypłynięciem po ciebie odwiedził mnie pewien zakapturzony mężczyzna. Jak się później okazało, był to bardzo dyskretny emisariusz. Domyślasz się, którego królestwa? Tak, tak, masz rację. Gronhold się o ciebie upomina.

Dante przełknął nerwowo ślinę.

– Największe imperium tego świata chce, abyś odwiedził ich słynne więzienie. Dodatkowo oferują za ciebie sowitą nagrodę. Pięćset złotych monet! Wyobrażasz sobie taki majątek? To najwyższa nagroda za przestępcę w historii królestwa! – krzyczał podekscytowany kapitan.

– Nawet wtedy pozostaniesz starym capem, a chędożyć się z tobą będą chciały tylko ślepe kozy. Twoja ostatnia żona uciekła z kulawym niewolnikiem o jednym oku, tak? – spytał ironicznie Dante niezwykle spokojnym głosem.

– Ta rozmowa, tak jak i twoje życie, powoli dobiega końca. Wybacz, ale kamraci na mnie czekają. Czas się zbierać. Za tydzień dopłyniemy do portu, gdzie zostaniesz oddany w ręce strażników. Do tego czasu trochę się z tobą zabawimy. Dante Astick z jednym okiem albo jedną ręką, jaka to różnica? Chciałbym, żeby kapitańską kajutę zdobiło zacne trofeum.

Montorico uśmiechnął się na koniec rozmowy, obnażając szereg czarnych zębów, i dołączył do grupy swych podwładnych.

– Kapitanie! – krzyknął po chwili Dante. – Jak długo byłem nieprzytomny?

– Od rozpoczęcia uczty! To już trzecia godzina! – Montorico odparł szorstko, po czym chwycił od jednego z piratów kielich wypełniony winem.

Upłynęła kolejna godzina. Uczta trwała w najlepsze. Dante z pewnym zaskoczeniem przypatrywał się właśnie dwóm najemnikom, którzy płakali nad czarnym szalem. Nieco dalej na pokładzie grupa mężczyzn zebranych w krąg odprawiała jeden z zakazanych w Gronholdzie tańców. Astick znał go doskonale. Wiedział, że jedna osoba w kole będzie musiała zostać zamordowana przez resztę uczestników tej makabrycznej zabawy. Nie czekając na jej finał, zaczął obserwować turniej rzucania nożem w jabłko umieszczone na głowie śmiałka.

Nagle stała się rzecz zaskakująca. Pirat stojący najbliżej Dantego zamarł nagle w bezruchu. Z jego ust zaczęła wydobywać się piana pomieszana z krwią. Mężczyzna zaczął się dusić. Zgiął się w pół, pochylił mocno do przodu i upadł na kolana. Jego twarz wykrzywiał straszliwy grymas bólu. Wydawało się, że nabrzmiałe oczy za chwilę wystrzelą pod wpływem ogromnego ciśnienia.

– Wreszcie się zaczęło – szepnął z pewną ulgą Dante i przeniósł zimny wzrok na kapitana.

Montorico leżał na pokładzie, konając w straszliwych konwulsjach. Nie mogąc złapać oddechu, pluł krwią, która pokrywała już całą jego brodę. Jego prawa ręka nienaturalnie się wykrzywiła, a po chwili słychać było trzask łamanego palca. Pod kapitanem pojawiła się żółta plama. Zawył straszliwie. Plunął raz jeszcze krwią, po czym jego ciało opanowała seria silnych drgawek. Trwało to kilkanaście sekund. Gdy drgania ustały, Dante stwierdził bez zwątpienia, że nastąpił zgon.

Wszyscy wokół byli martwi. Jedynie Astick stał niewzruszony, dumnie unosząc głowę, jakby wszystko było jego zasługą. Kilka oddechów później poczuł, jak ucisk sznura staje się coraz słabszy. Wreszcie odpuścił całkowicie, a Dante znowu stał się wolnym człowiekiem.

– Wszystko tak, jak zaplanowałeś trzy lata temu, mój panie. Każdej nocy analizowałem w głowie najmniejszy szczegół. Tyle rzeczy mogło pójść nie tak, ale nie traciłem nadziei. I udało się! Udało! Wszyscy martwi, otruci, a my bogaci, straszliwie bogaci! – krzyczał młody pirat o ogromnych zielonych oczach i niezwykle ufnej twarzy.

Młodzieniec podskoczył, klasnął w dłonie, po czym obrócił się na jednej nodze, kończąc wszystko wytwornym ukłonem w kierunku swego bohatera.

– Wino raduje serce, ale osłabia umysł, mój wierny Maurycy – rzekł Astick do swojego protegowanego.

Podczas gdy Maurycy był zajęty przeszukiwaniem ciał pomniejszych piratów, Dante spoglądał na martwe oblicze kapitana. Czarna niegdyś broda teraz była pokryta krwią pomieszaną z wymiocinami. Twarz zastygła w przeraźliwym grymasie bólu. Z napuchniętego lewego oczodołu wypływała cienkim strumykiem przezroczysta ciecz. Astick napawał się tym widokiem przez chwilę, po czym przystąpił do pracy. Najpierw dokładnie przeszukał kapitana, zabrał czarną monetę oraz pożółkłą część mapy, którą znalazł w lewej wewnętrznej kieszeni marynarki. Na końcu zdjął z palców Montorico zdobione pierścienie i schował do małego satynowego worka.

– Chciałeś równać się z Dantem Astickiem? – Po tym pytaniu, na które naturalnie nie uzyskał odpowiedzi, ruszył dziarskim krokiem w kierunku kapitańskiej kajuty.

Kiedy otworzył drzwi, jego nozdrza zaatakował wszechobecny zapach potu i wina. Było to małe pomieszczenie zabudowane czarnym drewnem. Po całej kajucie walały się puste butelki po rumie oraz brudne ubrania. Tuż nad łóżkiem wisiał obraz tajemniczej kobiety z wydrapanymi oczami. Na dębo­wym stole, który znajdował się w samym centrum wnętrza, oprócz trzech pustych butelek i srebrnego kielicha rozrzuconych było kilka map oraz prywatny dziennik kapitana, w którym prowadził również buchalterię. Dante wertował go przez chwi­lę, potem rzucił w kąt rozbawiony jednym z rażących błędów w pisowni. Wydłubując sztyletem z pucharu kolejne drogocenne kamienie, chwilę dłużej zatrzymał wzrok na nieco zabrudzonym lustrze, w którym zwykł przeglądać się Montorico.

Jak zawsze, gdy patrzył w swoje odbicie, był zachwycony tym, co widzi. Dante Astick liczył sobie trzydzieści dwa lata i był człowiekiem o niezwykle promiennej, uczciwej twarzy. Jego niebieskie lub, jak wolał mawiać, lazurowe oczy potrafiły usidlić najbardziej niedostępną kobietę. Tuż pod małym kształtnym nosem znajdowały się czarne wąsiki, które doskonale kontrastowały z rzędem białych i równych zębów. Gęste włosy naturalnie układały się w krótkie loczki barwy mahoniu. Budowy był drobnej, choć regularne ćwiczenia na wyspie wyrobiły w nim nieco atletyczną sylwetkę.

– Jak miło zobaczyć tak poczciwą twarz! – dodał radosnym tonem i wrócił do wydłubywania klejnotów z pucharu.

Gdy zebrali z Maurycym wszystkie kosztowności z okrę­tu, spakowali je do dwóch dużych skrzyń, które ulokowali w szalupie. Nie zapomnieli, bynajmniej, o prowiancie, który był im konieczny podczas tak długiej podróży.

– Pamiętaj, kiedy będziemy odpływać, wystrzelisz strzałę i cała ta przeklęta łajba z tym żałosnym kapitanem będzie już tylko złym wspomnieniem. Nikt nigdy nie połączy nas z feralną historią tego statku i jego załogi.

– Jak sobie życzysz, mój panie – odparł pokornie Maurycy.

Astick uśmiechnął się serdecznie do swojego podopiecznego, sprawiając wrażenie człowieka, który uświadomił sobie coś niezwykle istotnego.

– Tak naprawdę nawet ci nie podziękowałem. Przepraszam za to. Podejdź do mnie, przyjacielu. Niech cię wreszcie uściskam za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Uratowałeś mi życie.

Maurycy miło zaskoczony tym gestem ruszył pewnym krokiem w kierunku Asticka, otwierając swe ramiona. Gdy już mieli złączyć się w przyjacielskim uścisku, Dante niezwykle wprawnym ruchem ręki wyciągnął sztylet, którym przebił serce naiwnego majtka.

– Dla… dla-cze-go? – spytał chłopiec, umierając na rękach Asticka.

– Historia, jaka się tu wydarzyła, może mieć tylko jednego świadka. Odpoczywaj, chłopcze. Dobrze się spisałeś – zakończył, zamykając oczy Maurycemu.

Dante rozejrzał się jeszcze po statku, upewniając, że został dobrze polany łatwopalną cieczą. Następnie zszedł do szalupy i zablokował płonącą pochodnię tak, by nie wpadła do morza. Kiedy znalazł się w bezpiecznej odległości, wyciągnął łuk, podpalił strzałę i naciągając mocno cięciwę, zwolnił ją po kilku sekundach. Strzała wylądowała na pokładzie tuż obok bocianiego gniazda. Okręt błyskawicznie stanął w ogniu.

Dante wiosłował powoli, patrząc, jak statek opanowują płomienie i tańczą wokół jego szkieletu w gościnie trupioczarnej nocy oraz srebrnego nieba. Płonące żagle przypominały ogniste sztandary, których widok ma przerazić nieprzyjaciół na polu bitwy. Dźwięk palącego się drewna był dla Asticka kojącą melodią. Wszystkie jego zbrodnie i tajemnice pożerał ogień, a resztę w swe objęcia przyjąć miało morze.

– Piękno połączone z okrucieństwem. Widok, który może cieszyć oczy, ale musi zatruwać serce – mówił sam do siebie, oddalając się z każdym ruchem wioseł od płonącego okrętu.

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej