GUARD - Ewelina C Lisowska - ebook

GUARD ebook

Ewelina C. Lisowska

3,3

Opis


GUARD

Ewelina C. Lisowska

Rok 2122. Ziemia została opanowana przez stwory z innej planety. Na odsiecz przybywają kosmiczni żołnierze, zwani potocznie Guardami. Stanowią oni połączenie żywej istoty z robotem i wyróżniają się szczególną sprawnością i gotowością do obrony słabszych. Kiedy jeden z guardów, niejaki ZOX, zjawia się w ziemskiej bazie, którą okazuje się być dom 20-letniej Elliny, dziewczyna bardzo się go boi. Wkrótce jednak nawiązuje się między nimi przyjaźń, a nawet coś więcej. Problem w tym, że guardom nie wolno kochać, nie mogą także znać słów z zakazanej listy. ZOX za wszelką cenę będzie chciał wydobyć z Liny zakazane słowa, świadom tego, że świat ukrywa przed nim coś bardzo ważnego. Lecz czy miłość między Sedneńczykiem, któremu w każdej chwili można zrobić reset pamięci, i ziemską dziewczyną, ma szansę bytu? Spodziewaj się szybkiej akcji, potworów z innej planety, tornada emocji i niezwykłego zakończenia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 475

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (4 oceny)
1
1
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kot-Filemon

Dobrze spędzony czas

Mam dla was recenzję romansu ale innego niż dotychczas czytałam, ponieważ jest to romans między ziemianką a guardem który jest pół kosmitą pół robotem. Zaintrygowani? W książce podobała mi się całościowa fabuła, akcja jaka zostala poprowadzona,relacja która była między bohaterami. Ellina to 20- letnia młoda dziewczyna którą z rodziną mieszka na wsi.  Na Ziemi pojawiają się przerażające bestie które atakują ludzi. Rodzina dziewczyny pomaga w znalezieniu sposobu, na zwalczenie tych osobników. Do ochrony i pomocy przybywają guardy czyli pół kosmici - pół robóty . Ellina pomimo tego , że to młodziutka dziewczyna to jest bardzo odważna, pełna wiary i wytrwałości w tym co zaplanuję. Potrafi walczyć do końca o to co kocha i uważa że jest słuszne. Zox jest Sedneńskim żołnierzem , bardzo wysoko cenionym przez swoją determinację i odwagę. Został zaprogramowany na pomoc i ochronę ludzi , jest pozbawiony uczuć, wspomnień. Polubiłam Elliane jak również Zoxa  są to bardzo sympatyczni, fajnie wykreo...
00

Popularność




EWELINA C. LISOWSKA

GUARD

WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE

Książka chroniona jest prawem autorskim na mocy ustawy o prawie autorskim (Dz.U. 1994 Nr 24 poz. 83). Zabrania się wszelkiego udostępniania treści powieści, kopiowania i publikowania bez zgody autorki Eweliny C. Lisowskiej oraz Wydawnictwa Romanse.

Guard

Ewelina C. Lisowska

Wydanie 1.

Rajcza 2023

ISBN EPUB 978-83-967717-4-2

Wydawnictwo Romanse

Rajcza 498B, 34-370 Rajcza

[email protected]

www.ecl-pisarka.pl

Przedmowa

Kilka słów od autorki

Drogi Czytelniku/Czytelniczko.

Oto masz w swoich rękach kolejną z moich powieści. To już dziesiąta wydana przeze mnie książka i drugi romans science-fiction w historii mojej twórczości. Niniejszą powieść czytaj sercem, służy ona rozrywce, więc nie rozbieraj jej na elementy pierwsze. Po prostu baw się dobrze. Nie przejmuj się także poprawnym czytaniem obcych nazw, których znajdziesz trochę w treści. Planeta Sedne, jej język i obowiązujące tam nazwy są wymyślone, czytaj je tak, jak ci się podoba. Najlepiej tak, jak je widzisz. Zrelaksuj się i daj się ponieść fabule 😊

Przyjemnego czytania!

Ewelina C. Lisowska

12 sierpnia 2122 r.

Od dawna się tego spodziewaliśmy, to było do przewidzenia, że w końcu ci obcy coś do nas przywiozą, przemycą… i stało się. Nazywamy je ZJAWAMI (phantom), bo poruszają się bardzo cicho, po zmroku, zupełnie jak niespokojne cienie zakradające się po to, aby nas pożreć. I do tego ci drudzy. Jak im tam? GUARDs. Pewnie bylibyśmy skazani na zagładę, gdyby nie pojawili się nie wiadomo skąd. Choć mówią, że ludzie to bardzo zacofana cywilizacja, jakimś cudem tamci potrafili nawiązać z nami kontakt. Technologia na SEDNE jest tak bardzo rozwinięta, że nasze latające rakiety kosmiczne to przy ich pojazdach wyglądają jak wróbel przy orle. Choć Sedne to ponoć sam piach i góry, a kosmici mieszkają tam w lepiankach – zapewne mowa o biedniejszej części społeczeństwa.

Z opowiadań siostry wynika, że Sedneńczycy stworzyli żołnierza idealnego, bardzo silnego, pozbawionego wszelkich słabości, a nawet uczuć. Półmaszyna, półczłowiek. To nasi obrońcy: GUARDs – jak nazwali ich Amerykanie. Ja nazwałabym ich inaczej. Może… żywe puszki?

Boję się. Jeszcze kilka dni i poznam jednego z nich. Nigdy nie widziałam na oczy prawdziwego kosmity i obym była w stanie znieść jego obecność. Tak bardzo chciałam odejść razem z wszystkimi do strefy bezpiecznej. Dlaczego to ja musiałam tutaj zostać? Mam pomóc siostrze i jej mężowi wypełnić badawczą misję. Oby wynaleźli sposób na pozbycie się tych zjaw, zanim te nas zjedzą, lub zanim zaleje nas fala zmutowanych, zapuszkowanych Sedneńczyków.

1. Guard

To była moja ostatnia przejażdżka. Nie zważając na niebezpieczeństwo, jakie mogłabym na siebie ściągnąć, nie posłuchałam zakazów ojca i wsiadłam na grzbiet mojego wierzchowca. Ruszyłam przed siebie. Wiedziałam, że to niebezpieczne, i że mogę nawet zginąć, ale nie mogłam wprost uwolnić się od chęci spędzenia tej ostatniej chwili wolności na grzbiecie Osmana. Tego dnia wyjątkowo ponosiła mnie fantazja, dlatego gdy tylko wyjechałam z lasu na łąkę, puściłam konia cwałem. Uwielbiałam to! Gnać tak prędko, aby pozostawić za sobą strach. Gdy tak przed siebie pędziłam, w końcu poczułam, że żyję. Zatraciłam się w tym uczuciu. Zamknęłam oczy.

„Po prostu wzbić się w przestworza i już nigdy nie wracać na ziemię…” Koń cwałował tak prędko, że niemal czułam, jak unosi się nad ziemią. Zapach dzikiej łąki wymieszany z leśną nutą wilgotnego igliwia. Smak wolności, okraszony prześlizgującym się po mojej twarzy wiatrem. Zatraciłam się w tym momencie jedynie na chwilę. To musiało się przecież skończyć. Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. O czymś bardzo istotnym. Nagle przypomniałam sobie o dzisiejszym spotkaniu i mydlana bańka poczucia bezpieczeństwa pękła: pozostawiła mnie na pastwę lęku.

Otworzyłam oczy, a sen się skończył. Gwałtownie zatrzymałam konia. Bardzo daleko przed sobą dostrzegłam to nietypowe zjawisko, które zawsze pojawiało się tuż przed nadejściem bestii. Najpierw to było coś w rodzaju przebłysku światła, później kolorowe refleksy rozpraszały się promieniście na boki. Na końcu pozostawał cień.

– O nie – szepnęłam zatrwożona.

Widok przemieszczającego się cienia, gdzieś trzysta metrów ode mnie, przypomniał mi o realiach w jakich żyłam. Natychmiast zawróciłam wierzchowca i pognałam w drugą stronę. Miałam nadzieję, że cień mnie nie dostrzegł. Gnałam i co chwilę oglądałam się za siebie. Z duszą na ramieniu modliłam się o to, aby zjawa nie pomknęła za mną. Wjechałam do lasu. Koń galopował niezmiennie szybko, lecz ja miałam wrażenie, że zwalnia. Wypadłam z lasu na znajomą łąkę.

Zwolniłam, gdy tylko dostrzegłam przed sobą pierwsze zabudowania wioski, która od kilku dni stała całkiem wyludniona. Tutaj byłam już bezpieczna. Zjawy nigdy nie zapuszczały się od tak, za dnia ku osiedlom ludzkim. Gdy spoglądałam na puste podwórka, zabite deskami okna i drzwi, przypominałam sobie sąsiadów, którzy niegdyś tutaj mieszkali. W sercu poczułam tęsknotę i żal. Pragnęłam być teraz z matką. Władza nie pozostawiła nam wyboru. Miałam w rodzinie specjalistów od genetyki, więc oczywistym było, że będziemy musieli zostać. Zostałam zatem z tatą, starszą siostrą Niką i jej mężem Aranem. Oni mieli zająć się badaniami pod ochroną guarda, a ja miałam zająć się garami. Niezwykle fascynujące zajęcie, wprost idealne dla dwudziestolatki marzącej o lepszym świecie.

Nigdy jeszcze nie widziałam phantoma na własne oczy. Tylko ten błysk i cień, zupełnie jakby potrafiły zakamuflować się w otoczeniu. Ponoć zjawy przypominały posturą wilka, ale były zbudowane z jakiegoś dziwnego organicznego tworzywa, twardością przypominającego ziemski tytan. Świadkowie ich ataków pamiętali duże szpony, wielkie kły, mieniące się czerwoną poświatą ślepia i to, że bestie były ogromne.

A co ja wiedziałam o Sedneńczyku, który miał dziś przybyć do mojego domu? Guard, czyli strażnik, to półczłowiek i półmaszyna. Tylko tyle wiedziałam na temat kosmity, który miał zamieszkać w moim domu na czas wojny i strzec nas przed zbliżającą się wielkimi krokami śmiercią we własnej osobie.

Wjechałam na podwórko przed domem. Na szczęście było puste, jeszcze nie przyjechali. Odetchnęłam z ulgą. Właściwie nie wiedziałam, ilu miało ich przybyć. Ilu guardów potrzeba do pilnowania czterech osób?

Zsiadłam z konia i rozejrzałam się dookoła. Las był dziś taki cichy. Pole, które sąsiadowało z jednej strony z naszą działką, pełne było kolorowych kwiatów i motyli. Z pozoru wszystko było normalnie. Lecz gdzieś tam, całkiem niedaleko ode mnie, ginęli ludzie rozszarpywani przez pazury i kły potworów. Na wspomnienie o tym, przeszył mnie dreszcz grozy.

Zaprowadziłam konia do stajni i wytarłam jego spocone boki słomą. Nalałam mu także wody do poidła i czym prędzej zamknęłam stajnię na zasuwę i kłódkę, aby Osman był bezpieczny. Miałam nadzieję, że żadna bestia nie zje mojego konika. Byłam do niego bardzo przywiązana, traktowałam go jak członka rodziny.

– Jestem! – powiedziałam po wejściu na korytarz naszego parterowego domu z poddaszem.

– Dobrze, że jesteś, Ellino, bo dostałem wiadomość, że już jadą! – powiedział tata. Od rana nie odrywał się od radiostacji. Był panem w średnim wieku, który uwielbiał elektroniczne cuda. Radiostacja, którą dostaliśmy od guardów, stanowiła dla niego nie lada zagadkę. Przyjrzałam się tatusiowi. Od wyjazdu mamy był jakiś taki zagubiony. Poza tym nic się u niego nie zmieniło – był łysawym, krępej budowy, niskim brunetem o wesołym usposobieniu. Może dlatego tak bardzo nie panikował na myśl o tym, że gdzieś blisko domu krążą potwory?

– Przygotowałam pokój z dwoma łóżkami, ale ponoć ma ich być więcej, prawda? – zapytałam dla pewności.

– Ma być jakaś wojskowa oraz guard z dziesięcioma robotami wyposażonymi w sztuczną intelignecję. Jak tylko się zjawią, zaczną stawiać mur obronny – powiedział tata, po czym wyjrzał przez owalne przeszklenie w drzwiach.

– Więc będziemy mieszkać w fortecy – westchnęłam i odwróciłam się w kierunku lustra. Miałam na sobie obcisły t-shirt i spodnie do jazdy konnej – przeważnie jednak ubierałam się na luzie: jeansy i koszulka. Nigdy nie lubiłam swojego odbicia, najchętniej zmieniłabym u siebie wszystko. Byłam niską, szczupłą brunetką o bardzo ciemnych oczach. Moje 20 lat i milion zawodów miłosnych na koncie nie były zbyt dużym osiągnięciem. Zwłaszcza, że nie wiedziałam, co chcę w życiu robić. Mogłam zostać kurą domową, lecz mnie ciągnęło do koni i jeździectwa. Byłam za biedna na zakładanie hodowli, ale pasja była ode mnie silniejsza. Dorabiałam w sklepie, żeby utrzymać Osmana, ale teraz sklep został zamknięty – nie wiedziałam, jak długo uda mi się zatrzymać konia przy sobie. Ale moim największym dramatem było to, że jak dotąd nie udało mi się zakochać szczęśliwie. Teraz byłam odcięta od świata i nie miałam szans na nowe zakochanie. Zresztą, nie wiedziałam nawet, jakie mam szanse na przeżycie!

Nagle usłyszałam jakiś łoskot na górze. Po chwili po schodach zszedł Aran wraz z Niką. Stanowili świetnie dobraną parę trzydziestolatków, czego szczerze im zazdrościłam. Obydwoje piękni i młodzi, od roku byli małżeństwem, a ich miłość wprost rozkwitała na naszych oczach. To była właśnie jedna z tych niezwykłych miłości, zdolnych przetrwać nawet wojny i kataklizmy.

– Spóźniają się – mówiła Nika. – Ta szeregowa mówiła, że zjawią się punktualnie, a tymczasem…

– Jadą! – powiedział Aran, po czym wyszedł na zewnątrz. Nika i tato poszli jego śladem, a mnie po prostu wmurowało. Poczułam paraliżujący strach. Bałam się kosmitów. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, jak wyglądają Sedneńczycy. Prosząc w myślach o odwagę tę Najświętszą Istotę, która – miałam taką nadzieję – krążyła gdzieś koło mnie, wyszłam na ganek.

Na podwórko wjechał wojskowy jeep, a za nim kilka ciężkich samochodów transportowych wyposażonych w autopilota. Domyśliłam się, że przywieziono w nich materiały i narzędzia do budowy ogrodzenia. Z jeepa, pomalowanego w barwy moro, wysiadła dość ładna kobieta, ubrana w zielony mundur bojowy. Miała krótkie, jasne włosy, a jej wzrost zdaje się nie przewyższał mojego. Z prawej strony opancerzonej fury wysiadła kolejna postać, i absolutnie nie miałam żadnych wątpliwości, kim ona była. Ze strachu schowałam się za plecami członków swojej rodziny.

Kosmita, którego tak bardzo się bałam, był prawie dwumetrowym, dobrze zbudowanym osiłkiem. Był po prostu potężny. Pozbawiona włosów skóra jego głowy była pokryta tajemniczymi, czarnymi rysunkami. Jego wzrok przesłaniały okulary przeciwsłoneczne. Z pozoru wyglądał jak zwyczajny, napakowany strongman o bardzo jasnej karnacji. Nawet pomyślałam sobie, że to nie ten straszny guard, co miał dziś do nas przyjechać. Ulżyło mi i pomyślałam: „Może po prostu stwierdzili, że nie potrzebny nam jest żaden kosmita?” Poczułam się spokojniejsza. Wysunęłam się do przodu i stanęłam obok siostry. Miałam nadzieję, że zza umięśnionych pleców przybysza nie wyłonią się nagle macki lub szpony z ostrymi pazurami. Od stóp do głów ubrany był na czarno, w strój przypominający koszarówkę policyjną. Sytuacja zarysowała mi się całkiem inaczej, gdy postać zbliżyła się ku nam. To jednak był kosmita! Jeszcze nigdy nie widziałam tak dziwnego ubrania – musiał być to jeden z tych wynalazków z Sedne, które swoją technologią zawstydziłyby każdego ziemskiego wynalazcę. Miał na sobie tyle broni, że na jej widok aż ścierpła mi skóra. Na szczęście zatrzymał się na odległości trzech metrów od nas. Choć marne było to pocieszenie, zważywszy na fakt, że w każdej chwili mógł zrobić z nas sito.

– Szeregowa Olanta Moroz melduje się na posterunku! – powiedziała trzydziestoletnia kobieta i zasalutowała przed nami.

Przybysz trzymał się o krok za nią, jakby nie wiedział, jak się ma zachować. Stał na baczność i najwidoczniej czekał na rozkazy swojej przełożonej.

– Witamy! Pokój jest już gotowy i… – zaczął tata i nagle urwał. Nagle opuścił go dobry nastrój.

– Niestety panie yyy… – odezwała się Moroz.

– Jestem Mario Wolski.

– Panie Wolski, nie mamy czasu na odpoczynek. Musimy natychmiast zabrać się za pracę, aby skończyć do wieczora – rzekła, po czym podeszła do guarda. Moroz powiedziała coś do niego w nieznanym mi języku. Wtedy poczułam, że wzrok tajemniczego przybysza spoczął na mnie. Mimo iż nie widziałam jego oczu, przesłoniętych okularami przeciwsłonecznymi – które też były jakieś nietypowe – czułam, jak przewierca mnie nimi na wylot, jakby miał w oczach skaner. Nie wiedziałam, czy było to złudzenie spowodowane strachem czy też prawda. Kiedy w końcu się ruszył, zamarłam. Powoli zbliżył się do nas z okularami na nosie i rzekł płynnie po polsku:

– Dzień dobry. Nazywam się Z.O.X 2200. Melduję się na posterunku i natychmiast przystępuję do działania.

Na dźwięk niskiego metalicznego wydźwięku jego słów zyskałam pewność, że nie był to człowiek. Spuściłam wzrok i poczułam, jak przeszywa mnie paniczny strach przed tą obcą istotą. Bałam się, że zaraz wyciągnie jedno ze swoich narzędzi tortur i zacznie testować je na mnie. Dopiero zdrowy rozsądek podpowiedział mi, że to coś ma nas bronić, a nie niszczyć…

Wtedy nagle dało się słyszeć rżenie konia. Guard natychmiast przygotował się do obrony. Wyciągnął z kabury tajemniczą broń przypominającą pistolet. Ruszył stanowczo lecz ostrożnie w stronę stajni znajdującej się kilkanaście metrów od nas. Gdy dostrzegłam jego gotowość do działania, przed oczami wyobraźni pojawił mi się widok zmasakrowanych zwłok mojego najdroższego Osmana!

– Nie! To mój koń! – krzyknęłam i pobiegłam w kierunku stajni. Wyprzedziłam obcego, z nadzieją że nie zmiecie mnie z powierzchni ziemi. Zatrzymałam się tuż przed nim, z wzniesionymi ku górze rękoma. Chciałam go zatrzymać i jednocześnie pokazać, że jestem bezbronna. Ale ZOX nie opuszczał broni.

– Odsuń się, dziewczyno! – rzekł zimno i stanowczo.

Strach przez chwilę zwyciężył, lecz nie na długo. Guard wyminął mnie i zbliżył się do stajni. Odważnie, choć nie bez trwogi, stanęłam między nim a drzwiami i spojrzałam nań błagalnym wzrokiem.

– Proszę, niech mu pan nic nie robi – jęknęłam ze łzami w oczach. Wciąż był gotów do ataku.

– Nie będę powtarzał! – rzekł, po czym odsunął mnie na bok gestem swojej silnej ręki, zupełnie bez wyczucia. Omal nie upadłam na ziemię. Jednym szarpnięciem zerwał dosyć grubą, mocną kłódkę, odsunął zasuwę i wkroczył do stajni.

Wślizgnęłam się za nim do środka, zwinnie przemknęłam obok guarda i swoją drobną posturą starałam się zasłonić wielkie cielsko wierzchowca, który spokojnie podjadał sobie słomę z podłogi. Na widok obcego, Osman podniósł swój łeb i utkwił w nim wzrok. Chyba nie spanikował tylko dlatego, że ja byłam tuż obok. Domyśliłam się, że obcy jeszcze nigdy nie widział podobnego zwierzęcia. Stanął jak wryty i zapatrzył się na wysokiego, prawie na 170 cm w kłębie, konia rasy wielkopolskiej.

– Proszę, to tylko koń. On nie jest groźny. Będę go pilnowała! Obiecuję! – biadoliłam dalej, a moje nogi trzęsły się jak galaretka. Czułam, jak w moim gardle w zawrotnym tempie pulsuje serce, a mimo to byłam gotowa na to, żeby zginąć w imię przyjaźni, która była dla mnie tak ważna.

I wtedy nadeszła chwila prawdy. Guard ściągnął okulary i ukazał mi swoje pełne oblicze. Przeraziłam się. Zobaczyłam prawie białe tęczówki jego oczu – w ich środku wyraźnie rysowały się czarne, koliste źrenice. To były oczy zimnej bestii, zdolnej do najokrutniejszych czynów. W oczach ZOXa wyraźnie czaiła się śmierć. Ostatnio coś podobnego widziałam w najgorszych koszmarach. W oczekiwaniu na jego kolejny ruch, przygotowałam się na najgorsze… Ale Guard po prostu schował pistolet na swoje miejsce, kiwnął głową – cokolwiek miało to znaczyć – i wyszedł.

– Zabieramy się do pracy! – rozkazał robotom.

„I to już wszystko?” – zapytałam samą siebie. Spodziewałam się co najmniej walki na śmierć i życie… ale nic się nie stało. Dopiero teraz poczułam, że słabnę. Usiadłam sobie na chwilę na sianie, blisko ciężkich, dużych kopyt Osmana, i odetchnęłam z ulgą. Nic mi nie zrobił. Po prostu wyszedł i tyle…

Otrząsnęłam się z pierwszego szoku i odzyskałam sprawność ruchową. Osman jakoś nic nie zrobił sobie z wizyty obcego. Może guard nie był taki zły, skoro nie bały się go zwierzęta? Wyszłam ze stajni na miękkich nogach. Kosmita był zajęty rozmową z szeregową Olantą, stali nieopodal. Zamknęłam wrota budynku na zasuwę i rozejrzałam się w poszukiwaniu kłódki, którą zerwał guard.

– Wszystko ok? – zapytał zaniepokojony tata, który nagle znalazł się przy mnie. – Myślałem, że zaraz potraktuje cię tym… paralizatorem czy pistoletem. – Położył dłoń na moim ramieniu, jakby sprawdzał, czy aby na pewno jestem cała.

– Wszystko w porządku, tatko – odparłam ze spokojem. Tacie ulżyło i gdzieś sobie poszedł. Ja miałam jednak do rozwiązania pewną kwestię.

Nigdzie nie było kłódki. Zanim jednak zaczęłam przeczesywać rosnącą przy drzwiach, wysoką trawę, zerknęłam w kierunku kosmity. Odkryłam, że to on dzierżył ją w dłoniach. Majstrował coś w jej mechanizmie, jakby starał się rozgryźć zagadkę dziwnego przedmiotu z innej planety. Spojrzał na mnie tymi swoimi trupio jasnymi oczyma, po czym zbliżył się bez słowa do drzwi stajni. Zamontował kłódkę na swoim miejscu i, jak gdyby nigdy nic, odszedł do swoich zajęć. Potraktował mnie jak powietrze. Postanowiłam sobie wtedy, że będę się od niego trzymała z daleka. Był kompletnie nieprzewidywalny. Udałam się zatem śladem mojej rodzinki do domu, a później zaszyłam się w swoim pokoju, aby z bezpiecznej odległości obserwować poczynania tej dziwnej ekipy budowlanej i jej kosmicznego majstra.

Guard i ziemska żołnierka dostali do pomocy dziesięć robotów wyposażonych w sztuczną inteligencję. Pod względem wyglądu nie różniły się zbyt wiele od człowieka, może poza faktem, że były zbudowane z jakiegoś kosmicznego metalu, mieniącego się w słońcu na niebiesko. Sprawność i szybkość z jaką zaczęły rozkładać płot, były imponujące. Początkowo myślałam, że z kolejnych dwu samochodów wysiądzie więcej podobnych do ZOXa istot. Przez chwilę zastanowiłam się, czy jeden guard nam wystarczy. Ale gdy ujrzałam, z jaką lekkością podnosił całe zwoje siatki, nabrałam pewności, że jeden taki mutant wystarczy, żeby zabić za jednym zamachem trzy zjawy.

Do kilku godzin powstało pierwsze skrzydło wysokiego na cztery metry płotu, zbudowanego z siatki i drutów kolczastych. Przez uchylone w pokoju okno usłyszałam słowa rozmowy.

– Czy tooo… wystarczy? – zapytał tato, który kręcił się bez celu po podwórku. Przybycie nieznajomych również w nim zasiadło niepokój, więc nie potrafił usiedzieć w miejscu. Szeregowa wciąż robiła coś na panelu dotykowym swojego łącznika ze światem.

– To tylko prowizorka, panie Wolski. Jutro zajmiemy się dalszymi uszczelnieniami obrony – rzekła Olanta.

Gdy obserwowałam przybysza z okna swojego pokoiku na poddaszu, w duchu modliłam się, żebym nie musiała zbyt często mieć z nim do czynienia. Bałam się go. Był wielki, silny i groźny. A jednak przybył na Ziemię, żeby ratować ludzi.

„Czy taka kosmiczna bestia może zadbać o kogokolwiek?Mam poważne wątpliwości…” – zapisałam w swoim dzienniku i znów podeszłam do okna, aby przez chwilkę móc na niego popatrzeć. Stał siedem metrów od domu, zwrócony przodem do mnie, widziałam go doskonale z okna.

Nagle oczy ZOXa skierowały się wprost na mnie. Złapaliśmy kontakt wzrokowy, który przeszył mnie niepokojem. Czym ten kontakt mógł być dla niego? Schowałam się za firanką, aby jeszcze przez chwilę móc przyjrzeć się jego zachowaniu. Jego twarz nie wyrażała zupełnie niczego, jakby w jego do bólu logicznym umyśle krążyła jedynie surowa kalkulacja, wyprana z wszelkich uczuć. Pewnie doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wszędzie tam, gdzie się pojawiał, wzbudzał respekt a nawet strach. To nasze spojrzenie trwało zaledwie chwilę, a później ZOX powrócił do tego, do czego był stworzony – do wypełniania rozkazów.

2. Zakazana lista

ZOX był profesjonalistą. Bronił, zabijał i strzegł. Najważniejsza była misja. Dopilnować obowiązków, zadbać o bezpieczeństwo innych. Nie spoczął, póki siatka z drutem kolczastym nie otoczyła domu i najbliższego terenu. Pracował do późna, bez wytchnienia nosił ciężkie metalowe zwoje, wbijał wysokie metalowe słupy w ziemię. Nie wyglądał na zmęczonego. Tak został skonstruowany: żadnego zmęczenia, bólu i uczuć, które mogłyby uczynić z niego istotę sentymentalną, słabą i wedle sedneńskich władz: ułomną.

Ze strachu przed nim cały dzień nie wychodziłam z domu.

Na drugi dzień także nie miałam ochoty wychodzić, ale zmusiły mnie do tego okoliczności. Przyszedł czas na zrobienie kolacji, a to należało do moich obowiązków. Przebrałam się w czyste ciuchy, nabrałam „wody w usta” i koło dziewiętnastej zeszłam na dół. W korytarzu przypadkiem natknęłam się na Olantę.

– Dziecko… jak ci tam na imię? – zagadnęła niezbyt sympatycznie.

– Ellina, proszę pani – odparłam grzecznie.

Z surową miną wręczyła mi tajemniczą kartkę, która zawierała listę słów.

– To kilka zasad, których musisz się trzymać, jeśli nie chcesz narazić naszej misji na niepowodzenie.

Przyjrzałam się słowom zapisanym na kartce.

– „Przyjaciel, miłość, seks i wszelkie pochodne tych słów” – przeczytałam na głos.

– Tych słów masz nie używać przy guardzie. Pilnuj, żeby młodzi nie okazywali sobie przy nim uczuć. Guard ma nie wiedzieć, że istnieją takie rzeczy. Ma o nich nie mieć zielonego pojęcia, jasne?

Zabrzmiała całkiem poważnie.

– Dlaczego?

– To rozkaz, a rozkaz należy wykonać. Jest jeszcze jedna sprawa.

Skinęłam jej głową.

– Trzeba przewieźć to bydlę do strefy bezpiecznej. Może narazić nas na niebezpieczeństwo.

Czy ona miała na myśli mojego Osmana?

– Ale…

– Nie ma żadnego ale!

Wtedy przez drzwi frontowe wszedł guard. W popłochu cofnęłam się o krok. Zanim do nas podszedł, zdążyłam jeszcze tylko ujrzeć jego przerażające ślepia i szybko spuściłam oczy w dół.

– Mam nadzieję, że się rozumiemy? – zapytała ostro Moroz.

– Tak – powiedziałam cicho.

Guard zbliżył się do nas, a jego nadejście spowodowało u mnie drżenie rąk i gwałtowne bicie serca. Miałam ochotę dać nogę.

Olanta zwróciła się do niego.

– Szeregowy ZOX?

– Melduję, że zadanie zostało wykonane. Czas na drugi etap działania – oznajmił i zasalutował. Dziwiło mnie to, że tak potężny „facet” musiał się słuchać słabszej od niego żołnierki.

Sprawa mnie nie dotyczyła, więc wycofałam się chyłkiem w stronę kuchni. Musiałam przygotować kolację.

Olanta i ZOX opuścili dom, więc odetchnęłam z ulgą. Mogłam zająć się tym, do czego zostałam zobowiązana. Zrobienie kanapek i herbaty miało mi zająć około piętnastu minut. Poprzedniego wieczora wyręczyła mnie siostra, ale dziś musiałam w końcu wziąć się do roboty – po to tutaj zostałam. Miałam na wyżywieniu pięcioro osób. Niestety, jak to zwykle bywa u mnie, gdy jestem zdenerwowana, popełniłam niezręczny błąd. Zapomniałam, że zaledwie wczoraj tato naostrzył wszystkie noże. Z rozmachem zaczęłam rozcinać bułki. Z impetem wpakowałam nóż w pierwszą bułkę i… przecięłam dłoń.

– Ała! A niech to! – jęknęłam. Długa, dosyć głęboka rana zaczęła krwawić i nieznośnie pulsować. Nie wiem dlaczego, ale gdy tylko wyszłam z kuchni, aby pójść opatrzyć swoją rękę do łazienki, nagle napotkałam na swojej drodze przeszkodę. Wpadłam prosto na guarda! Przytrzymał mnie, żebym nie upadła. Na jego widok cofnęłam się na znaczną odległość. Skierował swój czujny wzrok na moją krwawiącą dłoń.

– Dam sobie radę, to nic takiego! – zaprotestowałam, gdy tylko zrobił krok w moją stronę.

– To wymaga dezynfekcji – oznajmił fachowo.

– Zaraz się tym zajmę, tylko…

Wykorzystał chwilę, że właśnie sprawdzałam, czy krew nie sączy się na podłogę i zbliżył się do mnie. I już miał ująć moją dłoń, gdy zorientowałam się, co się dzieje. W porę cofnęłam się o krok.

– Nie obawiaj się – powiedział. Tym razem to on wycofał się w stronę korytarza, jakby chciał zrobić mi przejście.

Wiedziałam, że nie chce zrobić mi krzywdy, ale strach dał mi o sobie znać z podwójną siłą. Prześlizgnęłam się obok niego i uciekłam na górę, prosto do łazienki, gdzie zamknęłam się na klucz. Roztrzęsiona i ranna podeszłam do umywalki. Spłukałam krew strugą zimnej wody, aby zatamować krwawienie.

– Ałć – syknęłam. „Ale dałam popis. Teraz już wie, że umieram ze strachu na jego widok!”

Dziesięć minut później z zabandażowaną ręką powróciłam do kuchni, aby dokończyć robienie kanapek. Zdumiona zbliżyłam się do stołu zastawionego talerzami, szklankami i sztućcami. Na środku stał talerz pełen kanapek. „Kto mógł wyręczyć mnie z mojej pracy?”

Obok talerza ujrzałam coś w rodzaju sztyftu, który przypominał mi pomadkę do ust. Leżała tam też kartka zapisana idealnym pismem technicznym: „PRZETRZEĆ RANĘ”. To zabrzmiało całkiem rzeczowo. I wiedziałam już, kto zrobił to wszystko.

– Guard?

Byłam zdumiona, że ktoś taki poświęcił czas, aby wyręczyć mnie z moich obowiązków.

– Nie, to niemożliwe! – „Może Nika postanowiła mnie znowu wyręczyć?”

Zjadłam prędko jedną kanapkę, zapiłam ją herbatą i wyszłam. Bałam się spotkać guarda podczas kolacji, więc dałam nogę, zanim wszyscy się zjawią. Poszłam do swojego pokoju, aby z okna dokładnie widzieć, kto wchodzi do domu. Na moje nieszczęście ZOX pozostał na zewnątrz.

– Dlaczego nie poszedł zjeść kolacji?!

Wyglądało na to, że ma zamiar pilnować bazy, podczas gdy inni będą jeść. To mocno komplikowało mi sprawę. Chciałam sprawdzić co z Osmanem i dać mu kolację. Martwiłam się, że nie wychodzi już drugi dzień ze stajni. Ale w tym całym zamieszaniu nie było miejsca dla wrażliwej istoty, reagującej strachem na każdy nieznany jej dźwięk. Olanta nie zgadzała się na pobyt Osmana w bazie. Jak miałam pozwolić odejść mojemu przyjacielowi i wiernemu towarzyszowi szalonych wypraw na dzikie łono natury?

Przekraść się tak, aby on nie widział – to było nie lada wyzwanie. Guard miał oczy dookoła głowy i słyszał każdy najmniejszy szelest. Musiałam go jakoś zręcznie ominąć. Był już półmrok, gdy wyściubiłam nos przez okno na tyłach domu. Zeskoczyłam zwinnie na ziemię. Powoli, najciszej jak tylko potrafiłam, zakradłam się za węgieł domu. Wyjrzałam zza niego dyskretnie. ZOX był zwrócony tyłem do mnie, stał blisko bramy wjazdowej, jakieś dwadzieścia metrów od domu. Wyglądał, jakby nasłuchiwał tego, co dzieje się w lesie. Postanowiłam to wykorzystać. „Może mnie nie usłyszy?” Ruszyłam przed siebie. Stajnia stała w linii prostej na wysokości domu. Dzieliło mnie od niej dwadzieścia pięć metrów. Pierwsze kilkanaście kroków poszło mi dosyć dobrze. Gdzieś w połowie drogi do stajni obejrzałam się przez ramię… ZOX jak na dłoni widział moje idiotyczne zachowanie. Był zwrócony przodem do mnie i dziwnie mi się przyglądał. Nawet ściągnął okulary. „Co zrobić?”

Odwróciłam się w kierunku stajni i powoli przemierzyłam drugie pół drogi. Później w pośpiechu zaczęłam otwierać kłódkę. „Żeby tylko do mnie nie poszedł!” Obejrzałam się za siebie… „O nie! Idzie tutaj!” Prędko weszłam do środka i zamknęłam drzwi. Zaświeciłam światło w stajni. Jak tylko zobaczyłam Osmana, zapomniałam o guardzie.

– Osmanku, co ci jest?

Stał tam biedulek, taki smutny i opuszczony. Zbliżyłam się do niego i zaczęłam gładzić jego wrażliwą skórę na szyi i głowie.

– Mój biedny przyjacielu. Taki opuszczony, taki samotny. Wybacz, że skazałam cię na to wszystko. – Objęłam go za szyję. – Nie chcę się z tobą rozstawać, kochany. Co ja bez ciebie zrobię? Przyjacielu… – wtedy w zdanie wszedł mi trzask otwieranych drzwi. Do środka wszedł guard.

Zamarłam w oczekiwaniu na najgorsze. Po co tutaj przyszedł? Czy nie mógł mi dać spokoju? Nie było dokąd uciekać, ten budynek nie miał drugich drzwi. Zbliżył się ku mnie nieznacznie i od razu spojrzał na moją dłoń.

– Użyłaś środka do dezynfekcji? – zapytał rzeczowo.

– Nie – odpowiedziałam zaskoczona. – Miałam na górze wodę utlenioną.

– To co ci dałem, nie tylko dezynfekuje, ale i uśmierza ból i przyspiesza gojenie.

Nie mówił jak ktoś, kto ma zamiar mnie skrzywdzić. Dokładniej przyjrzałam się jego twarzy. Nie było na niej ani śladu wrogości.

– Dlaczego tak bardzo się mnie obawiasz, ziemska dziewczyno?

Spuściłam wzrok. Nie chciałam odpowiadać na to pytanie.

– Nie znam pana, więc skąd mogę wiedzieć, czego mam się spodziewać? – odpowiedziałam pytaniem. Znów poczułam, jak miękną mi nogi ze strachu.

– Nie jestem twoim wrogiem.

Faktycznie nie wyglądał, jakby przyszedł tutaj, aby zrobić mi coś złego. Nawet nie strofował mnie tak jak Olanta. Skinęłam jedynie głową. A później zadał mi pytanie, które mnie zaskoczyło:

– Czy dobrze przyrządziłem posiłek?

Wlepiłam w niego zdumione spojrzenie. „A zatem to jednak on!”

– Bardzo dobrze. Nie wiedziałam, że kosmici… to znaczy, że obcy…

– Jestem ZOX – nakierował mnie.

– Nie wiedziałam, że potrafisz zrobić coś takiego – odpowiedziałam zakłopotana.

– Na wojnie trzeba czasem przygotować godny posiłek, zwłaszcza gdy inni nie są w stanie.

– Dziękuję za pomoc.

Kiwnął głową, po czym opuścił stajnię. To był koniec tej niezwykle rzeczowej rozmowy.

Odetchnęłam. Usiadłam na niewielkim pieńku, który potraktowałam jako krzesełko. „Zrobił kolację, bo ja nie byłam w stanie. Dał mi środek uśmierzający ból. Nie jest moim wrogiem.” Zakodowałam sobie te wszystkie informacje, lecz mimo wszystko strach przed obcym zelżał jedynie na chwilę, aby zrobić miejsce nowym wątpliwościom. Czy mogłam ufać komuś, kto ma za zadanie jedynie zabijać? Był żołnierzem stworzonym do walki, superżołnierzem o niesamowitej sprawności i sile. Mógł zrobić ze mnie miazgę w każdej chwili. A najgorsza była ta świadomość, że nie potrafiłabym się przed nim obronić.

– To nie jest mój wróg – powtórzyłam. „Tak, ale to jest kosmita!” To drugie wcale nie brzmiało lepiej niż „morderca”. Obcy zawsze kojarzyli mi się z zagrożeniem i bezpodstawnym użyciem siły wobec słabszych. „A jeśli przybyli tutaj, żeby pod pretekstem obrony ludzkości podbić Ziemię i uczynić z jej mieszkańców swoich niewolników?”

Jeszcze długo rozmyślałam w ten sposób o obcym Sedneńczyku, który ofiarował mi pomoc z niewiadomych dla mnie pobudek. W końcu doszłam do wniosku, że to nie ma sensu. Tylko czas mógł pokazać, czego tak naprawdę chcieli od nas kosmici z Sedne.

3. Oswoić strach

Tego ranka zauważyłam dziwną rzecz: guard nie jadł ziemskiego jedzenia. Czym zatem żywiła się ta dziwna istota z krwi i metalu? Swoją drogą pasowało mi to, że przez cały czas przebywał na zewnątrz. Ja natomiast zaczęłam się czuć jak ptak w klatce. Chciałam wsiąść na Osmana i tak jak co dzień pogalopować przed siebie bez żadnego skrępowania. Miałam zakaz wypuszczania konia ze stajni, zakaz wychodzenia poza bramę, a lęk narzucił mi strach przed wychodzeniem z domu. Uwiązana przy garach jak kura domowa – pranie, gotowanie, odkurzanie, mycie podług... Powoli zaczynałam tracić złudzenia – baza nie była miejscem, które miało mnie chronić, ale takim, co miało mnie uwięzić i zadusić. Pocieszał mnie jedynie fakt, że ci w strefie bezpiecznej mieli gorzej: żadnych szans na wyjście na zewnątrz. Osoby, które się tam udały, miały spędzić cały okres walki z phantomami pod ziemią! To był dopiero koszmar! Ja mogłam jeszcze od czasu do czasu wymknąć się do Osmana. Ale dla mojego wierzchowca to musiała być katorga. Nie było tu dla niego miejsca. Musiałam lada dzień podjąć decyzję: co dalej. Niespodziewanie rozwiązanie narzuciło się samo.

– Do tygodnia zjawią się ludzie po tego zwierzaka – oznajmiła mi sucho Olanta, która właśnie kończyła śniadanie.

Wiedziałam, że tak trzeba. Ale czy przez ten cały czas mój konik musiał cierpieć katusze zamknięty w czterech ścianach? Oni tutaj rządzili, a nie ja. Zatem musiałam rzec:

– Rozumiem – bez cienia protestu.

Olanta wyszła i pozostawiła mnie sam na sam z Aranem, Niką i tatą przy kuchennym stole.

– Czy ty też dostałaś listę zakazanych słów do zapamiętania? – zapytał mnie Aran, który jednocześnie jadł kanapkę i przeglądał jedną z tych jego mądrych książek, których nie rozumiałam.

– Tak, i zupełnie nie wiem, co mam o tym myśleć – zakończyłam śmiechem. Potem przypomniałam sobie, o kim mówię i poczułam znajomy niepokój. – Co mogą zrobić te słowa takiemu mutantowi?

– Dlaczego tak bardzo się go boisz? – zapytała mnie siostra. Zatem mój strach był widoczny gołym okiem. Zawstydziłam się na moment. Potem postanowiłam nie udawać, że jestem odważna, nawet mimo rozbawienia w jakie wprawiał mój stan Nikę.

– Lina? Czego się boisz? – zapytała po raz kolejny.

– Bo tak! – odparłam zdenerwowana.

– Przecież ZOX to nasz obrońca – rzekła już innym tonem. Zabrzmiała podobnie jak matka, która tłumaczy swojemu nierozumnemu dziecku, że nie ma się czego bać.

– Jest obcym… kosmitą! Może być nieobliczalnie groźny! – wyznałam to, co naprawdę o nim myślałam.

– Guard może być co najwyżej groźny dla zjawy – powiedział tato spokojnie, oderwawszy się na moment od radiostacji, którą był niezwykle zachwycony. Wciąż bawił się nią, ustawiając różne, kosmiczne kanały odbioru.

– Skąd wiecie, po co oni tutaj tak naprawdę są? – zapytałam cicho, jakby ściany miały uszy. – A jeśli później będą chcieli zagarnąć naszą planetę?

– Lino, nie rozśmieszaj mnie! – parsknął rozbawiony Aran. Zamknął książkę i skupił całą swoją uwagę na mnie. Poprawił na nosie swoje okulary z czarną obwódką i rzekł rzeczowo: – Sedneńczycy nie mają żadnego obowiązku, żeby nas bronić, a mimo to użyli swojej technologii do tego, aby nam pomóc w walce z bestiami. – Dla niego wszystko było jasne, dla mnie nie do końca.

– Ja widzę w nim potencjalne zagrożenie – wyznałam i powstałam, aby posprzątać po śniadaniu. Czekało mnie jeszcze cudowne mycie garów i gotowanie następnego posiłku!

– Spójrz w jego oczy i spróbuj powiedzieć, że są pełne nienawiści – mówiła cierpliwie Nika.

– Nigdy nie wiesz, co kryje się w głowie takiego ktosia – odparłam.

– Lino, guardowie zostali stworzeni tak, aby panować nad emocjami i służyć słabszym.

Przypomniałam sobie, jak chciał opatrzyć mi ranę i musiałam przyznać jej rację. Chwilę potem podświadomy strach narzucił mi swoje kontrargumenty.

– Nie panuję nad tym strachem. Po prostu się boję i już! – jęknęłam utrapiona, po czym zajęłam się swoimi obowiązkami.

To zakończyło temat. Niestety problem miał powrócić w czasie późniejszym, ale tymczasem musiałam ponownie zebrać się na odwagę i ponownie prześlizgnąć się pod bacznym okiem ZOXa wprost do stajni mojego wierzchowca.

Tym razem nie musiałam ze strachem przemykać przez podwórko. Wszystko stało się tak szybko i niespodziewanie. Po raz pierwszy poczułam się wtedy jak na prawdziwej wojnie na śmierć i życie.

– Choć, mała! – Aran wpadł do kuchni, gdy gotowałam zupę. Był bardzo przejęty. – Osman coś szaleje w stajni, a my boimy się do niego wejść! Zaraz ściągnie nam na głowę stado bestii!

To przejęło mnie do tego stopnia, że bez względu na wszystko porzuciłam obieranie warzyw i pognałam do mojego przyjaciela. Nie chciałam, żeby coś mu się stało. Był zamknięty w czterech ścianach swojej złotej klatki, zdany na łaskę lub niełaskę obcego. A tym bardziej nie chciałam ściągnąć na wszystkich niebezpieczeństwa. Szczerze wątpiłam w to, czy jeden guard będzie w stanie pokonać nawałnicę w postaci stada phantomów.

Wypadłam na podwórko i stanęłam jak wryta. Znalazłam się na prawdziwym polu walki, gdzie toczyła się bitwa na śmierć i życie. Trzy duże zjawy atakowały jedną tylko osobę. I to dziesięć metrów ode mnie.

– ZOX – szepnęłam, gdy zobaczyłam go osaczonego z dwu stron. Byłam przerażona. Myślałam, że bestie zaraz rozerwą go na strzępy. Ale on świetnie sobie z nimi radził. Był po prostu niesamowity. Jego sprawność, siła i spryt przekonały mnie, że ZOX naprawdę potrafił być skutecznym obrońcą. Poczułam, że ktoś szarpnie mnie za ramię.

– Chodź, mała!

To była Olanta. Pociągnęła mnie w stronę stajni.

– Musisz uspokoić tego konia, bo zaraz ściągnie nam na głowę całe stado phantomów!

Z trudem dałam się ruszyć z miejsca. Właśnie byłyśmy w połowie drogi do stajni, kiedy zza chaty wyskoczył kolejny potwór. Stanęłam z nim oko w oko. Żelazny wilk, potwór z innej planety, urodzony morderca. Przez głowę przeleciały mi te wszystkie opowiadania na temat phantomów. Ten był wysoki na 3 metry. Prężył swoje tytanowe muskuły do skoku. Miał mnie jak na dłoni! Wystarczyło mu tylko kłapnąć tym wielkim pyskiem wyposażonym w szereg sztyletów, które mogły mnie zabić jednym cięciem. W jego skośnych ślepiach zalśnił czerwony blask zwiastujący moją rychłą śmierć…

Metaliczny pomruk przechodzący w ogłuszający gwizd był ostatnim zwiastunem ataku. I nagle rozległ się huk, który poczułam w środku mojego ciała. Coś eksplodowało z ogromną siłą. Ze strachu skuliłam się na ziemi i zatkałam uszy. Zamarłam na dłuższą chwilę. Czekałam, zablokowana gdzieś pomiędzy panicznym strachem a chęcią ucieczki. W końcu odważnie podniosłam głowę. Bestii już nie było, ale i też nie widziałam niczego dookoła siebie. Byłam otoczona kłębiącą się, gęstą mgłą, jakby specjalnie rozpyloną w powietrzu. Rozejrzałam się dookoła siebie. Zostałam sama, otoczona gęstą ścianą nieprzeniknionego pyłu. Odsłoniłam uszy, gotowa usłyszeć najgorsze dźwięki czającej się blisko śmierci we własnej osobie. Ale dookoła panowała jedynie cisza…

Powoli podniosłam się. Mgła zaczęła opadać, kawałek po kawałku ukazując mi pole bitewne. Trzy duże cielska leżały martwe, bez śladu życia. Gdzie podziali się wszyscy? Nagle ktoś złapał mnie od tyłu za rękę. Podskoczyłam jak oparzona.

– Chodź, nie możesz tutaj zostać – to był rzeczowy głos guarda. – Zaraz może zjawić się ich więcej. – Odwróciłam się w jego stronę. Spodziewałam się, że będzie cały poraniony. Lecz na jego twarzy dostrzegłam jedynie niewielką, krwistą rysę. Byłam oszołomiona. Ujął mnie pod rękę i zaczął prowadzić w stronę domu.

– Osman! – przypomniałam sobie nagle o moim towarzyszu.

– Nie ma teraz na to czasu – zaprotestował guard.

– Puść mnie! Muszę do niego pójść! – oswobodziłam się z jego uścisku. Nie zaprotestował. Poszłam więc chwiejnym krokiem ku stajni. Wyciągnęłam z kieszeni klucz i otworzyłam kłódkę. Bałam się, co tam zastanę. Gdy tylko otworzyłam drzwi, na mój widok spłoszony koń stanął dęba.

– Osman, to ja przyjacielu – mówiłam do niego stanowczo i spokojnie. – Już dobrze, to tylko ja.

Opuścił swoje waleczne kopyta i dokładnie mi się przyjrzał. Zbliżyłam się ku niemu powoli. Drgnął niespokojnie, gdy tylko dotknęłam jego głowy.

– To tylko ja. Przecież mnie znasz. – Dałam mu powąchać swoją dłoń.

Powoli zaczął się wyciszać. Objęłam go za szyję, aby sama odnaleźć spokój, cała drżałam z przejęcia. Tak wiele obrazów przewinęło mi się wtedy przed oczyma. Najbardziej utkwił mi w pamięci walczący ZOX. Tak, był w stanie zabić jednocześnie kilka bestii na raz. Obejrzałam się powoli przez ramię. Stał tam, przy drzwiach, i spoglądał na mnie niewzruszony. Czy rozumiał ludzkie emocje? Nie byłam w stanie tego ocenić.

Jeszcze tego samego dnia naprawiono płot, który zniszczyły trzy rosłe phantomy. Zapewne nietrudno było im rozerwać oka metalowej siatki swoimi zębiskami. Trzeba było podłączyć ogrodzenie do prądu, czym miał zająć się tato. Bariera obronna okazała się być ważniejsza niż laboratorium, dlatego budowę ściągnięto na dalszy plan. Długo nie mogłam dojść do siebie, po tym co zaszło. Guard oddał mnie w ręce siostry, która zaprowadziła mnie do pokoju i kazała się przespać. Miała na głowie sprawy ważniejsze niż mój pierwszy wojenny szok. I tak godzinę przesiedziałam w swoim pokoju, schowana pod kołdrą, udając, że mnie nie ma, wyobrażając sobie, że to wszystko to tylko sen. Nie chciałam stamtąd wychodzić już nigdy więcej.

Niespodziewane pukanie do drzwi mojej sypialni sprawiło, że drgnęła z niepokoju. Nie miałam odwagi, aby odpowiedzieć, a co dopiero wstać i otworzyć drzwi. Ktoś wszedł do środka.

– Mówiłam, że tak będzie? Że koń zwabi bestie do obozu? – usłyszałam głos Olanty.

Powoli wyjrzałam spod kołdry. Blondynka z krótkimi włosami, ubrana w zielone moro zawisła nad moją głową, z niesmakiem na ustach.

– Przyniosłam ci to od ZOXa – rzekła i podała mi jakąś dziwną pastylkę w kształcie krzyżyka. Przyjęłam ją z zaciekawieniem.

– Co to takiego?

– To na uspokojenie. – Skrzyżowała dłonie na piersi. – Wsadzasz to pod język i za kilka minut się uspokajasz.

Cokolwiek to było, pochodziło od kosmity, którego się bałam, więc nie mogło to być nic dobrego.

– Nie chcę się uspokajać – chciałam jej oddać tabletkę, ale ona cofnęła się o krok. Nie miała zamiaru jej przyjąć.

– Zażyj to! – fuknęła i odwróciła się, aby odejść. W połowie drogi do wyjścia złośliwie rzuciła do mnie przez ramię: – Może dzięki temu choć na chwilę przestaniesz trząść portkami na jego widok.

Przemilczałam to i odłożyłam pigułkę na stolik nocny.

– Nie wezmę tego, nie wiadomo, co to jest! – odparłam.

– Nie bądź głupia. – Odwróciła się do mnie i z rozbawieniem na twarzy dodała jeszcze: – Do prawdy nie wiem, czego się tak boisz. Guard to obrońca, a nie wróg.

Kolejna osoba próbowała mnie przekonać do swoich racji, a ja nadal miałam w myślach obawy. Dlatego dla świętego spokoju kiwnęłam jej głową. Poszła sobie, a ja znów nakryłam się kołdrą, żeby udawać, że mnie tu nie ma.

Wyglądało na to, że nikt nie ma zamiaru przynieść mi czegoś do jedzenia, dlatego koło 18-tej wysunęłam głowę z pokoju. Wiedziona głodem, zeszłam do kuchni, aby coś „upolować”. Przy stole siedział tata, który coś lutował na niewielkiej, zielonej płytce. Zupełnie nie znałam się na jego pracy, więc nawet nie pytałam co to takiego. Reagowałam alergią na wszystko, co pochodziło z Sedne, a „to” tak właśnie wyglądało.

– Co tam, córcia? – zagadną tatko i zerknął na mnie na moment. – Lepiej ci?

– Tak – skłamałam i zaczęłam krążyć koło garnka z zupą, którą ktoś niedawno ugotował za mnie.

– Zjedz sobie, Nika zrobiła – zachęcił. – A jak zjesz, to zejdź do pralni, bo trzeba zawiesić pranie.

A zatem nie miałam innego wyjścia, musiałam żyć dalej tak, jakby nic się nie stało. Nikogo nie obchodziły moje traumy, a fakt, że nikt się nad nimi nie rozczulał, pomagał mi iść dalej i nie patrzeć za siebie. Musiałam się do tego wszystkiego jakoś przyzwyczaić. Nie było tutaj miejsca na mój strach. I to samo tyczyło się krążącego dookoła domu guarda. Dlatego po zjedzeniu posiłku zeszłam do pralni.

Musiałam zawiesić pranie, żeby się nie zaparzyło. Na zewnątrz panował upał, więc postanowiłam skorzystać z pięknej pogody. Zanim wyszłam z domu, najpierw przeszłam się po domu, aby z okien wyjrzeć na podwórko. Ogrodzenie było już naprawione, a tata wraz z ZOXem pracowali nad podłączeniem prądu do metalowej siatki, która okalała z każdej strony bazę. W końcu zdecydowałam się na wyjście. Wzięłam dużą miskę wypełnioną po same brzegi mokrym praniem i wyszłam z domu. Skręciłam w prawo i przeszłam pod ścianą domu wprost do sznurka na pranie, rozwieszonego na dwóch wysokich palikach. Odwróciłam się przodem w stronę taty i guarda, aby mieć ich na oku. Nie lubiłam, gdy ZOX nagle zjawiał się nie wiadomo skąd tuż za moimi plecami.

Wzięłam do rąk poszewkę i strzepnęłam nią, aby się wyprostowała. Na ten dźwięk ZOX skierował uwagę w moją stronę. Nagle ruszył ku mnie. „Co tym razem? Za głośno strzepuję pranie?” – pomyślałam z irytacją, a po mojej skórze przeszły ciarki niepokoju. „Muszę się opanować! Przestać się bać! Przynajmniej udawać, że się go nie boję!”

Zbliżył się, wyprostował swoje wysokie plecy i z obojętną twarzą rzekł:

– To nienajlepsze miejsce na takie zapachy, trzeba będzie to przenieść gdzieś indziej.

– Mówisz poważnie?

– Tak.

Niezwłocznie przystąpił do działania. Jeden po drugim wyciągnął z ziemi słupki, na których rozpięty był sznurek.

– Chodź.

Posłusznie ruszyłam za nim z miską pełną prania. Zaszliśmy za stajnię.

– Tutaj wiatr jest spokojniejszy. Ściana lasu tłumi zapachy od południa, budynek od północy. Niebawem na zachodzie stanie laboratorium, zatem będzie to idealne miejsce na… – chyba zabrakło mu słowa, jakby nie umiał nazwać rzeczy po imieniu.

– Pranie? – dokończyłam za niego.

– Tak – odpowiedział i przystąpił do wbijania palików w ziemię. Był bardzo silny, to nie ulegało wątpliwościom. Nie potrzebował żadnego młotka czy łopaty, żeby wbić słupki stabilnie do ziemi. – Gotowe.

– Dziękuję – powiedziałam i czym prędzej przemieściłam się na drugą stronę sznurka, bo właśnie zbliżał się w moją stronę.

– Czego się boisz? – zapytał, jakby wiedział, co czuję, kiedy on jest obok.

Zaczęłam rozwieszać między nami prześcieradło. Chciałam choć w taki sposób odgrodzić się od niego. Przypomniałam sobie wtedy słowa siostry: „Spójrz w jego oczy i spróbuj powiedzieć, że są pełne nienawiści.” Powoli uniosłam ku niemu wzrok. Gdy tylko ujrzałam jego białe ślepia i czarne punkty źrenic, poczułam lęk. Uciekłam wzrokiem na leżącą u moich stóp miskę z praniem.

– Zapewniam cię o mojej gotowości do obrony – powiedział rzeczowo. Jego słowa dziwnie ujęły mnie za serce. Postanowiłam szybko zmienić temat.

– Doskonale mówisz po polsku – rzuciłam prędko, po czym schyliłam się po kolejną rzecz.

– To tylko wgrany słownik. Nie ma w tym niczego nadzwyczajnego.

– I chyba nie masz tam zakodowanych słów dotyczących gospodarstwa domowego? – zażartowałam.

– „Pranie” na pewno nie. I tych słów, które powtarzasz każdego dnia kilka razy dziennie.

– Jakich? – przestraszyłam się, że ZOX mógł usłyszeć słowa z zakazanej listy.

– Na przykład „przyjaciel”. Wciąż słyszę, jak powtarzasz to słowo, ale ja go nie rozumiem. Mówisz tak w domu, w stajni, do twoich towarzyszy walki.

– Masz na myśli moją rodzinę? – zapytałam zdumiona. Czy w słowniku tego biedaka nie ma miejsca na takie słowa?

– „Rodzina”? Tak, tego słowa też nie mam w swoim słowniku.

Ponownie spojrzałam w jego oczy i tym razem nie poczułam strachu, ale współczucie. Ten emocjonalny kaleka był pozbawiony wszelkich najwspanialszych aspektów życia.

– Powiesz mi, co to znaczy?

Przypomniałam sobie o liście, którą nosiłam w swojej kieszeni.

– Przepraszam, ale nie mogę. Rozkaz był wyraźny. Mam nie używać słów z listy.

– Z listy?

– Tak, każdy z nas dostał taką listę… – wygadałam się. „Nie powinnam mu była o niej mówić!”

– Skoro to rozkaz… – Cofnął się o krok. Doskonale rozumiał, że rozkazów trzeba się trzymać. „Czy w życiu tego kosmity jest miejsce na spontaniczność i wolność?” Odpowiedziałam sobie od razu: „Nie.”

Współczucie kazało mi spojrzeć na niego w inny sposób. Pomyślałam nawet, że może udałoby się nam jakoś dogadać. To oznaczałoby rezygnację ze snucia podejrzeć dotyczących mojej teorii inwazji Sedneńczyków na Ziemię… Nagle tak pięknie zapachniało lasem, że odwróciłam się od obcego i podeszłam do siatki ogrodzenia.

– Marzę o spacerze – powiedziałam od tak, pod wpływem chwili.

Zbliżył się ku mnie i zaciągnął się, tym samym co ja, zapachem. Fakt, że stał teraz półtorej metra ode mnie, poczułam na własnej skórze. W jego obecności cierpłam.

– Muszę ci w takim razie coś pokazać. Chodź za mną.

Przeszedł obok mnie i poszedł za stajnię, a ja ruszyłam jego śladem. Zatrzymał się przy siatce i wskazał mi coś na ziemi, tuż za linią ogrodzenia.

Zerknęłam w to miejsce za siatką i zobaczyłam wykopany wielkimi łapami podkop. Ziemia nosiła ślady szerokich pazurów. Równo ułożone linie, składające się z pięciu ciągów, rozryły ziemię tak głęboko, jakby pazury, którymi dysponował kopacz, miały co najmniej kilkadziesiąt centymetrów.

– Znalazłem to dziś rano, jeszcze świeże.

Cofnęłam się o krok. „Zatem żegnajcie spacery po lesie.”

– Nie czuj się osaczona, baza to schronienie a nie więzienie.

Zdesperowana, wsparłam się na siatce obydwiema rękami. Tam, za tym wysokim ogrodzeniem był piękny i niebezpieczny świat. Musiałam pozostać tutaj, żeby przeżyć.

– Kiedy ja czuję, że to klatka – wyznałam. – Więzi mnie nie tylko fizycznie ale i psychicznie.

– Aby wyjść z psychicznej klatki, trzeba tylko zaakceptować rzeczywistość i znaleźć w niej miejsce dla siebie.

– A ty czujesz się wolny, guard? – zapytałam go i odważyłam się skierować ku niemu oczy.

Nie wiedział, co ma mi odpowiedzieć.

I wtedy nagle stało się coś, co mogło kosztować mnie utratę życie. ZOX prędko zbliżył się do mnie i odciągnął od siatki. Chwilę później usłyszałam coś w rodzaju syczenia i bzyczenia – jakby ktoś ustawił obok nas transformator z prądem elektrycznym. O chwilę za późno zdałam sobie sprawę, co zaszło.

– Prąd – rzekłam przerażona. Jeszcze chwila a zostałabym porażona wysokim napięciem. Mogłabym tego nie przeżyć, bo wspierałam się rękoma o siatkę.

Stałam teraz blisko niego, a on trzymał mnie za ramiona. Uratował mi życie. Podniosłam ku niemu głowę. W jego czujnych oczach zobaczyłam najwyższą gotowość do działania.

– Jak to zrobiłeś? – zapytałam, po czym skrępowana jego bliskością cofnęłam się o krok.

– Mój słuch jest bardzo wyczulony – mówił – dlatego uważaj, o czym mówisz do siebie i do swojego konia. Łamanie rozkazów zazwyczaj wiąże się z karą.

Odwrócił się i odszedł, a ja pozostałam bez słowa. Guard spełnił swoje zadanie: uratował mi życie.

Koło 21:00 zebraliśmy się na kolacji. Tym razem zrobiłam ją samodzielnie, bez niczyjej pomocy. Postanowiłam już tego wieczora nie wyściubiać nosa z domu. Podczas gdy inni będą jeść, guard będzie samotnie pilnował obejścia. Po tej ostatniej akcji zrobił się bardziej czujny. Mimo że marzyłam o wyjściu na zewnątrz, powstrzymałam się. Nie chciałam znów spotkać się z nim twarzą w twarz, a już tym bardziej odbyć rozmowy w cztery oczy. Ten wieczór miał mi jednak przynieść kolejne dziwnie doświadczenia. Na razie jednak zajęłam się jedzeniem i dyskretną obserwacją wciąż mi jeszcze nieznajomej żołnierki.

Olanta została zaproszona do stołu przez Arana. Gdy obserwowałam ukradkiem jej twarz, miałam wrażenie, że za maską surowości tej niebrzydkiej trzydziestolatki kryje się wrażliwe i kochające serce. Kiedy patrzyłam z kolei na Nikę i Arana, nie miałam żadnych wątpliwości, że darzą się oni płomiennym uczuciem. Czułe spojrzenia, dotyk dłoni… Tego mi brakowało. Chciałam kochać, ale w nikim nie mogłam znaleźć lustrzanego odbicia swojej miłości. Zmartwił mnie widok smutnej twarzy taty, który zdawał się być pogrążony w ciężkich rozważaniach. Postanowiłam pogadać z nim później na osobności.

– A co z… panem ZOXem? – zapytałam. Zupełnie nie wiedziałam, co mam przygotować do jedzenia dla guarda. Nie tknął jak dotąd ani jednego z przygotowanych przeze mnie posiłków. Nie wiedziałam nawet, czy on w ogóle coś je.

– On ma swoje minerały w fiolkach – wyjaśniła od niechcenia Olanta. Była bardzo zmęczona pracą.

– Zadziwiające! – zainteresował się Aran. Poprawiwszy okulary na nosie, podrapał się po swojej czarnej czuprynie. – Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej na temat tych istot.

– Może po kolacji, Kochanie? – powiedziała Nika i położyła swoją dłoń na dłoni męża. Jego zainteresowanie rozmową z panną Moroz najwidoczniej wzbudziło w niej zazdrość. A przecież moja siostra była taka śliczna. Zazdrościłam jej gracji, inteligencji i tego, że była o sto razy ładniejsza ode mnie.

– Tak – przytaknął głodny ojciec. – Teraz nie czas na takie trudne tematy.

Zaczęliśmy wszyscy jeść, a ja pogodnie dodałam:

– Smacznego! Dzisiejszą kolację przygotowałam samodzielnie, a nie tak jak… – zaczęłam, ale nie dokończyłam. Do kuchni bowiem wszedł ZOX. Był cały brudny, jakby nie zmienił odzieży po walce z bestiami – był na wojnie, nie w odwiedzinach u znajomych. Wtedy po raz pierwszy dostrzegłam zmęczenie, które sprawiło, że nieco się przygarbił.

– ZOX? Wszystko dobrze? – zapytała troskliwie Olanta. Jej ton dziwnie złagodniał, nie pasował mi do niej i do tej sytuacji. Nawet wstała i podeszła ku niemu. Lecz guard nawet na nią nie zerknął. Jego koszmarne ślepia skierowały się za to w moją stronę.

– Muszę z nią porozmawiać – odparł surowym tonem.

„O nie, tylko nie to! Co tym razem?” – na samą myśl, że znów zostanę z nim sam na sam, poczułam, jak cierpnie mi skóra.

Żołnierka dostrzegła w moich oczach strach, więc rozbawiona rzekła:

– Nie bój się, dziecko, on cię nie zje! W końcu został stworzony po to, żeby bronić ludzi, a nie zabijać ich. – Wróciła na swoje miejsce z ironicznym uśmiechem. Zabolało mnie to „dziecko” w jej ustach. Nie byłam dzieckiem! Miałam dwadzieścia lat. – No idź! – Przynagliła mnie i wskazała mi wyjście skinieniem głowy.

Odsunęłam krzesło i wolnym krokiem przemieściłam się w kierunku stojącego w drzwiach kosmity. Pewnie dla niego też byłam jedynie dzieckiem – wyglądał mi na kogoś kto ma ponad trzydzieści ziemskich lat. Ale pozory mogły mylić. Jego upiorne oczy zatrzymały mnie jakieś dwa metry przed nim. Strach nie pozwolił mi postawić ani kroku dalej. Odsunął się, aby zrobić mi przejście, ale ja wlepiłam oczy w podłogę i zamarłam. „Co on mi teraz zrobi?!” Zaczęłam znów drżeć od środka ze strachu.

– Idź – rozkazał mi.

– Dokąd? – zapytałam niemal niedosłyszalnie. Zupełnie nie wiedziałam, czego mam się po nim spodziewać.

– Przed dom.

Pokornie wyminęłam go i ruszyłam przodem. Szłam powoli, sparaliżowana strachem, a on podążał za mną. Czułam się jak skazaniec idący na egzekucję, od której nie można już uciec. Miałam na tyłach kosmitę, który zaraz miał pokazać mi swoje kolejne oblicze. Otworzyłam drzwi prowadzące na podwórko. Była ciemna, bezksiężycowa noc pełna blasku gwiazd. Nie wolno nam było zapalać lampy przed domem, aby nie zwabić zjaw. Moje oczy jednak dosyć szybko przyzwyczaiły się do ciemności.

– Tutaj będzie odpowiednie miejsce – wskazał schody prowadzące na werandę. Poczekał, aż usiądę, po czym zajął miejsce obok mnie. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam go tuż obok siebie. W świetle gwiazd jego oczy wyglądały jeszcze bardziej upiornie. Odwróciłam wzrok i w napięciu zaczęłam oczekiwać na jego rozkazy. Był stanowczo za blisko mnie, miałam ochotę uciec. Powstrzymywał mnie tylko strach, co zrobi ze mną ten mutant, jeśli nie wypełnię jego rozkazu. Zostałam. Potem nagle wyczułam wysoką temperaturę jego ciała – musiała być co najmniej pięć stopni wyższa od mojej. To nagle odkryte źródło ciepła pozwoliło mi odrobinę ogrzać się w tę chłodną noc. Mimowolnie poczułam się spokojniejsza.

– Trzeba coś zrobić z tym zwierzęciem – powiedział w końcu i przypomniał mi, kim jest. „Kosmitą, który myśli tylko o zabijaniu.”

– Nie rozumiem… – Przed oczyma wyobraźni ukazała mi się scena jak z horroru. Zobaczyłam, jak guard morduje mojego ukochanego konia Osmana i przerabia go na kotlety. Wlepiłam w niego przerażone oczy. „Czy byłby w stanie to zrobić? Tak, przecież jest żołnierzem!” Odwróciłam głowę.

– Nie ma tu dla niego miejsca. U nas, na Sedne wszystkie zwierzęta są wolne. To zwierzę jest zamknięte przez cały dzień w budynku, to nieetyczne. – To kompletnie mnie zaskoczyło. „Skąd u niego taka troska o zwierzęta!? Wygląda mi na bryłę bezlitosnego lodu! I do tego to słownictwo!”

– Boję się go wypuszczać – wyjaśniłam. – Poza tym dziś sprowadził na nas niebezpieczeństwo.

Wlepił we mnie oczy pełne niedowierzania.

– Nie, dziewczyno. Mylisz się. Zwierzęta lepiej niż inne istoty wyczuwają zagrożenie. Gdyby ten koń nie zaczął dawać sygnałów, że coś się dzieje, zapewne nie zareagowalibyśmy tak szybko. Bestie musiały zaczaić się w lesie, od strony zawietrznej. Byłem skupiony na nasłuchiwaniu od zachodu. Wykorzystały tę chwilę i zaatakowały.

– Ale co mogło je tutaj zwabić?

– Czasem wystarczy nawet nieznaczny zapach, który wyda się im kuszący. – Z kabury wyciągnął pistolet, swoją sedneńską broń. Zaczął coś przy niej majstrować. Nawet teraz był gotów do walki. – One przez cały czas mają potrzebę zabijania.

Miałam nadzieję, że i on nie miał takiej samej potrzeby. Żeby o tym nie myśleć, zadałam mu pierwsze z brzegu pytanie:

– Żeby zjeść?

– Nie. Są roślinożerne. One po prostu mordują, rozrywają zdobycz na strzępy i sycą się tym widokiem.

Poczułam przenikliwy strach.

– Dlaczego one to robią?

– Być może brakuje im tego czegoś… – schował broń i dokończył: – czego i ja nie posiadam. – Skierował oczy ku niebu. Przyjrzałam się dokładniej jego twarzy. Nie był brzydki, tylko jego oczy były takie inne niż nasze ludzkie. Ale nie było w nich zła, tylko… pustka.

– To znaczy: czego?

– Jest we mnie taka strefa, która jest zasnuta mgłą. Wiem, że nie jestem taki jak inni, że nie posiadam duszy.

– Każdy, kto przychodzi na świat, ma duszę – szczerze w to wierzyłam. Zaciekawił mnie. Skierowałam ku niemu uwagę całkiem innego rodzaju, nie tę wynikającą z czujności czy strachu.

– Mam na myśli to coś, co zostało przed nami zakryte. Nie umiem tego nazwać. Ale gdy mówisz słowo „przyjaciel”, wiem, że mam kierować się w tę stronę. Gdy to mówisz, jesteś taka pełna… czegoś dla mnie niezrozumiałego.

Zrobiło się mi go szkoda, więc popatrzyłam na niego ze współczuciem. Zwrócił swoją twarz ku mnie.

– Widzę to nawet teraz w twoich oczach – powiedział, po czym spuścił wzrok i ni z tego, ni z owego rzekł: – Czy zgodzisz się na przewiezienie konia do strefy bezpiecznej? Tutaj grozi mu niebezpieczeństwo.

– Ja koch… To znaczy… Ciężko byłoby mi się z nim rozstać. Ale jeśli tak Pan uważa… że tam będzie mu lepiej, a tutaj może zginąć… Sama nie wiem. To mój przyjaciel – znów wypowiedziałam przy nim jedno z tych zakazanych słów. „Muszę bardziej uważać!”

To zakazane słowo sprawiło, że na mnie spojrzał. Jego oczy nabrały czujności, chciał coś powiedzieć… potem znów stały się puste. Zamknął oczy i potrząsnął głową.

– Widzisz, i znowu to samo – powiedział cicho. Wyglądał jakby nagle rozbolała go głowa. – Poza tym nie jestem twoim panem, więc do mnie tak nie mów.

Korzystając z okazji, że kosmita nie dotyka mnie swoimi ślepiami, przyjrzałam się dokładniej jego twarzy. Dostrzegłam podskórnie wszczepione przewody przebiegające od jego skroni, wzdłuż szyi i zbiegające pod tkaninę jego wojennego stroju. Pod skórą jego dłoni i przedramion zobaczyłam to samo. A ten tajemniczy rysunek o szerokich, wijących się liniach, widniejący na jego czaszce, zdawał się być wyryty ostrym narzędziem. Zastanawiałam się, gdzie w jego ciele znajduje się komputer, jakieś centrum dowodzenia, coś w rodzaju mózgu. Czy ten guard miał mózg? Nie wiedziałam. Postanowiłam wypytać o wszystko Olantę.

– Jeśli będę musiała, to oddam mojego konia – powtórzyłam.

– Doskonale – odparł, po czym prędko powstał. Oddalił się o kilka kroków i zawrócił. – Ale póki się to nie stanie, zwierzę musi wychodzić z zamknięcia – przykazał mi surowo, a jego oczy zaświeciły w ciemnościach upiornym blaskiem. Tym razem strach ledwie musnął moje serce. Zaczynałam się do niego przyzwyczajać, być może nawet przestawałam w nim widzieć wroga.

– Tak, jestem tego samego zdania. – Ucieszyłam się, że w końcu będę mogła uwolnić Osmana ze stajni. Martwiłam się, że biedulek nabawi się jakiejś choroby psychicznej w tym ciemnym i ciasnym pomieszczeniu.

– Jutro rano wypuścisz go do tej zagrody za domem. – Wskazał palcem kawałek padoku, który został zaliczony do strefy ogrodzonej siatką.

– To trochę mało… ale mogę pojeździć na nim dookoła domu i po podwórku.

– To niebezpieczne dla cywili, poza tym to grozi upadkiem. Nie mamy dostępu do wykfalifikowanej pomocy medycznej.

Mile zaskoczył mnie troską o moje bezpieczeństwo. Chyba jednak był strażnikiem i obrońcą ludzkości, choć nie tylko.

– Spokojnie, nawet jeśli spadnę, to nic mi nie będzie. Spadłam już nieraz – zbagatelizowałam sprawę.

– Mam też na myśli hałas i zapach zwierzyny, którą phantom może zwęszyć.

– Tak, jasne.

– Ale jeśli to konieczne, zwiększę poziom bezpieczeństwa.

Uśmiechnęłam się do niego mimowolnie. Ten kosmita był całkiem w porządku. Przez chwilę nawet udało mi się utrzymać z nim kontakt wzrokowy, nie czując strachu. Tym razem to on spuścił wzrok. Wyglądał, jakby nie wiedział, jak się ma zachować. No tak, przecież to maszyna. Domyśliłam się, że nie może odpowiedzieć na mój uśmiech. Być może nawet nie wiedział, co on oznacza.

– Chyba już czas odpocząć? – zapytałam niepewnie.

– Tak. Masz rację, dziewczyno – powiedział do mnie bezosobowo.

– Nazywam się Ellina, mów mi Lina. – „Może jednak jakoś się dogadamy?” Uśmiechnęłam się po raz kolejny. I choć on nie odwzajemnił tego gestu, dostrzegłam, że pokiwał dwa razy głową na zgodę.

– Mów do mnie ZOX, Lina – odpowiedział ze stoickim spokojem. Jego twarz nawet na chwilę nie drgnęła przyjacielskim uniesieniem brwi czy ust. Wciąż miał ten sam wyraz twarzy, jakby był jedynie pustą, mechaniczną lalką stworzoną do zabijania.

– ZOX – powtórzyłam jego imię i po raz pierwszy spojrzałam na niego inaczej niż ze strachem, który w jego obecności zaczął powoli maleć, robiąc miejsce innemu uczuciu. Jego oczy ponownie uniosły się ku mnie. Nawet nie mrugnął, jakby nie chciał spuścić mnie z „celownika”. I nagle dostrzegłam w jego oczach coś jeszcze – smutek? Żal? Tęsknota? Mijały kolejne sekundy, a my wciąż patrzyliśmy na siebie. Żadne z nas nieśmiało przerwać tego dziwnego połączenia. Przestałam się bać. W środku był inny niż na zewnątrz, ale czyż nie były to tylko moje złudzenia? Tę świętą ciszę, która zawiązała się między nami, przerwał głos Olanty.

– Czas na odpoczynek! – powiedziała, gdy tylko wyszła na werandę.

Otrząsnęłam się, a ZOX wlepił wzrok w ziemię. Magiczne połączenie zostało przerwane, ulotniło się. W moim sercu zachowało się jednak poczucie spokoju, i to ono przepędziło strach. Guard był obrońcą ludzkości, był moim strażnikiem.