Zatrzymaj się - Malinowski Bartłomiej - ebook + książka

Zatrzymaj się ebook

Malinowski Bartłomiej

3,7

Opis

Czy w świecie pozbawionym reguł można nadal mówić o istnieniu zła?

Tajson żyje według zasad, które sam wyznacza. Żyje szybko – nie stroniąc od drobnych przestępstw i kłodzkiego półświatka, nigdy jednak wbrew wewnętrznemu dekalogowi. Pewnego dnia, po ciągu wyjątkowo niefortunnych zdarzeń, odespawszy feralne przygody obudzi się i zrozumie, że czas – a wraz z nim świat – stanęły w miejscu.

Jak niewiele trzeba, by popaść w obłęd? Prawo? Moralność? Rozsądek? A gdyby tak wszystko to, co trzyma świat w ryzach od tysięcy lat, pewnego dnia… przestało istnieć?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 351

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (3 oceny)
2
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mzn1971

Nie polecam

Żenujące
00

Popularność




Re­dak­cja i ko­rekta: Mag­da­lena Gonta-Bier­nat
Pro­jekt okładki i skład: Ma­rek Jad­czak
Co­py­ri­ght by Bar­tło­miej Ma­li­now­ski 2023
Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion by Wy­daw­nic­two Nocą, War­szawa 2023
ISBN 978-83-967790-1-4
WY­DAW­NIC­TWO NOCĄ ul. Fi­li­piny Pła­sko­wic­kiej 46/89 02-778 War­szawa NIP: 9512496374www.wy­daw­nic­two­noca.pl e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­noca.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Alek­san­drze – ko­bie­cie,

która nie mó­wiąc przy tym nic,

na­uczyła mnie pi­sać.

PIĄ­TEK

Mu­simy za­cze­kać na na­sze du­sze, aby miały szansę nas do­go­nić.

Woj­ciech Eichel­ber­ger, Krótko mó­wiąc

1

– Czas!

Taj­son na mo­ment prze­staje ude­rzać w wo­rek. Prze­ciera twarz rę­ka­wicą.

– Cios ma iść ze skrętu tu­ło­wia. Nie po­chy­laj się. Patrz. – Tre­ner po­ka­zuje na worku pod­ręcz­ni­kowy lewy sier­powy, skrę­ca­jąc przy tym całe ciało. – Po­je­dyn­czo bi­jesz okej, ale po­chy­lasz się przy kom­bi­na­cji. – Tre­ner staje sze­roko na no­gach i przy­ciąga gardę do po­licz­ków.

Taj­son stara się za­pa­mię­tać każdą z jego wska­zó­wek.

– Mamy lewy, prawy... – Wspo­mniane ciosy lą­dują na worku. Tre­ner za­styga w ostat­niej po­zy­cji. – I te­raz nie na­chy­lasz się ra­zem z cio­sem... – mówi. – Tylko... – Od­chyla się, w jed­nym mo­men­cie skręca kostkę, wbija ko­lano i całą sprę­ży­sto­ścią ciała tra­fia wo­rek pod­ręcz­ni­ko­wym le­wym sier­po­wym. Huk nie­sie się po salce gło­śnym echem. – Ze skrętu, tak?

Taj­son staje pod wor­kiem. Nie znosi, gdy tre­ner coś na nim po­ka­zuje. Salka prze­staje ćwi­czyć. Kil­ka­na­ście par oczu sku­pia te­raz na nim całą swoją uwagę. Nie lubi, gdy się na niego pa­trzy.

– Do­bra, spró­buj.

Taj­son roz­luź­nia barki i wy­pro­wa­dza z gra­cją za­dany cios.

– Tak jest! Skręt tu­ło­wia, ko­lano, bio­dro! Te­raz kom­bi­na­cją!

Taj­son cofa ręce do gardy. Wy­pro­wa­dza dwa szyb­kie pro­ste i koń­czy sil­nym le­wym sier­po­wym. Cios brzmi jak strze­le­nie z bi­cza.

Sze­roki w bar­kach, umię­śniony la­tami tre­nin­gów, dwu­krotny kra­jowy mistrz Pol­ski, dzi­siaj tre­ner, któ­rego sny o mię­dzy­na­ro­do­wej ka­rie­rze ucięła kon­tu­zja barku, zwraca się do ob­ser­wu­ją­cej go bacz­nie resztki uczniów:

– Ostatni cios koń­czy ak­cję! – woła. – Lewy, prawy i...

Huk ciosu nie­sie się po sali. Cia­sna ko­szulka z logo Pol­ski Wal­czą­cej pęcz­nieje zryw­nie przy ude­rze­niu.

– Jesz­cze raz, Pio­truś, po­każ...

Pio­truś, my­śli Taj­son, ale po­słusz­nie staje na­prze­ciw worka. Przy­gląda się miej­scu, gdzie wy­lą­duje cios. Osiada na no­gach, wy­rzuca z barku lewy pro­sty, do­kłada prawy, wraca do gardy i z ca­łej siły wy­pro­wa­dza lewy sier­powy. Cios tra­fia w śro­dek worka z gło­śnym pla­śnię­ciem.

– Tak! – krzy­czy tre­ner. – Tak ma­cie ro­bić! Mi­nuta prze­rwy!

Taj­son siada pod ścianą. Lubi swo­jego tre­nera, bo to fa­cho­wiec i – co waż­niej­sze – nie jest fra­je­rem. Nie lubi je­dy­nie, gdy tam­ten coś na nim po­ka­zuje. Woli pra­co­wać w ci­szy. Naj­tward­szy na sali to naj­cich­szy na sali. „Na tre­ningu ma być sły­chać tylko ciosy”, po­wie­dział kie­dyś ktoś mą­dry. „Lu­dzie cha­rak­terni po­ru­szają się w ci­szy”, po­wie­dział ktoś jesz­cze mą­drzej­szy.

– Łok­cie wy­soko! Cios sier­powy osła­nia przed kontrą!

W ką­tach salki tre­nu­jący po­wta­rzają „na su­cho” po­ka­zaną kom­bi­na­cję. Taj­son siada pod ścianą obok Ru­dego.

– Co to za nowy? – pyta, wska­zu­jąc pulch­nego ko­le­sia mar­ku­ją­cego lewy sier­powy.

– Który? Ten młody?

– Nie. Ten gruby.

– A, ten. Nie py­taj... – od­po­wiada Ru­dzie­lec.

Taj­son robi zdzi­wioną minę.

– Znam go?

– Mam na­dzieję, że nie. Ale Siwy go zna.

Taj­son marsz­czy brwi.

– Nasz Siwy? Skąd on zna niby ta­kiego sta­ru­cha? To ja­kiś jego wu­jek czy coś?

Ru­dzie­lec kręci głową i po­pra­wia ban­daże.

– To kla­wisz, mordo. – Ele­menty ukła­danki two­rzą wy­raźny ob­raz. Jako re­cy­dywa Siwy od­sia­dy­wał drugi wy­rok w Kłodzku. Ta­tuś­ko­waty fa­cet z ta­tu­ażem ty­grysa na ra­mie­niu mu­siał go wtedy nad­zo­ro­wać.

– No i po co on tu przy­szedł?

Ru­dzie­lec wzru­sza ra­mio­nami.

– Nie wiem. Sam go spy­taj.

– Nie będę go o nic py­tał – obu­rza się Taj­son. – Mó­wił coś Siwy o nim?

– Siwy ci nic nie po­wie. Ani na swo­ich, ani na tam­tych. Znasz go.

– Znam – po­twier­dza Taj­son z apro­batą i ści­ska moc­niej ban­daże. – W któ­rej?

Ru­dzie­lec od­tyka się od bu­telki z izo­to­ni­kiem.

– Co „w któ­rej”?

– W któ­rej go po­łożę?

– Daj spo­kój... Tre­ner bę­dzie krzy­czał.

– I tak bę­dzie krzy­czał. – Taj­son wkłada rę­ka­wice. – Jak się kla­wisz nie chce bić, to niech idzie ko­pać piłkę. W któ­rej?

Ru­dzie­lec za­my­śla się na mo­ment, marsz­cząc przy tym pie­go­wate czoło.

– Nie wiem... W trze­ciej?

– O „fajka”, że szyb­ciej?

– Nie dasz rady. To prze­cież do­ro­sły chłop.

– Mhm – mru­czy Taj­son i wstaje.

– Do­bra! – Tre­ner klasz­cze w dło­nie. – Runda ska­ka­neczki i wal­czymy!

Taj­son prze­ciera lu­stro z pary. Tak­suje kry­tycz­nie swoje od­bi­cie. Zdo­biący spo­cony tors ta­tuaż wy­gląda jak świeżo zro­biony. Wy­cięte pod skórą mię­śnie brzu­cha ry­sują się w świe­tle gór­nych lamp. Ła­pie za ska­kankę, gdy lu­stro znowu za­pa­ro­wuje. Ob­raz wy­tre­no­wa­nego ciała znika pod war­stwą osia­dłej pary. Tre­ner w rogu sali ły­pie na zwi­sa­jący z szyi spor­towy ze­ga­rek.

– CZAS!

Dwa­na­ście ska­ka­nek zrywa się do ży­cia, tłu­kąc ryt­micz­nie o pod­łogę. Żyłka Taj­sona bije szyb­ciej od po­zo­sta­łych.

Cyk-cyk-cyk-cyk...

Ska­cząc, roz­gląda się po sali. Na tre­ning przy­szło kilku go­ści, z któ­rymi o wiele chęt­niej od­byłby spa­ring. Miał dziś do ure­gu­lo­wa­nia je­den ra­chu­nek.

Cyk-cyk-cyk-cyk...

Sza­nuje swo­jego tre­nera, bo fa­cet po­świę­cił ży­cie, kle­piąc się na ama­tor­skich rin­gach i za­miast przejść na za­wo­dow­stwo, za­in­we­sto­wał swój ta­lent w kłodzką szkółkę boksu. Na­le­żało go za to ce­nić, ale Taj­son ma dzi­siaj do wy­rów­na­nia pe­wien dług.

Cyk-cyk-cyk-cyk...

Przy­gląda się swo­jemu prze­ciw­ni­kowi. Sta­tu­siały kla­wisz le­d­wie ra­dzi so­bie ze ska­kanką. Co chwila gubi rytm i plą­cze się w niej jak w pa­ję­czej sieci. Jest pulchny i po­wolny. Prze­ja­wia to w każ­dym ru­chu. Wi­dać to na­wet po jego umę­czo­nej twa­rzy. Nie­zdar­ność kla­wi­sza tylko upew­nia Taj­sona, że ma nad nim prze­wagę w każ­dym moż­li­wym aspek­cie.

Cyk-cyk-cyk-cyk...

Na czole Taj­sona po­ja­wia się strużka potu. Od­rywa się od twa­rzy i roz­bija na ma­cie. Taj­son przy­myka oczy i wi­zu­ali­zuje spa­da­jące na świń­ską twarz kla­wi­sza ciosy. Im moc­niej my­śli o ro­bie­niu mu krzywdy, tym moc­niej tłu­cze ska­kanką.

Cyk-cyk-cyk-cyk!

Każ­dego in­nego na sali po­trak­to­wałby w cy­wi­li­zo­wany spo­sób, ale nie jego. Służbę wię­zienną na­le­żało trak­to­wać tak, jak trak­to­wała ona tych, któ­rych miała pil­no­wać – tłuc do spodu i pa­trzeć, czy równo pu­chło.

Cyk-cyk-cyk-cyk!

Im dłu­żej mu się przy­gląda, tym więk­szą od­razą do niego pała. Nie wie, co brzy­dzi go w nim bar­dziej – otyłe, za­po­cone dup­sko scho­wane w sza­rych dre­sach czy wy­ko­ny­wany przez niego za­wód. Ro­zu­mie, dla­czego tre­ner wpusz­czał ta­kich jak on na za­ję­cia. Z cze­goś trzeba prze­cież opła­cać ra­chunki. Nie ro­zu­mie jed­nak, dla­czego kla­wi­sze, po­li­cjanci, CBŚ i reszta śmieci nie za­łoży wła­snych klu­bów, tylko bru­kają swoją obec­no­ścią po­rządne miej­sca jak to.

Cyk-cyk-cyk-cyk!

Nie po­wi­nien tu przy­cho­dzić. Mę­czący ska­kankę kla­wisz jest jak ko­leś ciam­ka­jący gumę w ko­ściele. Swoją obec­no­ścią i za­cho­wa­niem bez­cze­ści ich mekkę, mekkę Taj­sona. Na salkę bok­ser­ską przy­cho­dzi się umy­tym, przy­go­to­wa­nym, na­je­dzo­nym i ze sprzę­tem go­to­wym do tre­ningu. Tre­ning wy­ko­nuje się od A do Z, nie ma­ru­dzi, nie pła­cze i nie scho­dzi z ringu w po­ło­wie rundy. Tak mó­wią nie­pi­sane za­sady tego świę­tego miej­sca. Za­kłó­ca­jący po­rzą­dek w ich miej­scu kultu gru­bas samą swoją obec­no­ścią pro­sił się o ło­mot.

Ale nie to jest w tym wszyst­kim naj­gor­sze.

Cyk-cyk-cyk-cyk!

Naj­gor­sze w tym wszyst­kim jest to, że fa­cet nie uczy się bić – jak Taj­son i cała reszta – dla sa­mego sie­bie, dla wła­snej sa­tys­fak­cji. Gość przy­cho­dzi tu uczyć się bić, żeby spraw­niej pa­cy­fi­ko­wać więź­niów. I to wła­śnie było nie do za­ak­cep­to­wa­nia.

Cyk-cyk-cyk-cyk!

– Dwie mi­nuty do końca!

Ska­kanka chłosz­cze pod­łogę. Nie mo­gąc na niego dłu­żej pa­trzeć, Taj­son od­wraca wzrok do lu­stra. Stwier­dza, że wy­pa­da­łoby się ob­ciąć. Wy­cięty na czubku głowy wą­ski trój­kąt jest już le­d­wie wi­doczny. Z fry­zury à la Że­la­zny Mike ro­biła się po­woli „mamo, pró­bo­wa­łem się sam ostrzyc, ale nie wy­szło”, a nie może prze­cież wy­glą­dać jak żul. Chło­pa­kowi jego po­kroju nie wy­pada cho­dzić nie­ele­gancko. Stwier­dza, że po pracy musi od­wie­dzić Ninę.

Cyk-cyk-cyk-cyk!

– Mi­nuta!

Taj­son za­gęsz­cza tempo. Bi­czuje pod­łogę bły­ska­wicz­nym ste­pem. Ska­kanka śmiga pod no­gami, le­d­wie wi­doczna dla ludz­kiego oka. Kręci po­dwój­nie, prze­kłada ręce, tnie po­wie­trze jak wście­kły, nie zwa­ża­jąc na zmę­cze­nie.

Cyk-cyk-cyk-cyk-cyk-cyk-cyk-cyk!

Chło­pak ćwi­czący obok, spo­gląda na niego ze skry­wa­nym za­chwy­tem. Taj­son wy­ła­puje jego spoj­rze­nie ką­tem oka. Wi­dząc to, przy­spie­sza jesz­cze bar­dziej.

Cyk-cyk-cyk-cyk-cyk-cyk!!!

– Czas!

Taj­son jed­nak nie prze­staje ska­kać. Daje resz­cie do zro­zu­mie­nia, że jest od nich wy­trzy­mal­szy. Chłosz­cze matę, mimo że wszy­scy inni odło­żyli już ska­kanki.

– Mi­nuta prze­rwy! Ubie­ramy się! Szczęki, ka­ski!

Cyk-cyk-cyk-cyk-cyk-cyk!!!

Przy su­fi­cie, opra­wiony w sze­roką an­ty­ramę, wisi nie kto inny, jak sam Że­la­zny Mike. Taj­son lubi to zdję­cie. Przed­sta­wia Mike’a wcho­dzą­cego do ringu z Ty­rel­lem Big­g­sem. Mike ma na so­bie trzy mi­strzow­skie pasy: fe­de­ra­cji WBC, WBA i IBF. Wy­gląda, jakby w tam­tej chwili nic nie mo­gło go po­ko­nać, na­wet śmierć.

Zdję­cie opa­trzono słyn­nym już cy­ta­tem z wy­wiadu po wy­gra­nej walce z Lou Sa­va­rese’em. Na­ćpany ko­ka­iną Mike wy­glą­dał wtedy jak cień sie­bie i – o ile można tak po­wie­dzieć o czar­no­skó­rym – był blady jak gówno. Wy­grał w pierw­szej run­dzie, w nar­ko­ty­ko­wej wście­kliź­nie, nie prze­sta­jąc okła­dać mło­dego Tek­sań­czyka jesz­cze długo po tym, gdy sę­dzia prze­rwał po­je­dy­nek. Taj­son zna cy­tat nie­mal na pa­mięć.

„Je­stem naj­lep­szym, jaki kie­dy­kol­wiek stą­pał po tej ziemi!”

Cyk-cyk-cyk-cyk!!!

„Naj­bar­dziej bru­tal­nym, okrut­nym, bez­względ­nym mi­strzem świata, ja­kiego wi­dział świat!”

Cyk-cyk-cyk-cyk!!!

„Nikt nie jest w sta­nie mnie po­wstrzy­mać!”

Cyk-cyk-cyk-cyk!!!

„Le­nox to zdo­bywca? Nie! Ja je­stem Alek­san­drem, nie on! Je­stem nie­prze­jed­nany!”

Cyk-cyk-cyk-cyk!!!

Nogi prze­bie­rają pod Taj­so­nem jak pusz­czony z górki ro­wer na ni­skim biegu.

Cyk-cyk-cyk-cyk!!!

„Je­stem Son­nym Li­sto­nem, je­stem Jac­kiem Demp­seyem!”

Cyk-cyk-cyk-cyk!!!

„Nie ma dru­giego jak ja! Je­stem jak oni!”

Cyk-cyk-cyk-cyk!!!

„Mój styl jest bo­ski, obrona nie­ska­zi­telna, je­stem bez­względny!”

– CZAS!

Taj­son od­rzuca linkę pod za­pa­ro­wane lu­stro. Czuje, że zje­dzona w ka­lo­riach siła do­piero te­raz za­częła w pełni na­pę­dzać jego or­ga­nizm. Za­kłada tylko si­li­ko­nową szczękę. Nie lubi ćwi­czyć w ka­sku. Sam Ke­vin Ro­oney po­wie­dział kie­dyś, że ka­ski wcale nie są bez­pieczne. Czło­wiek ma wra­że­nie, że jest wtedy le­piej chro­niony, przez co zbiera dwa razy wię­cej cio­sów. Spa­ro­wać na­le­żało tak, jak wal­czyć: tra­fiać i nie dać się tra­fić. Wbrew po­zo­rom ka­ski wcale nie chro­niły przed utratą sza­rych ko­mó­rek.

– Trzy rundy po trzy mi­nuty, tak?! – krzy­czy tre­ner. – Co rundę zmiana!

– No to chyba nie bę­dziesz miał trzech rund – mówi Ru­dzie­lec.

– Nie po­trze­buję trzech – od­po­wiada Taj­son. – Tre­ne­rze! Mogę z no­wym? Chciał­bym pół­dy­stans po­ćwi­czyć... – kła­mie.

Kołcz wy­gląda na za­sko­czo­nego jego de­cy­zją.

– No pew­nie. Ma­rek! – woła, a kla­wisz pod­nosi wzrok. – Zro­bisz z Taj­so­nem dzi­siaj, okej? – Zga­dza się kiw­nię­ciem głowy. – Tro­chę cięż­szy jest, ale wzro­stowo pa­su­je­cie – zwraca się do Taj­sona. – Bij prze­kro­jowo, do­bra? Dół i góra. – Po­ka­zuje cios na że­bra i skroń. – Dwa na dół i góra, do­bra?

– Ja­sne.

Na końcu sali jego spa­ring part­ner do­pa­so­wuje kask. Za­pina czer­wone rę­ka­wice Ever­last, za co Taj­son jesz­cze bar­dziej go nie lubi. Tylko jedna osoba mo­gła no­sić ta­kie rę­ka­wice i był nią sam Że­la­zny Mike. Ever­last po­wi­nien je eme­ry­to­wać.

– Do­bie­ramy się!

Spod ko­szulki bez ra­mią­czek wy­stają owło­sione ra­miona. Kla­wisz przy­po­mina nieco Fran­co­isa Bo­thę, któ­rego Ty­son ubił jesz­cze przed za­koń­cze­niem ka­riery. Zbił go, bo miał długi – zbił go, bo mu­siał. Z iden­tycz­nych po­bu­dek Taj­son wziął so­bie do pary ta­tuś­ko­wa­tego kla­wi­sza. Mu­siał go zbić.

– Do­bra! – Tre­ner prze­li­cza zgro­ma­dzo­nych na sali. – Pa­weł do Mar­cina! Ru­dzie­lec do Mi­chała! Da­rek do Si­wego! Wi­śnia z Taj­so­nem!

Wi­śnia, my­śli Taj­son, za­sta­na­wia­jąc się, od kiedy w ogóle kla­wi­sze no­sili ksywki. Je­śli to jemu przy­szłoby je przy­dzie­lać, na­zy­wałby ich „Cwel 1”, „Cwel 2”, „Cwel 3” i ko­lejno.

Kla­wisz po­ka­zuje się Taj­so­nowi, uno­sząc dłoń. Taj­son za­uważa, że fa­cet le­d­wie się spo­cił. Oszu­ki­wał na roz­grzewce i wy­cho­dził do walki zimny, za­tem po­wolny i ocię­żały. Być może roz­grzałby się do trze­ciej rundy, ale Taj­son nie ma za­miaru dać mu trzech rund. Dla opa­słego straż­nika tre­ningi są pew­nie je­dy­nie od­skocz­nią od żony, dzie­cia­ków i pracy. Dla Taj­sona są za to pod­stawą prze­trwa­nia i ce­lem sa­mym w so­bie. Salka jest miej­scem kultu, do któ­rego, je­śli tylko nie zmaga go cho­rób­sko, od­bywa piel­grzymki trzy razy w ty­go­dniu.

– Cześć – wita się kla­wisz.

– Cześć.

Taj­son po­pra­wia rę­ka­wice i czeka nie­cier­pli­wie, aż kla­wisz za­łoży swoje. Czyn­ność, która po­winna za­jąć w po­ry­wach do pię­ciu se­kund, zaj­muje gru­ba­sowi trzy razy tyle. Każdy jego ruch jest ohyd­nie fleg­ma­tyczny. Mar­nuje jego czas. Po­winni się już bić. Po­wi­nien już go okła­dać, a na­dal stoi jak kre­tyn i pa­trzy, jak tam­ten guz­drze się z rę­ka­wi­cami.

– Po­móc?

– Nie, nie trzeba... Nowe są i jesz­cze nie roz­bite, wiesz...

No to na mnie ich ra­czej nie roz­bi­jesz, my­śli Taj­son.

Ob­raz gru­basa ubie­ra­ją­cego nie­zdar­nie szczękę wrzyna mu się w umysł jak ka­wa­łek szkła. Każdy jego ruch jest gnu­śny. Do tego rę­ka­wice wy­glą­dają na nowe. Ku­pił je nie­dawno z pen­sji kla­wi­sza, czy­taj: z wy­płaty za gnę­bie­nie osa­dzo­nych. W pracy i w łóżku jest na pewno taki sam. Gdy któ­re­muś z chło­pa­ków od­sia­du­ją­cych wy­rok trzeba wy­pi­sać prze­pustkę, szma­ciarz też na pewno zwleka w nie­skoń­czo­ność i spo­wal­nia cały pro­ces.

– Już?

– Thak! – beł­ko­cze kla­wisz przez wło­żoną szczękę i wy­sta­wia rę­ka­wicę do zbi­cia. Taj­son nie­chęt­nie, ale ją przy­bija. – Nie be­żesz ka­sku?

W od­po­wie­dzi Taj­son tylko kręci głową, czym uzy­skuje za­mie­rzony efekt – w oczach kla­wi­sza po­ja­wia się iskierka nie­pew­no­ści.

– Czter­dzie­ści pro­cent! Bez jadu! Trzy mi­nuty! CZAS! – krzy­czy tre­ner.

Taj­son pod­sta­wia się i po­zwala, by kla­wisz za­dał kilka cio­sów. Zbija je gładko i przyj­muje na gardę. Py­kają chwilę, aż wresz­cie Taj­son wy­pa­truje swoją szansę – po le­wym sier­po­wym kla­wisz nie wraca do gardy. Taj­son z ca­łej siły tra­fia go sier­po­wym w skroń.

Pulchny fa­cet za­ta­cza się do tyłu, ła­pie zbież­ność, mruga, ale za­raz ener­gicz­nie pod­ciąga gardę. Taj­son pod­nosi prze­pra­sza­jąco rę­ka­wicę. Robi to tylko dla­tego, żeby jesz­cze bar­dziej go upo­ko­rzyć. Gdy wra­cają do gardy, roz­ju­szony kla­wisz ude­rza dwa lewe i prawy, ale Taj­son wy­bra­nia każdy cios i z ca­łej siły od­daje pod­bród­ko­wym. Głowa kla­wi­sza od­ska­kuje. Po­pra­wia kask. Mruga, kręci głową, ale na­dal na­piera. Pró­buje za­dać kom­bi­na­cję, ale Taj­son prze­pusz­cza wszyst­kie ciosy, pró­bu­jąc go zmę­czyć. Gdy straż­nik chce po­no­wić, Taj­son scho­dzi ni­sko na no­gach i wali go pro­sto w ucho.

Kla­wisz za­ta­cza się do tyłu. Do­cho­dzi do sie­bie i prze­ciera miej­sce, gdzie wy­lą­do­wał cios. Pró­buje na­cie­rać. Taj­son prze­pusz­cza szarżę i ucieka za plecy. Za­nim kla­wisz po­now­nie na­mie­rza go wzro­kiem, Taj­son wy­pro­wa­dza cios na wą­trobę. Twarz straż­nika wy­krzy­wia gry­mas bólu, ale wal­czy da­lej. Taj­son unika kilku nie­zdar­nych pro­stych i zwin­nie od­daje kontrę. Cios tra­fia na czoło. Ucieka w prawo, bije na kor­pus i koń­czy pro­stym w czu­bek nosa. Kla­wisz nie na­dąża z obroną. Przyj­muje wszystko na głowę. Scho­wany za po­dwójną gardą wy­gląda jak ku­jon, któ­remu ktoś ka­zał tu dzi­siaj przyjść.

Wtedy Taj­son od­pala se­rię. Ude­rza kom­bi­na­cją, bije na kor­pus, wą­trobę, tra­fia w splot. Ostat­nie dwa pod­bród­kowe pod­bi­jają świń­ską twarz, jakby miał wy­sko­czyć z niej pie­nią­żek.

Kla­wisz się od­suwa. Taj­son pod­trzy­muje tem­pe­ra­turę ciała, ska­cząc z nogi na nogę. Dla nie­po­znaki zbliża się i przyj­muje kilka cio­sów na gardę, ale na­wet ich nie czuje. Od­daje za to so­lid­nie, ale, o dziwo, kla­wisz jesz­cze się broni. Za­ko­do­wana głę­boko w DNA mę­ska duma nie po­zwala mu od­pu­ścić. Choć jest czer­wony ze zmę­cze­nia, na­dal wal­czy. Wy­gląda te­raz, jakby wy­szedł z sauny. Taj­son ko­rzy­sta z jego zmę­cze­nia i do­ska­kuje z cio­sem. Tra­fia pro­stym na czoło i do­kłada lewy na szczękę. Straż­nik pró­buje od­dać, ale ma­sywna ręka prze­la­tuje tylko przed twa­rzą Taj­sona ni­czym w zwol­nio­nym tem­pie. Nie prze­pusz­cza­jąc oka­zji, od­daje trzema so­lid­nymi cio­sami na że­bra. Z ust kla­wi­sza do­cho­dzi ci­che syk­nię­cie.

– Mi­nuta!

Taj­son od­chyla się i tra­fia pro­sto w twarz. Pod no­sem kla­wi­sza ma­luje się na­gle strużka krwi. Prze­ciera ją, ale tylko roz­ma­zuje czer­wień na po­liczku. Mruga, jakby pró­bo­wał ła­pać zbież­ność i po­now­nie na­ciera. Wpada w Taj­sona jak ogar­nięty we­sel­nym tań­cem pi­jany wu­jek, na co Taj­son tylko cze­kał.

Prze­pusz­cza szarżę i z ca­łej siły tra­fia pod­bród­ko­wym w miej­sce nie­osło­nione ka­skiem. Kla­wisz na­wet się nie chwieje. Ude­rze­nie po pro­stu odłą­cza mu nogi. Upada, jakby na­gle stwier­dził, że usią­dzie po tu­recku.

– Taj­son! Kurwa mać!

– Nie chcia­łem – od­po­wiada Taj­son i pusz­cza Ru­dziel­cowi oczko.

Do­ciera do niego, że pa­trzy te­raz na nich cała sala. Jest to jed­nak ro­dzaj spoj­rze­nia, które lubi. W ich oczach ma­luje się strach – boją się go, więc go sza­nują.

Tre­ner po­maga zdjąć kla­wi­szowi kask i ma­suje go po ple­cach. Spo­koj­nie czeka, aż ten zła­pie od­dech.

– Pa­no­wie! Stop na chwilę! – Cała sala sku­pia te­raz wzrok na tre­ne­rze. – Mi­siek! Zo­staw, kurwa, ten wo­rek! – upo­mina. Kla­wisz po­woli ła­pie od­dech i pró­buje dźwi­gnąć się na nogi. – Słu­chać mnie tu te­raz! – Tre­ner nie umie ina­czej mó­wić. Lata tre­nin­gów za­szcze­piły w nim in­struk­tywny, po­ucza­jący ton. – Za­sada nu­mer je­den! Ostroż­nie, tak?! Chce­cie się po­na­pier­da­lać?! To się pro­szę za­pi­sać na za­wody!

– Wy­cią­ga­nia chuja z wody... – szep­cze za ple­cami Taj­sona Ru­dzie­lec. Z tru­dem po­wstrzy­mują śmiech.

– To jest grupa za­awan­so­wana! Tu jak tra­fi­cie, to boli! – mówi, nie­świa­do­mie mio­ta­jąc przy tym pię­ściami w po­wie­trze. – Uwa­żamy na sie­bie, tak?! – pyta, ale w od­po­wie­dzi otrzy­muje je­dy­nie po­mruk jak ze szkol­nych ła­wek. – TAK?!

– TAK!!! – od­krzy­kują wspól­nie, koń­cząc tre­ning.

Taj­son od­wraca się w stronę torby i uśmie­cha pod no­sem. Od­wią­zuje owijki. Kra­nówka z bi­donu sma­kuje te­raz jak mi­lion do­la­rów.

– Wy­gląda na to, że wi­sisz mi szluga.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki