Dywan Zachodu I Wschodu - Johann Wolfgang Von Goethe - ebook

Dywan Zachodu I Wschodu ebook

Johann Wolfgang von Goethe

0,0

Opis

Wydawca: Fundacja Evviva L’arte

 

Nowy przekład dzieła Goethego. Prezentowana książka to pełne wydanie wraz z oryginalnymi „Notami i rozprawami dla lepszego rozumienia Dywanu Zachodu i Wschodu”, a także obszernym posłowiem prof. Wojciecha Kunickiego:

„Jak wszystkie teksty Goethego, jest to twór kokieteryjny, bo aktorski. Liryka roli z wymykającymi się znaczeniami, niepozwalająca na jakiekolwiek utrwalania sensów, poza jednym: słownego wyrazu 
wolności we mnie (Freisinn), bez jakichkolwiek pretensji do zaanektowania czy ograniczania tej wolności przez narzucane sensy. Obowiązuje tu podstawowa zasada poetycka wielokrotnych wzajemnych odzwierciedleń. Poeta jest Hafizem, Hatemem, Mirzą, kupcem, podróżnym, Beduinem, starym parsem, Mahometem pod Bedr czy w raju, odnajduje siebie w Zulejce i sakim, którzy wchodzą z nim w ironiczny często dialog, będący obok obrazu podróży oznaką kolejnej strategii poetyckiej Goethego. Jest Timurem, Aleksandrem, Napoleonem, którzy są także odzwierciedleniem jego wyobrażeń o wielkości. Jest to zatem pierwszy w dziejach literatury powszechnej, które to pojęcie, analogiczne do „historii powszechnej”, ukuł właśnie sam Goethe, zwarty tom poetycki, wskazujący swoim tytułem Dywan Zachodu I Wschodu – przy całej różnorodności właściwej perskiemu dywanowi, zgromadzeniu zatem – na jeden temat: kreację jednego w swej różnorodności świata za pomocą słowa.

(...)

Niesamowita jest powaga, z jaką nauka traktuje ten zbiór. Każe ona ignorować element błazeństwa, żartu, persyflażu kryjący się w poezji Hatema, Hafi za, Mirzy, Goethego czy jak im tam, traktując bez należytej powagi dyrektywę poety, że może on, choć błazeński, być też mistycznie święty.”

 

Zrealizowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego  pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 418

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Na pod­sta­wie Go­ethe: West-östli­cher Di­van. Unter Mi­twir­kung von Hans He­in­rich Scha­eder he­raus­ge­ge­ben und er­läu­tert von Ernst Beu­tler, Die­te­rich’sche Ver­lags­bu­ch­han­dlung zu Le­ip­zig 1943.
Re­dak­cja: Mag­da­lena Byr­ska
Ko­rekta: Anna Ko­ral
Pro­jekt okładki: To­masz Bar­damu
Skład: Stu­dio Ar­tix, Ja­cek Ma­lik, info@ar­tix.pl
Co­py­ri­ght © for this edi­tion by Fun­da­cja Evviva L’arte
Do­fi­nan­so­wano ze środ­ków Mi­ni­stra Kul­tury i Dzie­dzic­twa Na­ro­do­wego po­cho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tury
Wy­da­nie pierw­sze, War­szawa 2023
ISBN 978-83-968598-6-0
Fun­da­cja „Evviva L’arte” ul. Ra­cła­wicka 23/20, 02-601 War­szawa e-mail:wy­daw­nic­two@evvi­va­larte.orgwww.evvi­va­larte.org
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Do tego wy­da­nia

Ni­niej­sze wy­da­nie za­wiera tekstDy­wanu osta­tecz­nie usta­lony przez Go­ethego w roku 1827, a za­tem nie­jako wy­da­nie „ostat­niej ręki”. Tłu­ma­cze do­dali po­nadto wier­sze ze spu­ści­zny, opu­bli­ko­wane za wy­da­niem: Go­ethe, West-östli­cher Di­van, unter Mi­twir­kung von Hans He­in­rich Scha­eder he­raus­ge­ge­ben und er­läu­tert von Ernst Beu­tler, Le­ip­zig 1943, s. 136–148. W kwe­stii pi­sowni nazw per­skich lub arab­skich tłu­ma­cze po­zo­sta­wili nie­kiedy oso­bli­wo­ści pi­sowni Go­ethego, a za­tem przy­kła­dowo w pierw­szym wier­szu Mo­ganni Name nieHi­dżra, aleHe­gire, da­jąc w od­po­wied­nich miej­scach now­sze trans­kryp­cje tych nazw lub trans­kryp­cje wy­stę­pu­jące w źró­dłach, ja­kimi po­słu­żył się Go­ethe, głów­nie u Wil­liama Jo­nesa. W przy­padku trans­kry­bo­wa­nia nazw z ję­zyka nie­miec­kiego au­to­rzy zde­cy­do­wali się po­łą­cze­nie sch trans­kry­bo­wać jakoż, s za­zwy­czaj jakoz, ei prze­waż­nie jakoai. Pu­bli­ku­jąc po raz pierw­szy w ję­zyku pol­skim Noty i roz­prawy dla lep­szego zro­zu­mie­nia Dy­wanu Za­chodu i Wschodu, tłu­ma­cze uznali, że sta­no­wią one zna­ko­mity ko­men­tarz do wier­szy tego cy­klu, dla­tego zre­zy­gno­wali z dro­bia­zgo­wego ko­men­to­wa­nia, tym bar­dziej że czy­tel­nik ma do dys­po­zy­cji nie­prze­braną li­te­ra­turę przed­miotu, głów­nie w ję­zyku nie­miec­kim. Pod­stawą prze­kładu jest wspo­mniane wy­żej wy­da­nie Ern­sta Beu­tlera, przy czym au­to­rzy po­słu­gi­wali się także wy­da­niem pod re­dak­cją Eri­cha Trunza (tzw. Ham­bur­ger Aus­gabe) oraz zna­ko­mi­tym wy­da­niem w „Bi­blio­thek Deut­scher Klas­si­ker” pod re­dak­cją Hen­drika Bi­rusa. Pod­kre­śle­nia po­ety za­zna­czono roz­strze­le­niem.

Woj­ciech Ku­nicki

Prze­kłady po­ezji de­dy­kuję mo­jej żo­nie Ma­rii

W.K.

MO­GANNI NAME

KSIĘGA ŚPIE­WAKA

Lat dwa­dzie­ścia, mnie się wi­dzi,

Prze­ży­wa­łem jak dar wielki,

Sze­reg piękny jak epoka,

Gdy rzą­dzili Bar­me­ki­dzi.

.
.

HE­GIRE

Trzy skłó­cone świata strony

Drżą w za­mę­cie, nikną trony,

Uchodź na Wschód, by cię go­ścił

Pa­triar­chów wiew czy­sto­ści.

Pij Chi­zera źró­dła sło­dycz,

Pieśń i mi­łość cię od­mło­dzi.

Tam w czy­sto­ści, no i w pra­wie

Pójdę w głę­bię jak naj­da­lej.

Pra­gnę po­znać ludz­kie ple­mię,

Gdy Bóg ze­słał tu na zie­mię

Wie­dzę nieba w ludz­kiej mo­wie

I za­wartą w Jego sło­wie.

Tam gdzie oj­com w czci słu­żyli,

Obcą służbą wręcz gar­dzili,

Chcę się cie­szyć mło­dych pa­sją:

Szczo­drą wiarą, my­ślą cia­sną,

Ile słowo tam wa­żyło,

Bo mó­wio­nym sło­wem było.

Chcę ucho­dzić za pa­ste­rza,

Co w oa­zach się od­świeża,

Chcę han­dlo­wać w ka­ra­wa­nach,

Szale, kawę mieć w dy­wa­nach.

Każdą ścieżkę tam prze­mie­rzę,

Od pu­styni po miast wieże.

Tam gdzie wśród skał zio­nie prze­paść,

Ty, Ha­fi­zie, mnie po­cie­szasz.

Gdy prze­wod­nik za­chwy­cony

Pieśń twą śpiewa na wsze strony

Z osła grzbietu, gwiazdy bu­dząc,

No i zbój­ców gło­sem łu­dząc.

Czy to w łaź­niach, czy w go­spo­dach,

„Święty Ha­fiz” cią­gle wo­łam.

Kiedy we­lon ściąga luba,

A jej loki – am­bry cuda,

Gdy wieszcz szep­cze o mi­ło­ści,

Chuć w hu­ry­sach na­wet go­ści.

Czy to wa­szym zda­niem skaza,

Chce­cie tego wręcz za­ka­zać?

Wiedz­cie za­tem: wiesz­cza słowa

Wo­kół raj­skich wrót szy­bują,

De­li­kat­nie w nie pu­kają,

Wieczne ży­cie wy­pra­szają.

.

GWA­RANCI BŁO­GO­SŁA­WIEŃSTW

Kar­neol jakota­li­zman,

Wier­nym szczę­ście sam to wy­znam,

Gdy na onyk­sie uło­żony,

Złóż po­ca­łu­nek uświę­cony!

Wszel­kie wy­pę­dzi zło,

Ochroni cie­bie i miej­sce to:

A gdy wryte w niego słowo

Moc Al­la­cha głosi sobą,

Co mi­ło­ści, czynu pra­gnie,

Wów­czas zwłasz­cza wie­niec ko­biet

Ten ta­li­zman czuje w so­bie.

Amu­lety są po­dobne,

Na pa­pie­rze znaki godne,

Lecz nie mu­szą tu się tło­czyć,

Jak to na klej­no­cie zo­czysz,

Za­tem du­sze tu po­bożne

Po­miesz­czają wier­sze zbożne.

Za­wie­szają męże w wie­rze

Te pa­piery – ich szka­ple­rze.

Leczin­skryp­cja nic za sobą nie ma,

To ona sama wszystko mówi niema,

Co ty za nią po­wiesz ra­do­śnie do głębi:

Ja to mó­wię, ja sam! co mnie gnębi.

Z abrak­sa­sem rzadko staję!

Tu­taj bo­wiem mina wstrętna,

Przez obłęd nie­gdyś po­częta,

Czymś naj­wyż­szym wszak się zdaje.

Gdy ga­dam od sasa do lasa,

Jak­bym no­sił abrak­sasa.

Sy­gnet trudno na­ry­so­wać,

Naj­wyż­szy sens w naj­mniej­szej prze­strzeni,

Gdy jed­nak zdo­łasz prawdę w so­bie scho­wać,

Słowo wy­ry­jesz i nic go nie zmieni.

.

WOL­NOŚĆ WE MNIE

Daj­cie, bym siadł w swoim sio­dle!

Po­zo­stań­cie w swym na­mio­cie!

Rad dziś po­gnam w dale mo­dre,

Nad mą czapką gwiazdy złote.

*

On je gar­ścią w niebo na­szył,

Do mórz, lą­dów tę dra­binę,

Nie­chaj cie­szą oczy wa­sze,

Gdy spoj­rze­nie w górę pły­nie.

.

TA­LI­ZMANY

Boga Wschód!

I Boga Za­chód!

Pół­noc i Po­łu­dnia ląd

Trwa w po­koju jego rąk!

*

On, je­dyny spra­wie­dliwy,

Chce dla nas słusz­no­ści sa­mej.

Ze stu imion niech go sławi

Tylko to je­dyne! Amen.

*

Zmą­cić chce mnie cały za­męt,

Mie­sza mnie to za­mie­sza­nie,

Błąd wciąż pra­gnie, że­bym błą­dził.

Bóg mą miarą, Bóg mną rzą­dzi!

*

Choć sprawy ziem­skie głowę za­przą­tają,

Za­wsze mi wtedy ko­rzyść wyż­szą dają.

Wraz z pro­chem duch się nie po­grąża,

Ści­śnięty w so­bie, ku gó­rze po­dąża.

*

Kiedy od­dy­chasz, czer­piesz ła­ski obie:

Wcią­gasz po­wie­trze, wy­dy­chasz je so­bie.

Pierw­sze uci­ska, dru­gie ulgę daje,

Cud­nie sple­cione ży­cie się wy­daje.

Ty Bogu dzię­kuj, kiedy ucisk nie­sie,

Dzię­kuj mu także, gdy ulgę przy­nie­sie.

.

CZTERY ŁA­SKI

Chcąc, aby Ara­bo­wie

Wciąż prze­mie­rzali dal,

Każ­demu z nich nasz Al­lach

Te cztery ła­ski dał.

Tur­ban, co pięk­niej zdobi

Niż wszel­kie ko­rony,

Na­miot, co go spo­sobi,

By wszę­dzie miał domy.

Miecz, co go dziel­niej chroni

Niż mury i skały,

Piosnkę, co k niemu skłoni

Dziew­cząt wie­niec cały.

O kwia­tach śpie­wam cią­gle,

Zbie­ra­jąc je z szala;

Dziew­częta wie­dzą mą­drze,

Co ma pieśń im dała.

Kwia­tów, owo­ców wie­niec

Kunsz­towny tu leży;

Mo­rał wa­szym pra­gnie­niem,

To mam ich garść świe­żych.

.

PRZY­ZNAJĘ

Co ciężko ukryć? Ogień żwawy!

Za dnia go zdra­dzi zwod­ni­czy dym,

Nocą zaś pło­mień spo­twor­niały.

Na­stęp­nie ciężko skryć w sercu swym

Mi­łość nie wiem jak ta­joną,

Zwłasz­cza gdy nią oczy płoną.

Wiersz naj­trud­niej ukryć mo­żesz,

Nie na­daje się pod ko­rzec.

Le­d­wie pie­śniarz go ułoży,

Już roz­pala go duch boży.

A gdy miły jest, ład­niutki,

Ma go ko­chać świat ca­lutki.

Czyta gło­śno, czyta ci­cho,

Ra­du­jąc lub drę­cząc li­cho.

.

ŻY­WIOŁY

Ja­kimi to po­kar­mami

Pieśń praw­dziwa się żywi,

Co to la­ików za­bawi,

A mi­strzów ra­do­ścią zdziwi?

Mi­łość włada – wiemy sami,

Wszak ją wła­śnie opie­wamy.

Kiedy pie­śni two­rzy ramy,

Tym le­piej dla pie­śni sa­mej.

Póź­niej musi brzmieć dźwięk szkla­nic

I roz­bły­snąć ru­bin wina,

Ko­cha­ją­cych i pi­ja­nych

Nie­chaj wie­niec wabi, wzywa.

Po­żą­dany też szczęk broni

I surm nie­chaj za­grzmią gromy,

Kiedy laur już na skroni,

A zwy­cięzca ubó­stwiony.

W końcu jest też wszak ko­niecz­nym

Nie­na­wi­ści wy­wrzeć piętno

Na ohyd­nym i wsze­tecz­nym,

Co nie daje żyć jak piękno.

Kiedy śpie­wak tych to czte­rech

Cnót ma­te­rię zdoła zmie­szać,

Ni­czym Ha­fiz lu­dów sze­reg

Bę­dzie rzeź­wić i po­cie­szać.

.

STWA­RZAĆ I OŻY­WIAĆ

Jaś Adam grudą ziemi był,

Bóg zro­bił z niego człeka,

Choć jesz­cze matki ziemi pył

W nim na ob­róbkę cze­kał.

Elo­hi­mo­wie tchnęli w nos

Su­per du­cha, jak wi­dać,

On, pod­kre­śla­jąc wiel­kość swą,

Wnet za­czął na nich ki­chać.

Lecz ze swych koń­czyn na­go­ścią

Po­zo­stał na pół bryłą,

Aż w końcu Noe dla go­ścia

Za­bawkę zna­lazł miłą.

Z kie­li­cha pi­jąc, czuje, że

Gdy tylko w gar­dło mie­rzy,

Coś tam go ru­sza i coś prze

Jak kwa­śne cia­sto w dzieży.

Niech nas, Ha­fi­zie, twój błogi śpiew,

Przy­kład świę­tego we­sela,

Pro­wa­dzi przez kie­li­chów zew

Do chramu Stwo­rzy­ciela.

.

FE­NO­MEN

Gdy ścianę desz­czy

Fe­bus za­pład­nia,

Wnet tę­cza za­lśni

W cie­ni­stych bar­wach.

Ten krąg wspa­niały

We mgle po­strze­gam

I cho­ciaż biały,

Jest krę­giem nieba.

O star­cze żwawy,

Choć wiek cię pło­szy,

Choć włos twój biały,

Za­znasz roz­ko­szy.

.

MIŁY WI­DOK

Cóż barw­nego tam dziś łą­czy

Nieba ogrom z grzbie­tem wzgó­rza?

Mgła ośle­pia moje oczy,

Ostrość wzroku mi za­bu­rza.

Czy we­zyra to na­mioty,

Co po­sta­wił dro­gim pa­niom?

Czy dy­wa­nów barwne sploty,

Gdy za­ślu­bia uko­chaną?

Biel z czer­wie­nią w pełni mocy,

Pięk­niej­szego nic nie wi­dzę.

Co twój Szi­raz na pół­nocy

Mgli­stej robi, mój Ha­fi­zie?

Są to prze­cież maki po­lne,

Po są­siedzku nas wi­tają,

Jakby szy­dząc z boga wojny,

Pa­smem pola ozda­biają.

By w ten spo­sób oma­miony

Kwie­ciem po­lnym świat ozdo­bił,

A blask słońca dziś nie­cony

Po­roz­świe­tlał moje drogi.

.

DWO­ISTOŚĆ

Kiedy po le­wej na brzegu stru­mie­nia

Ku­pido w flet­nię za­dmie,

Kiedy po pra­wej Ma­vors ci­szę zmie­nia

W surm sro­gich cięż­kie gra­nie,

Ucho się czuje mile przy­cią­gane

Mi­ło­snym gra­niem,

Lecz jed­no­cze­śnie w pie­śni oszu­kane

Ha­łasu łka­niem.

Ten trzask, te surmy wrza­skiem na­pę­dzane

Wśród grzmotu wo­jen­nego

Grożą mi prze­cież na­głym obłą­ka­niem –

Nic w tym nie ma dziw­nego.

Wzmaga się flet­nia, ton jej po­tęż­nieje,

Ro­śnie surm wojny brzmie­nie,

Jam obłą­kany, jam z ryku sza­leję –

Ogar­nia cię zdu­mie­nie?

.

W TE­RAŹ­NIEJ­SZYM MI­NIONE

Róże, li­lie w ro­sie ran­nej

Kwitną w wi­ry­da­rzu bli­skim,

Za nim skały do­brze zna­nej

Stromo wznosi się grzbiet śli­ski.

La­sem wiel­kim prze­cią­gnięty

I z ko­roną zamku siną,

Łuk wierz­chołka, choć na­pięty,

Ni­żej jedna się z do­liną.

I jak daw­niej woń ude­rza,

Kiedy serca wciąż cier­piały,

Struny mego zaś psał­te­rza

Z ran­nym bla­skiem się spie­rały.

Gdzie pieśń łow­ców z tej gę­stwiny

Bie­gła peł­nią krą­głych nu­tek,

By za­chę­cić, aby silny

Z piersi na­szej uszedł smu­tek.

Lasy wiecz­nie będą trwały,

Więc od­waż­cie się wraz z nimi,

Aby swoim ser­cem ca­łym

Zro­dzić ra­dość też u in­nych.

Nie po­wie­dzą, że­śmy roz­kosz

Tylko so­bie wza­jem dali.

Dbaj­cie w ży­cia wszyst­kich la­tach,

By­ście też jej do­zna­wali.

Wraz z tą pie­śnią, wraz z jej zwro­tem

Przy Ha­fi­zie znowu trwamy,

Gdy wraz z ży­cia póź­nym splo­tem

Kosz­tu­jemy z sma­ko­szami.

.

PIEŚŃ I KSZTAŁT

Niechże Grek w swej gli­nie

Form piękno wy­cina,

Niech z mi­ło­ści sły­nie

Do wła­snych rąk syna.

Wielka ra­dość dla współ­cze­snych –

Dło­nie nu­rzać w Eu­fra­cie,

By w ży­wiole wod­nym, rzecz­nym

Cał­kiem się za­tra­cić.

Gdy już zga­szę po­żar du­szy,

Pieśń z niej ula­tuje,

Gdy po­eta wodę ru­szy,

W kule ją for­muje.

.

BEZ­CZEL­NOŚĆ

O czym czło­wiek my­śli wszę­dzie,

Aby znów być zdro­wym?

Chęt­nie dźwię­ków słu­chać bę­dzie

Brzmią­cych to­nem no­wym.

Nic, co wstrzyma twój bieg rą­czy!

Nic, co ży­cie zdusi!

Nim za­śpiewa, nim za­koń­czy,

Po­eta żyć musi.

Więc niech ży­cia dźwięk spi­żowy

Rwie do du­szy sedna!

Czuje pie­śniarz serca go­rycz,

Sam z sobą się jedna.

.

WPROST I SZORSTKO

Skła­dać wier­sze to zu­chwa­łość,

Lecz nie karć­cie mnie!

Wszak ma krew – no i jej ra­dość

W wol­no­ści mej wrze.

Gdyby tro­ska w każ­dej po­rze

Gorzką była mi,

Skromny był­bym, mogę orzec,

Bar­dziej niźli wy.

Skrom­ność de­li­kat­nej cnoty,

Gdy dziew­czę roz­kwita,

Chce sub­telne mieć za­loty,

Pro­staka unika.

Jed­nak do­bra jest też skrom­ność,

Jak po­wiada mę­drzec,

Czym jest czas i sama wiecz­ność,

Na­uczy mnie wszę­dzie.

Skła­dać wier­sze to zu­chwa­łość,

Niech mnie nikt nie pyta,

Ko­biet pięk­nych krwi go­rą­cość

Niech z tobą za­wita.

Świę­tosz­kowy ob­łud­niku,

Za­mknij w końcu się,

Zgi­nąć mogę w twoim krzyku,

Nie po­skro­misz mnie.

Twych fra­ze­sów pustka brzę­czy,

Prze­ga­nia mnie stąd,

Zdar­tych bu­tów na tej nę­dzy

Czuję do dziś swąd.

Kiedy młyn po­ety miele,

Nie wstrzy­muj go ra­czej:

Bo kto z nas zro­zu­mie wiele,

Wiele nam wy­ba­czy.

.

WSZECH­ŻY­CIE

Pył to je­den jest z ży­wio­łów,

Wła­dzę nad nim wnet po­się­dziesz,

Gdy, Ha­fi­zie, na cześć lu­bej

Pieśń sub­telną śpie­wać bę­dziesz.

Pył ten bo­wiem na jej progu

Lep­szy niźli wzo­rów pę­tla,

Dy­wan w zło­tot­kane kwiaty

Dla sług zboż­nych Ma­ho­meta.

Kiedy wiatr dmie spod jej progu,

Chmury pyłu w pę­dzie wia­nym

Mil­sze są niż wonne piżmo,

Niż ole­jek nasz ró­żany.

Pyłu tego mi nie stało

Na po­chmur­nej wciąż Pół­nocy,

Lecz w kra­inach po­łu­dnio­wych

Drę­czył czę­sto moje oczy.

Ale długo luba furta

Na za­wia­sach swych mil­czała.

Ulecz mnie, o na­gły desz­czu,

By zie­le­nią mnie owiała!

Gdy się wszel­kie grzmoty to­czą,

Niebo w bły­skach się roz­ognia,

Dziki pył wraz z wia­trem wiany

Się do ziemi przy­wil­got­nia.

I na­tych­miast wzra­sta ży­cie,

Pnie się w górę i zie­leni,

Za­pach nieci swój ra­do­sny

Na ob­sza­rze ca­łej ziemi.

.

BŁO­GO­SŁA­WIONA TĘ­SK­NOTA

Niech to wie­dzą tylko mę­drcy,

Bo tłum głupi was oczerni:

Chwalę ży­cie, które tę­skni

Za swą śmier­cią wśród pło­mieni.

W noc mi­ło­ści, uko­je­nia,

Gdy za­pład­niasz za­płod­niony,

Obcy do­tyk cię od­mie­nia,

Płoną ci­cho świec we­lony.

I już cię nie obej­muje

Cień ten wielki, mrok nie wchła­nia,

Nową żą­dzę w so­bie czu­jesz

Wznio­ślej­szego spół­ko­wa­nia.

Wiel­kie dale, droga ła­twa,

Nad­la­tu­jesz wzięty cza­rem,

Abyś w końcu, żądny świa­tła,

O mo­tylu, spło­nął cały.

I jak długo nie po­się­dziesz

Tego „umrzyj!”, po­tem „speł­nij!”,

Smęt­nym go­ściem tylko bę­dziesz

Na tej oto mrocz­nej ziemi.

.

Trzcina w ca­łym świe­cie znana

Swą sło­dy­czą sły­nie.

Niech z mej trzciny do pi­sa­nia

Sama sło­dycz pły­nie.

HA­FIS NAME

KSIĘGA HA­FIZA

Słowo panną młodą bę­dzie,

Duch jej na­rze­czo­nym,

To we­sele znają wszę­dzie,

Gdzie Ha­fiz sła­wiony.

.

PRZY­DO­MEK

Po­eta

Mo­ham­me­dzie Szem­sed­di­nie, zdradź nam ta­jem­nicę:

Czemu lud cię prze­wspa­niały na­zywa Ha­fi­zem?

Ha­fiz

Nie­chaj cześć na cie­bie spły­nie,

Już ci ja­wię se­kret cały.

Gdyż w szczę­śli­wej mej pa­mięci

Bez znie­kształ­ceń i nie­chęci

Ko­ran święty prze­cho­wuję,

Gdyż po­boż­ność wciąż sza­nuję,

Chcąc co­dzien­nej zło­ści słowa

Z sie­bie, z in­nych opi­ło­wać.

Ce­nię lu­dzi,

Co pro­roka przy­ka­za­nia,

Po­siew jego na­ucza­nia

Ze­chcą uczcić, usza­no­wać –

Imię więc z tego nada­nia.

Po­eta

Zda się za­tem, mój Ha­fi­zie,

Że ustą­pić to myśl próżna:

Wszak gdy świat jak inni wi­dzę,

To się od nich nie od­róż­niam.

Rów­nym to­bie do­sko­nale,

Bo­wiem w na­szych świę­tych księ­gach

Ob­raz Pana roz­po­zna­łem,

Co w ca­łu­nie w pra­wiek sięga,

Nim się w ci­szy cie­szę cały

Mimo kno­wań, fał­szerstw ma­łych –

Zdrój po­god­nej, świę­tej wiary.

.

OSKAR­ŻE­NIE

Wie­cie, na kogo cza­tują sza­tani,

Wśród skał i pia­chu pu­styni scho­wani?

Na do­bry mo­ment czy­hają, by na­gle

W pie­kielne ognie na­tych­miast ich za­wlec:

Tych kłam­ców wiel­kich, wstręt­nego łaj­daka.

Czemu po­eta za­pra­gnął tak na­gle,

By nik­czem­nicy dęli w jego ża­gle!

Czy wie na pewno, komu chce do­go­dzić?

Gdyż jemu obłęd bar­dzo czę­sto szko­dzi,

Gdyż jego drę­czy mi­łość bez­gra­nicz­nie,

Gdyż jego pę­dzi w pu­sty­nie roz­liczne,

Gdyż on swe rymy w pia­sku pi­sze śliczne,

Wiatr je roz­wiewa, nisz­czy wciąż od nowa,

Stąd nie poj­muje, czym są jego słowa –

Słów nie do­trzyma, nie może do­trzy­mać.

A pieśń ta jego czy ma zo­stać żywa,

Jest ona prze­cież Ko­ra­nowi wroga.

Wy trwaj­cie przy tym, co prawo wam po­wie,

Bądź­cie, uczeni, po­bożni mę­żo­wie,

O mu­zuł­ma­nie, wierni wo­bec Boga.

A zwłasz­cza Ha­fiz roz­siewa zgor­sze­nie,

Mi­rza na­pawa du­cha prze­ra­że­niem,

Sądź­cie, co winno orze­kać su­mie­nie.

.

FA­TWA

Ha­fiz w swo­ich wier­szach pięk­nych głosi

Prawdę znaną wszyst­kim nie­za­tar­cie,

Ale tu i ów­dzie głosi także

Garść dro­bia­zgów za gra­nicą prawa.

Chcesz mieć pew­ność, mu­sisz tedy wie­dzieć,

Jak od­róż­niać od te­riaku jady,

Od­czuć roz­kosz szla­chet­nego czynu,

Pod­dać się ra­do­ści do­brej my­śli,

Bro­nić się przed źró­dłem gorz­kich cier­pień,

Okryć zmy­sły du­chem rów­no­wagi,

To naj­lep­sze, by nie zbo­czyć z drogi.

Tak na­pi­sał biedny Ebu­suud,

Niech mu Bóg prze­ba­czy wszyst­kie grze­chy!

.

NIE­MIEC DZIĘ­KUJE

Cel­nie mó­wisz, święty Ebu­su­udzie!

Ta­kich świę­tych pra­gnie wszak po­eta:

Te dro­bia­zgi, co aku­rat stoją

Poza gra­ni­cami prawa, to jest

Wiano, w któ­rym on się od­naj­duje,

Rady, gdy go drę­czy zmar­twień siła.

Węża jad i te­riak dlań to samo.

Nie ule­czą go i nie za­biją,

Gdyż praw­dzi­wym ży­ciem jest dzia­ła­nia

Wieczna nie­win­ność. Ją uza­sad­niać

So­bie tylko szko­dzi, lecz nie in­nym.

Więc po­eta stary tę­sk­nie my­śli,

Że hu­rysy go do raju wwiodą

Jak mło­dzieńca w bla­sku du­cho­wo­ści.

Cel­nie mó­wisz, święty Ebu­su­udzie!

.

FA­TWA

Mu­fti prze­czy­tał wier­sze, co Mi­zri na­pi­sał,

Je­den po dru­gim, jego księgę całą,

I po pew­nym na­my­śle w pło­mie­nie ją ci­ska,

Prze­pięk­nie za­pi­sane dzieło więc zgo­rzało.

Wznio­sły sę­dzia po­wiada: „Spa­lić trzeba prze­cie,

Kto mówi i kto wie­rzy jak Mi­zri, lecz jego

Winna oszczę­dzić kara stosu ogni­stego,

Bo­wiem Al­lach dał dary każ­demu po­ecie.

Kiedy ich nad­użyje w swych grze­chów po­wo­dzi,

Niech się na wła­sną rękę ze swym Bo­giem go­dzi”.

.

NIE­OGRA­NI­CZONY

A że skoń­czyć nie mo­żesz, to wiel­kim cię czyni,

A to, że nie za­czy­nasz, twym lo­sem bez winy.

Twa pieśń jest wciąż krą­żąca, jest skle­pie­niem gwiezd­nym,

Jej po­czą­tek i ko­niec są w niej za­wsze jed­nym,

A to, co śro­dek nie­sie, jest tym bar­dzo miło,

Co koń­cem po­zo­staje i po­cząt­kiem było.

Po­eto! źró­dło roz­ko­szy praw­dzi­wych,

Fale z niego bi­jące ra­dują wciąż ży­wych.

Do po­ca­łunku wciąż otwarte usta,

Pieśń z piersi two­jej, co mi­ło­ścią śpiewa,

Gar­dziel do pi­cia go­towa, bo pu­sta,

A twoje serce do­brem się roz­lewa.

I choćby cały świat prze­mi­nął,

Ha­fi­zie, z tobą, tylko z tobą

Rów­nać się pra­gnę! Ból i mi­łość

Nie­chaj bliź­nia­czo nas ozdo­bią!

Tak jak ty ko­chać, pić ob­fi­cie –

To moja duma, moje ży­cie.

Niech buchną ogniem, pie­śni, twe słowa,

Gdyż star­szą bę­dąc, wciąż je­steś nowa.

.

W TWOJE ŚLADY

W twój spo­sób ry­mo­wa­nia spo­dzie­wam się włą­czyć

I w po­wtó­rze­niach two­ich przy­jem­ność od­na­leźć,

I naj­pierw chciał­bym sensy, po­tem słowa zna­leźć,

I po raz drugi ża­den dźwięk niech się nie są­czy,

Chyba że swój szcze­gólny sens prze­każe da­lej,

Przez cie­bie for­mo­wany, z cie­bie wy­cho­dzący.

Bo­wiem jak jedna iskra zdolna mia­sto znisz­czyć

Gniew­nymi pło­mie­niami, sto­licę ce­sar­stwa,

Nie­cąc hu­ra­gan, wi­cher pło­mie­ni­sty,

Ku ha­lom gwiezd­nym pę­dzi, gdy tu wy­gasa –

Tak wi­jąc się, roz­pala w ogni­stej pie­częci

Me Niemca serce – chce, byś je za­chę­cił.

*

Spa­so­wane rytmy wa­bią piękne

I ta­lenty cie­szą roz­ma­icie,

Lecz jak szybko stają się mi wstrętne,

Pu­stą ma­ską bez krwi każą ży­cie.

Na­wet duch nie jawi się po­nęt­nie,

Gdy form no­wych nie chce już zdo­by­wać,

Daw­nych nie za­mie­rza w nie­byt zsy­łać.

.

OB­JA­WIONA TA­JEM­NICA

Na­zwali cie­bie, o Ha­fi­zie święty,

Bar­dzo nie­ja­snym, mi­stycz­nym ję­zy­kiem,

Jed­nak uczeni, bie­gli w sło­wach mę­drcy,

Zlek­ce­wa­żyli słów twych siłę przy tem.

W chmu­rze ich mnie­mań mi­stycz­nym się zda­jesz,

Bo czują w to­bie nieco bła­ze­nady,

Każdy z nich wino zmie­szane sprze­daje

W twoim imie­niu cał­kiem bez że­nady.

Wia­domo jed­nak, tyś mi­stycz­nie święty,

Bo nie chcą po­jąć cie­bie w swo­jej zło­ści,

Choć nie­po­bożny, je­steś wnie­bo­wzięty,

Nie chcą ci od­dać w tym spra­wie­dli­wo­ści.

.

ZNAK

A jed­nak mają ra­cję kry­tycy wsze­lacy,

Że słowo samo z sie­bie wszak nie­wiele zna­czy,

Ro­zu­mie się to prze­cież, przy­zna­cie to sami,

Gdyż słowo jest jak wa­chlarz. Mię­dzy ło­pat­kami

Spo­gląda para oczek, we­so­łych, fi­glar­nych,

Wa­chlarz jest jak za­słona z kwia­tów róż­no­barw­nych,

Za­sła­nia wpraw­dzie słodką bu­zię do­okoła,

Ale ca­łej dziew­czyny za­sło­nić nie zdoła.

Bo to, co naj­pięk­niej­sze i pełne uroku,

To błysk słany z jej oczu ku mo­jemu oku.

.

DO HA­FIZA

Wiesz do­brze, czego wszy­scy chcą,

I do­brze to zro­zu­mia­łeś:

Tę­sk­nota włada tobą, mną,

Z do­łów po tron, lu­dem ca­łym.

Tak boli, tak cie­szy szczę­snych,

Kto jej się oprzeć by zdo­łał?

Gdy jed­nemu los kark skrę­cił,

Dziar­sko drugi sta­wia czoła.

Wy­bacz, mi­strzu, że wiel­bię,

Jakby z two­jego opisu,

Wdzięk i na­dobną peł­nię

Wę­dru­ją­cego cy­prysu.

Jak w grunt się wpija ko­rze­niami,

Jak z zie­mią idzie w mi­ło­sne za­wody,

Jak chmury lekko po­zdro­wie­niem mami,

Wia­tru wschod­niego pie­ści ody.

Tych prze­czuć znamy na­dzieję,

Gdzie lok przy loku na li­cach,

W brą­zową peł­nię wiatr wieje,

Po­szu­mem swoim za­chwyca.

Czoło te­raz się otwiera,

Gła­dzi serce – wręcz we­sele!

Sły­szysz pieśń, co ra­dość śpiewa,

Du­cha swego w nią dziś ście­lesz.

A gdy przy tym piękne wargi

Drżą­cym tchnie­niem pra­gną szep­tać,

Da­jesz zgodę bez słów skargi,

Aby mo­gły cie­bie spę­tać.

A jej od­dech nie chce wra­cać,

Za twą du­szą rwie się du­sza,

Woń się w szczę­ściu swym za­traca,

Swoją chmurą was po­ru­sza.

Lecz gdy na­zbyt mocno pło­nie,

Z czary chcesz lać wina strugi,

Sza­farz bie­gnie już w po­kło­nie

Po raz pierw­szy, po raz drugi.

Oko błysz­czy, serce prosi,

Na twe słowo duch go­towy,

Kiedy w wi­nie się unosi,

Na naj­wyż­szy sens twej mowy.

W nim do­strzega ko­smos ser­cem,

A we wnę­trzu ład, zba­wie­nie,

Oto sta­jesz się mło­dzień­cem,

Pierś się wznosi, włos tę­żeje.

Gdy nic nie jest już ta­jemne,

To, co świat i serce kryje,

Dzięki skła­dasz lube, wierne,

Że w nich sens ten wznio­sły żyje.

By u tronu skarb ten nowy

Dla nas cią­gle się utrzy­mał,

Do­bre słowo dasz sza­chowi,

Masz je także dla we­zyra.

Znasz to wszystko i za­śpie­wasz,

Bę­dziesz śpie­wał pew­nie ju­tro:

Da­jesz nam swą pieśń już te­raz,

To ra­do­śnie, to na smutno.

USZK NAME

KSIĘGA MI­ŁO­ŚCI

Po­wiedz, bom w roz­terce:

Czego me serce po­żąda w tej do­bie?

W to­bie jest me serce,

Masz je ce­nić so­bie.

.

OB­RAZY

Słu­chaj, ja­kiż czar,

Sześć mi­ło­snych par!

Ob­raz-słowo roz­pala, mi­łość sprzyja mu:

Ru­stan i Ro­dawu.

Nie znają sie­bie, lecz mi­łość ich wielka:

Ju­suf i Zu­lejka.

Mi­łość i mi­ło­sny czyn:

Far­had i Szi­rin.

Mi­łość to ich mi­strzyni:

Madż­nuna i Lajli.

Aż po sta­rość świat umila

Dże­mi­lowi Bo­ta­ina.

Mi­łość wciąż od nowa:

Sa­lo­mon i Brą­zowa!

Za­pa­mię­taj so­bie miła,

Mi­łość w to­bie bę­dzie żyła.

.

JESZ­CZE JEDNA PARA

Tak, mi­łu­jący już są tu wy­grani!

Kto wię­cej zy­ska niźli za­ko­chani?

Nie są zboż­niejsi ani po­tęż­niejsi,

Lecz jak he­rosi wielcy, naj­męż­niejsi.

Amika, Azry nikt wszak nie za­po­mni,

Jak o pro­roku każdy chęt­nie wspo­mni.

Nie wspo­mną lo­sów, wskażą ich imiona,

Na­zwa obojga bę­dzie im zna­joma.

Co uczy­nili, co w ży­ciu zdzia­łali,

Tego nikt nie wie. To, że się ko­chali,

Wiemy. Temu, kto pyta, star­czy na­zwa,

Kiedy po­wiemy: Amik oraz Azra.

.

KSIĘGA DO CZY­TA­NIA

Prze­cu­downą księgą ksiąg

Jest księga mi­ło­ści;

Uważ­nie ją prze­czy­ta­łem:

Kilka stron ra­do­ści,

Całe karty cier­pień;

Je­den roz­dział to roz­sta­nie.

A spo­tka­nie to aka­pit,

Mały frag­ment! Tomy stra­pień,

Wy­dłu­żane wy­ja­śnia­niem,

Bez końca, bez miary.

O Ni­zami! – lecz na końcu

Od­na­la­złeś czy­stą drogę;

Kto roz­wiąże nie­roz­wią­zy­walne?

Ko­chan­ko­wie – znowu od­naj­du­jąc sie­bie.

.

Tak, to były te oczy, tak, jej wargi ciemne,

Co to na mnie pa­trzyły i mnie ca­ło­wały.

Bio­dra jej wiot­kie, smu­kłe, ciało krą­głe, pełne,

Przy niej raj­skie roz­ko­sze mnie ocze­ki­wały.

Czy ona tu­taj była? Do­kąd po­szła so­bie?

To wła­śnie ona była, ona wszak ist­niała,

Ist­niała zwłasz­cza wtedy, w czas ucieczki swo­jej:

Ale nią to nie­stety ży­cie mi zwią­zała.

.

OSTRZE­ŻONY

Gdyż w jej lo­kach aż zbyt chęt­nie

Wi­kłał­bym się miło,

Stąd, Ha­fi­zie, mnie się także

To by przy­tra­fiło.

Lecz war­ko­cze swe spla­tają

Z na­zbyt dłu­gich wło­sów

I pod heł­mem je skry­wają,

Walki to ich spo­sób.

Je­śli ktoś prze­my­śli sprawę,

Unik­nie wię­zie­nia:

Wszak się łań­cuch – mam obawę –

W lek­kie si­dła zmie­nia.

.

ZA­NU­RZONY

W lo­ków splo­tach ta główka i taka okrą­gła!

I kiedy mi po­zwala w ten gąszcz wło­sów pło­wych

Palce za­nu­rzać, aby moja ręka mo­gła

Czo­chrać je w tę i tamtą, jam ser­decz­nie zdrowy.

Gdy ca­łuję jej czoło, brwi, oczy i usta,

Wów­czas od­czu­wam świe­żość, lecz drę­czy myśl pu­sta:

Grze­bień mój pię­cio­zęby gdzie ma się za­trzy­mać?

Po­wraca do kę­dzior­ków, to nie jego wina.

Ucho na moją gierkę też nie pa­trzy z góry,

Wło­ski na żar­cik do­bre, tak, wielce ko­chane!

Nie ma w nich ciała wcale, nie ma w nich też skóry,

Kiedy się jed­nak wi­chrzy tych wło­sków splą­ta­nie,

Wów­czas przez wieki całe pra­gnie się to czy­nić,

Za­nu­rzać w nich swe palce, po­ru­szać tam nimi,

Wszak ty, Ha­fi­zie drogi, ro­bi­łeś to z chętką,

Za­cznijmy więc od nowa tę gierkę po­nętną.

.

ZA­STA­NA­WIA­JĄCE

Czy mu­szę mó­wić o twoim szma­rag­dzie,

Co na pa­luszku wid­nieje prze­ślicz­nym?

Lecz od mó­wie­nia za­wsze oraz wszę­dzie

O wiele le­piej jest, kiedy się mil­czy.

Po­wie­dzieć mogę, że jego dziś barwa

Zie­lona oczom uko­je­nie daje.

Nie po­wiem wcale: bli­zna bólu czarna

Tak bli­sko z nami strasz­liwa zo­staje.

Nie­chaj więc bę­dzie, czy­taj, moja złota!

Czemu mną wła­dasz, bu­dzisz me pra­gnie­nie!

„Tak nie­bez­pieczna jest twoja istota,

Jak nas oży­wia szma­rag­dowe lśnie­nie”.

.

Uko­chana, w twar­dej księ­dze

Wolne pie­śni się scho­wały,

Co w nie­bio­sach czy­stych wszę­dzie

Mo­gły fru­wać, gdzie ze­chciały.

Wszystko nisz­czy czas nik­czem­nie,

Tylko one tu prze­trwają!

Każde słowo nie­śmier­tel­nie,

Jak i mi­łość się ostaną.

.

KIEP­SKA PO­CIE­CHA

O pół­nocy pła­ka­łem i szlo­cha­łem,

Bo cie­bie nie było.

Przy­szły mary nocne,

Co mnie za­wsty­dziło.

„Mary nocne”, po­wie­dzia­łem,

„W szlo­chu i pła­czu mnie znaj­du­je­cie,

Zwy­kle gdy śpię, mnie omi­nie­cie.

Brak mi wiel­kiego do­bra.

Nie my­śl­cie o tym go­rzej,

Któ­rego mę­dr­cem zwa­li­ście,

Wiel­kie zło go wszak do­tknęło!” –

I nocne mary,

Zdzi­wione bez miary,

Ode­szły w dal,

Obo­jętne na to, czym mą­dry,

Czym głupi.

.

USA­TYS­FAK­CJO­NO­WANY

„Nie­zbyt tęga twoja mina,

Czy mi­łuje twa dziew­czyna?

Czy ci ona już nie zbrzy­dła,

Wszak po­chleb­stwem cię usi­dla?”

Po­eta

Po­sia­dłem ów dar cu­downy

I wiedz do­brze, miły pa­nie:

Mi­łość to dar do­bro­wolny,

A po­chleb­stwo hoł­dem dla niej.

.

PO­ZDRO­WIE­NIE

Jakże błogo mi było!

W kra­inie wę­druję,

Gdzie hu­dhud prze­biega drogę.

Pra­sta­rego mo­rza muszli

Szu­kam ska­mie­nia­łych w ka­mie­niu;

Hu­dhud przy­biegł,

Roz­po­ście­ra­jąc ko­ronę;

Z dumą kro­czył, ju­dząc,

Żar­to­wał z mar­twych,

Ży­jący.

„Hu­dhud”, rze­kłem, „za­prawdę!

Pięk­nym pta­kiem je­steś.

Spiesz się, dudku!

Spiesz uko­cha­nej

Wie­ścić, że ja

Wiecz­nie na­leżę do niej.

Wszak już nie­gdyś

By­łeś swa­tem Sa­lo­mona

I kró­lo­wej Saby!”

.

OD­DA­NIE

„Ty, choć umie­rasz, wciąż je­steś drogi,

Choć w oczach zni­kasz, twój śpiew brzmi ślicz­nie?”

Po­eta

Choć dech mi­ło­ści jest dla mnie wrogi,

Śpiew mój nie milk­nie,

Choć z cięż­kim ser­cem.

Spójrz wszak na świecę,

Ta, świe­cąc, nik­nie.

*

Miej­sca szu­kał ból mi­ło­ści,

Co sa­motne, opusz­czone;

W moim sercu taką stronę

Zna­lazł i w niej się umo­ścił.

.

NIE­UNIK­NIONE

Kto chce pta­kom wy­dać roz­kaz:

Milcz­cie po­nad po­lami?

Kto za­broni się wy­ry­wać

Owcom pod no­ży­cami?

Czy to wtedy krnąbr­nie wierz­gam,

Gdy ma wełna zmierz­wiona?

Pa­sterz zmu­sza, bym się rwała,

Dzier­żąc mnie w swych ra­mio­nach.

Kto za­broni, bym gdy ze­chcę,

Śpiew po­sy­łał do góry,

Aby gło­sił nie­ustan­nie:

Jakże wiel­bię was, chmury?

.

TA­JEM­NI­CZE

Oczkom mo­jej uko­cha­nej

Dzi­wią się dziś różni lu­dzie;

Ja, wie­dzący wszystko o niej,

Wiem, co są­dzić o tym cu­dzie.

Zna­czą bo­wiem: jego ko­cham,

Wszy­scy inni dla mnie cie­niem,

Za­tem, do­brzy lu­dzie, co tam,

Na nic wa­sze za­dzi­wie­nie.

Jak mag ja­kiś ta­jem­ni­czy

Pa­trzy wo­kół, moi mili,

Dlań się tylko znak jej li­czy

O na­stęp­nej słod­kiej chwili.

.

NAJ­BAR­DZIEJ TA­JEM­NI­CZE

„Pra­co­wi­cie dziś śle­dzimy

My, ło­wiący aneg­doty,

Ilu szwa­grów ma ko­chana,

Czy lu­biła z nimi psoty.

Za­ko­cha­nyś, dziś to wi­dać,

Chęt­nie na to przy­zwo­limy;

Że ko­chana też cię ko­cha,

W to nie­stety nie wie­rzymy”.

Bez obawy, o pa­no­wie,

Ją od­wiedź­cie, na­słu­chuj­cie:

Strach was zmoże, kiedy sta­nie;

Gdy uciek­nie, cień ca­łuj­cie!

Czy wy wie­cie, Sza­hab-ed­din

Płaszcz na Ara­fa­cie ścią­gnął,

Nie uzna­cie wszak za głupca,

Gdy ktoś działa zgod­nie z sobą.

Gdy przed sza­cha cię przy­wiodą

I przed jego uko­chaną,

A twe imię przy nich pad­nie,

Niech to bę­dzie twą na­grodą.

Nie­chaj bę­dzie karą srogą,

Co chciał Madż­nun, umie­ra­jąc,

Milcz­cie przed Lajlą drogą,

Imię moje za nic ma­jąc.

TEF­KIR NAME

KSIĘGA RE­FLEK­SJI

.

Słu­chaj więc rady, która z liry pły­nie!

Ten z niej sko­rzy­sta, kto zna czu­łość du­szy.

Ten ją wy­szy­dzi, choć brzmi naj­szczę­śli­wiej,

Który jej słu­cha, ma­jąc ośle uszy.

„Co śpiewa lira?” Dźwię­kiem swoim głosi:

Nie naj­pięk­niej­szą do­bra panna młoda;

Lecz gdy za­pra­gniesz u nas tu za­go­ścić,

Ce­lem twym do­bro, naj­więk­sza uroda.

.

PIĘĆ SPRAW

Pię­ciu spraw wiel­kich pię­ciu nie do­kona,

Otwórz na prawdę oczy, oto ona:

Pierś dumna ni­gdy nie za­zna przy­jaźni;

Nie­grzecz­ność, cham­stwo ni­sko­ścią się błaźni;

Łaj­dak prze­nigdy nie za­zna wiel­ko­ści;

U za­wist­nego li­tość nie za­go­ści;

Kłamcy zaś ni­gdy, ni­gdy nie uwie­rzę –

Myśl o tym, nikt ci tego nie za­bie­rze.

.

PIĘĆ IN­NYCH

Co mi czas w mgnie­niu oka dziś skraca?

To praca!

Co go wy­dłuża, żem skonu bli­sko?

Le­ni­stwo!

Co wtrąca w długi?

Gdy ktoś długo zwleka!

Kto zy­ski lubi?

Ten, kto nie czeka!

Co czcią ozdobi twe ra­miona?

Obrona!

.

Miło, gdy dziew­czę oczę­tami bije,

Miło, jak pi­jak spo­gląda, nim pije,

Gdy wódz po­zdra­wia, co woj­skami włada,

Je­sienny pro­mień, gdy na cie­bie pada.

Lecz mi­lej niż tych spoj­rzeń wie­niec cały

Miej przed oczyma, jak po da­tek mały

Dłoń wdzięczna sięga wzru­szona szczo­dro­ścią,

Bio­rąc, co da­jesz, z sub­telną czu­ło­ścią.

Ja­kież spoj­rze­nie, wdzięcz­no­ści wy­razy!

Przyj­rzyj się do­brze, a dasz wiele razy.

.

Co w Pend Name na­pi­sano,

W serca ro­dzi się po­trze­bie:

Tego, co mu da­jesz wiano,

Bę­dziesz ko­chał jak sam sie­bie.

Syp­nij za­tem szczo­drze gro­szem,

Złota nie piętrz z wielką chę­cią,

Ciesz się za­tem, bar­dzo pro­szę,

Dniem dzi­siej­szym, nie pa­mię­cią.

.

Kiedy prze­jeż­dżasz do kuźni drogą,

Nie wiesz, czy ko­wal ko­nia pod­kuje;

Gdy wi­dzisz chatkę na polu skromną,

Nie wiesz, czy w niej się miła znaj­duje;

Wi­dzisz mło­dzieńca dziel­nego w dro­dze,

Albo ty jego, lub on cię zmoże.

Naj­pew­niej po­wiesz o wi­no­ro­śli,

Że jest dla cie­bie źró­dłem ra­do­ści.

Tak to się światu mo­żesz po­ka­zać,

Reszty nie będę wię­cej po­wta­rzać.

.

Nie­zna­jo­mego czcij swym po­zdro­wie­niem!

Jak gdy­byś spo­tkał przy­ja­ciela swego.

Po kilku sło­wach mów mu: że­gnaj, miły!

Na wschód po­dą­żasz, on na za­chód po­szedł.

Gdy wa­sze drogi kie­dyś się skrzy­żują,

To za­wo­łaj­cie, ra­dość wy­ra­ża­jąc:

„To on jest! on to jest!”, jak gdyby nie trwał

Po­dróży lą­dem czas po­mię­dzy wami

I mo­rzem też nie­je­den słońca ob­rót.

To­wa­rem dziel­cie się i zy­skiem swoim

I dawna uf­ność niech was znów po­łą­czy,

Gdyż po­zdro­wie­nie pierw­sze jest jak ty­siąc,

Po­zdra­wiaj tego, który cię po­zdrowi.

.

O two­ich błę­dach

Wartko ga­dali,

Sie­dzieli w rzę­dach,

Się na­dy­mali.

Gdyby o do­brym

W nim na­pi­sali,

Toby naj­lep­sze

Mu zgo­to­wali,

Co za­chwyt bu­dzi,

Wszak do­brze znali –

Tych kilku lu­dzi

W pu­stelni ma­łej.

I w końcu ucznia

Pa­tent mi dali,

Abym się uczył,

Jak zysk z po­kuty

Każe uni­kać

Błą­dzą­cej buty.

.

Targ za­chęca cię do kupna,

Cie­bie wie­dza wzdyma smutna.

Kto spo­glą­dać ci­cho umie,

Sens mi­ło­ści wnet zro­zu­mie.

Gdy wy­trwale bę­dziesz sie­dzieć,

Ze­chcesz umieć, ze­chcesz wie­dzieć,

Słu­chaj pod ob­cymi drzwiami,

Gdyż tam wie­dza cię nie zmami.

Gdy tam znaj­dziesz coś pra­wego,

Pra­wym bądź dla Naj­wyż­szego.

Bóg roz­po­zna w jed­nej chwili,

Kto pło­mienną mi­łość żywi.

.

Bę­dąc uczci­wym,

Błąd po­peł­nia­łem,

W swym ży­ciu ca­łym

Się za­drę­cza­łem.

By­łem, nie by­łem,

Co to ozna­cza?

Chcia­łem być szelmą,

Ciężka to praca;

Się nie po­wio­dło

I mia­łem kaca.

Bądź więc uczci­wym,

My­ślę też stale,

Choć dla mnie miał­kie,

Zo­staje trwale.

.

Dziś nie py­taj, jaką bramą

Wsze­dłeś do bo­skiego mia­sta,

Miej­sce niech bę­dzie to samo,

Gdzie cię dzień dzi­siej­szy za­stał.

Szu­kaj mę­dr­ców wo­kół sie­bie,

Moż­nych, któ­rzy roz­ka­zują;

Pierwsi uczą cię w po­trze­bie,

Dru­dzy serce twe har­tują.

Gdy z po­żyt­kiem i z po­wagą

Pań­stwu swemu wierny bę­dziesz,

Nie oto­czą cię po­gardą,

Lecz cię ko­chać będą wszę­dzie.

Władca uzna twoją wier­ność,

Czyn twój bę­dzie świe­żym wia­nem;

Wów­czas spraw­dzi się też no­wość,

Przy daw­no­ści się osta­nie.

.

Skąd tu przy­sze­dłem? Nie­pewne to py­ta­nie,

Je­stem mej drogi nie bar­dzo świa­domy,

Dzi­siaj i tu, pod nie­bem roz­świe­tlo­nym,

Bo­leść i roz­kosz idą na spo­tka­nie.

O słod­kie szczę­ście, gdy się dziś zjed­no­czą!

Sa­mot­ność w śmie­chu, w pła­czu też sa­mot­ność.

.

Idziemy so­bie kro­kiem rów­nym

Je­den za dru­gim albo przed nim;

Po­zwól nam ży­cia kro­czyć drogą

Kro­kiem rów­nym, noga za nogą.

Raz cię za­trzyma w bok spoj­rze­nie,

Gdy ze­chcesz zry­wać kwiaty piękne,

Prze­rwie twą drogę fał­szu tchnie­nie,

Gniewne, ohydne, bar­dzo wstrętne.

.

Trak­tuj­cie z ła­god­no­ścią pa­nie!

Z krzy­wego że­bra stwo­rzył Bóg płeć piękną,

Na­pro­sto­wać ich nie był w sta­nie.

Ze­chcesz je na­giąć, to pękną.

Gdy dasz im spo­kój, moc­niej się na­gną;

Do­bry Ada­mie, co po­wiesz na to?

Trak­tuj­cie z ła­god­no­ścią pa­nie:

Nie­do­brze, kiedy się wam że­bro zła­mie.

.

Gdyż ży­cie to jest bar­dzo kiep­ski żart,

Wszyst­kim się nie do­go­dzi,

Je­den za dużo, ów za mało wart,

Szczę­ście i moc w grę wcho­dzi.

Gdy się nie­szczę­ście w ży­ciu roz­pleni,

Każdy je dźwiga, nie chcąc.

W końcu dzie­dzice za­do­wo­leni

Pana Nie­mogę-Nie­chcę przy­kle­pią.

.

Ży­cie to gra w gęś: żą­da­jąca,

Abyś w przód ru­szał się przy­kład­nie,

A wtedy doj­dziesz wnet do końca,

Gdzie nikt z nas, lu­dzi, być nie pra­gnie.

I po­wia­dają: głu­pie gęsi!

Ty nie wierz wcale, co gę­gają,

Któ­raś z nich bo­wiem się za­kręci

I już się mu­szę co­fać za nią.

Świat nasz nie jawi się zbyt ład­nie,

Wszystko się na­przód w pę­dzie ru­sza,

Gdy ktoś się po­tknie, na twarz pad­nie,

Żadna się nie obej­rzy du­sza.

.

„Lata ci za­bie­rają, tak są­dzę z twej mowy,

Wła­ściwą roz­kosz wszel­kich gier zmy­sło­wych,

Wspo­mnie­nie uko­cha­nych, mi­łych ci ru­pieci

Dnia wczo­raj­szego; jeź­dzić po sze­ro­kim świe­cie –

To nie­po­trzebne to­bie; ho­nory też z góry,

Uznane ich ozdoby i po­chwalne sznury,

Za­zwy­czaj wszak cie­szące. Z czynu za­do­wo­lona

Wola nie bawi prze­cież, zu­chwa­łość stę­piona.

Nie wiem już, co ci zo­stało, na li­tość?”

Zo­stało bar­dzo dużo! Idea i mi­łość!

.

Z mą­drym ga­dać gdy się zda­rzy,

Coś mi­łego się wy­da­rzy.

Gdy zmar­twie­nie cie­bie mę­czy,

On wie za­raz, co cię drę­czy.

Po­klask dać ci też po­trafi,

Wie on do­brze, kogo tra­fisz.

.

Szczo­dry bę­dzie oszu­kany,

Ską­piec z forsy zaś wy­prany,

Ro­zum­nego zro­bią dur­niem,

Roz­sąd­nego złożą w trum­nie.

Nie­złom­nego omi­jają,

A ga­mo­nia w ła­pach mają.

Opa­nuj te kłam­stwa tłu­ste,

Oszu­kany bądź oszu­stem.

.

Kto może roz­ka­zy­wać, ten także po­chwali,

Lecz rów­nież zgani za bez­durno,

Cie­bie to ty­czy, sługo drogi,

Da ci po równo.

Gdyż chwali bar­dzo chęt­nie rze­czy miał­kie,

Zgani, co bar­dzo chwa­lić lu­bię.

Nie bój się jed­nak, nie martw cał­kiem,

Podda cię pró­bie.

Tak wy też rób­cie, o lu­dzie ważni,

W ob­li­czu Boga jak i mali,

Czyń­cie i cierp­cie, jak się zda­rzy,

Ra­dość ocali.

.

DO SZA­CHA SE­DŻANA I JEMU PO­DOB­NYCH

Prze­bi­ja­jąc ryk i brzęk

Trans­ok­sa­nów,

Niech nasz śpiew, pie­śni dźwięk

To­wa­rzy­szy panu!

Nie drę­czy lęk

Nas, ży­wot­nych w to­bie,

Ży­ciem dłu­gim ciesz się,

Pań­stwo niech kwit­nie w twej do­bie.

.

NAJ­WYŻ­SZA ŁA­SKA

Nie­po­korny, daj­cie wiarę,

Dla sie­bie pana zna­la­złem,

Okieł­znany, za lat parę

Pa­nią także od­na­la­złem.

Prób mi rów­nież nikt nie szczę­dził,

Wier­nym mnie wszak zna­le­ziono,

Z tro­ską pan mnie nie­mal wię­ził,

Jak skarb, który zna­le­ziono.

Nikt nie słu­żył wszak dwóm pa­nom,

Co to szczę­ście swoje zna­lazł,

Pan i pani ra­dość mają,

Że pan z pa­nią mnie tu zna­lazł,

Szczę­ście, gwiazda mi bły­skają,

Żem ja też ich so­bie zna­lazł.

.

FER­DO­USI MÓWI

„Świe­cie zło­śliwy! czemu się nie wsty­dzisz?

Ży­wisz, bo­ga­cisz, lecz gnie­wem po­wa­lasz”.

*

Kto jed­nak w ła­skach Al­la­cha się wi­dzi,

Ten sie­bie żywi, bo­gaci, ocala.

.

Cóż to zna­czy bo­gac­two? – słońce, które grzeje,

Ko­rzy­sta z niego że­brak, jak my ko­rzy­stamy!

Niech żad­nego z bo­ga­czy, co się czę­sto dzieje,

Nie gniewa ten roz­ko­szy dar że­bra­kom dany!

.

DŻE­LAL-ED­DIN RUMI MÓWI

Kiedy prze­by­wasz w świe­cie, on jako sen to­nie,

A prze­strzeń w twej po­dróży – pę­dzi w losu dło­nie.

Ani upał, ni chłody – nic w to­bie nie go­ści,

A wszystko, co roz­kwita, zmie­rza ku sta­ro­ści.

.

ZU­LEJKA MÓWI

Lu­stro mi mówi dzi­siaj, jaka je­stem piękna,

Wy mó­wi­cie, że sta­rość moim prze­zna­cze­niem.

W Bogu jest cała wiecz­ność, w Jego dło­nie wzięta,

We mnie Go mi­łu­je­cie na to oka­mgnie­nie.

RENDŻ NAME

KSIĘGA NIE­ZA­DO­WO­LE­NIA

.

„Skąd ci to przy­szło do głowy?

Gdzieś ty to wszystko wy­ło­wił?

Jak tego ży­cia zmą­ce­nie

Zro­dziło rap­tem ogie­niek,

Aby iskrę nie­mal zga­słą

Znów roz­pa­lić w łunę ja­sną?”

Nie po­my­śl­cie, o ciem­niacy,

Że to zwy­kłą iskrę zna­czy;

W gwiazd oce­anie,

W tej dali nie­zna­nej,

Sie­bie nie zgu­bi­łem,

Znów się na­ro­dzi­łem.

Bia­łych owiec fa­lami

Wzgó­rza lśnią przed oczami.

Czu­wają tu pa­ste­rze,

Pro­szą na skromną wie­cze­rzę,

Lu­dzie spo­kojni, pro­ści,

Ich szczę­ście we mnie za­go­ści.

No­cami, co lęki mnożą,

W bi­twach, co mi grożą,

Jęki dro­ma­de­rów

Wni­kają w du­sze wielu,

Także ich prze­wod­ni­ków,

Żąd­nych dumy, za­szczy­tów.

I tak to da­lej się to­czy,

I moc­niej za­śle­pia oczy,

I na­sze to wę­dro­wa­nie

Ucieczką nam się wy­daje,

Błę­kit za pu­sty­nią, woj­skiem

Mo­rzem złudy, grun­tem grzą­skim.

.

Wier­szo­klety nie znaj­dzie­cie,

Co nie czuje się naj­lep­szym,

Każdy skrzy­pek na tym świe­cie

Swoje tylko grać chce rze­czy.

I nie mogę ich tu wi­nić;

Gdy cześć ko­muś od­da­jemy,

Z sie­bie pod­łych mamy czy­nić,

Czy ktoś żyć ma, gdy ży­jemy?

I wi­dzia­łem z miną próżną

Licz­nych go­ści z an­ty­szam­bru,

Ta­kich, co to nie od­róż­nią

Gówna my­szy od ko­rian­dru.

Mi­nio­nego nie­na­wi­dzi

Ta wi­goru pełna mio­tła,

Dzi­siaj starą już się brzy­dzi,

Tą, co nie­gdyś wszystko zmio­tła.

Tam gdzie ludy się roz­stają,

W nich po­garda włada ni­ska,

Żadną miarą nie przy­znają,

Że to samo chciały zy­skać.

Sa­mo­lubne za­cho­wa­nie

Taki chęt­nie gani czło­wiek,

Co to prze­żyć nie jest w sta­nie,

Że ktoś zna­czy tu co­kol­wiek.

.

Gdy ko­muś do­brze, mi­lutko się wie­dzie,

To za­raz wroga ma w swoim są­sie­dzie;

Jak długo dzielny żyje, no i działa,

Uka­mie­no­wać chce go zgraja cała.

Ale gdy go już nie ma na tym łez pa­dole,

Przy­cho­dzą z da­ro­wi­zną, aby za nie­dole

Po­mnik mu sta­wiać; le­piej by tłum w swej nie­chęci

Rzu­cił do­brego człeka na łup nie­pa­mięci.

.

Gdyż prze­mocy, wszak czu­je­cie,

Nie ska­że­cie na wy­gna­nie,

Ja naj­chęt­niej mó­wię prze­cie

A to z mę­dr­cem, to z ty­ra­nem.

Bo­wiem głupcy do swej chwały

Naj­więk­sze pre­ten­sje mieli,

A pół­główki i bę­cwały

Znie­wa­lali nas, gdy chcieli.

Gdy mnie wol­nym de­kla­rują

Mę­drcy lub głu­poty słu­dzy,

Pierwsi do mnie mi­łość czują,

A roz­szar­pać chcą ci dru­dzy.

I w mi­ło­ści i z prze­mocą

Chcą mnie z sobą dziś oże­nić,

Słońce czy­nią ciemną nocą,

Ża­rem sycą mroki cieni.

Ha­fiz, także Ulrich Hut­ten

Cier­pieli pod mni­chów knu­tem

W sza­rych lub błę­kit­nych ła­chach.

Jak i ja przez tych we fra­kach.

„Na­zwij jed­nak wro­gów swo­ich!”

Nikt nie zdoła ich oswoić,

Gdyż to oni w kręgu moim

Chcą mnie do­paść, chcą mnie zgnoić.

.

Je­śli do­bro cie­bie żywi,

Ni­gdy cię nie zga­nię,

Je­śli do­bro rów­nież czy­nisz,

Szla­chet­nym się sta­niesz!

Je­śli ze­chcesz swoje do­bro

Sta­wić za par­kany,

Będę wolny, ży­jąc wolno,

Jam nie oszu­kany.

Lu­dzie wszak to do­bra sługi,

By­liby też lepsi,

Gdyby drugi nie chciał tego,

Co robi ten pierw­szy.

Na tej dro­dze, rzu­cam słowo,

Cel to na­szych ma­rzeń:

Chcemy dojść w to samo miej­sce,

Więc ru­szajmy ra­zem.

Wiele prze­szkód na­po­tkamy,

Wiele do­łów, wny­ków,

Lecz w mi­ło­ści nie żą­dajmy

Po­moc­nych wspól­ni­ków.

Pie­niądz chciał­bym choć mi­zerny

Oso­bi­ście rzu­cić,

Ale wino, druh nasz wierny,

Może nas też skłóci.

Ha­fiz mó­wił o czymś ta­kim

I wcale nie kła­mał,

Głup­stwem sia­kim czy owa­kim

Głowę so­bie ła­mał,

Ja nie wi­dzę też ko­rzy­ści,

By świat rzu­cać miły,

Gdy sen czarny ma się zi­ścić,

Walcz z nim z ca­łej siły.

.

Jak gdyby tylko o na­zwę cho­dziło

Tego, co mil­cząc, się staje!

Wszak piękne do­bro ko­cham całą siłą,

Tak jako z Boga po­wstaje.

Ko­cham też ko­goś, to ko­niecz­ność serca;

Nie ży­wię do nich urazy;

Gdy­bym ją ży­wił, gdy się w du­szę wwierca,

To znie­na­wi­dzę ich masy.

Je­śli chcesz wie­dzieć, jak się sprawy mają,

Roz­dziel słusz­ność od głu­poty,

Co bo­wiem oni świet­nym na­zy­wają,

Słusz­ność nie chce wie­dzieć o tym.

Je­śli chcesz chwy­cić, co słusz­nym się zdaje,

Mu­sisz żyć mocno, aż do dna,

Je­śli się wpu­ścisz w bez­sen­sowne baje,

Nie­wiele to ci, my­ślę, da.

Pan Mia­zgacz chęt­nie udziela po­rady,

Wraz z Miał­ka­czem bar­dzo zna­nym,

A pan Wi­chrzy­ciel uzna bez że­nady,

Że nie daje ni­gdy plamy.

I nie­chaj każdy, kto od­nowy żąda,

Co dzień no­wość czyta z we­rwą,

Tego, co tylko roz­ry­wek wy­gląda,

Nie­chaj one też ro­ze­rwą.

Moi ro­dacy chcą tego i pra­gną,

Jako Niemcy czy Ger­ma­nie,

Stąd wy­ćwier­kują so­bie piosnkę ładną:

„Tak, jak było, po­zo­sta­nie”.

.

Madż­nun jest wła­śnie – choć nie chcę go tak zwać –

W ich ustach czę­sto czło­wie­kiem sza­lo­nym;

Lecz nie mu­si­cie wcale mnie oskar­żać,

Że sie­bie mie­nię Madż­nu­nem no­wym.

Bo kiedy pierś ma pełna i uczciwa

Krzyk z sie­bie nieci, aby was ra­to­wać,

To nie wo­łaj­cie: „Wa­riat na nas czyha,

Daj­cie po­stronki, do celi go scho­wać!”

Gdy już wi­dzi­cie, kiedy człek mą­drzej­szy

W tych wa­szych pę­tach kona, lu­dzie mali,

Niech was su­mie­nie po­krzy­wami drę­czy,

Że­by­ście darmo go nie oglą­dali.

.

Czy ja wam mó­wię, kar­cąc wa­sze winy,

Jak swoje wojny win­ni­ście pro­wa­dzić?

Czy was ga­ni­łem, kar­cąc wa­sze czyny,

Kiedy po­ko­jem chcie­li­ście świat ła­dzić?

Po­zwa­lam za­tem, by ry­bak spo­koj­nie

W wodne głę­biny swoje sieci rzu­cał,

Brzmia­łoby kiep­sko, gdy­bym nie­przy­stoj­nie

Mi­strza sto­lar­stwa o mia­rach po­uczał.

Ale wy jed­nak le­piej wie­dzieć chce­cie

To, co ja już wiem, mnie to wła­śnie cała

Na­tura pil­nie – naj­szczo­drzej­sza w świe­cie –

Wie­dzę wsze­laką dawno prze­ka­zała.

Czy od­czu­wa­cie też po­dobną siłę?

To w ta­kim ra­zie bierz­cie się do dzieła!

Zo­bacz­cie jed­nak moje dzieło miłe,

Naj­pierw się uczcie: zro­bić to za­mie­rzał.

.

SPO­KÓJ DU­SZY WĘ­DROWCA

Nie­chaj nikt na nik­czem­no­ści

Nie skarży się ani sło­wem,

Gdyż są po­tęgą ciem­no­ści,

Obo­jęt­nie, co ktoś po­wie.

W złym im bar­dzo do­brze bę­dzie,

Mogą z tego czer­pać zy­ski,

Pra­wym zaś ci­skają wszę­dzie,

Wy­peł­nia­jąc swe za­my­sły.

O wę­drow­cze, to cię drę­czy?

Z taką biedą chcesz się zma­gać?

Z łajna winni bi­cze krę­cić,

Piach pu­styni w wie­trze sma­gać.

.

Kto do­maga się od tego świata,

Czego świat nie ma i o czym ma­rzy,

W tył lub na boki się roz­glą­da­jąc,

Co­dzien­ność przy tym lek­ce­waży?

Świata sta­ra­nia i do­bra wola

Wolno kuś­tyka za szyb­kim ży­ciem,

I czego daw­niej tak bar­dzo chcia­łeś,

Te­raz za­pra­gnie dać ci ob­fi­cie.

.

Kto sam się chwali, ten po­błą­dził sro­dze,

Każdy to czyni, kiedy do­bro spra­wia;

Cho­ciaż w swych sło­wach jest na po­chwał dro­dze,

Do­bro po so­bie do­bro po­zo­sta­wia.

Zo­staw­cie, głupcy, sen ra­do­sny

Mę­dr­cowi, co go łu­dzi blask,

Aby on, głu­piec jako i wy,

Zu­żył po­chleb­czy świata wrzask.

.

Wie­rzysz, że z ust do uszu

To dla cie­bie zysk czy­sty?

Tra­dy­cja, płód przy­musu,

To wy­mysł oczy­wi­sty.

Osąd ci pod­po­wie tak,

Lecz cie­bie z si­deł wiary

Roz­są­dek nie ocali,

Bo już dawno ci go brak.

.

Kto fran­cuzi lub bry­tyj­czy,

Niem­czy, ita­liani wartko,

Pra­gnie tylko jed­nej rze­czy –

Za­spo­koić mi­łość wła­sną.

Żadne bo­wiem to uzna­nie,

Ni dla wielu, ni jed­nego,

Gdy ktoś co dzień tylko pra­gnie

Za­znać bla­sku od­bi­tego.

Czy coś ju­tro po­wie słusz­nie,

Czy dru­ho­wie go po­chwalą,

Skoro tylko my­śli głu­pie

Dzi­siaj będą ich za­bawą?

Ten, co za­tem nie jest w sta­nie

Z trzech ty­sięcy lat zdać sprawy,

W mro­kach nie­chaj po­zo­sta­nie,

Nie­po­znany i bez sławy.

.

Za­zwy­czaj gdy święty Ko­ran cy­to­wano,

Na­zy­wano surę oraz wers po­nadto,

Każdy mu­zuł­ma­nin – bo to jego wiano –

Czuł swoje su­mie­nie spo­koj­nym jak rzadko.

Nowi der­wi­sze nic nie ro­bią le­piej,

Glę­dzą o sta­rym, o no­wym or­dynku,

Gniew cha­otyczny wy­ba­łu­sza śle­pie,

Święty Ko­ra­nie! Wieczny od­po­czynku!

.

PRO­ROK MÓWI

Gdy ko­goś zło­ści, że Bóg ze­chce

Ma­ho­meta da­rzyć szczę­ściem, ochroną,

To niech na wiel­kiej swo­jej hali belce

Uwiąże linę mocną i spę­tloną,

Nie­chaj za­wi­śnie! Nie­sie go, ko­ły­sze,

A on miast gniewu czuje błogą ci­szę.

.

TI­MUR MÓWI

Czyż­byś po­tę­piał cięż­kiego sztormu głos,

Nad­miaru mocy, ty kle­szy le­biego?

Gdyby prze­zna­czył mi Bóg ro­baka los,

Zro­biłby ze mnie ro­baka nędz­nego.

HIK­MET NAME

KSIĘGA SEN­TEN­CJI

Ta­li­zmany są w tej księ­dze,

Każdy ba­lans w niej wy­czuje.

Gdy ktoś igłą wiary kłuje,

Tego do­broć cie­szyć bę­dzie.

.

Od dzi­siej­szej nocy, od dnia dzi­siej­szego

Pra­gnij tego, co przy­nio­sły wczo­raj­sze,

Ni­gdy cze­goś in­nego.

Kto uro­dzony w naj­gor­sze dni,

Ten o gor­szych z tę­sk­notą śni.

Że coś jest ła­twe, wie do­brze mą­dry gość,

Ten, co wy­na­lazł i za­sto­so­wał to.

Mo­rze fale rzuca,

Ląd wodę od­rzuca.

Dla­czego tak się lę­kam o każ­dej go­dzi­nie?

Ży­cie jest ta­kie krót­kie, dzień tak wolno pły­nie.

Serce czuje tę­sk­notę, gdzieś ucie­kać pra­gnie,

A może chce ku niebu unieść się przy­kład­nie?

Sam nie wiem tego prze­cież, bie­gnie w różne strony,

Jakby przed sobą chciało uciec prze­ra­żone.

Leci za­tem na piersi swo­jej uko­cha­nej,

A tam jest nie­świa­do­mie nie­bem ko­ły­sane.

I wir ży­cia po­tężny rwie je w swoim nur­cie,

A ono po­zo­staje wciąż w tym sa­mym punk­cie;

Nie wiem, co swym zy­skało, stra­ciło od­da­niem,

Na za­wsze już dla sie­bie głup­cem po­zo­sta­nie.

Los cię dziś do­świad­cza? On już wie dla­czego.

Żąda twych wy­rze­czeń – mil­cząc, słu­chaj jego.

Jesz­cze jest dzień, za­bierz się do ro­boty!

Gdy przyj­dzie noc, nikt nie po­my­śli o tym.

Ten świat zro­biony. Co przy nim maj­stru­jesz?

Stwórca wie­dział, co ro­bić, le­piej nie zbu­du­jesz.

Twój los już roz­strzy­gnięty, me­lo­dii tekst pod­łóż,

Twa droga roz­po­częta, do­kończ swoją po­dróż.

Nie zmie­nią nic twe tro­ski, ze­gnij więc kark nagi,

Zmar­twie­nia cię wy­trącą z wszel­kiej rów­no­wagi.

Gdy ktoś ciężko do­świad­czony

Nie do­znaje z żad­nej strony

Ni ra­tunku, ni po­mocy –

Do­bre słowo doda mocy.

„Jak wam głu­pio wtedy wy­szło,

Kiedy szczę­ście do was przy­szło!”

Dziew­czę­ciu na do­bre wy­szło,

Jesz­cze nie­raz do was przy­szło.

Moja spu­ści­zna więk­sza niż pola albo las,

Czas jest moim ma­jąt­kiem, mym dzie­dzic­twem jest czas.

Czyń do­bro z do­bra mi­ło­ści!

Prze­każ to też swo­jej krwi,

Cho­ciaż syn twój z tego kpi,

Nie po­skąpi wnuk wdzięcz­no­ści.

En­weri wszak po­wiada, ten mistrz pięk­nej mowy,

Ten znawca serc naj­głęb­szych i naj­wyż­szej głowy:

„Chcesz do­zna­wać w czas wszelki szczę­ścia i po­gody?

Po­mocą osąd, szcze­rość, dą­że­nie do zgody”.

Czemu skar­żysz się na wroga,

Przy­ja­cie­lem ma być wiel­kim?

Twa istota z ła­ski Boga

To dlań wy­rzut już na wieki.

Trudno wszak znieść coś jesz­cze głup­szego,

Niż kiedy głupcy ga­nią mą­drego:

By w wiel­ko­ści swo­jej chwi­lach

Skrom­nym był, się nie wy­chy­lał.

Gdyby Bóg był są­sia­dem złym,

Jak ja albo ty,

Nie przy­nio­słoby to po­koju,

Stąd zo­sta­wia nas w spo­koju.

Przy­znaj­cie za­tem, że po­eci Wschodu

Więksi są od nas, po­etów z Za­chodu.

Lecz taki sam grzech ich wpy­cha w pęta,

Grzech nie­na­wi­ści do kon­ku­renta.

Każdy chce być górą,

Świat to zna do cna,

Każdy wi­nien być gbu­rem

W tym, na czym się zna.

Oszczędź nam, Pa­nie, kosz­mar­nego losu,

Bo durne dudki do­cho­dzą do głosu.

Kiedy za­wiść chce się zgnoić,

Nie­chaj głód swój za­spo­koi.

Chce być czczony wo­kół?

Zje­żyć się po­wi­nien.

Wszystko złowi so­kół,

Lecz nie dziką świ­nię.

Cóż kry­ty­kan­tom po tym,

Że mi na dro­dze stają?

Nie po­zna­jąc wiel­ko­ści,

Błędu też nie po­znają.

He­rosa chęt­nie sławi po­świę­ce­nia

Ten, co sam jako żoł­nierz dzielny wal­czył,

Czło­wieka war­tość tylko ten do­ce­nia,

Co sam go­rączki i zimna do­świad­czył.

Czyń do­bro z do­bra mi­ło­ści!

Co uczy­nisz, nie zo­sta­nie;

Na­wet je­śli coś osta­nie,

Nie u dzieci bę­dzie go­ścić.

Je­śli nie ze­chcesz stać się ra­bunku ofiarą,

Kryj się ze swoim zło­tem, drogą oraz wiarą.

Jak to jest, że wciąż od nowa

Mą­dre i głu­pie sły­szymy ga­da­nie?

Naj­młodsi star­ców po­wta­rzają słowa,

Wie­rząc, że to jest ich wła­sne zda­nie.

Strzeż się przed tym ser­cem ca­łem,

Nie opo­nuj sło­wami,

Z mę­drca sta­niesz się cym­ba­łem,

Spie­ra­jąc się z głup­cami.

„Dla­czego prawda jest tak da­leka,

W naj­głęb­szą ot­chłań się skrywa?”

Bo w czas wła­ściwy nikt na nią nie czeka! –

Gdyby w porę się zja­wiła,

By­łaby bli­ska człeka,

Ła­godna i miła.

A kiedy ze­chcesz spraw­dzić,

Do­kąd twa szczo­drość dry­fuje,

Wrzuć swe cia­sto w nurt wartki,

A ko­muś za­sma­kuje.

Razu pew­nego za­bi­łem pa­jąka,

Stwo­rze­nie bo­skie – za­da­łem py­ta­nie,

Czy Bóg nie ze­słał jak na mnie, tak na nie

Dro­biny ży­cia, co w nim też się błąka!

„Ciemna jest noc, a w Bogu pło­nie wieczne świa­tło.

W taki spo­sób nas stwo­rzyć przy­szłoby Mu ła­two”.

Ja­każ to barwna gro­mada po­społu!

I źli, i do­brzy u bo­skiego stołu.

Chce­cie mnie jako skąpca od was tu wy­go­nić;

Daj­cie coś, abym mógł to spo­koj­nie roz­trwo­nić.

Chcesz chyba wi­dzieć oko­licę wo­kół?

Wejdź za­tem na dach, bę­dziesz miał ją w oku.

Kto mil­czeć po­trafi, ten za­chowa szyję,

Pod wła­snym ję­zy­kiem do­brze się ukryje.

Pan z dwoma lo­ka­jami

Źle ob­słu­żony.

Dom z dwiema ko­bie­tami

Źle za­mie­ciony.

Ko­chani lu­dzie, niech każdy z was przy­zna,

Że mó­wić trzeba: „Au­tos epha!”

Po co te dłu­gie: nie­wia­sta, męż­czy­zna?

Mów­cie krótko: Adam i Ewa.

Za cóż jesz­cze Al­la­cha wy­sła­wiam?

Wie­dzę od cier­pień po­od­dzie­lał mą­drze.

W roz­pacz cho­rego wła­sny stan by wpra­wiał,

Gdyby to wie­dział, co le­karz wie do­brze.

Głu­pio, że każdy, chcąc mieć nas za nic,

Sławi swe wła­sne, osobne zda­nie!

Gdy is­lam zna­czy: „Bogu od­dani”,

W is­la­mie ży­cie, w nim też ko­na­nie.

Kto się ro­dzi, dom bu­duje,

Gdy od­cho­dzi, po­zo­sta­wia

Temu, co ina­czej czuje,

Domu więc nie roz­bu­duje.

Wcho­dząc do mego domu, psiocz nie­mało

Na to, co lata pięk­nym mi się zdało.

Gdy­bym jak ty był, od­szedł­byś od progu,

Za­mknął­bym swe drzwi, tak przy­siągł­bym Bogu.

Pa­nie, niech ci się spodoba

Me do­mo­stwo małe.

Wiem, można więk­sze zbu­do­wać,

Wię­cej nie da wcale.

Na za­wsze cie­bie przed zło­ścią ochro­nią

I nie ukrad­nie ich ża­den bu­bek:

Dwaj przy­ja­ciele, co tro­ski wy­go­nią,

Księga pie­śni, wina ku­bek.

„Z cze­goż to nasz Lok­man sły­nie,

Czę­sto gorz­kim mę­dr­cem zwany!”

Prze­cież sło­dycz nie jest w trzci­nie,

Ale w cu­krze sło­dycz mamy.

Jak Orient wspa­niale wtar­gnął

W Mo­rza Śród­ziem­nego to­nie!

Ten, kto Ha­fiza czcić pra­gnął,

Roz­ko­cha się w Cal­de­ro­nie.

„Czemu jedną rękę zdo­bisz

Bar­dziej, niż jej to przy­stoi?”

Cóż le­wicą mo­żesz zro­bić,

Gdy jej prawa nie ozdobi?

Choć­by­ście gnali pę­dem do Mekki

Osła Chry­stusa, to się nie sta­nie

Ni uło­żony, ni bar­dziej miękki,

Ale na za­wsze osłem zo­sta­nie.

Glina dep­tana

Nie zgęst­nieje,

Lecz się roz­leje.

Gdy ją ubi­jesz wszak na gwałt,

Po­zy­ska formę, przyj­mie kształt.

Ta­kie ka­mie­nie znasz bli­żej,

Eu­ro­pej­czycy zwą je pisé.

Nie mar­tw­cie się wszak, lu­dzie moi mili!

Ten, co nie błą­dzi, wie, jak inni błą­dzili;

Tego, co błą­dzi, wie­dza do­bra zdobi,

Wie bo­wiem do­brze, co drugi do­brze zro­bił.

„Nie po­dzię­ko­wa­łeś wielu,

Że cię szczo­drze ob­da­rzyli!”

Ale pra­gnę, przy­ja­cielu,

Aby w moim sercu żyli.

Do­bre imię so­bie spraw

I roz­róż­niaj sedno spraw;

Gi­nie ten, kto wię­cej chce.

A przy­pływ na­mięt­no­ści, sza­le­jąc ob­fi­cie,

Próżno ląd stały za­lewa wy­trwale:

Miecą perły po­ezji na piach jego fale,

A to już jest zy­skiem, jaki nie­sie ży­cie.

Za­ufany

Speł­ni­łeś prze­cież nie­jedno ży­cze­nie,

Na­wet ze szkodą dla sie­bie;

Ten do­bry czło­wiek wszak żą­dał nie­wiele,

Nie jest to groźne dla cie­bie.

We­zyr

Ten do­bry czło­wiek za­żą­dał nie­wiele,

Lecz gdy­bym speł­nił to jego ży­cze­nie,

Ścią­gnąłby zgubę na sie­bie.

Złe to jest, ale może się zda­rzyć,

Że prawda z błę­dem się po­ko­ja­rzy,

Co czę­sto spra­wia jej ra­dość wielką:

Któż bo­wiem zwątpi w pa­nią tak piękną?

Jed­nak gdy pan Błąd z nią się chce za­rę­czyć,

To pani Prawda szybko się znie­chęci.

Nie jest to do wy­trzy­ma­nia,

Gdy tak wielu wier­sze kleci!

Kto po­ezję stąd wy­ga­nia?

Po­eci!