Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wydawca: Fundacja Evviva L’arte
Nowy przekład dzieła Goethego. Prezentowana książka to pełne wydanie wraz z oryginalnymi „Notami i rozprawami dla lepszego rozumienia Dywanu Zachodu i Wschodu”, a także obszernym posłowiem prof. Wojciecha Kunickiego:
„Jak wszystkie teksty Goethego, jest to twór kokieteryjny, bo aktorski. Liryka roli z wymykającymi się znaczeniami, niepozwalająca na jakiekolwiek utrwalania sensów, poza jednym: słownego wyrazu
wolności we mnie (Freisinn), bez jakichkolwiek pretensji do zaanektowania czy ograniczania tej wolności przez narzucane sensy. Obowiązuje tu podstawowa zasada poetycka wielokrotnych wzajemnych odzwierciedleń. Poeta jest Hafizem, Hatemem, Mirzą, kupcem, podróżnym, Beduinem, starym parsem, Mahometem pod Bedr czy w raju, odnajduje siebie w Zulejce i sakim, którzy wchodzą z nim w ironiczny często dialog, będący obok obrazu podróży oznaką kolejnej strategii poetyckiej Goethego. Jest Timurem, Aleksandrem, Napoleonem, którzy są także odzwierciedleniem jego wyobrażeń o wielkości. Jest to zatem pierwszy w dziejach literatury powszechnej, które to pojęcie, analogiczne do „historii powszechnej”, ukuł właśnie sam Goethe, zwarty tom poetycki, wskazujący swoim tytułem Dywan Zachodu I Wschodu – przy całej różnorodności właściwej perskiemu dywanowi, zgromadzeniu zatem – na jeden temat: kreację jednego w swej różnorodności świata za pomocą słowa.
(...)
Niesamowita jest powaga, z jaką nauka traktuje ten zbiór. Każe ona ignorować element błazeństwa, żartu, persyflażu kryjący się w poezji Hatema, Hafi za, Mirzy, Goethego czy jak im tam, traktując bez należytej powagi dyrektywę poety, że może on, choć błazeński, być też mistycznie święty.”
Zrealizowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 418
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Do tego wydania
Niniejsze wydanie zawiera tekstDywanu ostatecznie ustalony przez Goethego w roku 1827, a zatem niejako wydanie „ostatniej ręki”. Tłumacze dodali ponadto wiersze ze spuścizny, opublikowane za wydaniem: Goethe, West-östlicher Divan, unter Mitwirkung von Hans Heinrich Schaeder herausgegeben und erläutert von Ernst Beutler, Leipzig 1943, s. 136–148. W kwestii pisowni nazw perskich lub arabskich tłumacze pozostawili niekiedy osobliwości pisowni Goethego, a zatem przykładowo w pierwszym wierszu Moganni Name nieHidżra, aleHegire, dając w odpowiednich miejscach nowsze transkrypcje tych nazw lub transkrypcje występujące w źródłach, jakimi posłużył się Goethe, głównie u Williama Jonesa. W przypadku transkrybowania nazw z języka niemieckiego autorzy zdecydowali się połączenie sch transkrybować jakoż, s zazwyczaj jakoz, ei przeważnie jakoai. Publikując po raz pierwszy w języku polskim Noty i rozprawy dla lepszego zrozumienia Dywanu Zachodu i Wschodu, tłumacze uznali, że stanowią one znakomity komentarz do wierszy tego cyklu, dlatego zrezygnowali z drobiazgowego komentowania, tym bardziej że czytelnik ma do dyspozycji nieprzebraną literaturę przedmiotu, głównie w języku niemieckim. Podstawą przekładu jest wspomniane wyżej wydanie Ernsta Beutlera, przy czym autorzy posługiwali się także wydaniem pod redakcją Ericha Trunza (tzw. Hamburger Ausgabe) oraz znakomitym wydaniem w „Bibliothek Deutscher Klassiker” pod redakcją Hendrika Birusa. Podkreślenia poety zaznaczono rozstrzeleniem.
Wojciech Kunicki
Przekłady poezji dedykuję mojej żonie Marii
W.K.
MOGANNI NAME
KSIĘGA ŚPIEWAKA
Lat dwadzieścia, mnie się widzi,
Przeżywałem jak dar wielki,
Szereg piękny jak epoka,
Gdy rządzili Barmekidzi.
HEGIRE
Trzy skłócone świata strony
Drżą w zamęcie, nikną trony,
Uchodź na Wschód, by cię gościł
Patriarchów wiew czystości.
Pij Chizera źródła słodycz,
Pieśń i miłość cię odmłodzi.
Tam w czystości, no i w prawie
Pójdę w głębię jak najdalej.
Pragnę poznać ludzkie plemię,
Gdy Bóg zesłał tu na ziemię
Wiedzę nieba w ludzkiej mowie
I zawartą w Jego słowie.
Tam gdzie ojcom w czci służyli,
Obcą służbą wręcz gardzili,
Chcę się cieszyć młodych pasją:
Szczodrą wiarą, myślą ciasną,
Ile słowo tam ważyło,
Bo mówionym słowem było.
Chcę uchodzić za pasterza,
Co w oazach się odświeża,
Chcę handlować w karawanach,
Szale, kawę mieć w dywanach.
Każdą ścieżkę tam przemierzę,
Od pustyni po miast wieże.
Tam gdzie wśród skał zionie przepaść,
Ty, Hafizie, mnie pocieszasz.
Gdy przewodnik zachwycony
Pieśń twą śpiewa na wsze strony
Z osła grzbietu, gwiazdy budząc,
No i zbójców głosem łudząc.
Czy to w łaźniach, czy w gospodach,
„Święty Hafiz” ciągle wołam.
Kiedy welon ściąga luba,
A jej loki – ambry cuda,
Gdy wieszcz szepcze o miłości,
Chuć w hurysach nawet gości.
Czy to waszym zdaniem skaza,
Chcecie tego wręcz zakazać?
Wiedzcie zatem: wieszcza słowa
Wokół rajskich wrót szybują,
Delikatnie w nie pukają,
Wieczne życie wypraszają.
GWARANCI BŁOGOSŁAWIEŃSTW
Karneol jakotalizman,
Wiernym szczęście sam to wyznam,
Gdy na onyksie ułożony,
Złóż pocałunek uświęcony!
Wszelkie wypędzi zło,
Ochroni ciebie i miejsce to:
A gdy wryte w niego słowo
Moc Allacha głosi sobą,
Co miłości, czynu pragnie,
Wówczas zwłaszcza wieniec kobiet
Ten talizman czuje w sobie.
Amulety są podobne,
Na papierze znaki godne,
Lecz nie muszą tu się tłoczyć,
Jak to na klejnocie zoczysz,
Zatem dusze tu pobożne
Pomieszczają wiersze zbożne.
Zawieszają męże w wierze
Te papiery – ich szkaplerze.
Leczinskrypcja nic za sobą nie ma,
To ona sama wszystko mówi niema,
Co ty za nią powiesz radośnie do głębi:
Ja to mówię, ja sam! co mnie gnębi.
Z abraksasem rzadko staję!
Tutaj bowiem mina wstrętna,
Przez obłęd niegdyś poczęta,
Czymś najwyższym wszak się zdaje.
Gdy gadam od sasa do lasa,
Jakbym nosił abraksasa.
Sygnet trudno narysować,
Najwyższy sens w najmniejszej przestrzeni,
Gdy jednak zdołasz prawdę w sobie schować,
Słowo wyryjesz i nic go nie zmieni.
WOLNOŚĆ WE MNIE
Dajcie, bym siadł w swoim siodle!
Pozostańcie w swym namiocie!
Rad dziś pognam w dale modre,
Nad mą czapką gwiazdy złote.
*
On je garścią w niebo naszył,
Do mórz, lądów tę drabinę,
Niechaj cieszą oczy wasze,
Gdy spojrzenie w górę płynie.
TALIZMANY
Boga Wschód!
I Boga Zachód!
Północ i Południa ląd
Trwa w pokoju jego rąk!
*
On, jedyny sprawiedliwy,
Chce dla nas słuszności samej.
Ze stu imion niech go sławi
Tylko to jedyne! Amen.
*
Zmącić chce mnie cały zamęt,
Miesza mnie to zamieszanie,
Błąd wciąż pragnie, żebym błądził.
Bóg mą miarą, Bóg mną rządzi!
*
Choć sprawy ziemskie głowę zaprzątają,
Zawsze mi wtedy korzyść wyższą dają.
Wraz z prochem duch się nie pogrąża,
Ściśnięty w sobie, ku górze podąża.
*
Kiedy oddychasz, czerpiesz łaski obie:
Wciągasz powietrze, wydychasz je sobie.
Pierwsze uciska, drugie ulgę daje,
Cudnie splecione życie się wydaje.
Ty Bogu dziękuj, kiedy ucisk niesie,
Dziękuj mu także, gdy ulgę przyniesie.
CZTERY ŁASKI
Chcąc, aby Arabowie
Wciąż przemierzali dal,
Każdemu z nich nasz Allach
Te cztery łaski dał.
Turban, co piękniej zdobi
Niż wszelkie korony,
Namiot, co go sposobi,
By wszędzie miał domy.
Miecz, co go dzielniej chroni
Niż mury i skały,
Piosnkę, co k niemu skłoni
Dziewcząt wieniec cały.
O kwiatach śpiewam ciągle,
Zbierając je z szala;
Dziewczęta wiedzą mądrze,
Co ma pieśń im dała.
Kwiatów, owoców wieniec
Kunsztowny tu leży;
Morał waszym pragnieniem,
To mam ich garść świeżych.
PRZYZNAJĘ
Co ciężko ukryć? Ogień żwawy!
Za dnia go zdradzi zwodniczy dym,
Nocą zaś płomień spotworniały.
Następnie ciężko skryć w sercu swym
Miłość nie wiem jak tajoną,
Zwłaszcza gdy nią oczy płoną.
Wiersz najtrudniej ukryć możesz,
Nie nadaje się pod korzec.
Ledwie pieśniarz go ułoży,
Już rozpala go duch boży.
A gdy miły jest, ładniutki,
Ma go kochać świat calutki.
Czyta głośno, czyta cicho,
Radując lub dręcząc licho.
ŻYWIOŁY
Jakimi to pokarmami
Pieśń prawdziwa się żywi,
Co to laików zabawi,
A mistrzów radością zdziwi?
Miłość włada – wiemy sami,
Wszak ją właśnie opiewamy.
Kiedy pieśni tworzy ramy,
Tym lepiej dla pieśni samej.
Później musi brzmieć dźwięk szklanic
I rozbłysnąć rubin wina,
Kochających i pijanych
Niechaj wieniec wabi, wzywa.
Pożądany też szczęk broni
I surm niechaj zagrzmią gromy,
Kiedy laur już na skroni,
A zwycięzca ubóstwiony.
W końcu jest też wszak koniecznym
Nienawiści wywrzeć piętno
Na ohydnym i wszetecznym,
Co nie daje żyć jak piękno.
Kiedy śpiewak tych to czterech
Cnót materię zdoła zmieszać,
Niczym Hafiz ludów szereg
Będzie rzeźwić i pocieszać.
STWARZAĆ I OŻYWIAĆ
Jaś Adam grudą ziemi był,
Bóg zrobił z niego człeka,
Choć jeszcze matki ziemi pył
W nim na obróbkę czekał.
Elohimowie tchnęli w nos
Super ducha, jak widać,
On, podkreślając wielkość swą,
Wnet zaczął na nich kichać.
Lecz ze swych kończyn nagością
Pozostał na pół bryłą,
Aż w końcu Noe dla gościa
Zabawkę znalazł miłą.
Z kielicha pijąc, czuje, że
Gdy tylko w gardło mierzy,
Coś tam go rusza i coś prze
Jak kwaśne ciasto w dzieży.
Niech nas, Hafizie, twój błogi śpiew,
Przykład świętego wesela,
Prowadzi przez kielichów zew
Do chramu Stworzyciela.
FENOMEN
Gdy ścianę deszczy
Febus zapładnia,
Wnet tęcza zalśni
W cienistych barwach.
Ten krąg wspaniały
We mgle postrzegam
I chociaż biały,
Jest kręgiem nieba.
O starcze żwawy,
Choć wiek cię płoszy,
Choć włos twój biały,
Zaznasz rozkoszy.
MIŁY WIDOK
Cóż barwnego tam dziś łączy
Nieba ogrom z grzbietem wzgórza?
Mgła oślepia moje oczy,
Ostrość wzroku mi zaburza.
Czy wezyra to namioty,
Co postawił drogim paniom?
Czy dywanów barwne sploty,
Gdy zaślubia ukochaną?
Biel z czerwienią w pełni mocy,
Piękniejszego nic nie widzę.
Co twój Sziraz na północy
Mglistej robi, mój Hafizie?
Są to przecież maki polne,
Po sąsiedzku nas witają,
Jakby szydząc z boga wojny,
Pasmem pola ozdabiają.
By w ten sposób omamiony
Kwieciem polnym świat ozdobił,
A blask słońca dziś niecony
Porozświetlał moje drogi.
DWOISTOŚĆ
Kiedy po lewej na brzegu strumienia
Kupido w fletnię zadmie,
Kiedy po prawej Mavors ciszę zmienia
W surm srogich ciężkie granie,
Ucho się czuje mile przyciągane
Miłosnym graniem,
Lecz jednocześnie w pieśni oszukane
Hałasu łkaniem.
Ten trzask, te surmy wrzaskiem napędzane
Wśród grzmotu wojennego
Grożą mi przecież nagłym obłąkaniem –
Nic w tym nie ma dziwnego.
Wzmaga się fletnia, ton jej potężnieje,
Rośnie surm wojny brzmienie,
Jam obłąkany, jam z ryku szaleję –
Ogarnia cię zdumienie?
W TERAŹNIEJSZYM MINIONE
Róże, lilie w rosie rannej
Kwitną w wirydarzu bliskim,
Za nim skały dobrze znanej
Stromo wznosi się grzbiet śliski.
Lasem wielkim przeciągnięty
I z koroną zamku siną,
Łuk wierzchołka, choć napięty,
Niżej jedna się z doliną.
I jak dawniej woń uderza,
Kiedy serca wciąż cierpiały,
Struny mego zaś psałterza
Z rannym blaskiem się spierały.
Gdzie pieśń łowców z tej gęstwiny
Biegła pełnią krągłych nutek,
By zachęcić, aby silny
Z piersi naszej uszedł smutek.
Lasy wiecznie będą trwały,
Więc odważcie się wraz z nimi,
Aby swoim sercem całym
Zrodzić radość też u innych.
Nie powiedzą, żeśmy rozkosz
Tylko sobie wzajem dali.
Dbajcie w życia wszystkich latach,
Byście też jej doznawali.
Wraz z tą pieśnią, wraz z jej zwrotem
Przy Hafizie znowu trwamy,
Gdy wraz z życia późnym splotem
Kosztujemy z smakoszami.
PIEŚŃ I KSZTAŁT
Niechże Grek w swej glinie
Form piękno wycina,
Niech z miłości słynie
Do własnych rąk syna.
Wielka radość dla współczesnych –
Dłonie nurzać w Eufracie,
By w żywiole wodnym, rzecznym
Całkiem się zatracić.
Gdy już zgaszę pożar duszy,
Pieśń z niej ulatuje,
Gdy poeta wodę ruszy,
W kule ją formuje.
BEZCZELNOŚĆ
O czym człowiek myśli wszędzie,
Aby znów być zdrowym?
Chętnie dźwięków słuchać będzie
Brzmiących tonem nowym.
Nic, co wstrzyma twój bieg rączy!
Nic, co życie zdusi!
Nim zaśpiewa, nim zakończy,
Poeta żyć musi.
Więc niech życia dźwięk spiżowy
Rwie do duszy sedna!
Czuje pieśniarz serca gorycz,
Sam z sobą się jedna.
WPROST I SZORSTKO
Składać wiersze to zuchwałość,
Lecz nie karćcie mnie!
Wszak ma krew – no i jej radość
W wolności mej wrze.
Gdyby troska w każdej porze
Gorzką była mi,
Skromny byłbym, mogę orzec,
Bardziej niźli wy.
Skromność delikatnej cnoty,
Gdy dziewczę rozkwita,
Chce subtelne mieć zaloty,
Prostaka unika.
Jednak dobra jest też skromność,
Jak powiada mędrzec,
Czym jest czas i sama wieczność,
Nauczy mnie wszędzie.
Składać wiersze to zuchwałość,
Niech mnie nikt nie pyta,
Kobiet pięknych krwi gorącość
Niech z tobą zawita.
Świętoszkowy obłudniku,
Zamknij w końcu się,
Zginąć mogę w twoim krzyku,
Nie poskromisz mnie.
Twych frazesów pustka brzęczy,
Przegania mnie stąd,
Zdartych butów na tej nędzy
Czuję do dziś swąd.
Kiedy młyn poety miele,
Nie wstrzymuj go raczej:
Bo kto z nas zrozumie wiele,
Wiele nam wybaczy.
WSZECHŻYCIE
Pył to jeden jest z żywiołów,
Władzę nad nim wnet posiędziesz,
Gdy, Hafizie, na cześć lubej
Pieśń subtelną śpiewać będziesz.
Pył ten bowiem na jej progu
Lepszy niźli wzorów pętla,
Dywan w złototkane kwiaty
Dla sług zbożnych Mahometa.
Kiedy wiatr dmie spod jej progu,
Chmury pyłu w pędzie wianym
Milsze są niż wonne piżmo,
Niż olejek nasz różany.
Pyłu tego mi nie stało
Na pochmurnej wciąż Północy,
Lecz w krainach południowych
Dręczył często moje oczy.
Ale długo luba furta
Na zawiasach swych milczała.
Ulecz mnie, o nagły deszczu,
By zielenią mnie owiała!
Gdy się wszelkie grzmoty toczą,
Niebo w błyskach się rozognia,
Dziki pył wraz z wiatrem wiany
Się do ziemi przywilgotnia.
I natychmiast wzrasta życie,
Pnie się w górę i zieleni,
Zapach nieci swój radosny
Na obszarze całej ziemi.
BŁOGOSŁAWIONA TĘSKNOTA
Niech to wiedzą tylko mędrcy,
Bo tłum głupi was oczerni:
Chwalę życie, które tęskni
Za swą śmiercią wśród płomieni.
W noc miłości, ukojenia,
Gdy zapładniasz zapłodniony,
Obcy dotyk cię odmienia,
Płoną cicho świec welony.
I już cię nie obejmuje
Cień ten wielki, mrok nie wchłania,
Nową żądzę w sobie czujesz
Wznioślejszego spółkowania.
Wielkie dale, droga łatwa,
Nadlatujesz wzięty czarem,
Abyś w końcu, żądny światła,
O motylu, spłonął cały.
I jak długo nie posiędziesz
Tego „umrzyj!”, potem „spełnij!”,
Smętnym gościem tylko będziesz
Na tej oto mrocznej ziemi.
Trzcina w całym świecie znana
Swą słodyczą słynie.
Niech z mej trzciny do pisania
Sama słodycz płynie.
HAFIS NAME
KSIĘGA HAFIZA
Słowo panną młodą będzie,
Duch jej narzeczonym,
To wesele znają wszędzie,
Gdzie Hafiz sławiony.
PRZYDOMEK
Poeta
Mohammedzie Szemseddinie, zdradź nam tajemnicę:
Czemu lud cię przewspaniały nazywa Hafizem?
Hafiz
Niechaj cześć na ciebie spłynie,
Już ci jawię sekret cały.
Gdyż w szczęśliwej mej pamięci
Bez zniekształceń i niechęci
Koran święty przechowuję,
Gdyż pobożność wciąż szanuję,
Chcąc codziennej złości słowa
Z siebie, z innych opiłować.
Cenię ludzi,
Co proroka przykazania,
Posiew jego nauczania
Zechcą uczcić, uszanować –
Imię więc z tego nadania.
Poeta
Zda się zatem, mój Hafizie,
Że ustąpić to myśl próżna:
Wszak gdy świat jak inni widzę,
To się od nich nie odróżniam.
Równym tobie doskonale,
Bowiem w naszych świętych księgach
Obraz Pana rozpoznałem,
Co w całunie w prawiek sięga,
Nim się w ciszy cieszę cały
Mimo knowań, fałszerstw małych –
Zdrój pogodnej, świętej wiary.
OSKARŻENIE
Wiecie, na kogo czatują szatani,
Wśród skał i piachu pustyni schowani?
Na dobry moment czyhają, by nagle
W piekielne ognie natychmiast ich zawlec:
Tych kłamców wielkich, wstrętnego łajdaka.
Czemu poeta zapragnął tak nagle,
By nikczemnicy dęli w jego żagle!
Czy wie na pewno, komu chce dogodzić?
Gdyż jemu obłęd bardzo często szkodzi,
Gdyż jego dręczy miłość bezgranicznie,
Gdyż jego pędzi w pustynie rozliczne,
Gdyż on swe rymy w piasku pisze śliczne,
Wiatr je rozwiewa, niszczy wciąż od nowa,
Stąd nie pojmuje, czym są jego słowa –
Słów nie dotrzyma, nie może dotrzymać.
A pieśń ta jego czy ma zostać żywa,
Jest ona przecież Koranowi wroga.
Wy trwajcie przy tym, co prawo wam powie,
Bądźcie, uczeni, pobożni mężowie,
O muzułmanie, wierni wobec Boga.
A zwłaszcza Hafiz rozsiewa zgorszenie,
Mirza napawa ducha przerażeniem,
Sądźcie, co winno orzekać sumienie.
FATWA
Hafiz w swoich wierszach pięknych głosi
Prawdę znaną wszystkim niezatarcie,
Ale tu i ówdzie głosi także
Garść drobiazgów za granicą prawa.
Chcesz mieć pewność, musisz tedy wiedzieć,
Jak odróżniać od teriaku jady,
Odczuć rozkosz szlachetnego czynu,
Poddać się radości dobrej myśli,
Bronić się przed źródłem gorzkich cierpień,
Okryć zmysły duchem równowagi,
To najlepsze, by nie zboczyć z drogi.
Tak napisał biedny Ebusuud,
Niech mu Bóg przebaczy wszystkie grzechy!
NIEMIEC DZIĘKUJE
Celnie mówisz, święty Ebusuudzie!
Takich świętych pragnie wszak poeta:
Te drobiazgi, co akurat stoją
Poza granicami prawa, to jest
Wiano, w którym on się odnajduje,
Rady, gdy go dręczy zmartwień siła.
Węża jad i teriak dlań to samo.
Nie uleczą go i nie zabiją,
Gdyż prawdziwym życiem jest działania
Wieczna niewinność. Ją uzasadniać
Sobie tylko szkodzi, lecz nie innym.
Więc poeta stary tęsknie myśli,
Że hurysy go do raju wwiodą
Jak młodzieńca w blasku duchowości.
Celnie mówisz, święty Ebusuudzie!
FATWA
Mufti przeczytał wiersze, co Mizri napisał,
Jeden po drugim, jego księgę całą,
I po pewnym namyśle w płomienie ją ciska,
Przepięknie zapisane dzieło więc zgorzało.
Wzniosły sędzia powiada: „Spalić trzeba przecie,
Kto mówi i kto wierzy jak Mizri, lecz jego
Winna oszczędzić kara stosu ognistego,
Bowiem Allach dał dary każdemu poecie.
Kiedy ich nadużyje w swych grzechów powodzi,
Niech się na własną rękę ze swym Bogiem godzi”.
NIEOGRANICZONY
A że skończyć nie możesz, to wielkim cię czyni,
A to, że nie zaczynasz, twym losem bez winy.
Twa pieśń jest wciąż krążąca, jest sklepieniem gwiezdnym,
Jej początek i koniec są w niej zawsze jednym,
A to, co środek niesie, jest tym bardzo miło,
Co końcem pozostaje i początkiem było.
Poeto! źródło rozkoszy prawdziwych,
Fale z niego bijące radują wciąż żywych.
Do pocałunku wciąż otwarte usta,
Pieśń z piersi twojej, co miłością śpiewa,
Gardziel do picia gotowa, bo pusta,
A twoje serce dobrem się rozlewa.
I choćby cały świat przeminął,
Hafizie, z tobą, tylko z tobą
Równać się pragnę! Ból i miłość
Niechaj bliźniaczo nas ozdobią!
Tak jak ty kochać, pić obficie –
To moja duma, moje życie.
Niech buchną ogniem, pieśni, twe słowa,
Gdyż starszą będąc, wciąż jesteś nowa.
W TWOJE ŚLADY
W twój sposób rymowania spodziewam się włączyć
I w powtórzeniach twoich przyjemność odnaleźć,
I najpierw chciałbym sensy, potem słowa znaleźć,
I po raz drugi żaden dźwięk niech się nie sączy,
Chyba że swój szczególny sens przekaże dalej,
Przez ciebie formowany, z ciebie wychodzący.
Bowiem jak jedna iskra zdolna miasto zniszczyć
Gniewnymi płomieniami, stolicę cesarstwa,
Niecąc huragan, wicher płomienisty,
Ku halom gwiezdnym pędzi, gdy tu wygasa –
Tak wijąc się, rozpala w ognistej pieczęci
Me Niemca serce – chce, byś je zachęcił.
*
Spasowane rytmy wabią piękne
I talenty cieszą rozmaicie,
Lecz jak szybko stają się mi wstrętne,
Pustą maską bez krwi każą życie.
Nawet duch nie jawi się ponętnie,
Gdy form nowych nie chce już zdobywać,
Dawnych nie zamierza w niebyt zsyłać.
OBJAWIONA TAJEMNICA
Nazwali ciebie, o Hafizie święty,
Bardzo niejasnym, mistycznym językiem,
Jednak uczeni, biegli w słowach mędrcy,
Zlekceważyli słów twych siłę przy tem.
W chmurze ich mniemań mistycznym się zdajesz,
Bo czują w tobie nieco błazenady,
Każdy z nich wino zmieszane sprzedaje
W twoim imieniu całkiem bez żenady.
Wiadomo jednak, tyś mistycznie święty,
Bo nie chcą pojąć ciebie w swojej złości,
Choć niepobożny, jesteś wniebowzięty,
Nie chcą ci oddać w tym sprawiedliwości.
ZNAK
A jednak mają rację krytycy wszelacy,
Że słowo samo z siebie wszak niewiele znaczy,
Rozumie się to przecież, przyznacie to sami,
Gdyż słowo jest jak wachlarz. Między łopatkami
Spogląda para oczek, wesołych, figlarnych,
Wachlarz jest jak zasłona z kwiatów różnobarwnych,
Zasłania wprawdzie słodką buzię dookoła,
Ale całej dziewczyny zasłonić nie zdoła.
Bo to, co najpiękniejsze i pełne uroku,
To błysk słany z jej oczu ku mojemu oku.
DO HAFIZA
Wiesz dobrze, czego wszyscy chcą,
I dobrze to zrozumiałeś:
Tęsknota włada tobą, mną,
Z dołów po tron, ludem całym.
Tak boli, tak cieszy szczęsnych,
Kto jej się oprzeć by zdołał?
Gdy jednemu los kark skręcił,
Dziarsko drugi stawia czoła.
Wybacz, mistrzu, że wielbię,
Jakby z twojego opisu,
Wdzięk i nadobną pełnię
Wędrującego cyprysu.
Jak w grunt się wpija korzeniami,
Jak z ziemią idzie w miłosne zawody,
Jak chmury lekko pozdrowieniem mami,
Wiatru wschodniego pieści ody.
Tych przeczuć znamy nadzieję,
Gdzie lok przy loku na licach,
W brązową pełnię wiatr wieje,
Poszumem swoim zachwyca.
Czoło teraz się otwiera,
Gładzi serce – wręcz wesele!
Słyszysz pieśń, co radość śpiewa,
Ducha swego w nią dziś ścielesz.
A gdy przy tym piękne wargi
Drżącym tchnieniem pragną szeptać,
Dajesz zgodę bez słów skargi,
Aby mogły ciebie spętać.
A jej oddech nie chce wracać,
Za twą duszą rwie się dusza,
Woń się w szczęściu swym zatraca,
Swoją chmurą was porusza.
Lecz gdy nazbyt mocno płonie,
Z czary chcesz lać wina strugi,
Szafarz biegnie już w pokłonie
Po raz pierwszy, po raz drugi.
Oko błyszczy, serce prosi,
Na twe słowo duch gotowy,
Kiedy w winie się unosi,
Na najwyższy sens twej mowy.
W nim dostrzega kosmos sercem,
A we wnętrzu ład, zbawienie,
Oto stajesz się młodzieńcem,
Pierś się wznosi, włos tężeje.
Gdy nic nie jest już tajemne,
To, co świat i serce kryje,
Dzięki składasz lube, wierne,
Że w nich sens ten wzniosły żyje.
By u tronu skarb ten nowy
Dla nas ciągle się utrzymał,
Dobre słowo dasz szachowi,
Masz je także dla wezyra.
Znasz to wszystko i zaśpiewasz,
Będziesz śpiewał pewnie jutro:
Dajesz nam swą pieśń już teraz,
To radośnie, to na smutno.
USZK NAME
KSIĘGA MIŁOŚCI
Powiedz, bom w rozterce:
Czego me serce pożąda w tej dobie?
W tobie jest me serce,
Masz je cenić sobie.
OBRAZY
Słuchaj, jakiż czar,
Sześć miłosnych par!
Obraz-słowo rozpala, miłość sprzyja mu:
Rustan i Rodawu.
Nie znają siebie, lecz miłość ich wielka:
Jusuf i Zulejka.
Miłość i miłosny czyn:
Farhad i Szirin.
Miłość to ich mistrzyni:
Madżnuna i Lajli.
Aż po starość świat umila
Dżemilowi Botaina.
Miłość wciąż od nowa:
Salomon i Brązowa!
Zapamiętaj sobie miła,
Miłość w tobie będzie żyła.
JESZCZE JEDNA PARA
Tak, miłujący już są tu wygrani!
Kto więcej zyska niźli zakochani?
Nie są zbożniejsi ani potężniejsi,
Lecz jak herosi wielcy, najmężniejsi.
Amika, Azry nikt wszak nie zapomni,
Jak o proroku każdy chętnie wspomni.
Nie wspomną losów, wskażą ich imiona,
Nazwa obojga będzie im znajoma.
Co uczynili, co w życiu zdziałali,
Tego nikt nie wie. To, że się kochali,
Wiemy. Temu, kto pyta, starczy nazwa,
Kiedy powiemy: Amik oraz Azra.
KSIĘGA DO CZYTANIA
Przecudowną księgą ksiąg
Jest księga miłości;
Uważnie ją przeczytałem:
Kilka stron radości,
Całe karty cierpień;
Jeden rozdział to rozstanie.
A spotkanie to akapit,
Mały fragment! Tomy strapień,
Wydłużane wyjaśnianiem,
Bez końca, bez miary.
O Nizami! – lecz na końcu
Odnalazłeś czystą drogę;
Kto rozwiąże nierozwiązywalne?
Kochankowie – znowu odnajdując siebie.
Tak, to były te oczy, tak, jej wargi ciemne,
Co to na mnie patrzyły i mnie całowały.
Biodra jej wiotkie, smukłe, ciało krągłe, pełne,
Przy niej rajskie rozkosze mnie oczekiwały.
Czy ona tutaj była? Dokąd poszła sobie?
To właśnie ona była, ona wszak istniała,
Istniała zwłaszcza wtedy, w czas ucieczki swojej:
Ale nią to niestety życie mi związała.
OSTRZEŻONY
Gdyż w jej lokach aż zbyt chętnie
Wikłałbym się miło,
Stąd, Hafizie, mnie się także
To by przytrafiło.
Lecz warkocze swe splatają
Z nazbyt długich włosów
I pod hełmem je skrywają,
Walki to ich sposób.
Jeśli ktoś przemyśli sprawę,
Uniknie więzienia:
Wszak się łańcuch – mam obawę –
W lekkie sidła zmienia.
ZANURZONY
W loków splotach ta główka i taka okrągła!
I kiedy mi pozwala w ten gąszcz włosów płowych
Palce zanurzać, aby moja ręka mogła
Czochrać je w tę i tamtą, jam serdecznie zdrowy.
Gdy całuję jej czoło, brwi, oczy i usta,
Wówczas odczuwam świeżość, lecz dręczy myśl pusta:
Grzebień mój pięciozęby gdzie ma się zatrzymać?
Powraca do kędziorków, to nie jego wina.
Ucho na moją gierkę też nie patrzy z góry,
Włoski na żarcik dobre, tak, wielce kochane!
Nie ma w nich ciała wcale, nie ma w nich też skóry,
Kiedy się jednak wichrzy tych włosków splątanie,
Wówczas przez wieki całe pragnie się to czynić,
Zanurzać w nich swe palce, poruszać tam nimi,
Wszak ty, Hafizie drogi, robiłeś to z chętką,
Zacznijmy więc od nowa tę gierkę ponętną.
ZASTANAWIAJĄCE
Czy muszę mówić o twoim szmaragdzie,
Co na paluszku widnieje prześlicznym?
Lecz od mówienia zawsze oraz wszędzie
O wiele lepiej jest, kiedy się milczy.
Powiedzieć mogę, że jego dziś barwa
Zielona oczom ukojenie daje.
Nie powiem wcale: blizna bólu czarna
Tak blisko z nami straszliwa zostaje.
Niechaj więc będzie, czytaj, moja złota!
Czemu mną władasz, budzisz me pragnienie!
„Tak niebezpieczna jest twoja istota,
Jak nas ożywia szmaragdowe lśnienie”.
Ukochana, w twardej księdze
Wolne pieśni się schowały,
Co w niebiosach czystych wszędzie
Mogły fruwać, gdzie zechciały.
Wszystko niszczy czas nikczemnie,
Tylko one tu przetrwają!
Każde słowo nieśmiertelnie,
Jak i miłość się ostaną.
KIEPSKA POCIECHA
O północy płakałem i szlochałem,
Bo ciebie nie było.
Przyszły mary nocne,
Co mnie zawstydziło.
„Mary nocne”, powiedziałem,
„W szlochu i płaczu mnie znajdujecie,
Zwykle gdy śpię, mnie ominiecie.
Brak mi wielkiego dobra.
Nie myślcie o tym gorzej,
Którego mędrcem zwaliście,
Wielkie zło go wszak dotknęło!” –
I nocne mary,
Zdziwione bez miary,
Odeszły w dal,
Obojętne na to, czym mądry,
Czym głupi.
USATYSFAKCJONOWANY
„Niezbyt tęga twoja mina,
Czy miłuje twa dziewczyna?
Czy ci ona już nie zbrzydła,
Wszak pochlebstwem cię usidla?”
Poeta
Posiadłem ów dar cudowny
I wiedz dobrze, miły panie:
Miłość to dar dobrowolny,
A pochlebstwo hołdem dla niej.
POZDROWIENIE
Jakże błogo mi było!
W krainie wędruję,
Gdzie hudhud przebiega drogę.
Prastarego morza muszli
Szukam skamieniałych w kamieniu;
Hudhud przybiegł,
Rozpościerając koronę;
Z dumą kroczył, judząc,
Żartował z martwych,
Żyjący.
„Hudhud”, rzekłem, „zaprawdę!
Pięknym ptakiem jesteś.
Spiesz się, dudku!
Spiesz ukochanej
Wieścić, że ja
Wiecznie należę do niej.
Wszak już niegdyś
Byłeś swatem Salomona
I królowej Saby!”
ODDANIE
„Ty, choć umierasz, wciąż jesteś drogi,
Choć w oczach znikasz, twój śpiew brzmi ślicznie?”
Poeta
Choć dech miłości jest dla mnie wrogi,
Śpiew mój nie milknie,
Choć z ciężkim sercem.
Spójrz wszak na świecę,
Ta, świecąc, niknie.
*
Miejsca szukał ból miłości,
Co samotne, opuszczone;
W moim sercu taką stronę
Znalazł i w niej się umościł.
NIEUNIKNIONE
Kto chce ptakom wydać rozkaz:
Milczcie ponad polami?
Kto zabroni się wyrywać
Owcom pod nożycami?
Czy to wtedy krnąbrnie wierzgam,
Gdy ma wełna zmierzwiona?
Pasterz zmusza, bym się rwała,
Dzierżąc mnie w swych ramionach.
Kto zabroni, bym gdy zechcę,
Śpiew posyłał do góry,
Aby głosił nieustannie:
Jakże wielbię was, chmury?
TAJEMNICZE
Oczkom mojej ukochanej
Dziwią się dziś różni ludzie;
Ja, wiedzący wszystko o niej,
Wiem, co sądzić o tym cudzie.
Znaczą bowiem: jego kocham,
Wszyscy inni dla mnie cieniem,
Zatem, dobrzy ludzie, co tam,
Na nic wasze zadziwienie.
Jak mag jakiś tajemniczy
Patrzy wokół, moi mili,
Dlań się tylko znak jej liczy
O następnej słodkiej chwili.
NAJBARDZIEJ TAJEMNICZE
„Pracowicie dziś śledzimy
My, łowiący anegdoty,
Ilu szwagrów ma kochana,
Czy lubiła z nimi psoty.
Zakochanyś, dziś to widać,
Chętnie na to przyzwolimy;
Że kochana też cię kocha,
W to niestety nie wierzymy”.
Bez obawy, o panowie,
Ją odwiedźcie, nasłuchujcie:
Strach was zmoże, kiedy stanie;
Gdy ucieknie, cień całujcie!
Czy wy wiecie, Szahab-eddin
Płaszcz na Arafacie ściągnął,
Nie uznacie wszak za głupca,
Gdy ktoś działa zgodnie z sobą.
Gdy przed szacha cię przywiodą
I przed jego ukochaną,
A twe imię przy nich padnie,
Niech to będzie twą nagrodą.
Niechaj będzie karą srogą,
Co chciał Madżnun, umierając,
Milczcie przed Lajlą drogą,
Imię moje za nic mając.
TEFKIR NAME
KSIĘGA REFLEKSJI
Słuchaj więc rady, która z liry płynie!
Ten z niej skorzysta, kto zna czułość duszy.
Ten ją wyszydzi, choć brzmi najszczęśliwiej,
Który jej słucha, mając ośle uszy.
„Co śpiewa lira?” Dźwiękiem swoim głosi:
Nie najpiękniejszą dobra panna młoda;
Lecz gdy zapragniesz u nas tu zagościć,
Celem twym dobro, największa uroda.
PIĘĆ SPRAW
Pięciu spraw wielkich pięciu nie dokona,
Otwórz na prawdę oczy, oto ona:
Pierś dumna nigdy nie zazna przyjaźni;
Niegrzeczność, chamstwo niskością się błaźni;
Łajdak przenigdy nie zazna wielkości;
U zawistnego litość nie zagości;
Kłamcy zaś nigdy, nigdy nie uwierzę –
Myśl o tym, nikt ci tego nie zabierze.
PIĘĆ INNYCH
Co mi czas w mgnieniu oka dziś skraca?
To praca!
Co go wydłuża, żem skonu blisko?
Lenistwo!
Co wtrąca w długi?
Gdy ktoś długo zwleka!
Kto zyski lubi?
Ten, kto nie czeka!
Co czcią ozdobi twe ramiona?
Obrona!
Miło, gdy dziewczę oczętami bije,
Miło, jak pijak spogląda, nim pije,
Gdy wódz pozdrawia, co wojskami włada,
Jesienny promień, gdy na ciebie pada.
Lecz milej niż tych spojrzeń wieniec cały
Miej przed oczyma, jak po datek mały
Dłoń wdzięczna sięga wzruszona szczodrością,
Biorąc, co dajesz, z subtelną czułością.
Jakież spojrzenie, wdzięczności wyrazy!
Przyjrzyj się dobrze, a dasz wiele razy.
Co w Pend Name napisano,
W serca rodzi się potrzebie:
Tego, co mu dajesz wiano,
Będziesz kochał jak sam siebie.
Sypnij zatem szczodrze groszem,
Złota nie piętrz z wielką chęcią,
Ciesz się zatem, bardzo proszę,
Dniem dzisiejszym, nie pamięcią.
Kiedy przejeżdżasz do kuźni drogą,
Nie wiesz, czy kowal konia podkuje;
Gdy widzisz chatkę na polu skromną,
Nie wiesz, czy w niej się miła znajduje;
Widzisz młodzieńca dzielnego w drodze,
Albo ty jego, lub on cię zmoże.
Najpewniej powiesz o winorośli,
Że jest dla ciebie źródłem radości.
Tak to się światu możesz pokazać,
Reszty nie będę więcej powtarzać.
Nieznajomego czcij swym pozdrowieniem!
Jak gdybyś spotkał przyjaciela swego.
Po kilku słowach mów mu: żegnaj, miły!
Na wschód podążasz, on na zachód poszedł.
Gdy wasze drogi kiedyś się skrzyżują,
To zawołajcie, radość wyrażając:
„To on jest! on to jest!”, jak gdyby nie trwał
Podróży lądem czas pomiędzy wami
I morzem też niejeden słońca obrót.
Towarem dzielcie się i zyskiem swoim
I dawna ufność niech was znów połączy,
Gdyż pozdrowienie pierwsze jest jak tysiąc,
Pozdrawiaj tego, który cię pozdrowi.
O twoich błędach
Wartko gadali,
Siedzieli w rzędach,
Się nadymali.
Gdyby o dobrym
W nim napisali,
Toby najlepsze
Mu zgotowali,
Co zachwyt budzi,
Wszak dobrze znali –
Tych kilku ludzi
W pustelni małej.
I w końcu ucznia
Patent mi dali,
Abym się uczył,
Jak zysk z pokuty
Każe unikać
Błądzącej buty.
Targ zachęca cię do kupna,
Ciebie wiedza wzdyma smutna.
Kto spoglądać cicho umie,
Sens miłości wnet zrozumie.
Gdy wytrwale będziesz siedzieć,
Zechcesz umieć, zechcesz wiedzieć,
Słuchaj pod obcymi drzwiami,
Gdyż tam wiedza cię nie zmami.
Gdy tam znajdziesz coś prawego,
Prawym bądź dla Najwyższego.
Bóg rozpozna w jednej chwili,
Kto płomienną miłość żywi.
Będąc uczciwym,
Błąd popełniałem,
W swym życiu całym
Się zadręczałem.
Byłem, nie byłem,
Co to oznacza?
Chciałem być szelmą,
Ciężka to praca;
Się nie powiodło
I miałem kaca.
Bądź więc uczciwym,
Myślę też stale,
Choć dla mnie miałkie,
Zostaje trwale.
Dziś nie pytaj, jaką bramą
Wszedłeś do boskiego miasta,
Miejsce niech będzie to samo,
Gdzie cię dzień dzisiejszy zastał.
Szukaj mędrców wokół siebie,
Możnych, którzy rozkazują;
Pierwsi uczą cię w potrzebie,
Drudzy serce twe hartują.
Gdy z pożytkiem i z powagą
Państwu swemu wierny będziesz,
Nie otoczą cię pogardą,
Lecz cię kochać będą wszędzie.
Władca uzna twoją wierność,
Czyn twój będzie świeżym wianem;
Wówczas sprawdzi się też nowość,
Przy dawności się ostanie.
Skąd tu przyszedłem? Niepewne to pytanie,
Jestem mej drogi nie bardzo świadomy,
Dzisiaj i tu, pod niebem rozświetlonym,
Boleść i rozkosz idą na spotkanie.
O słodkie szczęście, gdy się dziś zjednoczą!
Samotność w śmiechu, w płaczu też samotność.
Idziemy sobie krokiem równym
Jeden za drugim albo przed nim;
Pozwól nam życia kroczyć drogą
Krokiem równym, noga za nogą.
Raz cię zatrzyma w bok spojrzenie,
Gdy zechcesz zrywać kwiaty piękne,
Przerwie twą drogę fałszu tchnienie,
Gniewne, ohydne, bardzo wstrętne.
Traktujcie z łagodnością panie!
Z krzywego żebra stworzył Bóg płeć piękną,
Naprostować ich nie był w stanie.
Zechcesz je nagiąć, to pękną.
Gdy dasz im spokój, mocniej się nagną;
Dobry Adamie, co powiesz na to?
Traktujcie z łagodnością panie:
Niedobrze, kiedy się wam żebro złamie.
Gdyż życie to jest bardzo kiepski żart,
Wszystkim się nie dogodzi,
Jeden za dużo, ów za mało wart,
Szczęście i moc w grę wchodzi.
Gdy się nieszczęście w życiu rozpleni,
Każdy je dźwiga, nie chcąc.
W końcu dziedzice zadowoleni
Pana Niemogę-Niechcę przyklepią.
Życie to gra w gęś: żądająca,
Abyś w przód ruszał się przykładnie,
A wtedy dojdziesz wnet do końca,
Gdzie nikt z nas, ludzi, być nie pragnie.
I powiadają: głupie gęsi!
Ty nie wierz wcale, co gęgają,
Któraś z nich bowiem się zakręci
I już się muszę cofać za nią.
Świat nasz nie jawi się zbyt ładnie,
Wszystko się naprzód w pędzie rusza,
Gdy ktoś się potknie, na twarz padnie,
Żadna się nie obejrzy dusza.
„Lata ci zabierają, tak sądzę z twej mowy,
Właściwą rozkosz wszelkich gier zmysłowych,
Wspomnienie ukochanych, miłych ci rupieci
Dnia wczorajszego; jeździć po szerokim świecie –
To niepotrzebne tobie; honory też z góry,
Uznane ich ozdoby i pochwalne sznury,
Zazwyczaj wszak cieszące. Z czynu zadowolona
Wola nie bawi przecież, zuchwałość stępiona.
Nie wiem już, co ci zostało, na litość?”
Zostało bardzo dużo! Idea i miłość!
Z mądrym gadać gdy się zdarzy,
Coś miłego się wydarzy.
Gdy zmartwienie ciebie męczy,
On wie zaraz, co cię dręczy.
Poklask dać ci też potrafi,
Wie on dobrze, kogo trafisz.
Szczodry będzie oszukany,
Skąpiec z forsy zaś wyprany,
Rozumnego zrobią durniem,
Rozsądnego złożą w trumnie.
Niezłomnego omijają,
A gamonia w łapach mają.
Opanuj te kłamstwa tłuste,
Oszukany bądź oszustem.
Kto może rozkazywać, ten także pochwali,
Lecz również zgani za bezdurno,
Ciebie to tyczy, sługo drogi,
Da ci po równo.
Gdyż chwali bardzo chętnie rzeczy miałkie,
Zgani, co bardzo chwalić lubię.
Nie bój się jednak, nie martw całkiem,
Podda cię próbie.
Tak wy też róbcie, o ludzie ważni,
W obliczu Boga jak i mali,
Czyńcie i cierpcie, jak się zdarzy,
Radość ocali.
DO SZACHA SEDŻANA I JEMU PODOBNYCH
Przebijając ryk i brzęk
Transoksanów,
Niech nasz śpiew, pieśni dźwięk
Towarzyszy panu!
Nie dręczy lęk
Nas, żywotnych w tobie,
Życiem długim ciesz się,
Państwo niech kwitnie w twej dobie.
NAJWYŻSZA ŁASKA
Niepokorny, dajcie wiarę,
Dla siebie pana znalazłem,
Okiełznany, za lat parę
Panią także odnalazłem.
Prób mi również nikt nie szczędził,
Wiernym mnie wszak znaleziono,
Z troską pan mnie niemal więził,
Jak skarb, który znaleziono.
Nikt nie służył wszak dwóm panom,
Co to szczęście swoje znalazł,
Pan i pani radość mają,
Że pan z panią mnie tu znalazł,
Szczęście, gwiazda mi błyskają,
Żem ja też ich sobie znalazł.
FERDOUSI MÓWI
„Świecie złośliwy! czemu się nie wstydzisz?
Żywisz, bogacisz, lecz gniewem powalasz”.
*
Kto jednak w łaskach Allacha się widzi,
Ten siebie żywi, bogaci, ocala.
Cóż to znaczy bogactwo? – słońce, które grzeje,
Korzysta z niego żebrak, jak my korzystamy!
Niech żadnego z bogaczy, co się często dzieje,
Nie gniewa ten rozkoszy dar żebrakom dany!
DŻELAL-EDDIN RUMI MÓWI
Kiedy przebywasz w świecie, on jako sen tonie,
A przestrzeń w twej podróży – pędzi w losu dłonie.
Ani upał, ni chłody – nic w tobie nie gości,
A wszystko, co rozkwita, zmierza ku starości.
ZULEJKA MÓWI
Lustro mi mówi dzisiaj, jaka jestem piękna,
Wy mówicie, że starość moim przeznaczeniem.
W Bogu jest cała wieczność, w Jego dłonie wzięta,
We mnie Go miłujecie na to okamgnienie.
RENDŻ NAME
KSIĘGA NIEZADOWOLENIA
„Skąd ci to przyszło do głowy?
Gdzieś ty to wszystko wyłowił?
Jak tego życia zmącenie
Zrodziło raptem ogieniek,
Aby iskrę niemal zgasłą
Znów rozpalić w łunę jasną?”
Nie pomyślcie, o ciemniacy,
Że to zwykłą iskrę znaczy;
W gwiazd oceanie,
W tej dali nieznanej,
Siebie nie zgubiłem,
Znów się narodziłem.
Białych owiec falami
Wzgórza lśnią przed oczami.
Czuwają tu pasterze,
Proszą na skromną wieczerzę,
Ludzie spokojni, prości,
Ich szczęście we mnie zagości.
Nocami, co lęki mnożą,
W bitwach, co mi grożą,
Jęki dromaderów
Wnikają w dusze wielu,
Także ich przewodników,
Żądnych dumy, zaszczytów.
I tak to dalej się toczy,
I mocniej zaślepia oczy,
I nasze to wędrowanie
Ucieczką nam się wydaje,
Błękit za pustynią, wojskiem
Morzem złudy, gruntem grząskim.
Wierszoklety nie znajdziecie,
Co nie czuje się najlepszym,
Każdy skrzypek na tym świecie
Swoje tylko grać chce rzeczy.
I nie mogę ich tu winić;
Gdy cześć komuś oddajemy,
Z siebie podłych mamy czynić,
Czy ktoś żyć ma, gdy żyjemy?
I widziałem z miną próżną
Licznych gości z antyszambru,
Takich, co to nie odróżnią
Gówna myszy od koriandru.
Minionego nienawidzi
Ta wigoru pełna miotła,
Dzisiaj starą już się brzydzi,
Tą, co niegdyś wszystko zmiotła.
Tam gdzie ludy się rozstają,
W nich pogarda włada niska,
Żadną miarą nie przyznają,
Że to samo chciały zyskać.
Samolubne zachowanie
Taki chętnie gani człowiek,
Co to przeżyć nie jest w stanie,
Że ktoś znaczy tu cokolwiek.
Gdy komuś dobrze, milutko się wiedzie,
To zaraz wroga ma w swoim sąsiedzie;
Jak długo dzielny żyje, no i działa,
Ukamienować chce go zgraja cała.
Ale gdy go już nie ma na tym łez padole,
Przychodzą z darowizną, aby za niedole
Pomnik mu stawiać; lepiej by tłum w swej niechęci
Rzucił dobrego człeka na łup niepamięci.
Gdyż przemocy, wszak czujecie,
Nie skażecie na wygnanie,
Ja najchętniej mówię przecie
A to z mędrcem, to z tyranem.
Bowiem głupcy do swej chwały
Największe pretensje mieli,
A półgłówki i bęcwały
Zniewalali nas, gdy chcieli.
Gdy mnie wolnym deklarują
Mędrcy lub głupoty słudzy,
Pierwsi do mnie miłość czują,
A rozszarpać chcą ci drudzy.
I w miłości i z przemocą
Chcą mnie z sobą dziś ożenić,
Słońce czynią ciemną nocą,
Żarem sycą mroki cieni.
Hafiz, także Ulrich Hutten
Cierpieli pod mnichów knutem
W szarych lub błękitnych łachach.
Jak i ja przez tych we frakach.
„Nazwij jednak wrogów swoich!”
Nikt nie zdoła ich oswoić,
Gdyż to oni w kręgu moim
Chcą mnie dopaść, chcą mnie zgnoić.
Jeśli dobro ciebie żywi,
Nigdy cię nie zganię,
Jeśli dobro również czynisz,
Szlachetnym się staniesz!
Jeśli zechcesz swoje dobro
Stawić za parkany,
Będę wolny, żyjąc wolno,
Jam nie oszukany.
Ludzie wszak to dobra sługi,
Byliby też lepsi,
Gdyby drugi nie chciał tego,
Co robi ten pierwszy.
Na tej drodze, rzucam słowo,
Cel to naszych marzeń:
Chcemy dojść w to samo miejsce,
Więc ruszajmy razem.
Wiele przeszkód napotkamy,
Wiele dołów, wnyków,
Lecz w miłości nie żądajmy
Pomocnych wspólników.
Pieniądz chciałbym choć mizerny
Osobiście rzucić,
Ale wino, druh nasz wierny,
Może nas też skłóci.
Hafiz mówił o czymś takim
I wcale nie kłamał,
Głupstwem siakim czy owakim
Głowę sobie łamał,
Ja nie widzę też korzyści,
By świat rzucać miły,
Gdy sen czarny ma się ziścić,
Walcz z nim z całej siły.
Jak gdyby tylko o nazwę chodziło
Tego, co milcząc, się staje!
Wszak piękne dobro kocham całą siłą,
Tak jako z Boga powstaje.
Kocham też kogoś, to konieczność serca;
Nie żywię do nich urazy;
Gdybym ją żywił, gdy się w duszę wwierca,
To znienawidzę ich masy.
Jeśli chcesz wiedzieć, jak się sprawy mają,
Rozdziel słuszność od głupoty,
Co bowiem oni świetnym nazywają,
Słuszność nie chce wiedzieć o tym.
Jeśli chcesz chwycić, co słusznym się zdaje,
Musisz żyć mocno, aż do dna,
Jeśli się wpuścisz w bezsensowne baje,
Niewiele to ci, myślę, da.
Pan Miazgacz chętnie udziela porady,
Wraz z Miałkaczem bardzo znanym,
A pan Wichrzyciel uzna bez żenady,
Że nie daje nigdy plamy.
I niechaj każdy, kto odnowy żąda,
Co dzień nowość czyta z werwą,
Tego, co tylko rozrywek wygląda,
Niechaj one też rozerwą.
Moi rodacy chcą tego i pragną,
Jako Niemcy czy Germanie,
Stąd wyćwierkują sobie piosnkę ładną:
„Tak, jak było, pozostanie”.
Madżnun jest właśnie – choć nie chcę go tak zwać –
W ich ustach często człowiekiem szalonym;
Lecz nie musicie wcale mnie oskarżać,
Że siebie mienię Madżnunem nowym.
Bo kiedy pierś ma pełna i uczciwa
Krzyk z siebie nieci, aby was ratować,
To nie wołajcie: „Wariat na nas czyha,
Dajcie postronki, do celi go schować!”
Gdy już widzicie, kiedy człek mądrzejszy
W tych waszych pętach kona, ludzie mali,
Niech was sumienie pokrzywami dręczy,
Żebyście darmo go nie oglądali.
Czy ja wam mówię, karcąc wasze winy,
Jak swoje wojny winniście prowadzić?
Czy was ganiłem, karcąc wasze czyny,
Kiedy pokojem chcieliście świat ładzić?
Pozwalam zatem, by rybak spokojnie
W wodne głębiny swoje sieci rzucał,
Brzmiałoby kiepsko, gdybym nieprzystojnie
Mistrza stolarstwa o miarach pouczał.
Ale wy jednak lepiej wiedzieć chcecie
To, co ja już wiem, mnie to właśnie cała
Natura pilnie – najszczodrzejsza w świecie –
Wiedzę wszelaką dawno przekazała.
Czy odczuwacie też podobną siłę?
To w takim razie bierzcie się do dzieła!
Zobaczcie jednak moje dzieło miłe,
Najpierw się uczcie: zrobić to zamierzał.
SPOKÓJ DUSZY WĘDROWCA
Niechaj nikt na nikczemności
Nie skarży się ani słowem,
Gdyż są potęgą ciemności,
Obojętnie, co ktoś powie.
W złym im bardzo dobrze będzie,
Mogą z tego czerpać zyski,
Prawym zaś ciskają wszędzie,
Wypełniając swe zamysły.
O wędrowcze, to cię dręczy?
Z taką biedą chcesz się zmagać?
Z łajna winni bicze kręcić,
Piach pustyni w wietrze smagać.
Kto domaga się od tego świata,
Czego świat nie ma i o czym marzy,
W tył lub na boki się rozglądając,
Codzienność przy tym lekceważy?
Świata starania i dobra wola
Wolno kuśtyka za szybkim życiem,
I czego dawniej tak bardzo chciałeś,
Teraz zapragnie dać ci obficie.
Kto sam się chwali, ten pobłądził srodze,
Każdy to czyni, kiedy dobro sprawia;
Chociaż w swych słowach jest na pochwał drodze,
Dobro po sobie dobro pozostawia.
Zostawcie, głupcy, sen radosny
Mędrcowi, co go łudzi blask,
Aby on, głupiec jako i wy,
Zużył pochlebczy świata wrzask.
Wierzysz, że z ust do uszu
To dla ciebie zysk czysty?
Tradycja, płód przymusu,
To wymysł oczywisty.
Osąd ci podpowie tak,
Lecz ciebie z sideł wiary
Rozsądek nie ocali,
Bo już dawno ci go brak.
Kto francuzi lub brytyjczy,
Niemczy, italiani wartko,
Pragnie tylko jednej rzeczy –
Zaspokoić miłość własną.
Żadne bowiem to uznanie,
Ni dla wielu, ni jednego,
Gdy ktoś co dzień tylko pragnie
Zaznać blasku odbitego.
Czy coś jutro powie słusznie,
Czy druhowie go pochwalą,
Skoro tylko myśli głupie
Dzisiaj będą ich zabawą?
Ten, co zatem nie jest w stanie
Z trzech tysięcy lat zdać sprawy,
W mrokach niechaj pozostanie,
Niepoznany i bez sławy.
Zazwyczaj gdy święty Koran cytowano,
Nazywano surę oraz wers ponadto,
Każdy muzułmanin – bo to jego wiano –
Czuł swoje sumienie spokojnym jak rzadko.
Nowi derwisze nic nie robią lepiej,
Ględzą o starym, o nowym ordynku,
Gniew chaotyczny wybałusza ślepie,
Święty Koranie! Wieczny odpoczynku!
PROROK MÓWI
Gdy kogoś złości, że Bóg zechce
Mahometa darzyć szczęściem, ochroną,
To niech na wielkiej swojej hali belce
Uwiąże linę mocną i spętloną,
Niechaj zawiśnie! Niesie go, kołysze,
A on miast gniewu czuje błogą ciszę.
TIMUR MÓWI
Czyżbyś potępiał ciężkiego sztormu głos,
Nadmiaru mocy, ty kleszy lebiego?
Gdyby przeznaczył mi Bóg robaka los,
Zrobiłby ze mnie robaka nędznego.
HIKMET NAME
KSIĘGA SENTENCJI
Talizmany są w tej księdze,
Każdy balans w niej wyczuje.
Gdy ktoś igłą wiary kłuje,
Tego dobroć cieszyć będzie.
Od dzisiejszej nocy, od dnia dzisiejszego
Pragnij tego, co przyniosły wczorajsze,
Nigdy czegoś innego.
Kto urodzony w najgorsze dni,
Ten o gorszych z tęsknotą śni.
Że coś jest łatwe, wie dobrze mądry gość,
Ten, co wynalazł i zastosował to.
Morze fale rzuca,
Ląd wodę odrzuca.
Dlaczego tak się lękam o każdej godzinie?
Życie jest takie krótkie, dzień tak wolno płynie.
Serce czuje tęsknotę, gdzieś uciekać pragnie,
A może chce ku niebu unieść się przykładnie?
Sam nie wiem tego przecież, biegnie w różne strony,
Jakby przed sobą chciało uciec przerażone.
Leci zatem na piersi swojej ukochanej,
A tam jest nieświadomie niebem kołysane.
I wir życia potężny rwie je w swoim nurcie,
A ono pozostaje wciąż w tym samym punkcie;
Nie wiem, co swym zyskało, straciło oddaniem,
Na zawsze już dla siebie głupcem pozostanie.
Los cię dziś doświadcza? On już wie dlaczego.
Żąda twych wyrzeczeń – milcząc, słuchaj jego.
Jeszcze jest dzień, zabierz się do roboty!
Gdy przyjdzie noc, nikt nie pomyśli o tym.
Ten świat zrobiony. Co przy nim majstrujesz?
Stwórca wiedział, co robić, lepiej nie zbudujesz.
Twój los już rozstrzygnięty, melodii tekst podłóż,
Twa droga rozpoczęta, dokończ swoją podróż.
Nie zmienią nic twe troski, zegnij więc kark nagi,
Zmartwienia cię wytrącą z wszelkiej równowagi.
Gdy ktoś ciężko doświadczony
Nie doznaje z żadnej strony
Ni ratunku, ni pomocy –
Dobre słowo doda mocy.
„Jak wam głupio wtedy wyszło,
Kiedy szczęście do was przyszło!”
Dziewczęciu na dobre wyszło,
Jeszcze nieraz do was przyszło.
Moja spuścizna większa niż pola albo las,
Czas jest moim majątkiem, mym dziedzictwem jest czas.
Czyń dobro z dobra miłości!
Przekaż to też swojej krwi,
Chociaż syn twój z tego kpi,
Nie poskąpi wnuk wdzięczności.
Enweri wszak powiada, ten mistrz pięknej mowy,
Ten znawca serc najgłębszych i najwyższej głowy:
„Chcesz doznawać w czas wszelki szczęścia i pogody?
Pomocą osąd, szczerość, dążenie do zgody”.
Czemu skarżysz się na wroga,
Przyjacielem ma być wielkim?
Twa istota z łaski Boga
To dlań wyrzut już na wieki.
Trudno wszak znieść coś jeszcze głupszego,
Niż kiedy głupcy ganią mądrego:
By w wielkości swojej chwilach
Skromnym był, się nie wychylał.
Gdyby Bóg był sąsiadem złym,
Jak ja albo ty,
Nie przyniosłoby to pokoju,
Stąd zostawia nas w spokoju.
Przyznajcie zatem, że poeci Wschodu
Więksi są od nas, poetów z Zachodu.
Lecz taki sam grzech ich wpycha w pęta,
Grzech nienawiści do konkurenta.
Każdy chce być górą,
Świat to zna do cna,
Każdy winien być gburem
W tym, na czym się zna.
Oszczędź nam, Panie, koszmarnego losu,
Bo durne dudki dochodzą do głosu.
Kiedy zawiść chce się zgnoić,
Niechaj głód swój zaspokoi.
Chce być czczony wokół?
Zjeżyć się powinien.
Wszystko złowi sokół,
Lecz nie dziką świnię.
Cóż krytykantom po tym,
Że mi na drodze stają?
Nie poznając wielkości,
Błędu też nie poznają.
Herosa chętnie sławi poświęcenia
Ten, co sam jako żołnierz dzielny walczył,
Człowieka wartość tylko ten docenia,
Co sam gorączki i zimna doświadczył.
Czyń dobro z dobra miłości!
Co uczynisz, nie zostanie;
Nawet jeśli coś ostanie,
Nie u dzieci będzie gościć.
Jeśli nie zechcesz stać się rabunku ofiarą,
Kryj się ze swoim złotem, drogą oraz wiarą.
Jak to jest, że wciąż od nowa
Mądre i głupie słyszymy gadanie?
Najmłodsi starców powtarzają słowa,
Wierząc, że to jest ich własne zdanie.
Strzeż się przed tym sercem całem,
Nie oponuj słowami,
Z mędrca staniesz się cymbałem,
Spierając się z głupcami.
„Dlaczego prawda jest tak daleka,
W najgłębszą otchłań się skrywa?”
Bo w czas właściwy nikt na nią nie czeka! –
Gdyby w porę się zjawiła,
Byłaby bliska człeka,
Łagodna i miła.
A kiedy zechcesz sprawdzić,
Dokąd twa szczodrość dryfuje,
Wrzuć swe ciasto w nurt wartki,
A komuś zasmakuje.
Razu pewnego zabiłem pająka,
Stworzenie boskie – zadałem pytanie,
Czy Bóg nie zesłał jak na mnie, tak na nie
Drobiny życia, co w nim też się błąka!
„Ciemna jest noc, a w Bogu płonie wieczne światło.
W taki sposób nas stworzyć przyszłoby Mu łatwo”.
Jakaż to barwna gromada pospołu!
I źli, i dobrzy u boskiego stołu.
Chcecie mnie jako skąpca od was tu wygonić;
Dajcie coś, abym mógł to spokojnie roztrwonić.
Chcesz chyba widzieć okolicę wokół?
Wejdź zatem na dach, będziesz miał ją w oku.
Kto milczeć potrafi, ten zachowa szyję,
Pod własnym językiem dobrze się ukryje.
Pan z dwoma lokajami
Źle obsłużony.
Dom z dwiema kobietami
Źle zamieciony.
Kochani ludzie, niech każdy z was przyzna,
Że mówić trzeba: „Autos epha!”
Po co te długie: niewiasta, mężczyzna?
Mówcie krótko: Adam i Ewa.
Za cóż jeszcze Allacha wysławiam?
Wiedzę od cierpień pooddzielał mądrze.
W rozpacz chorego własny stan by wprawiał,
Gdyby to wiedział, co lekarz wie dobrze.
Głupio, że każdy, chcąc mieć nas za nic,
Sławi swe własne, osobne zdanie!
Gdy islam znaczy: „Bogu oddani”,
W islamie życie, w nim też konanie.
Kto się rodzi, dom buduje,
Gdy odchodzi, pozostawia
Temu, co inaczej czuje,
Domu więc nie rozbuduje.
Wchodząc do mego domu, psiocz niemało
Na to, co lata pięknym mi się zdało.
Gdybym jak ty był, odszedłbyś od progu,
Zamknąłbym swe drzwi, tak przysiągłbym Bogu.
Panie, niech ci się spodoba
Me domostwo małe.
Wiem, można większe zbudować,
Więcej nie da wcale.
Na zawsze ciebie przed złością ochronią
I nie ukradnie ich żaden bubek:
Dwaj przyjaciele, co troski wygonią,
Księga pieśni, wina kubek.
„Z czegoż to nasz Lokman słynie,
Często gorzkim mędrcem zwany!”
Przecież słodycz nie jest w trzcinie,
Ale w cukrze słodycz mamy.
Jak Orient wspaniale wtargnął
W Morza Śródziemnego tonie!
Ten, kto Hafiza czcić pragnął,
Rozkocha się w Calderonie.
„Czemu jedną rękę zdobisz
Bardziej, niż jej to przystoi?”
Cóż lewicą możesz zrobić,
Gdy jej prawa nie ozdobi?
Choćbyście gnali pędem do Mekki
Osła Chrystusa, to się nie stanie
Ni ułożony, ni bardziej miękki,
Ale na zawsze osłem zostanie.
Glina deptana
Nie zgęstnieje,
Lecz się rozleje.
Gdy ją ubijesz wszak na gwałt,
Pozyska formę, przyjmie kształt.
Takie kamienie znasz bliżej,
Europejczycy zwą je pisé.
Nie martwcie się wszak, ludzie moi mili!
Ten, co nie błądzi, wie, jak inni błądzili;
Tego, co błądzi, wiedza dobra zdobi,
Wie bowiem dobrze, co drugi dobrze zrobił.
„Nie podziękowałeś wielu,
Że cię szczodrze obdarzyli!”
Ale pragnę, przyjacielu,
Aby w moim sercu żyli.
Dobre imię sobie spraw
I rozróżniaj sedno spraw;
Ginie ten, kto więcej chce.
A przypływ namiętności, szalejąc obficie,
Próżno ląd stały zalewa wytrwale:
Miecą perły poezji na piach jego fale,
A to już jest zyskiem, jaki niesie życie.
Zaufany
Spełniłeś przecież niejedno życzenie,
Nawet ze szkodą dla siebie;
Ten dobry człowiek wszak żądał niewiele,
Nie jest to groźne dla ciebie.
Wezyr
Ten dobry człowiek zażądał niewiele,
Lecz gdybym spełnił to jego życzenie,
Ściągnąłby zgubę na siebie.
Złe to jest, ale może się zdarzyć,
Że prawda z błędem się pokojarzy,
Co często sprawia jej radość wielką:
Któż bowiem zwątpi w panią tak piękną?
Jednak gdy pan Błąd z nią się chce zaręczyć,
To pani Prawda szybko się zniechęci.
Nie jest to do wytrzymania,
Gdy tak wielu wiersze kleci!
Kto poezję stąd wygania?
Poeci!