Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Morderczy żart - ebook

Data wydania:
12 października 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Morderczy żart - ebook

Do mieszkającej w Aarhus kobiety dzwoni telefon. Ktoś informuje ją, że jej syn został poważnie ranny w wypadku. Gdy kobieta dociera do szpitala, okazuje się, że ktoś zrobił jej okrutny żart. Niedługo potem podobny telefon otrzymuje obcy jej mężczyzna. Tym razem również podano nieprawdziwe informacje, ale skutki okazują się tragiczne. Anita Hvid rozpoczyna śledztwo. Kto sieje strach i śmierć? Kto kłamie w tak przekonujący sposób? Czy chodzi o przypadkowe nękanie bez motywu, czy też zamiary są bardziej mroczne?

"Morderczy żart" to drugi tom popularnej serii duńskiego pisarza Larsa Kjædegaarda, której głównymi bohaterami są Anita Hvid i Thor Belling. To opowieść o ich intensywnej współpracy, która przyniosła rozwiązania wielu z pozoru nierozwiązywalnych spraw.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-0234-977-1
Rozmiar pliku: 740 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Te­le­fon Susi za­dzwo­nił aku­rat w chwili, gdy za­czy­nała prze­rwę na lunch. Wy­jęła go z kie­szeni bia­łego far­tu­cha i spoj­rzała na wy­świe­tlacz. Nu­mer nie­znany. Przy­pusz­czal­nie ja­kiś te­le­mar­ke­ter, ale ode­brała.

– Słu­cham?

– Susi Bie­der? – za­py­tał ja­kiś męż­czy­zna.

– Tak. Z kim roz­ma­wiam?

– Bjarne Ra­smus­sen, Po­li­cja Wschod­nio­ju­tlandzka.

Pod­sko­czyło jej tętno.

– Słu­cham…

– Pani jest matką Jep­pego Bie­dera?

Osu­nęła się na krze­sło.

– Tak. Czy…

– Dzwo­nię po­in­for­mo­wać, że Jeppe Bie­der uległ przed chwilą po­waż­nemu wy­pad­kowi sa­mo­cho­do­wemu. Obec­nie jest trans­por­to­wany do Skejby, a mnie po­pro­szono o po­wia­do­mie­nie pani. W Skejby znaj­duje się cen­trum ura­zowe.

Susi pa­trzyła za okno znaj­du­jące się na końcu szpi­tal­nego ko­ry­ta­rza. Jej my­śli się za­trzy­mały. Wi­działa ko­min, który stał na te­re­nie daw­nej cu­krowni. Słońce nada­wało czer­wo­nym ce­głom po­ma­rań­czową barwę, od­zna­cza­jącą się wy­raź­nie od błę­kit­nego nieba.

Usły­szała, jak jej głos za­daje py­ta­nie:

– Nie żyje?

Ra­smus­sen chrząk­nął.

– Tego nie wiem. Ale z pew­no­ścią do­brze by było, gdyby na­tych­miast się tam pani udała.

Po­woli wra­cała do sie­bie. Zrzu­ciła far­tuch i po­szła do po­koju per­so­nelu, gdzie wi­siała jej kurtka.

– Już jadę – po­wie­działa do słu­chawki.

– Przy­kro mi – ode­zwał się jesz­cze Bjarne Ra­smus­sen. – Pro­szę tam po­je­chać i na miej­scu wszyst­kiego się pani do­wie.

Kiw­nęła głową.

– Tak… Już jadę.

Prze­rwała po­łą­cze­nie w mo­men­cie, kiedy ze scho­dów na ko­ry­tarz scho­dził Svend Dal­ga­ard.

– Svend… – za­cze­piła go. – Po­trze­buję po­mocy.

Je­chali szybko w kie­runku szpi­tala le­żą­cego w pół­noc­nej czę­ści mia­sta. Svend za­ło­żył oku­lary prze­ciw­sło­neczne. Nic nie mó­wił. Spo­glą­dała na jego dłoń spo­czy­wa­jącą na dźwi­gni zmiany bie­gów i czuła wdzięcz­ność. Svend był do­brym kie­rowcą. Je­chał w sku­pie­niu, szybko i płyn­nie.

– Mó­wił, że jest w cen­trum ura­zo­wym – przy­po­mniała.

– Tak. Wiem, gdzie to jest.

– Nie ro­zu­miem… Nie ro­zu­miem, jak…

– Spo­koj­nie, Susi. Jesz­cze nie wiemy, co się wy­da­rzyło.

Po­ki­wała głową.

– Jak na­zy­wał się ten po­li­cjant, który dzwo­nił? – spy­tał Svend.

– Ra­smus­sen. Bjarne Ra­smus­sen. Po­li­cja Wschod­nio­ju­tlandzka.

– OK.

Coś w jego gło­sie ją za­nie­po­ko­iło:

– Znasz go?

– Nie – od­parł, krę­cąc głową. – Po pro­stu do­brze znać na­zwi­sko. Bjarne Ra­smus­sen.

Nie miała nic do do­da­nia. Mocno trzy­mała się uchwytu nad oknem, a Svend ma­new­ro­wał spraw­nie, wjeż­dża­jąc na pod­jazd, a po­tem mi­ja­jąc kilka ni­skich, bia­łych bu­dyn­ków. W końcu wje­chał na ni­żej po­ło­żony plac, gdzie przy szkla­nych drzwiach pod wiatą stały żółte am­bu­lanse.

Za­mknęła oczy.

Po dwóch mi­nu­tach byli już w środku. Izba przy­jęć wy­glą­dała jak coś po­mię­dzy ga­ra­żem pod­ziem­nym a ter­mi­na­lem pro­mo­wym: drzwi do wind, duże żółte in­sta­la­cje ru­rowe, ka­nały wen­ty­la­cyjne i be­ton. Było wi­dać kilka szpi­tal­nych łó­żek na kół­kach, ale ani jed­nego czło­wieka.

Za­częła się trząść. W końcu Svend za­cze­pił bro­da­tego, ubra­nego na biało męż­czy­znę, który aku­rat wy­szedł z jed­nego z po­koi.

Nie po­ra­dzi­ła­bym so­bie sama, po­my­ślała. Na­wet nie tra­fi­ła­bym klu­czy­kiem do sta­cyjki. Albo bym w coś wje­chała.

Usły­szała głos Svenda:

– Tak, chło­pak. Jeppe Bie­der. Po­dobno zo­stał tu przy­wie­ziony. Nie­dawno. Wy­pa­dek dro­gowy. Ko­le­żanka jest jego matką. Za­dzwo­nił do niej ktoś z po­li­cji… – Svend spoj­rzał na ze­ga­rek – ja­kieś dwa­dzie­ścia mi­nut temu.

– Do­piero za­czą­łem dy­żur – od­rzekł bro­dacz. – Idź­cie do in­for­ma­cji.

Wska­zał czer­wone drzwi do windy.

– Na par­te­rze – do­dał męż­czy­zna.

Svend kiw­nął głową i lekko po­cią­gnął Susi.

Pod­łoga w wiel­kim holu wy­ło­żona była płyt­kami z łupka ka­mien­nego. Susi stała na tej sza­rej po­sadzce, pod­czas gdy Svend roz­ma­wiał z ko­bietą sie­dzącą za szybą w in­for­ma­cji.

Zna­la­zła się w czyśćcu. Albo w pie­kle. Nie po­tra­fiła my­śleć.

Wresz­cie Svend sta­nął przed nią.

– Za­dzwoń do Jep­pego – po­wie­dział ze spo­ko­jem. Nie od­ry­wała od niego wzroku, gdy po­ło­żył rękę na jej ra­mie­niu. – Wyj­mij te­le­fon i za­dzwoń do Jep­pego, Susi. Te­raz.

Po­słu­chała go. Włą­czyła ko­mórkę, zna­la­zła nu­mer i na­ci­snęła.

Po trzech sy­gna­łach usły­szała głos syna:

– Cześć mamo. Co jest?

Za­mknęła oczy. Po­czuła, jak Svend ją pod­trzy­muje i wyj­muje z dłoni te­le­fon. Na­stęp­nie po­mógł jej usiąść na jed­nym ze sto­ją­cych w rzę­dzie czer­wo­nych, pla­sti­ko­wych krze­seł. Pod­niósł do ucha ko­mórkę i po­wie­dział:

– Cześć, Jeppe. Mówi Svend. Svend Dal­ga­ard. Ko­lega mamy z pracy.

Zu­peł­nie po­zba­wiona sił przy­słu­chi­wała się jego sło­wom:

– Nie, tak bym tego nie okre­ślił. To przy­pusz­czal­nie po­myłka.

A po chwili:

– Nie, nie mu­sisz, Jeppe. Je­stem tu z twoją mamą. Za chwilę do cie­bie za­dzwoni. Nie mu­sisz się ni­czym przej­mo­wać. Tak… Na ra­zie.

Usiadł obok niej i od­dał te­le­fon.

Spoj­rzała mu pro­sto w oczy.

– Ktoś wy­krę­cił ci nie­zły nu­mer, Susi – po­wie­dział. – Jeppe sie­dzi w szkol­nej sto­łówce i czuje się świet­nie. Nie było żad­nego wy­padku.

Po­ki­wała głową. Przez kilka se­kund zda­wało się jej, że w ogóle nic się nie wy­da­rzyło. Nikt nie dzwo­nił. Nikt nie je­chał sa­mo­cho­dem przez mia­sto. Ona…

Za­krę­ciło jej się w gło­wie i roz­pła­kała się.

– Pro­szę to po­wtó­rzyć – po­wie­dział sie­dzący w okienku po­li­cjant dy­żurny, kiedy do­tarli do ko­mendy. – Od­biera pani te­le­fon i kto dzwoni?

– Ja­kiś Bjarne Ra­smus­sen. Przed­sta­wił się i po­wie­dział, że jest z Po­li­cji Wschod­nio­ju­tlandz­kiej.

Dy­żurny był szczu­płym męż­czy­zną w ja­sno­nie­bie­skiej ko­szuli. Miał gę­ste ja­sne włosy. Za­uwa­żyła, że na szyi nosi rze­myk.

Svend zre­la­cjo­no­wał zda­rze­nia, a ona za­uwa­żyła, że młody po­li­cjant na zmianę pa­trzy to na niego, to na nią.

– A jak przy­je­chali pań­stwo do szpi­tala, oka­zało się, że tam nic nie wie­dzą o wy­padku – pod­su­mo­wał dy­żurny. – Do­brze zro­zu­mia­łem?

– Bo nie było żad­nego wy­padku – po­wie­dział Svend. – Ko­le­żanka za­dzwo­niła do syna, a on był w szkole.

Młody czło­wiek po­ki­wał głową.

– Te­raz ro­zu­miem. Dziw­nie to brzmi. Zgod­nie z pro­ce­durą o ta­kich zda­rze­niach nie po­wia­da­miamy te­le­fo­nicz­nie. Je­śli jest ja­kiś po­ważny wy­pa­dek, w któ­rym jedna lub kilka osób jest w sta­nie za­gro­że­nia ży­cia albo w sta­nie kry­tycz­nym, to za­wsze po­wia­da­miamy naj­bliż­szych oso­bi­ście.

Stali przed okien­kiem. Dy­żurny skie­ro­wał wzrok na mo­ni­tor swo­jego kom­pu­tera. Szybko wy­stu­kał coś na kla­wia­tu­rze i po­waż­nym wzro­kiem prze­biegł ekran. Na­stęp­nie po­now­nie spoj­rzał na nich.

– Nie pra­cuje tu nikt o na­zwi­sku Bjarne Ra­smus­sen – oświad­czył. – Kie­dyś był ktoś taki, ale to ład­nych parę lat temu. Te­raz musi być już star­szym czło­wie­kiem.

Svend po­ki­wał głową.

– A więc ktoś wy­krę­cił… pa­skudny nu­mer.

– Można tak po­wie­dzieć. Ale ja przy­pusz­czam, że to wcale nie był głupi żart.

– Wy­świe­tliło mi się „nu­mer nie­znany” – po­wie­działa Susi. – My­śla­łam, że to te­le­mar­ke­ter.

Po­li­cjant kiw­nął głową.

– A jaki miał głos?

– Męż­czy­zna, na pewno nie chło­pak, ale też na pewno nie sta­rzec.

– Coś ta­kiego na­zy­wamy cięż­kimi wy­głu­pami – orzekł po­li­cjant.

– Wy­głu­pami? – po­wtó­rzył Svend.

– Nie­stety tak. Je­śli po­wtó­rzy się coś po­dob­nego, to pro­po­nuję się z nami skon­tak­to­wać. W wy­padku trwa­łych szy­kan przy­stę­pu­jemy do dzia­ła­nia. Czy stało się coś jesz­cze?

Obaj męż­czyźni spoj­rzeli na nią, a ona po­krę­ciła głową.

– Nie.

– Nie było żad­nych dziw­nych li­stów czy ma­ili? Może ktoś par­ko­wał koło pani miej­sca za­miesz­ka­nia?

– Nie.

Dy­żurny po­now­nie po­ki­wał głową, da­jąc do zro­zu­mie­nia, że chce za­koń­czyć roz­mowę.

– Do­brze. W każ­dym ra­zie cie­szę się, że nic się nie stało pani sy­nowi.

Wy­szli z bu­dynku, kie­ru­jąc się na par­king, gdzie stał sa­mo­chód Svenda. Nic się nie stało Jep­pemu, mó­wiła so­bie. Nic mu nie jest.

Wsia­da­jąc do auta, po­my­ślała jesz­cze, że Jep­pemu nie, ale jej i ow­szem.

Svend nie włą­czył sil­nika od razu. Przez ja­kiś czas sie­dzieli i pa­trzyli na oświe­tlony przez słońce par­king. Po­tem spoj­rzał na nią i za­py­tał:

– W po­rządku?

– Tak, w po­rządku. Nic się prze­cież nie stało. To wy­głupy.

Svend gwał­tow­nym ru­chem prze­krę­cił klu­czyk w sta­cyjce.

– Można się tylko z tym zgo­dzić. Co to za idiota...

Kiedy wra­cali do kli­niki, po­ło­żyła na krótko dłoń na jego ra­mie­niu.

– Dzię­kuję ci, Svend. Nie wiem, jak da­ła­bym so­bie radę bez cie­bie.

– A od czego ma się ko­le­gów? – od­rzekł, pa­trząc przed sie­bie.Roz­dział 2

– Ale jazda – po­wie­dział póź­niej po po­łu­dniu Jeppe, kiedy wró­cił do domu ze szkoły, a ona opo­wie­działa mu o ca­łym zda­rze­niu. Przyj­rzał się jej i do­dał: – Do­brze się czu­jesz?

– Na­tu­ral­nie – od­parła z uśmie­chem. - Prze­cież nic się nie wy­da­rzyło.

Uści­snął ją i po­szedł do swo­jego po­koju. Od­pro­wa­dziła go wzro­kiem. Chudy jak szczapa, wy­glą­dał jak pa­tyk, na któ­rego wierz­chołku przy­mo­co­wano kłąb ciem­nej wełny.

Czy do­brze się czuła?

To py­ta­nie re­to­ryczne. Jej syn nie ocze­ki­wał od­po­wie­dzi in­nej niż twier­dząca.

Oczy­wi­ście, że do­brze, bo jak sama do­piero co po­wie­działa, nic się prze­cież nie wy­da­rzyło.

Po wy­jeź­dzie ze szpi­tala nie wró­ciła już do pracy, a po po­łu­dniu sta­rała się za­cho­wać spo­kój.

Nic się nie stało w tym sen­sie, że ten rze­komo po­ważny wy­pa­dek w ogóle nie miał miej­sca. Jeppe jest cały i zdrowy.

Coś się jed­nak wy­da­rzyło.

Za­dzwo­nił do niej ja­kiś męż­czy­zna i okła­mał ją, mó­wiąc okrutne rze­czy, przez które zna­la­zła się w pie­kle matki.

Na­dal miała w gło­wie ten głos. Na­wet przez se­kundę tej krót­kiej roz­mowy nie po­my­ślała, że męż­czy­zna może mó­wić nie­prawdę.

Te­raz na­to­miast my­ślała o tym, z jaką ła­two­ścią kłamca po­su­nął się do cięż­kich wy­głu­pów, jak to na­zwał ten młody dy­żurny na ko­men­dzie.

Bjarne Ra­smus­sen osią­gnął za­mie­rzony cel, bo wy­wo­łał u niej szok wstrzą­sa­jącą wia­do­mo­ścią. Gdyby po­wie­dział, że z cyrku uciekł słoń i do­piero co do­szczęt­nie zdep­tał na par­kingu jej sa­aba, to na­tu­ral­nie nie uwie­rzy­łaby w to. Za­śmia­łaby się i po­wie­działa, żeby ta­kie hi­sto­ryjki opo­wia­dał gdzie in­dziej, a po­tem by się roz­łą­czyła.

Za­sta­na­wiała się, dla­czego ktoś w taki spo­sób znisz­czył jej cały dzień.

Fał­szywy Bjarne Ra­smus­sen do­brze się przy­go­to­wał. Wie­dział, kim ona jest. Wie­dział, że ma syna o imie­niu Jeppe. Miał nu­mer jej ko­mórki.

Były to kon­kretne przy­go­to­wa­nia, nie­wy­ma­ga­jące szcze­gól­nego wy­siłku. Jej nu­mer nie był za­strze­żony. Każdy mógł zo­ba­czyć na Fa­ce­bo­oku, kim jest i że ma syna o imie­niu Jeppe.

Każdy za­tem mógł to zro­bić.

Z tym że nie każdy – nie każdy nor­malny czło­wiek – ma ta­kie po­my­sły. To ra­czej pa­suje do psy­cho­paty.

Na­szły ją po­nure my­śli. Oczy­wi­ście, że po­li­cja mu­siała uznać ten epi­zod za ciężki wy­głup. Nie było żad­nych do­wo­dów, żad­nego tropu. Mo­gli na­wet uwa­żać, że sama to zmy­śliła.

Tym­cza­sem ona ni­czego nie zmy­śliła i nie dzwo­nił do niej ża­den nie­po­ważny wy­ro­stek. Słowo „psy­cho­pata” za­przą­tało jej my­śli przez resztę dnia i nie da­wało spo­koju.

Za­sta­na­wiała się, czy za­dzwo­nić do Erika. Była jego żoną przez dwa­dzie­ścia dwa lata, aż trzy­na­ście mie­sięcy temu po­wie­dział, że chce roz­wodu, który zresztą nie­zwy­kle dro­bia­zgowo za­pla­no­wał. Wy­ko­nał wszyst­kie prace przy­go­to­waw­cze. Przy­pusz­czal­nie po to, żeby roz­sta­nie było jak naj­mniej bo­le­sne. Ona za­cho­wała dom z żół­tej ce­gły w dziel­nicy Høj­bjerg, Jeppe miał miesz­kać z nią, a uzgod­nie­nia fi­nan­sowe były kla­rowne i bez­sporne.

Erik nie był psy­cho­patą. Był so­lid­nym i pra­co­wi­tym czło­wie­kiem, który zna­lazł po pro­stu inną ko­bietę i z nią za­miesz­kał. Wszystko było jak do­tąd, poza tym że nie był już obecny fi­zycz­nie. Mu­siała do tego przy­wyk­nąć.

Po­pa­trzyła na ogró­dek. Kiedy dom był już go­towy, sami go urzą­dzali, co spra­wiało im dużo ra­do­ści. Te­raz rzadko sia­dy­wała na ta­ra­sie – Jeppe za­jęty był swo­imi spra­wami, a po co miała sie­dzieć tam sama jak pa­lec i roz­trzą­sać kwe­stię, w jaki spo­sób do tego wszyst­kiego do­szło?

Mo­gła za­dzwo­nić do Erika, lecz tego nie uczy­niła. Po­trak­to­wałby jej hi­sto­ryjkę jako wo­ła­nie o po­moc, jako prośbę, by wró­cił i by wszystko było jak daw­niej.

Nie był jej już po­trzebny, tak samo jak ona nie była po­trzebna jemu.

Za­dzwo­nił do niej psy­cho­pata.

Taka była kon­klu­zja.

Po­gódź się z tym, po­wie­działa do sie­bie. Ta­kie jest ży­cie.

W dro­dze do domu zro­biła za­kupy. Uświa­do­miła so­bie te­raz, że nie pa­mięta gdzie. Na­wet le­żące na stole nie­bie­skie re­kla­mówki z na­pi­sem Føtex nie po­mo­gły na tę lukę w pa­mięci.

Gdy opróż­niła torby, do­tarło do niej, że ku­piła pro­dukty do klop­si­ków ryb­nych. Wła­śnie to mieli dziś zjeść na ko­la­cję.

Po­zo­stałe pro­dukty wło­żyła do lo­dówki, na­lała so­bie lampkę bia­łego wina, włą­czyła ra­dio i za­częła ro­bić je­dze­nie.

Nic się nie wy­da­rzyło. Było do­kład­nie tak, jak ujął to Jeppe: „Ale jazda”.Roz­dział 3

Kiedy Anita Hvid sta­nęła w drzwiach biura, Thor Bel­ling spoj­rzał na nią zza mo­ni­tora i uśmiech­nął się.

– Cześć – po­wie­dział. – W czym mogę ci po­móc?

We­szła do środka.

– Zna­la­złam sprawę, do któ­rej chcia­ła­bym wró­cić, a ma ona zwią­zek z tobą.

– Usiądź, pro­szę. – Wska­zał ręką na sto­jące obok biurka krze­sło.

Przy­pa­try­wał się jej. Pra­co­wali już wspól­nie, kiedy roz­wią­zy­wali za­gadkę za­bój­stwa pa­sera dzieł sztuki w Pół­noc­nej Ze­lan­dii. Póź­niej Anita po­ma­gała mu jesz­cze raz, i to ode­grała de­cy­du­jącą rolę, a mia­no­wi­cie pod­czas do­cho­dze­nia w spra­wie za­bój­stwa z broni pal­nej. Zna­la­zła wów­czas błąd w ra­por­tach kry­mi­na­li­stycz­nych, co w roz­strzy­ga­jący spo­sób wpły­nęło na do­cho­dze­nie. W po­ło­żo­nej na pół­nocy Ko­pen­hagi dziel­nicy Ry­van­gen za­strze­lony zo­stał we wła­snym ogródku męż­czy­zna. Wy­dział Kry­mi­na­li­styki wy­dał opi­nię, że strzał zo­stał od­dany z ulicy w kie­runku ogrodu. Po­ci­sku nie od­na­le­ziono. Prze­szył na wy­lot ciało męż­czy­zny, który zgi­nął na miej­scu. Po­mimo dro­bia­zgo­wego śledz­twa sprawa nie zo­stała wy­ja­śniona, głów­nie z po­wodu braku po­ci­sku. Do­piero Anita Hvid wy­su­nęła hi­po­tezę, że strzał od­dano z du­żej od­le­gło­ści z ka­ra­binu, a za­bójca znaj­do­wał się w ja­kimś wy­soko po­ło­żo­nym miej­scu.

W śledz­twie na­stą­pił zwrot. Do hi­po­tezy Hvid pa­so­wało tylko jedno miej­sce – górne pię­tra albo dach wie­żowca przy placu Hansa Knud­sena.

Na gór­nych pię­trach bu­dynku znaj­do­wało się cen­trum re­ha­bi­li­ta­cyjne dla we­te­ra­nów wo­jen­nych i to ten wła­śnie fakt po­pchnął tok śledz­twa do przodu.

Za­strze­lony w ogródku w nie­od­le­głym Ry­van­gen męż­czy­zna był lo­kal­nym po­li­ty­kiem, który go­rąco po­pie­rał mi­li­tarne an­ga­żo­wa­nie się w kon­flikty na Bli­skim Wscho­dzie i w Afga­ni­sta­nie. Prze­słu­cha­nie prze­pro­wa­dzone w cen­trum re­ha­bi­li­ta­cyj­nym oka­zało się owocne. Pe­wien młody in­wa­lida wo­jenny przy­znał się do od­da­nia strzału z da­chu wie­żowca. W woj­sku był snaj­pe­rem, a swoim czy­nem chciał za­de­mon­stro­wać nie­na­wiść do pra­gną­cych wojny po­li­ty­ków. Czyn swój na­zy­wał „zło­tym strza­łem”.

Bez uważ­nego przyj­rze­nia się spra­wie przez uta­len­to­waną Anitę Hvid oraz bez jej pre­cy­zyj­nej de­duk­cji sprawa ta przy­pusz­czal­nie po­zo­sta­łaby nie­wy­ja­śniona.

Po­li­cjantka była do­brze wy­kształ­cona, lecz bra­ko­wało jej do­świad­cze­nia, które zdo­być mo­gła tylko z bie­giem lat. Thor od dłuż­szego czasu miał na nią oko.

– O co cho­dzi, Hvid? – za­py­tał te­raz.

– O za­bój­stwo Ot­tona Bau­manna Krøjera.

– Tak? – py­tał da­lej, uno­sząc brwi.

– Bau­mann zo­stał za­szty­le­to­wany w dwor­co­wym kio­sku w Kok­ke­dal.

– Tak, no i?

Po­ło­żyła na biurku plik wy­dru­ko­wa­nych zdjęć.

– Mo­ni­to­ring nie jest zbyt do­bry, ale je­śli się nie mylę, to wy­dział coś prze­oczył.

Ro­ze­śmiał się.

– Przez wy­dział ro­zu­miesz mnie.

– Tego nie po­wie­dzia­łam. Sam je­den nie pro­wa­dzisz prze­cież tej sprawy.

– Nie, ale nią kie­ruję.

Kiw­nęła głową.

– Cze­kam na pu­entę – rzekł.

Wstała, po­chy­liła się nad fo­to­gra­fiami i wska­zała pal­cem.

– Po­dej­rza­nymi są trzej mło­dzi imi­granci. O ci tu­taj. – Wska­zała trzy szczu­płe, za­kryte kap­tu­rami po­staci sto­jące przed ladą w kio­sku. – Je­śli się do­brze orien­tuję, to ich jesz­cze nie zna­le­ziono. Ale to ich wła­śnie szu­ka­cie, prawda?

Po­pa­trzył na nią.

– Tam jest dość dużo ta­kich nie­grzecz­nych chłop­ców, Hvid. Nie­je­den nosi przy so­bie nóż. Ochra­niają się na­wza­jem. Te­raz po­szu­ki­wa­nia pro­wa­dzi jed­nostka spe­cjalna.

– A je­śli to nie oni? – za­py­tała.

Wzru­szył ra­mio­nami.

– No cóż, toby zna­czyło, że go­nimy w piętkę, ale…

Hvid po­now­nie po­chy­liła się nad sto­łem i po­ka­zy­wała na zdję­cia pal­cem.

– Mor­der­stwo nie zo­stało na­grane. Bau­manna ugo­dzono no­żem w mo­men­cie, kiedy ci trzej chłopcy od­da­lali się od lady. Zna­le­ziono go nie­przy­tom­nego przy końcu lady. A kiedy przy­był am­bu­lans, Bau­mann już nie żył.

Thor po­ki­wał głową.

– Wła­śnie tak. Sza­cu­jemy, że mi­nęło około dzie­się­ciu mi­nut, nim do kio­sku we­szła star­sza ko­bieta i zna­la­zła ofiarę.

– Wła­śnie. Można więc przy­jąć hi­po­tezę, że do­szło do kon­fron­ta­cji po­mię­dzy chło­pa­kami a ofiarą. W pew­nym stop­niu po­twier­dzają to na­gra­nia. Po­nadto ra­czej wie­dzieli, gdzie umiesz­czona jest ka­mera, więc po kon­fron­ta­cji uda­wali, że wy­cho­dzą, ale po chwili wró­cili i poza za­się­giem ka­mery za­ata­ko­wali Bau­manna, po czym nie­zau­wa­że­nie opu­ścili kiosk.

Bel­ling po­czuł, że na­ra­sta w nim nie­cier­pli­wość, która po­ja­wiała się za­wsze wtedy, kiedy ktoś roz­wle­kle wy­ja­śniał coś, o czym on do­sko­nale wie­dział.

– Taka jest hi­po­teza – stwier­dził. – Coś jest nie tak?

– Nic – od­parła. – Poza tym że w kio­sku znaj­do­wała się czwarta osoba.

Przy­pa­trzył się le­żą­cym na biurku zdję­ciom.

– Czwarta osoba? Gdzie? Nie ma tu żad­nej czwar­tej osoby.

Wska­zała pal­cem.

– Ow­szem, nie­wi­doczna, ale jest.

Wziął głę­boki od­dech, po­chy­lił się i uło­żył fo­to­gra­fie w rzę­dzie. Były w od­cie­niach sza­ro­ści, a do tego roz­ma­zane i nie­wy­raźne, jak to zwy­kle bywa na wy­dru­kach kla­tek na­grań z mo­ni­to­ringu.

– Gdzie jest Wally? – mam­ro­tał, wpa­tru­jąc się w zdję­cia. – O ile w ogóle tu jest.

– Mia­łam tak samo – po­wie­działa.

Oparła się o biurko i przez chwilę po­czuł cie­pło jej ciała.

– Tu – po­wie­działa, wska­zu­jąc pal­cem.

Wpa­try­wał się da­lej, aż doj­rzał w po­ma­lo­wa­nej na szaro szy­bie słabą, ale wy­raź­nie od­zna­cza­jącą się smu­kłą po­stać. Mu­siała stać z pra­wej strony lady, ja­kieś trzy, cztery me­try od tych trzech roz­bry­ka­nych chło­pa­ków bez­po­śred­nio pod ka­merą.

– Rze­czy­wi­ście ktoś tu stoi – przy­znał. – Ale po­stać jest wi­doczna tylko jako lu­strzane od­bi­cie.

Anita Hvid usia­dła.

– Tak. Ale to nie zga­dza się z ra­por­tem, gdzie stwier­dzono, że bez­po­śred­nio przed za­bój­stwem ci trzej chłopcy byli je­dy­nymi klien­tami kio­sku.

Oparł się na krze­śle.

– Do­bra ro­bota, Hvid.

Po wy­po­wie­dze­niu tych słów za­sta­na­wiał się, co ta do­bra ro­bota ozna­cza dla pro­wa­dzo­nego przez niego śledz­twa.

– Po­pra­co­wa­łam nad tym jesz­cze tro­chę – pod­jęła.

Wciąż sie­dział roz­party wy­god­nie i pa­trzył na nią.

– Tak też my­śla­łem.

Po­ło­żyła na biurko jesz­cze kilka kar­tek.

– Opra­co­wa­łam zdję­cia w lu­strza­nym od­bi­ciu. Cie­nie, od­bla­ski… Po­patrz, nie­które szcze­góły stały się wy­raź­niej­sze.

Przyj­rzał się jej pracy. Jed­nak jego uwaga sku­piała się przede wszyst­kim na niej sa­mej. Pa­trzył na wy­ma­zane albo po­więk­szone plamki oraz na różne li­nie wy­kre­ślone na zdję­ciach i cze­kał na jej wy­ja­śnie­nie.

Nad jedną z fo­to­gra­fii za­kre­śliła dłu­go­pi­sem kilka okrę­gów. Przy­pa­try­wał się jej dłoni. Miała mocne palce, a pa­znok­cie sta­ran­nie opi­ło­wane i po­kryte bez­barw­nym la­kie­rem.

– Tu – po­wie­działa – do­strzec można dłoń. Wy­staje z rę­kawa. Jest za­mknięta i skie­ro­wana ku do­łowi. Pod nią wi­doczna jest błysz­cząca smuga. My­ślę, że jest to ostrze noża, w któ­rym od­bija się świa­tło z góry. Zro­bi­łam też po­więk­sze­nia. Wi­dać wy­raźny za­rys osoby. Białe te­ni­sówki, ob­ci­słe spodnie.

Po­ki­wał głową.

– I bluza z kap­tu­rem. Tak jak u tam­tych.

– Tak, ale we­dług ze­znań świad­ków w cza­sie, kiedy po­peł­niono za­bój­stwo, na przej­ściu nad to­rami wi­dziano tylko trzy osoby.

– A więc uwa­żasz, że mor­derca nie­ko­niecz­nie mu­siał mieć coś wspól­nego z tymi trzema?

Usia­dła i spoj­rzała mu pro­sto w oczy.

– Wła­śnie tak uwa­żam. Po­nadto jest jesz­cze jedna rzecz.

– OK…

Po­now­nie się po­chy­liła i wska­zała pal­cem.

– Tu wi­dać pro­fil. Wiem, że to są spe­ku­la­cje, ale jed­nak. A tu brodę, która nie jest spe­cjal­nie wy­datna. Nad nią… nos. Jak wi­dzisz, jest mały, lekko za­darty, spi­cza­sty.

– Tak… i co?

– Po pro­stu wy­daje mi się… Ro­ze­słane ry­so­pisy mó­wią o chło­pa­kach o arab­skim po­cho­dze­niu. Ale nie­wielu Ara­bów ma taki nos.

– A za­tem my­ślisz, że ten chło­pak był biały?

– Tak.

– Biały chło­pak, który wy­ko­rzy­stał sy­tu­ację. Wie­dział, że ka­mera na­grała tych trzech chłyst­ków, a jego nie. Więc…

– Po­cze­kał, aż opu­ścili kiosk, a wtedy wszedł za ladę i za­dał Bau­man­nowi śmier­telny cios.

– Tak, wi­dzę to, Hvid.

– Po­my­śla­łam tylko…

– Do­brze. Ro­zu­miem. Wy­ko­na­łaś świetną ro­botę. Mu­szę wzno­wić śledz­two. W Kok­ke­dal…

– W Kok­ke­dal sza­leją bandy imi­granc­kich dzie­cia­ków. Wszy­scy o tym wie­dzą. Być może zna­lazł się ktoś, kto ten fakt wy­ko­rzy­stał. Wszy­scy, łącz­nie z nami, w pierw­szej ko­lej­no­ści po­są­dzają te dzie­ciaki, i nie bez po­wodu. Wła­śnie dla­tego ja­kiś Svend Erik może mieć na­dzieję, że zo­staną po­są­dzeni o jego czyn.

Miała ra­cję. Nie da się unik­nąć my­śle­nia ste­reo­ty­pami.

– OK – po­wie­dział. – Cie­szę się, że do tego do­szłaś. To praca bar­dzo cenna. Ju­tro opo­wiem o tym na ze­bra­niu. Ciężko nam idzie zna­le­zie­nie tych chło­pa­ków. Może rze­czy­wi­ście trzeba spoj­rzeć w in­nym kie­runku.

Anita Hvid po­ło­żyła na biurku ostat­nią kartkę.

– Zro­bi­łam li­stę mło­dych męż­czyzn z oko­licy, któ­rzy mieli wcze­śniej epi­zody z no­żami. Są wśród nich trzy, cztery duń­skie na­zwi­ska, które mogą nas za­in­te­re­so­wać. Je­den z nich zo­stał ska­zany za kie­ro­wa­nie gróźb pod ad­re­sem sprze­dawcy w skle­pie wa­rzyw­nym w cen­trum. Gro­ził no­żem.

– Duń­scy no­żow­nicy – po­wie­dział z uśmie­chem.

Nie od­wza­jem­niła uśmie­chu.

– To może być je­den z nich.

Po­my­ślał, że chęt­nie wcią­gnąłby ją do śledz­twa i dał wolną rękę, lecz to nie od niego za­le­żało. Coś w jej szcze­rym za­an­ga­żo­wa­niu i do­cie­kli­wej pracy, o którą nikt jej nie pro­sił, bu­dziło w nim chęć dal­szej współ­pracy.

Wstał, a Anita po­szła za jego przy­kła­dem.

– Jesz­cze raz dzię­kuję – po­wie­dział. – Nie­długo się ode­zwę.

Po jej wyj­ściu pod­szedł do okna i po­pa­trzył na da­chy bu­dyn­ków. Anita Hvid na wła­sną rękę po­pchnęła śledz­two da­lej niż cały ze­spół po­li­cjan­tów. Przez trzy ty­go­dnie pra­co­wał nad sprawą on sam, troje jego pod­wład­nych, kry­mi­na­li­stycy oraz po­li­cja lo­kalna, ale nie zro­bili tyle co ona w po­je­dynkę.

Wiele to mó­wiło o pracy w wy­dziale, ale jesz­cze wię­cej o Ani­cie.

Za­sta­na­wiał się. Mu­siał pójść do swo­jego szefa, Ri­charda Brøs­snera, i prze­ka­zać mu in­for­ma­cje od Hvid. Już wi­dział unie­sione brwi Brøs­snera. Jak to moż­liwe, po­wie, że prze­oczy­li­ście tak de­cy­du­jące ślady? Sta­rał się na­prędce wy­my­ślić ja­kąś od­po­wiedź, ale żadna nie przy­cho­dziła mu do głowy. Za dużo ku­cha­rek, za mało kon­cen­tra­cji, zła ko­or­dy­na­cja, ste­reo­ty­powe my­śle­nie.

Nie­wła­ściwe od­po­wie­dzi. Wszyst­kie od­zwier­cie­dlały jego nie­udol­ność. Pro­wa­dził śledz­two i na nim cią­żyła od­po­wie­dzial­ność.

Po­zbie­rał fo­to­gra­fie, które przy­nio­sła Hvid. Chciał mieć to już za sobą. Po dro­dze zna­lazł od­po­wiedź. Była ba­nalna. Daj Ani­cie więk­sze pole do po­pisu, bo ma ta­lent i jest bar­dzo za­an­ga­żo­wana.

Daj ją mnie.

Za­śmiał się, gdy szedł po błysz­czą­cym li­no­leum.

Po chwili do­tarł do se­kre­ta­riatu, gdzie przy biurku sie­działa Alice Han­sen.

– Ri­chard u sie­bie? – za­py­tał.

Unio­sła głowę.

– Bel­ling. Ale mnie prze­stra­szy­łeś. Cza­isz się.

– Za­wsze się czaję, Alice.

– Tak, jest u sie­bie. – Kiw­nęła głową. – Ale nie jest w wa­ka­cyj­nym na­stroju. Tak tylko mó­wię. Jest dzi­siaj mar­kotny.

– No to wejdę, żeby po­pra­wić mu hu­mor.

Na­ci­snęła gu­zik in­ter­komu.

– Bel­ling prosi o au­dien­cję – po­wie­działa.

W gło­śniku za­brzmiał me­ta­liczny i gwał­towny głos Brøs­snera:

– Niech wcho­dzi.

Pu­ściła gu­zik, pod­nio­sła wzrok, a Thor po­słał jej miły uśmiech.

– Ostrze­ga­łam – przy­po­mniała.Roz­dział 4

Jette Tol­l­berg usły­szała, jak na ganku dzwoni te­le­fon, a kiedy wyj­rzała przez ku­chenne drzwi, zo­ba­czyła, że Niels przy­kłada ko­mórkę do ucha.

– Słu­cham.

Wró­ciła do stołu ku­chen­nego i przy­po­mniały jej się czasy, kiedy mieli jesz­cze te­le­fon sta­cjo­narny i za­wsze wia­domo było, kto dzwoni.

Te­raz sły­szała tylko przy­tłu­miony głos Nie­lsa do­cho­dzący z ganku. Była so­bota, wcze­sne po­po­łu­dnie. Wła­śnie zje­dli lunch. Niels nie na­le­żał do tych, któ­rzy roz­ma­wiali przez te­le­fon go­dzi­nami. Pró­bo­wała coś pod­słu­chać, ale na próżno.

Miała jed­nakże wra­że­nie, że ta roz­mowa cią­gle trwa. Wy­tarła ręce w ścierkę i prze­szła przez ja­dal­nię. Sta­nęła w wyj­ściu na ga­nek. Niels stał po dru­giej stro­nie ma­łego sto­lika, ple­cami do wiel­kiego okna, za któ­rym wi­dać było mo­rze. Nie pa­trzył na nią. Mocno przy­ci­skał ko­mórkę do ucha.

– Nie, już jadę. Za... – wy­du­sił.

Naj­wy­raź­niej roz­mówca mu prze­rwał. Nie sły­szała głosu. Niels pa­ro­krot­nie po­ki­wał głową.

– Nie, ja…

Znowu mu prze­rwano. Przez parę se­kund znowu po­ta­ki­wał.

– Dzię­kuję – po­wie­dział, prze­ry­wa­jąc po­łą­cze­nie.

Wciąż na nią nie pa­trzył. Po pro­stu stał.

– Kto dzwo­nił? – za­py­tała.

Po­woli skie­ro­wał na nią wzrok, ale wy­glą­dał tak, jakby w ogóle jej nie wi­dział.

– Straż po­żarna. Do­wódca za­łogi… – Na­my­ślał się chwilę. – Ib Kri­sten­sen – do­koń­czył.

Ze­szła ze stop­nia na pod­łogę z pły­tek. Niels za­cho­wy­wał się dziw­nie.

– Co się dzieje? – spy­tała, okrą­ża­jąc sto­lik, przy któ­rym za­wsze sie­dzieli, kiedy let­nie wie­czory były cie­płe i ja­sne.

– Pali się – po­wie­dział przed sie­bie. – Pali się przed­się­bior­stwo. Wszystko… pło­nie. Pró… pró­bują ga­sić, ale…

Wy­su­nął ze zgrzy­tem jedno z krze­seł i ciężko na nim usiadł.

– Ja…

Po­de­szła do niego i wy­jęła mu z ręki te­le­fon.

– Niels – po­wie­działa – uspo­kój się.

Miała wra­że­nie, że jej nie sły­szy. Po­ło­żyła ko­mórkę na stole i chwy­ciła jego dłoń. Była mo­kra i zimna. Usia­dła na krze­śle obok i spoj­rzała mu w oczy. Twarz Nie­lsa zro­biła się sina.

Jette po­my­ślała przez chwilę o przed­się­bior­stwie Im­port Win Tol­l­berg, któ­rego sie­dziba znaj­do­wała się w dziel­nicy prze­my­sło­wej. W my­ślach uj­rzała, jak cały bu­dy­nek z żół­tej ce­gły ota­czają pło­mie­nie. Chciała po­wie­dzieć coś o ubez­pie­cze­niu, ale nie wie­działa co. Niels nie pa­trzył na nią. Wła­ści­wie na nic nie pa­trzył. Sie­dział i drżał.

– Niels – po­wie­działa. – Uspo­kój się. Na pewno ja­koś…

Ale z Nie­lsem nie było kon­taktu. Jette za­wa­hała się na parę se­kund, po czym do­dała:

– Po­łóż się na łóżku, Niels. Chodź, po­ło­żysz się.

Pod­nio­sła go z krze­sła i prze­ło­żyła so­bie przez ra­mię jego rękę, żeby się na niej oparł. Od­dy­chał płytko i le­dwo mógł utrzy­mać się na no­gach.

Po­ło­żyła go na łóżku i na­kryła ko­cem w kratkę. Le­żał na ple­cach i wpa­try­wał się w su­fit, wciąż szybko od­dy­cha­jąc. Twarz miał całą mo­krą od potu.

Jette wstała, wzięła ze sto­lika jego ko­mórkę i wy­brała nu­mer 112.

Po dzie­się­ciu mi­nu­tach pod do­mem sta­nął żółty am­bu­lans, z któ­rego wy­sia­dło dwóch ubra­nych na biało ra­tow­ni­ków. Je­den z nich słu­chał przez chwilę, co mu mó­wiła, a drugi cią­gnął no­sze.

We­szła za nimi do domu. Na progu je­den z ra­tow­ni­ków po­wie­dział:

– Pro­szę tam z nami nie wcho­dzić. Sami zaj­miemy się pa­cjen­tem.

Znali się na swoim fa­chu. Dzia­łali szybko. Z ja­dalni usły­szała, jak ra­tow­nik nu­mer dwa gło­śno mówi coś do Nie­lsa, kiedy prze­no­sili go na no­sze. Zo­ba­czyła na pod­ło­dze szarą pla­sti­kową skrzynkę wy­peł­nioną róż­nym sprzę­tem.

Po kilku mi­nu­tach wy­je­chali z no­szami na ze­wnątrz. Niels miał na twa­rzy ma­skę tle­nową. Jego oczy były na wpół za­mknięte.

– Pani mąż miał za­wał – po­wie­dział do niej w ko­ry­ta­rzu ra­tow­nik nu­mer je­den. – Je­dziemy z nim do Skejby. Mu­simy się po­spie­szyć.

Jette za­drżała.

– Mogę je­chać z wami?

– Naj­le­piej bę­dzie, jak po­je­dzie pani swoim sa­mo­cho­dem – od­parł. – Ko­lega bę­dzie po­trze­bo­wał dużo miej­sca.

Ski­nęła głową, ale on już szedł do wy­so­kiego am­bu­lansu.

Chwy­ciła płaszcz, oprócz swo­jej wzięła też ko­mórkę Nie­lsa, po­tem klu­czyki i po dwóch mi­nu­tach sie­działa w sa­mo­cho­dzie.

Zna­le­zie­nie miej­sca na par­kingu za­brało jej dość dużo czasu, a kiedy we­szła do holu, po­czuła się za­gu­biona. Szpi­tal spra­wiał wra­że­nie ob­cego mia­sta.

Po­de­szła do in­for­ma­cji, gdzie za szybą sie­działa ko­bieta z ze­sta­wem słu­chaw­ko­wym. Jette wy­ja­śniła jej, po co przy­była, a tamta za­dzwo­niła gdzieś i od­su­nęła się tro­chę na fo­telu na kół­kach, tak że Jette jej nie sły­szała. Po krót­kiej chwili skoń­czyła roz­mowę, zdjęła sprzęt z głowy i pod­je­chała do okrą­głego otworu w okienku.

– Pro­szę pójść na pierw­sze pię­tro i ko­ry­ta­rzem w lewo. Doj­dzie tam pani do ta­kiego więk­szego, otwar­tego po­miesz­cze­nia, gdzie bę­dzie cze­kał na pa­nią dok­tor Re­in­holdt.

Po­dzię­ko­wała i we­szła na górę po krę­co­nych scho­dach. Było pu­sto. Kiedy zbli­żała się do holu z kwia­tami i so­fami, zo­ba­czyła le­ka­rza. Re­in­holdt wy­szedł jej na­prze­ciw. Był to wy­soki, szczu­pły męż­czy­zna o spi­cza­stym no­sie.

– Jette Tol­l­berg? – upew­nił się.

Ski­nęła głową. Wi­działa to po nim. Wi­działa to po jego spo­koju. Za­pro­wa­dził ją do jed­nej z sof i usie­dli ra­zem. Po­wie­dział, że Niels zmarł w am­bu­lan­sie. Zro­bili, co mo­gli.

Spu­ściła wzrok. Szczu­pły le­karz ujął jej dłoń i do­dał, że bar­dzo mu przy­kro. Po­dzię­ko­wała.

– Mo­żemy po ko­goś za­dzwo­nić? – za­py­tał. – Prze­żyła pani szok.

Wcale tego nie od­czu­wała.

Niels miał atak serca i umarł. To nie było ta­kie skom­pli­ko­wane.

– Nic mi nie jest – od­parła. – Po­jadę do córki. Wolę… naj­le­piej bę­dzie, jak sama jej o tym po­wiem. Nie chcę dzwo­nić.

– Jest pani pewna? – za­py­tał, przy­glą­da­jąc się jej.

Kiw­nęła głową.

– Tak. Dzię­kuję.

Re­in­holdt po­dał jej wi­zy­tówkę.

– Jak wróci pani do domu, to pro­szę do mnie za­dzwo­nić. Mu­simy omó­wić jesz­cze parę kwe­stii.

– Oczy­wi­ście.

Wciąż się w nią wpa­try­wał.

– Na pewno nic pani nie jest? – po­wtó­rzył.

– Na pewno – od­parła z lek­kim uśmie­chem. – Po­jadę do córki.

Kiedy wstali, le­karz po­dał jej rękę.

– Na­prawdę mi przy­kro – po­wie­dział. – Li­czę na to, że za­dzwoni pani jesz­cze dzi­siaj.

– Za­dzwo­nię. A po­tem przy­jadę ra­zem z Ka­ren. Jej mąż zaj­mie się dziećmi.

– Pani wnu­kami?

– Tak. Eskild i El­len. Mają pięć i sie­dem lat.

Re­in­holdt kilka razy po­ki­wał głową.

– OK. To do zo­ba­cze­nia.

Kiedy je­chała uli­cami dziel­nicy prze­my­sło­wej, ro­biło się już ciemno. Roz­glą­dała się za bla­skiem po­żaru, ale niebo było sza­rawą płasz­czy­zną, która na­bie­rała nad Aar­hus rdza­wej barwy. Żad­nego dymu, żad­nych czer­wo­nych wo­zów, nic.

Za­trzy­mała się na placu przed bu­dyn­kiem firmy Im­port Win Tol­l­berg.

Żad­nego ognia. Ciemne okna na pierw­szym pię­trze wpa­try­wały się w nią pu­sto. Ni­kogo nie było.

Wy­jęła z kie­szeni ko­mórkę Nie­lsa i spraw­dziła po­łą­cze­nie. 14.06, bez nu­meru.

Za­sta­na­wiała się, czy nie wejść do środka. Ale po co? Nie było tak, jak my­ślał Niels. Firma się nie spa­liła. W ogóle nic się tu nie stało.

Pró­bo­wała przy­po­mnieć so­bie, jak na­zy­wał się do­wódca za­stępu. Ib Kri­sten­sen. To jedne z ostat­nich słów, które wy­po­wie­dział Niels.

Ib Kri­sten­sen.

Wrzu­ciła bieg i za­wró­ciła. Sta­rała się o ni­czym nie my­śleć. Chciała po pro­stu po­je­chać do Ka­ren i Car­stena. Żeby tylko do nich do­je­chała...

Lampy uliczne roz­ja­śniły się bursz­ty­no­wym świa­tłem. Je­chała przez mia­sto, za­sta­na­wia­jąc się, co po­wie­dzieć dzie­ciom. Dała za wy­graną. Po pro­stu nie miała po­ję­cia.Roz­dział 5

Anita Hvid wy­glą­dała przez okno biura, trzy­ma­jąc przy uchu słu­chawkę te­le­fonu. Niebo było tak błę­kitne, jakby ktoś je po­ma­lo­wał, od czer­wo­nych da­chó­wek od­bi­jało się świa­tło. Słu­chała z uwagą roz­mówcy, aż po pew­nym cza­sie po­wie­działa:

– Pod­su­mujmy to… Uważa pani, że śmierć męża była bez­po­śred­nim re­zul­ta­tem roz­mowy te­le­fo­nicz­nej.

– Tak wła­śnie uwa­żam – po­twier­dziła dzwo­niąca ko­bieta. – Mąż do­znał szoku, a kwa­drans póź­niej już nie żył.

– Po­wia­do­mie­nie było fał­szywe.

– Tak. Nie było żad­nego po­żaru.

Anita gry­zła dłu­go­pis.

– A więc… Ro­zu­miem do­brze, co pani mówi. Ale wąt­pię, by ist­niał po­wód do wsz­czę­cia po­stę­po­wa­nia.

– Dla­czego? – zdzi­wiła się Jette Tol­l­berg. – Poj­muję, że Niels nie zo­stał za­mor­do­wany… bez­po­śred­nio, ale ist­nieje prze­cież coś ta­kiego jak nie­umyślne spo­wo­do­wa­nie śmierci.

– Ow­szem – przy­znała Anita z wa­ha­niem.

– Ten te­le­fon to było umyślne dzia­ła­nie – kon­ty­nu­owała Jette. – Kto­kol­wiek dzwo­nił, miał wy­raźną in­ten­cję… wy­wo­ła­nia u Nie­lsa szoku. Być może nie wy­obra­żał so­bie, że bę­dzie aż tak duży. Ale zro­bił to. Bu­do­wa­li­śmy firmę przez wiele lat. To było dzieło ży­cia Nie­lsa.

– Ro­zu­miem. Ro­zu­miem też, że może pani my­śleć w taki spo­sób. Czy roz­ma­wiała już pani z lo­kalną po­li­cją?

Jette Tol­l­berg wes­tchnęła.

– Tak. Byli bar­dzo mili. Gdyby było wia­domo, kto dzwo­nił, to być może coś by zro­bili. Za­pro­po­no­wali, że­bym spró­bo­wała za­dzwo­nić do was.

Na chwilę za­pa­no­wała ci­sza, którą prze­rwała Anita.

– Wie pani tylko, że dzwo­nił męż­czy­zna.

– Tak. Do­cho­dził do mnie głos z te­le­fonu Nie­lsa. To był męż­czy­zna.

Który przy­pusz­czal­nie użył nie­da­ją­cego się zi­den­ty­fi­ko­wać nu­meru. Brak punktu za­cze­pie­nia. Co miała po­wie­dzieć? Za­po­mnij o spra­wie i żyj da­lej? To nie by­łaby sku­teczna rada. Po­wie­działa za­tem:

– Po­roz­ma­wiam o tym z ko­le­gami. Obie­cuję, że wrócę do tego. To bar­dzo nie­co­dzienna sprawa.

– Nie my­ślę tylko o so­bie. Ktoś taki może też in­nym wy­rzą­dzić krzywdę. Nie może tak być, że ja­kie­muś psy­cho­pa­cie ta­kie rze­czy ucho­dzą bez­kar­nie.

– Za­dzwo­nię do pani ju­tro – za­po­wie­działa Anita na ko­niec.

Cie­szyła się te­raz po­pu­lar­no­ścią – co­kol­wiek to zna­czy. W każ­dym ra­zie dała się po­znać z naj­lep­szej strony. O za­bój­stwo Otto Bau­manna Krøjera, kio­ska­rza z Kok­ke­dal oskar­żono sie­dem­na­sto­let­niego Ste­fana Jør­gen­sena.

Była to jej za­sługa, a jej za­an­ga­żo­wa­nie w tę sprawę nie prze­szło nie­zau­wa­żone dzięki Bel­lin­gowi. Inni przy­pi­sa­liby so­bie jej wkład w wy­ja­śnie­nie sprawy, ale on taki nie był, co ją na­wet tro­chę za­sko­czyło. Nie czułby się z tym do­brze. Ri­chard Brøs­sner we­zwał ją do swo­jego biura i po­wie­dział parę przy­ja­znych i bu­du­ją­cych słów o jej za­pale i nie­po­spo­li­tym ta­len­cie.

Mieć szczę­ście to jedno, a rze­tel­nie wy­ko­ny­wać swoją pracę to dru­gie. Zło­żyła obiet­nicę wdo­wie z Aar­hus, więc po­szu­kała Bel­linga, który aku­rat jadł lunch w sto­łówce. Spra­wiał wra­że­nie, jakby jej to­wa­rzy­stwo go ucie­szyło. Sie­dzieli przy dłu­gim stole na­prze­ciwko sie­bie, a w trak­cie po­siłku zre­fe­ro­wała mu treść roz­mowy z Jette Tol­l­berg. Mó­wiła krótko i zwięźle, Bel­ling jadł i uważ­nie jej słu­chał.

Na ko­niec za­py­tał:

– No a co ty o tym są­dzisz?

Nie wy­ro­bił so­bie jesz­cze zda­nia w tej spra­wie. Ana­li­zo­wał. W po­rządku.

– Ta Tol­l­berg ma już pew­nie ja­kąś teo­rię, prawda? – do­rzu­cił.

– Ow­szem – od­parła Anita, ki­wa­jąc głową.

Wy­tarł so­bie ser­wetką usta.

– Wy­daje mi się, że nie spo­tka­łem się z czymś ta­kim, żeby ktoś prze­stra­szył się na śmierć.

– Tro­chę o tym czy­ta­łam. Nie na­tknę­łam się co prawda ni­g­dzie na in­for­ma­cję, żeby ktoś zo­stał za to ska­zany, ale silny szok może spo­wo­do­wać śmierć, to jest udo­ku­men­to­wane.

– Oczy­wi­ście, że tak. Nie znam na pa­mięć pa­ra­gra­fów, ale któ­ryś na pewno mówi o na­ra­ża­niu na nie­bez­pie­czeń­stwo.

– Ten te­le­fon to nie był tylko głupi żart. Męż­czy­zna, który dzwo­nił, dys­po­no­wał za­równo wszyst­kimi in­for­ma­cjami o fir­mie tego czło­wieka, jak i umyśl­nie po­dał się za ko­goś in­nego. To było za­pla­no­wane.

Bel­ling przy­tak­nął ru­chem głowy.

– A wtedy czło­wiek za­sta­na­wia się, co jesz­cze taki typ może wy­my­ślić.

– Wła­śnie.

Znów się za­my­ślił.

– Do­bra, Hvid – rzekł po chwili. – Mam pro­po­zy­cję. Po­ga­daj z ko­le­gami z Aar­hus. Ta… jak ona się na­zy­wała… Jette Tol­l­berg roz­ma­wiała prze­cież z nimi. Wie­dzą, co się stało. Czymś ta­kim się jed­nak nie zajmą. Ale jak ich tro­chę przy­ci­śniesz, to może przy­po­mną so­bie ja­kieś po­dobne epi­zody. Chyba że to od­osob­niony przy­pa­dek.

– Do­bra – kiw­nęła głową.

– Je­żeli były ja­kieś po­dobne przy­padki, to się im przyj­rzymy. Nie roz­strzy­gnę tego, czy śmierć Nie­lsa Tol­l­berga można za­kla­sy­fi­ko­wać jako mor­der­stwo. Ale kto wie, co ten psy­cho­pata jesz­cze mógł na­wy­czy­niać? Wiesz, o co mi cho­dzi. Jak na­zbie­rasz tro­chę ma­te­ria­łów, to po­ga­damy z Brøs­sne­rem.

Było to wię­cej, niż się spo­dzie­wała. Od­sta­wiła fi­li­żankę na stół i pod­nio­sła się.

– Idę dzwo­nić – po­wie­działa.

On na­to­miast sie­dział da­lej, wy­god­nie roz­party na krze­śle.

– Idź, Hvid. Daj mi znać, jak coś bę­dziesz miała.

Opu­ściła sto­łówkę z uczu­ciem, że śle­dzi ją wzro­kiem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: