Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemniczy przybysz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 marca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
7,99

Tajemniczy przybysz - ebook

"Tajemniczy przybysz" to opowieść, której dramatis personae stanowią trzej młodzi chłopcy - sam narrator jest również kilkunastoletnim chłopcem i nazywa się Teodor Fischer - lecz równie dobrze mógłby być Huckiem lub Tomkiem. Szatan zaś nosi charakterystyczne nazwisko Traum - co potwierdza, iż jego domeną są sny i marzenia. Wielowymiarowa postać młodego Szatana w tej powieści może też być rozpatrywana w psychologicznym planie jako wcielenie ukrytych pragnień tych chłopców. Wprowadza on ich w inną rzeczywistość, odsłania przed nimi przyszłość, przenosi z miejsca na miejsce, w jego obecności wszystko nabiera intensywności istnienia. Spotkanie z Szatanem staje się dla chłopców inicjacją we własną psychikę, ujawnieniem potencjalnych mocy, nigdy nie przeczuwanych, zepchniętych na samo dno podświadomości. Nadto fantastyka Twaina, podobnie jak w "Fauście" Goethego, gdzie Mefistofeles występuje jako alter ego bohatera, ma charakter metafizyczny.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-116-6273-1
Rozmiar pliku: 196 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Zdarzyło się to zimą 1590 roku. Austria była wówczas oddalona od świata i pogrążona we śnie; w Austrii wciąż jeszcze trwało średniowiecze i zdawało się, że tak będzie zawsze. Niektórzy sądzili nawet, że Austria tkwi w wiekach jeszcze wcześniejszych i według umysłowego i duchowego czasomierza panuje tam wciąż Epoka Wiary. Lecz uważali to za powód do dumy, a nie za ujmę, i my też szczyciliśmy się tym. Pamiętam to dobrze, choć byłem zaledwie małym chłopcem, i przypominam sobie radość, jaką sprawiała mi ta opinia.

Tak, Austria była oddalona od świata i pogrążona we śnie, a nasza wioska znajdowała się w pośrodku tego snu z racji swego centralnego położenia. Wieś drzemała spokojnie w głębokim odosobnieniu, wśród pagórkowatej i lesistej samotności, dokąd wieści ze świata zbyt rzadko dochodziły, aby niepokoić jej sen; spoczywała więc w bezgranicznym zadowoleniu. U jej podnóża płynęła spokojna rzeka, a na jej tafli rysowały się kształty obłoków i odbicia dryfujących barek rzecznych i łódek; poza nią zaś lesiste urwiska pięły się ku wyniosłej przepaści, nad którą górował ponury, ogromny zamek; długi szereg jego wież i bastionów opancerzony był dzikim winem; poza rzeką, o milę na lewo, rozciągał się obszar pokrytych lasami wzgórz, poprzedzielanych krętymi wąwozami, gdzie nigdy nie przenikało słońce; na prawo zaś ponad rzeką zwieszało się urwisko, a między jej korytem i wspomnianymi już wzgórzami rozciągała się rozległa równina, usiana małymi domkami, gnieżdżącymi się wśród sadów i cienistych drzew.

Cała okolica na wiele mil wokoło była dziedziczną własnością księcia. Służba utrzymywała zamek w stanie w każdej chwili nadającym się do zamieszkania, lecz ani książę, ani nikt z jego rodziny nie odwiedzał zamku częściej jak raz na pięć lat. Każdy jego przyjazd był jakby pojawieniem się władcy świata wraz z całą wspaniałością swoich królestw. Kiedy odjeżdżał wraz ze swymi ludźmi, pozostawiał za sobą spokój, który przypominał głęboki sen po wystawnej uczcie.

Dla nas, chłopców, Eseldorf był rajem. Nie prześladowano nas zbytnio nauką. Wychowywano nas na dobrych chrześcijan, uczono czcić Najświętszą Pannę, Kościół, a przede wszystkim świętych. Poza tymi sprawami nie wymagano od nas więcej wiadomości, a nawet zakazywano nam ich. Wiedza była szkodliwa dla prostych ludzi; mogła wzbudzać w nich niezadowolenie z losu, który Bóg im przeznaczył, a Bóg nie zniósłby krytyki Swoich ustanowień. Mieliśmy dwóch księży; jeden z nich, ojciec Adolf, był bardzo gorliwym, pracowitym i ogólnie szanowanym kaplanem.

Być może są księża lepsi pod pewnymi względami od ojca Adolfa, lecz nigdy nie było w naszej społeczności takiego, który byłby otaczany równie wielkim szacunkiem jak on, a to dlatego że ojciec Adolf zupełnie nie bał się Diabła. Był jedynym chrześcijaninem, jakiego kiedykolwiek znałem, o którym można było powiedzieć, że nic a nic nie boi się Diabła. Dlatego też ludzie odczuwali przed księdzem Adolfem wielki respekt. Sądzili, że musi być w nim coś nadnaturalnego, gdyż inaczej nie byłby tak zuchwały i zadufany w sobie. Wszyscy ludzie mówią z wielką nienawiścią o Diable, lecz odnoszą się do niego z szacunkiem, a nie lekceważąco. Ojciec Adolf zachowywał się całkiem inaczej; obrzucał go najrozmaitszymi przezwiskami, jakie mu tylko ślina na język przyniosła, a każdy, kto to słyszał, wzdrygał się z lękiem. Nieraz też wyrażał się o Diable pogardliwie i szyderczo, a wtedy ludzie żegnali się znakiem krzyża i szybko odchodzili w obawie, aby nie przydarzyło się im coś strasznego.

Ojciec Adolf rzeczywiście kilka razy zetknął się z Szatanem twarzą w twarz i nie ustąpił mu. Wiadomo, że tak właśnie było. Ojciec Adolf sam o tym mówił. Nigdy nie robił z tego tajemnicy, lecz jawnie o tym rozpowiadał. A że mówił prawdę, dowodzi tego co najmniej jedno zdarzenie. Kiedyś bowiem pokłócił się z tym wrogiem i nieustraszenie rzucił w Szatana flaszką; na ścianie jego pracowni po dziś dzień widnieje rdzawa plama w miejscu, gdzie uderzyła i rozbiła się ta flaszka.

Ale najbardziej kochaliśmy wszyscy drugiego księdza, ojca Piotra, i żałowaliśmy go. Niektórzy oskarżali ojca Piotra, że rozgłasza wokoło, iż Bóg jest dobrocią i znajdzie sposób, aby zbawić wszystkie swe biedne dzieci. To straszne tak twierdzić, lecz nie było nigdy absolutnego dowodu potwierdząjącego, że ojciec Piotr rzeczywiście tak mówił; nie pasowało to do jego charakteru, żeby miał przemawiać w ten sposób, gdyż zawsze był dobry, łagodny i prawdomówny. Nie oskarżano go, że mówił tak na ambonie, skąd wszyscy wierni mogliby usłyszeć i potwierdzić to, lecz tylko poza kościołem podczas rozmowy, a przecież łatwo wrogom rzucić takie oskarżenie. Ojciec Piotr miał bardzo potężnego nieprzyjaciela w osobie astrologa, który mieszkął w zrujnowanej starej wieży w głębi doliny i całe noce spędzał obserwując gwiazdy. Wszyscy wiedzieli, że umie on przepowiadać wojny i głód, chociaż to nie było tak trudne, bo zawsze gdzieś toczy się wojna i zwykle panuje gdzieś głód. Mógł on też wyczytać w gwiazdach i w wielkiej księdze, którą posiadał, los każdego człowieka i odgadnąć, gdzie znajduje się zagubiona rzecz; każdy więc mieszkaniec wioski odczuwał przed nim lęk, z wyjątkiem ojca Piotra. Nawet ojciec Adolf, który walczył z Diabłem, odczuwał respekt przed astrologiem, zwłaszcza kiedy ten przechodził przez naszą wieś w wysokim spiczastym kapeluszu na głowie i w długiej powłóczystej szacie ozdobionej gwiazdami, trzymając w jednej ręce grubą księgę, a w drugiej ląskę znaną ze swej magicznej mocy. Mówiono, że nawet biskup słuchał czasem astrologa, ponieważ prócz obserwowania gwiazd i przepowiadania przyszłości astrolog często dawał świadectwo swej wielkiej pobożności, co oczywiście wywierało wrażenie na biskupie.

Lecz ojciec Piotr wcale nie interesował się astrologiem. Demaskował go otwarcie jako szarlatana i oszusta, nie posiadającego solidnej wiedzy w żadnej dziedzinie i nie obdarzonego mocą większą od tej, jaką posiada przeciętna ludzka istota, co oczywiście wzniecało w astrologu nienawiść do ojca Piotra i chęć, by go zniszczyć. Byliśmy wszyscy przekonani, że to astrolog wymyślił tę historię o niestosownej wypowiedzi ojca Piotra i że on powiadomił o tym biskupa. Twierdzono, że ojciec Piotr powiedział coś takiego w obecności swej siostrzenicy Małgorzatki i chociaż Małgorzatka zaprzeczyła temu i błagała biskupa, aby jej uwierzył i ocalił jej starego wuja od nędzy i niełaski, biskup jednak nie chciał jej wysłuchać. Zawiesił ojca Piotra w czynnościach kapłańskich na czas nieokreślony, gdyż nie mógł posunąć się tak daleko, aby go ekskomunikować na podstawie świadectwa tylko jednego świadka. Teraz więc ojciec Piotr był zawieszony w sprawowaniu swych obowiązków kapłańskich, a drugi ksiądz, ojciec Adolf, opiekował się jego owczarnią.

Nastały ciężkie czasy dla starego księdza i Małgorzatki. Byli oni do tej pory ulubieńcami całej wsi, lecz teraz oczywiście wszystko się zmieniło, odkąd padł na nich cień niełaski biskupa. Wielu z ich przyjaciół całkiem ich opuściło, a inni stali się chłodni, obojętni i oddalili się od nich. Kiedy rozpoczęły się te strapienia, Małgorzatka była uroczą osiemnastoletnią dziewczyną, bystrą i mającą najlepiej poukładane w głowie w całej wsi. Zarabiała nauką gry na harfie na swoją odzież i odkładała drobne oszczędności z zarobionych pieniędzy. Lecz jej uczniowie odpadali jeden po drugim, nie pamiętano o niej, gdy były we wsi tańce i przyjęcia dla młodzieży; młodzi chłopcy przestali bywać w jej domu, z wyjątkiem Wilhelma Meidlinga — a bez niego przecież mogliby się byli obejść. Małgorzatka i jej wuj byli przygnębieni i czuli się opuszczeni w swym obecnym ubóstwie i niełasce, a blask słońca zniknął z ich życia. Przez następne dwa lata sprawy układały się coraz gorzej; ubrania niszczyły się; coraz trudniej było o kawałek chleba. Aż w końcu nadszedł kres. Salomon Isaacs, który pożyczał im dotąd pieniądze pod zastaw domu, zawiadomił ich, że następnego dnia zajmuje ich dom.ROZDZIAŁ II

Było nas trzech chłopców, trzymaliśmy się zawsze razem niemal od kołyski — lubiąc się wzajemnie, a to uczucie pogłębiało się w miarę upływu lat — Mikołaj Bauman, syn naczelnika miejscowego sądu, Seppi Wohlmeyer, syn właściciela największej gospody „Pod Złotym Jeleniem”, otoczonej ładnym ogródkiem, pełnym cienistych drzew, schodzących aż ku brzegom rzeki i łódkom do wynajęcia; tym trzecim byłem ja sam, Teodor Fischer, syn organisty kościelnego a zarazem dyrygenta miejscowej kapeli; był on nauczycielem gry na skrzypcach, kompozytorem, poborcą podatkowym w naszym okręgu, zakrystianem, pożytecznym i przez wszystkich szanowanym obywatelem. Znaliśmy wzgórza i lasy tak dobrze, jak znają je ptaki, gdyż zawsze wędrowaliśmy tam, kiedy tylko mieliśmy wolną chwilę — przynajmniej wtedy gdy nie pływaliśmy sami lub łódką, nie łowili ryb, nie bawili się na lodzie lub nie zjeżdżali na sankach.

Mieliśmy swobodny dostęp do zamkowego parku, a mieli go tylko nieliczni. Byliśmy bowiem ulubieńcami Feliksa Brandta, najstarszego sługi zamku. Często więc szliśmy tam nocą, aby przysłuchać się, jak on opowiada o dawnych czasach i o różnych niesamowitych rzeczach, palić fajkę razem z nim (sam nas tego nauczył), a także pić kawę. Brandt był w wojsku podczas wojny i brał udział w oblężeniu Wiednia, tam po klęsce i ucieczce Turków wśród złupionych rzeczy znalazł worki z kawą, a tureccy jeńcy wyjaśnili mu, co to takiego i jak sporządzać z tego smaczny napój. Dlatego teraz zawsze miał u siebie kawę, aby ją pić samemu i budzić podziw u tych, którzy kawy nie znali. Kiedy nadciągała burza, zatrzymywał nas na noc, a gdy grzmiało i błyskało się na zewnątrz, opowiadał nam o duchach i okropnościach wszelkiego rodzaju; o bitwach, morderstwach i okaleczeniach, i tym podobnych rzeczach, stwarzających miły i przytulny nastrój; a zdarzenia te opowiadał obszernie, na podstawie własnego doświadczenia. Widział w swoim czasie wiele duchów, czarownic i czarowników, a kiedyś, zabłądziwszy w górach o północy, podczas gwałtownej burzy, ujrzał w świetle błyskawic galopującego na wietrze Szalonego Myśliwego, za którym gnały widmowe psy w kłębach przewalających się chmur. Pewnego, razu zobaczył inkuba; często też widywał wielkiego nietoperza, wysysającego krew z szyi śpiących ludzi, których nietoperz wachlował skrzydłami, aby przedłużyć ich senność, aż wyzioną ducha.

Perswadował nam, abyśmy się nie bali nadnaturalnych istot, takich jak duchy, gdyż one nie wyrządzają krzywdy, a dlatego wędrują, że są samotne, przygnębione i potrzebują opieki pełnej dobroci i współczucia; z czasem więc nauczyliśmy się ich nie bać i nawet schodziliśmy z nim nocą do nawiedzonej komnaty w baszcie zamku. Duch pojawił się tylko raz, prawie niewidoczny przesunął się obok nas, bezgłośnie uniósł w powietrzu, po czym zniknął. A my nawet nie drgnęliśmy, bo Brandt nas na to przygotował. Powiedział nam, że ten duch nieraz zjawia się nocą i głaszcze wilgotną i zimną ręką jego twarz, lecz nie wyrządza mu krzywdy, gdyż pragnie tylko wzbudzić sympatię i zwrócić na siebie uwagę. Lecz najdziwniejsze było to, że Brandt widywał anioły — prawdziwe anioły z nieba — i że rozmawiał z nimi. Nie miały one skrzydeł, nosiły ubrania i rozmawiały, wyglądały i zachowywały się jak zwykli ludzie; nikt nie poznałby, że są to aniołowie, gdyby nie czynili cudów, których żaden śmiertelnik nie może uczynić, i gdyby tak nagle nie znikali podczas rozmowy, czego również żaden śmiertelnik nie może dokonać. Mówił nam także, że aniołowie są mili i weseli, nie ponurzy i melancholijni jak duchy.

Następnego ranka, po tego rodzaju rozmowie nocą wstaliśmy i po zjedzeniu z Brandtem obfitego śniadania zeszliśmy na dół, przeszliśmy przez most i wspięliśmy się na wzgórze po lewej stronie, aż na lesisty wierzchołek, gdzie było nasze ulubione miejsce. Tam wyciągnęliśmy się w cieniu na trawie, aby odpocząć, palić fajkę i rozmawiać o tych dziwnych rzeczach, albowiem wciąż wywierały na nas wrażenie i zaprzątały nasz umysł. Nie mogliśmy jednak zapalić fajek, gdyż przez roztargnienie zapomnieliśmy krzesiwa.

Wkrótce pojawił się jakiś młody człowiek, który szedł wśród drzew w naszym kierunku, usiadł przy nas i zagaił przyjacielską rozmowę, jakby nas znał. Lecz my nie odpowiadaliśmy mu, gdyż był obcym, a my nie byliśmy przyzwyczajeni do obcych i unikaliśmy ich. Miał na sobie ubranie w dobrym gatunku, był przystojny, twarz jego była ujmująca, a głos przyjemny. Miał też bezpośredni sposób bycia, pełen wdzięku, niczym nie skrępowany, a nie jak inni chłopcy ociężały, niezgrabny i nieśmiały. Chcieliśmy okazać mu swą przyjaźń, lecz nie wiedzieliśmy, od czego zacząć. Wtedy pomyślałam o fajce i zastanawiałem się, czy przyjąłby to dobrze, gdybym mu ją zaofiarował. Lecz przypomniałem sobie, że nie mamy ognia, więc posmutniałem i poczułem się zawiedziony. On jednak spojrzał na mnie bystro i radośnie rzekł:

— Ognia? Och, nic łatwiejszego, zaraz będzie.

Byłem tak zaskoczony, że nie mogłem wykrztusić słowa, gdyż nic mu nie powiedziałem o ogniu. On wziął fajkę, dmuchnął na nią, i nagle tytoń rozżarzył się czerwono i spirale błękitnego dymu uleciały w górę. Skoczyliśmy na równe nogi rzucając się do ucieczki, co było całkiem naturalne. Przebiegliśmy kilka kroków, choć on zaklinał nas gorąco, abyśmy zostali, i zaręczał, że nie wyrządzi nam najmniejszej krzywdy, gdyż chce zaprzyjaźnić się z nami i mieć towarzystwo. Więc przestaliśmy uciekać, stanęliśmy i chcieliśmy zawrócić, gdyż przepełniała nas ciekawość i podziw dla niego, nie mogliśmy jednak odważyć się na to. Nieznajomy w dalszym ciągu nalegał na nas na swój łagodny, pełen perswazji sposób, a gdy zobaczyliśmy, że fajka nie wyleciała w powietrze i nic się nie stało, powoli nabraliśmy ufności. Wkrótce też nasza ciekawość przezwyciężyła lęk i zaryzykowaliśmy powrót, lecz bez pośpiechu, gotowi znów rzucić się do ucieczki przy najmniejszym sygnale ostrzegawczym.

Nieznajomy starał się nas uspokoić i miał na to sposób, nie można było długo żywić wątpliwości ani obawiać się, jeśli ktoś był tak poważny, szczery i uprzejmy jak on, zwłaszcza gdy przemawiał tak ujmująco. Tak więc on, pozyskał naszą sympatię i wkrótee byliśmy zadowoleni, swobodni i rozmowni, ciesząc się, że zdobyliśmy nowego przyjaciela. Kiedy uczucie skrępowania całkowicie minęło, zapytaliśmy go, jak nauczył się tej zdumiewającej sztuczki; powiedział, iż wcale się jej nie uczył, gdyż umiejętność taka była mu wrodzona — jak inne rzeczy — jak inne niezwykłe rzeczy.

— Jakie to rzeczy?

— Och, mnóstwo, nawet nie wiem ile.

— Czy możemy popatrzeć, jak je robisz?

— Pokaż nam, prosimy! — zawołali chłopcy.

— A nie uciekniecie znów?

— Nie, z pewnością nie. Prosimy, zrób to. Czy zrobisz?

— Tak, z przyjemnością, a wy nie zapomnijcie o swojej obietnicy!

Powiedzieliśmy, że jej dotrzymamy, a on wtedy podszedł do kałuży i nabrał wody w kubek zrobiony z liścia, dmuchnął nań, wydął go, a kubek zmienił się w grudkę lodu w kształcie filiżanki. Byliśmy zdumieni i oczarowani, lecz przestaliśmy się bać. Cieszyliśmy się, że jesteśmy razem z nim, i prosiliśmy go, aby pokazał nam jeszcze inne sztuczki. Przystał na to z ochotą. Powiedział, że da nam każdy owoc, jaki tylko zapragniemy, bez względu na to, czy jest odpowiednia nań pora, czy nie. Przekrzykiwaliśmy się nawzajem:

— Pomarańczę!

— Jabłko!

— Winogrona!

— Są w waszych kieszeniach — powiedział, i tak w istocie było. A były to wspaniałe owoce; jedliśmy je pragnąc, aby ich wciąż przybywało. — Znajdziecie następne tam, gdzie poprzednie — powiedział — podobnie jak wszystko, na co tylko macie ochotę; nie potrzebujecie nawet wymieniać nazwy rzeczy, których pragniecie, póki jestem razem z wami, wystarczy czegoś zapragnąć, a zaraz to znajdziecie.

Nieznajomy mówił prawdę. Nie przeżyliśmy dotąd nic równie cudownego i pasjonującego. Chleb, ciastka, słodycze, orzechy — i wszystko, czegokolwiek któryś z nas zapragnął, natychmiast się zjawiało. Nieznajomy sam nie jadł nic, siedział tylko, gawędził i robił coraz to nowe sztuczki, aby nas zabawić. Stworzył małą wiewiórkę-zabawkę z gliny, a ona wbiegła na drzewo, usiadła na gałęzi i głośno skrzeczała na nas. Potem stworzył psa, niewiele większego od myszy, który zapędził wiewiórkę na drzewo i szczekając, podniecony, kręcił się wokół pnia, a był tak pełen życia jak prawdziwy pies. Przepędzał wiewiórkę z drzewa na drzewo i gonił ją, aż oba zwierzaki zniknęły w lesie. Nieznajomy robił też ptaki z gliny i puszczał je wolno, a one odlatywały ze śpiewem.

W końcu zdobyłem się na odwagę i zapytałem go, kimwłaściwie jest.

— Aniołem — odpowiedział po prostu; a puszczając wolno kolejnego ptaka klasnął w dłonie, by go skłonić do lotu.

Ogarnęło nas niemal przerażenie, gdy usłyszeliśmy, co powiedział, i znów baliśmy się. Ale on uspokoił nas, byśmy się nie bali, że nie ma powodu lękać się anioła, tym bardziej iż bardzo nas lubi. Nie przestał mówić i gawędził tak naturalnie i po prostu, jak zawsze, a w trakcie mówienia stworzył tłum małych ludzików, mężczyzn i kobiet, wielkości palca, którzy zaczęli pilnie pracować. Oczyścili i zrownali skrawek trawy w kształoie kwadratu, wielkości kilku jardów, i zaczęli na nim budować wymyślny zameczek. Kobiety mieszały wapno i wnosiły je na rusztowanie wiadrami trzymanymi na głowach, tak jak robią to zwykle nasze robotnice, mężczyźni zaś układali cegły warstwami. Pięciuset tych małych ludzików krzątało się szybko wokół, pracując pilnie i ocierając pot z twarzy w sposób tak naturalny jak w życiu. Pochłonięci ciekawością śledziliśmy, jak tych pięciuset ludzików wznosi zamek stopień po stopniu, układając jedną warstwę na drugą, a zamek nabiera kształtu i symetrii; wnet opuściło nas uczucie przerażenia, znów odzyskaliśmy spokój i swobodę. Zapytaliśmy wtedy nieznajomego, czy my też możemy zrobić ludzi; odrzekł, że tak, i kazał Seppiemu zrobić armatę na mury, Mikołajowi halabardników w napierśnikach, nagolennikach i hełmach, mnie zaś polecił ulepić kawalerię i konie. Zlecając nam te zadania, zwracał się do nas po imieniu, lecz nie wyjawił nam, skąd je zna. Wtedy Seppi zapytał nieznajomego, jakie jest jego imię, a on odpowiedział spokojnie: „Szatan” — podstawił małą grudkę i schwytał na nią spadającą właśnie z rusztowania kobietkę — po czym postawił ją na jej dawnym miejscu mówiąc:

— Co za idiotka, cofa się nie zdając sobie sprawy, czym to grozi.

Tak zaskoczyło nas jego imię, że wypuściliśmy z rąk rzeczy, które właśnie zrobiliśmy: armatę, halabardnika i konia. Rozbiły się na kawałki. Szatan roześmiał się i spytał, co nam się stało. Odpowiedziałem:

— Ależ nic, tylko to trochę dziwne imię jak dla anioła. Zapytał mnie wtedy:

— Właściwie dlaczego?

— Ponieważ to jest… to jest… imię tego, no wiesz.

— Tak, on jest moim wujem.

Powiedział to spokojnie, lecz nam zaparło na chwilę dech, a serca zaczęły mocno bić. Wydawało nam się, że nie zauważył tego, ponieważ wziął do naprawy naszych halabardników i pozostałe rzeczy. Po chwili wręczył nam je naprawione mówiąc:

— Czyżbyście nie pamiętali? — on także był kiedyś aniołem.

— Tak, to prawda rzekł Seppi. Nie przyszło mi to do głowy.

— Przed upadkiem był nieskalany.

— Tak — rzekł Mikołaj — był bez grzechu.

— Pochodzimy z dobrej rodziny — rzekł Szatan — nie ma od niej lepszej. On jest jedynym jej członkiem, który kiedykolwiek zgrzeszył.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: