Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wyklęta córka - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
7 maja 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
9,99

Wyklęta córka - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook

Markiz Elkesley jest młodym arystokratom prowadzącym rozpasane życie uczuciowe. W sojej naiwności i ufności do swoich licznych kochanek dowiaduje się, że jest okradany przez wile bliskich sobie osób. Postawia się zemścić. W tym celu udaje się do swojej posiadłości w Paryżu. Niespodziewanie otrzymuje lisy od pięknej i znanej w paryskim półświatku Celesty. Ta ma dla niego sensacyjną informację dotyczącą jego wyklętego przez rodzinę wuja. Okazuje się, że pojawiła się u niej jego nieślubna córka, po tym jak rodzice zginęli, a dziewczyna nie wiedziała co ze sobą zrobić. Przebyła drogę aż z Algierii do Paryża. Celesta chce, aby markiz zaopiekował się piękną,młodą Kitriną. Na ich drodze pojawią się jednak pewne przeszkody. Pojawi się też uczucie, ale czy będą w stanie udowodnić, ze nie są ze sobą spowinowaceni? Co wydarzy się trakcie porwania Kitriny przez szejka ? Czy uda im się powrócić do Anglii?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-117-7076-4
Rozmiar pliku: 349 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORKI

Do niedawna nieślubne pochodzenie było znamieniem, które izolowało jego niewinne ofiary od reszty społeczeństwa. Jeśli nie udawało się im znaleźć opieki kogoś wpływowego lub zamożnego, były znieważane i prześladowane do końca życia.

Pamiętam pewną damę dworu, która szczerze wyznała mi, że pochodzi z nieprawego łoża i że nie śmie towarzyszyć królowej brytyjskiej w drodze do pałacu Buckingham.

Na wsiach dzieci spoza związków małżeńskich były wyśmiewane i obrażane przez swych rówieśników i nigdy nie pozwalano im zapomnieć, że nie powinny były się urodzić.

A jednak to właśnie „dzieci miłości” odznaczają się niezwykłą urodą, inteligencją i buntowniczością. Dzisiejszy tolerancyjny świat coraz częściej odkrywa, że niejedna piękna kobieta i niejeden wybitny mężczyzna minionych lat pochodzili z nielegalnych związków — byli owocami prawdziwej miłości.ROZDZIAŁ 1

1895

Markiz Elkesley podniósł brylantowy naszyjnik i dokładnie mu się przyjrzał. Diamenty były dobrej jakości, choć niezbyt duże. Zanim się odezwał, spojrzał jeszcze raz na wcześniej wybraną brylantową bransoletę, którą jubiler rozłożył przed nim na stole.

Był niezwykle hojny dla kobiet, które faworyzował. Tę właśnie bransoletę zdecydował się przeznaczyć Millie Mervin — swojej ostatniej miłości — po spędzeniu z nią gorącej i upojnej nocy. Czuł jednocześnie, że byłby niesprawiedliwy, zapominając o urodzinach pięknej hrabiny Lily Sandford. Wydawało mu się wprawdzie, że obchodziła je nie dawniej niż pół roku temu, jednak cóż miało to za znaczenie? Była przecież tak niezwykle urocza i uległa mu bez większych zabiegów z jego strony. Czuł, że hrabina zasługuje na brylantowy naszyjnik. Faktycznie, wcześniej wspomniała całkiem przypadkowo, że widziała go na wystawie u jubilera i że przypomina jej naszyjnik, który nosi księżna Walii. Markiz domyślił się, co znaczy ta aluzja: taki właśnie prezent chce dostać od niego na urodziny.

Przywykł do tego, że kobiety oczekują od niego astronomicznie drogich podarunków i płacenia za wszystkie ich kaprysy. Ci jednak, którzy go dobrze znali, wiedzieli, że jednocześnie nie lubił być oszukiwany nawet w najbardziej błahych sprawach, choćby ceny znaczka pocztowego.

— W porządku, Adamson — odezwał się do jubilera po chwili namysłu. — Uważam jednak, że za drogo liczysz sobie za naszyjnik. Spodziewałem się, że obniżysz cenę: kupuję też bransoletę!

— Wdzięczny jestem, milordzie, za zainteresowanie — odparł jubiler — ale zapewniam pana, że nic nie zyskuję sprzedając klejnoty po tej cenie!

Markiz roześmiał się.

— Doprawdy, Adamson, nie myślisz chyba, że w to uwierzę! Zgadzam się, masz prawo zarobić, ale w granicach rozsądku!

— Zapewniam, milordzie, że moje zyski mieszczą się całkowicie w tych granicach. Żeby być szczerym, powiem nawet, że ledwo pokrywam z nich wydatki.

Starzec mówił z nutą goryczy w głosie. Markiz spojrzał na niego zaskoczony czując, że jubiler mówi prawdę.

— Jak to możliwe? — zapytał.

— Jest to możliwe, milordzie, ponieważ płacę wysoką prowizję od każdej rzeczy, którą pan u mnie kupuje.

— Prowizję? — zapytał zaciekawiony markiz.

Jakby uświadamiając sobie, że popełnił błąd, Adamson szybko dodał:

— Proszę mi wybaczyć, milordzie, i zapomnieć, że o tym wspomniałem.

Markiz odłożył naszyjnik do wyściełanego aksamitem pudełka i zagłębił się w fotelu. Był bardzo przystojnym i inteligentnym mężczyzną. Wiele kobiet mówiło, że jego przenikliwe spojrzenie wkradało się głęboko do ich serc.

Zanim się odezwał, przez chwilę w milczeniu patrzył badawczo na jubilera.

— Żądam wyjaśnień!

— Przepraszam, milordzie. Jeszcze raz proszę, by pan o tym zapomniał!

— Myślę, że nie mówiłeś prawdy. Komu płacisz prowizję za to, co u ciebie kupuję? — nalegał markiz.

Jubiler wyglądał na zakłopotanego. Ze spuszczonymi oczami odłożył tacę z klejnotami na bok — zbyt zdenerwowany, by utrzymać ją w rękach.

— Powiesz mi — nalegał markiz — albo wyjdę stąd i nigdy więcej niczego u ciebie nie kupię!

Adamson wstrzymał oddech.

— Hrabina Sandford życzy sobie dwadzieścia procent od ceny każdej rzeczy kupionej dla niej przez pana i oczekuje, że zapłacę gotówką — powiedział w końcu jednym tchem.

Markiz znieruchomiał. Z trudem mógł uwierzyć w to, co usłyszał, chociaż nieraz podejrzewał, że damy z towarzystwa mogą być równie skąpe i zachłanne co kobiety lekkich obyczajów. Jednak do tej pory nie znalazł na to żadnego dowodu.

— Kto jeszcze? — zapytał.

— Pan Norman, pański sekretarz, milordzie, żąda pięciu procent od każdego zakupu, którego pan dokonuje!

W czarnych oczach markiza pojawił się błysk gniewu. Kiedy znów się odezwał, jego głos zabrzmiał surowo:

— Nie wezmę naszyjnika, Adamson, ale czuję się zobowiązany kupić od ciebie to, co już wybrałem. Daj mi więc tę bransoletę i nie ma mowy o płaceniu jakiejkolwiek prowizji mojemu sekretarzowi czy komukolwiek innemu!

— Dziękuję, milordzie!

Jubiler wstał pośpiesznie od stołu. Wziął bransoletę i poszedł na zaplecze, by włożyć ją do skórzanego pudełka, zapakować i zalakować.

Markiz został w fotelu, starając się zapanować nad swym gniewem. Był wściekły, że pozwalał się w tak sprytny sposób okradać swemu sekretarzowi i kochance. Właściwie bardziej zły był na siebie niż na hrabinę Sandford. Zły za to, że nie poznał się na jej charakterze; że ocenił ją powierzchownie. Jej mąż nie był zamożny, ale wiodło się im dobrze. Stać ich było na utrzymanie dwóch domów: na wsi i w Londynie. Hrabina ubierała się u drogich krawcowych. Miała sporą kolekcję cennej biżuterii, będącą przedmiotem zazdrości wielu jej rywalek z towarzystwa. „Tylko chciwość pchnęła ją do tego, co zrobiła”, pomyślał. Pogardzał sobą, że prawie dał się nabrać pragnąc kupić naszyjnik, który kosztowałby go dużo więcej, niż zwykle przeznaczał na takie prezenty, a na którym hrabina zyskałaby sporą sumę. „Sądziłem, że jestem znawcą ludzkich charakterów”, myślał gorzko, przyznając, że jak większość mężczyzn dał się zwieść kobiecemu urokowi nie zastanawiając się, co kryje się za piękną twarzą.

Jubiler wrócił z gotową paczką. Markiz chowając ją do kieszeni powiedział:

— Dziękuję, że powiedziałeś mi prawdę, Adamson. Zapewniam cię, że nie ucierpisz z tego powodu, i ufam, że zawsze będziesz wobec mnie uczciwy.

— Mam nadzieję, milordzie, że nie sprawiłem panu kłopotu.

Markiz nie odpowiedział. Gdy wychodził ze sklepu, jubiler spojrzał na niego z wyrazem troski na zniszczonej twarzy.

Dwukonna bryczka markiza, którą sam powoził, stała przed sklepem. Konie czekały pod opieką stajennego w wysokim kapeluszu z kokardą, który szybko wręczył markizowi lejce i wskoczył na tylne siedzenie w chwili, gdy powóz ruszał.

Przejeżdżając ulicami Londynu markiz, nachmurzony, zastanawiał się, jak powiedzieć hrabinie, co myśli o jej postępowaniu, tak by słowa smagały ją boleśnie niczym bicz. Rozmyślając o tym dojechał do okazałego domu, zbudowanego jeszcze przez jego pradziada. Z okien rozpościerał się widok na Hyde Park, a splendoru dodawały budynkowi znajdujące się na tyłach ogromna sala balowa i galeria obrazów prowadząca do wspaniałego ogrodu. Zwykle powrót tu z gwarnego centrum podnosił markiza na duchu. Tym razem jednak nie potrafił cieszyć się pięknem i harmonią, które go otaczały.

Wszedł do holu ozdobionego marmurowymi posągami i z posępnym wyrazem twarzy wręczył lokajowi kapelusz. Zbliżającemu się w pośpiechu majordomusowi polecił stanowczym tonem:

— Przyślij do mnie Normana, Jenkins! Będę w bibliotece.

— Tak jest, milordzie!

Skierował się do biblioteki. Usiadł przy biurku, na którym prawie każda rzecz, poczynając od bibularza, a kończąc na poduszce do czyszczenia pióra, była ozdobiona złotym herbem rodzinnym. Elkesleyowie cieszyli się długim, arystokratycznym rodowodem. Na ścianach domu wisiało wiele portretów przodków. Jeszcze więcej było ich w rodzinnym pałacu w Buckinghamshire. Obecny markiz odziedziczył po swych poprzednikach zarówno wybitny umysł, jak i wiele cech z wyglądu zewnętrznego: długi, prosty nos, silny, ostro zarysowany podbródek i wysokie czoło. Od czasów Henryka VIII Elkesleyowie byli wśród dworzan każdego z panujących monarchów, a generałowie i admirałowie z tego rodu wnieśli swój wkład do historii Anglii.

Drzwi otworzyły się. Do pokoju wszedł Norman. Nie miał jeszcze czterdziestu lat i z wyglądu nie budził zaufania. Spojrzawszy na niego, markiz uświadomił sobie, że popełnił błąd wyznaczając go na stanowisko swego sekretarza. Był jednak zbyt zajęty innymi sprawami w czasie, gdy poprzednik Normana, służący też jego ojcu, okazał się w zbyt podeszłym wieku i schorowany, by wykonywać swe obowiązki. Norman pracował wówczas pod jego kierownictwem i był zaznajomiony z prowadzeniem interesów rodziny Elke. Dlatego właśnie markiz wyznaczył go na miejsce doświadczonego starca. Teraz winił się, że nie zadał sobie więcej trudu, żeby znaleźć bardziej odpowiedniego człowieka, który wywiązywałby się ze swych obowiązków w sposób równie nienaganny co żona Cezara.

— Pan mnie wzywał, milordzie? — zapytał Norman.

Markiz spojrzał na niego ozięble i powiedział:

— Chcę natychmiast dostać spis wszystkich kupców i właścicieli sklepów, od których brał pan prowizję, odkąd pana zatrudniam!

Sekretarz zbladł.

— Moi księgowi zajmą się sprawdzeniem ksiąg rachunkowych — ciągnął markiz. — Od dzisiaj jest pan zwolniony z pracy bez referencji!

Norman milczał, blednąc coraz bardziej, gdy markiz kończył:

— Nie mam panu nic więcej do powiedzenia poza tym, że jest mi wstyd, że ktoś, kto miał dawać przykład ludziom, którymi kierował, zachował się w tak nikczemny sposób jak pan!

Wstał z fotela i podszedł do okna. Przez chwilę sekretarz stał wpatrując się w jego plecy. Poruszał ustami w niemym usprawiedliwieniu czy może obronie. Widząc jednak, że jego sytuacja jest beznadziejna, bez słowa wyszedł z pokoju.

Markiz wrócił do biurka. Napisał listy do doradców prawnych i księgowego, któremu mógł zaufać, i zadzwonił na lokaja. Majordomus Jenkins pojawił się natychmiast.

— Każ wysłać te listy i powiedz Hensonowi, by spakował moje rzeczy. Zaraz po obiedzie wyruszam do Paryża.

— Jak pan każe, milordzie.

Na twarzy lokaja nie pojawił się nawet cień zdziwienia. Polecenia markiza zawsze były nie do przewidzenia. Służba przywykła do jego nagłych wyjazdów na wieś lub za granicę czy równie nieoczekiwanie wydawanych przyjęć.

— Czy życzy pan sobie, żeby Wrightson przygotował wszystko do podróży, milordzie? — zapytał Jenkins.

— Oczywiście! — odparł markiz. — Powiedz mu, że zamierzam przepłynąć kanał La Manche parowcem.

— Rozumiem, milordzie.

Jenkins opuścił bibliotekę. Markiz usiadł w fotelu uderzając palcami o blat biurka — zwyczaj, który przejął od księcia Walii, wskazujący, że nadal jest w złym humorze. Uznał, że decyzja wyjazdu do Paryża jest słuszna. Po pierwsze uwolni go od konieczności poinstruowania nowego sekretarza o jego obowiązkach. Poza tym zaoszczędzi mu spotkania z hrabiną Lily Sandford i powiedzenia, co o niej myśli. Jeżeli jutro zwyczajnie zignoruje jej urodziny, będzie to o wiele szlachetniejsza i subtelniejsza forma ukarania hrabiny.

Wiedział, że mąż lady Sandford będzie jutro wieczorem poza domem. Oznaczało to kolację przy świecach w buduarze, gdzie oboje mieliby głęboką świadomość bliskości sypialni z dużym łóżkiem z miękkimi, jedwabnymi zasłonami. Zamierzał zostać do północy i wówczas — gdy byłaby ubrana już nieco inaczej — założyłby jej brylantowy naszyjnik, oczekując wyrazów wdzięczności w stosownej formie. „Będzie rozczarowana!”, pomyślał z satysfakcją.

Przypomniał sobie o kupionej bransolecie. Było w zwyczaju, że mężczyźni z grona bliskich przyjaciół księcia Walii nie tylko oglądali się za damami, które ozdabiały przyjęcia w rezydencji Marlborough, jak piękne łabędzie srebrzystą taflę jeziora, lecz także utrzymywali kochanki w małych domach na St. John’s Wood. Kochanki, które bawiły ich z dala od tonących w konwenansach kręgów towarzyskich i dworu.

Markiz zaopiekował się jedną z powabnych „panien do towarzystwa”, występujących w teatrze George’a Edwardesa. Ten wybitny swego czasu człowiek sceny zatrudniał je w swoim variétés. Różniły się znacznie od dziewcząt z innych scen. Nie tylko były w większości bardziej wykształcone i atrakcyjniejsze, ale też ubierane były niczym księżne przez swego „ojczulka”, jak nazywały Edwardesa. Ich bielizna była wykończona najprawdziwszą koronką, a fantazyjne suknie wywoływały każdego wieczora wśród widzów nie kończące się owacje.

Millie Mervin była nowym nabytkiem w ich szeregach. Markiz zwrócił na nią uwagę, gdy tylko pojawiła się na scenie. Później spotkał ją na kolacji wydanej przez jednego z przyjaciół w tawernie ,,Romano”. Większość panien ze świata rozrywki była tam podejmowana przez swych wielbicieli przy suto zastawionych stołach, nad którymi zwisały girlandy kwiatów.

Millie była nie tylko ładna, miała też żywe usposobienie i była dowcipna. Żadna z dziewcząt nie dorównywała jej w zabawianiu towarzystwa. Była przy tym na tyle inteligentna, by wiedzieć, że markiz był zdobyczą, na którą polowała każda z jej rywalek, i nie zawahała się, gdy zaoferował jej swoją protekcję. Jemu zaś sprawiała przyjemność zazdrość przyjaciół, że znów zdobył to, co najlepsze.

Dom, który wynajął Millie, był mały, ale bardzo gustownie wyposażony. Kiedy ją w nim odwiedzał, jedzenie było przygotowywane według jego upodobań, a ulubione przez niego gatunki win i szampana czekały na stole, utrzymywane w odpowiedniej temperaturze. Każdej nocy, gdy nie był proszony do księcia lub nie był gościem jednej z wielkich gospodyń świata polityki, przesiadywał w swej loży w variétés, a po skończonych występach Millie zabierała go do siebie na kolację. Czuł, że dziewczyna zasługuje na prezent, który dla niej kupił. Napisał do Millie list z informacją, że musi opuścić na krótko Londyn, po czym zostawił go na stole razem z brylantową bransoletą i wyszedł z biblioteki, kierując się do jadalni, gdzie czekał na niego obiad.

Bardzo dbał o kondycję fizyczną, dlatego jadał rzadko, a jego posiłki znacznie różniły się od ciężkich dań, którymi podejmowali go znajomi. Zwykle składały się z zimnych przystawek i sałatek. Przy stole obsługiwali go dwaj lokaje i majordomus.

Gdy w milczeniu skończył jeść, wypił kieliszek wytrawnego wina i wstając od stołu zapytał:

— Czy powóz już czeka?

— Tak, milordzie!

Nie zadawał więcej pytań. Wiedział, że jego ubrania są już spakowane, że ktoś ze służby jest już na dworcu i że posłaniec zarezerwował dla niego powóz.

Dopiero gdy białe klify Dover zniknęły za horyzontem i Anglia została daleko za nim, markiz poczuł, że męczący go cały czas gniew znika. „Zabawię się w Paryżu — przyrzekał sobie — z kobietami, które są oddane swemu powołaniu”. Pomyślał, że paryżanki są sławne na świecie ze ścisłego przestrzegania swego niepisanego kodeksu postępowania, niczym surowego prawa państwowego. Ich zawodowym celem było wyciągnięcie jak najwięcej pieniędzy od każdego mężczyzny, poczynając od króla i szlachty, a kończąc na bankierach i kupcach — każdego, kogo stać było na taki luksus. Przestrzegały przy tym ustalonych reguł i nie próbowały nigdy przekroczyć progu warstwy społecznej, do której należały.

Często bawiło markiza, gdy odwożąc do domu słynną aktorkę czy kurtyzanę spotykał panią domu, u której poprzedniej nocy jadł kolację, a ta przechodziła obok udając, że go nie zauważa. Bariery społeczne były tu o wiele trwalsze i nikt nie próbował przedostać się przez nie w żadną ze stron. Uważał, że czyniło to życie znacznie prostszym. Z tej przyczyny nawet przez chwilę nie potrafił wyobrazić sobie, by w Paryżu taka piękność z wyższych sfer, jak hrabina Sandford, zachowała się jak zwykła ulicznica. „Paryż to miejsce, gdzie mogę zapomnieć, że byłem okradany i że zrobiono ze mnie głupca, przynajmniej we własnych oczach”, pomyślał.

Kiedy stanął na francuskiej ziemi, poczuł nieokreślone podniecenie, jakby miało go tu spotkać coś nowego i niezwykłego. Jego paryski dom znajdował się na pierwszej przecznicy przy Polach Elizejskich i zawsze, nawet bez uprzedzenia, był gotowy na jego przyjazd. Tym razem jednak majordomus otrzymał telegram z informacją o przyjeździe markiza. Na schodach rozłożono czerwony chodnik, a odświeżeni lokaje poruszali się żwawiej.

— To prawdziwa przyjemność znów pana widzieć, milordzie — powitał go służący. — Pańscy przyjaciele codziennie dopytywali się o pana.

Markiz nie był zdziwiony. Sezon wyścigów konnych w Londynie dobiegł końca i przed wyjazdem na wieś miał zwyczaj spędzać w Paryżu około tygodnia, obserwując tutejsze zawody. Z zadowoleniem przypomniał sobie, że za dwa dni czeka go sportowa uczta. Spojrzał na ogród za oknami i wdychając woń kwiatów pomyślał, że to właśnie zapach Paryża. Był zadowolony, że opuścił Londyn. Z satysfakcją wyobraził sobie, jak w tej chwili zaniepokojona lady Sandford zastanawia się, dlaczego nie ma od niego żadnej wiadomości.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: