Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lorna - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
15 kwietnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
12,99

Lorna - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook

Lorna jest piękna córka pastora. Prowadzi spokojne życie ze swoim rodzeństwem. Pewnego dnia podczas prac przy zbiorach napotyka na swojej drodze przystojnego majora lotnictwa Jimmiego. Ten jest bardzo zainteresowany powabną dziewczyną i nie poddaje się w sowich zamiarach, pomimo początkowego oporu dziewczyny. Udają się do jej domu i tam poznaje całą rodzinę. Major staje się coraz częstszym gościem w domu Lorny. Zaprzyjaźnia się z rodzeńswtem ,a iędzy nim a Lorną rodzi się uczucie. W tym wszystkim jest też pierwsza miłość Lorny doktor Micheal. Lorna jednak decyduje się na wyjazd z majorem, gdzie poznaje jego rodzinę i stają się narzeczeństwem. Uczucie do Micheala nadal jednak gdzieś kiełkuje. Kogo ostatecznie wybierze dziewczyna? Co jeszcze wydarzy się na zawodowej drodze lotnika? Czy nieszczęśliwy wypadek pokrzyżuje ich plany? Czy może wręcz przeciwnie okaże się wzmocnienie. Czy między rywalami zrodzi się przyjaźń?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-117-7131-0
Rozmiar pliku: 596 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Może mógłbym w czymś pomóc?

Lorna opuściła wyciągnięte w górę ręce i odwróciła głowę. Wzrok jej, sięgając poza otaczające sad ogrodzenie, napotkał młodego człowieka, który, jak się domyślała, musiał być jednym z oficerów — rekonwalescentów przebywających w miejscowym szpitalu.

— Dziękuję, ale to zbyteczne, już prawie skończyłam — odrzekła wskazując ręką w dół, gdzie wokół pnia drzewa stało kilka koszyków pełnych dojrzałych wiśni, efekt jej przeszło dwugodzinnego zbierania.

— A czy nie mógłbym pomóc w jedzeniu?

Lorna roześmiała się.

— W żadnym wypadku. Większość z nich pójdzie do zakładu przetwórczego na dżem, a tylko trochę, bardzo niewiele, zostanie dla nas.

— Mimo wszystko czuję, że mógłbym się do czegoś przydać — nieznajomy nie dawał za wygraną.

Spoglądając na parkan wyszukał miejsce, gdzie od dawna nie naprawiane ogrodzenie wyglądało szczególnie żałośnie, i sforsowawszy je, znalazł się w sadzie. Był szczupły i wysoki, lecz gdy szedł w jej stronę, Lorna zauważyła, że utyka na nogę, a jedną rękę ma na temblaku.

— Nie bardzo nadajesz się teraz do pracy, ale jeżeli masz w sobie aż tyle energii, możesz mi pomóc dokończyć tę gałąź. Całą resztę już zrobiłam.

Zachęcająco wyciągnęła koszyk w jego stronę. Przybysz zbliżył się, stanął pod drzewem, po czym zaczął zrywać zdrową ręką wiśnie i wkładać je do pustego koszyka. Po chwili jednak Lorna zauważyła, że nie za bardzo przykłada się do pracy, i wydało jej się, że zamiast pracować bacznie ją obserwuje.

Gdy na gałęzi nie było już owoców i Lorna zeszła z drabiny, uświadomiła sobie, że włosy ma potargane, a twarz spoconą i nagle poczuła się tym skrępowana. Z kieszeni bawełnianego fartucha wyjęła chusteczkę do nosa i wytarła nią wilgotne czoło.

— Czy rzeczywiście konieczny był taki szalony pośpiech?

— No cóż, trzeba je było zerwać przed zmierzchem, a ściślej mówiąc, przed podwieczorkiem.

— To wspaniale, masz więc teraz dużo czasu! — powiedział z przekonaniem. — Usiądźmy na chwilę i dokonajmy prezentacji. Ja znam twoje imię — jesteś Lorna, córka pastora, jest jednak wiele innych spraw, o które chciałbym cię zapytać. Usiądź i opowiedz mi o sobie.

Parę kroków dalej leżał na ziemi pień starego, zwalonego drzewa. Usiadł na nim i uśmiechnął się do Lorny, która wciąż stała niezdecydowana, onieśmielona trochę i zdziwiona.

— Usiądź — nalegał. — Nie musisz się mnie bać.

— Ja się nie boję — zaprzeczyła gwałtownie, mimo woli oblewając się rumieńcem.

Ociągając się, lecz nie mogąc znaleźć żadnej rozsądnej wymówki, zbliżyła się do leżącej kłody.

— No, to już lepiej — ocenił. — Teraz możemy porozmawiać. Nazywam się Braith — Jimmy Braith — i ja kzapewne możesz się domyślić, znalazłem się tutaj ze względu na moje zdrowie.

— W jaki sposób zostałeś ranny? — zapytała Lorna łagodniejszym już głosem.

— Miałem przymusowe lądowanie — odparł. — Liczyłem na to, że wyjdę cało z tego piekła, jakie nam Szwaby urządziły. No i udało mi się, ale lądowanie nie odbywało się tak, jak byśmy sobie tego życzyli, stąd też te guzy i siniaki. Na szczęście nie są one poważne i jestem wdzięczny, że wylądowałem w starej Anglii, bo przykro by mi było spoczywać na dnie morza!

— Nie mów w ten sposób, to wszystko jest tak bardzo niebezpieczne.

Roześmiał się.

— To niezapomniane chwile. Już jako mały chłopiec marzyłem o tym, żeby latać.

— Więc wojna dała ci tę możliwość!

— Nic podobnego. Dużo latałem już przed wojną i wierz mi że z nie byle kim rozmawiasz.

— Obawiam się, że nie przedstawiłeś się dość szczegółowo. Powinieneś był dodać pełną rangę lub tytuł!

— Przepraszam. Major lotnictwa, Jameson Braith, z RAF-u.

— Brzmi znacznie lepiej, i zrobiło to na mnie wrażenie.

— Cieszę się. Chciałem, żeby tak było. Któregoś dnia ujrzysz mnie w mundurze; podobno nic tak nie przyprawia kobiet o bicie serca jak mundur.

— Tu, w Little Walton, zrobimy wszystko, aby wyrazić nasze uznanie — odrzekła Lorna kpiąco.

— Nie wiem, co masz na myśli mówiąc „my” — zauważył Jimmy Braith. — W całej wiosce nie zauważyłem ani jednej kobiety, która miałaby mniej niż sześćdziesiąt lat, i przyznaję, że nigdy jeszcze nie byłem w tak ponurym miejscu. Jeżeli pobędę tu dłużej, zacznę flirtować z naszą panią komendant i nie wiadomo, co się ze mną wtedy stanie!

Lorna zachichotała. Znała lady Abbott i pomysł flirtowania z nią wydał jej się niemal świętokradztwem.

— Przykro mi, że uważasz to miejsce za nieciekawe — przyznała spoglądając w dal, gdzie poprzez zasłonę, jaką tworzyły rosnące drzewa, można było dostrzec szarą normańską wieżę wiejskiego kościoła.

— A ty nie?

Lorna pokręciła przecząco głową.

— Na Boga, oczywiście, że nie! Jestem zbyt zajęta. A to przypomina mi właśnie, że muszę już iść. Dziękuję za pomoc, a może raczej powinnam powiedzieć: za przeszkadzanie mi w pracy?

Gdy się uśmiechnęła, na jej policzkach pojawiły się dołeczki. Nie uszło to uwagi Jimmy’ego, który powoli podnosił się z pnia.

— Nie odchodź — poprosił — a jeżeli koniecznie musisz już iść, pozwól mi pójść z tobą. Pomogę ci nieść te kosze.

— Och, ten duży możemy zostawić — odrzekła. — Mój brat, Peter, obiecał, że przyjdzie go zabrać, gdy tylko skończy grać w tenisa, a z tymi dwoma poradzę sobie sama.

— Nie ma mowy! Przemęczysz się. Będę upierał się, żeby wziąć jeden z nich.

Wobec tak oczywistej determinacji Lorna poniechała dalszej walki.

— No dobrze, w takim razie możemy zabrać wszystko. Duży kosz będziemy nieśli razem, a małe postawimy na wierzchu.

Szli wolno przez sad z ciężkimi koszami, aż dotarli do drewnianej furtki, która prowadziła do ogrodu należącego do plebanii.

— Peter powinien być bardzo wdzięczny — zauważył Jimmy.

— O, na pewno będzie wdzięczny — przyznała. — Nienawidzi, gdy każe mu się odnosić owoce. Powiemy, żeśmy go dzisiaj wyręczyli. A przy okazji, jak będziesz z nim rozmawiać, nie mów zbyt dużo o lataniu.

— Czemu?

— Ma na tym punkcie bzika. Skończył dopiero siedemnaście lat, ale obawiam się, że któregoś pięknego dnia, omijając przepisy przez dodanie sobie kilku lat, zdecyduje się wstąpić do lotnictwa. Już dawno by to zrobił, gdyby nie Peki.

— A któż to jest Peki?

— To moja siostra.

— Co za dziwne imię!

— Na chrzcie nadano jej imię Patrycja, ale wcześniej, niedługo po ich urodzeniu — ona i Peter są bliźniakami — mojej matce uroiło się nagle, że jedno z nich nie żyje. Wysłała więc czym prędzej ojca do pokoju dziecinnego. Gdy wrócił, powiedział tylko tyle: „Chłopak drze się na całe gardło, a dziewczynka chrapie jak pekińczyk”. I z pekińczyka zrobiła się Peki.

— A więc w rodzinie są bliźniaki — rzekł Jimmy. — To dopiero wyczyn!

— To dopiero wydatek! — zażartowała Lorna.

— Czy są do siebie podobni?

— Zaraz będziesz mógł sam się o tym przekonać.

Skręcili za róg starego, skleconego z cegły muru i oczom ich ukazała się plebania. Niski dom, zbudowany bez jednolitego planu, w swoim pierwotnym kształcie w stylu elżbietańskim, stanowił teraz architektoniczne połączenie stylów, jakie wnosiło każde kolejne pokolenie.

Ogród był zaniedbany, miał jednak jakiś naturalny, sobie tylko właściwy, urok. Olbrzymie ilości kwiatów rosły wszędzie swobodnie, niczym nie skrępowane, a krzewy i drzewa najwyraźniej nie były od lat przycinane. Nie skoszone trawniki bieliły się od stokrotek, wyjątek stanowił tylko kort tenisowy, gdzie ścięto trawę, w jakiś dziwny, raczej przypadkowy sposób, bo w pobliżu rozwieszonej, mocno sfatygowanej siatki widoczne były kępy wysokiej, gęstej trawy.

Znajdowało się tam dwoje graczy ubranych w podniszczone spodnie z szarej wełny i białe rozpinane pod szyją koszulki. W momencie gdy Jimmy i Lorna znaleźli się w pobliżu, odbita piłka wzniosła się wysokim łukiem w powietrze, odbiła się o ziemię i zniknęła w rododendronowych zaroślach.

— A niech cię, Peter! Znowu wygrałeś.

— Gem i set — padła odpowiedź.

Peter podrzucił swoją rakietę wysoko w górę, po czym zręcznie ją złapał.

— To naprawdę nie było fair — zaczęła protestować bliźniaczka, lecz zauważywszy Lornę, zamilkła.

— Cześć! — zawołała. — Peter znowu mnie ograł, stosując oczywiście swoje zwykłe sztuczki.

— Powinnaś mu odpłacić tym samym — poradziła Lorna.

Peki podeszła bliżej. Z daleka sprawiała wrażenie szczupłego, licho ubranego chłopca, gdy się jednak zbliżyła, można było bez trudu dostrzec, że pewnego dnia stanie się niezwykle piękna. W tym momencie wydawała się zupełnie o tym nie myśleć: włosy miała zaczesane do tyłu i ściągnięte za uszami, tak aby nie wpadały jej do oczu, i po dziecinnemu spoglądała spode łba, co oznaczało u niej zakłopotanie obecnością nieznajomego.

— To moja siostra — zwróciła się Lorna do Jimmy’ego.

— Jak się masz?

Peki nie zdradzała chęci, by podać mu rękę, sięgnęła za to do kosza po garść wiśni.

— O, coś do przekąszenia! Właśnie na to miałem ochotę — ucieszył się Peter podchodząc bliżej.

— No, nie ma tak dobrze — sprzeciwiła się Lorna. — Napracowałam się, żeby je zerwać, podczas gdy wy sobie graliście, a major lotnictwa Braith pomagał mi je nieść; nie masz tu więc czego szukać, Peter, i trzymaj się lepiej z daleka od tych koszy!

— Major lotnictwa! — zawołał Peter z ożywieniem. — Czy może jest pan tutaj w szpitalu?

— Zgadza się.

— To cudnie! Będzie więc pan mógł czasami nas odwiedzać.

Peter był wyraźnie uszczęśliwiony, i Jimmy uśmiechnął się.

— Z pewnością — obiecał. — Prawdę mówiąc, myślę, że będziecie widywać mnie dosyć często.

— Bardzo byśmy tego chcieli — wyznał Peter — prawda, Peki?

Peki nie patrzyła już wilkiem, rozchmurzyła czoło i uśmiechała się. Widać było, że podziela entuzjazm swego brata.

— Czy pomożesz mi jeszcze zanieść wiśnie do domu? — Lorna zwróciła się do Jimmy’ego ostrzegawczym tonem.

— Oczywiście.

— Nie, proszę pozwolić, że ja to zrobię, sir — sprzeciwił się Peter.

Po tych sporach wszyscy ruszyli w stronę domu, a każdy starał się pomagać z niezwykłą ochotą, która zapewne zdziwiłaby Lornę, gdyby nie znała motywów, jakimi była spowodowana ta nadmiernie okazywana uprzejmość.

Wnieśli owoce do domu kuchennymi drzwiami i zostawili je w chłodnej, staroświeckiej spiżarni o pobielonych wapnem ścianach i wyłożonej kamiennymi płytkami podłodze.

— Lorno, może zrobilibyśmy herbaty? — zaproponował Peter. — Major Braith z pewnością by się napił. Prawda, proszę pana?

— Chętnie zostanę, jeżeli tylko nie macie nic przeciwko temu — zgodził się Jimmy.

Mówił nieśmiało, ale Lorna odniosła wrażenie, że od samego początku zdecydowany był przyjąć zaproszenie, i poczuła się nieco zakłopotana, chociaż nie bardzo wiedziała dlaczego.

Weszli do przestronnej bawialni, której okna wychodziły na ogród. Był to duży pokój z francuskim oknem, który niegdyś musiał być używany jako salon. Teraz z pewnością nie zasługiwał na taką nazwę, choć mimo nie pasujących do siebie mebli, zniszczonych, wypłowiałych obić, na których widoczne były łaty i pocerowania, miał w sobie jakiś prosty, niewyszukany urok.

— Moje rodzeństwo zabawi cię rozmową — rzekła Lorna. — Ja w tym czasie pójdę zająć się herbatą.

— Posłuchaj — usprawiedliwiał się Jimmy — nie chcę sprawiać kłopotu. Może ci pomogę?

— Myślę, że prędzej zrobię to sama — odrzekła. — Jak na jedno popołudnie, przeszkadzałeś mi już wystarczająco długo.

Jej uśmiech złagodził surowość wypowiedzianych słów. Odwróciła się i wyszła, podczas gdy Jimmy stał niezdecydowany.

— Niech się pan nie przejmuje — pocieszał Peter —; nic się na to nie poradzi. Lorna zawsze robi herbatę.

— Wydaje mi się, że Lorna robi tu wiele rzeczy — odparł Jimmy zapalając papierosa.

— Sam nie wiem — powiedział niepewnie Peter. — Myślę, że ona to lubi, prawda, Peki?

— Zawsze tak było.

— Czy macie jeszcze więcej rodzeństwa? — wypytywał Jimmy.

— Tylko Beth — odpowiedziała Peki. — Jest teraz w szkole, ale koło szóstej powinna już być z powrotem.

— Ile ona ma lat?

— Piętnaście lub szesnaście, dokładnie nie pamiętam. Zaraz, jest o dwa lata młodsza od nas, czyli musi mieć piętnaście.

— I Lorna zajmuje się wami wszystkimi? — ciągnął Jimmy spoglądając na chłopca.

— Tak, proszę pana.

— Na litość boską, przestań nazywać mnie „panem”. Czuję się, jakbym jedną nogą był już w grobie. Mów mi Jimmy.

— O, chętnie. — Peter aż zaczerwienił się z radości. — Może więc, jeżeli cię to nie nudzi, opowiedziałbyś nam trochę o tym, jak latałeś?

Gdy Lorna weszła z herbatą, opowiadanie było w pełnym toku. Bliźniaki siedziały na podłodze, słuchając z przejęciem i zainteresowaniem, i najwyraźniej były zirytowane, że im przeszkadza, gdy Jimmy podniósł się na jej widok.

— Przepraszam — powiedział — naprawdę nie mogłem inaczej.

— Mam wielką chęć nie dać ci herbaty — zagroziła. — Nie zasługujesz na nią!

— Ależ Lorno, jak możesz?! — wybuchnął Peter. — Co ty sobie myślisz? Jimmy latał przecież nad Berlinem!

Lorna zdziwiona uniosła brwi.

— Jimmy? — powtórzyła z niedowierzaniem.

— Sługa uniżony — wtrącił Jimmy.

Jego ton zabrzmiał prowokująco i uszczypliwie. Lorna zmieszała się.

— Sądzę. . . — odezwała się, lecz Jimmy nie dał jej dokończyć.

— Nie dąsaj się — poprosił. — Czuję się tu tak dobrze i zdążyłem się już z tą dwójką zaprzyjaźnić. Dlaczego miałabyś się temu przeciwstawiać?

W jego ciemnych oczach i w tonie głosu było coś błagalnego, coś, czemu nie można było się oprzeć. Jednocześnie uświadomiła sobie, że głos Jimmy’ego miał niezwykle przyjemne brzmienie i że nie będzie jej łatwo przeciwstawić mu się, jeżeli się przy czymś uprze; jednak jakaś głęboko ukryta przezorność nakazywała jej nie poddawać się bez walki jego zawadiackim metodom. Poczynał sobie zbyt śmiało.

Byłoby znacznie lepiej zachowywać się ostrożniej i trzymać go na dystans, lecz niestety okazało się to trudne. Lorna wahała się i czuła się zagubiona. Już inne kobiety, starsze i bardziej od niej doświadczone, uznały, że gdy w grę wchodzą pragnienia Jimmy’ego, łatwiej jest powstrzymać lawinę, aniżeli przeciwstawić się jego niepohamowanej zapalczywości.

Lorna nie odpowiedziała, a bliźniaki wyręczyły ją w rozmowie i podsuwały swemu bohaterowi jedzenie.

— Kanapki z ogórkiem. Poczęstuj się.

— I kruche ciasteczka! Trzeba przyznać, że Lorna dołożyła niemało starań, ale przecież mamy gościa.

— Wprawiacie mnie w zakłopotanie — rzekł Jimmy.

— Nie przejmuj się — wtrąciła beztrosko Lorna. — Robię wszystko, aby zaoszczędzić nasze smakowite przydziały.

— Następnym razem przyniosę ze sobą moje.

Drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł wielebny Artur Overton. Wystarczyło raz na niego spojrzeć, by stwierdzić, po kim dzieci odziedziczyły urodę. Był niezwykle pięknym mężczyzną o niemal greckich rysach i bujnej siwej czuprynie nad wysokim czołem. Miał szerokie ramiona, postawę oraz sposób poruszania się typowe dla atlety i chociaż jego twarz była mizerna i przepracowana, w oczach kryły się iskierki, a w kącikach ust oznaki niepohamowanego humoru.

— Lorno, moja droga — zwrócił się do córki — zgubiłem gdzieś mój notatnik. Czy to dziś, czy jutro ci z Indii Zachodnich mają mieć swój turniej gry w wista?

— Jutro, kochany — odrzekła. — Chodź, napij się z nami herbaty.

— Chętnie. Myślałem już, że nie będę mógł pójść na wykład o pierwszej pomocy, ale teraz widzę, że dam radę pogodzić obie sprawy. A więc najpierw napiję się herbaty, mam na to około pięciu minut. Ale dlaczego pijemy ją tutaj?

— Bo mamy gościa — wyjaśniła Lorna. — Tatusiu, chcę ci przedstawić majora lotnictwa Braitha, który jest rekonwalescentem w naszym szpitalu.

— Jeżeli się nie mylę, widziałem tam pana wczoraj, sir. — powiedział Jimmy wyciągając rękę.

— Miło mi pana poznać. Tak, rzeczywiście byłem wczoraj w szpitalu. Jak się panu podoba ten zakątek?

— Jestem tutaj zaledwie od kilku dni — odrzekł Jimmy, — Obecnie moje pierwsze wrażenia zaczynają ulegać pewnym zmianom.

To mówiąc patrzył na Lornę, która nie zdołała pohamować krwi napływającej do twarzy.

— Obawiam się, że miejsce to może wydać się panu ciche i odosobnione — ciągnął pastor. — Za te dwa fakty jesteśmy zresztą teraz szczególnie wdzięczni.

— Aż trudno mi w to uwierzyć — zauważył Jimmy. — Mówiono mi, że mieliście wyjątkowe szczęście jeżeli chodzi o bombardowania.

— Odpukaj w nie malowane!

Bliźniaki krzyknęły niemal równocześnie, a on nachylił się i odpukał w nogę swojego fotela.

— Czyżbyście byli aż tak bardzo przesądni?

— Chyba tak — powiedział Peter. — Przecież gdyby nie to, że Peki znalazła podkowę, nigdy w życiu nie wsiedlibyśmy na statek w Marsylii.

— W Marsylii? — Jimmy wyglądał na zdziwionego.

— Tak, gdy w zeszłym roku, w kwietniu, wracaliśmy z Włoch. Byliśmy tam wtedy u naszej ciotki, a ona wpadła nagle w panikę, bo powiedzieli jej, że Włochy mogą przystąpić do wojny, i postanowiła odesłać nas do domu. Do Francji dojechaliśmy samochodem, ale wyjechaliśmy trochę za późno i na drogach było istne piekło.

Udało nam się wreszcie dotrzeć do Marsylii. Wszyscy byliśmy okropnie głodni i zmęczeni tą koszmarną podróżą. Ja proponowałem, żeby najpierw pójść do portu i zobaczyć, czy można będzie jakoś dostać się na statek, ale ciotka i Peki twierdziły, że lepiej pójść do hotelu umyć się i zjeść solidny posiłek. No i nie mogliśmy się zdecydować, co mamy robić.

W momencie gdy zatrzymaliśmy samochód, Peki zobaczyła podkowę, która najwyraźniej wskazywała drogę w kierunku portu. Zabraliśmy ją czym prędzej i poszliśmy w tamtą stronę. No i mieliśmy szczęście, że tak się stało. Udało nam się wsiąść na ostatni statek, jaki odpływał — była to barka węglowa — a ludzie, którzy przyszli na molo po nas, zostali.

— Trzeba ich było widzieć, gdy przyjechali do domu — wtrąciła Lorna. — Byli zupełnie czarni! Przez cały tydzień musieliśmy ich szorować, żeby przywrócić im normalny wygląd!

— Musiała to być straszna podróż — zauważył Jimmy. — Słyszałem coś niecoś o tych barkach.

— Ale niezwykle podniecająca — zachwycała się Peki. — Nie nudziliśmy się ani przez chwilę, chociaż byliśmy bardzo głodni. Marynarze byli dla nas cudowni, ale — pewnie nie uwierzysz — spotkaliśmy tam starsze małżeństwo, które miało ze sobą duży kosz z jedzeniem i przez cały czas nie podzielili się z nikim ani jednym kęsem. Jak myśmy ich nienawidzili!

— Trzeba było ten ich kosz zepchnąć za burtę — rzekł ze współczuciem Jimmy.

— Zrobilibyśmy to, gdyby tylko dali się od niego odciągnąć, ale oni ani na chwilę nie spuszczali kosza z oczu! Nawet kiedy wezwano nas do łodzi ratunkowych, wynieśli go ze sobą na pokład.

— Cóż, miejmy nadzieję, że zgubią swoje kartki żywnościowe i zostaną bez jedzenia przez parę miesięcy.

— Tacy ludzie nigdy nie ucierpią.

— Nie byłbym tego taki pewien — rzekł łagodnie pastor. — Myślę jednak, że postępowanie większości ludzi wypływa raczej z ignorancji aniżeli ze świadomej złej woli.

Lorna wstała, by zabrać od ojca pustą filiżankę, i nachyliła się, by złożyć pocałunek na jego czole.

— Ty zawsze starasz się we wszystkich znaleźć to co najlepsze — powiedziała. — Jesteś, mój kochany, idealistą i dochodzę do przekonania, że tacy właśnie ludzie są w życiu najszczęśliwsi. Widzą dookoła tyle doskonałości.

— Gdy mówimy już o doskonałości — przerwał z entuzjazmem Peter — co myślisz o tych nowych bombowcach Stirlingach, Jimmy? Czy latałeś już na takim?

Lorna jęknęła.

— O Boże, on znowu zaczyna! — zwróciła się do ojca. — Źle się stało, że wpuściliśmy do domu lotnika!

— Wielkie nieba! Czy jest już aż tak późno?! — krzyknął pastor, gdy zegar na kominku wybijał połowę godziny. — Muszę już iść. Być może spóźnię się trochę na kolację, kochanie, ale nie musicie na mnie czekać.

— Będziemy czekać, a ty postaraj się przyjść punktualnie, tatku. To spotkanie jest o ósmej i musisz przedtem zjeść normalny posiłek.

— Dobrze, już dobrze, będę się starał, obiecuję — zgodził się pastor — ale do tego czasu mam jeszcze mnóstwo do zrobienia. — Podniósł się w pośpiechu. — Do widzenia, majorze, mam nadzieję, że znowu pana zobaczymy.

— Dziękuję, sir. Z pewnością będzie można mnie tu widzieć dosyć często, naturalnie jeżeli nie będę nadużywał cierpliwości domowników.

— Będziemy oczywiście zachwyceni. Proszę przychodzić, kiedy tylko pan zechce. — Pastor zbliżył się do drzwi i odwrócił się ponownie. — Aha, jeszcze jedno, Lorno, byłbym o tym zapomniał. Widziałem rano Michaela i pytał, czy nie poczęstowałabyś go dziś wieczorem kolacją. Wybiera się razem ze mną na zebranie, nie będzie mógł nic zjeść w domu, a poza tym, zdaje mi się, że ma dziś w szpitalu operację.

— O mój Boże! Dobrze, że mi to mówisz. Nie mogę przecież zrobić dla wszystkich zapiekanki. — Lorna stała z ręką uniesioną do czoła i zastanawiała się. — Mam nadzieję, że zostało jeszcze kilka jajek; panie będą musiały zadowolić się jajkami na twardo.

— Nie zamartwiaj się tak — rzekł Jimmy. — A kim jest ten Michael?

— Michael Davenport — poinformowała Peki, zanim Lorna zdążyła otworzyć usta. — Jest naszym lekarzem i sympatią Lorny.

— O, doprawdy? — Sądząc po tonie głosu, wiadomość ta nie sprawiła Jimmy’emu wielkiej przyjemności.

— Nie bądź zabawna, Peki! Najlepiej nie zwracaj na nią uwagi. Michael jest starym przyjacielem naszej rodziny, znam go od lat. A dzieci lubią mi nieraz podokuczać, i to wszystko.

Wypowiadając te słowa, Lorna zastanawiała się, dlaczego właściwie stara się mówić tak dobitnie. Wydawało jej się, że w oczach Jimmy’ego dostrzegła jakby ulgę i natychmiast zawstydziła się swoich myśli. Ogarnęło ją zakłopotanie i nieufność w stosunku do tego obcego człowieka, który tak szybko zdołał wkroczyć w ich życie. Spojrzała na zegar.

— Robi się późno. Nie chciałabym cię ponaglać, ale sądzę, że powinieneś wracać już do szpitala, a ja mam też sporo do zrobienia.

— Ależ. . . Lorno!

Bliźniaki patrzyły na nią zdumione.

— Obawiam się, że dostałem rozkaz do wymarszu — rzekł Jimmy podnosząc Się z miejsca. — Nie pozostaje mi nic innego, jak wycofać się z wdziękiem.

— Nie miej mi tego za złe — próbowała usprawiedliwić się Lorna. — Nie chcę, żebyś myślał, że jestem niegrzeczna, ale naprawdę muszę się zająć pracą. Zrozum to, proszę.

Prosiła go teraz o wybaczenie, w obawie, że jej zachowanie było stanowczo zbyt ostre.

— Rozumiem. — Głos jego zabrzmiał łagodnie. — I wybaczę ci, jeżeli odprowadzisz mnie do sadu. Chcę cię o coś poprosić.

Lorna zawahała się.

— Czy nie możesz tego zrobić teraz?

Zaprzeczył ruchem głowy.

— Powinnaś dopilnować, abym mógł bezpiecznie opuścić to miejsce. — Cześć, bliźniaki. Do zobaczenia.

— Będziesz pamiętał o tych książkach? — zapytał Peter.

— Oczywiście, przyniosę je jutro.

— Co takiego? — zainteresowała się Lorna.

— Drobiazg, obiecałem mu tylko coś pożyczyć — odrzekł beztrosko, — Z łatwością mogę je ze sobą przynieść.

Lorna wyczuwała instynktownie, że był to tylko pretekst do przyjścia, pominęła to jednak milczeniem. Nie chcąc sprzeciwiać się mu w obecności dzieci, posłusznie pozwoliła poprowadzić się do ogrodu.

— A więc? — zapytała, gdy ich rozmowa nie mogła już być słyszana w domu. — Cóż to za ważna sprawa?

— Nie patrz tak groźnie, bo mnie przerażasz.

— Też coś!

— Ależ to prawda. Gdy się uśmiechasz, jesteś najcudowniejszym stworzeniem, jakie widziałem, natomiast gdy marszczysz brwi, przypominasz mi paru moich wyjątkowo srogich krewnych, którzy przybierają taki sam, pełen dezaprobaty wyraz twarzy.

— Może mają powody, by okazywać tę dezaprobatę?

— Nie brzmi to niestety zbyt życzliwie. Nie mogę tylko zrozumieć, dlaczego, znając mnie tak mało, zakładasz, że mój charakter musi mieć jakieś wady. Zapewniam cię, że jest to charakter jak najbardziej godny polecenia.

Na jej policzkach pojawiły się dołeczki.

— Czy nie jesteś przypadkiem ciut zarozumiały?

— I to jeszcze jak. Mogę ci nawet teraz powiedzieć, że chciałabyś na pewno spotkać się ze mną znowu.

— Wydaje się, że może to być nieuniknione.

— To rzeczywiście jest nieuniknione. — Jimmy mówił teraz poważnie, rezygnując z beztroskiego, żartobliwego tonu.

Lorna popatrzyła na niego zdziwiona.

— Dlaczego? — zapytała naiwnie.

— Sądziłem, że się domyślasz — odrzekł, ona zaś poczuła, jak krew uderza jej nagle do twarzy.

Doszli już do furtki, która prowadziła do sadu.

— Jak na panujące tutaj zwyczaje, działasz stanowczo za szybko. Musisz liczyć się z tym, że my, mieszkańcy Little Walton, jesteśmy wolni, ale za to zdecydowani.

— Ja też jestem zdecydowany — rzekł Jimmy. — O której mogę cię jutro zobaczyć?

— Nie mam pojęcia. Jestem strasznie zajętą.

— A co robisz dziś wieczorem, po kolacji?

— Nie szczególnego. Czemu pytasz?

— Spotkajmy się więc. Przyjdę tutaj i będziemy mogli porozmawiać.

— Nie ma mowy!

Lorna prawie krzyczała.

— Dlaczego nie? — Jimmy nie dawał za wygraną, a jego głos był cichy i błagalny. — Czego się obawiasz?

— Niczego się nie obawiam, nie wiem, o co ci chodzi. Tylko że. . . to po prostu nie ma sensu.

— Owszem, ma sens, a ty jesteś przerażona.

— Wcale nie! — Lorna nie ustępowała, ale nie mogła spojrzeć mu w oczy i wiedziała, że mówił prawdę. — Muszę iść — powiedziała pospiesznie. — Do widzenia.

Zamierzała odejść, ale przytrzymał ją za rękę.

— Przyjdź wieczorem — poprosił. — Będę czekał przez godzinę. O dziesiątej musimy już być w szpitalu, przyjdę więc tutaj o dziewiątej.

— Jesteś zabawny — odrzekła, próbując się uwolnić.

— Postaram się udowodnić ci, że tak nie jest. Do widzenia, Lorno. Do dziewiątej.

Podniósł jej dłoń do ust, ale szybko mu ją wyrwała.

— Stracisz tylko czas — powiedziała. — Ja nie przyjdę.

Nie czekała już na jego odpowiedź, odwróciła się i po chwili biegła w stronę domu, wśród drzew i krzewów, dopóki nie znalazła się na trawniku. Wówczas, świadoma, że jej serce bije mocno w piersi nie tylko na skutek wysiłku, lecz również z powodu jakiegoś dziwnego, nie dającego się wytłumaczyć uczucia, weszła powoli i spokojnie do domu.

— To śmieszne! — powiedziała na głos, zamykając za sobą szklane drzwi.ROZDZIAŁ 2

Opowiedz mi o nim wszystko!

Beth wpadła do pokoju, gdzie Lorna przebierała się właśnie w inną sukienkę. Kapelusz i płaszcz rzuciła na łóżko i usiadła na oparciu fotela machając nogami, z których nie zdążyła nawet zdjąć zakurzonych butów.

— Opowiedzieć ci o kim? — zapytała Lorna.

Wieszała na miejsce swoją czarną wieczorową sukienkę i nie widziała momentu, w którym jej młodsza, hałaśliwa siostra wtargnęła do środka.

— O lotniku, oczywiście! Bliźniaki wspomniały mi już, że tu był, ale jedyne, co potrafiły o nim powiedzieć, to wyliczyć samoloty, jakimi latał. Chcę się dowiedzieć czegoś więcej. Czy jest przystojny? Gdzie go spotkałaś? Miałam pecha, że mnie tu nie było!

Lorna uporała się już z powieszeniem sukienki.

— Spotkałam go, gdy zrywałam w sadzie wiśnie, jeżeli już koniecznie musisz wiedzieć — odrzekła spokojnie.

— Lorno! Czyżbyś chciała powiedzieć, że go poderwałaś?

— Nic podobnego — odparła, usiłując się opanować — i nie wiem doprawdy, skąd biorą się u ciebie te wulgarne wyrażenia.

— Och, opowiedz mi o tym, nie bądź świntuchą, Lorno! Wiesz przecież, że umieram z ciekawości.

— A czemu cię to tak interesuje? — spytała Lorna, chociaż dobrze znała odpowiedź.

— Nie bądź niemądra! To nie tylko ciekawość, to prawdziwa emocja! — odrzekła Beth. — Mogą przecież być tańce i wtedy poprosiłybyśmy, żeby poszedł z nami, a już na pewno może być czwartym do tenisa. Wiesz dobrze, że bliźniaki nigdy nie dają mi pograć.

— On jest ranny — zauważyła Lorna. — Tego faktu nie wzięłaś chyba pod uwagę. Inaczej nie przyjechałby tutaj. Utyka na nogę i ma unieruchomioną rękę. Nie wydaje mi się, żeby nadawał się teraz do uprawiania sportu.

— To rzeczywiście przykre. Ale mimo wszystko chciałabym go zobaczyć. Kiedy ma znowu przyjść?

— Nie mam pojęcia — skłamała Lorna, pocieszając się, że robi to „dla dobra Beth”.

Wyglądało na to, że wychowanie Beth przysporzy rodzinie niemało problemów. Była pobudliwa i nieopanowana, a teraz wkroczyła w wiek, gdy żywo i nieco zbyt entuzjastycznie zaczęła interesować się płcią odmienną.

W ciągu ostatnich sześciu miesięcy zdążyła obdarzyć nie odwzajemnionymi uczuciami kasjera z banku, organistę przysłanego do nich z innej wioski i młodego farmera, który często w dni targowe przejeżdżał obok ich domu. Ta ostatnia fascynacja nie trwała jednak długo, gdyż bliźniaki dowiedziały się niebawem, iż ma on żonę i czwórkę dzieci.

Dokuczano jej bezlitośnie i wkrótce zaczęła rozglądać się za innym obiektem, na którym mogłaby skupić uczucia swego nadzwyczaj żywego, nie ulegającego przeciwnościom serca.

Lorna czasami z trudem radziła sobie z Beth. Rodzeństwo przyjmowało na ogół jej kontrolę i władzę nad nimi jako rzecz naturalną. Bliźniaki były raczej niefrasobliwe i tak pochłonięte własnymi sprawami, że świat zewnętrzny zdawał się dla nich nie istnieć, ale Beth zaczynała się buntować i Lorna niepokoiła się myśląc o tym, co może wydarzyć się w przyszłości.

Poza tym Lorna nie miała wątpliwości, że Beth wyrośnie na prawdziwą piękność. Już jako piętnastolatka była bardzo pociągająca. Włosy miała jasne jak Lorna, lecz szczególny złoty połysk sprawiał, że chwilami przybierały barwę mosiądzu, oczy wprost nieprawdopodobnie niebieskie, a zaróżowiona, jasna cera była matowa i odporna nawet na najsilniejsze promienie słońca.

Jedyny problem stanowiła obecnie jej tusza. Była to raczej typowo dziecięca pulchność, która niewątpliwie zniknęłaby z biegiem lat, jednak Beth zamartwiała się z tego powodu i Lorna musiała wciąż pilnować, aby odżywiała się ona prawidłowo i nie głodziła w czasie posiłków, po to by później, gdy apetyt brał górę nad próżnością, najadać się do syta kanapkami lub ciastem.

Fakt, że Beth nigdy nie ukrywała swych uczuć, łagodził w pewnym stopniu obawy Lorny. Nie umiała kłamać i jej kolejne wybryki nigdy nie były długo trzymane w tajemnicy przed rodziną, co więcej, wszyscy mieli już serdecznie dosyć wysłuchiwania jej zwierzeń. Jej wesołość i pogodne usposobienie sprawiały, że zjednywała sobie sympatię, a urok zewnętrzny uniemożliwiał często wypowiadanie pod jej adresem krytycznych ocen.

Uśmiechając się teraz dobrodusznie, Lorna przekazała jej pokrótce nieco okrojoną wersję wydarzeń, jakie miały miejsce wczesnym popołudniem.

— Uważam, że to pasjonujące — zachwycała się Beth — zupełnie jak początek powieści. Och, Lorno, czyż nie marzysz o tym, aby go znowu zobaczyć?

— Nie — odrzekła Lorna — i nie wydaje mi się, żeby on miał zamiar zawracać sobie nami głowę. Podejrzewam, że przyszedł tu tylko z ciekawości.

Mówiła obojętnie, jednak natychmiast zdała sobie sprawę z tego, że byłaby rozczarowana, gdyby jej słowa miały się okazać prawdziwe. Chciała zobaczyć Jimmy’ego Braitha, bardzo tego chciała.

„Dlaczego niby miałoby być inaczej? — zapytała samą siebie. — Nie widujemy przecież zbyt wielu ludzi, nie ma więc nic dziwnego w tym, że interesuje nas każdy, kto się tu pojawi”.

— Czy myślisz, że on jest bogaty?. — zapytała w zamyśleniu Beth.

— W ogóle się nad tym nie zastanawiam — odburknęła Lorna. — Idź i przygotuj się do kolacji. Będzie dziś Michael.

— Wiem. Tatuś mi mówił.

— Kiedy się z nim widziałaś? Czyżby już wrócił?

— Tak, przyszedł, kiedy wchodziłam na górę.

— Czemu mi o tym nie powiedziałaś? Wrócił wcześniej, a ja chciałam bardzo zamienić z nim parę słów. No, idź już i doprowadź się do porządku.

Lorna zbiegła ze Schodów. Otworzyła drzwi do gabinetu ojca i ujrzała go siedzącego za biurkiem.

— Wróciłeś wcześniej, kochany. Nie spodziewałam się ciebie przed kolacją.

— Załatwiłem wszystko szybciej, niż myślałem — odrzekł ojciec. Odłożył na bok gazetę, którą wcześniej czytał, i odwróciwszy się na krześle, popatrzył na córkę. — Elegancko wyglądasz! Czy spodziewasz się kolejnego gościa?

— Tylko Michaela — wyjaśniła Lorna — a ta sukienka ma już ponad dwa lata.

— Czyżby? Wydawało mi się, że nigdy jej jeszcze nie widziałem — powiedział z roztargnieniem. — Mam nadzieję, że nie są ci potrzebne nowe stroje. Przeglądałem właśnie rachunki.

— Tak też myślałam, mój drogi, i dlatego właśnie zeszłam wcześniej, żeby porozmawiać. Rachunki były w tym miesiącu znowu większe, ale nie dało się tego uniknąć. Trzeba było kupić parę nowych rzeczy dla Beth, a bliźniaki powyrastały już z butów.

Pastor westchnął.

— Wiem, wiem, ale dochodzi jeszcze reperacja dachu, no i musiałem zapłacić za nową dętkę do roweru, bo Robinson nie dał już rady naprawić tej starej.

— Postaram się zaoszczędzić trochę w przyszłym miesiącu — obiecała Lorna — chociaż to bardzo trudne.

— Wiem o tym, dziecko, i przykro mi, że musisz się tak martwić. Powinnaś spędzać czas na rozrywkach, zamiast borykać się z domową buchalterią.

— Ja się nie skarżę, wiesz o tym przecież — rzekła i z czułością położyła rękę na ramieniu ojca. — Ile to kłopotu z tymi pieniędzmi!

— Albo z ich brakiem przyznał pastor. — Wszystko stale drożeje. Skoro już tu jesteś, Lorno, chciałbym z tobą porozmawiać o bliźniakach.

— Tak? — Lorna wstrzymała nagle oddech. Domyślała się, o czym będzie mowa.

— Widziałem dziś po południu pana Maidstone’a. Mówi, że Peter absolutnie się nie przykłada do nauki; nie przygotowuje pracy domowej i oboje z Peki są niepunktualni; i nie uważają na lekcjach. Wiesz dobrze, Lorno, że mieliśmy szczęście, wielkie szczęście, że pan Maidstone zgodził się nimi zająć. Jednak oni muszą coś z siebie dawać.

— Oczywiście, tato. Niestety jest z nimi ostatnio sporo kłopotu, ale widzisz, wszystko, czego Peter teraz chce, to wstąpić do lotnictwa.

— Jest za młody.

— Wiem o tym, ale on uważa, że go przyjmą, jeżeli ich oszuka i powie, że jest starszy. Nastraszyłam go, że jeśli to zrobi, od razu ściągniesz go z powrotem do domu. Tylko w ten sposób można go powstrzymać.

— To po prostu śmieszne. Przecież oni mają dopiero po siedemnaście lat. Musi czekać jeszcze przez rok. A swoją drogą, jeżeli nie będzie się uczył, to nie zda egzaminu na pilota.

— Tak mu właśnie powiedziałam — rzekła Lorna — ale on zajmuje się sprawami, które, jak sądzi, będą dla niego przydatne. Razem z Peki ślęczą nad najbardziej niezwykłymi książkami, zawierającymi informacje o lataniu i samolotach, a lekcjami, które zadaje im pan Maidstone, nie interesują się w ogóle, trudno więc, żeby mieli jakieś wyniki.

— Widzę, że będę musiał z nimi porozmawiać — zadecydował pastor. — Może byłoby lepiej, gdybyśmy posłali Petera do szkoły. To wielka szkoda, że nie skończyli nauki, zanim to wszystko się zaczęło.

— Tak, to prawda — przyznała z ubolewaniem Lorna. — Nie mogło się to wydarzyć W bardziej nieodpowiednim momencie.

— Faktem jest, że zawsze liczyliśmy na twoją ciotkę. Pamiętam, że kiedy urodziły się bliźniaki, powiedziała mi: „Będę ich matką chrzestną i będę się obojgiem opiekowała przez całe życie”. Wiedziała już wówczs, że nigdy nie będzie miała swoich własnych dzieci, a trzeba przyznać, że była hojna, bardzo hojna. Jak sama wiesz, Peki i Peter mieli dotychczas warunki, jakich ja nigdy nie mógłbym zapewnić tobie czy Beth.

Lorna westchnęła.

— Gdyby ciotka Edith nie wyszła za tego Włocha, wszystko byłoby po staremu. Czy sądzisz, że będzie się dobrze czuła we Włoszech? Nie wydaje mi się, żeby mogła być tym zachwycona, jest przecież Angielką.

— Mieszka tam już od tylu lat — odparł pastor — ale sądzę, że masz rację, na pewno nie jest tym wszystkim zachwycona i musi jej być teraz bardzo ciężko. Jej mąż i wszyscy jego krewni znajdą się przecież po przeciwnej stronie frontu.

— Wuj Leonie zawsze nienawidził Niemców. Ciekawa jestem, co on o tym. wszystkim myśli.

— Był członkiem partii faszystowskiej — stwierdził ojciec. — Nie miał wyjścia.

— Najgorsze jest to, że nie mogą nam teraz pomagać. To dla nas cios, ale jakoś sobie poradzimy. Nie martw się, kochany. — Lorna pochyliła się i pocałowała ojca, po czym spojrzała na stojący na biurku zegar. — Kolacja będzie za dwie, trzy minuty. Ciekawa jestem, czy Michael już przyjechał.

Otworzyła drzwi i w tym właśnie momencie usłyszała nadjeżdżający samochód.

— O, już jest! — zawołała.

Poszła w stronę drzwi wejściowych, ale nim zdążyła tam dotrzeć, drzwi otworzyły się i Michael, nie czekając na zaproszenie, wszedł do środka. Nie był zbyt wysoki, poruszał się szybko i zręcznie, jak człowiek, którego gna jego własna, pełna entuzjazmu energia. Wyciągnął ku Lornie ręce o długich, wrażliwych palcach, typowe ręce chirurga.

— Przepraszam za spóźnienie, ale nie mogłem wyrwać się wcześniej.

— Nie spóźniłeś się.

— A jednak, z mojego punktu widzenia — tak! Miałem nadzieję, że odpocznę sobie chociaż z pół godziny w ogrodzie, niestety, musimy teraz szybko zjadać i pędzić na to przeklęte spotkanie.

— Czy koniecznie musisz tam iść? — zapytała ze współczuciem.

— Niestety, tak. Przysłali kogoś z dowództwa, kto ma zapoznać wszystkich mieszkańców z okolicy z rozlokowaniem punktów doraźnej pomocy, szpitali polowych i Bóg wie, czego jeszcze! Twój ojciec i ja mamy obowiązek tam być.

— A niech to! No, ale tymczasem wejdź jednak do pokoju. Wyglądasz na zmęczonego.

— Bo i jestem. — Michael uniósł ręce do oczu.

— Czuć cię jeszcze eterem — powiedziała marszcząc nos. — Czy to była trudna operacja?

— Tak, dosyć skomplikowana, ale myślę, że się udała, i to jest najważniejsze.

— Dziecko Bannisterów? — zapytał pastor, który wyszedł już ze swego gabinetu i udał się do bawialni za Michaelem.

— O, witam, sir! Tak, w istocie.

— I operacja przebiegła szczęśliwie? Brawo, Michaelu! Wiedziałem, że tylko ty jesteś w stanie je uratować.

— Dziękuję. — Michael uśmiechnął się słysząc komplement i zdawało się, że na moment jego zmęczenie ustąpiło. Wyglądał teraz bardzo młodo, niemal chłopięco.

Podobnie jak wielu lekarzy w całym kraju, pracował w tempie przekraczającym możliwości przeciętnego człowieka, wytrzymywał to jednak. Przed wojną Michael podjął pracę w jednym z dużych londyńskich szpitali, jednocześnie rozpoczął też praktykę prywatną, szybko zyskując sobie coraz liczniejsze grono pacjentów. Niestety, jego ojciec, który pełnił w Little Walton funkcję lekarza ogólnego od przeszło pięćdziesięciu lat i był uwielbiany przez swoich pacjentów, miał wylew krwi do mózgu.

Istniała pewna szansa, że starszy pan może dojść do zdrowia i usuwanie go ze stanowiska, dając mu w ten sposób do zrozumienia, że jego kariera jest już skończona, byłoby okrucieństwem. Michael przyjechał więc do domu, by zastąpić ojca, nie rezygnował jednak ze swojej pracy w londyńskim szpitalu, dokąd dojeżdżał dwa razy w tygodniu.

Wtedy wybuchła wojna i jedyny oprócz Michaela praktykujący w okolicach Little Walton lekarz został powołany do służby czynnej; na Michaela spadły więc nie tylko obowiązki lekarza ogólnego, lecz równocześnie nadzór nad kilkoma utworzonymi w tym regionie ośrodkami dla ozdrowieńców, a także opieka medyczna, jakiej wymagały tysiące wysiedleńców przybywających do tych części kraju z odległych o blisko trzydzieści mil wielkich regionów przemysłowych.

Było to ogromne zadanie i należy wątpić, czy ktokolwiek mógłby pracować tak jak Michael: bez odpoczynku i bez żadnej pomocy. Miał dopiero trzydzieści lat, a wyglądał o osiem lub dziesięć starzej.

Dzieci pastora znały go od swoich najmłodszych lat, a Lorna traktowała go zawsze jak starszego brata, tak przynajmniej jej się wydawało, aż do momentu kiedy to ostatnio ich wzajemne stosunki zaczęły nabierać jakiegoś innego charakteru. Tłumaczyła to jednak tym, że ulega złudzeniom, że Michael jest taki jak dawniej, tylko teraz bywa zmęczony i przepracowany.

Do uszu ich dotarł nagle głośny dźwięk gongu. To Peter użył całej swojej siły. Gdy huk umilkł, do pokoju wkroczyła Peki, która zdążyła już zmienić szare wełniane spodnie na niebieską płócienną sukienkę.

— Minnie mówi, że kolacja gotowa.

— Mogliśmy się tego domyślić — oświadczyła Lorna. — A Peter mógłby nie robić takiego hałasu.

— Chodźmy więc — poprosił pastor. — Nie mamy zbyt wiele czasu.

Gdy towarzystwo udawało się do jadalni, Beth, niczym huragan, zbiegła ze schodów.

— Nie spóźniłam się jeszcze! — krzyknęła zdyszana, zeskakując jednocześnie z trzech ostatnich stopni, po to by wylądować tuż u stóp ojca. — Cześć, Michael! Specjalnie dla ciebie zrobiłam wszystko, aby ładnie wyglądać.

— Właśnie widzę — odrzekł Michael patrząc z rozbawieniem na jej włosy, które najwyraźniej z wielkim mozołem poupinała w drobne loczki na czubku głowy. Lorna nie odezwała się ani słowem, ale z dezaprobatą spostrzegła, że Beth była znowu umalowana jej szminką i że na małym, zadartym nosie siostry widniała gruba warstwa pudru.

„Stanowczo muszę wszystko chować” — pomyślała, chociaż gdy kiedyś tak właśnie zrobiła, Beth, nie namyślając się długo, pomalowała sobie usta koszenilą i kiedy Minnie nie patrzyła, wyniosła większą część mąki, jaka była w kuchni.

W jadalni czekał na nich raczej skromny posiłek. Małą, rzeczywiście małą zapiekankę z mięsa i ziemniaków postawiono naprzeciwko miejsca przeznaczonego dla pastora, na drugim zaś końcu stołu znajdowały się trzy ugotowane jajka, ułożone na bardzo dużych grzankach.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: