Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Obciach - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
30 września 2021
Ebook
19,99 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
19,99

Obciach - ebook

Wnikliwe studium o agresji i przemocy. Autorka konfrontuje czytelników nie tylko z historią, w której bohaterowie doświadczają zła, lecz także zmusza do przyjrzenia się problemowi agresji w wyjątkowo wnikliwy sposób, mogący podważyć ugruntowane w tym temacie poglądy i reakcje. „Obciach" jest drugim tomem powieściowego cyklu, otwartego przez utwór „Tabu".

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-280-1196-6
Rozmiar pliku: 254 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Szczur – oczywiście ze względu na długi, łysy ogon umocowany do mokrego korpusu. Chociaż, czy szczur jest albo przynajmniej bywa mokry? Mówi się, co prawda: spocony jak mysz, a więc mysz (spocona) jest mokra, ale mokry szczur? Tak czy inaczej – szczur. Również skarpeta, z powodów, których lepiej nie dociekać. Także maczałka albo maczanka, czy też całkiem zwyczajnie: ekspresowa. W domu Szumskich na herbatę w woreczkach mówiło się latawiec. Przynajmniej od czasu, kiedy mały Józinek, zabawiając się wyciąganiem i wpuszczaniem z powrotem do szklanki mokrego kwadratu, zakrzyknął: latawiec odwrotnie! I tak już zostało – puść mi latawca, puszczę sobie chyba latawca, czy są latawce?

– Postanowiłaś zamieszkać w tej swojej firmie?

Jacek, jak przystało na dobrego męża, postawił czajnik na gazie w chwili, gdy Mirka pojawiła się w domu, ale nie mógł oszczędzić sobie tej drobnej uszczypliwości.

– Niestety, to nie moja firma. – Mirka zrzuciła z nóg eleganckie czółenka, wlazła w rozdeptane kapcie i wyciągnęła się na krześle. – Gdyby była moja, wróciłabym jeszcze później. Kto się nie pracoholizuje, a potem nie integruje, ten nie awansuje!

Jacek zalał latawca wrzątkiem.

– A dzisiaj, a właściwie już wczoraj – spojrzał znacząco na zegarek – pracoholizowałaś się czy alkoholizowałaś?

– Integrowałam. Powitanie jesieni, a może pożegnanie lata, w pubie Złoty Liść, wszystko na koszt firmy! Można się skichać z nudów. Zresztą niedługo sam zobaczysz. Kończą się twoje wakacje. Szkoła wesoła cię woła – zaśpiewała.

– Widzę, że strasznie się męczysz w tej robocie, już ledwo stoisz na nogach! Nie sądzę, aby od zwykłego nauczyciela, nawet w społecznym liceum, oczekiwano aż takiego poświęcenia – ironizował Jacek.

– Pożyjemy, zobaczymy. Jeśli myślisz, że naprawdę to będzie osiemnaście godzin tygodniowo i raz na jakiś czas zebranie, to chyba jesteś w błędzie.

– No właśnie, może powinniśmy wreszcie porozmawiać o organizacji naszego życia. Za dwa dni początek roku szkolnego, a ty wciąż nie masz czasu. Od jutra wymawiam, nić będę już gosposiem.

– Dobrze, naradzimy się. Myślę, że dzieci mogą jeść obiady w szkole... Jutro sobota, nigdzie nie wychodzę.

– To dobrze, bo jeszcze coś ci chciałem pokazać.

– Teraz? Padam z nóg.

– A chcesz wiedzieć, jak skończyło się naprawdę _Tabu_?

– Nie żartuj! Masz zamiar to dalej pisać?

– A co, sądzisz, że to głupi pomysł?

– Bo ja wiem? To był jakiś pomysł na ten rok, kiedy siedziałeś w domu. Żebyś do reszty nie zwariował. Ale ciągnąć to... Ani z tego pieniędzy, ani przyjemności.

– A propozycja pracy?

– No tak, pod tym względem się opłaciło. – Mirka zaśmiała się. – Dałeś się poznać jako kwintesencja belfra. A poza tym, czy coś było nie tak z zakończeniem? Chcecie happy endu, to macie. I wepchnąłeś biedną Martę w ramiona tego niezguły Patryka.

– Właśnie to postanowiłem zmienić.

– Chyba nie chcesz, żeby wróciła do Marka? – (Czyżby Mirka się zaniepokoiła?) – Pokrewieństwo nie takie znów bliskie, brat cioteczny, ale ja się jakoś głupio czuję, kiedy oni... No wiesz, co.

– Nie. Nigdy w życiu bym na to nie pozwolił! To jest zupełnie inna historia, ale przecież nie będę ci teraz opowiadał. Przeczytasz czy nie?

– Jasne, Jacusiu, przeczytam. Jest w komputerze czy wydrukowałeś?

– W komputerze.

– A więc rano, jak tylko wstanę...

Prawdziwe zakończenie _Tabu_

Jacek spojrzał na parę młodych ludzi, majaczącą przed nim w perspektywie parkowej alei. Podbiegł kawałek i wtedy ich rozpoznał. Tak, to była Marta, a obok chyba ten sympatyczny wariat od komputerów. Pająkowaty facet z długą kitą, Patryk. Chłopak delikatnie objął ją ramieniem. Tym razem nie zaprotestowała. Jacek, sam nie wiedząc dlaczego, znowu przyśpieszył kroku. Może z radości? Nigdy o tym nie mówił, chyba nie bardzo miał ochotę sam przed sobą się do tego przyznać, ale martwiła go samotność Marty. Chciał, aby jego córeczka była ładna, odnosiła sukcesy w szkole, no i żeby była szczęśliwa. Szczególnie że sam czuł się coraz gorzej. Odkąd, jak określił to pewien mądrala, przebrał się za kobietę, jego życie jakoś dziwnie straciło na znaczeniu. Niechby więc chociaż dzieci były udane i szczęśliwe. A co jest potrzebne do szczęścia młodej dziewczynie? Miły, przyzwoity chłopak, a nie problem – kuzyn, Murzyn, stary playboy czy inne dziwadło. Właściwy młody człowiek, z którym będzie mogła pójść do kina, na prywatkę, czy jak oni to teraz nazywają, bez wstydu pokazać go koleżankom. Niech wiedzą, że i ona ma to, co inne mają. Przecież nie jest ani garbata, ani jąkała czy jakiś tam gruby potwór. Jacek z dumą wpatrywał się w majaczącą w perspektywie alejki szczuplutką postać. Prawdziwa Barbie, przynajmniej z tyłu. Śliczna, normalna dziewczyna, a obok niej inteligentny, zwykły chłopak. Niech sobie nawet będzie uczesany w kitkę, teraz to żadne halo, może najwyżej trochę ekscentryczne. Moja córka może mieć coś oryginalniejszego niż inne dziewuchy. Zresztą rozmawiał z nim. Dobrze wychowany, z inteligenckiego domu, po prostu w sam raz. Teraz zatrzymał wzrok na sylwetce chłopca. Byli już bardzo blisko, na wyciągnięcie ramienia. Dżinsy, flanelowa koszula, długie ciemne włosy wijące się miękko na plecach. Zupełnie jak u dziewczyny, zauważył Jacek, może lepiej byłoby, gdyby się jednak ostrzygł. I te niewielkie stopy... Jacek zatrzymał się jak wryty. To wcale nie był Patryk! A może jednak? W końcu nigdy nie przyglądał się stopom Patryka. Ale ta dłoń, gładząca właśnie pupę Marty? Tak, to na pewno była dłoń dziewczyny. Co jest grane? Jacek nerwowo przełknął ślinę i wstrzymał oddech – żeby tylko mnie nie zauważyli, zauważyły, poprawił się w myślach. Z drugiej strony – włosy, dłonie, to jeszcze o niczym nie świadczy, w tym wieku... Muszę to coś obejrzeć od przodu. Szybko skręcił w zarośla i ruszył truchtem. Wyprzedzę je, a może jednak ich, i spróbuję chociaż zerknąć zza jakiegoś krzaczka. Przystanął ukryty za pniem starego dębu i próbował zebrać myśli. Może niepotrzebnie tak się denerwuję? Nawet jeśli to dziewczyna, to przecież przyjaciółki czasem się obejmują. Marta chodzi po parku objęta z przyjaciółką, szepczą sobie coś do uszka – nie, tego jakoś nie mógł sobie wyobrazić. Ale przecież Marty w łóżku z Markiem też sobie nie wyobrażał. Ostrożnie wyjrzał zza drzewa. Marta i to coś, co z całą pewnością zachowywało się inaczej niż zwykła koleżanka, znikli nagle. Na ścieżce nie było nikogo poza parą emerytów i grubym jak beczka jamnikiem.

Przysiadły na nasłonecznionym stoku niewielkiego pagórka, osłaniającego je przed wzrokiem przechodniów. Marta zapaliła papierosa. Est wyciągnęła się obok na rozpostartej flanelowej koszuli.

– Nie denerwuj się. – Pogładziła Martę po ramieniu.

Marta strząsnęła jej dłoń.

Est spojrzała na nią z irytacją.

– Traktujesz mnie jak psie gówno, które przypadkiem przylepiło ci się do buta!

– Powiedzmy, że jestem zaskoczona – powiedziała Marta, lecz jej głos zdradzał raczej złość.

– Dopóki gadałyśmy tylko przez komputer, nie mogłaś żyć, jeśli nie napisałaś do mnie codziennie choćby kilku zdań. I to ty mnie namawiałaś, żebyśmy się spotkały „na żywo i w kolorze”, a teraz co? Zawiedziona? Nie tak miało być? Serce dla przyjaciółki, dupa dla facetów...

– Jesteś nieznośna!

– Przecież to ci się właśnie we mnie zawsze podobało...

– Owszem – przyznała Marta niechętnie. Odkąd wykryła Est na jakiejś internetowej liście dyskusyjnej, była nią zafascynowana. Początkowo myślała, że jest chłopakiem. Potem jednak stało się jasne, że nie, i Marcie jeszcze bardziej zaczął imponować jej ostry język i jeszcze ostrzejsze sądy.

– Słuchaj – tym razem słowa Est brzmiały miękko – przepraszam. Nie chciałam wprawiać cię w zakłopotanie. Jeśli chcesz, żeby to była tylko przyjaźń...

– Nie wiem, czego chcę. Albo wiem: chcę to robić z Markiem.

– Tak dobrze ci z nim było? Z tym smętnym kutasem, nudnym jak fizyczne równanie?

– Wyobraź sobie, że tak.

– Staram się, ale jakoś mi nie wychodzi. Naprawdę myślisz, że to on dawał ci przyjemność?

– Uhmmm.

– Wiesz, co ci poradzę? Idź do domu, weź lusterko, obejrzyj dokładnie, co masz między nogami, i zanim umrzesz ze wstydu, znajdź swoją łechtaczkę...

Marta poczuła, że twarz jej płonie.

– Co, liberalne dziewczątko się czerwieni? – zachichotała Est. – To nie jest wcale straszne, faceci też mają takie, tylko na wierzchu, i bardzo chętnie sobie oglądają. A potem – ciągnęła tonem higienistki szkolnej – sprawdź, czy przypadkiem stąd właśnie nie biorą się pewne przyjemne doznania. – Zamilkła na chwilę i wyczekująco spojrzała na Martę. Ta jednak się nie odezwała. Westchnęła więc lekko i ciągnęła: – Dobrze, nie będę cię już nagabywać. Jeśli czegoś ode mnie chcesz, po prostu gwizdnij. Ale zastanów się: może to całe marzenie o menie, który cię uszczęśliwi, zostało wdrukowane w twoją głowę przez patriarchat? Ze wszystkich stron, jak przez niewidzialne megafony, sączy się wciąż jeden komunikat: żyjesz po to, żeby znaleźć sobie faceta, dla dziewczyny tylko to jest ważne.

– A jeśli nawet! – Marta usiłowała stłumić irytację, głęboko zaciągając się papierosowym dymem. – A jeśli nawet – powtórzyła – to już zostałam zaprogramowana i wcale niełatwo jest się odprogramować. Poza tym odczep się ode mnie z tym feministycznym slangiem, wiesz, że tego nie kupuję.

– Bo nawet przez pięć minut nie chciałaś się zastanowić, o co w tym naprawdę chodzi.

– Dobrze, kiedyś możemy jeszcze do tego wrócić, ale nie dziś. Na razie umówmy się, że jeśli będę chciała od ciebie czegoś więcej, to sama ci o tym powiem.

Jacek już po raz trzeci przemierzał tę samą dróżkę, zaglądał na polanki skryte za kępami berberysów, szukał, lecz sam nie chciał być dostrzeżony. Na próżno. Poddał się w końcu i ruszył w stronę domu. Jak to zazwyczaj bywa w powieściach, w tym momencie stanął twarzą w twarz z Martą i czarnowłosą dziewczyną o wyrazistej, ptasiej twarzy.

– Tato? – Marta była wyraźnie speszona. – Dzisiaj mamy święto szkoły, jakieś głupoty. Pomyślałam, że mogę to olać – zaczęła się tłumaczyć.

Jacek przez chwilę nie mógł pojąć, o co jej chodzi. A, wagary! Już dawno przekonał się, że to najmniejszy z problemów, którymi raczą go dzieci. Nawet przez moment nie pomyślał, że Marta powinna być w tej chwili w szkole.

– Może poznasz mnie ze swoją przyjaciółką? – Postanowił chwycić byka za rogi.

Marta odetchnęła z ulgą.

– To jest Estera, właśnie się zdewirtualizowała. Dotąd rozmawiałyśmy tylko w sieci, no i właśnie udało nam się pierwszy raz spotkać fizycznie.

„Spotkać fizycznie”. Jackowi niezbyt spodobało się to określenie. I do tego jeszcze Żydówka! – przemknęło mu przez głowę, a Głos zarechotał mu do ucha: ma w poprzek, ma w poprzek!

– Miło mi – bąknął. – Idę do domu. A wy w którą stronę?

– Będę na obiedzie. – Marta dała mu do zrozumienia, że prezentacja została zakończona i jest już wolny.

– Nieźle wryło twego starego. – Est odprowadziła oddalającego się Jacka kpiącym wzrokiem.

– Marta! Kolacja!

W telewizorze leciał dziennik, a kot, wcale nie wołany, wskoczył na krzesło i łakomym wzrokiem omiótł stół.

– Józiu, powiedz Marcie, że jest już kolacja.

– Darłeś się tak, że na pewno usłyszała.

– Chodzi o ponaglenie, młody człowieku, i wcale się nie darłem, tylko wołałem.

– Przecież widzisz, że jestem zajęty. – Józio siedział już na swoim miejscu i właśnie rozbujał jo-jo.

Jacek westchnął, wstał od stołu i ruszył do pokoju córki.

Zapukał.

– Ko-la-cja!

– Przecież słyszę! Rozmawiam przez telefon. Zaraz!

– To wspaniały wynalazek, telefon bezprzewodowy – wesoło zauważyła Mirka. – Nareszcie można porozmawiać w swoim pokoju.

– Świetny. – Jacek chyba był dziś nie w humorze. – Rachunki wzrosły trzy razy, a Marcie słuchawka przyrosła do głowy.

Józio parsknął śmiechem.

– Ktoś Coś o mnie mówił? – Marta wreszcie pojawiła się w kuchni.

– Tata mówił, że masz na głowie słuchawkę.

– Z kim ty tak gadasz?

– Może zacznijmy jeść!

– Coście się dzisiaj tak mnie uczepili? To jakieś święto czy grozi poważna rozmowa, że tak zaganiacie całe stado do stołu?

– Musimy parę spraw ustalić, poza tym to chyba miło zjeść wspólnie?

– Pewnie, szczególnie jeśli to ma być pierwszy i ostatni raz w tym roku – kwaśno skomentowała Marta i zgoniła ze swego krzesła kota.

Tę kwestię Jacek miał przemyślaną od dawna. W małżeństwie najważniejsze wcale nie są wspólne dzieci. Ani wspólne pieniądze, ani przymusowo wspólne wczasy, nawet na Seszelach. Nie jest ważny także przysłowiowy garnek do kłócenia się o, ani tym bardziej przysłowiowa szklanka herbaty (kto mi ją poda w razie czego?). Nawet nie małżeńskie łóżko, które z każdym rokiem robi się coraz węższe, żeby przy pierwszym przemeblowaniu zamienić się w dwa zsunięte ze sobą materace, które potem rozjeżdżają się, aż każdy – kiedy już mieszkanie większe, a wygoda coraz ważniejsza – znajdzie się w oddzielnym pokoju.

Jak wiadomo, ludzie pobierają się po to, żeby wieczorem, kiedy dzieci nareszcie zasną albo przynajmniej znikną z oczu, usiąść w kuchni i pogadać ze sobą. A czasem bezpiecznie się pokłócić.

– Usiądź wreszcie. Już nie mogę się doczekać...

Jacek otworzył butelkę wina, wyciągnął z tylko sobie znanego schowka uratowane przed dziećmi słone orzeszki i wyczekująco wodził wzrokiem za krzątającą się po kuchni Mirką.

– Ciekaw jesteś, co myślę o nowym zakończeniu? A może to ma być początek dalszego ciągu?

Mirka skończyła myć naczynia i wycierała stół. Nic już nie było do zrobienia, chyba że zabrałaby się do mycia okien.

– Coś w tym rodzaju – wybąkał Jacek.

– No więc, jak to powiedziała ta twoja wymyślona Est, wryło mnie.

Jacek rozlał wino, a Mirka natychmiast wzięła jeden kieliszek, bez cienia swojej, coraz częstszej ostatnio miny: „za dużo pijesz, kotku”. Pociągnęła spory łyk i sięgnęła po orzeszki.

– Nie jestem feministką, ale czy musisz je aż tak ośmieszać? – zaczęła w końcu.

– Ośmieszać? Kogo? Teraz to mnie dopiero wryło. – Jacek rzeczywiście wyglądał na zaskoczonego.

– Wiesz, ten cały stereotyp. Feministka-lesbijka, męski typ, rzuca mięsem i bredzi coś o patriarchacie.

– Co za ciemnogród przez ciebie przemawia! Może już najwyższy czas, żeby ludzie troszkę odświeżyli swój język. Patriarchat to tak samo dobre słowo jak każde inne. Tak się określa kulturę zdominowaną przez męskie wartości i system społeczny dyskryminujący kobiety.

– Ja tam się wcale nie czuję dyskryminowana. Szczególnie, odkąd kupiłam sobie nowy samochód – stwierdziła zaczepnym tonem Mirka.

– A ja, kiedy siedziałem przez ostatni rok w domu, owszem, czułem się. – W głosie Jacka dało się słyszeć prawdziwe rozżalenie.

Mirka natychmiast przyłapała go na niekonsekwencji.

– Sam widzisz! A przecież wcale nie jesteś kobietą. Możliwe, że dyskryminowani są ludzie, którzy nie mają pieniędzy ani władzy. Ludzie, a nie kobiety. Są zupełnie nieważni, więc się ich nie szanuje.

– W takiej sytuacji, w jakiej ja byłem, znajdują się przede wszystkim kobiety. Utrudnia się im podjęcie pracy, nie dopuszcza do władzy, a w końcu odmawia prawdziwego szacunku. I tylko karmi sloganami o godności macierzyństwa. To jest dyskryminacja – upierał się Jacek.

– Nikt im nie każe siedzieć w domu ani nie zabrania startować w wyborach! – Mirka chyba uznała ten temat za wyczerpany. – I jeszcze to „w poprzek”! Obrzydliwe i obleśne – skrzywiła się.

– A co ja na to poradzę, że takie teksty ni z tego, ni z owego przychodzą mi do głowy? Dziedzictwo wychowania w antysemickim społeczeństwie.

– Teraz to już kompletnie bredzisz. Może twoja mama jest antysemitką? Przecież jej najbliższa przyjaciółka jest Żydówką.

– A jednak. Pamiętam, jak moja babcia opowiadała mi, jak się robi macę. Bierze się chrześcijańskie niemowlę, wkłada do beczki z wbitymi od środka gwoździami i turla z górki. Na dole niemowlę jest już gotowe.

– Wymyślasz. W życiu nie słyszałam takiej bzdury.

– A ja słyszałem, podobnie jak to, że Żydówki mają w poprzek. I Żyd, i kobieta traktowani są wciąż w naszej kulturze jak coś gorszego. Dlatego stworzenie postaci Est wydawało mi się bardzo sprytne. – Spojrzał na Mirkę wyczekująco, jakby teraz, kiedy wszystko wyjaśnił, spodziewał się jednak wsparcia.

Nic z tego!

– Jasne, wuj-truj nie opuści żadnej okazji, żeby przemycić jakąś słuszną tezunię! A poza tym – Mirka najwidoczniej nie dawała się przekonać – po co w ogóle przypominać te stare bzdury? Najlepiej, żeby wszyscy o nich zapomnieli. Nasze dzieci nigdy nie słyszały takich obrzydliwości. Chcesz, żeby przeczytały o tym w twojej książce?

– Nie słyszały? Nie bądź naiwna! – Jacek ze zdwojoną siłą ruszył do ataku. – A ta szubienica i napis: żydki do gazu? Nie udawaj, że nie widziałaś na naszym śmietniku. Myślisz, że dzieci tego nie widzą?

– To weź pędzel i zamaluj! – Mirka znów sama dolała wina do kieliszków. Najlepszy dowód, że dała się wciągnąć w dyskusję. – Lubisz się oburzać i, w gruncie rzeczy, ten napis jest ci na rękę!

– No dobrze, wyrzucę to „w poprzek” – Jacek niespodziewanie skapitulował. – A reszta może zostać? Czy Est nie mówi różnych słusznych rzeczy?

– Est mówi, a ty to wymyślasz, stary zbereźniku! I to o własnej córce! – Mirka mówiła to z nie udawanym niesmakiem.

– Chciałem wprowadzić elementy wychowania seksualnego. – Jacek natychmiast zaczął się tłumaczyć jak ktoś, kto nie jest do końca pewny swoich racji. – Masturbujący się chłopak w nikim, może poza jakimiś klechami i starymi dewotkami, nie budzi zgrozy. To rozwojowe, mówimy. A przed dziewczynką chętnie byśmy ukryli, skąd bierze się jej przyjemność.

– Chłopiec potrafi znaleźć sam, to i dziewczynka znajdzie. I do tego ten pomysł, że to patriarchat zmusza ją do szukania chłopaka! Czyżbym coś źle pamiętała? Czy to nie ty opowiadałeś mi, jak strasznie cierpiałeś w liceum, bo żadna dziewczyna cię nie chciała? Może to więc natura i hormony, a nie żaden patriarchat, każą nam w pewnym wieku rozglądać się za kimś odmiennej płci?

– Koniecznie odmiennej?

– Geny, rozmnażanie, co ci będę tłumaczyła!

– Przyjemność, sympatia, porozumienie, to akurat nie musi być heteroseksualne.

– Czyli nie miałbyś nic przeciwko temu, żeby przyjaciółka Marty naprawdę okazała się lesbijką?

– Miałbym.

– Dlaczego???

– Bo taki już jestem!

– Wiesz co, lepiej już nie pisz dalej tej książki. Niech tym razem historia toczy się sama...

– Każdą historię ktoś musi opowiedzieć!

– Ale nie ty! Ty masz poglądy, z którymi sam się nie zgadzasz, i potem wszystko tak głupio wychodzi.

– Wcale nie głupio! To miało swój głęboki sens!

– Przestań się mądrzyć i tyle gadać, bo wydawca znów będzie narzekał.Wyglądał jakoś inaczej. Jak by to powiedzieć? Sztywno? Mundurowo? Nie żeby przebrał się w amerykańską wojskową kurtkę czy coś w tym stylu. To było w nim. W sposobie mówienia, w podniesionym głosie, w zaprasowanym kancie spodni. Jego granatowy wełniany płaszcz mówił: nie jestem na luzie i wcale nie chcę być. I ta panienka! Wpatrzona w niego jak w święty obrazek. Rozmawiał z drugim takim samym egzemplarzem i wcale im nie przeszkadzało, że wszyscy w autobusie się na nich gapią. Albo zwyczajnie, pochłonięci rozmową, nie zdawali sobie z tego sprawy. Do Marty dobiegały tylko strzępki zdań. Ten palant, niby lord... W sześćdziesiątym ósmym za udział w lewackiej demonstracji... hipokryci, humaniści... Generał jest w porządku... Gdybym mógł, też bym go odwiedził... Marek i jego kumpel wyraźnie w pełni zgadzali się ze sobą, co nie zmniejszało ich emocji. Szybowali na skrzydłach oburzenia i rozkosznej słuszności własnych sądów, a blondynka z buzią dziewięciolatki przystępującej do pierwszej komunii trwała obok nich w niemym zachwycie. Obok nich? Marta nie miała cienia wątpliwości, że prawdziwy guru tej małej to Marek – zresztą jakiej tam małej, jest pewno starsza ode mnie, pomyślała. Tak, Marek! Tyle razy wyobrażała sobie, jak to będzie, kiedy wreszcie, zupełnie przypadkiem, spotkają się. Wiedziała, że prędzej czy później musi się to zdarzyć. W wyobraźni widziała zaskoczenie w jego wzroku, a potem radość i wreszcie poczucie winy. „Przepraszam, nie wiedziałem, jak się zachować, z każdym dniem trudniej było mi do ciebie napisać, ale cały czas o tobie myślałem.” Srutu-tutu, kłębek drutu, kretynko. Wsiedli przy akademikach na Żwirki. Przecież wiedziałaś, że studiuje w Warszawie, gdyby chciał, dawno by cię znalazł, nie ma daleko: dwa przystanki, pięć minut piechotą. Mógł stanąć przed blokiem, dyskretnie ukryty za pniem drzewa, żeby nie nadziać się na rodziców, i poczekać, aż będziesz wychodziła do szkoły. „Martuniu, to ja! Przepraszam, nie wiedziałem...”

W tym autobusie nawet na mnie nie spojrzał, rozżaliła się i jeszcze szczelniej owinęła kocem. Znowu zapadła w drzemkę. Ostatnio mogła spać wyłącznie popołudniami, po powrocie ze szkoły. Kładła się tylko na chwileczkę, z podręcznikiem w ręku, przez chwilę patrzyła na sito czarnych liter, przez które nie chciał się przesączyć żaden sens, a potem w jej głowie pojawiał się Marek. „Przepraszam, nie wiedziałem...” albo po prostu czarna studnia, w którą zapadała jak zassana. Budziła się co kwadrans, żeby powiedzieć sobie: jeszcze dziesięć minut, jeszcze chwileczkę – i dalej spać. Wieczorem było zupełnie inaczej. Natłok myśli, lęk przed kolejnym dniem w szkole, której w tym roku już naprawdę nienawidziła, nieustanne spory z samą sobą, wszystko to sprawiało, że przewracała się z boku na bok, by w końcu z rozpaczą usłyszeć pierwsze kwilenie ptaków. Już nawet nie warto zasypiać, myślała wówczas i w końcu zasypiała, zaraz jednak wwiercał się w jej mózg świdrujący terkot budzika. O, Jezu, znowu trzeba wstać. Nie, nie, nie wstaję! Spać! Znowu szkoła...

Podobno miała w tym roku zdawać maturę. Podobno. Podobno miała pobiec w tym wyścigu szczurów, ale nawet nie wystartowała. A od wczoraj, kiedy zobaczyła go w autobusie, z tyłu, w miejscu, które zwykle sama zajmuje, bo boi się kieszonkowców, było jeszcze gorzej.

Nawet na mnie nie spojrzał... Całkiem mi odbiło. Dlaczego miał patrzeć akurat na mnie? Na nikogo nie patrzył, nawet na tego cholernego aniołka z blond loczkami. Lokosia! Tylko perorowali z tym drugim aparatem. Chyba o Pinochecie. Coś się Marcie obiło o uszy. Morderca czy antykomunista. Niezbyt ją to obchodziło. Marek. Co ja w nim widzę? Wróciła do bardziej zajmującego tematu. Jest jeszcze gorszy niż pół roku temu. Zresztą mogłam sama do niego podejść. Przycichłby, jego głos by złagodniał. Przestałby udawać Prawdziwego Mężczyznę Rozmawiającego o Polityce, na jego twarzy pojawiłby się ten uśmiech, no wiesz, Est, ten który mi się tak podobał, psotnego, przekornego chłopca. Powiedziałby: chyba dziś odpuszczę sobie te ćwiczenia, a Lokosia zawisłaby wzrokiem na tym drugim, który nic mnie nie obchodzi. Wysiedlibyśmy na następnym przystanku i... Myślisz, że powinnam tak zrobić? Podejść do niego? Zagadnąć? Marta w półśnie zdała sobie sprawę, że układa w głowie historię dla Est. Często przyłapywała się na tym, że toczy w głowie nieustanne rozmowy, albo z przyjaciółką, albo z cudem odzyskanym Markiem, jakby sama nie była dla siebie dostatecznie realna i interesująca, jakby istniała tylko ze względu na innych. Pewno skończę jak ta osiedlowa wariatka, którą wciąż widuję, jak głośno gada sama do siebie, pomyślała.

Tu i teraz było niczym obolała dziura po wyrwanym zębie, czas płynął jej więc na wspominaniu zęba i gramatycznych ćwiczeniach z trybu przypuszczającego. Podeszłabym, powiedziałby, stałoby się...

Zadzwoniła wczoraj do Est, żeby się wygadać, ale natknęła się tylko na zimny głos, który spławił ją bez żadnej apelacji. Tak to już bywało z Est, czasem świetnie, a czasem jakoś dziwnie. Zdążyła tylko powiedzieć: – Wiesz, widziałam dziś Marka. – No i co z tego? Zadzwonię do ciebie później. – Jesteś zajęta? – Nie. Po prostu mam muchy w nosie. – Wiedziała, że prędzej czy później Est się odezwie, jest przecież jej najbliższą przyjaciółką, ale sama bała się dzwonić jeszcze raz. A może nie powinnam zawracać jej głowy? Przecież już zdarzało się, że kiedy zaczynała o nim mówić, Est pochmurniała i gniewnie osadzała ją w miejscu: Przestań sobie truć dupę tym palantem, burczała, jak to ona, nie przebierając w słowach. Pewno miała rację. Ile można żyć wspomnieniami i złudzeniami, obracać w kółko w głowie jedną noc i kilka pytań, które i tak sprowadzały się do jednego: czy kiedyś znów będziemy razem? Raz w życiu zachowałaś się z charakterem, a teraz zamierzasz żałować tego do końca życia, podśmiewała się z niej Est, ale wyraźnie złościła ją rozmowa na temat Marka.

– Marta! – i łomotanie w drzwi.

– Śpię!

– I tak wejdę!

Mimo długotrwałej tresury Józinek wciąż z trudem przestrzegał zasady, że pokój Marty jest jej zamkiem, do którego można wejść tylko po otrzymaniu wyraźnego imiennego zaproszenia.

Drzwi uchyliły się i chłopiec ostrożnie wsunął głowę.

– Wcale nie śpisz – stwierdził przytomnie. – Jak śpisz, to masz zamknięte oczy i nie odpowiadasz.

– Nie śpię, bo mnie obudziłeś. Czego chcesz?

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: