Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnica żółtych narcyzów - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
26 maja 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
19,99

Tajemnica żółtych narcyzów - ebook

Przy zwłokach milionera Thorntona Lyne'a ktoś rozrzucił żółte narcyzy. Detektyw Tarling próbuje ustalić, kto stoi za zabójstwem i co oznaczają charakterystyczne kwiaty. Cień podejrzenia pada na dwoje pracowników Leye'a - Odettę Rider, która odrzuciła zaloty szefa i odeszła z firmy, oraz Millburgha, który prawdopodobnie dopuścił się defraudacji pieniędzy w przedsiębiorstwie. Śledczy wydaje się stronniczy, ewidentnie stara się uniewinnić kobietę. Czy słusznie? W 2014 r. na podstawie książki powstał francuski film "Le mystère des jonquilles".

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-283-3435-5
Rozmiar pliku: 463 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

– Obawiam się, że nie rozumiem pana dobrze, mr. Lyne – rzekła Odetta Rider i spojrzała ponuro na młodego człowieka, opartego o biurko.

Delikatna jej skóra oblana była purpurą, a w głębi jej szarych oczu błysnęło spojrzenie, które byłoby ostrzegło każdego innego. Ale mr. Lyne był tak pewny siebie, wrażenia, wywieranego przez swoją osobę i swoich zdolności, że myślał, iż wszyscy ludzie muszą się poddać jego życzeniom.

Nie patrzył na jej twarz. Wzrok jego błądził po jej wspaniałej postaci i podziwiał jej nienagannie smukłą postawę, piękny kształt głowy i delikatne, piękne ręce.

Odsunął ręką długie czarne włosy z czoła i uśmiechnął się. Lubił wierzyć, że rysy jego zdradzają jego duchowe przymioty i że nieco bladą cerę jego twarzy musi się przypisywać ciągłemu rozmyślaniu.

Naraz oderwał od niej wzrok i spojrzał przez wielkie okno wewnętrzne, z którego ogarnąć można było oczyma ożywione pokoje biurowe firmy.

Kazał wybudować swoje biuro na antresoli, a wielkie okna były tak umieszczone, że w każdej chwili mógł kontrolować wzrokiem najważniejszy oddział swojego przedsiębiorstwa.

Od czasu do czasu głowa którejś z pracownic zwracała się w stronę jego gabinetu i wiedział, że uwaga wszystkich tych dziewcząt skupiała się na małej scenie, którą można było doskonałe obserwować z niższego piętra.

I Odetta uświadamiała to sobie, i im dłużej musiała zostać, tym bardziej czuła się nieszczęśliwa i skonsternowana. Wykonała ruch, jak gdyby chciała odejść, ale on zatrzymał ją.

– Zdaje się, że pani nie zrozumiała mnie dobrze, Odetto – rzekł miękkim, melodyjnym i prawie pieszczotliwym głosem. – Czy czytała pani moją małą książkę? – zapytał nagle.

– Tak jest, czytałam w niej wiele rzeczy – odparła i wargi jej zabarwiły się jeszcze silniej.

Zaśmiał się.

– Uważa to pani zapewne za rzecz bardzo interesującą, że człowiek na moim stanowisku zajmuje się pisaniem poezji. Ale niech sobie pani wyobrazi, że niemal wszystko było już napisane, zanim objąłem kierownictwo tego przedsiębiorstwa, zanim zostałem kupcem!Nie odpowiedziała i spojrzała na niego z ciekawością.

– Co pani sądzi o poezji? – zapytał po krótkiej przerwie.

Wargi jej drgnęły, ale znowu źle zrozumiał ten znak.

– Uważam je za okropne – powiedziała cicho. – Nie mam na to innego słowa!

Zmarszczył czoło.

– Jaki pani ma banalny i zły sąd, miss Rider – odparł gniewnie. – Najlepsi krytycy kraju porównywali te wiersze z najpiękniejszymi poematami dawnych Helenów.

Chciała mówić, ale powstrzymała się i zacisnęła usta.

Thornton Lyne wzruszył ramionami i zaczął się przechadzać po pokoju umeblowanym z przepychem.

– Naturalnie, szeroki dum ocenia poezję jak jarzyny – rzekł po chwili. – Musi pani nabyć trochę wykształcenia, szczególnie w literaturze. Przyjdzie jeszcze czas, gdy pani będzie mi wdzięczna, że dałem pani sposobność poznania pięknych myśli, wyrażonych piękną mową.

Spojrzała na niego.

– Czy mogę już odejść, mr. Lyne?

– Jeszcze nie – odparł zimno. – Powiedziała pani poprzednio, że nie mogła mnie pani zrozumieć. Chciałbym powiedzieć pani coś jeszcze wyraźniej. Jak pani sama wie, jest pani bardzo ładną dziewczyną. W dalszym przebiegu swego życia poślubi pani, jak to jest w zwyczaju w sferze pani, człowieka o przeciętnym umyśle i bez wielkiego wykształcenia i będzie pani wieść u jego boku życie podobne pod wieloma względami do życia niewolnicy. Jest to los wszystkich kobiet średniej klasy, jak się pani o tym dowie. Chce pani również dzielić ten los tylko dlatego, że jakiś mężczyzna w czarnym surducie i białym kołnierzyku wypowie do pani słowa, które nie mają dla inteligentnych ludzi ani znaczenia, ani powagi przeznaczenia. Nie żądałbym nigdy od pani, aby pani odbyła taką ceremonię, ale zrobiłbym wszystko, co bym mógł, aby uczynić panią szczęśliwą.

Zbliżył się do niej i położył rękę na jej ramieniu. Dziewczyna drgnęła, a on zaśmiał się.

– Cóż pani na to?

Odwróciła się nagle, oczy jej błysnęły, ale panowała nad swoim głosem.

– Należę przypadkowo do tych głupich, młodych dziewcząt przedmieścia, które przywiązują wielkie znaczenie do słów, o których wyrażał się pan przed chwilą z taką pogardą. Ale jestem w końcu dosyć rozsądna, aby wiedzieć, że sama ceremonia ślubu nie czyni ludzi ani szczęśliwymi, ani nieszczęśliwymi. Ale bez względu na to, czy chodzi o małżeństwo, czy o jakąś inną formę stosunku, mężczyzna, do którego należy moja miłość, musi być bezwarunkowo pełnym mężczyzną.

Spojrzał na nią podrażniony.

– Co pani chce przez to powiedzieć?

Głos jego nie był tak miękki i pochlebiający jak poprzednio.

Odetta powstrzymywała łzy, ale opanowała się jeszcze raz.

– Nie podoba mi się taki chwiejny człowiek, który okropne myśli i uczucia wkłada w nic niemówiące wiersze. Powtarzam panu jeszcze raz, że mogę kochać tylko jednego człowieka.

Twarz jego drgnęła.

– Czy pani wie również, do kogo pani mówi? – zapytał podniesionym głosem.

Odparła szybko:

– Mówię do pana Thorntona Lyne’a, właściciela firmy Lyne, szefa Odetty Rider, która otrzymuje od niego co tygodnia trzy funty gaży.

Był wściekły i ledwie mógł mówić ze zdenerwowania.

– Strzeż się pani! – zawołał.

– Mówię do człowieka, którego całe życie byłoby dla prawdziwego mężczyzny obelgą! – mówiła teraz szybko i bez przerwy. – Jest pan człowiekiem nieszczerym, który prowadzi wystawne życie, ponieważ ojciec jego był wielkim kupcem, który wydaje pieniądze pełnymi garściami, te pieniądze, które zdobyli dla niego lepsi ludzie swoją pracą. Nie dam się panu przestraszyć – zawołała gniewnie, gdy postąpił ku niej. – Ustąpię z mojej posady i to jeszcze dzisiaj.

Thornton Lyne był do żywego dotknięty i upokorzony jej pogardą. Naraz i ona uświadomiła to sobie również, zrobiło się jej żal własnych słów i chciała je do pewnego stopnia złagodzić.

– Przykro mi, że byłam taka surowa – rzekła przyjaźnie – ale pan mnie wyzwał, mr. Lyne.

Thornton Lyne nie mógł mówić i wskazał tylko milcząco ruchem głowy drzwi.

Odetta Rider opuściła pokój, a mr. Lyne zbliżył się do jednego z wielkich okien. Patrzył za nią, jak szła powoli ze spuszczonym wzrokiem przez rzędy personelu i wspięła się z drugiej strony po trzech stopniach, prowadzących do głównej kasy.

– Odpokutujesz jeszcze za to! – syknął między zębami.

Był ponad wszelką miarę obrażony i dotknięty. Był on synem bogatego człowieka, był zawsze strzeżony i pilnowany i nie znał zupełnie twardej walki o byt. Nie kształcił się w publicznej szkole, gdzie mógłby się był zetknąć z otoczeniem innych ludzi, lecz uczęszczał do szkól prywatnych, do których przyjmowano tylko synów najbogatszych ludzi. Miał zawsze dokoła siebie tylko pochlebców i ludzi korzystających z jego bogactwa. Uczynki jego nie były nigdy poddawane ostrej krytyce sprawiedliwych nauczycieli i wychowawców. Tylko podrzędna prasa chwaliła nadmiernie jego produkcje literackie, czerpiąc z tego odpowiednie korzyści.

Przygryzł wargi, zbliżył się do swojego biurka i zadzwonił. Wkrótce weszła jego sekretarka, którą poprzednio odesłał.

– Czy mr. Tarling przyszedł?

– Tak jest, proszę pana, czeka już od kwadransa w sali konferencyjnej.

Skinął głową.

– Dziękuję.

– Czy mam go zawołać?

– Nie, pójdę do niego sam – odparł Lyne.

Wyjął papierosa ze złotej papierośnicy i zapalił go. Nerwy jego były wstrząśnięte ostatnią rozmową i ręka jego drżała, ale burza w jego wnętrzu uciszyła się powoli, gdyż przyszła mu do głowy pewna myśl. Tarling! Ten człowiek, którego otaczała sława genialności i niezwykłej mądrości! To nagłe spotkanie było wprost nadzwyczajne.

Szybkimi krokami przeszedł korytarz łączący jego biuro prywatne z salą posiedzeń i wszedł do wielkiego pokoju z wyciągniętymi rękami.

Człowiek, którego pozdrowił tak uprzejmie, mógł mieć równie dobrze dwadzieścia siedem jak trzydzieści siedem lat. Był wysoki, smukły i raczej gibki niż silny. Twarz jego miała kolor ciemnobrązowy, a błękitne jego oczy, którymi spojrzał na Lyne‘a, były spokojne i nieprzeniknione. Było to pierwsze wrażenie, jakie odniósł Lyne, patrząc na niego.

Tarling uścisnął rękę Lyne‘a i doznał niemiłego uczucia, gdyż była miękka jak ręka kobiety. Po powitaniu spostrzegł Lyne w pokoju jeszcze kogoś trzeciego. Był to człowiek poniżej średniej wielkości i siedział w cieniu słupa pod ścianą. I ów wstał i ukłonił się szybko.

– Przyprowadził pan Chińczyka? – zapytał Lyne i przyjrzał się z ciekawością człowiekowi. – Ach, byłbym niemal zapomniał, że przyjechał pan właśnie z Chin. Proszę, niech pan siada.

Lyne przysunął sobie również krzesło i podał Tarlingowi swoją papierośnicę.

– Zlecenie, które chciałbym panu dać, przedstawię panu później – rzekł Lyne. – Muszę panu wyznać, że zainteresował mnie pan bardzo po artykule w dzienniku, który o panu czytałem. Odnalazł pan obecnie znowu klejnoty księżny Henley? Słyszałem też wiele o panu przedtem, gdy byłem w Chinach. O ile wiem, nie zajmuje pan posady w Scotland Yard?

– Nie, byłem wprawdzie urzędnikiem policyjnym w Szanghaju i miałem również zamiar po powrocie do Anglii wstąpić do tutejszej dyrekcji policji. Ale wydarzyły się tymczasem różne rzeczy, które skłoniły mnie do otworzenia własnego biura detektywów Nie miałbym w Scotland Yard tyle swobody, ile jej potrzebuję!

Lyne skinął szybko głową.

– W całych Chinach opowiadano sobie wówczas o bohaterskich czynach Jacka Olivera Tarlinga. Chińczycy nazwali pana „Lieh Jen, łowca ludzi”.

Lyne oceniał ludzi z swojego własnego punktu widzenia i widział już w człowieku, siedzącym naprzeciw niego, użyteczne narzędzie i, według wszelkiego prawdopodobieństwa, cennego sprzymierzeńca.

Według tego, co się o niej słyszało, tajna policja w Szanghaju miała swoje własne metody i nie robiła sobie żadnych wyrzutów sumienia, gdy jej metody działania nie zgadzały się w zupełności z literą prawa. Tak, mówiono nawet, że „łowca ludzi” torturował swoich więźniów, jeśli mógł w ten sposób wymusić od nich zeznania, aby wpaść na trop większych i cięższych zbrodni. Lyne nie znał wszystkich legend o „łowcy ludzi” i nie mógł też odróżnić w historiach opowiadanych o słynnym detektywie prawdy od fałszu.

– Wiem, dlaczego wezwał pan mnie – rzekł Tarling. Mówił powoli i z namysłem. – Naszkicował mi pan w swoim liście moje zadanie już w ogólnych zarysach. Podejrzewa pan jednego ze swoich ludzi, że od lat wyrządza szkody firmie przez wielkie sprzeniewierzenia. Chodzi o niejakiego mr. Milburgha, pańskiego głównego kierownika.

– Chciałbym, aby pan zapomniał o tej całej historii, mr. Tarling – rzekł cicho Lyne. – Przedstawię panu teraz Milburgha, może on nam prawdopodobnie bardzo dobrze pomóc w moim planie. Nie twierdzę wcale, że jest on uczciwym człowiekiem, jak również, że moje podejrzenie co do niego jest nieuzasadnione, ale w tej chwili obchodzi mnie rzecz znacznie ważniejsza i byłbym panu bardzo zobowiązany, gdyby pan chwilowo tę całą sprawę z Milburghem odsunął na drugi plan. Każę go teraz przywołać.

Udał się do długiego stołu, zdjął słuchawkę i połączył się z swoją centralą.

– Proszę zawiadomić pana Milburgha, aby przyszedł do mnie, do sali konferencyjnej.

Potem wrócił do swojego gościa.

– Sprawa z Milburghem może czekać, nie wiem nawet dokładnie, czy jeszcze do niej wrócę. Czy rozpoczął pan już w ogóle swoje badania? Jeśliby tak było, to proszę mi powiedzieć najważniejszą rzecz, zanim przyjdzie Milburgh.

Tarling wyjął z kieszeni białą karteczkę i rzucił na nią wzrok.

– Jaką gażę otrzymuje u pana Milburgh?

– Dziewięćset funtów rocznie – odparł Lyne.

– Wydaje jednak około pięciu tysięcy – odparł Tarling. – Jeśli prowadzić będę dalej moje zadania, suma ta powiększy się może jeszcze. Posiada on dom powyżej rzeki, wydaje wielkie przyjęcia...

Lyne machnął niecierpliwie ręką.

– Zostawimy to lepiej na później. Jak już powiedziałem, mam w tej chwili dla pana znacznie większe zadanie. Milburgh może być złodziejem.

– Czy pan mnie wzywał?

Lyne odwrócił się szybko. Drzwi otworzyły się bezszelestnie. Na progu stal człowiek, uśmiechający się obłudnie i zacierający bezustannie ręce, jak gdyby mył je niewidzialnym mydłem.II

– Pan pozwoli. Mr. Milburgh – przedstawił go zakłopotany nieco Lyne.

Jeśli nawet Milburgh słyszał ostatnie słowa swego szefa, nie zdradził tego przecież żadnym swoim ruchem. Nie tylko uśmiechał się obojętnie, ale w mało wyrazistych jego rysach przebijało się zupełne zadowolenie. Tarling spojrzał nań i szybko wyciągnął własne wnioski. Człowiek ten był urodzonym lokajem, miał niezgrabną twarz, łysą głowę i ramiona wprzód wygięte, jak gdyby gotów był w każdej chwili ukłonić się.

– Niech pan zamknie drzwi, Milburgh, niech pan siada. To jest mr. Tarling, detektyw.

– Bardzo mi przyjemnie, szanowny panie.

Milburgh skłonił się uniżenie Tarlingowi. Detektyw obserwował go dokładnie, ale mr. Milburgh nie zaczerwienił się ani nie zbladł, jak również twarz jego nie drgnęła. Tarling nie zauważył żadnej z tych oznak, którymi już tak często zdradzali się wobec niego przestępcy.

„Niebezpieczny człowiek” – pomyślał.

Rzucił spojrzenie na Ling Chu, chcąc poznać, jakie wrażenie zrobił na nim Milburgh. Każdy inny obserwator nie dostrzegłby niczego szczególnego w wyrazie twarzy i zachowaniu się Chińczyka. Ale Tarling spostrzegł, że wargi jego drgnęły niedostrzegalnie, a nozdrza jego rozchyliły się nieznacznie. Były to nieomylne znaki, że Ling Chu wietrzył przestępstwo.

– Mr. Tarling jest detektywem – powtórzył Lyne. – Słyszałem o nim bardzo wiele, gdy byłem w Chinach. Wie pan przecież, że w ciągu mojej podróży dokoła świata przebywałem przez trzy miesiące w tym kraju? – zapytał Tarlinga, który skinął tylko lekko głową.

– Tak, wiem o tym, mieszkał pan w hotelu Związkowym i uczęszczał pan często do dzielnicy tubylców. Miał pan również nieprzyjemną przygodę, gdy palił pan raz opium.

Lyne poczerwieniał, potem zaśmiał się.

– Pan wie o mnie więcej niż ja o panu, Tarling!

Z tonu, jakim to wypowiedział, można było poznać, że ostatnia uwaga nie była dla niego przyjemna. Zwrócił się znów do swego podwładnego. – Mam wszelkie podstawy do przypuszczenia, że w moim przedsiębiorstwie ktoś kradnie pieniądze i to jakiś urzędnik w kasie głównej.

– To jest wykluczone! – zawołał przerażony mr. Milburgh. – Zupełnie wykluczone! Któżby to robił? Ale podziwiam pańską bystrość, że zdołał pan to wykryć. Mówiłem to zawsze, że pan wszystko obserwuje, nawet to, co my starzy kupcy prześlepiamy, choćby to się działo przed naszymi oczyma!

Pochlebiony Mr. Lyne uśmiechnął się.

– Zainteresuje to pana, mr. Tarling, że co do tego posiadam sam pewne wiadomości, a nawet powiedziałbym – stosunki ze sferą przestępców. Wie pan może, że pewnego takiego nieszczęśliwego człowieka obdarzam w pewnej mierze zaufaniem. Próbowałem w ostatnich czterech latach wszystkich możliwych sposobów, aby go poprawić. Za kilka dni wyjdzie on znowu z więzienia. Wziąłem ten cały trud na siebie – rzekł skromnie – ponieważ czuję, że jest to obowiązkiem ludzi, znajdujących się w szczęśliwym położeniu, pomagać innym, którzy nie mają tych samych dogodnych warunków w twardej walce o byt.

Na Tarlingu nie wywarły te słowa żadnego wrażenia.

– Czy wie pan, kto pana stale okradał? – zapytał krótko.

– Mam wszelkie dane do przypuszczania, że jest to młoda dziewczyna. Byłem zmuszony oddalić ją dzisiaj bez wypowiedzenia i prosiłbym pana, aby jej pan pilnował.

Detektyw skinął głową.

– Jest to sprawa stosunkowo prosta – na ustach jego zawisł słaby uśmiech. – Czy nie posiada pan w swoim wielkim przedsiębiorstwie prywatnego detektywa, który mógłby się temu poświęcić? Ja nie zajmuję się tak drobnymi kradzieżami. Idąc tutaj, myślałem, że chodzi o większe zadanie.

Nie mówił więcej, ponieważ niemożliwe było powiedzieć coś jeszcze w obecności Milburgha.

– Panu może się ta sprawa wydawać błaha, ale dla mnie jest ważna – odparł poważnie mr. Lyne. – Jest tutaj dziewczyna ciesząca się wielkim poważaniem u wszystkich współpracowników i posiadająca wskutek tego wielki wpływ na ich moralne zapatrywania. Fałszowała ona prawdopodobnie stale księgi i oszukiwała firmę, zażywając przy tym ze wszystkich stron poważania i sympatii. Jest ona niebezpieczniejsza od niejednego biednego przestępcy, który ulegnie chwilowej pokusie. Według mego zdania, należałoby ukarać ją przykładnie, ale muszę wyznać panu otwarcie, mr. Tarling, że posiadam za mało wystarczających dowodów, aby to zrobić. W tym wypadku nie zwracałbym się zresztą do pana.

– Ach, więc ja mam dopiero zebrać materiał? – zapytał z ciekawością mr. Tarling.

– Któż jest tą dziewczyną, o którą chodzi? – zapytał Milburgh.

– Miss Rider – odparł ponuro mr. Lyne.

– Miss Rider! – twarz Milburgha przybrała wyraz niesłychanego zdumienia. – Miss Rider, ach nie, to jest zupełnie niemożliwe!

– Dlaczego niemożliwe? – zapytał ostro Lyne.

– No tak, przepraszam, myślałem tak tylko – wybełkotał kierownik firmy. – To nie jest przecież do niej podobne. Jest to tak porządna dziewczyna.

Thornton Lyne spojrzał na niego nieufnie spod oka.

– Czy ma pan jakiś specjalny powód, aby brać miss Rider w obronę? – zapytałem chłodno.

– Nie, najzupełniej nie. Proszę pana, aby pan nic podobnego nie przypuszczał – rzekł trochę zdenerwowany mr. Milburgh. – Wydaje mi się to tylko rzeczą niezwykłą.

– Wszystko jest niezwykłe, co nie postępuje ze zwykłą koleją rzeczy – ciągnął dalej Lyne. – Byłoby, na przykład, rzeczą również dziwną, by pan, Milburgh, posądzony był o kradzież, nie byłoby to niezwykłe, gdybyśmy odkryli, że wydaje pan w ciągu roku pięć tysięcy funtów, gdy gaża pańska, jak wiemy wszyscy, wynosi tylko dziewięćset funtów?

Tylko na sekundę stracił Milburgh panowanie nad sobą. Ręka, którą przesunął po czole, drgnęła. Tarling, który obserwował nieustannie jego twarz, widział, jak wielkie robił wysiłki, aby nie stracić równowagi.

– Tak, to byłoby istotnie bardzo dziwne – rzekł teraz Milburgh pewnym głosem.

Lyne zapamiętywał się coraz bardziej w swojej pamięci i jeśli nawet ostre jego słowa zwrócone były do Milburgha, miał jednak na myśli dumną, wyniosłą dziewczynę z gniewnymi oczyma, która obeszła się z nim tak pogardliwie w jego własnym biurze.

– Byłoby to dziwne, gdyby pan został skazany na karę więzienia, ponieważ odkryłbym, że oszukiwał pan od lat firmę – ciągnął dalej rozgniewany. – Jestem przekonany, że wszyscy współpracownicy firmy powiedzieliby to samo, co pan: Przecie to dziwne!

–I ja powiedziałbym to samo – oświadczył Milburgh ze swoim stałym, zwyczajnym uśmiechem, twarz jego miała znów wyraz uprzejmy i zacierał ręce.

– To brzmiałoby dziwnie i byłoby dziwne, najbardziej byłaby tym zaskoczona nieszczęśliwa ofiara.

Potem zaśmiał się na całe gardło.

– Może i nie – rzekł chłodno Lyne. – Powtórzę tylko krótko w pańskiej obecności kilka słów. Proszę, niech pan uważa. Już od miesiąca skarżył się pan przede mną – Lyne wymawiał z naciskiem każde słowo – że w kasie brakowało małych kwot.

Twierdzenie to było niezwykle śmiałe, w pewnej mierze szalone. Powodzenie szybko ułożonego planu zależało nie tylko od winy Milburgha, ale również od jego skłonności do przyznania się do winy. Jeśli jego kierownik firmy nie sprzeciwi się fałszywemu twierdzeniu, przyzna się tym samym do własnych wykroczeń. Tarling, dla którego rozmowa była początkowo niezrozumiała, zaczął teraz powoli rozumieć, dokąd Lyne zmierza.

– Skarżyłem się panu, że w ostatnim miesiącu brakowało pewnych kwot pieniężnych? – zapytał zdumiony Milburgh.

Nie uśmiechał się już i twarz jego zdradzała teraz zmieszanie, został przyciśnięty do muru.

– Tak jest, powiedziałem to właśnie – odparł Lyne i obserwował go. – Czy to nie zgadza się z prawdą?

Milburgh skinął głową po długiej przerwie.

– Tak jest, zgadza się – potwierdził cicho.

– I doniósł mi pan również, że podejrzewa pan miss Rider o dokonywanie tych sprzeniewierzeń.

Znów nastąpiła przerwa i znowu Milburgh skinął potakująco głową.

– Słyszy pan? – zapytał z triumfem Lyne.

– Tak jest – odparł spokojnie Tarling. – Ale jaka jest moja rola w tym wszystkim? Przecież to należy do zwyczajnej policji.

Lyne zmarszczył brwi.

– Musimy przecież wprzód wszystko przygotować. Dam panu najpierw wszystkie szczegóły dotyczące młodej dziewczyny i wszystkie dane dotyczące jej osoby. Potem, to już pańska rzecz, aby dostarczyć nam takich informacji, które pozwoliłyby i nam oddać całą sprawę Scotland Yardowi.– Rozumiem – rzekł Tarling i uśmiechnął się. Ale potem potrząsnął przecząco głową: – Nie mogę zająć się tą sprawą, mr. Lyne.

– Dlaczego nie? – zapytał zdumiony Lyne.

– Ponieważ nie zajmuję się takimi wypadkami. Kiedy napisał pan do mnie, sądziłem, że dostanę w swoje ręce jeden z największych wypadków, jaki kiedykolwiek miałem. Jak łatwo pierwsze wrażenie potrafi niekiedy oszukać.

Chwycił za kapelusz.

– Co pan chce przez to powiedzieć? Porzuca pan przez to cennego klienta.

– Nie wiem, jak dalece jest pan cenny, ale chwilowo sprawa nie przedstawia się bardzo zachęcająco. Nie chciałbym się zajmować tą sprawą, mr. Lyne.

– Sądzi pan, że ta sprawa dla pana nie jest zbyt poważna – zapytał Lyne niemile dotknięty. – Jestem gotów zapłacić panu pięćset funtów za pańskie starania.

– Nawet gdyby mi pan zapłacił pięć tysięcy, zamiast pięćdziesięciu tysięcy, odmówiłbym i nie zająłbym się tą sprawą – odparł Tarling. Słowa jego brzmiały stanowczo i dobitnie.

– Zatem muszę pana zapytać, dlaczego nie chce pan zająć się tą sprawą? Czy dziewczyna jest pańską znajomą? – zapytał niepotrzebnie głośno.

– Nie widziałem nigdy tej młodej dziewczyny i prawdopodobnie nie zobaczę jej nigdy. Chciałbym tylko stwierdzić, że nie życzę sobie, aby obciążały mnie takie sztucznie ukartowane oskarżenia.

– Sztucznie ukartowane oskarżenia?

– Sądzę, że pan wie bardzo dobrze, co myślę, ale powiem panu jeszcze wyraźniej i zrozumiale. Z jakiegoś niewiadomego powodu czuje pan urazę do jednej z pańskich urzędniczek. Poznałem pański charakter z pańskiej twarzy, mr. Lyne. Okrągłość pańskiego podbródka i lubieżne pańskie usta dowodzą, że nie robi pan sobie zbytnich kłopotów z tym, jak pan obchodzi się z paniami zatrudnionymi w pańskim przedsiębiorstwie. Nie wiem, ale przypuszczam, że dostał pan potężnego kosza od jakiejś porządnej dziewczyny, co wprawiło pana w straszliwy gniew, i z chęci zemsty chwyta pan z powietrza zupełnie bezpodstawne oskarżenie przeciw tej dziewczynie. Pan Milburgh – tu zwrócił się do kierownika firmy, z którego twarzy zniknął znów uśmiech – ma swoje własne powody, według których postępuje, pomimo pańskich niskich planów. Jest on pańskim urzędnikiem, a poza tym ukryta groźba wywiera pożądany skutek: że wsadzi go pan do więzienia, jeśli nie zechce pójść z panem.

Twarz Thorntona Lyne’a zniekształciła się ze złości.

– Postaram się o to, aby pańskie nikczemne postępowanie było ogólnie znane! Oskarżył mnie pan tutaj w najbardziej obelżywy sposób i zaskarżę pana o potwarz. Sprawa przedstawia się tak, że nie czuje się pan na siłach, aby wypełnić zadanie, jakie panu powierzyłem i szuka pan teraz powodu, aby go nie przyjąć.

Tarling odgryzł koniec swego cygara, które wyjął z kieszeni.

– Moja opinia jest zbyt dobra, abym mógł wdawać się w tak brudne sprawy. Nie chciałbym nikogo obrażać i nie wypuszczam chętnie z rąk dobrych okazji do zarobienia pieniędzy, ale nie chcę ich zarabiać podłościami, mr. Lyne. I jeśli chce pan posłuchać dobrej rady, to niech pan porzuci ten nierozsądny plan zemsty, który wynikł jedynie z obrażonej pańskiej próżności. Nawiasem mówiąc, podnoszenie oskarżeń jest sposobem najbardziej niezręcznym. Niech pan uda się do młodej dziewczyny i prosi ją o przebaczenie, gdyż obraził ją pan w najbardziej brutalny sposób, jak przypuszczam.

Skinął na swego chińskiego towarzysza i opuścił powoli pokój. Lyne obserwował go, trzęsąc się z gniewu. Był świadomy swojej bezsilności, ale gdy drzwi zamknęły się niemal do połowy, zerwał się z stłumionym okrzykiem, otworzył je znowu i rzucił się na detektywa.

Tarling chwycił go obiema rękami, podniósł go w górę, zaniósł go z powrotem do pokoju i posadził na krześle. Potem spojrzał na niego z politowaniem.

– Mr. Lyne – rzekł trochę sarkastycznie. – Daje pan zły przykład nawet przestępcom. To dobrze, że pański zbrodniczy przyjaciel siedzi jeszcze w więzieniu!

I nie powiedziawszy ani słowa więcej, opuścił pokój.III

W dwa dni później Thornton Lyne siedział w swoim samochodzie, stojącym po stronie chodnika w pobliżu Wandsworth Common i patrzył na bramę więzienia.

Był to poeta i aktor, dziwna mieszanina u kupca jego charakteru.

Thornton Lyne był kawalerem. Zdał na uniwersytecie egzamin i otrzymał wielką naukową nagrodę. Był również autorem i wydawcą małego tomiku poezji. Poezje jego nie były szczególnie dobre, ale książka wydrukowana była z przedziwnie pięknymi inicjałami i oprawiona w sposób antyczny. Był kupcem, a to w wielu względach nie było dla niego nieprzyjemne. Bo zawód jego pozwalał mu na prowadzenie luksusowego życia. Posiadał kilka samochodów, posiadłość ziemską i dom w mieście. Umeblowanie i uposażenie obu mieszkań pochłonęło ogromne sumy, za które mógł był kupić wielką ilość mniejszych sklepów.

Józef Emanuel Lyne założył firmę i doprowadził ją do rozkwitu. Wypracował on system sprzedaży, według którego każdy klient był natychmiast obsługiwany, skoro tylko przestąpił próg sklepu. Metoda ta polegała na starej zasadzie trzymania nieustannie w pogotowiu dostatecznych rezerw.

Thornton Lyne otrzymał kierownictwo interesu w chwili, gdy pojawienie się tomiku jego poezji umieściło go w rzędzie słynnych niezrozumianych. W swoich poematach używał niezwykłej interpretacji, odwrotnych przecinków, wykrzykników i pytajników, aby wyrazić swój gniew i swoja pogardę dla ludzkości. Jakkolwiek tomik był cienki, nie kupowano go, ale zdobył sobie dosyć uznania u mężczyzn i kobiet również piszących książki, których nie kupowano.

Nic nie wydawało się bardziej pewne temu niezrozumiałemu jak to, że najwyższa wytworność wyraża się w pogardzie. W innych warunkach byłby Thornton Lyne wzniósł się na wyższy szczebel zarozumiałości – na taki szczyt, na którym jest wyższym nad małżeństwo, mydło, czyste i świeże powietrze. Tylko fakt, że ojciec jego umarł, winien był temu, że nie osiągnął tego stopnia doskonałości.

Początkowo omal nie sprzedał całej firmy, aby osiąść w jakiejś samotnej willi w Florencji lub na Capri. Ale potem znęciła go sprzeczność, a raczej humor jego położenia. Uczony człowiek, wytworny pan, niezrozumiany poeta miał osiąść w biurze kupca. I ku zdumieniu wszystkich ludzi podjął pracę swojego ojca, to znaczy podpisywał czeki i korzystał z dochodów. Właściwe kierownictwo firmy pozostawił ludziom, których już stary Lyne obdarzał zaufaniem.

Thornton ułożył odezwę do swoich trzech tysięcy urzędników, którą kazał wydrukować na starym papierze czerpanym, z przepięknymi inicjałami i szerokimi brzegami. Cytował Senekę, Arystotelesa, Marka Aureliusza i włożył kilka wierszy z „Iliady”. Odezwa ta została uznana przez dłuższe i lepsze krytyki w gazetach za jego książkę.

Zdobył więc nowe zainteresowanie dla życia – wydał się samemu sobie interesujący, gdyż wielu jego zapalonych przyjaciół wzniosło ręce nad głową i zapytało ze zdumieniem i podziwem: „Jak pan mógł, pan, człowiek o takich zdolnościach i takim charakterze...”Życie byłoby dla niego nadal tak interesujące i piękne, gdyby wszyscy spotykani przez niego ludzie, byli go pozostawili w jego genialności. Ale znalazło się co najmniej dwoje ludzi, na których piękny charakter i miliony Lyne’a nie wywarły żadnego wrażenia.

W samochodzie było bardzo ciepło, gdyż był elektrycznie ogrzewany. Był to ostry ranek kwietniowy i na dworze panowało przejmujące zimno.

Mała garstka dygocących kobiet, stojących w pełnym poszanowania oddaleniu przed drzwiami więzienia, owinęła się staranniej chustkami i szalami, gdy spadły pojedyncze płatki śniegu. Wkrótce cała okolica pokryła się lekkim, białym całunem, a pierwsze kwiaty wiosenne wyglądały żałośnie w swoim białym obramowaniu.

Zegar więzienny wybił godzinę ósmą. Otworzyły się małe drzwiczki i wyszedł z nich człowiek. Surdut jego i kołnierz były zapięte na guziki, a kaptur naciągnięty głęboko na twarz. Lyne opuścił gazetę, którą dotychczas czytał, otworzył drzwiczki samochodu, wyskoczył i pobiegł prosto do wypuszczonego więźnia.

– Witaj, Sam – rzekł uprzejmie – tym razem nie spodziewał się pan mnie.

Człowiek przystanął nagłe spokojnie, jak gdyby rażony gromem na widok postaci w drogocennym futrze.

– Ach, mr. Lyne – odparł złamanym głosem – mój drogi pan!

Nie mógł mówić dalej, łzy spłynęły po jego policzkach i chwycił obiema rękami wyciągniętą dłoń.

– Nie myślał pan chyba, że zostawię pana na lodzie, Sam!

Lyne był zachwycony swoim własnym wyrobionym sposobem myślenia.

– Myślałem, że pan, pan mnie teraz opuścił, panie... – odparł ochrypłym głosem Sam Stay. – Pan jest naprawdę szlachetnym panem i ma pan szlachetny charakter. Muszę się wstydzić myślenia mego.

– Głupstwo, Samie, cóż znowu. Niech pan wsiada prędko do mojego samochodu. Niech pan siada tutaj. Ludzie myślą teraz, że pan także jest milionerem.

Człowiek przełknął to, zaśmiał się i bezmyślnie wsiadł. Z westchnieniem padł na miękkie poduszki, obciągnięte drogą, brunatną skórą safianową.

– Mój Boże, kiedy się pomyśli, że są jeszcze na świecie tacy ludzie jak pan, można jeszcze naprawdę wierzyć w anioły i cuda!

– Nie gadaj pan takich głupstw, Samie. Zabiorę pana teraz do mojego mieszkania, naje się pan do syta, a potem pomogę panu w rozpoczęciu czegoś nowego.

– Chciałbym teraz naprawdę prowadzić porządne życie – rzekł Sam ze stłumionym łkaniem.

Chcąc dać świadectwo prawdzie, trzeba wyznać, że mr. Lyne dbał w istocie bardzo mało o to, czy Sam prowadził porządne życie, czy nie. Może byłby tym nawet przerażony, gdyby sam został porządnym człowiekiem. Trzymał on sobie Sama, podobnie jak inni ludzie trzymają sobie rzadkie ptactwo lub piękne psy i był z niego nie mniej dumny, jak inni ludzie ze swoich znaczków pocztowych lub chińskiej porcelany. Sam należał do jego przepychu, na który mógł sobie pozwolić i którym mógł się chełpić. W swoim klubie opowiadał chętnie o znajomości z tym przestępcą. Sam był znanym i słynnym włamywaczem, nieznającym żadnego innego zajęcia. Przywiązanie Sama działało niezwykle podrażniająco na nerwy Lyne’a.

Uwielbienie, jakie ten przestępca miał dla Lyne’a, było rzeczywiście niezwykłe. Sam oddałby bez wahania swoje życie dla tego człowieka, o bladej twarzy i swawolnych ustach. Dałby się pokroić na kawałki dla swojego dobroczyńcy, gdyby mógł mu przez to być w jakiś sposób pożyteczny, gdyż Lyne był dla niego bogiem, który zstąpił z nieba. Sam był dwukrotnie skazany na małe kary więzienia, a raz siedział również przez dłuższy czas, a za każdym razem Thornton zabierał go do swojego domu, hojnie ugaszczał i dawał mu mnóstwo światowych, ale zupełnie zbytecznych rad, aby wypuścić go znów na swoich bliźnich z początkową gażą dziesięciu funtów. Suma ta wystarczała akuratnie Samowi na zakupienie nowego stosu narzędzi do włamywania.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: