Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Najkrótsze stulecie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 maja 2022
Ebook
24,99 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
24,99

Najkrótsze stulecie - ebook

Dzieło autora scenariusza do ikonicznego serialu „Czterdziestolatek”!

Co jest godne zapamiętania, jeśli chodzi o wydarzenia XX wieku? Dlaczego niektórzy owo minione sto lat zwą wiekiem dwubiegunowym? ,,Najkrótsze stulecie” to suma przemyśleń autora na temat wieku XX, którego treścią polityczną była rywalizacja dwóch systemów: kapitalistycznego i komunistycznego, zakończona u progu lat 90. wraz z upadkiem ZSRR i bloku wschodniego.

,,Szkic, który tu przedstawiam, nie jest historią, lecz próbą zrozumienia kończącego się stulecia, do czego, oprócz osobistego doświadczenia, niezbędnym instrumentem są lektury” - tak pisał o swoim utworze sam Toeplitz. Jeśli szukasz wartościowej i przyjemnej w odbiorze publicystyki, bez wahania sięgnij po ten zbiór szkiców literackich. Dzięki nim łatwiej wyjaśnić zdarzenia z przeszłości, zrozumieć współczesne dzieje, a nawet uniknąć błędów przyszłości w myśl popularnej łacińskiej maksymy: ,,Historia jest nauczycielką życia”.

Kategoria: Politologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-283-6309-6
Rozmiar pliku: 529 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Któregoś dnia w 2000 roku telewizja polska pokazała człowieka, który kończył właśnie 107 lat. Mężczyzna ten wyglądał całkiem krzepko, mówił sprawnie i przekazywał widzom telewizyjnym własne doświadczenia i wynikające z nich zasady, którymi kierował się w swoim długim życiu. Po pierwsze – niczym zbytnio się nie przejmować, po drugie – jeść wszystko, co smaczne, nie zwracając uwagi na zmieniające się mody i rygory dietetyczne.

Autor tego szkicu odnosi się z pełnym szacunkiem do wskazań pokazanego patriarchy, do których jednak – mimo że nie udało mu się przeżyć całego stulecia, lecz zaledwie jego dwie trzecie – pragnie dołączyć jeszcze jedną propozycję. Otóż warto także starać się przynajmniej zrozumieć rzeczywistość, którą się przeżywa, chociaż nie gwarantuje to bynajmniej długowieczności.

Szkic, który tu przedstawiam, nie jest historią, lecz próbą zrozumienia kończącego się stulecia, do czego, oprócz osobistego doświadczenia, niezbędnym instrumentem są lektury. Można go więc potraktować również jako przegląd subiektywnie dobranych lektur, które towarzyszyły moim przemyśleniom, pomagały formułować pytania, wywierały na mnie wpływ, a także pozwalały odnosić złudne być może wrażenie, że nie poruszam się w ciemności. I autorom tych dzieł przede wszystkim chciałbym wyrazić tu wdzięczność.

_KTT_

lipiec 2000I

NARODZINY STULECIA

Kiedy w marcu 1998 roku brytyjski Rolls-Royce przejść miał w ręce niemieckiego koncernu samochodowego BMW, konserwatywny członek Izby Gmin historyk Alan Clark napisał:

„Sześćdziesiąt lat temu Zjednoczone Królestwo było bardzo potężnym krajem. Posiadaliśmy jedną trzecią powierzchni globu i największą flotę na świecie. Ale w 1939 roku weszliśmy w alians z Polską, zacofanym, odległym, feudalnym krajem, którego terytorium zobowiązaliśmy się bronić. Był to dyplomatyczny bluff i za taki uznali go Niemcy. Wojna, która w rezultacie wybuchła, kosztowała niezliczone miliony istnień ludzkich i pozostawiła Zjednoczone Królestwo w całkowitej ruinie. W istocie Brytania miała szczęście, że udało się jej to przeżyć. Po roku wojny, w 1940, staliśmy w obliczu totalnej klęski, od której uratowały nas trzy rzeczy: Winston Churchill, Merlin Rolls-Royce’a (silnik, montowany w samolotach Spitfire) i Royal Navy.

Obecnie Winston Churchill nie żyje, a Rolls-Royce Motors zostały zakupione przez BMW, które produkowało silniki do Messerschmidtów 109, śmiertelnego wroga Spitfire’ów na niebie Brytanii. I nie mamy już stoczni, zdolnych wybudować kadłub o wyporności choćby 45 000 ton. Możliwe, że następne generacje transportowców będą budowane... w Polsce”.

Tezą artykułu Alana Clarka nie jest jednak tylko lament nad degrengoladą Zjednoczonego Królestwa. Przyczynę tego historyk upatruje w upadku brytyjskiego _craftsmanship_ (solidności), pisząc:

„Przed I Wojną Światową dziewięć na 10 noży używanych gdziekolwiek w świecie zrobionych było w Sheffield. Te same proporcje odnieść można do setek wyrobów gospodarstwa domowego, wiader i śrub, aż po kolosalne obrabiarki i okręty. (...) Rozumiem – pisze dalej Clark – że istnieje wiele innych miar, przy pomocy których mierzyć można siłę gospodarki. Brytania jest bardzo stabilnym społeczeństwem i funt szterling jest mocną walutą w porównaniu z oczywistą słabością euro i niepewnością walut azjatyckich. Kraj ma ogromne inwestycje zagraniczne – posiadamy spore połacie przemysłu i nieruchomości Stanów Zjednoczonych. Ale... nie chcę należeć do »narodu sklepikarzy« (jak nazwał nas Napoleon), albo też żyć z odsetek gromadzonych przez bankierów i kantory wymiany. Czuję, podobnie jak wielu innych, że gospodarka usługowa jest u samych swych podstaw gospodarką drugorzędną. I kiedy zdarza się coś głęboko symbolicznego – jak strata Rolls-Royce’a właśnie – ludzie zaczynają sobie uświadamiać z niepokojem, co właściwie stało się naprawdę w ciągu minionego półwiecza” („Newsweek”, 13 kwietnia 1998).

Zacytowałem ten artykuł tak obszernie, ponieważ trudno dzisiaj o bardziej przejrzysty a zarazem dramatyczny wyraz nastroju, związanego z definitywnym zamknięciem wieku przemysłu, pary i elektryczności, które to zamknięcie, zdaniem Alana Clarka, dokonało się ostatecznie na przestrzeni drugiej połowy XX wieku.

Warto jednak tę emocjonalną opinię brytyjskiego konserwatysty zestawić z relacją, dotyczącą jakby drugiego krańca okresu, który nazywam tu najkrótszym stuleciem, a którym jest kończący się właśnie wiek XX. Oto bowiem – w tym samym zresztą czasopiśmie („Newsweek”, 30 marca 1998) – Richard Ernsberger jr. relacjonuje przemiany, jakie zaszły w świecie europejskiego wielkiego biznesu w ciągu ostatnich lat kilkunastu, od lat osiemdziesiątych mniej więcej. Chodzi tu nie tylko o przemiany ściśle ekonomiczne lub nawet organizacyjne, lecz o zasadniczą zmianę etosu europejskiego kapitalizmu. Ernsberger cytuje Jacquesa Mayoux, prezesa Goldman Sachs Europe, według którego „europejskie elity biznesu od dziesięcioleci przywiązane były do trzech P – _power, protectionism and prestige_ (władza, protekcjonizm i prestiż). Brakowało im jednak innego słowa na »p«, które powinno zaprzątać uwagę każdego menedżera, godnego noszenia swego garnituru – słowa _profits_ (zyski)”.

Autor twierdzi jednak, że w Europie rodzi się właśnie nowa generacja menedżerów gospodarki, zdolna docenić znaczenie owego ostatniego „p” i która gotowa jest wzorować się na „amerykańskich szefach firm, owych całkiem dorzecznych facetach, którzy umieją patrzeć na cyfry i zwolnić 300 pracowników przed przerwą na lunch”.

Według Ernsbergera bowiem kończy się właśnie „30 pełnych chwały lat” europejskiej gospodarki, przypadających na lata 1950-1980, które zdominowane były przez panowanie wielkich firm wspomaganych przez państwo. „Wielkie zakłady chronione były jako zbiorowisko miejsc pracy i źródło narodowego prestiżu. Rządy starały się je osłaniać, zachowując ich bezpośrednią lub pośrednią własność”. I tak na przykład Deutsche Bank posiadał 25proc. własności Daimler Benza, a rząd francuski, głównie poprzez bank Credit Lyonnais, pokrywał deficyty Air France, Renault czy grupy Bull. Gdy Amerykanie, konkretnie zaś zakłady Forda, zapragnęli kupić upadającą wytwórnię samochodów Alfa Romeo, włoski Fiat – przy pomocy rządu oczywiście – kupił ją za cenę niższą niż oferowana przez Forda, po to przede wszystkim, aby zachować tradycyjną markę we włoskich rękach. „Banki – mówi Ernsbergerowi Merill Lynch, analityk z Frankfurtu – stały za swymi firmami na dobre i na złe, powodując w ten sposób ogromne straty kapitału”.

Obecnie czasy te należą jednak, zdaniem Ernsbergera, do przeszłości i ostatnie „p”, _profits,_ znajduje się w centrum uwagi ludzi biznesu w Europie. Nowa, pojawiająca się na widowni generacja menedżerów europejskich stara się być wolna zarówno od zależności od państwa, jak i od anachronicznego przywiązania do narodowej własności. Jest ona wolna także od – stanowiącego przez kilka dziesięcioleci podstawę etosu europejskiego biznesu – przywiązania do firmy i jej tradycji, czyli od etosu korporacyjnego. Nowi biznesmeni nie nastawiają się już, jak działo się to kiedyś, na długie kariery w ramach tej samej prestiżowej korporacji, lecz szukają swoich szans wszędzie, gdzie udaje się je złapać. Pracują też w znacznie większym stopniu na siebie i własną karierę, niż dla dobrego imienia i pozycji firmy. „Młodzi ludzie pracują dzisiaj ciężej i za mniejsze pieniądze – twierdzi Florian Volk z Berlina – ale chcą pracować dla siebie, ponieważ posady na całe życie przestały dla nich istnieć”.

„Czy nowa grupa okaże się wystarczająco twarda? – zapytuje Ernsberger. – Powinna taką być. Zmiany, które odbywają się obecnie wydają się bowiem nieodwracalne. Europejska kultura korporacyjna staje w obliczu potężnego przeistoczenia, które stwarza lukratywne możliwości dla bystrych i obrotnych”.

Niech nas nie myli, że obie te wypowiedzi sformułowane zostały przez ludzi sobie współczesnych, a opublikowane na łamach tego samego pisma, w dodatku dokładnie w tym samym roku i miesiącu. W rzeczywistości bowiem pomiędzy przytoczonymi tu relacjami – opinią Alana Clarka oraz relacją Richarda Ernsbergera juniora – leży przepaść. Jest to nie tylko kwestia czasu, o którym mowa, a więc tego, że Clark cofa się myślą o kilkadziesiąt lat wstecz, a nawet dalej, do XIX wieku jeszcze, podczas gdy Ernsberger relacjonuje zdarzenia współczesne, których bieg nie jest jeszcze nawet całkowicie zakończony (bowiem – jak przyznaje autor – we Włoszech na przykład Mediobanca, dyskretny mediolański bank handlowy powiązany z państwem nadal kontroluje zakłady Pirelli, Montedison czy Fiata, rodzina Agnellich nadal wywiera zakulisowy wpływ na całość gospodarki narodowej, a nowa generacja biznesmenów francuskich nadal wywodzi się z tradycyjnych _grandes écoles,_ od dziesięcioleci kuźni kadr zarówno menedżerskich jak i administracyjnych).

W rzeczywistości jednak, tak jak w kropli wody przegląda się natura oceanu, tak w przytoczonych tu relacjach przeglądają się podstawowe dylematy, którymi żywiło się „najkrótsze stulecie”, czyli cały nasz wiek XX, a do których rozstrzygnięcia, jak się zdaje, powołane już będzie stulecie następne, wiek XXI.

*

Dlaczego nazywam wiek XX stuleciem najkrótszym?

Otóż większość historyków zgodna jest co do tego, że wiek XX w Europie nie zaczął się – jak wynikałoby to z kalendarza – w 1901 roku, lecz w kilkanaście lat później, w wyniku I wojny światowej. Noc sylwestrową 1901 roku kontynent nasz przeżywał jeszcze w blaskach _fin de siècle’u,_ podobnie jak dziesięć, a nawet dwadzieścia lat wcześniej. I dopiero w roku 1918 stał się nową, niepodobną do niczego co było wcześniej rzeczywistością. Przemawia za tym szereg łatwo rozpoznawalnych znaków.

Europa weszła w wojnę 1914-1918 jako kontynent w przeważającej mierze monarchiczny, w czym jedyny ważny wyjątek stanowiła republikańska Francja – wyszła zaś z niej jako kontynent republikański, znów z jedynym tylko znaczącym wyjątkiem, monarchicznej Wielkiej Brytanii. Europa weszła również w tę wojnę jako kontynent o którego losie decydowały wielkie wielonarodowe organizmy państwowe, a więc monarchie Habsburgów, Hohenzollernów i Romanowych, zagarniające różne ludy i narodowości na wielkich obszarach ziemi, wyszła zaś z niej jako zbiorowisko państw narodowych, z nowymi, ukształtowanymi mniej lub więcej na bazie etnicznej państwami, takimi jak Czechosłowacja, Węgry, Austria, Polska, Litwa, kraje Bałtów, Bułgaria czy Jugosławia. Są to jednak zaledwie znaki najbardziej zewnętrzne, dotyczące politycznej mapy kontynentu. O wiele istotniejszą okolicznością wydaje się natomiast to, że owej zmianie mapy kontynentu towarzyszyła podstawowa zmiana charakteru społeczeństw europejskich.

Aby uświadomić sobie tę przemianę należy pamiętać, że zakończona w 1918 roku I wojna światowa była pierwszą na naszym kontynencie wojną totalną (za jaką w Ameryce uważa się także wcześniejszą wojnę secesyjną). Fakt ten nie daje się przecenić, ponieważ właśnie na skutek swego totalnego charakteru, wojna narzuciła naszemu kontynentowi problematykę, która we wszystkich dosłownie dziedzinach zdominowała rozpoczęte przez nią stulecie.

Oczywiście, że dla żyjącego obecnie pokolenia zdarzeniem na pozór o wiele ważniejszym, budzącym też nieporównanie więcej emocji niż wojna 1914-1918 jest II wojna światowa, która wybuchła 21 lat później. Jej to zawdzięczamy układ sił politycznych na świecie, który przetrwał niemal do końca XX wieku, przyniosła też ona ludzkości nieporównanie więcej nieszczęść i cierpień niż owa pierwsza „wielka wojna białych ludzi”. Mimo to jednak nadal przekonywającym wydaje się pogląd, że II wojna światowa nie była w istocie ani takim zaskoczeniem, ani też tak wielką przemianą jakościową jak poprzedzająca ją wojna 1914-1918. Stanowiła ona również nie tylko pod względem formalnym – jako odwet za dyktat wersalski, na co powoływała się propaganda hitlerowska – ale i pod względem faktycznym konsekwencję I wojny światowej i ukształtowanej przez nią rzeczywistości europejskiej.

Twórca teorii – i samego pojęcia – wojny totalnej, feldmarszałek Erich von Ludendorff pisał o I wojnie światowej:

„Gdzie rozpoczynała się siła armii i marynarki, a gdzie kończyła się siła ludności cywilnej nie można było już w tej wojnie rozróżnić. (...) Wojna totalna pogłębiła się nadto w wyniku rozwoju lotnictwa, które zrzucało wszelkiego rodzaju bomby oraz ulotki i inny materiał propagandowy na głowy ludności cywilnej, jak również dzięki udoskonaleniu i rozpowszechnieniu radia, które głębiej i skuteczniej szerzyło propagandę w kraju nieprzyjaciela. Mimo że podczas wojny światowej armie nieprzyjacielskie walczyły już w głębokim ugrupowaniu, na niezmiernie szerokich frontach, co już godziło w ludność danego kraju w sposób tak dotkliwy, jak to spowodować może jedynie wojna, to dziś teatr wojenny rozciąga się w pełnym tego słowa znaczeniu na cały obszar wojujących narodów” (Erich von Ludendorff, _Wojna totalna,_ Warszawa 1959).

Europa po raz pierwszy przeorana została przez taką właśnie wojnę w latach 1914-1918. Jeśli Apollinaire, który zmarł zresztą przedwcześnie właśnie na skutek kontuzji, odniesionych podczas tej wojny, żartował wówczas: „nie lubię wojny – przez cały czas trzeba siedzieć na wsi” był to już tylko zabawny, lecz spóźniony paradoks. W rzeczywistości bowiem w tej wojnie uczestniczyli wszyscy, zarówno wieś, pocięta liniami okopów, jak i miasto, Paryż, którego taksówki dopomogły w szybkim przegrupowaniu wojsk podczas bitwy nad Marną, zarówno ci, którzy byli na froncie, jak i ci, którzy pozostali na zapleczu.

Naturą dotychczasowych wojen było to, że – obok ich czynnych uczestników oczywiście – dotykały one bezpośrednio jedynie tych okolic i tych ludzi, do których dotarło wojsko lub na których terenach odbywały się działania wojenne. Co do reszty zaś, nierzadko fronty przewalały się nad ich głowami nie budząc ich nawet ze snu. Nowa wojna, wojna totalna, zburzyła ten porządek, stając się rzeczywistością wszechobecną, nie omijającą nikogo.

Dawniejsze, tradycyjne wojny w niewielkim też stopniu dotykały całą ludność walczących krajów od strony materialnej. Oczywiście, że kosztem wojny, zazwyczaj pokrywanym ze zwiększonych podatków, było wyekwipowanie i utrzymanie armii, ale – przy znacznie mniejszej spoistości systemów ekonomicznych – nie musiało się to odbijać na wszystkich gałęziach gospodarki i na stopie życiowej wszystkich, jak stało się to w czasach wojny totalnej.

Konsekwencją tych faktów w zakresie świadomości europejskiej stało się po raz pierwszy wyakcentowane tak mocno pojęcie wspólnego, dyktowanego przez bezosobowy rytm historii zbiorowego losu narodowego, od którego nie ma ucieczki. Dziś trudno nam w to uwierzyć, ale owo – tak głęboko zakorzenione we współczesnej świadomości społecznej – pojęcie wspólnego losu narodowego jest kategorią stosunkowo nową. To prawda, że cała dotychczasowa historia jest historią jakichś zbiorowości – miast, księstw, państw. Ale prawdą jest równocześnie i to, że od owych losów zbiorowych można się było również na swój sposób oddzielić, nie uczestniczyć w nich, wybrać sobie inny, niezależny od nich wątek. Jeśli bowiem, według znanej legendy, Diogenes, siedząc w swojej beczce, zwrócił się do chcącego go zobaczyć zdobywcy, Aleksandra Wielkiego, aby nie zasłaniał mu słońca, oznacza to nie tylko wyniosłość filozofa wobec władcy, ale także dowód całkowitej niemal obojętności mędrca wobec tego, kto i dlaczego sprawuje akurat władzę w Atenach. Gdy czytamy relacje historyków o życiu Francji za czasów Ludwika XIII czy XIV – a więc w czasach, w których władza królewska nazywana jest absolutną, czyli wszechogarniającą – relacje takie na przykład, jak znakomita i gruntowna monografia Aleksandra Bocheńskiego _Miłość i nienawiść La Rochefoucauld,_ napotykamy tam raz po raz świadectwa, że ten lub ów z bohaterów wielkiej historii zbrzydziwszy sobie uczestnictwo w życiu świata opuszczał dwór wyjeżdżając na wieś, co oznaczało praktycznie usunięcie się poza państwo, poza historię, poza los zbiorowy na rzecz własnego sposobu przeżywania życia.

Także Polska czasów porozbiorowych jest tego dość wyraźnym przykładem, chociaż mało kto z perspektywy współczesnej świadomości, nacechowanej u nas szczególnie silną egzaltacją losem narodowym, ośmiela się to tak odczytywać. Oczywiście, że upadek niepodległej Rzeczypospolitej przyjmowano jako katastrofę i fakt przygnębiający, warto jednak mieć równocześnie świadomość, że opis tej katastrofy dociera do nas z pism i relacji dość szczególnego rodzaju, a więc pochodzących zazwyczaj od ludzi najbardziej zaangażowanych w sprawę niepodległego bytu państwa i jego rządów. Dla ogromnej natomiast większości była to sprawa może nie obojętna, ale drugoplanowa. Taką była ona z pewnością dla większości chłopskiej, dla której zmiana rządów z polskich na zaborcze nie stanowiła w istocie żadnej odczuwalnej różnicy, ale była nią także dla sporej części szlachty, dla której – co potwierdzają historycy – istotnym problemem we wszystkich trzech zaborach było przede wszystkim to, czy państwa zaborcze uznają jej tytuły, związane z tym przywileje i integralność majątków. Mówiąc skrótowo, można mieć pewność, że tryb życia w Soplicowie nie zmieniał się naprawdę ani na jotę w zależności od tego, czy znajdowało się ono aktualnie pod polskim, rosyjskim czy pod napoleońskim berłem.

Owa dwoistość i niejako rozdzielność losów – zbiorowego, państwowego, narodowego, traktowanego w dużym stopniu symbolicznie, oraz indywidualnego i własnego, kształtowanego na miarę osobistych potrzeb – dotyczyła oczywiście nie tylko litewskiego zaścianka, ale także w ogromnym stopniu Europy jako całości. Europa – jeśli wolno posłużyć się taką metaforą – weszła w I wojnę światową jako Europa Marcela Prousta z jego delikatną, indywidualistyczną analizą obyczajów i nastrojów jednostek, wyszła zaś z niej już jako Europa Remarque’a, Zweiga, Brechta, a więc jako brutalna, szczera do bólu, pogrążona w brudzie okopów, we krwi i pocie Europa zbiorowego losu, od którego nie ma indywidualnego odwołania.

Wróćmy jednak do Ludendorffa i jego wojny totalnej.

W cytowanym wyżej fragmencie Ludendorff wspomina o lotnictwie jako o ważnym komponencie działań wojennych. Należałoby dodać do tego czołgi, kulomioty i iperyt, a więc wynalazki naukowe i techniczne, które wykreowane zostały podczas tej wojny i w celach militarnych. Jeśli zważymy, że w poprzedniej wojnie europejskiej, jaką była wojna francusko-pruska 1870-71, najwymyślniejszym środkiem technicznym była armata, a najszybciej poruszającą się jednostką bojową – oprócz kolei żelaznej oczywiście – oddział konnicy, zrozumiemy, że wojna ta po raz pierwszy w tej skali zmieniła proporcje pomiędzy siłą i możliwościami poszczególnego człowieka, a kreowaną przez wysiłek nauki i produkcji potęgą techniki. Oczywiście, że w I wojnie światowej walczono również na bagnety, a ważnym argumentem taktycznym ówczesnych bitew mogła być także szarża kawalerii. Ale o prawdziwych losach bitew rozstrzygały kulomioty i czołgi. Niezrozumienie tej oczywistości, zwłaszcza w pierwszym okresie wojny, przez ówczesnych dowódców i strategów było przyczyną, dla której wielkie bitwy, takie jak bitwa pod Verdun przede wszystkim, zamieniały się w krwawe jatki, gdzie tysięce ludzi ginęły po to, aby zdobyć kilkaset czy kilka tysięcy metrów terenu. Działo się tak dlatego, że w trakcie tych zmagań w niemal symboliczny sposób zmieszały się ze sobą dwa rodzaje wojny – dawny, oparty na sile żywej, jej determinacji i odwadze, a więc ten, który panował niezmiennie od czasów napoleońskich i wcześniej, oraz nowy, wsparty o technikę przede wszystkim, który zdominuje niemal całkowicie wojnę następną.

Ale nie tylko wojnę. Podobnie bowiem jak rezultatem wojny totalnej w zakresie świadomości społecznej stało się pojęcie wspólnego, zbiorowego losu od którego nie ma ucieczki, tak rezultatem owej przewagi technicznej nad siłą żywą, nad człowiekiem, stało się ciążące nad całym XX stuleciem przekonanie o dominującej, a niekiedy wręcz miażdżącej roli cywilizacji technicznej.

Od tej pory także w życiu społeczeństw podczas pokoju nie jednostka ludzka, nawet najdzielniejsza czy najmądrzejsza, a także nie sama liczebność, masa czy siła zbiorowisk ludzkich, lecz siła techniki i produkcji stanie się czynnikiem decydującym o przewadze jednych krajów lub systemów nad drugimi. Da to podstawę dla mitologii społecznych, w których staną się możliwe hasła takie, jak „armaty zamiast masła” lub gigantyczne przedsięwzięcia industrialne w rodzaju Magnitogorska, Dnieprostroju czy Kanału Białomorskiego, dla urzeczywistnienia których cena wielu istnień ludzkich, a więc skompromitowanej podczas wojny, zdewaluowanej siły żywej, stanie się ceną do przyjęcia.

Ludendorff wspomina też o radiu, do którego dodać należy oczywiście istniejące już wcześniej, ale udoskonalone przez wojnę telegraf i telefon, a więc instrumenty zmieniające całkowicie obieg informacji, poprzez nadanie mu niesłychanego przyspieszenia. To nieustanne przyspieszenie informacyjne stanie się jednym z głównych wyznaczników XX wieku. Autor _Wojny totalnej_ mówi równocześnie o tych instrumentach jako o narzędziach propagandy i dywersji propagandowej. Nie trzeba dowodzić, że cały wiek XX stał się, nie bez wpływu wojny właśnie, wiekiem propagandy i mediów.

Wojna totalna również, o czym Ludendorff nie wspomina, narzucała większości uczestniczących w niej krajów masową mobilizację mężczyzn, co przy udoskonalonych technicznie środkach zabijania oznaczało w praktyce drenaż coraz to nowych i coraz młodszych roczników męskich. Nieuchronną, choć jak się zdaje także niezamierzoną konsekwencją tego faktu była oczywiście konieczność masowego zatrudnienia kobiet we wszystkich niemal funkcjach spełnianych na zapleczu. Mówię, że była to konsekwencja niezamierzona, ponieważ stała się ona bodźcem przemiany społecznej i obyczajowej, z której wówczas mało kto zdawał sobie sprawę, a już z pewnością nikt jej nie planował. Mam tu oczywiście na myśli prawdziwą i nieodwracalną emancypację kobiet, której rozmiar jest dzisiaj całkiem widoczny. Jeśli więc dzisiaj, z sentymentalnej perspektywy retro, rozczulamy się nad urokami lat dwudziestych z ich nieporównywalnie większą niż poprzednio swobodą obyczajową i stylizowanymi na chłopczycę kreacjami Coco Chanel, nie wolno zapominać, że zarówno ów obyczaj jak i ów styl, zrywający z długą spódnicą i gorsetem, wypracowany został w sensie społecznym właśnie przez miliony kobiet pracujących przy warsztatach, obrabiarkach i na salach operacyjnych w wojskowych szpitalach. Pierwsza wojna światowa do listy zawodów, uprawianych przez kobiety dopisała po raz pierwszy kobietę lotnika bojowego i kobietę zawodowego szpiega, słynną Matę Hari. Było to niewątpliwie dużo więcej niż to, o czym mogły choćby marzyć przedwojenne sufrażystki.

A przecież owe powierzchowne przemiany obyczajowe były zaledwie sygnałem dogłębnego procesu. Spełnianie przez kobiety męskich dotychczas funkcji zawodowych, a więc także związana z tym ich samodzielność finansowa, w sposób nieodwracalny zmieniło charakter rodziny, wyprowadzając ją z trwającego przez wiele wieków patriarchatu. Trwałym składnikiem wydarzeń, obejmujących cały wiek XX, stała się jedna z największych przemian cywilizacyjnych, polegająca na ożywieniu dążeń i aspiracji liczebniejszej, lecz do tej pory zdominowanej przez władzę mężczyzn, części ludzkości. Aspiracje te – aż po dzisiejszy feminizm – stały się jedną z głównych sił sprawczych wydarzeń stulecia.

Na koniec wreszcie wypadnie powiedzieć, że pierwsza wojna światowa otworzyła także cykl ideologiczny, który bez żadnych prawie zasadniczych zmian złożył się na problematykę ideową i polityczną stulecia. To prawda, że w pierwszym odruchu, w obliczu kolosalnych ofiar i zniszczeń, jakie w wyniku tej wojny poniosła Europa, sprzymierzyła się ona, na krótko wprawdzie, we wspólnym odruchu antywojennym.

Liczne świadectwa tego nastroju przynosi powstająca tuż po wojnie „literatura okopów” i to nie tylko w pokonanych Niemczech, o czym mówią wspomniani tu już Remarque, Zweig czy Brecht, ale także w zwycięskiej Francji, o czym świadczą Radiguet czy Barbusse, a wreszcie w krajach, które w wyniku tej wojny wyłoniły się na powierzchni europejskiej polityki, czego pomnikiem stały się _Przygody dobrego wojaka Szwejka_ Jaroslava Haška. Przy tej okazji można zresztą nawiasem zauważyć, że Polska, która podobnie jak Czechosłowacja wyłoniła się z państwowego niebytu w wyniku tej wojny, była jedynym chyba krajem, którego literatura nie dołączyła do tego nurtu żadnym znaczniejszym utworem, będąc być może – jak to określił Kaden-Bandrowski – zbyt zajęta „radością z odzyskanego śmietnika”, aby zagłębiać się w okropności wojny, która przyniosła Polakom niepodległość. Nastrojom pacyfistycznym poddała się także na krótko polityka, czego wyrazem było powołanie ponadpaństwowych struktur, takich jak Liga Narodów, mających strzec światowego pokoju.

Mimo jednak owego antywojennego odruchu, który był oczywiście odbiciem szerszych nastrojów społecznych, prawdziwym rezultatem wojny totalnej stał się na dłuższą metę nie pacyfizm, lecz wzrost nacjonalizmów. Po latach Samuel P. Huntington stwierdził lakonicznie: „pierwsza wojna światowa zrodziła komunizm, faszyzm i odwróciła rozwijający się od stulecia trend demokracji” (Samuel P. Huntington, _Zderzenie cywilizacji,_ Warszawa 1997).

Zajrzyjmy jeszcze raz do Ludendorffa, który pisał:

„Wojna totalna z istoty swej wymaga wszystkich dosłownie sił narodu, wszystkie bowiem siły przeciwko niemu występują. Tak bowiem, jak zmieniała się istota wojny, i to pod wpływem niezmiennych i nieodwracalnych faktów, można by powiedzieć – w myśl praw rozwoju, tak powinien rozszerzyć się krąg zadań polityki i polityka sama powinna się zmienić. Polityka musi, podobnie jak wojna totalna, przybrać charakter totalny. Musi ona być z uwagi na maksymalny wysiłek narodu w wojnie totalnej wymowną nauką uwzględniającą prawa egzystencji narodu i przestrzegać ściśle tego, czego naród potrzebuje i wymaga dla swej egzystencji i to we wszystkich dziedzinach życia, a nie tylko w dziedzinie duchowej”.

W innym zaś miejscu dodaje:

„Przyszła wojna postawi narodowi inne jeszcze żądania w dziedzinie mobilizacji swych sił duchowych, fizycznych i materialnych niż w czasie wojny światowej. W przyszłości zależność sił zbrojnych od narodu, a zwłaszcza od jego zwartości duchowej z pewnością nie będzie mniejsza, lecz jeszcze znacznie większa niż podczas wojny światowej 1914/1918” (Erich von Ludendorff, op. cit.).

Trudno nie odczytać w tym ostatnim zwłaszcza fragmencie, pisanym jak cała _Wojna totalna_ w 1935 roku, skrótowej wykładni nacjonalistycznego państwa totalitarnego, a więc takiego właśnie, które na co dzień stawia swoim narodom „jeszcze większe żądania w dziedzinie mobilizacji sił duchowych i fizycznych” niż w czasie wojny.

Proroctwo Ludendorffa spełniło się w najbardziej oczywisty sposób we Włoszech Mussoliniego i w Niemczech Hitlera, gdzie właśnie wojna światowa przywoływana była jako koronny argument dla eskalacji dążeń narodowych i nacjonalizmu. Stopniowy wzrost nacjonalizmu obserwować można także w innych krajach europejskich, jak Hiszpania, Francja, a także Polska międzywojenna. Ten proces nie ominął także, wykreowanego również w rezultacie I wojny światowej, państwa radzieckiego.

Nie sposób bowiem, wymieniając tu główne znaki, pozwalające umieścić początek naszego wieku w roku 1918, nie ustawić wśród nich jeszcze jednego, o decydującym znaczeniu. Jest nim oczywiście wybuch rewolucji październikowej w roku 1917 i powstanie państwa radzieckiego.

Nie zamierzam w tym miejscu zagłębiać się w cały niesłychanie złożony dramat, związany zarówno z powstaniem tego państwa i łączonymi z tym nadziejami, jak i z jego degrengoladą w stronę państwa totalitarnego, niemal dokładnie odpowiadającego kryteriom Ludendorffa, także z jego nacjonalizmem oraz „jeszcze większymi żądaniami w dziedzinie mobilizacji sił duchowych i fizycznych” niż wymaga tego wojna. Będzie jeszcze okazja, aby powrócić do tego wątku. Chciałbym natomiast zwrócić uwagę na jeden tylko rys zasadniczy, ten mianowicie, że już u samych początków wieku fakt powstania państwa radzieckiego, w konsekwencji zaś wielkiej imperialnej potęgi ZSRR, zaznaczył podstawowy charakter stulecia, a mianowicie jego dwubiegunowość.

Pisałem przed chwilą, że wbrew pacyfistycznym nadziejom, towarzyszącym zakończeniu wojny totalnej 1914-1918, o dalszym biegu stulecia zadecydowały w ogromnym stopniu nacjonalizmy. Rewolucja październikowa widziana na tym tle miała być teoretycznie najbardziej radykalnym wnioskiem wyciągniętym z pacyfistycznych odruchów i nadziei, rodzących się w ostatnim okresie wojny i po jej zakończeniu. Jej zawołaniem był, obok haseł dotyczących samej Rosji, także internacjonalizm, idea zaprzeczająca postawom nacjonalistycznym i podstawiająca w ich miejsce koncepcję światowej rewolucji, a więc podziału biegnącego nie wzdłuż granic państw i narodów, lecz wzdłuż podziałów klasowych. Także hasło „wojna wojnie” oraz doktryna samostanowienia narodów – której kraje środkowej i wschodniej Europy zawdzięczają w sposób najbardziej bezpośredni swój niezależny byt państwowy – były przyczyną, dla której jeszcze przez długie lata poparcie dla ZSRR traktowane było na zachodzie Europy jako wniosek, wyprowadzony z doświadczeń Verdun i Sommy.

Jak wiemy – było to złudzeniem. Bakcyl nacjonalizmu, toczący całe stulecie, spowodował, że także ewolucja ZSRR poszła tą samą drogą i państwo to przez długie dziesięciolecia odpowiadało w doskonałym stopniu wizji totalitarnego państwa nacjonalistycznego.

Mamy tu jednak do czynienia z osobliwym paradoksem. ZSRR biorąc udział w polityce światowej XX wieku jako wielkie mocarstwo o interesach imperialnych, ale równocześnie na skutek swego charakteru ustrojowego przedstawiając się jako internacjonalistyczne państwo robotników i chłopów, wprowadził nowy podział naszego globu, a mianowicie na jego część określaną jako świat kapitalistyczny oraz tę, którą – przy całej świadomości nadużycia kryjącego się w tej nazwie – określić można jako świat socjalistyczny.

W ten sposób już u progu XX stulecia na mapie świata zaznaczył się podział podwójny, jakby dwie nałożone na siebie i przenikające się kalki. Pierwszą z nich stała się kalka zaznaczająca obecność dawnych, a także wykreowanych w rezultacie I wojny światowej państw narodowych, z których większość prowadziła swoją własną, w dużym stopniu wynikającą z nacjonalistycznych interesów politykę, drugą jednak, nakładającą się na nią, stała się kalka „bloków” czy też „światów”: kapitalistycznego i socjalistycznego, wyznaczająca tym razem dwubiegunową dynamikę epoki.

Znaczenie tego faktu wydaje się decydujące dla całego przebiegu „najkrótszego stulecia”. Jeśli bowiem jego początki, jak staram się tego dowodzić, umieścić należy w roku 1918 także z tej racji, że właśnie wówczas przypada początek owej dwubiegunowości, to również zakończenie XX wieku, jako wspólnej, dającej się oglądać jako pewna logiczna całość epoki, wypadnie umieścić w momencie, w którym kończy się owa dwubiegunowość. Jest to więc dokładnie rok 1992, moment rozpadu ZSRR jako państwa oraz jako jednego z biegunów właśnie dwudziestowiecznego porządku.

Sądzę, że na tym tle dopiero zrozumieć można przepastną – jak pozwoliłem sobie ją określić – różnicę leżącą pomiędzy przytoczonymi na początku relacjami. Pierwsza z nich, Alana Clarka, mieści się jeszcze zarówno w granicach, wyznaczanych przez rywalizację państw narodowych, jak i rywalizację bloków, druga, spisana przez Ernsbergera, nosi w sobie wszelkie – a więc zarówno pozytywne jak i negatywne – cechy mentalności, która zdaje się rodzić w świecie pozbawionym dwubiegunowego rozdarcia i w którym jeden z biegunów stał się, na pozór chociażby, hegemonem.II

CZAS OPTYMIZMU?

Patrząc z dzisiejszej perspektywy nie bez zdziwienia wypadnie zauważyć, że narodzone z krwawej rzezi I wojny światowej i oceniane u swego schyłku jako pełne rozchwiania i niepewności, dwudzieste stulecie rysowało się u swoich początków jako wiek społecznego optymizmu.

Nie oznacza to bynajmniej, aby ktokolwiek myślący miał wówczas złudzenie, że będzie to wiek harmonii. Przeciwnie, z którejkolwiek strony zechcemy przyglądać się początkom XX wieku, dominującym wydaje się wtedy przekonanie, że będzie to z pewnością stulecie walki, toczonej niemal na wszystkich polach – na polu polityki, przemian społecznych, cywilizacji, kultury, a także sztuki. Perspektywa walki jednak nie przeczy optymizmowi, a duch bojowy jest zazwyczaj pełen pewności siebie i wiary w zwycięstwo.

W pierwszym rzędzie był to optymizm towarzyszący zakończeniu wojny i obietnicom, wiązanym z nowym układem politycznym Europy. Państwa Ententy, przede wszystkim zaś Francja, Anglia i Ameryka, która włączyła się do wojny w ostatnim jej okresie, lecz miała wiele do powiedzenia na temat nowego ładu europejskiego, który ustalał traktat wersalski, wyszły z tej wojny zwycięskie, umacniając swoje wpływy. Jakkolwiek ofiara, którą złożyła na polach bitew przede wszystkim Francja, tracąc praktycznie całe jedno pokolenie mężczyzn (temu wspomnieniu tragicznej hekatomby przypisuje się m. in. kunktatorstwo i szybką kapitulację Francuzów w czasie II wojny światowej), była ogromna, to jednak nazwiska marszałka Focha, Clemenceau czy Brianda oznaczały bohaterów narodowych i zwycięzców, decydujących teraz – wraz z Lloydem George’em i Wilsonem – o losach Europy i świata. Francja wzięła również na Niemczech odwet za Sedan i boleśnie odczuwaną klęskę w wojnie francusko-pruskiej, Wielkiej Brytanii na rękę było osłabienie Niemiec i wyeliminowanie ich z grona państw kolonialnych, Ameryka zaś po raz pierwszy postawiła swoją stopę na kontynencie europejskim, której od tej pory nie miała już nigdy cofnąć.

Traktat wersalski powołał również do życia nowe organizmy państwowe, między nimi zaś i Polskę, które to państwa za swoje najważniejsze zadanie uznały wywalczenie dla swoich odzyskanych państwowości należnego miejsca na mapie kontynentu. Oznaczało to wzrost ambicji narodowych i ostrą rywalizację z innymi krajami, ubiegającymi się o podobne cele. W wiele lat później, przy końcu stulecia Benjamin R. Barber napisał na ten temat: „Już za czasów Wilsona polityka samostanowienia doprowadziła do bałkanizacji Europy, rozpaliła ognie nacjonalizmów i spowodowała destabilizację, która przyczyniła się do powstania faszyzmu” (Benjamin R. Barber, _Dżihad kontra McŚwiat,_ Warszawa 1997). Ale wówczas owo samostanowienie narodów stanowiło synonim ich odzyskanych czy też zdobytych właśnie praw do zaznaczenia swego istnienia i swojej prężności. Polska wydaje się zresztą wcale niezłym tego przykładem, prowadząc przez kilka lat powojennych militarne wysiłki celem skorygowania i poszerzenia swoich granic. Taki był sens zarówno marszu generała Żeligowskiego na Wilno, jak i, tym razem zresztą mniej popieranych przez państwo, powstań śląskich. Uzyskaniu dominującej pozycji w naszym regionie Europy służyła także wyprawa kijowska i wojna 1920 roku, której istotnym celem było, ze strony polskiej, sfederowanie Ukrainy, a więc w pewnym sensie powrót do statusu politycznego Rzeczypospolitej przedrozbiorowej, sięgającej – w myśl ówczesnego sloganu – „od morza do morza”, od Bałtyku po Morze Czarne. Obok wielkich imperializmów państw zwycięskich, klimat okresu wzbogacały więc pełne ambicji i kurażu imperializmy małe, związane z powstałymi po wojnie państwami narodowymi.

Inny klimat oczywiście panował w pokonanych Niemczech. Ich klęska zamieniła się początkowo w narodową rozpacz, poczucie upadku i degradacji. Jednakże już od pierwszych lat powojennych – co w polskiej literaturze bardzo dokładnie dokumentuje Franciszek Ryszka w swojej książce _Noc i mgła –_ owo przygnębienie Niemców z racji warunków dyktatu wersalskiego dało pożywkę nastrojom nacjonalistycznym i odwetowym, hasłu _Deutschland erwache!,_ stanowiącemu główny argument, który doprowadził do władzy Hitlera.

Paradoksem na pozór wydać się może, zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy, zaliczanie owych niemieckich nacjonalistycznych nastrojów odwetowych do optymistycznego klimatu okresu, trzeba jednak pamiętać, że nastroje te odbierane były właśnie w ten sposób nie tylko w Niemczech, ale także w wielu innych krajach, jako wyraz rodzącej się siły narodu. Później już, w latach trzydziestych, pierwsze lata gospodarki hitlerowskiej w Niemczech uważano w Europie za sukces, podobnie zresztą jak ambicje imperialne Włoch, które pod rządami Mussoliniego starały się nawiązać do tradycji Imperium Rzymskiego. Mimo że oba te dążenia, a zwłaszcza ambicje Niemiec, od samego niemal początku rozsadzały chwiejny pokój wersalski, zastępując jego ogólnikowe pacyfistyczno-humanitarne założenia paradygmatem walki narodów nie tylko o swoje prawo do istnienia, ale także prawo do „przestrzeni życiowej” i dominacji nad innymi, jednak robiło to wrażenie i pobudzało do naśladownictw, jako rozwiązanie skuteczne i dynamiczne. Przez długi czas opinia państw demokratycznych przymykała oczy na nie skrywane elementy barbarzyństwa, tkwiące w zapowiedziach, a także praktyce państw faszystowskich – dopiero w trakcie wojny przecież stało się ewidentne, że zapowiedzi zawarte w _Mein Kampf_ nie są paranoicznym majaczeniem, za jakie je często uważano, lecz traktowanym serio programem działania! – natomiast niespodziewana prężność tych reżimów zyskiwała sympatię nawet wybitnych umysłów europejskich, dostrzegających w tym odpowiedź na mieszczański dekandentyzm ostatniej ćwierci XIX stulecia, słynnej _la belle époque._

Owe dążenia narodowe, także w swojej wersji nacjonalistycznej, w sensie ożywianego przez nie etosu społecznego, niosły ze sobą przekonanie o celowości i skuteczności zbiorowych działań, apologię siły, dynamizmu, sprężystości i zorganizowanej woli. Argumenty woli, wykorzystane dosłownie w tytule głośnego hitlerowskiego filmu _Triumph des Willes,_ a także slogany młodości i dynamizmu, towarzyszące również pedagogice społecznej innych państw – w tym i Polski, zwłaszcza w okresie pokryzysowym, w czasie budowy Gdyni czy COP-u – wykluczać miały wszelkie zwątpienie co do celowości a także skuteczności zbiorowego działania, kreując – w dużej mierze zgodnie z odczuciem społecznym – aurę narodowego optymizmu.

Nie inaczej, chociaż w oparciu o inne argumenty światopoglądowe i historyczne, działał optymistyczny etos komunistyczny. Rewolucja październikowa 1917 roku w Rosji przyjęta została przez świat zachodni jako kolosalny szok, wstrząsający podstawami społecznego ładu, widziano w niej eksplozję azjatyckiego barbarzyństwa. Wystarczy jednak poczytać ówczesne świadectwa literackie, takie na przykład jak światowy bestseler tamtych czasów _Dziesięć dni które wstrząsnęły światem_ Johna Reeda, a także zapoznać się z opiniami wielu ówczesnych autorytetów intelektualnych, jak Romain Rolland, Barbusse, a także H. G. Wells, aby zobaczyć zbiór najrozmaitszego rodzaju nadziei, które obudził ten przewrót. O ile nacjonalizm konfliktował narody, z których każdy starał się prężyć swoje mięśnie w konfrontacji z innymi, głoszony przez rewolucję radziecką internacjonalizm komunistyczny obiecywał globalną przebudowę porządku społecznego w oparciu o zwycięstwo światowej rewolucji proletariackiej. Wprawdzie na zachodzie Europy rewolucja ta poniosła dotkliwe klęski, czego wyrazem było stłumienie robotniczego powstania w Kilonii i Hamburgu, rozbicie _Spartakusa_ i zamordowanie jego przywódców, Róży Luksemburg i Karola Liebknechta w Niemczech, stłumienie rewolucji w Wiedniu i na Węgrzech, a także, w późniejszym nieco czasie, przechwycenie wielu haseł socjalnych rewolucji przez formacje faszystowskie we Włoszech i NSDAP w Niemczech (która nie przypadkiem przecież umieściła w swojej nazwie przymiotnik „socjalistyczna”), to jednak fakt zwycięstwa rewolucji bolszewickiej w Rosji przyjmowany był jako zapowiedź zasadniczej i radykalnej przebudowy porządku społecznego o charakterze globalnym. Przekonanie o realnym wymiarze takiej możliwości właściwe było nie tylko zwolennikom przewrotu, ale także państwom i siłom zainteresowanym w utrzymaniu porządku kapitalistycznego. Świadczy o tym na przykład głośna sprawa Sacco i Vanzettiego w Stanach Zjednoczonych, aresztowanych w roku 1919 dwóch anarchistycznych przywódców związkowych, na których wyrok śmierci, pomimo kolosalnej fali międzynarodowych protestów, wykonano w roku 1927. Sens tej sprawy byłby zgoła niepojęty, gdyby nie żywiona wówczas na serio obawa przed rozprzestrzenienem się haseł rewolucji bolszewickiej na kontynencie amerykańskim.

Podobnie jak później, po dojściu do władzy Mussoliniego we Włoszech i Hitlera w Niemczech światu imponował rozmach gospodarczy tych nowych reżimów, w ten sam sposób już wcześniej przyjmowano sukcesy lub zapowiedzi sukcesów industrializacyjnych państwa radzieckiego. Slogan Lenina, że socjalizm to władza rad plus elektryfikacja historycznie zacofanego, ogromnego kraju, jawił się przez długie dziesięciolecia jako proste, czytelne rozwiązanie skomplikowanych problemów społecznych epoki. W Polsce już w roku 1922 ukazuje się, pod redakcją Ludwika Krzywickiego, obszerna monografia _Rosja Sowiecka pod względem społecznym i gospodarczym,_ w której grono badaczy z Instytutu Gospodarstwa Społecznego stara się – nie bez należytej dawki krytycyzmu – opisać skalę i skutki przemian gospodarczych i społecznych w Kraju Rad, uważając je za zjawisko, którego nie można ignorować. „Stosunki rosyjskie zgoła nie przedstawiają skończonego, a więc zamkniętego obrazu – pisze w przedmowie do tego dzieła Krzywicki – ale pozostają w stanie ciągłej zmienności. Dialektyka życia, wyprowadzona z torów ustalonych, zgodnych z rozwojem i istotą sił wytwórczych kraju, szuka łożyska najwłaściwszego i bodaj dotychczas nie znalazła go jeszcze”, mimo to eksperyment radziecki jest tu przedmiotem niewątpliwej fascynacji _(Rosja Sowiecka pod względem społecznym i gospodarczym,_ dzieło zbiorowe pod red. prof. Ludwika Krzywickiego, Warszawa 1922).

Można by też powiedzieć, że u początków wieku i jeszcze przez długie dziesięciolecia później alternatywa nacjonalistyczno-faszystowska i alternatywa komunistyczna napędzały się wzajemnie; kto odrzucał niebezpieczny zapał nacjonalizmu ten znajdywał jego zaprzeczenie w internacjonalizmie, kto lękał się społecznego przewrotu w duchu bolszewickim tego z biegiem czasu rozwój wypadków spychał coraz bardziej w stronę koncepcji nacjonalistycznych.

Trzeba też pamiętać, że rewolucja radziecka tworzyła wokół siebie – nie bez udziału sztuki i kultury, poezji Majakowskiego, filmów Eisensteina i Pudowkina, eksperymentów teatralnych Meyerholda – szczególną aurę romantyzmu, autentycznego wyzwolenia ludzi pracy nie tylko od ucisku ekonomicznego, ale również od nacisków moralnych i estetycznych świata burżuazyjnego, co oddziaływało szczególnie silnie na kręgi intelektualne i kulturalne na Zachodzie. Herbert R. Lottman w świetnie udokumentowanej książce _Lewy brzeg – od frontu ludowego do zimnej wojny_ (Warszawa 1997) analizujac postawy polityczne intelektualistów francuskich, zamieszkujących paryski _rive gauche –_ lewą stronę Sekwany z jej Dzielnicą Łacińską – wykazuje, że jeszcze w późnych latach trzydziestych, a więc już w okresie stalinowskich czystek i procesów w ZSRR, alternatywa komunistyczna rysowała się przed najwybitniejszymi przedstawicielami tych środowisk jako perspektywa optymistyczna, zdolna w drodze wyrzeczeń – do których należy także krwawa, posługująca się przemocą rewolucja – rozświetlić obroty historii europejskiej. Chodziło tu przy tym nie tylko o nowy, bardziej racjonalny ład międzynarodowy czy społeczny, ale także o odrodzenie moralne i obyczajowe po stuleciu rządów mieszczaństwa. Pozostawiło to na długie lata osobliwy klimat złudzeń, którym ulegała często lewica na Zachodzie. Z własnych wspomnień mogę tu przytoczyć anegdotę, jak to napotkany przeze mnie w Moskwie w roku 1957 Jean Effel, francuski rysownik, komunista, znany głównie dzięki zabawnym historyjkom rysunkowym na temat Pana Boga i jego zmartwień, zachwycał się prostymi chustkami, noszonymi na głowie przez moskwiczanki, widząc w tym nie oznakę niedostatku, lecz świadome odrzucenie burżuazyjnej mody kapeluszy.

Myśleniu optymistycznemu w początkach stulecia, a w każdym razie przed II wojną światową, sprzyjały nadzieje, pokładane w nauce i technice. Wspólnie złożyły się one na pojęcie dwudziestowiecznej cywilizacji, pojęcie zabarwione bez wątpienia optymistycznie, którego osnową było przekonanie, że świat w którym żyjemy jest z całą pewnością światem postępu, że rezultaty badań naukowych, zwłaszcza w naukach przyrodniczych, mają niepodważalną wartość faktyczną, czego dowodem jest ich przydatność w praktycznych działaniach technicznych, ale też że również w zakresie spraw społecznych możliwe jest dopracowanie się formuł działających z naukową ścisłością, a więc prowadzących do rezultatów przewidywalnych i zamierzonych.

Temu pozytywnemu nastawieniu do nauki – oprócz marksizmu oczywiście, który silnie akcentował swoją naukową i zgodną także z wynikami nauk przyrodniczych wartość – zawdzięczał swoją popularność także scjentyzm, postawa lansowana przez brytyjskiego myśliciela i historyka H. G. Wellsa, który znajdował sobie licznych wyznawców, w Polsce m. in. w osobach Antoniego Słonimskiego czy Brunona Winawera. Postawa scjentystyczna, ufna w dobrodziejstwa, jakie przynieść musi ze sobą pozytywny rozwój nauk, a także doskonalenie techniki znajdującej się na usługach cywilizacji ludzkiej, nawiązując w sensie filozoficznym do dorobku oświeceniowego racjonalizmu, była – jak powiedziałem – jeszcze jednym z optymistycznych nastawień początku, a nawet połowy wieku.

Ów wiązany z postępami wiedzy, nauki i rozumu optymizm nie był w żadnym wypadku postawą kwietystyczną, a więc liczącą na to, że rozwój nauki i wiedzy sam przez się odmieni świat, lecz był on również postawą walki. W bardzo wyraźnych słowach formułował to Bertrand Russell pisząc w szkicu _Wartość wolnej myśli:_

„Wolność, jakiej poszukuje wolnomyśliciel, nie jest absolutną, anarchiczną wolnością: jest to wolność w ramach intelektualnego prawa. Nie będzie ulegać autorytetowi innych ani swoim własnym pragnieniom, ale podporządkuje się dowodom. Udowodnij mu, że jest w błędzie, a zmieni swój pogląd; dostarcz mu nowych świadectw, a on, jeżeli okaże się to konieczne, odrzuci nawet najbardziej ulubione teorie. Takie postępowanie nie jest dlań niewolą, ponieważ pragnie wiedzieć, a nie ulegać pustym fantazjom. Pragnienie wiedzy zawiera jakiś element pokory wobec faktów; w sferze poglądów oznacza to pokorę wobec wszechświata. Ale nie oznacza to pokory wobec ludzkości: wolnomyśliciel nie uzna za wiedzę prawdziwą tej fałszywej monety, jaką chce się nam zazwyczaj nachalnie wetknąć w całym majestacie autorytetu. Wolnomyśliciel wie, że aby panować nad swym otoczeniem, musi je rozumieć. I że złudzenie potęgi biorące się z fantazji mitów nie jest ani na jotę lepsze od iluzji chełpliwego pijaczka. Wolnomyślicielowi potrzebna jest niezależność od swych bliźnich, od własnych przesądów – trudna samodyscyplina; a wobec świata, który pragnie zrozumieć, potrzebne jest mu czyste, niezmącone spojrzenie by mógł widzieć bez zakłóceń” (Bertrand Russell, _Portrety z pamięci, wartość wolnej myśli,_ Wrocław 1995).

Szacunek dla nauki i jej wyników sąsiaduje wśród optymistycznych nastawień początku stulecia z podziwem dla powstającej cywilizacji, zwłaszcza technicznej i materialnej. O ile w postawie Russella i innych myślicieli jego pokroju logiczną konsekwencją ich poglądów na rolę nauki było poparcie dla demokracji jako systemu gwarantującego ich zdaniem całkowitą wolność myślenia, a także rezerwa wobec akcentowanego zarówno przez nacjonalizm jak i komunizm kolektywizmu, o tyle podziw dla cywilizacji materialnej XX wieku wspólny był ludziom najrozmaitszych zapatrywań – od skrajnej prawicy do komunizmu. „Brookliński most – to jest coś!” wołał z zapałem Majakowski, nie omieszkając dodać, że z tego właśnie mostu skaczą również do rzeki Hudson „głową do przodu” bezrobotni robotnicy. Zachwyt dla tworów cywilizacji technicznej przepajał twórczość faszyzującego poety Marinettiego, w zdobyczach nowoczesnej techniki widzieli wyjście z ciemnoty i prymitywizmu demokracji, wtórowała im znaczna część awangardy artystycznej. U Broniewskiego więziony komunista Jan (w którym odnaleźć można rysy działacza KPP, Hempla) ekscytuje się faktem, że oto właśnie w radzieckim Magnitogorsku ruszają nowe dwa wielkie piece hutnicze, entuzjazm techniczno-cywilizacyjny przyświecał budowie hitlerowskich autostrad w Niemczech, zachwyt nad nowoczesnym miastem, fabryką, samolotem przepajał ówczesną poezję Tadeusza Peipera i Juliana Przybosia. Dzięki tym wysiłkom, zarówno naukowym i filozoficznym, jak i artystycznym, samo hasło „XX wiek” czy też „dwudziestowieczna cywilizacja” stało się synonimem nowoczesności, postępu, jasności myśli i zdyscyplinowanej dynamiki, zapowiedzią optymistycznego rozwiązania problemów, trapiących błądzącą dotąd ludzkość.

Podstawowym pośród tych problemów stał się coraz większy, coraz liczniejszy, coraz gwałtowniej zaznaczający swoją obecność tłum ludzki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: