Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zagubione duchy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
19,99

Zagubione duchy - ebook

Zbiór wszystkich opowiadań grozy autorstwa jednej z najbardziej znanych twórczyń gatunku w swojej epoce. Zgodnie z tytułem, są to typowe ghost stories, a akcja większości opowiadań rozgrywa się w prowincjonalnym, niepokojącym krajobrazie Nowej Anglii. Freeman portretuje głównie ówczesne kobiety, których ustatkowana, do bólu przewidywalna, podporządkowana normom i zasadom egzystencja kontrastuje z niesamowitością zjawisk nadprzyrodzonych. Pozycja obowiązkowa dla miłośników oldskulowych opowiadań grozy w stylu utworów Edith Wharton.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-283-6510-6
Rozmiar pliku: 626 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WIATR W KRZEWIE RÓŻY

W miasteczku Ford Village nie ma stacji kolejowej. Leży ono po przeciwnej do Porter’s Falls stronie rzeki i można się do niego dostać jedynie przez bród, któremu zawdzięcza swą nazwę , oraz promem.

Prom już czekał, kiedy Rebeka Flint wysiadła z pociągu z bagażem i koszykiem na wiktuały. Gdy ona i jej mały kufer znaleźli się bezpiecznie na pokładzie, usiadła spokojnie, sztywno wyprostowana, a łódź pomknęła szybko i gładko w poprzek nurtu. Koń, zaprzęgnięty do lekkiego wiejskiego wozu znajdującego się na pokładzie, niespokojnie grzebał nogą po desce. Stojący w pobliżu właściciel czujnie na niego spoglądał, choć jednocześnie żuł coś z miną równie pozbawioną refleksji jak u krowy. Obok Rebeki siedziała kobieta w mniej więcej jej wieku, rzucając ukradkowe, pełne zaciekawienia spojrzenia; towarzyszył jej niski, tęgi i ponury mąż. Rebeka nie zwracała na nich uwagi. Ona sama była wysoka, szczupła i blada, w typie starej panny, w jej pozie i wyrazie twarzy kryły się jednak pewne cechy matrony. Swój szal, zwinięty w płóciennej torbie, zupełnie nieświadomie trzymała na lewym biodrze tak, jakby to było dziecko. Na jej czole stale widniał mars niezgody z życiem, była to jednak mina matki traktującej los jak uparte dziecko, a nie jak dopust boży.

Ta druga kobieta wciąż się w nią wpatrywała; cechowała ją lekka głupota, poza chwilami, gdy nadmiernie wybujała ciekawość obdarzała ją niewiarygodną bystrością umysłu. Oczy jej błyszczały, a na sflaczałe policzki wystąpiły czerwone plamy; co chwila otwierała usta, by coś powiedzieć, po czym zamykała je bez słowa. W końcu nie mogła już wytrzymać — śmiało trąciła Rebekę łokciem.

— Przyjemny dzień — powiedziała.

Rebeka spojrzała na nią i chłodno skinęła głową.

— Tak, bardzo — przytaknęła.

— Pani z daleka?

— Przyjechałam z Michigan.

— Ojej! — zawołała kobieta z przejęciem. — To rzeczywiście daleko — dodała zaraz.

— Owszem — odparła Rebeka, tonem oznajmiającym koniec rozmowy.

Nie zraziło to jednak jej towarzyszki podróży; najwyraźniej było coś, czego postanowiła się dowiedzieć, zaintrygowana nieokreślonymi sprzecznościami w wyglądzie przyjezdnej.

— Pewno trudno było zostawić rodzinę, żeby przejechać taki kawał drogi — zauważyła z tępawą przebiegłością.

— Nie mam żadnej rodziny — odrzekła krótko Rebeka.

— Więc pani nie jest...

— Nie jestem.

— Och! — zdziwiła się kobieta.

Rebeka popatrzyła przed siebie, na nurt rzeki.

Przeprawa trwała długo. Na tyle długo, że w końcu Rebeka sama stała się nieoczekiwanie rozmowna. Odwróciła się do towarzyszki podróży i spytała, czy zna ona mieszkającą w Ford Village wdowę po Johnie Dencie.

— Jej mąż zmarł jakieś trzy lata temu — dodała tytułem wyjaśnienia.

Towarzyszka podróży poruszyła się gwałtownie. Zbladła, po czym oblała się rumieńcem i rzuciła dziwne spojrzenie mężowi, który przyglądał się rozmawiającym z pewną pozbawioną emocji przenikliwością.

— Tak, chyba znam — wyjąkała w końcu.

— Otóż muszę powiedzieć, że jego pierwsza żona była moją siostrą — powiedziała Rebeka z miną osoby dzielącej się wiadomościami niezwykłej wagi.

— Naprawdę? — spytała słabym głosem kobieta. Jej spojrzenie posłane mężowi pełne było wątpliwości i strachu.

Mężczyzna z dezaprobatą pokręcił głową.

— Jadę właśnie do niej, żeby zabrać moją siostrzenicę Agnes do siebie do domu — wyjawiła Rebeka, na co kobieta tak mocno się wzdrygnęła, że nie uszło to uwagi przyjezdnej.

— Co się stało? — spytała.

— Nie, nie, nic takiego — odparła kobieta z wzrokiem utkwionym w męża, który niczym chińska nakręcana zabawka wolno kręcił głową.

— Czy moja siostrzenica jest chora? — spytała Rebeka, nagle pełna podejrzeń.

— Nie, nie jest chora — odpowiedziała skwapliwie jej rozmówczyni, po czym wstrzymała oddech.

— Kiedy pani się z nią widziała?

— Niech no pomyślę... nie widziałam jej już od jakiegoś czasu — odrzekła kobieta i znowu wstrzymała oddech.

— Pewnie wyrosła z niej piękna panna, jeśli tylko wdała się w moją siostrę. Była z niej naprawdę piękna kobieta — powiedziała z zadumą Rebeka.

— Tak, chyba rzeczywiście wyrosła na ładną dziewczynę — odpowiedziała drżącym głosem towarzyszka podróży.

— A jaka jest ta druga żona?

Kobieta zerknęła na twarz męża, patrzącego na nią ostrzegawczo, i nie odrywając od niego wzroku, odpowiadała zdławionym głosem:

— Chyba... jest miła — bąknęła. — Ja... nie wiem... tak mi się wydaje. Ja... nie widuję jej zbyt często.

— Było mi przykro, że John tak szybko ponownie się ożenił — powiedziała Rebeka — ale pewnie chciał, żeby ktoś prowadził mu dom, no i Agnes wymagała opieki. Gdy jej matka zmarła, moje położenie nie pozwalało mi, żebym zabrała ją do siebie. Musiałam opiekować się matką i pracowałam w szkole. Teraz matka odeszła, a pół roku temu zmarł mój wuj i zostawił mi nieduży majątek, więc odeszłam ze szkoły i przyjechałam po Agnes. Pomyślałam, że może wyjedzie ze mną, chociaż pewnie jej macocha jest dobrą kobietą i zawsze o nią dbała.

Mężczyzna ostrzegawczo pokręcił głową, patrząc na żonę — było to dosyć złowieszcze.

— Pewnie tak — przytaknęła tamta.

— John pisał mi zawsze, że jest piękną kobietą — dodała Rebeka.

W tym samym momencie prom ze zgrzytem dobił do brzegu.

Wdowa po Johnie Dencie przysłała po szwagierkę wóz z zaprzęgiem. Kiedy Rebeka, na furmance z załadowanym też jej kufrem, minęła małżeństwo z łodzi, kobieta rzekła z wyrzutem:

— Zdaje mi się, że trzeba jej było powiedzieć, Thomasie.

— Niech się sama dowie — odparł mężczyzna. — Nie pchaj nosa między drzwi, bo ci go przytrzasną, Mario.

— Myślisz, że coś zobaczy? — spytała kobieta, drżąc spazmatycznie i przewracając oczami ze strachu.

— Zobaczy! — odparł z flegmatyczną drwiną mąż. — Jakby tam było coś do zobaczenia.

— Och, Thomasie, mówią, że...

— Na Boga, nie przekonałaś się jeszcze, że to co mówią, to prawie same kłamstwa?

— Ale jeśli to prawda, a ona ma słabe nerwy, to ze strachu może stracić rozum — zawołała kobieta, wpatrując się z niepokojem w wyprostowaną postać Rebeki siedzącą w wozie znikającym za wzniesieniem pagórkowatej drogi.

— Rozum, który tak łatwo stracić, nie jest wiele wart — oświadczył mężczyzna. — A ty się w to nie mieszaj, Mario.

Tymczasem Rebeka jechała wozem, siedząc obok płowowłosego chłopca, który jej zdaniem nie wyglądał na zbyt bystrego. Zadała mu pytanie, a on nie zareagował. Powtórzyła je, na co odpowiedział pełnym zdumienia i pozbawionym sensu mruknięciem. W końcu dała mu spokój, upewniwszy się tylko, że wie, jak nie zjechać z drogi.

Pokonali około pół mili, minęli rynek miasteczka i przejechali jeszcze kawałek, gdy chłopak ściągnął wodze z nagłym „Prrr!”, zatrzymując zaprzęg przed bardzo dobrze utrzymanym domem. Był on niegdyś jednym z budynków typowych dla okolicy, małym i białym, z dachem rozciągającym się z jednej strony nad otwartym gankiem i malutkim występem w kształcie litery L z tyłu, po prawej stronie. Teraz jednak wyglądał inaczej — dzięki oknom mansardowym i oknu wykuszowemu po stronie bez ganku, rzeźbionej poręczy na schodach wejściowych i nowoczesnym, drewnianym drzwiom.

— Czy to dom Johna Denta? — spytała Rebeka.

Chłopiec był oszczędny w słowach niczym filozof. W odpowiedzi jedynie przerzucił lejce przez grzbiet konia, oparł stopę o dyszel i wyskoczył z wozu, a następnie przeszedł na jego tył po kufer. Rebeka także wysiadła i ruszyła w kierunku domu. Jego pomalowane na biało ściany lśniły świeżością; okiennice miały nieskazitelny kolor jabłkowej zieleni; przystrzyżony trawnik był gładki jak aksamit i ozdobiony rosnącymi w równych odstępach kępkami hortensji i trzciny kwiatowej.

— Zawsze miałam przeświadczenie, że John Dent był zamożnym człowiekiem — zauważyła z zadowoleniem Rebeka. — Zapewne Agnes sporo odziedziczyła. Sama mam dostatecznie dużo, ale pieniądze przydadzą się na jej edukację. Będzie mogła korzystać z pewnych przywilejów.

Chłopak ciągnął kufer po wysypanej drobnym żwirem ścieżce, zanim jednak dotarł do schodów prowadzących na ganek, jako że dom stał na wzniesieniu, otworzyły się frontowe drzwi i ukazała się w nich jasna, kędzierzawa głowa przystojnej kobiety o bardzo okazałej posturze. Posągowa postać uniosła spódnicę z czarnego jedwabiu, ukazując obszerną falbanę halki z nakrochmalonej koronki, i zatrzymała się w oczekiwaniu na Rebekę. Uśmiechnęła się łagodnie — jej różowa twarz z podwójnym podbródkiem się rozciągnęła, a na policzkach pojawiły się dołeczki, jednak niebieskie oczy pozostały czujne i wyrachowane. Wyciągnęła dłoń do Rebeki, gdy ta weszła po schodach.

— Wy to pewnie panna Flint — powiedziała gospodyni.

— Tak, to ja — odpowiedziała Rebeka, zauważając ze zdumieniem dziwny wyraz twarzy kobiety, pełen lęku i wyzywający zarazem.

— Dostałam wasz list dopiero dziś rano — oznajmiła pani Dent pewnym głosem. Jej wielka twarz była jednolicie różowa, a niebieskie jak porcelana oczy spoglądały jednocześnie napastliwie i tajemniczo.

— Tak? Nie spodziewałam się raczej, że dojdzie tak prędko — odparła Rebeka. — Czułam, że nie mogę czekać z przyjazdem na odpowiedź. Uznałam, że mój krótki pobyt nie będzie dla pani zbyt wielkim ciężarem, sądząc z tego, co John do mnie pisywał o swoim położeniu, i kiedy tak nieoczekiwanie dostałam ten spadek, poczułam, że po prostu muszę przyjechać po Agnes. Przypuszczam, że puści ją pani. Wie pani, w końcu to moja krew, a z panią naturalnie nie jest spokrewniona, choć pewnie przywiązała się pani do niej. Widziałam jej portrecik i wiem, jaka słodka musi z niej być dziewczyna, poza tym John zawsze mawiał, że wygląda jak jej matka, a Grace była piękną kobietą, skoro była moją siostrą...

Panna Flint urwała; ze zdziwieniem i przerażeniem wbiła wzrok w drugą kobietę. Wielka, przystojna postać o jasnych włosach stała bez słowa, sina, chwytając powietrze, z ręką przyciśniętą do serca i ustami rozchylonymi w strasznej karykaturze uśmiechu.

— Źle się pani czuje? — krzyknęła Rebeka, podchodząc bliżej. — Czy podać pani wody?

W tym momencie pani Dent z wielkim wysiłkiem doszła do siebie.

— To nic takiego — powiedziała. — Czasami mam takie... ataki. Już mi przeszło. Może wejdziecie do środka, panno Flint?

Gdy mówiła, na jej twarz powrócił piękny, intensywnie różowy kolor, a jej niebieskie oczy, nieprzejrzyste jak turkus, spotkały się ze wzrokiem gościa — ukazując błękit, lecz ukrywając wszystko inne.

Rebeka ruszyła w ślad za gospodynią, a chłopiec, który cały czas czekał bez ruchu, wniósł po schodach kufer. Zanim jednak przeszli przez drzwi, stało się coś dziwnego. W ogródku na wzniesieniu, blisko słupa ganku, rósł wielki różany krzew, a na nim, mimo późnej pory roku, kwitła jedna mała, czerwona róża o idealnym kształcie.

Rebeka spojrzała na nią, na co pani Dent szybko wyciągnęła rękę.

— Nie zrywajcie mi tylko tej róży! — krzyknęła obcesowo.

Rebeka wyprostowała się ze sztywną godnością.

— Nie mam w zwyczaju zrywać kwiatów innych ludzi bez pozwolenia — mówiąc te słowa, nagle drgnęła i na chwilę zapomniała o urażonej dumie, gdyż stało się coś niezwykłego. Krzew róży nieoczekiwanie poruszył się gwałtownie, jakby pod wpływem porywu wiatru, mimo że dzień był wyjątkowo spokojny. Nie zadrżał ani jeden liść hortensji rosnących w ogródku blisko róży.

— Co, u licha... — zaczęła Rebeka, lecz urwała i wstrzymała oddech na widok oblicza gospodyni. Choć była to twarz, sprawiała w pewien sposób wrażenie desperacko zaciśniętej dłoni skrywającej jakąś tajemnicę.

— Wejdźcie do środka! — przemówiła pani Dent ochrypłym głosem, który zdawał się płynąć z jej piersi bez udziału organów mowy. — Wejdźcie do domu. Marznę na dworze.

— Co sprawia, że ten krzew róży się porusza, chociaż nie ma wiatru? — spytała Rebeka, drżąc z nieokreślonego lęku, nie tracąc jednak rezonu.

— Nie widzę, żeby się ruszał — odrzekła spokojnie kobieta. Gdy to mówiła, krzew rzeczywiście był nieruchomy.

— Poruszał się — stwierdziła Rebeka.

— Teraz się nie rusza — powiedziała pani Dent. — Trudno mi znajdować wytłumaczenie dla wszystkiego, co się rusza na dworze. Za dużo mam do roboty.

Powiedziała to z lekceważeniem i pewnością siebie, z prowokującym, niezachwianym spojrzeniem utkwionym najpierw w krzew, a potem w Rebekę, po czym weszła do domu.

— Dziwnie to wyglądało — upierała się Rebeka, ale poszła za gospodynią, a za nimi chłopiec z kufrem.

Wnętrze urządzono ze zbytkiem, a zdaniem kierującej się niezbyt wyszukanym gustem Rebeki nawet elegancko. Były tam strzyżone dywany, koronkowe zasłony i mnóstwo lśniącej tapicerki i polerowanego drewna.

— Naprawdę dobrze się pani powodzi — zauważyła Rebeka po tym, jak oswoiła się trochę z nowym otoczeniem i obie kobiety usiadły przy stoliku do herbaty.

Pani Dent wpatrywała się w nią zza swego posrebrzanego serwisu z niewzruszonym samozadowoleniem.

— Tak, to prawda — powiedziała.

— Wymieniła pani wszystkie rzeczy na nowe? — spytała niepewnie Rebeka, pamiętając z zazdrością o ślubnej wyprawie zmarłej siostry.

— Tak — odrzekła pani Dent. — Nigdy nie należałam do osób, które chcą trzymać rzeczy po zmarłych, i miałam dosyć własnych pieniędzy, więc nie byłam dłużna Johnowi. Wystawiłam te stare klamoty na licytację. Niewiele za nie dostałam.

— Przypuszczam, że zachowała pani niektóre z nich dla Agnes. Gdy dorośnie, na pewno zechce mieć coś, co należało do jej biednej matki — powiedziała lekko oburzona Rebeka.

Prowokujące spojrzenie błękitnych oczu pani Dent stało się bardziej intensywne.

— Parę rzeczy zostało na strychu — odparła.

— Zapewne będą dla niej cenną pamiątką — zauważyła Rebeka. Mówiąc, wyjrzała przez okno. — Czy już nie czas, żeby wróciła do domu? — spytała.

— Ano tak — odpowiedziała beztrosko pani Dent — ale gdy odwiedza Addie Slocum, zapomina, kiedy powinna wrócić.

— Czy Addie Slocum to jej bliska przyjaciółka?

— Bliska jak każda inna.

— Może będziemy mogły ją zapraszać do nas w odwiedziny, kiedy Agnes już ze mną zamieszka — rzekła z zadumą Rebeka. — Pewnie na początku będzie tęskniła za domem.

— Pewno tak — zgodziła się pani Dent.

— Czy nazywa panią matką? — spytała Rebeka.

— Nie, mówi do mnie „ciociu Emelino” — odpowiedziała sucho kobieta. — Mówiliście, że kiedy wybieracie się do domu?

— Za mniej więcej tydzień, jak sądzę, jeśli Agnes będzie gotowa tak prędko — odrzekła Rebeka ze zdziwioną miną.

Pomyślała, że nie zostanie ani dnia dłużej niż to konieczne, po tak niegościnnym przyjęciu.

— Och, jeśli o to chodzi, to czy będzie gotowa, nie ma znaczenia — zauważyła pani Dent. — Możecie wracać do domu, kiedy poczujecie, że trzeba, a ona dołączy później.

— Sama?

— Czemu nie? Jest już dużą dziewczyną, a podróż nie wymaga przesiadki.

— Moja siostrzenica pojedzie do domu razem ze mną, nie będzie podróżować samotnie; a jeśli nie mogę poczekać na nią tutaj, w domu, który był domem jej matki, a mojej siostry, wynajmę pokój w miasteczku — odrzekła ciepłym głosem Rebeka.

— Och, możecie się tu zatrzymać tak długo, jak zechcecie. Miło mi was gościć — oznajmiła pani Dent.

W tym momencie Rebeka drgnęła.

— Oto i ona! — oznajmiła nagle drżącym z radości głosem. Nikt nie miał pojęcia, jak bardzo pragnęła zobaczyć siostrzenicę.

— Nie spóźniła się tak bardzo, jak się spodziewałam — powiedziała pani Dent i jej twarz ponownie przeszła tę dziwną, subtelną zmianę, po czym znowu przybrała kamienny, beznamiętny wyraz.

Rebeka wpatrywała się w drzwi, czekając, aż się otworzą.

— Gdzie ona jest? — spytała po chwili.

— Pewnie zatrzymała się w przedsionku, żeby zdjąć kapelusz — podzieliła się przypuszczeniem pani Dent.

Rebeka czekała.

— Czemu tu nie wchodzi? To niemożliwe, żeby zdjęcie kapelusza zajmowało jej tyle czasu.

W odpowiedzi pani Dent nagle podniosła się sztywno i energicznym ruchem otworzyła drzwi.

— Agnes! Agnes! — zawołała, po czym odwróciła się i spojrzała na gościa. — Nie ma jej.

— Widziałam, jak przechodziła pod oknem — powiedziała zdumiona Rebeka.

— Musiało się wam wydawać.

— Wiem, że ją widziałam — upierała się kobieta.

— To niemożliwe.

— A jednak. Najpierw ujrzałam cień przesuwający się po suficie, potem zobaczyłam jej odbicie... — Wskazała na lustro nad stojącym naprzeciwko kredensem. — ...a później ten cień minął okno.

— Jak wyglądała w lustrze?

— Jak mała dziewczynka, z jasnymi włosami jakby falującymi nad czołem.

— Nie mogliście jej tam zobaczyć.

— Czy Agnes tak nie wygląda?

— Mniej więcej, ale oczywiście nie widzieliście jej. Tak bardzo o niej myśleliście, że wydało się wam, że ją widzicie.

— Pani _też_ się tak wydawało.

— Myślałam, że widzę jakiś cień mijający okno, ale musiało mi się zdawać. Nie weszła do domu, bo inaczej już byśmy ją widziały. I tak wiedziałam, że jeszcze za wcześnie, żeby wróciła od Addie Slocum...

Gdy Rebeka kładła się w końcu do łóżka, Agnes jeszcze nie było w domu. Panna Flint wcześniej postanowiła, że nie uda się na spoczynek, póki dziewczyna się nie pojawi, ale teraz była bardzo zmęczona i tłumaczyła sobie, że jest niemądra. Poza tym pani Dent podzieliła się przypuszczeniem, że Agnes mogła pójść z Addie Slocum na wieczorek organizowany przez parafię. Gdy Rebeka zaproponowała, by po nią posłać z wiadomością, że przyjechała jej ciotka, pani Dent zaśmiała się znacząco.

— O, to się przekonacie, że młode dziewczyny niechętnie porzucają zgromadzenia towarzyskie z udziałem chłopców, by zobaczyć ciotkę — powiedziała.

— Ona jest za młoda. — W głosie panny Flint pobrzmiewało niedowierzanie i oburzenie.

— Ma szesnaście lat — odparła pani Dent — i zawsze interesowała się chłopcami.

— Gdy u mnie zamieszka, spędzi w szkole cztery lata, zanim pomyśli o chłopcach — oświadczyła Rebeka.

— Zobaczymy — zaśmiała się kobieta.

Po położeniu się do łóżka, panna Flint długo leżała, nie śpiąc — nasłuchiwała, czy pod oknem nie rozlegnie się dziewczęcy śmiech i chłopięcy głos; w końcu jednak zasnęła.

Następnego ranka wcześnie zeszła na dół. Pani Dent, która nie trzymała służby, zajęta była przygotowywaniem śniadania.

— Czy Agnes nie pomaga pani przy śniadaniu? — spytała Rebeka.

— Nie, pozwalam jej pospać dłużej — odpowiedziała krótko pani Dent.

— O której wczoraj wróciła?

— Nie wróciła do domu.

— Co?

— Nie wróciła do domu. Została u Addie. Często tak robi.

— Nie przesyłając żadnej wiadomości?

— Och, wiedziała, że nie będę się martwić.

— A kiedy będzie w domu?

— Cóż, myślę, nie niedługo się pojawi.

Rebeka była niespokojna, ale starała się tego nie okazywać, ponieważ nie widziała żadnego uzasadnionego powodu do niepokoju. Czy fakt, że jedna młoda dziewczyna zatrzymała się na noc u drugiej, wystarczał do wszczynania alarmu?

Nie zjadła wiele na śniadanie. Później wyszła na mały ganek, mimo skrywanych wysiłków gospodyni, by ją powstrzymać.

— Może przeszlibyście się do ogrodu na tyłach domu? Tam jest naprawdę ładnie... widok na rzekę — powiedziała.

— Wyjdę raczej tutaj — odrzekła panna Flint. Miała swój cel: wypatrywać nieobecnej siostrzenicy.

Po chwili Rebeka wpadła do domu i popędziła przez salon do kuchni, gdzie pani Dent właśnie gotowała obiad.

— Ten krzak róży! — wyrzuciła z siebie.

Pani Dent obróciła się i spojrzała na nią.

— Co z nim?

— Rusza się.

— I co z tego?

— Nie ma dziś ani podmuchu wiatru.

Pani Dent odwróciła się, podrzucając jasnowłosą głową w wyjątkowy, charakterystyczny jedynie dla siebie sposób.

— Jeśli myślicie, że mogę tracić czas na zastanawianie się nad takimi bzdurami jak... — zaczęła, ale panna Flint przerwała jej, krzycząc i biegnąc do drzwi.

— Nareszcie jest! — zawołała.

Pchnęła drzwi, otwierając je na oścież, a wtedy, dziwnym trafem, do środka wpadł podmuch wiatru, który podrzucił jej siwe włosy i z głośnym szelestem zdmuchnął kartkę papieru ze stołu na podłogę — nikt się jednak nie pojawił.

— Nikogo tu nie ma — powiedziała Rebeka.

Spojrzała zmieszana na gospodynię, która opuściła głośno wałek na kawał ciasta.

— Nikogo nie słyszałam — powiedziała spokojnie.

— _Widziałam, jak ktoś mija to okno!_

— Znów się wam wydawało.

— _Wiem,_ że kogoś widziałam.

— To niemożliwe. Zamknijcie te drzwi.

Panna Flint usłuchała polecenia. Usiadła przy oknie i wyjrzała na jesienne podwórze z zakrzywioną ścieżką prowadzącą do drzwi kuchennych.

— Co tu tak mocno pachnie różami? — spytała po chwili. Wciągała powietrze nosem.

— Nie czuję nic oprócz tej gałki muszkatołowej.

— To nie gałka.

— Nie czuję nic innego.

— Jak pani myśli, gdzie jest Agnes?

— Och, może z Addie wybrała się promem do Porter’s Falls. Często tak robi. Addie ma tam ciotkę i kuzyna, naprawdę ładnego chłopca.

— Pani zdaniem pojechała do nich?

— Może i tak. Nie będę się nad tym głowić.

— Kiedy powinna wrócić do domu?

— Oj, nie wcześniej niż po południu.

Rebeka czekała z całą cierpliwością, na jaką było ją stać. Wciąż powtarzała sobie, że wszystko jest w porządku, że sytuacja jest zupełnie normalna i że pani Dent nic nie może na to poradzić, postanowiła jednak, że jeśli Agnes nie wróci tego popołudnia, trzeba będzie po nią posłać.

Gdy wybiła czwarta, ze zdecydowaniem podniosła się z krzesła. Wcześniej ukradkiem obserwowała onyksowy zegar stojący na kominku w salonie i postanowiła sobie, że jeśli Agnes nie pojawi się w domu do tej właśnie godziny, będzie się domagać, by po nią posłano. Teraz wstała i stanęła przed panią Dent, która oderwała wzrok od robótki ręcznej i spojrzała na nią chłodno.

— Już dłużej nie zamierzam czekać — oznajmiła panna Flint. — Przyjechałam tu aż z Michigan, żeby zobaczyć się z córką mojej rodzonej siostry i zabrać ją do domu. Jestem tu od wczoraj, od dwudziestu czterech godzin, i nawet jej nie widziałam. Teraz się z nią zobaczę. Chcę, żeby pani po nią posłała.

Pani Dent zwinęła haft i podniosła się z kanapy.

— Cóż, nie dziwię się wam — powiedziała. — Najwyższy czas, żeby Agnes wróciła do domu. Sama zaraz po nią pójdę.

Rebeka westchnęła z ulgą. Nie wiedziała, jakie konkretnie były jej podejrzenia czy obawy, zdawała sobie jednak sprawę, że jej dotychczasowa postawa była antagonistyczna, czy nawet oskarżająca, dlatego teraz poczuła się wyraźnie lepiej.

— Byłoby miło z pani strony — powiedziała z wdzięcznością i znowu usiadła na krześle, podczas gdy pani Dent wyjęła szal i małą, białą chustkę na głowę. — Nie trudziłabym pani, ale naprawdę czuję, że nie mogę już dłużej czekać, żeby się z nią zobaczyć — dodała przepraszająco.

— Och, to żaden kłopot — rzuciła pani Dent, wychodząc. — Nie dziwię się wam, już dość się naczekaliście.

Rebeka siadła przy oknie i patrzyła przez nie z zapartym tchem, póki pani Dent, wracając, nie przeszła przez podwórze — sama. Podbiegła do drzwi i zobaczyła, tym razem jednak ledwie zwracając na to uwagę, że krzew róży ponownie gwałtownie się poruszał, choć nic innego nie dawało dowodów nawet najlżejszego podmuchu.

— Gdzie ona jest? — zawołała.

Pani Dent zaśmiała się przez sztywne usta, wspinając się po schodach na ganek.

— Dziewczęta zawsze będą takie same — oznajmiła. — Pojechała z Addie do Lincoln. Addie ma tam wuja. Pracuje jako konduktor w tym pociągu i dał im bilety. Zatrzymają się na kilka dni u ciotki Addie, Margaret. Pani Slocum powiedziała, że Agnes przed odjazdem nie miała czasu zajść do domu i spytać mnie o pozwolenie, więc ona sama zadecydowała i zgodziła się na ten wyjazd, i...

— Czemu nie przyszła, żeby pani o tym powiedzieć? — Rebeka była zła, choć wolna od podejrzeń. Nie rozumiała nawet, dlaczego się złości.

— Och, właśnie sadziła winorośl. Wybierała się tutaj od razu po domyciu rąk do czysta. Słyszała, że mam gościa, a ręce naprawdę nieźle sobie ubrudziła. Trzymała je nad siarkowymi zapałkami.

— I mówi pani, że Agnes zamierza zatrzymać się tam na parę dni? — powtórzyła rozkojarzona Rebeka.

— Tak, do czwartku, jak mówiła pani Slocum.

— A jak daleko jest stąd do Lincoln?

— Jakieś pięćdziesiąt mil. Dla Agnes to prawdziwa gratka. Siostra pani Slocum to bardzo miła kobieta.

— Przez to mój powrót do domu mocno się opóźni.

— Jeśli uważacie, że nie możecie czekać, wyszykuję ją i wyprawię, kiedy tylko będę mogła — powiedziała ze słodyczą w głosie pani Dent.

— Zaczekam — oznajmiła ponuro Rebeka.

Obie kobiety ponownie usiadły i pani Dent zajęła się na powrót swoim haftem.

— Może są jakieś jej ubrania wymagające dokończenia czy naprawy? — spytała w końcu z desperacją Rebeka. — Gdybym mogła zająć się szyciem dla niej...

Pani Dent wstała skwapliwie i przyniosła z szafy zwoje białej tkaniny.

— Proszę — powiedziała. — Może zechcecie przyszyć koronkę do tej koszuli nocnej. Miałam zagonić do tego Agnes, ale ucieszy się, że ją to ominie. Zanim wyjedzie, powinna mieć tę koszulę i jeszcze jedną. Nie chcę jej wysyłać bez porządnej bielizny.

Rebeka chwyciła małą, białą część garderoby i gorączkowo zajęła się szyciem.

Tej nocy zbudziła się z głębokiego snu trochę po dwunastej i przez chwilę leżała, starając się oprzytomnieć i zastanawiając się, czego nasłuchuje. W końcu odkryła, że to fortepianowe takty popularnej wówczas „Modlitwy dziewicy” płynące z salonu na parterze. Zerwała się, narzuciła szal na koszulę nocną i drżąc, zbiegła na dół. W salonie nikogo nie było; pianino stało zamknięte. Pobiegła do sypialni pani Dent i zawołała histerycznie:

— Emelino! Emelino!

— O co chodzi? — rozległ się z łóżka głos gospodyni. Był surowy, a przy tym zupełnie przytomny.

— Kto... kto grał w salonie „Modlitwę dziewicy”?

— Nikogo nie słyszałam.

— Ktoś tam był.

— Nic nie słyszałam.

— Mówię pani, że ktoś tam był. Ale teraz... _Nikogo tam nie ma._

— Nic nie słyszałam.

— A ja tak... ktoś grał na pianinie „Modlitwę dziewicy”. Czy Agnes wróciła do domu? _Muszę to wiedzieć._

— Oczywiście, że nie wróciła — odpowiedziała pani Dent podniesionym głosem. — Oszaleliście chyba na punkcie tej dziewczyny. Ostatni prom z Porter’s Falls przybił, zanim położyłyśmy się spać. Oczywiście, że nie wróciła.

— Ja słyszałam...

— Przyśniło się wam.

— Nie, wtedy nie spałam.

Rebeka wróciła do swego pokoju i tej nocy nie zgasiła już lampy.

Następnego ranka obserwowała panią Dent czujnym wzrokiem, płonącym tłumionym zdenerwowaniem. Wciąż otwierała usta, jakby chciała coś powiedzieć, po czym marszczyła brew i mocno je zaciskała. Po śniadaniu poszła na górę i po chwili wróciła na dół ze swoim płaszczem i czepkiem.

— Hm, cóż, Emelino — odezwała się — proszę mi powiedzieć, gdzie mieszkają Slocumowie.

Gospodyni rzuciła jej dziwne, długie spojrzenie spod półprzymkniętych powiek. Właśnie dopijała kawę.

— A na co to wam? — spytała.

— Wybieram się do nich, żeby dowiedzieć się, czy mieli wiadomości od córki i Agnes od czasu ich wyjazdu. Nie podoba mi się to, co słyszałam tej nocy.

— Na pewno się to wam przyśniło.

— Nie ma dla mnie znaczenia, czy mi się to śniło, czy nie. Agnes grywa „Modlitwę dziewicy” na pianinie? Muszę to wiedzieć.

— A jeśli tak? Czasem chyba gra. Sama nie wiem. I tak trudno to nazwać grą, dziewczyna nie ma słuchu.

— Tej nocy też nie brzmiało to najlepiej. Nie lubię takich historii. Nie jestem przesądna, ale nie podoba mi się to. Wychodzę. Gdzie mieszkają Slocumowie?

— Pójdziecie drogą przez most, obok starego młyna, a potem skręcicie w lewo; to tam jedyny dom, następny jest pół mili dalej. Na pewno traficie. Obok stoi stodoła ze statkiem pod żaglami na dachu.

— No dobrze, idę. Niepokoję się.

Około dwóch godzin później Rebeka wróciła. Miała wypieki na policzkach i błędny wzrok.

— Byłam tam — powiedziała. — W domu nie ma żywej duszy. Coś się jednak stało.

— Co takiego?

— Nie wiem. Coś. Zeszłej nocy dostałam ostrzeżenie. Nie było tam żywej duszy. Jakby wszyscy pojechali do Lincoln.

— A widzieliście się z kimś, żeby się dowiedzieć? — spytała pani Dent ze źle skrywanym niepokojem.

— Zagadnęłam kobietę mieszkającą przy zakręcie drogi. Jest głucha jak pień. Pewnie pani wie. Słuchała, gdy krzyczałam, że chcę się dowiedzieć, gdzie są Slocumowie, na co powiedziała: „Pani Smith tu nie mieszka”. Na drodze nikogo nie spotkałam, a w sąsiedztwie nie ma innych domów. Jak pani myśli, co to znaczy?

— Nie wydaje mi się, żeby to wiele znaczyło — odparła flegmatycznie gospodyni. — Pan Slocum pracuje na kolei jako konduktor, więc i tak musiał wyjechać, a kiedy go nie ma, pani Slocum często wychodzi wcześnie i spędza cały dzień u siostry w Porter’s Falls. Trudniej ją zastać w domu niż Addie.

— I nie sądzi pani, że coś się stało? — spytała Rebeka z nieufnością topniejącą wobec rozsądnych wyjaśnień.

— Na Boga, nie!

Rebeka poszła na górę, by odłożyć na miejsce swój płaszcz i czepek, zbiegła jednak z powrotem na dół, nie zdejmując ich.

— Kto był w moim pokoju? — wyrzuciła z siebie, łapiąc oddech. Twarz miała białą jak ściana.

Pani Dent również zbladła, patrząc na nią.

— O co wam chodzi? — spytała powoli.

— Gdy weszłam na górę, znalazłam tę... małą koszulę nocną... Agnes na... łóżku, rozłożoną. Była... _Rozłożona._ Rękawy stykały się ze sobą na gorsie, a między nimi leżała ta mała, czerwona róża. Emelino, o co chodzi? Emelino, co się stało? Och!

Gospodyni zabrakło tchu; ciężko sapiąc, próbowała złapać oddech. Chwyciła się oparcia krzesła. Rebeka, sama tak roztrzęsiona, że ledwo trzymała się na nogach, przyniosła jej szklankę wody.

Gdy tylko pani Dent doszła do siebie, rzuciła na swego gościa przedziwne spojrzenie pełne lęku, przerażenia i wrogości.

— Dlaczego tak mówicie? — spytała twardym głosem.

— Bo ta koszula właśnie tak leży.

— Bzdura. Zrzuciliście ją i po prostu tak upadła.

— Trzymałam ją złożoną w szufladzie komody.

— To niemożliwe.

— A kto zerwał tę czerwoną różę?

— Idźcie lepiej spojrzeć na krzak — odparła na to krótko pani Dent.

Rebeka spojrzała na nią; usta jej się otworzyły. Wypadła z pokoju. Kiedy wróciła, jej oczy zdawały się wychodzić z orbit. (W międzyczasie pospieszyła na górę, po czym wróciła, chwiejąc się na nogach i przytrzymując poręczy.)

— Chcę wiedzieć, co to wszystko znaczy — zażądała.

— Co wszystko?

— Róża jest na krzewie, zniknęła z mojego łóżka! Czy w tym domu straszy, u licha?

— Nic mi nie wiadomo, żeby w jakimś domu straszyło. Nie wierzę w takie rzeczy. Czy rozum wam odjęło? — mówiła pani Dent z rosnącą pewnością siebie. Na policzki powróciły jej rumieńce.

— Nie — odpowiedziała krótko Rebeka. — Jeszcze nie straciłam rozumu, ale stracę, jeśli to dłużej potrwa. Zanim zapadnie noc, dowiem się, gdzie jest ta dziewczyna.

Pani Dent zmierzyła ją wzrokiem.

— Co zamierzacie zrobić?

— Jadę do Lincoln.

Blady uśmiech triumfu pojawił się na szerokiej twarzy pani Dent.

— Nie możecie — powiedziała gospodyni. — Nie ma żadnego pociągu.

— Nie ma pociągu?

— Zgadza się, nie ma żadnego popołudniowego pociągu z Falls do Lincoln.

— Więc wieczorem wybiorę się jeszcze raz do Slocumów.

Rebeka jednak nie poszła do Slocumów; rozpadała się taka ulewa, że stopniało nawet jej zdecydowanie, a poza tym miała ze sobą tylko najlepsze suknie. Później, wieczorem, przyszedł list z miasteczka w Michigan, które opuściła niemal przed tygodniem. Pochodził od jej kuzynki, kobiety niezamężnej, która została w jej domu, by się nim zaopiekować podczas jej nieobecności. Był to miły, nie budzący większych emocji list, przynajmniej na początku, i mówił głównie o tym, że kuzynka tęskniła za Rebeką; miała nadzieję, że pogoda i zdrowie jej dopisują; a jej przyjaciółka, pani Greenaway, dołączyła do niej, gdyż ona czuła się samotna pierwszej nocy w domu; miała nadzieję, że Rebeka nie będzie miała nic przeciwko temu, mimo że wcześniej nie było o tym mowy, ponieważ nie zdawała sobie sprawy z tego, że będąc sama, może się denerwować. Kuzynka miała wielkie skrupuły, stąd ten list. Rebeka, mimo zdenerwowania, uśmiechała się, czytając go, póki nie rzuciła okiem na postscriptum. Dopisane było inną ręką, rzekomo owej przyjaciółki, pani Hanny Greenaway, informującej, że kuzynka spadła ze schodów w piwnicy, złamała biodro i jest w ciężkim stanie, oraz błagającej Rebekę o natychmiastowy powrót, jako że ona sama cierpi na reumatyzm i nie jest w stanie odpowiednio się nią zaopiekować, a nie udało jej się znaleźć nikogo do pomocy.

Panna Flint spojrzała na panią Dent, która dosyć późno pojawiła się z listem w jej pokoju; było wpół do dziesiątej i przed jej przyjściem Rebeka zamierzała się położyć.

— Jak dostarczono ten list? — spytała.

— Przyniósł go pan Amblecrom — odparła gospodyni.

— Kto to?

— Poczmistrz. Często przynosi przychodzące późno listy. Wie, że nie mam kogo po nie posłać. Dostarczył mi list mówiący o waszym przyjeździe. Mówił, że płynął z żoną tym samym promem, co wy.

— Pamiętam go — odpowiedziała krótko Rebeka. — A w tym liście jest zła wiadomość.

Twarz pani Dent przybrała poważny, pytający wyraz.

— Tak, moja kuzynka Harriet spadła ze schodów w piwnicy... zawsze były niebezpieczne... i złamała biodro, więc muszę jutro wracać do domu pierwszym pociągiem.

— Co też mówicie! Strasznie mi przykro.

— Wcale nie jest pani przykro! — rzuciła Rebeka z taką miną, jakby miała nagle się zerwać. — Cieszy się pani. Nie wiem dlaczego, ale się pani cieszy. Z jakiegoś powodu chce się pani mnie pozbyć, odkąd tu przyjechałam. Nie wiem, dlaczego. Dziwna z pani kobieta. Teraz ma pani to, czego chciała, i mam nadzieję, że jest pani zadowolona.

— Jak możecie tak mówić?

Pani Dent powiedziała to lekko urażonym głosem, ale jej oczy jaśniały.

— Mówię tak, jak jest. Cóż, jutro rano wyjeżdżam i chcę, żeby pani wysłała do mnie Agnes Dent, gdy tylko dziewczyna wróci do domu. Proszę już na nic nie czekać. Niech pani spakuje takie ubrania, jakie Agnes ma, i nie odkłada wyjazdu nawet, żeby je zacerować, i kupi jej bilet. Zostawię pieniądze, a pani niech ją do mnie wyśle. Nie musi się przesiadać. Gdy tylko pojawi się w domu, proszę ją wsadzić do pierwszego pociągu!

— Proszę bardzo — odpowiedziała kobieta. Jej twarz miała wyraz ukrywanego rozbawienia.

— I niech pani na pewno to zrobi.

— Proszę bardzo, Rebeko.

Następnego ranka panna Flint wyruszyła w podróż. Gdy dwa dni później dotarła na miejsce, zastała kuzynkę w doskonałym zdrowiu. Dowiedziała się ponadto, że przyjaciółka nie dopisała postscriptum do listu kuzynki. Rebeka wróciłaby do Ford Village kolejnego dnia, była jednak zbyt zmęczona i miała nadszarpnięte nerwy. Nie była w stanie ruszyć się z łóżka. Zapadła na pewien rodzaj lekkiej gorączki, wywołany zdenerwowaniem i trudami podróży. Mogła jednak pisać, napisała więc do Slocumów, ale nie otrzymała odpowiedzi. Napisała również do pani Dent; wysłała nawet liczne telegramy — na próżno. W końcu napisała do poczmistrza. Odpowiedź nadeszła pierwszą pocztą. List był krótki, zwięzły i na temat. Pan Amblecrom, poczmistrz, był bardzo oszczędny w słowach, zwłaszcza w listach.

„Szanowna pani,” pisał, „list otrzymałem. Nie ma już Slocumów w Ford Village. Wszyscy umarli. Addie dziesięć lat temu, jej matka dwa lata później, ojciec pięć. Dom stoi pusty. Mówi się też, że pani Johnowa Dent zaniedbywała pasierbicę. Dziewczynka zachorowała. Nie dostała żadnego lekarstwa. Miał być proces. Ale za mało dowodów. W domu podobno straszy. Dziwne rzeczy widać i słychać. Pani siostrzenica, Agnes Dent, zmarła rok temu, mniej więcej o tej porze roku.

Z poważaniem,

Thomas Amblecrom”.CIENIE NA ŚCIANIE

Wieczorem przed śmiercią Edwarda Henry miał z nim ostrą wymianę zdań w gabinecie — powiedziała Caroline Glynn.

Była starszą, wysoką i nieprzyjemnie chudą kobietą o wyblakłej twarzy. Mówiła nie z goryczą, lecz z groźną surowością. Rebeka Anna Glynn, młodsza i tęższa, o różowej skórze przezierającej spomiędzy falujących zwojów siwych włosów, westchnęła potwierdzająco. Siedziała, cała w czarnych jedwabnych falbanach, w kącie sofy i przewracała przerażonymi oczami, patrząc na swe siostry — to na Caroline, to na panią Stephenową Brigham, która niegdyś była Emmą Glynn, najpiękniejszą z całego rodzeństwa. Odznaczała się ona okazałą, w pełni rozkwitłą urodą; wielki fotel bujany wypełniała wspaniałą masą kobiecości; cały czas się kołysała, czemu towarzyszył szept jej czarnych jedwabi i trzepot czarnych koronek. Nawet wstrząs związany ze śmiercią (jako że w tym domu spoczywało przed pochówkiem ciało jej brata Edwarda) nie mógł zakłócić spokoju, który emanował z jej sposobu bycia. Bolała nad stratą brata — był on najmłodszy z rodzeństwa i zawsze za nim przepadała — ale Emma Brigham pośród cierpień tego świata nigdy nie traciła z oczu znaczenia własnej osoby. Zawsze pamiętała o poczuciu własnej stabilności wśród zmiennych kolei losu i bez względu na okoliczności nosiła się z godnością.

Jednak nawet w jej przypadku opanowany po mistrzowsku wyraz pogody ducha ustąpił z twarzy wobec oświadczenia siostry Caroline oraz przerażonego i zmartwionego westchnienia, jakie wydała z siebie w odpowiedzi ich siostra Rebeka Anna.

— Henry mógłby chyba hamować swoją złość, gdy biedny Edward był tak bliski kresu swych dni — powiedziała Emma z szorstkością, która lekko zniekształciła różane wygięcie jej pięknych ust.

— Oczywiście nie _wiedział —_ szepnęła Rebeka Anna omdlałym głosem, dziwnie nie pasującym do wyglądu; oczy same zwracały się w jej stronę, by upewnić się, czy to rzeczywiście z tej szerokiej piersi wydobył się ten słaby pisk.

— Oczywiście, że nie wiedział — powtórzyła szybko Caroline. Odwróciła się do siostry i rzuciła jej dziwne, ostre, podejrzliwe spojrzenie. — Skąd miałby wiedzieć? — spytała, po czym wzdrygnęła się, jakby w reakcji na możliwą odpowiedź. — Oczywiście wszystkie wiemy, że nie mógł — stwierdziła tonem kończącym dyskusję, ale jej blada twarz stała się jeszcze bledsza niż przedtem.

Rebeka ponownie westchnęła. Jej zamężna siostra, pani Emma Brigham, siedziała teraz wyprostowana w fotelu; przestała się kołysać i bacznie przyglądała się obu kobietom, a jej twarz nagle ukazała pewne rodzinne podobieństwo. Przy tej samej intensywności uczuć uwypuklały się podobne rysy i teraz wspólne pochodzenie trzech sióstr było widoczne na pierwszy rzut oka.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: