Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Presja - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
2 lutego 2022
Ebook
39,00 zł
Audiobook
39,00 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Presja - ebook

Detektyw sierżant Helen Weeks jest przekonana, że ma przed sobą kolejny rutynowy dzień w pracy. Jednak zakupy w sklepiku, który odwiedzała od dawna, kończą się inaczej niż zwykle. Policjantka staje się zakładniczką zdesperowanego sklepikarza, który przeżył osobistą tragedię. Jego syn trafił za zabójstwo do więzienia i tam niedługo potem popełnił samobójstwo. Zbolały ojciec nie wierzy w taką desperację syna i za wszelką cenę pragnie dociec prawdy. Zmusza Helen, aby skontaktowała się z detektywem inspektorem Tomem Thorne’em, i daje mu ultimatum – albo przyprowadzi mu osobę, która zamordowała jego syna, albo poleje się krew i Helen Weeks oraz jeszcze jeden zakładnik, młody pracownik banku, zapłacą życiem za nieudolność policji. Thorne nie ma wyboru, musi odnaleźć mordercę. Zadanie wcale nie będzie łatwe, a czasu jest coraz mniej...

Mark Billingham należy do czołówki autorów powieści kryminalnych. Od kilku lat zdobywa najważniejsze brytyjskie nagrody literackie. Za postać inspektora Toma Thorne'a, uznanego za najciekawszego detektywa, został uhonorowany nagrodą Sherlocka. Wszystkie thrillery Billinghama trafiają na najwyższe miejsca bestsellerów "Sunday Timesa".

 

(Tom Thorne: Tom 10)

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788742860182
Rozmiar pliku: 809 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Guma do żucia i czekolada, a może również butelka wody na wypadek słonecznych dni, jakie zdarzają się od wielkiego dzwonu. Gazeta na drogę do pracy i pół minuty nieobowiązującej pogawędki w oczekiwaniu na wydanie reszty.

Nic, o co warto by się zabijać.

Helen Weeks będzie powtarzać to sobie wielokrotnie, zanim wszystko się skończy. W ciągu tych godzin spędzonych na gapieniu się w czarną dziurę, z której śmierć mogła się wyłonić szybciej, niż nastąpiłoby kolejne uderzenie jej serca. Albo zanim przestałoby bić. W tych jakby żywcem wyjętych z horroru, zdających się toczyć w zwolnionym tempie minutach zawarte były kolejne dni i bezsenne noce. Podczas gdy mężczyzna, który mógł ją zabić w każdej chwili, pokrzykiwał sam do siebie kilka metrów od niej lub siedział w sąsiednim pomieszczeniu.

Jeszcze nie nadszedł mój czas. Jeszcze nie umrę.

To nie jest czas, aby moje dziecko straciło matkę...

Guma do żucia to był nawyk, dzięki temu miała co robić i mogła zapomnieć o fajkach, które odstawiła dwa lata temu, kiedy zaszła w ciążę. Gazeta pozwalała nie patrzeć na ludzi siedzących naprzeciw niej w pociągu, o ile tylko miałaby dość szczęścia, by znaleźć wolne miejsce, a nie stać w ścisku obok tłuściocha w tandetnym garniturze, pachnącego tanim płynem po goleniu. Czekolada była jej słabostką tak po prostu. Z czasów, kiedy po urodzeniu synka usilnie starała się zrzucić wagę i udało się jej to, choć nie do końca. Próbowała radzić sobie jakoś z tym nałogiem: parę kostek do kawy, jedna lub dwie po lunchu, a reszta wieczorem na deser. Taki miała zwykle plan, ale niemal zawsze brał w łeb, kiedy tylko siadała przy komputerze albo jeśli sprawa, nad którą pracowała, okazywała się wyjątkowo nieprzyjemna, zanim jeszcze pociąg dojeżdżał, po czternastu minutach, na dworzec Streatham.

A nieprzyjemnych spraw było sporo.

Zdjęła gazetę ze stojaka przy drzwiach i nim stanęła przy ladzie, pan Akhtar już sięgał po jej ulubioną gumę do żucia i czekoladę. Uśmiechnął się i pomachał do niej, trzymając je w dłoni, kiedy podeszła. To samo, co zwykle. Ich mały, prywatny żarcik.

– Jak tam synek? – zapytał.

Pan Akhtar był niskim, przedwcześnie łysiejącym mężczyzną, który niemal przez cały czas się uśmiechał. Rzadko nosił coś innego niż ciemne spodnie, białą koszulę i sweter, choć kamizelka mogła być brązowa lub granatowa. Helen uznała, że zapewne jest młodszy, niż na to wygląda; jej zdaniem miał pięćdziesiąt parę lat.

– Świetnie – odparła Helen.

Zorientowała się, że klient, którego widziała, jak przeglądał czasopisma, kiedy weszła, teraz stanął za nią. Mężczyzna, wysoki, czarnoskóry trzydziestolatek, zerkał na okładki czasopism dla panów, na najwyższych półkach, ale kiedy zobaczył wchodzącą do sklepiku Helen, natychmiast przeniósł wzrok na prasę hobbystyczną i motoryzacyjną.

– Taak, świetnie – powtórzyła.

Akhtar uśmiechnął się, pokiwał głową i podał jej paczkę gumy do żucia oraz czekoladę.

– Ale to ciężka harówka, prawda?

Helen wywróciła oczami i odpowiedziała:

– Czasami.

W rzeczywistości nie miała prawie żadnych problemów z Alfiem. Był wyjątkowo bystry. Uśmiechnęła się, przypominając sobie, jak jej roczny synek gaworzył wesoło, kiedy odprowadzała go do opiekunki pół godziny temu. Niemal przez cały czas okazywał radość i wesołość, a kiedy coś było nie tak, natychmiast ją o tym informował. Miał charakterek po Paulu, uznała Helen, podobnie jak oczy.

A może tylko oszukiwała samą siebie?

– Było warto, tak?

– Absolutnie – potwierdziła.

– Może mi pani wierzyć, będzie tylko gorzej.

– Och, niech pan nawet tak nie mówi. – Śmiejąc się, podała mężczyźnie dwie jednofuntowe monety i zaczekała na czterdzieści trzy pensy reszty, jak co dzień.

Kiedy Akhtar wyjmował bilon z kasy, Helen usłyszała dzwonek przy drzwiach. Zobaczyła, jak mężczyzna unosi wzrok, i usłyszała głosy, zuchwałe i buńczuczne, gdy do sklepiku weszła grupa nastolatków. Rozejrzała się dokoła. Było ich trzech: jeden czarny i dwóch białych. Wszyscy pewni siebie.

– Proszę – rzekł Akhtar.

Podał Helen resztę, ale ani na moment nie odrywał wzroku od trzech chłopaków, a jego głos brzmiał ciszej niż przed chwilą. Zanim Helen odwróciła się do niego, zobaczyła, jak chłopcy podchodzą do lodówki z napojami i śmiejąc się oraz przeklinając, otwierają drzwiczki.

Cieszą się, że mają widownię, pomyślała.

– Zapowiada się ładny dzień.

– To dobrze – mruknął Akhtar.

Wciąż stał w bezruchu, spoglądając w stronę lodówki.

– To nie potrwa długo.

Helen wrzuciła drobne do portmonetki, a złożoną gazetę do torebki. Usłyszała, jak mężczyzna za nią robi przeciągły wydech; najwyraźniej nie mógł się już doczekać, kiedy zostanie obsłużony. Otworzyła usta, by powiedzieć „Do zobaczenia jutro”, gdy pan Akhtar nachylił się do niej, po czym skinął głową w stronę trzech nastolatków i wyszeptał:

– Nie cierpię tych gnojków.

Helen znów się rozejrzała wokoło. Nastolatkowie grzebali w lodówce, wyjmując z niej puszki i wstawiając je z powrotem. Śmiali się i przepychali między sobą. Jeden z nich, który wchodząc, ściągnął ze stojaka gazetę, opierał się o stojak z pocztówkami okolicznościowymi i wertował ją ostentacyjnie.

Mężczyzna stojący za Helen wymamrotał:

– Na miłość boską.

Nie była pewna, czy był to wyraz frustracji, że kazano mu czekać, czy rozdrażnienia na zachowanie nastolatków przy lodówce.

– Hej – powiedział Akhtar.

Helen odwróciła się do kontuaru, usłyszała syk otwieranej puszki i zobaczyła, że oblicze pana Akhtara nagle spochmurniało.

– Ej!

Kolejny syk i teraz już dwóch nastolatków popijało colę z puszek, podczas gdy trzeci wyrzucił podartą gazetę i sięgnął do lodówki, aby wziąć jedną colę dla siebie.

– Musicie za nie zapłacić – zawołał Akhtar.

– Zapomniałem portfela – odparł jeden z chłopaków.

Dwaj pozostali wybuchnęli śmiechem i przybili żółwika.

Biały chłopak, który czytał gazetę, opróżnił puszkę i ją zgniótł.

– A jak nie zapłacimy, to co? – Rozłożył szeroko ręce w zuchwałym geście. – Wybuchniesz?

– Musicie zapłacić.

Helen spojrzała na Akhtara. Dostrzegła poruszające się mięśnie jego żuchwy, opuszczone wzdłuż boków ramiona, dłonie zaciśnięte w pięści. Zrobiła niewielki krok w prawo, aby ją zauważył, i pokręciła głową.

Odpuść.

– Wynocha z mojego sklepu – zawołał Akhtar.

Oczy białego chłopaka wydawały się małe i martwe, kiedy upuścił zgniecioną puszkę i ruszył wolno w stronę lady. Wsunął jedną rękę do kieszeni bluzy z kapturem.

– Zmuś nas – wycedził.

Z tyłu za nim jego kumple rzucili prawie puste puszki na podłogę, resztki napoju rozlały się po posadzce.

– Sorki – mruknął jeden z nich.

Nagle Helen zrobiło się sucho w ustach. Włożyła rękę do torebki i zacisnęła dłoń na portfeliku, gdzie znajdowała się jej służbowa odznaka. To była tylko brawura nastolatków, tak w każdym razie sądziła. Jedno błyśnięcie odznaką, parę ostrych słów i gnojki zmyłyby się stąd w okamgnieniu.

– Osama chyba się sfajdał.

W tej samej chwili włączył się zawodowy instynkt Helen, owładnęło nią znacznie silniejsze przeświadczenie. Bądź co bądź chłopak mógł mieć w kieszeni nóż. Wiedziała, że nie może zakładać niczego z góry, i zdawała sobie sprawę z tego, co może spotkać niedoszłych bohaterów. Znała jednego z funkcjonariuszy służb pomocniczych z Forest Hill, który kilka miesięcy temu upomniał czternastolatka za rzucenie puszki na ziemię. Funkcjonariusz wciąż leżał podłączony do respiratora.

Rok czy dwa lata temu też była taka.

Teraz jednak ma dziecko...

– Sklepik twój, ale kraj nie.

Mężczyzna, który czekał, by go obsłużono, przysunął się do niej. Czy próbował ochronić ją, czy siebie? Tak czy owak ciężko oddychał, a kiedy się odwróciła, zobaczyła, że lustrował wzrokiem drzwi, rozważając, czy pobiec w ich stronę.

Zastanawiał się, czy powinien coś zrobić.

Tak jak ona.

– Jeśli nie macie przy sobie plecaka wyładowanego materiałami wybuchowymi, to zachowujecie się jak cioty.

Biały chłopak postąpił jeszcze krok w stronę lady. Uśmiechnął się i otworzył usta, aby coś jeszcze powiedzieć, ale zamilkł, kiedy zobaczył, że pan Akhtar wyjął spod lady kij bejsbolowy.

Jeden z chłopaków przy lodówce zagwizdał ironicznie i mruknął z przekąsem:

– Oj, uważaj.

Sprzedawca okazał się zdumiewająco szybki.

Helen przesunęła się w stronę końca lady, jednak dalej już nie mogła się wycofać z uwagi na stojącego za nią mężczyznę, i patrzyła w osłupieniu, jak Akhtar wyskakuje zza kontuaru i wymachuje dziko kijem bejsbolowym.

– Precz stąd! Won, ale już!

Biały chłopak wycofywał się szybko, wciąż trzymając rękę w kieszeni, podczas gdy jego kumple odwrócili się i rzucili w stronę drzwi, strącając po drodze z półek puszki i pudełka z płatkami. Wykrzykiwali pogróżki i zapowiadali, że wrócą, a jeden z nich zawołał, iż w sklepiku i tak śmierdzi curry.

Kiedy ostatni z nich wybiegł na ulicę, wciąż miotając przekleństwa i groźby oraz wykonując obsceniczne gesty, Akhtar z trzaskiem zamknął drzwi. Sięgnął do kieszeni po klucze i przekręcił zamek, po czym oparł się czołem o szybę. Ciężko dyszał.

Helen postąpiła krok w jego stronę, pytając go, czy dobrze się czuje.

Na zewnątrz jeden z chłopaków kopnął w witrynę i splunął na szybę. Strużka zaczęła ściekać po szkle, obok reklam nauki ogrodnictwa, gry na gitarze i masażu, kiedy kumple odciągnęli chłopaka na bok.

– Zgłoszę to – powiedziała Helen. – Wszystko jest zarejestrowane na nagraniu z kamery przemysłowej, więc nie ma się czym przejmować. – Spojrzała na niedużą kamerę nad ladą i zorientowała się, że prawdopodobnie była to atrapa. – Mogę podać dokładne rysopisy całej trójki. Wie pan, że jestem policjantką, więc...

Wciąż odwrócony do niej plecami Akhtar pokiwał głową i ponownie zaczął gmerać przy kluczach.

– Panie Akhtar?

Kiedy sprzedawca znowu się odwrócił, trzymał w dłoni rewolwer.

– Jezu – wyszeptał mężczyzna stojący obok Helen.

Głośno przełknęła ślinę, próbując zapanować nad drżeniem nóg i głosem.

– Co pan...?

W tej samej chwili Akhtar zaczął krzyczeć i kląć na całe gardło, bezceremonialnie wyjaśniając Helen i drugiemu klientowi, co się stanie, jeżeli nie będą wykonywać jego poleceń. Jednak przekleństwa w jego ustach zabrzmiały dość niezręcznie, jak kwestia wypowiadana przez kiepskiego aktora.

Albo niegroźne kłamstewko.

– Zamknijcie się! – zawołał. – Morda w kubeł lub zaraz was tu, kurwa, pozabijam.2

– Na miłość boską, mówi się espresso – oburzył się Tom Thorne. – Espresso.

Mężczyzna, który rzecz jasna nie mógł go usłyszeć, z entuzjazmem opowiadał o tym, że nie jest w stanie rozpocząć dnia bez właściwego zastrzyku nieodzownej kofeiny. Raz jeszcze powtórzył to bluźniercze słowo, a Thorne walnął dłonią w kierownicę.

– Nie ekspresso, ty bucu. W tym słowie nie ma cholernego ks...

Stojąc w korku w godzinach szczytu i w żółwim tempie pełznąc na północ, ku Haverstock Hill, Thorne spojrzał w prawo i zobaczył przyglądającą mu się kobietę siedzącą za kierownicą sportowego mercedesa. Uśmiechnął się i uniósł brwi. Kiedy się odwróciła, burknął:

– A idź w cholerę.

Miał nadzieję, że widząc go mówiącego do siebie, kobieta pomyśli, że rozmawiał przez komórkę z zestawem głośnomówiącym, ale ona najwyraźniej wzięła go za mamroczącego pod nosem świra.

– Zakładam, że dobre mocne ekspresso daje ekstrakopa na dobry początek ekstradnia, czyż nie?

Szukając czegoś lepszego, jakiejś muzyki, zaczął manipulować gałką przy radiu. Ostatecznie poprzestał na słodkich folkowych klimatach, łagodnym ciepłym głosie i piosence, która wydała mu się znajoma.

Pokrzykiwanie na radio było zapewne jeszcze jedną oznaką starzenia, uznał Thorne. Jedną z wielu. Znajdowało się na samym szczycie listy starczych ułomności, wraz z lekką utratą słuchu w prawym uchu i przekonaniem, że w telewizji naprawdę nie ma teraz nic ciekawego do oglądania. I z zastanawianiem się, dlaczego nastolatkom podoba się noszenie spodni z krokiem na wysokości kolan.

Piosenka się skończyła, a didżej radośnie poinformował go, jaka to stacja radiowa.

Słuchanie Programu Drugiego też plasowało się wysoko na tej liście!

Zmiana zdania w różnych kwestiach czy temperamentu również była dla niego niewykonalna. Thorne doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale też bywały takie dni, kiedy mógł nawet przyznać, że obstawianie przy swoim niekoniecznie oznacza coś złego. Mógł zaakceptować zmianę zachodzącą stopniowo, prawie niedostrzegalnie, lecz rzadko czuł się swobodnie, gdy odbywała się choćby odrobinę gwałtowniej. Nawet jeśli było to konieczne. Ostatnio w jego życiu zaszło zbyt wiele zmian, niektóre były nadal w toku, a on wciąż nie potrafił sobie z nimi poradzić.

Przystosować się do nich.

Ruszył trochę zbyt ostro spod świateł, klnąc w żywy kamień, gdy jego stopa ześlizgnęła się z mało jeszcze znajomego pedału gazu.

Choćby ten cholerny samochód.

Ostatecznie zamienił swoje ukochane BMW CSi rocznik 1975 na dwuletnie series 5, pewniejszy model, do którego łatwiej mógł dostać części w razie potrzeby. Jak dotąd auto było pierwszą i jedyną rzeczą, z którą ostatecznie się pożegnał, ale czekały go jeszcze inne, drastyczniejsze zmiany. Jego mieszkanie w Kentish Town miesiąc temu zostało wystawione na sprzedaż, lecz wciąż wymagało drobnych renowacji, a potencjalni nabywcy jakoś nie ustawiali się w kolejce do obejrzenia nieruchomości. Poza tym, mimo iż od wielu tygodni wypytywał tu i tam, szukając po cichu okazji, nie udało mu się jak dotąd załatwić przeniesienia do innego wydziału.

No i jeszcze sprawa z Louise...

Wszystkie, bynajmniej niezbyt przyjemne, zmiany w życiu Thorne’a wydawały się mało znaczące w porównaniu z tą. Samochód, mieszkanie, praca. Sporo zmian w jego życiu nastąpiło w związku z tym, co się stało z Louise.

Rozstali się ostatecznie przed kilkoma miesiącami, a ich związek trwał ponad dwa lata. Przez połowę tego czasu było lepiej, niż którekolwiek z nich tego oczekiwało, a na pewno o niebo lepiej, niż zdarza się w związkach funkcjonariuszy policji. Jednak jako para nie byli dostatecznie silni, by poradzić sobie z utratą dziecka. Żadne z nich nie potrafiło dać drugiej stronie potrzebnej pociechy, oboje cierpieli więc osobno i zapłacili za to słoną cenę. Louise była święcie oburzona, że Thorne z pozoru o wiele łatwiej radził sobie z bólem i cierpieniem obcych ludzi, a on borykał się z poczuciem winy, iż poronienie Louise nie zdruzgotało go tak bardzo, jak powinno. Zanim poczucie winy się wypaliło, a Thorne wreszcie przyznał, jak bardzo chciał zostać ojcem, dla nich obojga było już za późno.

Łączył ich sporadyczny seks, lecz nawet i to się wypaliło. Louise zebrała się w końcu na odwagę, by powiedzieć to, co było konieczne, ale Thorne już od jakiegoś czasu się tego spodziewał. Czuł, że ich rozstanie zbliża się wielkimi krokami, zanim ich uczucia staną się zbyt mroczne i destrukcyjne.

Oboje zatrzymali swoje mieszkania, co jeszcze bardziej wszystko ułatwiało. Z mieszkania Thorne’a w Kentish Town Louise zabrała kosz na bieliznę wypchany ciuchami i kosmetykami, a on opuścił jej mieszkanie z torbą podróżną, paroma puszkami piwa i pudełkiem płyt kompaktowyh. Pożegnali się uściskiem, ale równie dobrze mógłby być to uścisk dłoni. Ładując torbę i resztę rzeczy do bagażnika samochodu, Thorne stwierdził, że może to właściwy moment, aby dokonać innych zmian.

Aby zacząć od nowa...

Skręcił w stronę Finchley i niemal natychmiast znów stanął w korku. Zostało niewiele ponad osiem kilometrów, ale od Hendon i Becke House wciąż dzieliło go dobre pół godziny jazdy. Od Becke House, siedziby Sekcji Zachodniej Wydziału Zabójstw.

– Dlaczego, u licha, chcesz zmienić pracę?

Kilka tygodni temu wybrał się na piwo z Philem Hendricksem, a pochodzący z Manchesteru patolog jak zawsze nie wahał się wyrazić swojej opinii.

Thorne pokręcił głową, ale i tak go wysłuchał. Cenił zdanie Hendricksa zarówno w sprawach zawodowych, jak dotyczących jego życia prywatnego, bo patolog był poniekąd jego najlepszym przyjacielem.

Jedynym przyjacielem – jak niezmiennie powtarzał mu Hendricks.

– Dlaczego nie?

– Bo to nie jest... konieczne. Nie jest niezbędne. Zupełnie jakbym, przeprowadzając autopsję jakiegoś nieszczęśnika, któremu ktoś wpakował dwanaście kul w głowę, stwierdził, na marginesie, że facet miał zwężone arterie i lekką wadę serca i mogło to mieć coś wspólnego z jego śmiercią.

– Upiłeś się – mruknął Thorne.

– Po prostu tego już za wiele, ot i wszystko. Tylko dlatego, że się z kimś rozstałeś, nie znaczy, że powinieneś wszystko zmienić. Samochód... tak! Jak najbardziej! To cholerstwo było pieprzoną śmiertelną pułapką. Nie twierdzę też, że nie powinieneś przeprowadzić się do nowego mieszkania. Znajdziemy ci coś fajniejszego niż nora, w której teraz się kisisz, i wybiorę się z tobą, żebyś kupił jakieś naprawdę porządne meble, ale czy musisz rozglądać się za nową robotą?

– To wszystko jest ze sobą powiązane.

– Wszystko, czyli co?

– Nowy początek – odparł Thorne. – Nowy rozdział, czy jak to się mówi w takich sytuacjach.

– Jesteś bardziej pijany niż ja.

Potem przeszli na rozmowę o piłce nożnej i żałosnym życiu seksualnym Thorne’a, ale zdawał sobie sprawę, że Hendricks miał rację, i od tej pory myślał głównie o tym. Chociaż nadal wierzył, że postępuje słusznie, szukając nowych wyzwań, na samą myśl o odejściu z wydziału zabójstw czuł się nieswojo. Natura tej pracy i powszechnie stosowana polityka chronienia własnego tyłka sprawiały, że ciężko było o atmosferę wzajemnego zaufania między członkami zespołu. Thorne nauczył się cenić relacje, jakie miał z ludźmi, z którymi pracował na co dzień. Z ludźmi, których lubił i szanował. Oczywiście zdarzali się idioci, ale to detal.

Lepsze znane niebezpieczeństwo niż nieznane.

W radiu Chris Evans rozzłościł go niemal tak bardzo jak facet od „ekspresso”, więc je wyłączył. Włączył za to odtwarzacz i przejrzał zawartość dziesięciopłytowego zestawu, który miał akurat dostępny. Podkręcił dźwięk, gdy rozległy się pierwsze, znajome dźwięki gitary i szorstki głos zaczął śpiewać.

Johnny Cash, Ain’t No Grave.

– Skoro już tak się zaangażowałeś w te zmiany – powiedział Hendricks – może mógłbyś coś zrobić z tą swoją słabością do kretyńskiej kowbojskiej muzyki.

Thorne uśmiechnął się, przypominając sobie zbolały wyraz twarzy przyjaciela, i mozolnie ruszył naprzód przez zakorkowane ulice w stronę biura.

Nie zamierza korzystać z pierwszej okazji, jaka się nawinie. Istniało spore prawdopodobieństwo, że długo nie nadarzy się nic odpowiedniego, żaden stosowny wakat, a do tej pory będzie mógł przecież zmienić zdanie.

Na razie będzie robił swoje i cierpliwie czekał, co się wydarzy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: