Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Więcej niż seks - ebook

Data wydania:
31 października 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Więcej niż seks - ebook

Seks wyzwala, ale też zniewala. Czy życie bez zobowiązań to recepta na szczęście?

 

Zuzanna, Marta i Anka to młode, piękne i inteligentne mieszkanki współczesnej Warszawy.

Zuzanna pracuje w agencji reklamowej i żyje w przekonaniu, że miłość nie istnieje. Ma wielu kochanków i traktuje seks jak filiżankę dobrego cappuccino. Marta jest stomatolożką, która wolny czas spędza poza stolicą w towarzystwie przypadkowych mężczyzn. Anka to wyjątkowo atrakcyjna archeolożka, która oddana fascynującej ją pracy, nawet nie myśli, by zacząć się z kimś spotykać. Zuzanna i Marta stosują zasadę trzech randek. Każdy z ich romansów kończy się po trzech spotkaniach. Dzięki temu się nie zaangażują i nie pozwalają, by ktoś je zranił.

Wszystko się jednak zmieni, gdy w życie trzech przyjaciółek wkroczy Michał. Randki, kluby, alkohol i przypadkowy seks nagle przestaną mieć znaczenie.

Lekka, zabawna i erotycznie odważna powieść opisuje nocne życie stolicy i kobiet, które będą musiały zmierzyć się z prawdziwym uczuciem.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8034-794-5
Rozmiar pliku: 594 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Czy ktoś ci kie­dyś obie­cał, że świat bę­dzie piękny jak w re­kla­mie? Je­śli na­wet, to i tak nie do­trzy­mał słowa. Bi­lans suk­ce­sów i po­ra­żek mi­ło­snych za­wsze wy­gląda tak samo. Sza­lona noc i zde­chły po­ra­nek. Fa­cet z ma­rzeń oka­zuje się nu­dzia­rzem. A ten, który nie jest nu­dzia­rzem, to cy­niczny oszust. I tak co week­end, żeby nie wyjść z wprawy i przy­pad­kiem nie uwie­rzyć, że może być ina­czej. Ży­cie ero­tyczne tego mia­sta ma się do­brze, go­rzej z uczu­cio­wym. Ale jego chyba nikt nie po­trze­buje. Zero zo­bo­wią­zań, bez­piecz­nie i bez eu­fo­rii. Tylko tak daje się prze­trwać w tym świe­cie, który po­żre wszystko, a po­tem z nie­sma­kiem wy­pluje. Więc bez hi­ste­rii. I tak w końcu wra­casz do ży­wych.

Zu­zanna jest do­sko­na­łym wy­two­rem tej rze­czy­wi­sto­ści. Ide­alny ma­te­riał na ty­go­dniowy ro­mans. Wie, że mi­łość nie ist­nieje, bo gdyby ist­niała, nie by­łoby klu­bów i tej ca­łej reszty, czyli wol­nego seksu. Tańca go­do­wego jed­nej nocy i szyb­kiego speł­nie­nia. Wszech­obec­nego oszu­stwa i de­kla­ro­wa­nej cy­nicz­nie uczci­wo­ści: Zu­zanna trak­tuje seks jak do­bry obiad, i tyle.

Nie chce się z ni­kim wią­zać, bo nikt jej ni­gdy nie po­wie­dział, że to się może udać. Dla­tego ma wielu ko­chan­ków. Woli spra­wo­wać nad wszyst­kim kon­trolę. Nie­raz tylko się de­ner­wuje, gdy ktoś ła­mie sche­mat, bo sama wy­znaje że­la­zną za­sadę: znik­nąć pierw­sza z ho­ry­zontu. To gra, która ni­gdy się nie nu­dzi. Ważne tylko, kto bę­dzie górą. Na­grodą nie jest mi­łość, lecz sa­tys­fak­cja. Jej przy­ja­ciółki, Anka i Marta, my­ślą po­dob­nie. Złu­dze­nia na te­mat szczę­śli­wych za­koń­czeń, je­śli się ich szybko po­zbę­dziemy, prze­stają uwie­rać i z cza­sem za­czy­nają na­wet ba­wić. Jak do­bra aneg­dota o kimś in­nym. Byle nie o nas._Przy­ja­ciółki_

Zu­zanna pa­trzyła kry­tycz­nie na prawą stopę. Ma­lo­wa­nie pa­znokci jest sztuką, a ona, za­miast cier­pli­wie po­cze­kać, aż wy­schnie la­kier, rzu­ciła się w stronę dzwo­nią­cego te­le­fonu, prze­wra­ca­jąc po dro­dze wa­zon z kwia­tami sto­jący na ko­mo­dzie. Cze­kała na wia­do­mość od fa­ceta, któ­rego po­przed­niej nocy po­znała w klu­bie. Trzy randki. Na wię­cej nie mógł li­czyć. Trzeba trzy­mać się za­sad.

– Halo? – ode­zwała się to­nem za­re­zer­wo­wa­nym dla przy­szłych ko­chan­ków.

– Dziecko, co ci się stało, prze­zię­bi­łaś się? – usły­szała głos matki, która jak zwy­kle bez­błęd­nie zin­ter­pre­to­wała jej stan.

– Nie, mamo – wes­tchnęła, wpa­tru­jąc się w roz­ma­zany na pa­znok­ciu czer­wony la­kier. – Czy­tam książkę i prze­by­wam w in­nym świe­cie, wiesz, jak to jest.

Matka do­sko­nale wie­działa, bo nic in­nego nie ro­biła, poza oglą­da­niem ro­man­tycz­nych se­riali. Już dawno Zu­zanna obie­cała so­bie, że ni­gdy nie bę­dzie taka jak ona. Była świa­doma, czym grozi pój­ście w ślady matki. Ży­cie w świe­cie ilu­zji nie jest praw­dzi­wym ży­ciem. Ży­cie je się gar­ściami, naj­szyb­ciej, jak się da. Do­póki nie uciek­nie, a to, jak bły­ska­wicz­nie ucieka, miała oka­zję oglą­dać rok temu, od­wie­dza­jąc w szpi­talu umie­ra­ją­cego ojca. Do dziś bu­dzi się w nocy, wy­obra­ża­jąc so­bie wła­sną śmierć. I choć za­ko­pała głę­boko lęk, on cały czas do niej wraca. Ży­cie nie bę­dzie cze­kać. Nie tra­ciła więc ani chwili, tylko sza­lała na zwięk­szo­nych ob­ro­tach.

– Jak prze­czy­tasz, to mi po­ży­czysz, do­brze? – po­pro­siła matka. – A co ty wła­ści­wie, Zuza, czy­tasz? – za­in­te­re­so­wała się na­gle.

– Nie po­wiem! Bę­dziesz miała nie­spo­dziankę! Na pewno ci się spodoba – od­parła ze sztucz­nym oży­wie­niem Zu­zanna. – Mamo, nie mogę dłu­żej ga­dać. Cześć! – Odło­żyła słu­chawkę, nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź.

W domu za­pa­no­wała błoga ci­sza. Zu­zannę bo­lała głowa i na do­da­tek nie pa­mię­tała po­łowy tego, co działo się po­przed­niego wie­czoru. Miała bli­ski kon­takt z pod­łogą w ła­zience, to pewne. I do­stała hi­ste­rycz­nego ataku śmie­chu na wi­dok fa­ceta, który przez pół roku wy­sy­łał roz­pacz­liwe, pełne pre­ten­sji SMS-y, do­póki nie zro­zu­miał, że był je­dy­nie jej trzy­dnio­wym epi­zo­dem. Uwiel­biała sy­tu­acje, kiedy męż­czyźni my­śleli o niej po­waż­nie. Czy to ta­kie dziwne? Po­dział na płeć w tej aku­rat kwe­stii ma w so­bie do­kład­nie tyle sensu, co wy­bór czer­wo­nej lub zie­lo­nej su­kienki. W końcu i tak trzeba coś na sie­bie wło­żyć, więc to bez zna­cze­nia. In­te­li­gentne ko­biety zaj­mują się oba­la­niem ste­reo­ty­pów. Zu­zanna była in­te­li­gentna.

Naj­gor­sze oka­zy­wały się nie­dzielne po­ranki. Po pierw­sze, po­ja­wiała się bo­le­sna świa­do­mość nad­cią­ga­ją­cego po­nie­działku. Nie lu­biła rano my­śleć. Pew­nie znów, gdy tylko zjawi się ju­tro w agen­cji, do­wie się, że na pią­tek trzeba było przy­go­to­wać brie­fing, bo kre­atywny za­po­mniał, iż do­stali nowy kon­trakt. Po dru­gie, miała kaca, gdyż po­przed­niej nocy zde­cy­do­wa­nie za dużo wy­piła, w prze­ci­wień­stwie do Marty, świe­żej jak bu­łeczka z pie­karni i sza­le­ją­cej pew­nie do bia­łego rana. Jak zwy­kle nic po niej nie bę­dzie wi­dać.

Gdy się wczo­raj roz­sta­wały, przy­ja­ciółka za­śmie­wała się z dow­ci­pów wspól­nego zna­jo­mego, któ­rego je­dyną za­letą była do­bra kon­dy­cja. Przez cały wie­czór ra­czył je kosz­mar­nymi ka­wał­kami. Po­tem Marta po­szła w stronę me­tra, ener­gicz­nie stu­ka­jąc nie­bo­tycz­nie wy­so­kimi ob­ca­sami, jakby tej nocy w ogóle nie było. Całe szczę­ście, że Zu­zanna miesz­kała tak bli­sko ich ulu­bio­nego klubu.

Ku­pie­nie na kre­dyt apar­ta­mentu w domu przy parku, w sa­mym cen­trum War­szawy, było jedną z naj­lep­szych de­cy­zji w ży­ciu Zu­zanny. Dwa ta­rasy, ci­sza, spo­kój, zie­leń, sty­lowe me­ble – po­wód wiecz­nego zdzi­wie­nia jej zna­jo­mych – two­rzyły miej­sce, w któ­rym od­naj­dy­wała samą sie­bie. Ucie­kała przed ste­ryl­no­ścią i za żadne skarby nie przy­zna­łaby się ni­komu, że mi­ni­ma­li­styczne no­wo­cze­sne wnę­trza ko­ja­rzą jej się z salą ope­ra­cyjną, w któ­rej ni­gdy nie chciała się zna­leźć. Każdy ma w końcu swoje fo­bie. Na­wet Zu­zanna, choć wy­zwo­lona ze wszyst­kich za­ha­mo­wań, nie była od nich wolna.

Na szczę­ście nie czuła się sa­motna. Miała dwie przy­ja­ciółki. Każda z nich w jej oczach była kimś wy­jąt­ko­wym. Po­dzi­wiała Martę za to, że zde­cy­do­wała się skoń­czyć sto­ma­to­lo­gię i od kilku mie­sięcy pra­co­wała w jed­nej z naj­no­wo­cze­śniej­szych kli­nik w mie­ście. Pa­cjenci usta­wiali się w ko­lejce po piękny uśmiech, a per­wer­syjna pani dok­tor skła­dała ich w ofie­rze bó­stwu do­sko­na­ło­ści. Lą­do­wali w cy­try­no­wym fo­telu z wście­kle ma­li­no­wym opar­ciem, ufni, że ich ży­cie sta­nie się lep­sze. Ide­alny uśmiech był nie­od­zow­nym ele­men­tem w tańcu go­do­wym noc­nego ży­cia. Uza­leż­nie­nie lu­dzi bo­ga­tych od per­fek­cjo­ni­zmu oraz ich próż­ność gwa­ran­to­wały pani dok­tor wy­so­kie za­robki.

Marta była twarda. Dla­tego cza­sem po­rzu­cała na kilka dni swo­ich wy­znaw­ców i wy­jeż­dżała moż­li­wie naj­da­lej, by od­dać się nur­ko­wa­niu. Go­rące noce z miej­sco­wymi chłop­cami o nie­na­gan­nym uzę­bie­niu były tym, co przy­ja­ciółka lu­biła naj­bar­dziej. Pani sto­ma­to­log opra­co­wała także per­fek­cyjny spo­sób zdo­by­wa­nia pa­cjen­tów i zna­jo­mych za jed­nym za­ma­chem.

– Cze­kaj, cze­kaj, co się dzieje z twoją je­dynką? – szep­tała w ką­cie klu­bo­wej ła­zienki nowo po­zna­nej mo­delce.

– No nie mów, co z nią?! – od­po­wia­dała prze­ra­żona dziew­czyna, rzu­ca­jąc się w pa­nice do lu­stra.

Po­tem, w ra­mach ro­dzą­cej się przy­jaźni, Marta ła­ska­wie zga­dzała się przy­jąć pa­nienkę już w po­nie­dzia­łek. W po­nie­działki i wtorki pra­co­wała od rana do wie­czora. Po­chy­lona cier­pli­wie nad pa­cjen­tami, na­pra­wiała drobne usterki. Była le­ka­rzem i spo­wied­ni­kiem. Wie­działa, kto, z kim, za ile i dla­czego. Nie wie­rzyła w mi­łość, ale w końcu tylko głupcy w nią wie­rzą. Co in­nego przy­jaźń. Ta miała jesz­cze ja­kieś szanse w świe­cie, gdzie cy­nizm oka­zy­wał się więk­szą war­to­ścią niż szcze­rość. Szcze­rość ko­ja­rzyła się z nudą i ni­kogo nie krę­ciła.

W ży­ciu Zu­zanny ist­niała jesz­cze Anka – naj­bar­dziej sek­sowny ar­che­olog w mie­ście – pa­ła­jąca nie­wy­tłu­ma­czalną mi­ło­ścią do gro­bow­ców, ko­ścio­tru­pów, krypt i grot kry­ją­cych nie­zi­den­ty­fi­ko­wane szczątki.

Zu­zanna, Marta i Anka nie roz­sta­wały się od gim­na­zjum. Obie­cały so­bie wów­czas do­zgonną przy­jaźń i cał­ko­witą lo­jal­ność. Ma­jąc po dwa­dzie­ścia sześć lat, osią­gnęły nie­za­leż­ność fi­nan­sową, a ich słynne w to­wa­rzy­stwie wy­pady na mia­sto ni­gdy nie koń­czyły się ba­nal­nie. Wią­zały się z nimi więk­sze lub mniej­sze afery. Dziew­czyny, uczest­ni­cząc w ży­ciu noc­nym mia­sta, gło­siły wszem wo­bec, że są ży­wym do­wo­dem na ist­nie­nie w przy­ro­dzie praw­dzi­wej przy­jaźni mię­dzy ko­bie­tami i ma­ni­fe­sto­wały ją na każ­dym kroku. Przy­godni ko­chan­ko­wie oraz zna­jomi mó­wili o nich: Trzy Gra­cje i nie sta­rali się na­wet za­pa­mię­tać imion dziew­czyn.

Anka wy­ła­my­wała się ze sche­matu, nie sto­su­jąc za­sady trzech ran­dek. Nie upra­wiała seksu z nie­zna­jo­mymi. Była inna, a nie o to prze­cież cho­dzi w tej grze. Nikt jed­nak nie miał jej za złe dzi­wacz­nych za­sad, choć wielu sta­rało się je bu­rzyć. Była nie­zwy­kle atrak­cyjna i na pierw­szy rzut oka ni­czym się od przy­ja­ció­łek nie róż­niła. Do­piero po­tem oka­zy­wało się, że nie­ko­niecz­nie wy­lą­duje w cu­dzym łóżku albo w to­a­le­cie na szybki nu­me­rek.

Zu­zanna uśmiech­nęła się na wspo­mnie­nie wczo­raj­szego mo­no­logu sek­sow­nej pani ar­che­olog, która, sie­dząc na śli­skim ba­rze w krót­kich szor­tach nie­po­zo­sta­wia­ją­cych zbyt wiele miej­sca dla wy­ob­raźni, wy­gło­siła pło­mienną mowę w obro­nie we­sta­lek. Ktoś z obec­nych okre­ślił je mia­nem la­sek hip­no­ty­zo­wa­nych, po­tem wy­ko­rzy­sty­wa­nych przez fa­ce­tów w su­kien­kach, uda­ją­cych ka­pła­nów.

Anka za­zwy­czaj wda­wała się w dys­ku­sje, które z punktu wi­dze­nia przy­ja­ció­łek były nie­po­trzebne i ab­sur­dalne. Marta uwa­żała, że ona jest po pro­stu zbo­czona, ma­ni­fe­stu­jąc tak otwar­cie swoją mi­łość do hi­sto­rii. W re­zul­ta­cie pani ar­che­olog po­kłó­ciła się z cho­ler­nie przy­stoj­nym fa­ce­tem i stra­ciła ich zda­niem szansę na udaną noc. No ale, jak po­wta­rzała Zu­zanna, róż­niła się w tej kwe­stii od nich sa­mych i za nic miała zmar­no­waną oka­zję. Je­śli się ob­cuje z mu­miami, trudno pod­nie­cać się ży­wymi.

Za­wsze twier­dziły, że Anka nie po­trafi ko­rzy­stać z ży­cia. Choć trzeba uczci­wie przy­znać, że raz pró­bo­wała za­ufać męż­czyź­nie i jej nie wy­szło. Do­ko­nała wtedy na­uko­wej ana­lizy zja­wi­ska mi­ło­ści i stwier­dziła, że taki twór w przy­ro­dzie nie wy­stę­puje. W drob­nym ciele Anny krył się naj­bar­dziej za­twar­działy prze­ciw­nik ckli­wych kli­ma­tów i uczu­cio­wych de­kla­ra­cji bez po­kry­cia.

Za­wód mi­ło­sny był tym więk­szy, że chło­pak, w któ­rym się za­ko­chała, ukradł re­wo­lu­cyjny ar­ty­kuł jej au­tor­stwa na te­mat ży­cia co­dzien­nego kró­lo­wej Hat­szep­sut i opu­bli­ko­wał tekst pod wła­snym na­zwi­skiem. Praw­dziwy z niego du­pek i zło­dziej. A po­tem uciekł na je­den z ame­ry­kań­skich uni­wer­sy­te­tów w glo­rii chwały, aby kraść tam da­lej. Trudno te­raz ocze­ki­wać, aby Anka, przy nada­rza­ją­cej się oka­zji, rzu­cała się w ra­miona każ­demu bro­da­temu ar­che­olo­gowi lub gład­kiemu la­lu­siowi z klubu. Ża­den z tych ga­tun­ków fa­ce­tów jej nie krę­cił.

Zu­zanna uśmiech­nęła się na wspo­mnie­nie dzi­kiej awan­tury na pew­nej pre­mie­rze fil­mo­wej, kiedy drugi re­ży­ser usi­ło­wał we­pchnąć ich skrom­nej przy­ja­ciółce rękę pod su­kienkę. Zna­lazł się na ostrym dy­żu­rze, wy­lą­do­waw­szy wcze­śniej na stole peł­nym szkła.

Każda z nich była w pe­wien spo­sób wy­jąt­kowa. Trzy przy­ja­ciółki, trzy wy­zwa­nia, trzy hi­sto­rie.

Le­żące na dy­wa­nie kwiaty i woda z wa­zonu, wsią­ka­jąca w pu­szy­stą biel przy­po­mniały Zu­zan­nie, że czas wra­cać do świata ży­wych. Po­bie­gła do kuchni po pa­pie­rowe ręcz­niki, aby wy­trzeć ko­modę. Po­tem, marsz­cząc śmiesz­nie nos, za­częła do­kład­nie na­kła­dać la­kier na ostat­nie dwa pa­znok­cie. Miała drobne stopy dziecka, roz­miar trzy­dzie­ści pięć, więc czer­wony ko­lor do­da­wał im po­wagi i spra­wiał, że czuła się pew­niej.

Za oknem prze­je­chała po­le­waczka i roz­le­gło się szcze­ka­nie psa, który za­li­czył obo­wiąz­kowy prysz­nic. Zu­zanna miała przed sobą cały dzień. I nie za­mie­rzała go zmar­no­wać.

Za­wsze może zda­rzyć się cud i wtedy za­cznie dziać się coś wy­jąt­ko­wego. W końcu świat, na­wet je­śli my­ślisz ina­czej, po­trafi cię za­sko­czyć. Gdy w to wie­rzysz, masz jesz­cze szansę wy­kraść mu coś dla sie­bie. Tak, aby tego nie za­uwa­żył. Na szczę­ście nie je­steś dla niego wy­star­cza­jąco ważna i dla­tego cza­sem może się udać._Anka_

Po­do­bno roz­tar­gnie­nie jest ce­chą lu­dzi in­te­li­gent­nych. Po­do­bno. Tak dużo my­ślą, że za­po­mi­nają o wszyst­kim. Albo szczę­śli­wych głup­ców, któ­rzy nie pa­mię­tają swo­ich po­ra­żek i cią­gle wszystko za­czy­nają od nowa. Anka nie miała te­raz czasu roz­strzy­gać, do ja­kiej ka­te­go­rii na­leży, bo była wście­kła na samą sie­bie. Grze­bała go­rącz­kowo w biurku, po­szu­ku­jąc li­stu od pro­fe­sora, który wy­brał ją, jako je­dyną osobę z grupy pol­skich spe­cja­li­stów sta­ra­ją­cych się o pracę przy sen­sa­cyj­nym zna­le­zi­sku. Było nim sta­ro­żytne miej­sce po­chówku w za­chod­nim Mek­syku, w oko­li­cach Co­lima. Za­wie­rało szczątki dwu­dzie­stu ośmiu osób z okresu od pięć­set­nego roku przed na­szą erą do pięć­set­nych lat na­szej ery. Od­kry­cia do­ko­nali ar­che­olo­dzy z Na­ro­do­wego In­sty­tutu An­tro­po­lo­gii i Hi­sto­rii Mek­syku. Anka była mło­dym, zdol­nym eks­per­tem od sta­ro­żyt­nych mu­mii, za­uwa­żo­nym w świe­cie z po­wodu jej kilku na­prawdę cie­ka­wych pu­bli­ka­cji.

Nie­za­leż­nie od po­rażki w mi­ło­ści od­nio­sła suk­ces w ży­ciu na­uko­wym. Dzięki ostat­niej wręcz re­wo­lu­cyj­nej pracy po­sy­pały się pro­po­zy­cje i te­raz miała nie­po­wta­rzalną szansę zmar­no­wać jedną z nich. Wra­ca­jąc do roz­tar­gnie­nia, które ją na­gle do­pa­dło, Anka przy­chy­lała się do tej pierw­szej in­ter­pre­ta­cji, że jest osobą in­te­li­gentną, bo na pewno nie za­li­cza się do szczę­śli­wych głup­ców. Po­nie­sie po­rażkę, je­śli nie znaj­dzie tego li­stu. Co­raz bar­dziej wście­kła, roz­rzu­cała pa­piery, gdy roz­legł się dzwo­nek te­le­fonu.

– Anka! Za­dzwo­nił, umó­wi­li­śmy się! – Usły­szała zdy­szany głos pod­eks­cy­to­wa­nej Zu­zanny. – Bę­dzie się działo! – Roz­legł się śmiech.

Ka­ru­zela krę­ciła się na nowo i Zu­zanna wcho­dziła na or­bitę. Anka wie­działa, co to ozna­cza. Ty­dzień pra­wie bez kon­taktu, garść aneg­dot, kilka traf­nych spo­strze­żeń na te­mat po­ten­cji ko­chanka i ko­lejny nu­me­rek od­ha­czony na li­ście.

Anka uwiel­biała swoje przy­ja­ciółki. Uczest­ni­czyła w więk­szo­ści sza­leństw, chyba że aku­rat nie miała na nie czasu. Gdy na­wa­lała kilka razy z rzędu i spę­dzała week­endy po­chy­lona nad kla­wia­turą lap­topa, uma­wiały się na bab­ski wie­czór z po­pcor­nem i łza­wym fil­mem o mi­ło­ści lub ostrym ero­ty­kiem. Ta­kie wy­pady i roz­mowy po­trzebne jej były jak woda spra­gnio­nym na pu­styni. Rów­no­waga mię­dzy in­te­lek­tu­al­nym speł­nie­niem a lek­ko­myśl­no­ścią i bra­kiem po­wagi mu­siała być za­cho­wana, bez niej Anka nie mo­głaby nor­mal­nie funk­cjo­no­wać.

Przy­po­mniała so­bie wczo­raj­szą roz­mowę w ba­rze z na­pa­lo­nym, cho­ler­nie przy­stoj­nym fa­ce­tem. Naj­pierw dys­ku­to­wali o we­stal­kach, a po­tem o me­ta­fi­zyce uczuć.

– Mi­łość nie ist­nieje – do­wo­dził, wy­ma­wia­jąc słowo „mi­łość” tak, jakby miał w ustach coś obrzy­dli­wego – To po­ję­cie abs­trak­cyjne, wy­my­ślone przez idio­tów, któ­rym się wy­daje, że co­kol­wiek na tym świe­cie może wiecz­nie trwać!

– Co się tak cze­piasz mi­ło­ści? – zdzi­wiła się Anka. – Każdy ma swoją bajkę. Wie­rzy w nią albo nie. To i tak nie ma więk­szego zna­cze­nia. Ilu lu­dzi, tyle de­fi­ni­cji.

– Na przy­kład ty! – za­ata­ko­wał ją nie­spo­dzie­wa­nie, przy su­wa­jąc się bli­żej. – Niby taka la­ska, a przy­cho­dzisz bez fa­ceta. Po co? Szu­kasz szczę­ścia? Masz ochotę na szybki nie­zo­bo­wią­zu­jący nu­me­rek? A może wręcz prze­ciw­nie? Je­steś zde­spe­ro­waną ro­man­tyczką i pra­gniesz zna­leźć tu do­sko­na­łego męża? Uwierz mi, tu­taj ta­kich nie ma.

– Roz­cza­ro­wu­jesz mnie. – Anka za­ło­żyła nogę na nogę, sku­pia­jąc na so­bie spoj­rze­nia mę­skiej po­łowy baru. – Mó­wisz o lu­dziach jak o obiek­tach sek­su­al­nych. I zgry­wasz cy­nika. A zdra­dza cię głód w oczach, głód wcale nie seksu, tego je­stem pewna, i jesz­cze smu­tek, któ­rego źró­dłem nie jest brak, lecz nad­miar uczuć. Nie masz od­wagi przy­znać się przed sa­mym sobą, że tak na­prawdę bra­kuje ci mi­ło­ści. Roz­glą­dasz się za la­skami, w na­dziei, że któ­raś do­strzeże w to­bie coś wię­cej niż tylko cia­cho, któ­rym je­steś, i po­ko­cha ta­kiego pa­lanta, czyli ro­man­tyka jak ty. Wiesz, nie chce mi się z tobą ga­dać. – Wes­tchnęła, czu­jąc na­głe zmę­cze­nie roz­mową, która wie­dzie do­ni­kąd. – A poza tym twoja gadka jest ża­ło­śnie prze­wi­dy­walna i, mó­wiąc szcze­rze, tro­chę się nu­dzę.

Ta­kie dia­logi to­czą się od po­czątku świata. I za­wsze są tak samo ba­na­lne. Anka nie miała złu­dzeń co do dal­szego ciągu. Fa­cet bez­błęd­nie od­czy­tał nie­wy­po­wie­dziane „spłyń” i od­su­nął się, ma­ni­fe­stu­jąc po­gardę. To gra, którą rów­nież pro­wa­dzi się od za­ra­nia dzie­jów. Kto kogo pierw­szy ob­razi. Miała go z głowy i mo­gła wresz­cie wró­cić do swo­ich przy­ja­ció­łek.

Wie­czór był ab­so­lut­nie cu­do­wny i nie za­mie­ni­łaby go na­wet na cały dzień, który mo­głaby spę­dzić na wy­ko­pa­li­skach w Mek­syku. Te­raz jed­nak nic nie miało zna­cze­nia. Ani fa­cet z baru, ani na­wet przy­ja­ciółki, bo Anka czuła co­raz więk­sze zde­ner­wo­wa­nie. Szu­kała za­pro­sze­nia, i to było waż­niej­sze od sza­lo­nego wie­czoru i głu­piej roz­mowy z po­do­bno naj­przy­stoj­niej­szym fa­ce­tem w mie­ście.

– Jest! – krzyk­nęła wresz­cie, wy­cią­ga­jąc spod łóżka zmiętą ko­pertę.

Nie zno­siła we wła­snym domu wszech­obec­nego ba­ła­ganu. Ni­gdy nie mo­gła nic zna­leźć. Ostat­nio od­kryła za ka­lo­ry­fe­rem ulu­bioną ko­szulkę we wście­kle żół­tym ko­lo­rze. Nie wi­działa jej od roku.

W pracy, prze­ciw­nie, po­rząd­kiem prze­ra­żała stu­den­tów uczęsz­cza­ją­cych na jej ćwi­cze­nia. Na biurku pani ar­che­olog le­żały w rów­nych rzę­dach za­tem­pe­ro­wane ołówki, obok spo­czy­wały bez śladu ku­rzu kla­wia­tura, mo­ni­tor, kilka kar­tek i nic wię­cej. W in­sty­tu­cie Anka była per­fek­cjo­nistką i pe­dantką. Nie­ubła­gana w swoim za­mi­ło­wa­niu do czy­sto­ści, w oczach przy­szłych adep­tów sztuki ar­che­olo­gii, któ­rzy od czasu do czasu by­wali w jej ga­bi­ne­cie, sta­wała się przy­kła­dem tego, co z czło­wieka robi ob­se­syjne dą­że­nie do do­sko­na­ło­ści. Była naj­le­piej ro­ku­jącą dok­to­rantką na uczelni, z czego świet­nie zda­wała so­bie sprawę. Zło­śliwi cha­rak­te­ry­zo­wali ją jako sek­sow­nego hu­ma­no­ida z prze­ro­śnię­tym ego.

Miesz­ka­nie odzie­dzi­czone po ciotce zaj­mo­wało po­wierzch­nię dwu­dzie­stu pię­ciu me­trów kwa­dra­to­wych i miało pięć me­trów wy­so­ko­ści. Znaj­do­wało się przy alei Woj­ska Pol­skiego, w domu z cha­rak­te­ry­stycz­nymi czer­wo­nymi da­chów­kami. Usy­tu­owane na stry­chu, obok daw­nej pralni, sta­no­wiło do­wód kom­plet­nego igno­ro­wa­nia pod­sta­wo­wych po­trzeb ży­cio­wych przez jego wła­ści­cielkę. Sym­bo­lem tego miej­sca były wiecz­nie pu­sta lo­dówka i ty­siące za­gi­nio­nych rze­czy po­le­głych w boju o je­dy­nie słuszny ład.

Co dziwne, po­kój mimo ba­ła­ganu wy­da­wał się czy­sty. Liczba przed­mio­tów zgro­ma­dzo­nych na tak ma­łej prze­strzeni wy­klu­czała jed­nak utrzy­ma­nie po­rządku i Anka cał­kiem gu­biła się w swoim świe­cie.

Łóżko na an­tre­soli było w miesz­ka­niu naj­waż­niej­sze. Niemy świa­dek per­wer­sji i mi­ło­snych wy­czy­nów przy­ja­ció­łek Anki. Gdyby pani ar­che­olog miała tam stale włą­czoną ka­merę i zde­cy­do­wała się zo­stać pro­du­cen­tem fil­mów por­no­gra­ficz­nych, zbi­łaby na nich ma­ją­tek. Gar­so­niera Ani świet­nie spraw­dzała się w roli ulu­bio­nego miej­sca scha­dzek Marty i Zu­zanny.

Wła­sny ga­bi­net na wy­dziale ar­che­olo­gii oka­zał się z cza­sem atrak­cyj­niej­szy niż cia­sne miesz­ka­nie za­wa­lone nie­po­trzeb­nymi rze­czami, które żal było wy­rzu­cić. Po­łowa z nich na­le­żała do ciotki. Ab­sur­dalne przed­mioty po­cho­dzące jesz­cze z cza­sów PRL, ta­kie jak szklana sza­fi­rowa po­piel­niczka w kształ­cie żaby czy obrzy­dliwy brą­zowy dzba­nek na her­batę. Nie mo­gła się zdo­być na ich eks­mi­sję. I tak prze­by­wała na uczelni od rana do wie­czora, wra­ca­jąc na strych tylko na noc. W dzień, od czasu do czasu, gar­so­niera za­mie­niała się w dom scha­dzek.

Dzie­le­nie się pry­watną prze­strze­nią jest ko­ron­nym do­wo­dem na ist­nie­nie szcze­rej przy­jaźni. To tak, jakby po­ży­czyć ko­muś swoją szczo­teczkę do zę­bów, ry­zy­ku­jąc, że się do niej przy­wiąże i bę­dzie chciał jej stale uży­wać, by myć zęby przed twoim lu­strem. Nie­wiele jest osób na tej ziemi, któ­rym na to po­zwa­lamy. Z przy­ja­ciół­kami miały wspól­nie wy­pra­co­wane za­sady ko­rzy­sta­nia z gar­so­niery. Dziew­czyny po­ja­wiały się w niej w jed­nym tylko celu. Upra­wiały seks. Ko­chan­ków uprze­dzały, że tu­taj się nie wraca.

Ofi­cjal­nie miesz­ka­nie na­le­żało do brata. Tre­no­wał boks, czego do­wo­dem były wi­szące na ścia­nie rę­ka­wice, ku­pione przez Zu­zannę na pchlim targu. Stare i zu­żyte i tak sta­no­wiły wy­star­cza­jące alibi dla wer­sji: Uwaga, tu re­zy­duje męż­czy­zna! Ko­chan­ko­wie ni­gdy więc nie wra­cali. Wo­leli nie ry­zy­ko­wać. Za bar­dzo za­le­żało im na za­cho­wa­niu do­brego wy­glądu i ostat­nią rze­czą, o ja­kiej ma­rzyli, był spa­ring z bra­tem ko­chanki.

Anka wes­tchnęła i spoj­rzała na łóżko. Po­tem ścią­gnęła z niego prze­ście­ra­dła i wrzu­ciła zu­żytą po­ściel do pralki. Całe szczę­ście, że miała su­szarkę, bo ina­czej miesz­ka­nie przy­po­mi­na­łoby ty­powe po­dwórko wło­skiej ka­mie­nicy, gdzie mię­dzy do­mami roz­wie­sza się na sznur­kach bie­li­znę. Nie­mal każde mia­sto w sło­necz­nej Ita­lii wy­gląda tak, jakby cią­gle trwało w nim święto ka­le­so­nów. Bra­kuje tam tylko upo­jo­nych wi­nem li­no­skocz­ków błą­ka­ją­cych się w świe­tle księ­życa mię­dzy bia­łymi prze­ście­ra­dłami.

Anka była już tro­chę zmę­czona po­ten­cją przy­ja­ció­łek, ale nic nie mó­wiła, bo w su­mie poza ko­niecz­no­ścią pra­nia po­ścieli, która po mi­ło­snych za­pa­sach tra­ciła świe­żość, po po­wro­cie do domu nie od­kry­wała wielu śla­dów ich obec­no­ści. Żad­nych nie­do­pał­ków, prze­wró­co­nych szkla­nek, za­pa­chu seksu czy zo­sta­wio­nych przez przy­pa­dek strin­gów bądź bok­se­rek. Sze­roko otwarte okno sku­tecz­nie wy­ga­niało wszyst­kie wspo­mnie­nia.

W ła­zience pa­no­wał ide­alny po­rzą­dek. Od­krę­ciła kran i na­pu­ściła wodę do wanny, przy­glą­da­jąc się spo­koj­nie, jak się nią stop­niowo na­peł­nia. Wy­obra­ziła so­bie, że wcho­dzi do łaźni rzym­skiej i gdy wresz­cie za­nu­rzyła się w cie­ple, przy­mknęła po­wieki, szu­ka­jąc in­spi­ra­cji w zna­nych jej ob­ra­zach. Po chwili od­dech wy­rów­nał się i Anka za­snęła jak dziecko. Nie­szczelny ku­rek sku­tecz­nie chro­nił ją przez uto­nię­ciem, a w wan­nie jej zda­niem spało się naj­le­piej.

Obu­dziła się dwie go­dziny póź­niej z uczu­ciem, że coś jest nie tak. Le­żała w su­chej ema­lio­wa­nej sko­ru­pie po­zba­wio­nej kro­pli wody. Gę­sia skórka po­kry­wa­jąca jej ciało była za­po­wie­dzią zbli­ża­ją­cego się nie­uchron­nie ka­taru. Znów stra­ciła po­czu­cie czasu i te­raz, gdy wy­cho­dziła z wanny, owi­ja­jąc się po­spiesz­nie bia­łym mięk­kim szla­fro­kiem, wy­kli­nała samą sie­bie za głu­potę i brak wy­ob­raźni. Po­tem, już spo­koj­niej­sza, ob­jęła dłońmi ku­bek z go­rącą her­batą i za­pa­trzyła się w da­chy są­sied­nich do­mów. Na jed­nym z nich uwi­jał się ko­mi­niarz. Gdy zo­ba­czył, że mu się przy­gląda, po­ru­szył trzy­maną w dłoni szczotką tak, aby nie miała wąt­pli­wo­ści, o co mu cho­dzi. Od­wró­ciła się ple­cami, tłu­miąc śmiech.

Po­do­bno ko­mi­niarz przy­nosi szczę­ście, ale ko­mi­niarz z wy­cio­rem to zu­peł­nie co in­nego. Wy­glą­dał jak kra­sno­lu­dek z ba­śni o Śnieżce w wer­sji dla do­ro­słych. Wo­lała o tym nie my­śleć. I nie wy­obra­żać so­bie, co by się stało, gdyby za­miast niej była tu któ­ra­kol­wiek z przy­ja­ció­łek i za­pro­siła ko­mi­nia­rza do domu na farta._Marta_

Wzdy­cha­jąc głę­boko, prze­wró­ciła się na drugi bok. Wy­su­nęła z po­ścieli stopę, aby oprzeć ją o zna­jomą ramę łóżka i tra­fiła na pustkę. Po­ru­szyła nie­cier­pli­wie pal­cami w po­szu­ki­wa­niu opar­cia i wtedy w jej gło­wie roz­le­gły się dzwonki alar­mowe. Nie była u sie­bie w domu. Ostroż­nie od­su­nęła się od źró­dła cie­pła, które, jak po­dej­rze­wała, miało bez­po­średni zwią­zek z osob­ni­kiem płci prze­ciw­nej. W ak­cie od­wagi uchy­liła nieco po­wiekę. Nie czuła się jesz­cze go­towa na kon­fron­ta­cję. Sły­szała jego równy od­dech, ale nie miała pew­no­ści, czy nie udaje. Na wszelki wy­pa­dek znie­ru­cho­miała.

Po nocy spę­dzo­nej z ob­cym fa­ce­tem za­wsze ist­nieją dwa wyj­ścia. Albo bu­dzisz się i wy­my­kasz, zbie­ra­jąc pod dro­dze rze­czy, a je­śli masz szczę­ście, drzwi za­trza­skują się same, albo usi­łu­jesz wyjść jak naj­szyb­ciej, bo on obu­dził się pierw­szy, od­ma­wiasz więc je­dze­nia śnia­da­nia pod pre­tek­stem po­ran­nego spo­tka­nia z te­ściową w cen­trum han­dlo­wym, co sku­tecz­nie stu­dzi mi­ło­sne za­pędy. Te­ściowa działa bez­błęd­nie, ale po ten ar­gu­ment sięga się wtedy, gdy jest to fa­cet na jedną noc, a nie na trzy upojne randki w ma­ją­cym nie­po­wta­rzalny kli­mat miesz­ka­niu przy­ja­ciółki.

Marta nie wie­działa, jaki sce­na­riusz przy­nio­sło jej ży­cie, bo choć roz­sta­jąc się wczo­raj z Zu­zanną, spra­wiała wra­że­nie kom­plet­nie przy­tom­nej, po­tem wszystko się zmie­niło. Zna­jomi na­mó­wili ją na pój­ście do jesz­cze jed­nego klubu, więc prawdę mó­wiąc, nie­wiele pa­mię­tała z dal­szej czę­ści nocy. Nie miała po­ję­cia, jak i skąd wzięła się w cu­dzym miesz­ka­niu, a cie­płe udo przy­le­ga­jące do jej nóg było tak kon­kretne jak ból głowy roz­sa­dza­jący te­raz czaszkę.

Mu­siała sta­nąć twa­rzą w twarz z rze­czy­wi­sto­ścią nie­dziel­nego po­ranka.

,,Nie jest do­brze” − po­my­ślała i gwał­tow­nie otwo­rzyła oczy.

Męż­czy­zna nie spał. Przy­glą­dał się Mar­cie. Mie­rzył ją uważ­nie nie­bie­skimi oczami. Nie­po­ko­jąco ko­goś przy­po­mi­nał, lecz nie mo­gła od­na­leźć w pa­mięci osoby, z którą jej się ko­ja­rzył. Nie tylko nie spał, ale naj­wy­raź­niej na­dal był za­in­te­re­so­wany. Do­wód za­in­te­re­so­wa­nia do­ty­kał nie­cier­pliwe jej bio­dra. Nie­zna­jomy prze­su­nął po­woli dłoń w stronę pra­wej piersi i się­gnął po nią le­ni­wym ru­chem tak, że Mar­cie zro­biło się go­rąco. Na­gle wszystko so­bie przy­po­mniała. Fa­cet bez imie­nia był do­bry. Na­wet bar­dzo do­bry.

„Trzy randki” − za­de­cy­do­wała w my­śli i uśmiech­nęła się do niego, uno­sząc się na łóżku.

Te­raz już obie jej piersi zna­la­zły się w jego dło­niach, ba­wił się nimi od nie­chce­nia, jakby my­ślał o czymś zu­peł­nie in­nym, a po­tem nie­spo­dzie­wa­nie prze­stał i za­głę­bił w nią pa­lec, nie spusz­cza­jąc wzroku z wpó­ło­twar­tych ust. Jęk­nęła i roz­chy­liła sze­roko uda. Roz­sze­rzone źre­nice i przy­spie­szony od­dech, nad któ­rym nie mo­gła za­pa­no­wać, naj­wy­raź­niej spra­wiły mu sa­tys­fak­cję. Prze­rzu­ciła nogi przez bio­dra nie zna­jo­mego i po­woli za­częła uno­sić się i opa­dać. Cięż­kie piersi tań­czyły, uwol­nione z uści­sku, bo dło­nie męż­czy­zny prze­nio­sły się te­raz na ta­lię i kon­tro­lo­wały tempo, pro­wa­dząc Martę pro­sto do or­ga­zmu. Na­raz męż­czy­zna prze­rwał i znie­ru­cho­miał. Czuła głę­boko nie­zno­śne pul­so­wa­nie do­ma­ga­jące się speł­nie­nia, ale za nim zdą­żyła za­pro­te­sto­wać, prze­krę­cił ją na plecy i wszedł głę­biej, aby na­rzu­cić swój rytm. Te­raz na­prawdę nie mo­gła od­dy­chać. Wcho­dził w nią co­raz moc­niej, nie prze­sta­jąc pa­trzeć jej w oczy. Było to nie­zno­śnie pod­nie­ca­jące. I bez­czelne. Po kilku mi­nu­tach po­czuła, że nie jest w sta­nie za­pa­no­wać nad po­tężną falą or­ga­zmu. Krzyk­nęła i za­ci­snęła mocno palce na jego ra­mio­nach. Po­de­rwała gwał­tow­nie głowę i opa­dła, wy­gi­na­jąc w łuk szyję. Dłu­gie ciemne włosy za­sła­niały twarz, ale sze­roki uśmiech zdra­dzał, jak bar­dzo jest za­do­wo­lona.

– To było ni­czym po­ranne cap­puc­cino – oznaj­miła ochry­płym gło­sem i wy­su­nęła się spod niego, sia­da­jąc na brzegu ma­te­raca.

– To było lep­sze – mruk­nął i wstał, owi­ja­jąc bio­dra prze­ście­ra­dłem.

Gdy pod­szedł do okna, ro­zej­rzała się dys­kret­nie po po­koju. Ma­te­rac, gi­tara, pie­cyk i czarna skóra prze­rzu­cona nie­dbale przez po­ręcz krze­sła. Nie mo­gła w to uwie­rzyć! Prze­spała się z pie­przo­nym mu­zy­kiem. A obie­cy­wała so­bie, że po ostat­nim epi­zo­dzie ni­gdy tego błędu nie zrobi.

– Nie będę ściem­niał – ode­zwał się nie­zna­jomy, na­dal od­wró­cony ple­cami. – Chcę to po­wtó­rzyć.

– Za­dzwo­nię – rzu­ciła zdy­sza­nym gło­sem, zry­wa­jąc się z po­ścieli.

Ubra­nia same znaj­do­wały do niej drogę. Naj­pierw majtki, po­tem rę­kawy bluzki, na­wet spodnie chęt­nie da­wały się wło­żyć. Biu­sto­nosz we­pchnęła do to­rebki. Za­trzy­mała się na chwilę, nie za­pi­na­jąc na pier­siach gu­zi­ków. Gdzieś po­ło­żyła kol­czyki. Wszystko jedno, kupi na­stępne. Nie pa­trzyła w jego stronę. Ten roz­dział mu­siał być jak naj­szyb­ciej za­mknięty. Ostat­nim ra­zem, gdy prze­spała się z mu­zy­kiem, a on zwa­rio­wał na jej punk­cie, nie mo­gła się od niego uwol­nić. Za­de­dy­ko­wał jej nową płytę, na kon­cer­cie oznaj­mił wszem wo­bec, że choć jest naj­bar­dziej wy­uz­daną i ze­psutą dziwką, jaką spo­tkał w ży­ciu, mimo wszystko cały czas ma na­dzieję, że prze­sta­nie go wresz­cie uni­kać i znów się z nim prze­śpi. Marta osza­lała z wście­kło­ści. Po­tem przez bli­sko mie­siąc była naj­mod­niej­szą osobą w to­wa­rzy­stwie.

Te­raz chciała jak naj­da­lej uciec od in­stru­men­tów i uta­len­to­wa­nych dup­ków, bo na samo wspo­mnie­nie kon­certu znów roz­bo­lała ją głowa.

Męż­czy­zna pod­szedł bli­żej i po­chy­lił się, mu­ska­jąc ustami jej po­li­czek.

– Do­my­ślam się, że nie lu­bisz mu­zy­ków, ale ja w prze­ci­wień­stwie do tam­tego fa­ceta nie je­stem wa­ria­tem.

Tego się nie spo­dzie­wała. Mi­nęło już pół roku od pa­mięt­nej afery i nie ro­zu­miała, ja­kim cu­dem nowy ko­cha­nek się o tym do­wie­dział. Uśmiech­nął się, jakby czy­tał w jej my­ślach.

– Opo­wie­dzia­łaś mi wczo­raj całe swoje ży­cie.

– Se­rio? – spy­tała, po­sta­na­wia­jąc ni­gdy wię­cej tyle nie pić.

– No może nie całe, ale wy­star­cza­jąco wiele, abym do­my­ślił się, jaki masz pro­blem. Nie je­stem mu­zy­kiem, je­stem psy­cho­lo­giem. To miesz­ka­nie mo­jego kum­pla.

Fa­ceci, któ­rzy zaj­mują się roz­gry­za­niem in­nych i roz­kła­da­niem ich umy­słu na czyn­niki pierw­sze, są naj­bar­dziej nie­bez­piecz­nymi i za­ro­zu­mia­łymi pa­lan­tami na świe­cie. Tak samo jak mu­zycy. Rze­czy­wi­stość oka­zała się jesz­cze gor­sza. Marta zła­pała to­rebkę i cof­nęła się o krok, za­sła­nia­jąc się nią jak tar­czą. Była zbyt mała, aby ukryć na­gie piersi. Nie­na­wi­dziła wie­czo­ro­wych ko­per­tó­wek, w któ­rych mie­ściły się tylko ko­mórka, kilka wi­zy­tó­wek i zwi­tek bank­no­tów.

– Hej! Nie je­stem wa­ria­tem. Chcesz po­ga­dać?

– Po­ga­dać? O czym po­ga­dać? – Pierw­szy raz w ży­ciu ktoś ją tak za­sko­czył, bo w przy­padku klu­bo­wych zna­jo­mo­ści obo­wią­zy­wała że­la­zna za­sada: im mniej słów, tym le­piej dla obu stron. Co in­nego, gdy oboje byli pi­jani. Wtedy te za­sady nie obo­wią­zy­wały.

– O tym, skąd się w su­mie znamy, bo oboje czu­jemy od po­czątku, że mu­sie­li­śmy się wcze­śniej spo­tkać i do­kład­nie tak samo nas to mę­czy. – Uśmiech­nął się cza­ru­jąco.

A więc się nie my­liła.

,,Prze­cież nie po­zna­li­śmy się w po­przed­nim wcie­le­niu” – po­my­ślała przy­tom­nie.

Przy­glą­dała mu się spo­koj­nie, ba­da­jąc po­woli jego rysy twa­rzy, i na­gle od­kryła ma­leńką bli­znę w kształ­cie strzałki w sa­mym ką­ciku ust. I ude­rzyło ją wspo­mnie­nie. Taką samą bli­znę miał Mi­chał, chło­pak z gim­na­zjum, w któ­rym na za­bój ko­chały się z Zu­zanną. Po­tem stra­ciły z nim kon­takt, bo wy­je­chał z matką do Pa­ryża. Mi­nęło dzie­sięć lat, więc nic dziw­nego, że go nie po­znała. Przy­po­mniała so­bie te­raz, jak kie­dyś bił się przed szkołą z uczniem z klasy o rok wy­żej i choć wy­szedł z tej walki zwy­cię­sko, upadł w trak­cie szar­pa­niny na chod­nik i tra­fił ustami na roz­bite szkło. Stąd ta bli­zna.

Zga­dzały się oczy, pro­fil, krzywy uśmie­szek, tylko zde­cy­do­wa­nie le­piej się te­raz pre­zen­to­wał. Wy­glą­dał jak cia­cho ze snów ma­ło­lat, które mają jesz­cze na­dzieję zna­leźć w swoim ży­ciu księ­cia z bajki, czyli sma­ko­łyk ży­cia.

– Masz na imię…? – spy­tała ostroż­nie, chcąc się upew­nić.

– Mi­chał – mruk­nął, ścią­ga­jąc w za­sta­no­wie­niu brwi.

W ży­ciu cza­sem nad­cho­dzi taki mo­ment, kiedy świat wy­wraca się do góry no­gami. Nie, nie jest to chwila, kiedy my­ślisz, że wła­śnie zna­la­złaś drugą po­łowę. Mi­łość nie ist­nieje, więc to już masz z głowy. To chwila, kiedy uświa­da­miasz so­bie, że prze­spa­łaś się z fa­ce­tem, z któ­rym ja­ra­łaś pierw­sze blanty i który spra­wiał, że mię­kły ci ko­lana. To nie jest do­bre. To ni­gdy nie jest do­bre, bo nie wia­domo, co w ta­kiej sy­tu­acji ro­bić.

– Halo, to ja, Marta! – Po­ma­chała nie­pew­nie ręką. – Pierw­sza D, tak?

– Rej­tan?

– Trze­cia ławka pod oknem.

– Nie, czwarta.

Czuła się idio­tycz­nie. Czuła się tak, jakby do­piero co prze­spała się ze swoim bra­tem. Naj­gor­sze było to, że znów miała ochotę na seks.

– Co po­ra­bia­łaś przez te lata? – za­in­te­re­so­wał się.

A więc tak to chciał usta­wić. Je­den nu­me­rek i wra­camy do szkol­nej przy­jaźni. Marta po­czuła na­ra­sta­jącą fru­stra­cję. Za­zwy­czaj ona pi­sała sce­na­riusz i dyk­to­wała wa­runki. Trzy randki to trzy randki. Mu­siała po­my­śleć, jak się za­cho­wać w tak nie­ty­po­wej sy­tu­acji.

– Po­do­bno zdra­dzi­łam ci już wszystko na swój te­mat. – Uśmiech­nęła się krzywo. – A poza tym je­stem nie­przy­tomna. Może spo­tkamy się ja­koś w ty­go­dniu i wtedy ty opo­wiesz mi o so­bie.

– Nie ma sprawy, jak wo­lisz. Wy­mie­nimy nu­mery te­le­fo­nów? – spy­tał, przy­glą­da­jąc się Mar­cie uważ­nie.

A więc wie­dział, że jesz­cze przed chwilą nie miała za­miaru tego zro­bić. Mi­chał miał w szkole opi­nię chło­paka, któ­rego uwa­dze nic nie umyka. Za­wsze był prze­ni­kliwy. Pa­mię­tała kłót­nię z na­uczy­cie­lem hi­sto­rii… Nie chciała jej pa­mię­tać! Chciała znów się z nim ko­chać i, do cho­lery, miała do tego prawo! Prawo trzech ran­dek. Za­ci­snęła palce na to­rebce i otwo­rzyła ją jed­nym ru­chem. Wy­jęła wi­zy­tówkę i nie pa­trząc mu w oczy, po­dała ją tak ostroż­nie, jakby za­raz miała się roz­paść.

– Po­czu­cie winy? – rzu­cił ci­cho. – Je­steś na sie­bie zła?

– A mam się czym przej­mo­wać? – zdzi­wiła się. – To był na­prawdę świetny seks z ko­legą z gim­na­zjum. Wtedy to nie wcho­dziło w grę, te­raz tak. Nie bę­dziesz chyba ana­li­zo­wał sy­tu­acji?

Mi­chał otwo­rzył przed nią drzwi i ukło­nił się z drwią­cym uśmiesz­kiem. Wy­raź­nie tchó­rzyła. Do­my­ślał się, że ma pro­blem, bo prze­spa­nie się z kum­plem z klasy za­wsze ro­dzi kom­pli­ka­cje. Z do­świad­cze­nia wie­dział, że w ta­kiej sy­tu­acji nie na­leży wcho­dzić w dia­log. Wy­pu­ścił ją na sło­neczną klatkę.

Za­ata­ko­wana ja­skra­wym świa­tłem zła­pała się za skro­nie. Przy­ćmiony ból głowy po raz ko­lejny wró­cił, i to ze zdwo­joną siłą. Miała jedną za­sadę, któ­rej ni­gdy nie zła­mała. Nie sy­piała ze zna­jo­mymi, a tym bar­dziej z przy­ja­ciółmi. Za­sada nie obej­mo­wała nie­wy­obra­żal­nego pe­cha w po­staci mi­ło­ści z gim­na­zjum. W do­datku do­pro­wa­dziła się do ta­kiego stanu, że na­wet go nie sko­ja­rzyła. Gdyby było ina­czej, ni­gdy nie zde­cy­do­wa­łaby się na seks.

– Ja pier­dolę! – krzyk­nęła w win­dzie, ude­rza­jąc dło­nią w drzwi.

Po­czuła tępe mro­wie­nie w pal­cach i to po­zwo­liło jej ze­brać my­śli. Uspo­ko­iła się i uśmiech­nęła się po chwili, wy­obra­ża­jąc so­bie, co po­wie Zu­zanna, gdy się do­wie, kogo spo­tkała i co zro­biła. Ile go­dzin kie­dyś prze­ga­dały, wy­my­śla­jąc so­bie różne sce­na­riu­sze! Wa­riant pierw­szy to przy­jaźń we troje. Wa­riant drugi – rzut mo­netą, która z nich ma się z nim spo­ty­kać. Wa­riant trzeci – spo­ty­kają się obie i tracą z nim dzie­wic­two, co ce­men­tuje ich przy­jaźń. Gim­na­zjalne ma­rze­nia miały się ni­jak do rze­czy­wi­sto­ści.

Na­gle po­czuła, że wcale nie ma ochoty się nim dzie­lić. Wie­działa jed­nak, że w przy­jaźni obo­wią­zuje nie­pi­sana za­sada. Je­śli Zu­zanna bę­dzie miała ochotę, też prze­śpi się z Mi­cha­łem. Usta­le­nie było nie­ważne tylko wtedy, kiedy któ­rejś za­czę­łoby za­le­żeć na fa­ce­cie. Ten wa­riant był czy­sto hi­po­te­tyczny, bo wy­klu­czyły go już dawno temu. A więc po­dzieli się i tyle. Seks dla Zu­zanny i dla Marty był jak ulu­biona ka­na­pka w Sub­wayu. Uza­leż­niał, ale za­wsze można było zmie­nić menu i za­cząć od nowa.

Od po­czątku ist­nie­nia świata ko­biety i męż­czyźni cią­gle szu­kają no­wych sma­ków. W mie­ście nie­skoń­czo­nych moż­li­wo­ści szans od­kry­cia nie­zna­nej kom­po­zy­cji jest wię­cej, niż mo­głoby się zda­wać. Marta na­le­żała do ko­ne­se­rów i do­póki nie prze­ko­nała się, że jej wy­bór jest do­kład­nie taki sam jak po­przedni i ni­czym się nie różni, od­czu­wała nie­po­kój, na który je­dy­nym le­kar­stwem było skon­su­mo­wa­nie ka­na­pki do końca. I upew­nie­nie się, że to żadna re­we­la­cja. Dla­tego gdy wy­szła od Mi­chała, po­sta­no­wiła zro­bić wszystko, aby za­po­mnieli o oko­licz­no­ściach, w ja­kich się kie­dyś po­znali, i sku­pili na te­raź­niej­szo­ści._Mi­chał_

Pod­szedł do lu­stra i po­tarł w za­sta­no­wie­niu pod­bró­dek. By­cie psy­cho­lo­giem miało swoje do­bre strony. Za­li­czył tyle dziew­czyn, że na­wet gdyby się po­sta­rał, nie byłby w sta­nie wszyst­kich wy­mie­nić. Nie­które nie miały imion, bo nie zdą­żyły mu się przed­sta­wić. W klu­bach i pod klu­bami zda­rzały się sy­tu­acje, gdy nie miało to żad­nego zna­cze­nia. Pod­ry­wał je na Berg­sona, na Nie­tz­schego, na kino wło­skie, fran­cu­skie, na nową falę bry­tyj­ską, na Freuda, do­wol­nie, bo dla ko­biety nie ma nic bar­dziej pod­nie­ca­ją­cego niż uczu­cie, że jej in­te­lekt kręci fa­ceta na równi z sek­sem. Od­krył to już dawno temu.

Pra­wie po­łowa atrak­cyj­nych ko­biet w mie­ście go nie­na­wi­dziła. Mu­siał się li­czyć z sy­tu­acjami, kiedy dziew­czyna nie przyj­mo­wała do wia­do­mo­ści, że to tylko seks. Gdy po­tem przez przy­pa­dek ją spo­ty­kał, do­cho­dziło do że­nu­ją­cych scen. Po­zo­stała część dam­skiej po­pu­la­cji, po­zba­wiona in­stynktu po­sia­da­nia fa­ceta na wła­sność, uwiel­biała go jako mi­strza seksu bez zo­bo­wią­zań. Mi­chał ni­gdy nie spał dwa razy z tą samą dziew­czyną. Wie­dział, czym to grozi.

Pierw­sza za­sada, ja­kiej prze­strze­gał, to nie kła­mać. Dla­tego na wstę­pie in­for­mo­wał, że w ogóle nie in­te­re­sują go związki. Nie wie­rzył w mi­łość, wie­rzył w przy­jem­ność. Był wy­znawcą wol­no­ści i jako ko­cha­nek do­sko­nały ni­gdy nie za­wiódł ocze­ki­wań dru­giej strony.

Marta oka­zała się mi­łym epi­zo­dem, ko­ja­rzyła się z gim­na­zjum i pierw­szymi ma­rze­niami roz­bu­dzo­nego ero­tycz­nie pięt­na­sto­latka. Już wtedy miała duże piersi i świetną fi­gurę, ale to jej ko­le­żanka była po­sia­daczką naj­lep­szych w szkole nóg. Mę­ska część klasy zbyt czę­sto bie­gała na du­żej prze­rwie do ła­zienki, gdy Zu­zanna wkła­dała mi­ni­spód­niczkę, która prak­tycz­nie ni­czego nie za­sła­niała. Wy­star­czało, że schy­liła się po upusz­czony na ko­ry­ta­rzu ze­szyt. Był pe­wien, że ro­biła to spe­cjal­nie. Zro­zu­miał wtedy, na czym po­lega siła strin­gów. Dziew­czyny były nie­roz­łączne. Sie­działy w jed­nej ławce, mó­wiły jed­no­cze­śnie to samo i w tej sa­mej chwili wy­bu­chały śmie­chem, gdy opo­wia­dał ja­kiś dow­cip. W du­ecie sta­wały się nie do po­ko­na­nia. Fan­ta­zje spro­wa­dzały się więc cza­sem do trój­kąta, i to wspo­mnie­nie spra­wiło, że po­czuł się jak chło­piec, który do­stał nową za­bawkę i nie może się do­cze­kać, kiedy wprawi ją w ruch.

Zrzu­cił na pod­łogę prze­ście­ra­dło i po­wlókł się do ła­zienki. Czuł przy­jemne znu­że­nie, a gdy po­my­ślał o prze­ży­tej nocy, uśmiech­nął się jak ktoś, kto zde­cy­do­wał się spraw­dzić karty i od­krył, że tra­fił du­żego po­kera. Mi­chał był z sie­bie za­do­wo­lony. Ak­cep­to­wał swoją sek­su­al­ność, lu­bił otwar­tość i wy­zna­waną za­sadę przy­jem­no­ści. Pra­co­wał jako psy­cho­te­ra­peuta i to da­wało mu prze­wagę nad in­nymi męż­czy­znami. Nie­któ­rzy wko­py­wali się w trudne sy­tu­acje, nie prze­wi­du­jąc za­wczasu nie­bez­pie­czeń­stwa. Zbyt wiele znał hi­sto­rii, które koń­czyły się dra­ma­tycz­nie – albo śmier­telną nudą i ru­tyną, albo sce­nami, gdy obie strony tra­ciły god­ność i wza­jemny sza­cu­nek. Ro­dzice Mi­chała roz­wie­dli się, kiedy miał czter­na­ście lat. Od­tąd za­cho­wy­wał da­leko po­su­niętą ostroż­ność.

Wy­szedł spod prysz­nica i wrzu­cił na sie­bie ko­szulkę i dżinsy. Co­dzien­nie rano jadł śnia­da­nie w po­bli­skim bi­stro. Dzi­siaj za­słu­żył na po­dwójne. Gdy spoj­rzał na gi­tarę, przy­po­mniał so­bie nie­winne kłam­stewko, któ­rym ura­czył ko­le­żankę z gim­na­zjum. Co prawda nie był mu­zy­kiem, ale cza­sem gry­wał na tym in­stru­men­cie. I miesz­ka­nie na­le­żało do niego. Nie miał wy­rzu­tów su­mie­nia, że oszu­kał Martę. Je­śli miało to ją uspo­koić, z pew­no­ścią za­dzia­łało. A i tak nie będą się u niego spo­ty­kać. Do sie­bie za­pra­szał tylko raz, na jedną noc, i ni­gdy tej za­sady nie zła­mał._Marta i Zu­zanna_

Mia­sto bu­dziło się ze snu jak mocno już zu­żyta ko­bieta lek­kich oby­cza­jów, która pra­gnie ukryć nie­do­statki urody, nad­mier­nie pu­dru­jąc twarz. Śmie­cia­rze bez­na­mięt­nie zbie­rali ulotki za­chę­ca­jące do sko­rzy­sta­nia z usług agen­cji to­wa­rzy­skich. Pa­nienki z pa­pie­ro­wych re­klam uchwy­cone przez fo­to­grafa w pro­wo­ka­cyj­nych po­zach miały w świe­tle dnia smutne twa­rze, jakby pro­fe­sja, którą upra­wiają, nie gwa­ran­to­wała im de­kla­ro­wa­nej dla obu stron ra­do­ści. Tony śmieci, bu­te­lek i pu­szek po pi­wie wa­lały się w bra­mach, skąd za­bie­rali je nie­wy­spani do­zorcy, klnąc i zło­rze­cząc pod no­sem, że znów jest week­end, prze­klęty czas so­domy i go­mory.

Seks zdo­mi­no­wał ży­cie nocne i nikt nie miał złu­dzeń, że wszyst­kie drogi pro­wa­dzą do łóżka. W izbie wy­trzeź­wień na Kol­skiej jak za­wsze był kom­plet, a na ko­men­dach po­li­cji nie­letni za­ćpani po­szu­ki­wa­cze moc­nych wra­żeń cze­kali na po­ja­wie­nie się opie­ku­nów.

Nie­dzielny po­ra­nek da­wał przed­smak pie­kła. Je­śli ktoś chciał choć przez chwilę po­czuć za ple­cami od­dech dia­bła, miał szansę do­świad­czyć tego wła­śnie o świ­cie.

Dziew­czyna w ró­żo­wej su­kience, oparta o mur ka­mie­nicy, była ide­alną ko­pią in­nej, która tego ranka ochrzciła wy­mio­tami chod­nik. Te­raz i ona, ta druga, po­chy­lona nad ko­szem na śmieci, wstrzą­sana kon­wul­sjami, od­da­wała światu wszyst­kie złe wspo­mnie­nia nocy. W ba­rze Ulu­biona ko­lejne kie­liszki wódki, na­le­wane pewną ręką ru­dej bar­manki, zni­kały w prze­ły­kach nie­wi­dzą­cych już na oczy klien­tów.

Mia­sto żyło, choć le­dwo od­dy­chało.

Marta otwo­rzyła drzwi, czu­jąc na­głe zmę­cze­nie. Miesz­ka­nie na Ka­ba­tach miało do­bre i złe strony. Ci­sza i spo­kój, ale też nuda, która wsią­kała po­woli w mury no­wych apar­ta­men­tów, sku­tecz­nie izo­lo­wały od są­sia­dów. Sama wy­brała to miej­sce. Pra­gnęła od­osob­nie­nia, bo w nie­dzielę ła­do­wała aku­mu­la­tory na ko­lejny ty­dzień. Te­raz miała w gło­wie kom­pletny chaos. Nie po­tra­fiła upo­rać się z dziw­nym uczu­ciem, że tym ra­zem prze­grała, i choć wy­szła z ob­cego miesz­ka­nia, zo­sta­wia­jąc tam Mi­chała, nie czuła sa­tys­fak­cji pły­ną­cej z ucieczki. Pra­gnęła nie­cier­pli­wie ko­lej­nego spo­tka­nia. Mu­siała się prze­ko­nać, czy nowy ko­cha­nek nie różni się od in­nych, a po­tem mo­gła ru­szać da­lej. Mi­chał wy­my­kał się ste­reo­ty­pom, a poza tym nie zno­siła nie­pew­no­ści. Lu­biła wie­dzieć.

Usia­dła w fo­telu i za­pa­trzyła się w okno. Pu­sty pro­sto­kąt nieba nie po­mógł jej w ze­bra­niu my­śli. Nie za­sta­na­wia­jąc się, zła­pała za słu­chawkę, aby po­dzie­lić się z Zu­zanną naj­śwież­szymi new­sami.

– Śpisz? – spy­tała głu­pio, bo wie­działa, że w prze­ci­wień­stwie do niej, przy­ja­ciółka zdą­żyła się wy­spać i już wstała.

– Chyba kpisz? W po­łu­dnie? – Usły­szała zdzi­wiony głos Zu­zanny. – Pi­jesz od rana czy jesz­cze nie skoń­czy­łaś? O któ­rej wró­ci­łaś?

– W tej chwili – po­in­for­mo­wała ją rze­czo­wym to­nem i do­dała: – Spo­tka­łam za­je­bi­stego fa­ceta. – I na samo wspo­mnie­nie Mi­chała po­czuła przy­jemne pod­nie­ce­nie.

– Opo­wia­daj – rzu­ciła krótko Zu­zanna, go­towa jej słu­chać do wie­czoru.

Nikt nie po­tra­fił le­piej od Marty przed­sta­wiać pi­kant­nych szcze­gó­łów. Nie miała kon­ku­ren­cji.

– Ale nie spad­nij z krze­sła – uprze­dziła przy­ja­ciółka.

– Upra­wia­łaś seks w win­dzie, nie „w”, ale „na” ka­bi­nie? – zga­dy­wała Zuza.

– Nie! Upra­wia­łam seks z gim­na­zja­li­stą! – krzyk­nęła ra­do­śnie Marta.

Ci­sza po dru­giej stro­nie li­nii była naj­więk­szą na­grodą. Zu­zanna za­nie­mó­wiła.

– Nie mia­łaś pod ręką ni­kogo w swoim wieku? – zdzi­wiła się szcze­rze. – Ro­zu­miem li­ce­ali­sta, jed­nak gim­na­zja­li­sta to już pa­ra­graf.

– Były gim­na­zja­li­sta – uści­śliła Marta i roz­sia­dła wy­god­niej w fo­telu, zrzu­ca­jąc szpilki ze stóp.

– To już le­piej – przy­ja­ciółka ode­tchnęła z ulgą. – Ale i tak za młody.

– Był z nami w gim­na­zjum, Zuza.

– Tylko nie mów, że z…

– Tak, z nim – prze­rwała jej Marta, ucie­szona, że jak zwy­kle wy­star­czyło jedno słowo, aby Zu­zanna za­ła­pała ca­łość.

– Spo­tka­łaś Mi­chała?

– Zga­dłaś! I jest te­raz tak sek­sowny, że na­dal nie mogę spo­koj­nie usie­dzieć w miej­scu.

– Trzy dni? Trzy randki?! – upew­niła się przy­ja­ciółka.

– No chyba tak – Marta mruk­nęła bez prze­ko­na­nia.

– Nie ga­daj, że dłu­żej, że się za­ko­cha­łaś, że… Tylko mi tego nie rób – wy­ję­czała Zu­zanna.

– Zwa­rio­wa­łaś?! To kla­syczny, nie­od­bie­ga­jący od normy przy­pa­dek. Seks był za­je­bi­sty.

– Chęt­nie spraw­dzę – ucie­szyła się Zu­zanna.

– Po­cze­kaj, daj mi moje trzy randki – za­żar­to­wała Marta. – Te­raz idę spać, bo je­stem pad­nięta.

– Nie zro­bisz mi tego! A poza tym zo­stały dwie!

– Zro­bię! Dwie i pół! – Marta się za­śmiała.

– Ty roz­pust­nico – obu­rzyła się przy­ja­ciółka. – Szcze­góły, pro­szę.

– Ju­tro, ju­tro mamy wie­czór z Anką. Ko­me­dia ro­man­tyczna albo ostry seks na ekra­nie i dużo nie­zdro­wych rze­czy do je­dze­nia, to po­ga­damy.

– Chcę usły­szeć wszystko, w naj­drob­niej­szych szcze­gó­łach. No do­bra, od­pusz­czam ci – mruk­nęła Zu­zanna. – Śpij do­brze i od­pocz­nij, bo twoi pa­cjenci stracą szansę na piękny uśmiech.

Marta roz­łą­czyła się i rzu­ciła te­le­fon na łóżko, prysz­nic za­jął jej do­kład­nie sześć mi­nut, co było ży­cio­wym re­kor­dem. Wsko­czyła do łóżka i na­tych­miast za­pa­dła w sen.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: