Kolekcjonują płyty, książki i gadżety. Polują na koncerty McCartneya. Załatwiają w urzędach nazwy ulic na cześć zespołu. Dwóch wygrało „Wielką grę”. Ktoś wyprowadził się do Anglii, inny na emeryturze odwiedził Liverpool. Oto polscy maniacy Beatlesów.

Beatlesi nigdy nie wystąpili w Polsce. Ich płyty w PRL-u nie były wydawane. A jednak beatlemania ogarnęła kraj błyskawicznie i wciąż ma się dobrze. Dzisiaj fani dowiadują się o czwórce z Liverpoolu z internetu lub od rodziców. Najstarsi doświadczyli beatlesowskiego ukąszenia za pośrednictwem radia lub taśm magnetofonowych – na szpulach albo kasetach – kopiowanych od wtajemniczonych. Skarbem były płyty przywożone z Zachodu przez marynarzy, dyplomatów i rodziny, dlatego od dziesięcioleci Beatlesi są symbolem Zachodu – nieznanej u nas wolności, lekkości, fantazji i ironii.

Beatlesowskie plemię w polskim wydaniu tworzą ludzie z wyobraźnią, żyjący w beatlesowskim mikrokosmosie, złożonym nie tylko ze słów i melodii, ale też pewnej estetyki wizualnej, a przede wszystkim wspomnień.  

Dociekając, jak bakcyl czwórki z Liverpoolu rozprzestrzenił się po Polsce, Maciej Hen wynajduje pierwsze wzmianki prasowe o zespole, z biglem opowiada o najlepszych płytach, a przede wszystkim – przedstawia fascynujące historie polskich miłośników Beatlesów, zarówno tych z pierwszych stron gazet, jak i tych, którzy wielką pasję rozwijają w najmniejszych miejscowościach.  

Dla mojego pokolenia ta książka jest podróżą sentymentalną. Najpiękniejszą, bo wspomnienia z dzieciństwa są zawsze cudowne. The Beatles to najważniejsza grupa tamtych czasów. Radio dawała nam możliwość posłuchania ich piosenek. Winyl The Beatles pierwszy raz zobaczyłem w 1968 roku. Na płytę mogłem tylko popatrzeć…  

Książkę czytałem z wypiekami na twarzy. I chyba ważniejsze dla mnie są odniesienia do tego, co działo się wtedy w Polsce. Trochę tak, jakbym czytał mój dziennik z tamtych lat. Czasów niezbyt łatwych, ale fantastycznych…

Marek Niedźwiecki (rocznik 1954)