Krzyżewo, niewielka wieś na Podlasiu. W szkole rolniczej praca wre, nikt nie próżnuje. Ogrodnictwo wykłada sama założycielka, Stefania Karpowiczówna. Wspierana przez matkę, spełniła swoje największe marzenie o założeniu szkoły dla okolicznego włościaństwa.


Kobieta urodzona jeszcze w epoce pozytywizmu, przesiąknięta ideami pracy organicznej i pracy u podstaw, z werwą przechodzi przez kolejne epoki: Młodą Polskę, dwudziestolecie międzywojenne i dwie wojny. Poznaje największych: Sienkiewicza, Żeromskiego, Reymonta, Tetmajera, Skłodowską-Curie, Glogera. Ceniona przez elity i kochana przez chłopstwo, bez wahania niesie pomoc tym, którzy najbardziej jej potrzebują. Ale są też tacy, dla których bezinteresowna dobroć Stefanii jest solą w oku… Czy uda jej się przetrwać historyczną zawieruchę i ocalić dzieło swojego życia?


„Dziedziczka lipowej alei” to powieść o niezwykłej kobiecie – Podlasiance, ziemiance, malarce i nauczycielce – siłaczce znad Narwi, która w trudnych dla ojczyzny czasach nie wahała się pomagać potrzebującym.


Za biurkiem bibliotecznym pośród regałów wypełnionych woluminami siedział młody mężczyzna lat około dwudziestu. Miał na sobie ciemnogranatowy frak upięty pod szyją.

– Dzień dobry, panno Kaziu! Dzień dobry paniom! Widzę nowe twarze. Jak miło!

– Panie Stefanie! – zwrócił się do kolegi pan Józef. – Przedstawiam młode adeptki warszawskiej kultury: Maria Skłodowska, warszawianka z krwi i kości, a ta panna – wskazał na Stefanię – z Podlasia.

– O, to tak jak pan Sienkiewicz! – stwierdził i dodał z lekką ironią w głosie: – „Woda, błoto, piasek, lasek, oto jest Podlasie”. Przepraszam, cytowałem pana Henryka Sienkiewicza, rodem z Woli Okrzejskiej, a przecież to Podlasie.

– Tak jest, zarozumialcze z Kielecczyzny – żartował doświadczony bibliofil.