Co byście powiedzieli, gdyby w teatrze w trakcie „Jeziora łabędziego” ktoś z całych sił krzyczał w słuchawkę swego telefonu? Albo gdyby znajomy poprosił, byście go zwymyślali, a potem opluli, bo to pomoże mu szczęśliwie zaliczyć ważny egzamin? Lub gdyby taksówkarz zatrzymał się w nocy na przedmieściach i zdecydowanie odmówił dalszej jazdy, gdyż czarny kot przebiegł przez drogę, a inny pomocny kierowca przewiózł was stuningowaną ładą z prędkością 130 km/h po centrum miasta w środku dnia? Albo jeśli strażak zapytałby, co dostanie za to, że przystąpi do gaszenia waszego płonącego auta? W Moskwie to normalka – tak zwany ruski ekstrem.

W swoich zabawnych felietonach Boris Reitschuster – niemiecki dziennikarz mieszkający na stałe w Rosji – opowiada o troskach i radościach życia w kraju, gdzie pod dostatkiem jest tylko niedostatku. Po dwudziestu latach od upadku komunizmu rosyjska codzienność nadal przypomina ekstremalne doświadczenie. Reitschusterowi udało się dopiero po wielu latach przyswoić zasady tamtejszego savoir-vivre’u. Nie pozdrawia już swoich sąsiadów, by nie patrzyli na niego jak na kosmitę. Rzuca przekleństwami nawet w najbłahszych sytuacjach i nie przepuszcza pieszych na ulicy. Nauczył się pić wódkę, nie zdejmować kąpielówek w saunie, bawić się na weselu nieznajomych ludzi, chronić samochód przed złodziejami za pomocą kurzej krwi, a za założenie eleganckiego szwu w szpitalu zapłacić kilka rubli ekstra. Krótko mówiąc: Boris Reitschuster przestał być w końcu mięczakiem.

Jest to obowiązkowa lektura dla tych, którzy chcą w Rosji (prze)żyć, a także serdeczny hołd złożony jej wspaniałym mieszkańcom.