"Królem go uczyniła przyroda, a on bogów na podobieństwo swoje uczynił. Pomnik stworzenia zrobiła z niego przyroda, a on dla stworzenia stał się grobem: pochłonął je i w ciągu długich pokoleń swego rodu jest jakby cmentarzem istot, których śmiercią się zapłodnił. Do ziemi lgnie on mniej niż inne istoty, w ciągłych wędrówkach coraz nową znajduje sobie siedzibę, z lądu na ląd się przenosząc. Za to ku niebu dumne i piękne swe czoło wznosi, ażeby stopą mógł snadniej deptać swych współmieszkańców" – już pierwsze zdania książki Adolfa Dygasińskiego sprawiają wrażenie osobliwego manifestu ekokrytyki, może nawet nietuzinkowej krytyki antropocenu. Powstały jednak na długo przed powstaniem obu wspomnianych pojęć. Zbiór "Nędzarze życia" (pierwotnego, bardzo wymownego tytułu książki, "W niewoli u człowieka", nie dopuściła carska cenzura) ukazał się po raz pierwszy – i jedyny jak dotąd – w roku 1898, trudno się więc dziwić, że sporo w nim jeszcze welfarystycznej nieadekwatności, górnolotności, rażących niekonsekwencji (niejednoznaczny stosunek do jedzenia zwierząt, bezwarunkowa aprobata wiwisekcji), nierzadko też w końcu bierze w nim górę typowo dziewiętnastowieczny antropocentryzm. Opisane w książce przemocowe zachowania człowieka wobec psów, koni, świń czy krów, odmalowane w niej realia szlachtuzów i ogrodów zoologicznych i dziś jednak mogą się wydać wstrząsające. Na pewno pozostają na długo w pamięci. Prowadzą zresztą do konkluzji nad wyraz ponurej: "Natura znika nam sprzed oczu, nie umiemy jej czuć, a za nieprzyjaciela uważamy każdego, kto mówi prawdę, malując realne stosunki życia; bo wiemy, że jest źle, a mimo to wierzymy, żeśmy dobrzy".