Konrad Wołek nie jest Bogiem - jak mawiają niedoinformowani fani. Jest raczej Antybogiem bezpruderynej soczystej prawdy, która boli jak rak i mukowiscydoza. To geniusz-samorodek, pierwszy od czasów Bukowskiego na polskim rynku, twórca rozpierdalający polski język z siłą Thrash Metalu. To jedyny słuszny kandydat do nagrody Nike, Kościelskich i Virtuti militari degeneracji, to rozbuchana autoterapia, to rękawica w twarz starego Koterskiego i tego hiperpojeba - jego syna, to szalone show psychicznych bakterii, wirusów i umysłu z nadmanganianem frustracji, to tsunami samego życia i barw nieszczęścia, to sadomasochistyczny król i książe pojebów i geniuszy, sułtan porażek, baron klęsk, apolegota młodości i prawdziwej przyjaźni, która nie istnieje, jedyna realna męska proza dla 30+latków