Koniec lat 50., Ryszard Kapuściński pierwszy raz staje na kontynencie afrykańskim. Po zderzeniu z Ghaną – palącym słońcem, „wilgotnym piekłem”, zapachem tropiku, gwarnym tłumem płynącym ulicami Akry – obserwuje z bliska przewroty w Dahomeju i Nigerii, wojnę domową w Kongu. Aresztowany i skazany na śmierć, zostaje cudem ocalony przez żołnierzy ONZ. Ale już w 1962 r. jest pierwszym polskim korespondentem PAP na całą Afrykę, a w 1963 – świadkiem pierwszej konferencji przywódców państw afrykańskich w Addis Abebie. Wybuchają rewolucje, upadają rządy, zamachy stanu zbierają krwawe żniwo. Afryka uwalnia się od kolonizatorów, ale nie od wojen i terroru. Kapuściński zaś ciągle do niej powraca, zainteresowany życiem zwyczajnych ludzi, dla których często koszula i kanister to bezcenne skarby. Zmagających się ze słońcem pustyni, tropikalnymi deszczami, biedą i chorobami, żyjących od wieków w jednym miejscu, ginących w lokalnych konfliktach lub wybierających wegetację uchodźców. To oni są sercem Afryki, w którego bicie przez czterdzieści lat wsłuchiwał się polski reporter i którego rytm oddał w „Hebanie”.